• Nie Znaleziono Wyników

Rola : pismo tygodniowe społeczno-literackie R. 11, Nr 25 (12/24 czerwca 1893) - Biblioteka UMCS

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rola : pismo tygodniowe społeczno-literackie R. 11, Nr 25 (12/24 czerwca 1893) - Biblioteka UMCS"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Warszawa, 24 Czerwca.

N» 25. Rok XI. Dnia 12 (24) Czerwca 1893 г.

KOLA

PRENUMERATA WYNOSI:

W Warszawie: Rocznie rs. 6.—Pół­

rocznie rs.3.— Kwartalnie rs. lk. 50.

WKrólestwie I Cesarstwie: Rocznie rs. 8. — Półrocznie rs. 4.—Kwartal­

nie rs. 2.

W W. Ks. Poznańskiemu Rocznie marek 21.—Półrocznie marek 11.

W Galloyl: Rocznie złr. 12. — Pół­

rocznie złr. 6.

PISMO TYGODNIOWE. SPOŁECZNO-ŁITERACKIE

POD REDAKCYĄ

Jana Jeleńskiego.

O dziełach nadsyłanych de redakcyi zamieszczają się recenzye. Rękopisma nadsyłane nie zwracają się. Ogłosze­

nia przyjmują: lledakcyai „ Warszaw­

skie biuro ogłoszeń^ (Wierzbowa N.8) po cenie 10 kop. za wiersz lub za je­

go miejsce. Reklamy po 20 kop. Na­

desłane po 50 kop. wiersz.

Adres Redakcyi — Warszawa — Newy-Świat Nr. 4.

Szanownym abonentom naszym przypominamy, iż czasjużodnowić półroczną i kwartalną prenumeratę,o wczesne nad­ syłanie której, oile możności wprost do redakcyi (Nowy-ŚwiatNr 4), najuprzejmiej prosimy. Również prosimy najusilniej wszystkich życzliwych nam czytelnikówo rozpowszechnianiewiadomości o „Roli“ w kołachswoich znajomych, — zwłaszcza jestto jedyna niemal droga, przy pomocyktórej kołoabonentów naszych rozszerzać się może. Gdy bowiem każdy handlarz- spekulant, zrubryki ogłoszeń płatnychw pismach tutejszych korzystać wkażdej chwili może, dla nas i ten środek podawania o piśmie wiadomości, z powodu jego kierunku nieprzyjaznego dla żydów, staje się prawie niedostępnym. Niechże więc ludzie uczciwi i bezstronni zechcą nam wynagrodzić krzywdę, jaką ponosimy wskutek systematycznego prześladowania „Roli“ przez większość pareyalną — 'prasy.

KRÏTÏCYZM NASZEJ EPOKI 1 Ш PROSTACZKÓW

przez

"Tfs. ‘ąarola Tliedziałtiowslpeyo.

(Dalszy ciąg).

Czytałem kiedyś, w jakiemś rozmyślaniuo wieczności, takie porównanie nieznanego izapomnianego ascety: gdyby świat cały ze wszystkiemi gwiazdami, ziemią, jej górami i wszystkiem, co na nim jest, był z najtwardszej stali i gdyby co milion lat przylatywał ptaszek i raz tylko dziobkiem po tej masie niezmiernej pociągnął, to w koń­ cu cały świat starłby się i zniknął, a wieczność jakby się dopiero zaczęła.

Wyobraźnia zprzerażeniem cofa się przed tym ogro­

mem trwania, ale rozum mówi, że to najrzeczywistsza pra­

wda... wieczność jakby się dopiero zaczęła! Jakże ten za­

cofany i nieznany asceta zdrowiej w tymwzględzie myślał odnaszych głośnych uczonychl I czy w tym względzie tylko?

Nie mogąc dostarczyć innych doświadczalnych dowo­ dów, materyaliścioczywiściemuszą przejść do metafizycz­

nych. Pierwszy z nich i wartość jego oceniliśmy wyżej.

Trzeba przyjąć odwieczność materyi,boinaczej musielibyś- inyprzyznaćBoga i cuda. Drugą bardzo ważną racyą jest to, że aktu tworzeniawyobrazić sobie nie możemy. Za­ pewne, wyobraźnia jest bardzo szacowną władzą duszy, ale doprawdy pozytywni uczeni, wyłącznie jakoby zrozu­

memsię rachujący, za wielkie dla niej mają względy.

