• Nie Znaleziono Wyników

Wspomnienie o Kazimierzu Nitschu : (1 lutego 1874 - 26 września 1958)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wspomnienie o Kazimierzu Nitschu : (1 lutego 1874 - 26 września 1958)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Ewa Ostrowska

Wspomnienie o Kazimierzu Nitschu :

(1 lutego 1874 - 26 września 1958)

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 50/2, 733-751

(2)

z

м

А

R

L

I

EWA OSTROWSKA

W SPO M N IEN IE O KA ZIM IERZU NITSCHU

(1 LUTEGO 1874 — 26 WRZEŚNIA 1958)

Szeroki ogół w idział w N itschu przede w szystkim dialektolo­ ga. I słusznie. Jeg o dorobek naukow y z tego zak resu je s t tak duży, że gdyby się do niego w yłącznie ograniczał, dzieło życia uczonego pozostałoby w ystarczająco w ielkie.

A le nazyw ać N itscha dialektologiem to za m ało. Nie ty lk o dla­ tego, że zasługi jego w innych działach językoznaw stw a są tak że w ielkie. To je st za m ało z pozycji historycznej oceny jego znacze­ nia dla polskiej dialektologii. Ż yjący w czasach św ietnego rozw o ju tej gałęzi językoznaw stw a, przyzw yczajeni, n a w e t jako zupełni ignoranci, do term in ów : dialekty , dialektologia — już dziś nie uśw iadam iam y sobie dostatecznie, że dzieje się ta k za sp raw ą jednego człowieka, K azim ierza N itscha, k tó ry przeszło pół w ieku tem u odkryw ał polskie d iale k ty i — niepodobna inaczej pow ie­ dzieć — tw o rzy ł polską dialektologię.

Była to praca pionierska. W szystko niem al trzeb a było zaczy­ nać od' nowa, bo zastane początki m ogły być co n ajw y żej bodź­ cem do wszczęcia całej nowej roboty.

O grom nej. I tej dokonał N itsch. Bo k iedy w 13 lat od pierw szej ogłoszonej pracy dialektologicznej *, tj. w 1915 r., w y d ał sw oje

D ialekty języ k a polskiego, trzeb a ten fa k t rozum ieć w te n sposób:

w ciągu tych la t sam jed en w w ędrów kach po Polsce zebrał m a­ te ria ł z całego n iem al te ry to riu m k ra ju ; sklasyfikow ał go i opi­ sał; objaśnił; w y k ry ł sy stem i u ją ł w syntezę.

I w szystko to uczynił bezbłędnie. Późniejsze szczegółowsze b ad a­ nia, w łączając najnow sze, nie podw ażyły w niczym obserw acji i ujęć system ow ych K azim ierza N itscha. Przeciw nie. W św ietle now ych poszukiw ań okazało się, że obraz przedstaw ion y przez

1 Studia kaszubskie: Gwara luzińska. M a t e r i a ł y i P r a c e K o ­ m i s j i J ę z y k o w e j AU. T. 1. Kraków 1904, s. 221—273.

(3)

7 3 4 E W A O S T R O W S K A

N itscha jest praw dziw y. A jeśli dzisiaj granice d ialek tó w i izo- glosy n iek tó ry ch cech gw arow ych w ypadnie na pew nych odcin­ k ach w yznaczyć nieco inaczej niż na m apach historyczn ych już obecnie Dialektów, to dzieje się tak na sku tek przem ian tłu m a ­ czących się ew olucją i przeobrażeniam i społeczno-kulturalnym i, w y rażający m i się w pływ em na gw ary języka ogólnego lub w za­ jem n y m ich na siebie oddziaływ aniem .

Nie zm ieniał też w zasadzie tam ty ch sw oich ujęć sam Nitsch. Co w ięcej, w późniejszych pracach do tem a tu tego, tzn. do kla­ sy fik acji i sy stem aty zacji całości polskich gw ar, przez la t przeszło 30 nie w racał. A gdy w 1957 r. podjął now e w ydanie Dialektów, w system ie sw oim nie m usiał dokonyw ać zmian; co n ajw y żej dało się n iek tó re szczegóły uściślić, pew ne zagadnienia ująć w inny tro chę sposób. Sam ych zasad system atyzacji nie zm ieniał. Bo i po co? Rzecz już w pierw szym ujęciu była skończona. P rz ed sta ­ w iony obraz m ożna było tylko uzupełniać, rozszerzać, pogłębiać. I w ysuw ać now e zagadnienia.

W obu tych k ieru n k ach idą późniejsze p race N itscha. W yzna­ czają one jak b y nowe, k o lejn e etap y w rozw oju dyscypliny n a u ­ kow ej, k tó rej a u to r D ialektów był tw órcą.