AVszak rzeczy, które były czy są, a których wyobra­ zić sobie nie możemy, spotykająsię na każdym kroku,*dio- ciaż ichistnienia nikt nie myśli zaprzeczać; a jeźli czego wyobrazić sobie niepodobna, to właśnie materyi czy świata, nie mającego w sobie samym źródła bytu, a jednak istnie­

jącego bez początku i końca. Zato wyobrazić sobie mode­ my jakie jest ubóstwo dowodów po stronieprzeciwnej, kie­

dy aż tak nędznyargument na pozycyę wywlekła; toteż naj­ lepiej do niego zastosować.słowa Dantego: „non ragio- niam diloro, ma guardaepassa.“(l)

W końcu powiadają, że świat nie mógł być stworzo­

nym, ho z niczego—nic, ex nihilo nihil. Jeźli nic uważać mamy zamateryą do zrobieniaczegoś, to zarzut byłby słu­ szny; również, gdybyśmy przez to rozumieli, że bez żadnej przyczyny coś się stało,lub w końcu, że człowiek nie mając nic, coś jednak utworzył. Mówiąc, że Bóg stworzył świat

(1) Nie rozprawiajmy o nich, lecz popatrz i idź dalej.

z niczego, niemamy na myśli żadnego z powyższych wypad­

ków. „Wszystkie przyczynysprawcze, czyli działacze, któ­

reznamy empirycznie, zawarunkowanenietylko pod tym względem, że jedynie pewienograniczony skutek sprawić mogą, aletakże podtym względem, że potrzebują do dzia­

łania materyi, czyli podmiotu, w którym lub zktórego coś czynią. Jest to niezbędnepiętnoskończoności izależności tych istot. Istota zaś bezwzględna i nieskończenie potężna, jak nie jest ograniczoną pod względem skutku, takteż nie

może być zawarunkowanąprzez potrzebę materyi i podmio­

tu. Nietylko w tem niema sprzeczności, ale się to nawet zawiera koniecznie w pojęciu potęginieskończonej.“ (2)

Najważniejszym jednak z dowodówmateryalistów jest twierdzenie: jeden z nichtwierdzi, że świat od wieków ist­ niał, drugi się naniego powołuje, trzeci wskazuje na oby­ dwóch i tak powstaje dowód naukowy. Przytoczyłem wy­

żej jeden taki argument Flammariona, aoto znowu para po­

dobnychustępów: „Tysiące niebiosów, tysiączne ziemie zni­ knęły już w ogromnej nocy. Kiedyś także, gdy naszświat niezmierny rozbije się w kawały, nowe zawrzeżycie, nowe powstaną roje słońc i planet, niosąc na sobieistoty, zktó­

rych nieszczęście uczyni swązdobycz, aleatomy, ale ruiny nawet nie zachowają po nich żadnych śladów, jak gdyby nigdy ich nie było.

Tak wieszczy o nieskończonej przyszłości świata Lu­ dwikBüchner (3); Renan,znowu, tłumaczy przeszłość świa­ ta: „początkiem ruchu we wszechświecie,a zatempowszech­

negostawania się, fieri, było przerwanie równowagi, któ­ ra znowu powstała z niejednoliności, bo świat jednolity nigdyby się był nie ruszył, odpoczywałby wiekuiście bez ro­

zwoju,bez postępu. Dlaczego świat nie pozostał w spoko­

ju? Dlaczego chciało musię szukać przygód zamiast spać na łonie bezwzględnej jednakowości? Dlatego, że bodziec go jakiś do tegopobudził. Jakiśtajemniczy niepokój wzbu­ dziłw nimwstrząśnienie;nieokreśloneśrodowisko sprowa­

dziło obłoki na ponury spokój jego błękitów. To, co spra­ wia życie, jest zawsze nagłem wyjściem z apatyi,jest pożą­ daniem, ruchem, któremu nikt nie daje początku, jest czemś, co mówi: naprzód!“ (4)

(2) Morawski 175, nota.

(3) Cyt. D. de St. Pr.

(4) Dialogues philosophiques. Przytaczający ten ustęp D. de St.

Projet., czyni bardzo słuszną, uwagę, że niewiadomo czy Renan chciał tu naprawdę pomagać materyalistoin', czy z nich przyjemnie zażartować.

Rzeczywiście cała ta tyrada więcej do żartu, niż do rozumowania po­

dobna.

(2)

434 ROLA. 25. Rok XI.

Nieprawdaż, że po takim naukowym wykładzie zupełnie jasno robisię w głowie?

Na przytoczeniu tychtwierdzeń moglibyśmy poprze­ stać i poczekać,je czemś więcej niż własną powagąudo­ wodnią ich autorowie. Przyznajemychętnie, że mogą to być mężowie bardzo szanowni, a nawet uczeni niezwykle, znakomici, ale powaga ich osobista nie poparta dowodem, dlanas jest żadną (i my przecież w wieku sceptycyzmu na­

ukowegożyjemy...) i moglibyśmy poprzestać na starej za­ sadzie: quod gratis asseritur, gratis negalur, co bez dowodu siętwierdzi, bez dowodusię zaprzecza. Nie uczynimy je­

dnak tego, bo taka odprawa byłaby dlanaszych uczonych krytyków zbyt wygodną i honorową. Rozpatrzymy tedy i ocenimy ich twierdzenia, bo jużci nie to dowody i nie sądzę, by rezultatem tego przeglądu było wzmożenie się w umysłach moich czytelników szacunku dla powagi i­ drościmistrzów nauki ateistycznej.

Z przytoczonych wyżej ustępów możemy miećdokła­

dne pojęcia o tem, jak sobiemateryaliścitłumacząświat bez Boga. Ma to być materya, bez początku istniejąca i nigdynie mająca końca, a z niej, przez własnąjej konie­ cznąsiłę, powstają miliony światów, rodzących się, kształ­ cących,umierającychi znowu powstających wniekończącem się nigdy następstwie; ma to być wieczna wymiana „staro­ ści i młodości kosmicznych“.

Na te fantastyczne marzenia, poetycznym opowiada­

ne językiem i naukowym okraszone pokostem, rzeczywista nauka krótko i sucho odpowiada najzupełniejszemzaprze­

czeniem. Zacznijmy odnajbardziej elementarnej nauki arytymetyki.

Wiadomo każdemu, kto sięuważnie jej uczył, że nie może być liczby nieskończonej w rzeczywistości (m actu), bo do istoty każdej liczby należy, że można pomyśleć wię­

kszą od niej, żadna więcnie może byćuważaną zanajwię­

kszą. Nadto, ta liczba, którąby chciano podaćjako nie­

skończoną,będzie parzystą albo nieparzystą. Wpierwszym wypadku nie będzieona zawierała w sobie ^wszystkich nie­ parzystych, w drugim wszystkich parzystych, nie będzie swoim kwadratem, trzecią, czwartą potęgą etc., więc nie będzie największą liczbą. (5)

Wielu zwodzi nazwaułamków nieskończonych, liczb powiększalnych do nieskończoności,ale właśnie to,że liczbę można powiększać bez końca, że liczby nieskończone w możliwości (inposse)jest najlepszym dowodem, że każda z nich jestzawsze skończoną w rzeczywistości (in esse), bo to, co jest rzeczywiście nieskończonem, powiększanem już byćnie może.

Tej niezawodnej prawdy naukowej robi następne za­ stosowanie głośny matematyk Cauchy (profesor księdza Moigno): „Zasadnicze to twierdzenie może byćrówniedo-

(5) Obszerniej ten dowód rozwinięty jest w dziele ks. Moigno: Les splendeurs de la foi Paris J 872. t. III. ch. XII.

Czarny Prokop.

Powieść osnuta na tle życia opryszków karpackich

przez

Józefa Rogosza.

(Dalszy ciąg).

Usunął się czemprędzej za skałę, żeby przypadkiem pogróżki nie spełniła, ale mimo to dalej mówił:

Tęga z ciebie kobieta... Mnie tosię bardzo podo­ bało... Takiego jak jachłopa napaść i obrabować, nie żar­

ty! Ale jakeśodeszła, pomyślałem: ona człowiek,ja czło­

wiek, czemu więc nie mamjej pomódz? Przecie na drodze publicznej nikt nie rozbija dla przyjemności, tylko z po­

trzeby...1 oto dlaczegom tu przyszedł... Nie bój się, cygań­

ski honor także coś wart, ja ci nic złego nie zrobię. Ty tu sama?