P u n k tu ją c : rok 1916 przynosi trz y opracow ania m onograficzne

(Fonetyka m ię d zyw yrazo w a, Małopolskie ch, Prasłowiańskie $'),

a w dw a lata później ukazuje się duża rozpraw a, w naszych w a­ ru n k ac h całkow icie now atorska, pt. Z geografii w y ra zó w pol­

skich 2, om aw iająca zasięgi gw arow e nazw n iek tó ry ch zw ierząt

i p rzedm iotów z zak resu k u ltu ry m ate ria ln e j. Pod w zględem m etodologicznym są te prace w zorem dla późniejszych rzeczy tego ty pu .

N astępnie rodzi się pom ysł opracow ania atlasu gw ar polskich, n a jp ie rw P odkarpacia, co zostało zrealizow ane w spólnie z uczniem, M ieczysław em M ałeckim (1934), a potem atlasu ogólnopolskiego, czym się m ógł N itsch zająć dopiero w 1950 r., kiedy przy PAU, a później PAN, pow stała osobna kom isja — z N itschem na czele, osobiście k ieru jący m poza ty m specjalną pracow nią w K rakow ie — dla zespołowego opracow ania takiego atlasu.

N a n aukow ych podstaw ach opartej dialektologii nie w ystarcza zbieracki S ło w n ik gwar polskich K a rło w ic z a 3, dzieło końca X IX

2 Z geografii w y r a z ó w polskich. R o c z n i k S l a w i s t y c z n y , 1918. 3 Por. recenzję tego Słownika, napisaną przez N i t s c h a w R o c z n i ­ k u S l a w i s t y c z n y m , 1911.

(4)

W S P O M N I E N I E O K A Z I M I E R Z U N I T S C H U 735

K a z i m i e r z N i t s c h

w ieku. Konieczny jest now y w ielki słownik gw arow y. K azim ierz Nitsch staje się inicjatorem i kierownikiem prac zespołowych nad nowym w ielkim przedsięwzięciem.

Dziś istnieje obok dialektologii opisowej dialektologia histo­ ryczna. Tę historyczną stronę badań dialektologicznych Nitsch doceniał od samego początku w swoich pracach nad gwaram i.

(5)

736 E W A O S T R O W S K A

Łączył s ta re zasięgi gw arow e z d aw nym i granicam i plem iennym i, na podstaw ie dzisiejszych fak tó w gw arow ych w ysuw ał hipotezy co do sta n u w przeszłości i pierw szy, w p racy Z historii polskich

r y m ó w (1912), w skazał na cechy gw arow e u pisarzy staropolskich.

On też pierw szy zagadnienie pochodzenia polskiego języ ka lite­ rackiego oparł na arg u m e n ta c h językoznaw czych, w ysuw ając tezę o w ielkopolskiej jego genezie, przeciw staw iającą się poglądowi o m ałopolskim początku polszczyzny literack iej.

D anym m u było dokonać, co się u d aje niew ielu uczonym : był tw órcą nowej dyscypliny nau k ow ej, polskiej dialektologii, i tw órcą całej szkoły dialektologicznej. A w śród tych ty m je s t rzadszy, że się w ram ach stw orzonej przez siebie specjalności nie zam knął. Ani się w niej nie pogrążył, ani w yczerpyw ał. Jego przeszło 700 po­

zycji licząca spuścizna dotyczy p a ru in n ych działów języko­ znaw stw a 4.

Nie tu m iejsce, żeby się zajm ow ać w szystkim i osiągnięciam i naukow ym i K azim ierza N itscha, niepodobna jed n a k nie wskazać n a dw a jeszcze działy, na k tó ry c h się sk upiała w ciągu całego ży­ cia uw aga badaw cza uczonego.

W ydane w 1948 r. Studia z historii polskiego słow nictw a zawie­ ra ją na końcu indeks nie ty lk o w y razó w om aw ianych w ty m zbio­ rze, ale także w yrazów , k tó ry m a u to r pośw ięcił osobne opracow a­ nie w J ę z y k u P o l s k i m , nie uw zględnia n a to m ia st licznych stu d ió w nad słow nictw em gw arow ym . Indeks te n liczy 6 dw u- szpaltow ych stro n ic. Czyli liczba w yrazów , k tó re zw róciły na sie­ bie bliższą lu b dalszą uw agę badacza (w tym także innosłow iań- skie), w ynosi około 600. To dużo. I nie m nóżm y jej ilością nie­ zbędnych sięgnięć do ro zm aity ch słow ników p rzy jed n y m tylko w yrazie.

Je śli do tego dodać stud ia o słow nictw ie gw arow ym , o nazw is­ k ach i nazw ach m iejscow ych, s ta je się przed dorobkiem im ponu­ jącym . A trzeb a ‘podnieść, że N itschow e opracow anie je st m ono­ g rafią u jm u jąc ą różne stro n y zagadnienia. Zagadnienia, zdaw ałoby się, drobnego, ale n a w arsztacie N itscha w problem ie opracow y­ w anym znajdow ały odbicie szerokie ho ry zo n ty jego w iedzy,

szcze-4 Pełną charakterystykę całej naukowej twórczości Kazimierza N i t s c h a w zakresie dialektologii, historii języka, leksykografii, slaw istyki oraz działalności pedagogicznej, popularyzatorskiej, redakcyjnej i doty­ czącej organizacji nauki zaw iera specjalny zeszyt J ę z y k a P o l s k i e g o (1954), ogłoszony dla uczczenia jubileuszu osiem dziesięciolecia Uczonego.