W jego głosie brzmiała szczerość. Przynajmniej tak się jej zdawało, i to ją rozbroiło.

Niesama odrzekła — mam z sobą chorego.

— Chorego? O! to Arwan mu pomoże, bo Arwan zna się na ziołach.Pozwól bym ua niego popatrzył.

— Nie!nie!zaprotestowała.

brze zastosowane do całej sery!rzeczy lub wypadków, któ­ re istniały koniecznie, albo nawet do wypadków któreby następowały po sobie,jak dorzeczy istniejących współcześ­

nie, a w obydwóch razach rzeczą jest niemożliwą, by liczba tych przedmiotów, tych wypadków i t. p. stała się nieskończoną, albo przestała być skończoną. Tak np., mo­

żemy twierdzić, że liczbagwiazd w tej chwili istniejących jest skończoną; niemniejjest pewnem, żeliczba gwiazd, któ­ re istniały (przypuściwszy, że wiele z nich zniknęło), także jest skończoną.

To, co mówimy o liczbie gwiazd, trzebarównież po­

wiedzieć o liczbie ludzi, którzy żylina ziemi, o liczbie obro­ tów ziemi około swej osi, o liczbie stanów, w jakich się świat znajdował odkąd istnieje; zatem, był pierwszyczło­

wiek, była pierwsza chwila, w której ziemia zjawiła się w przestrzeni, w której świat sięzacząłi t. d. Na począt­ ku stworzył Bóg niebo i ziemię. Nauka więc z konieczue- czności przyprowadza nas do tego, czegouczy wiara, ma­ terya nie jest wieczną, i gdyby pierwsza i najdawniejsza z ksiąg nie objawiła nam była otwarcietej prawdy, gdy- byśmyjej nie przyjmowali jakochrześcianie,bylibyśmy zmu­ szeni przyjąć ją, jako arytmetycy, jako mate­

matycy. (6)

Algebra dostarcza nam dowodu, który bezpośrednio tyczysię wprawdzie człowieka, ale pośrednio może służyć i dla całego świata; podaje go profesor Turyńskiego uni­

wersytetu Faâ de Bruno. Liczba ludzi wynosi obecnie (w r. 1879) prawie miliard i trzysta milionów, właściwie 1,293,000,000. Podług najlepszych statystyk, ogólny ro­

czny przyrost ludzkości wynosi około '/joo %. „Jeźli, opie­

rając się na tych danych, zapytamy ile lat trzeba było, aby z jednej pary, przypuśćmy Adama iEwy, mogła po­ wstać powyższa liczba ludzi, trzeba będzie podług znanych prawideł progresy! rozwiązać zrównanie:

2 (lH-7aoo)x = 1,300,000,000

Zrównanie to, rozwiązane względnie do x, da rezultat następujący:

x = 4008.

Przyjąwszy w rachunekpotop, który nagleprzerwał wzrastanie ludzkości, liczba ta 4068 latjestw samej rzeczy uderzającą; można uważać zawyraz prawdy; zatem, zja­

wienie sie człowieka na ziemi nie jest dawniejszem nad 6000 lat. (7)

(Dalszj' ciąg' nastąpi.)

(6) Cyt. Moigno ibid. 1263.

(7) Moigno Ibid. 1270. ____________

Ależ, kobieto, ja go przecie nie zjem. Zresztą do środka nie wlezę, tylko przez ten otwór naniego spojrzę.

Ot tak, popatrzę i odstąpię.

Stanął z boku, żeby światła sobą nie zasłonić, i leżą­

cemu Prokopowi zaczął się uważnie przypatrywać. Po chwili zapytał:

On twój?

— Mój!

Zmarszczył czoło, spojrzał na nią, potem znów na Prokopa i rzekł oboj ętnie:

Nie wiedzieć, czyzniego cobędzie,bo go wewnątrz jakieś złe pali...

Ołena zatrzęsła się, zgrozą zdjęta.

— Nie mówcie tak! krzyknęła. Nami Bóg sięopie­

kuje, nie złyduch! Idźcie ztąd, idźcie!...

Niema się za co gniewać—odrzekł spokojnie, wrbok się usuwając.—Umrze jeden,będzie drugi... taki już porzą­ dek na świecie. Powiedz mi prawdę, zabił on kogo?

— Nie...uciekł tylko, bo go niesprawiedliwie uwięzili.

Aha!mruknął dwuznacznie, a po chwili dalejmó­

wił: Arwan nie ma co teraz robić, bojego kompania po­

jechała za góry, a onzimna nie lubi, więcrazem z tobą bę­ dzie choregopielęgnował. Ogień wam rozpali, jeść ci ugo­ tuje, bo cygan wie, gdzie za czem pójść, a ty mu za to dasz tylko dobre słowo.Zgoda? Niedźwiedź niedźwiedziawspie­

ra, wilk wilka, czemu my, ludzie, nie mielibyśmy tak samo

(3)

25 — Rok XT. ROLA. 435

ŻYD, JUDAIZM

Z ŻYD ZENIE LUDÓW CHRZEŚCIAŃSKICH

Kaw. Gougenot des Mousseaux.

(Frtokhä i fnietik’.oso) (Dalszy ciijg.)

Równość, mówią nam,te zasady,jest najwyższem pra­

wem istot inteligentnych; jest tojedyne prawo, jakie one przyjęć mogę bez ubliżenia swojej godności. Wszyscy In­

dzie ostatecznie sę sobie równi, wszyscy sę warci jedni dru­ gich, a zatem anglik dla francuza powinien być jedynie ekwiwalentem drugiegofrancuza, członkiem tej samej ro­ dziny ludzkiej, bratem, nad którego przenosić rodaka nie upoważnia ani prawo natury, ani praworozumu. Wszystko jedno, czy to będzie niemiec, wioch, azyata, czy żyd. Gdyż kochać swego sęsiada z jednegokraju, kochać swego bli­

źniego z pod tego samego dachu, jest oznakę duszy ciasnej i umysłunieliberalnego, oraz pozbawionego wielkości. Czło­ wiekistotnie godny nazwy człowieka, nie widzi już dziś oj czyzny w jakiejś ograniczonej smudze ziemi; widziwbez­

granicznym przestworze świata mieszkalnego, a ci których nazywa braćmi swymi, nie sę wcale prostemi latoroślami jakiejś gałęzi rasy ludzkiej, ale ludźmi całej ludzkości.

Każdy kraj, każda rodzina, każdy naród będzie miał je dnakie prawo do jego serca, a jedynę nazwę, którę chełpić się może,jedynę, która winna pochlebiać jego rozumowi, 'est nazwa kosmopolity, to jestobywatela świata całego.

Taki jest kulminacyjny punkt myśli nowoczesnej, wśród koncertu głosów liberalnych. A skoro człowiek, jak topowtarzaję ze wszystkich stron organa rewolucyi,

winien być kosmopolitę; skoro ludy, złęczone zrazu w cia­

łanarodowe, winny się następnie zjednoczyć ijednę two­ rzyćrodzinę, rzeczpospolitę powszechnę i jedynę, to po­ spieszmyż zaznaczyć koniecznę konsekwencyę, wytwarza- jęcęsię, wypływajęcę z tych danych i krok w krok postę­

puj ęcę za nami, a mianowicie, że człowiek jest, albo wcze­ śniej czy później rryisi być i będzie podwładnym, poddanym żyda.

A dlaczego poddanym ? Dlatego, że żyd, sam jeden wpośród narodów,jest obywatelem świata całego; że sam jeden zapisuje gdzie zechce swoje narodziny, a ziemia nie ma ani jednego takiego punktu, na którym wolno byłoby jej zostać dla niego macochę ; że on sam mięsza się ze wszystkiemi narodami a nie zlewa się z żadnym; że zatem przedstawia naród zawsze ten sam, na łonie innychnaro­

dów ; dlatego wreszcie, że naród żydowski, gdyby mu się spodobało ścięgnęćdelegatów ze wszystkich stron świata i z tych wybrańców wielki kongresutworzyć, mógłby sam przez się reprezentować wszystkie interesa, wszystkie narzecza i wszystkie narodowości tegoświata. I w tem znaczeniu, doskonały reprezentant całej kuli ziemskiej, postępować? O! twoja sobaka już rozumie, że Arwan dobry człowiek, skoro przestałaszczekać. Masz tu, psie!

To rzekłszy, wyjęł z kieszeni kawałeksuchara i Ła- piszowi go rzucił. Ale pies chleba nie ruszył. Warknął, cyganowi białe zęby pokazał i dojaskini się cofnęwszy, usiadł przy swojej pani.

Ołena wzięła to za zły znak, ale ponieważcygan przemawiał łagodnie, przeto zamiast nanowo mu grozić, zaczęła go terazbłagać,żeby odszedł i więcej nie wracał.

No, no, oswoisz się zemnę, oswoiszodpowiedział poważnie — a jak sięprzekonasz, żem ci przyjacielem, nie wrogiem, to wtedy pewnie miniepożałujesz dobregosłowa.

Ja tu zaraz ogieńrozpalę, będzie nam weselej, potem dla siebiejakiej dziury poszukam,żeby w razie potrzeby przed deszczem sięschronić i takdługo zostanę, póki twój albo nie wyzdrowieje albo nie umrze... Mnie się tuu was bardzo podoba. Ale ty się niczego niebój, Arwan ma swój honor, ma...

To powiedziawszy odszedł w las a po niejakim czasie wrócił ze sporęwiązankę suchych gałęzi, z których nieda­

lekopieczarywesoły ogień rozniecił.

— Co tu poczęć? Jaksię zachować?—Ołena w duchu się pytała. Zabićgo niemiała ani sumienia, ani prawa, ani potrzeby; zmusić do tego, żeby się oddalił,niemogła, bo to nie leżało wjej mocy; próśb nie słuchał... Zostać z nim ba-

uczyniłby każdego zczłonków swoich żywem okiem w tej olbrzymiej sieci, która, ziszczając jego nadzieje, ma kiedyś oplętać wszystkichludzi.

Osłonięte tę niewidzialną protekcyę, którę Kościół i synagoga, każde ze swego stanowiska, nazwały cudowną, plemię izraelskie zdołało uchronić się od rozbicia, które miało je pogrążyć w wezbranych falach tego morza, które tworzy mnogość narodów.

Wiecznyruch, któryżydem podrzucał, utrzymał go wśród ludów, zrozpaczonych jego obyczajami plemiennemi wszędzie tam, gdzie Talmud pozostał jego prawem. Zgar­

bieni przez ośmnaście wieków pod ciężarem nienawiści i pogardy, ei synowie rozproszenia sformowali się, jakby sarnę siłę biegu rzeczy, w ogromne i zwarte spółeczeństwo, któremutroskliwość o swój byt i nadzieje tkwięce w jego wierze nadały karność pod suro wem prawem tajemnicy.

Utrzymując, z łona tego oceanu ludów, zpośród którego sterczały tu i owdzie porozrzucane jego głowy, stosunki religijne, pieniężne i plemienne więżące ich z sobą we wszystkich krajach zamieszkanych przez nich, ci bracia którzy byliby stracili tytuł obywateli żydowskich, gdyby siębyli odstrychnęliod wiary żydowskiej, śledzili przebie­ głem a wytężonem okiem wszelkiewypadki, mogące posłu­

żyć ich dzikiminstynktom, zdolne podtrzymać niezmordo­

waną cierpliwość ich rasy. Rozległość i wszechstronność ich handlu, pożerająca atajna działalność ich wiernków, które stały się dla nich jedynym a nieomylnym środkiem porozumiewania się i działania, z cichością i szybkością ptakanocnego roznosiły od jednych do drugich hasło, któ­ rego magiczna potęga zaprowadzała odrazu na wszystkich punktach świata wspólną myśl i wspólną akcyę. Tak więc, wpośród ludów, które sięnimbrzydziły, Izrael, jęcząc na pozornąsłabość, pochodzącą z rozproszenia, okrywał całą powierzchnię ziemi rodziną braci, stowarzyszeniem, którego każdy członek będąc sługę każdegoinnego członka, czer­ pał siłę w pniu wspólnym, na podobieństwo olbrzymiego polipa, ukrytego w głębi oceanu i nawszystkie strony roz­ pościeraj ęcego swoje mackii ssawki.

Ta organizacya judaizmu urodziła się poniekędsama z siebie; trwała ona odwieków, i wydawała się dostatecz­

ną interesowanym aż do chwili, gdy ruzluźnienie węzłów religijnych pociągnęło za sobąrozluźnieniewęzłów narodo­ wości żydowskiej. Wtedy tośrodki sztuczne, stworzone na to aby mogły przyjść w pomoc utworzonym przezsamą na­

turę rzeczy, zwróciły na siebie bacznąuwagę naczelników czyliwielkichprzywódców narodu; astowarzyszeniaokkul- tyzmu, w łonie których wpływi działanieżyda zobaczymy niebawem, były takimśrodkiem najgłówniejszym. Jedno z nich organizowało sięprawie pod gołem niebem i tworzyło najpowszechniejszy związek, to jest stowarzyszenieobrony, ataku i propagandy,którego zdradzieckiustrój widzieliśmy przed chwilę, pod nazwę „Związku izraelskiego. Obda­ rzony organizacyę czynniejszą i bardziej wojowniczą niż ła się... Co tu począć? Co tu począć? Ajednak choć strach ogarniał, zmysł samozachowawczy szeptał równocze­ śnie, że ta znajomość niezwykła mogłaby jej wyjść na do­ bre, ponieważ cygan objawia chęć wspierania jej w potrze­ bie. Musi go tylko łagodnością pozyskać, gdyż powiadają, że nawet dzikie zwierzę można ugłaskać, przyczem atoli niechsię ma na ostrożności i trzymago zdaleka, żeby się zanadto nie ośmielił. W każdym raziegłos wewnętrzny jej mówił — stokroć lepiej będzie, jeżeli ten człowiek jako

przyjaciel tu zostanie, niż gdyby się oddalił z zemstą w sercu.

Kiedy ogień płomieniemw górę buchnął, wtedy cygan ku pieczarze głowę wyciągnął i białe zęby pokazując, rzeki z uśmiechem:

Zabrałaś mi wszystko, daj więc cokolwiek, bo przeciei ja głodny.

Ołena także nie mogła wstrzymaćsię od uśmiechu.

Wyjęła czemprędzej dwa suchary, odkroiła kawałek sera i kiełbasy, poczem położyła wszystko na kamieniu w otwo­ rze pieczary.

Cygan zabrał przysmaki, wrócił do ogniska i grzejąc się przy niem smacznie zajadał. A gdy skończył, wstał i rzekł:

Bądź zdrowa, ja tu wrócę wieczorem.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Co przez ten czas działo się w jego duszy, to mógłby powiedzieć tylko jeden Bóg, który w nią patrzył?. Nawet sam Szmul, choćby pragnął odmalować swoje

Być może iż koresponden ­ towi trafiło się istotnie, że go gdzieś, kiedyś, w sklepie chrześciańskim „obdarli “; ale morałów na temat onego „ob ­ dzierania “

Powoli oswoiła się z jego widokiem, i jeźli z początku wydawał się jej zjawiskiem nadzwyczajnem a strasznem, może nawet wcieleniem jednego z tych duchów czarnych,

Mitem jest bowiem, jakoby ktokolwiek z posłów brał podarunki od kompanii panamskiej ; mitem jest również, jakoby ta kompania nieoględnie szafowała groszem

Jeźli dziecko względem rodziców, mąż i żona względem siebie, sługa względem pana, żołnierz względem wodza, poddany względem króla nie mogą być liśćmi bez

■Zaiste, i znowu się sprawdza, iż stokroć potężniejszą jest siła nauki Chrystusowej i miłosierdzia chrześciańskiego, aniżeli eała mądrość wszystkich tych — ilu ich

„zakutego grodu “ powiedzieli sobie, że zdrowy rozsądek nie może przyjąć istnienia zegarmistrza i rozumowali jak następuje: zrobienie zegarka każę przypuszczać wdanie

Trzeba jednak zauważyć, że uczeni są przeważnie, a może nawet zawsze, specyalistami, że więc trudno im bardzo o krytykę rzeczy po za ich specyalność wychodzących,