(6)

W S P O M N I E N I E O K A Z IM I E R Z U N IT S C H U 737

gól staw ał się p u n k tem zaczepienia dla ogólniejszych pow iązań

system ow ych, życie jednego w y razu ukazyw ało się na tle życia całego języka.

Dla um ysłow ości uczonego za szczególnie ch ara k te ry sty c z n e uznać trzeb a te stud ia w yrazow e, w k tó ry c h N itsch w y c h w y tu je inność, osobliwość, zwłaszcza fo rm aln ą, i osadza ją w tle system u. S ystem u, k tó ry w yczuw ał nieom ylnie, k tó ry był dla niego jak oczywistość. Ja k o oczywistość też w y stęp u je w jego p racach jako tło rozw ażań. N atom iast — . trz e b a podnieść — zgodność s tw ie r­ dzana w szeregu w yp ad k ów sam a w sobie N itscha nie pociągała. B ystrość, spostrzegaw czość w yrobiona p rzy b adaniach g w aro ­ w ych słu ży ła N itschow i doskonale w obserw acji przem ian bieżą­ cego języka. Na w szystkie jego w ah ania w yczulony, raz po raz zw racał na nie uw agę w sw oich arty k u lik a c h lub w O dpow ie­

dziach Redakcji J ę z y k a P o l s k i e g o , którego był w spółzało­

życielem i najg o rliw szy m red a k to re m . W łaśnie na łam ach tego pism a zam ieszczał sw oje opinie popraw nościow e, dalekie jed n a k od sztyw nego p u ry zm u, zawsze w szechstronnie rozw ażone i dobrze podbudow ane. Z e b ran e razem , stw o rzy ły b y sp ory tom . B ieżącym językiem zajm ow ał się N itsch chętnie i z pasją, k tó ra była nie­ w ątpliw y m p rzejaw em jego p asji społecznej, zn ajdu jącej zresztą swój w y raz i w in n y ch fo rm ach działalności (żeby bodaj w spom ­ nieć jego udział w życiu w ielu in sty tu c ji naukow ych, w pracach nad u stalen iem o rto g rafii itp.).

C zytelnika P a m i ę t n i k a L i t e r a c k i e g o z a in tere su ją szczególnie te p race K azim ierza N itscha, k tó re — z językoznaw ­ czego p u n k tu ujm o w an e — dotyczą zagadnień bliskich tak ż e h i­ story k ow i lite ra tu ry . Tu należą stu d ia poświęcone rym om . N a j­ pierw staropolskim , w n ow atorsk iej p racy Z historii polskich r y ­

m ó w (1912). Jak k o lw iek w o statecznym jej w niosku ustalone zo­

sta ły pew ne fa k ty cenne dla h isto rii języka i staropolskiej d ialek ­ tologii, w ażniejsze je s t to, że nie m ożna sobie dziś w yobrazić prac n a d polskim ry m e m podejm o w an y ch z pozycji literack ich — bez uw zględnienia m etodologicznych i m ateriało w y ch zdobyczy p u b li­ kacji N itscha. W końcow ych uw agach sam a u to r w y sun ął zresztą p a rę problem ów literackich , dotyczących głów nie rozw oju form y poetyckiej, oraz dał — tu i w całej książce — szereg w nik liw y ch i żyw ych c h a ra k te ry s ty k om aw ianych indyw idualności pisarskich.

(7)

7 3 8 E W A O S T R O W S K A

czesnym i. M ówią o ty m prace: O n o w y c h rym a ch 5, O r y m a c h głę­

bokich i n iezupełnych 6. Znakom icie oczytany we w spółczesnej po­

ezji, zw raca uw agę na osobliwą, nową wówczas „m odę ry m o w ą “ ty p u o g l ą d a - b l o n d y n i daje jej tra fn e w yjaśnienie. Ubocz­ nie oba studia pokazują, że tru d n o m ówić o ty ch zagadnieniach bez znajom ości p ro sty ch fak tó w językow ych.

W spom nieć choćby trz e b a o w ydaniu z językow ym k o m en ta ­ rzem n iektó rych u tw o ró w p isarzy staropolskich (jak S za c h y K o­ chanowskiego, W y b ó r z p ism Jana Kochanowskiego, U r y w k i j ę z y ­

ka Ignacego Krasickiego). W ydania te, podobnie jak s ta le p ro w a­

dzona na łam ach J ę z y k a P o l s k i e g o w alka o dobre, nie fałszujące języka p isarzy e d y c je 7, osiągnęły chyba choć w części swój cel. I jeśli się dziś p rzy w ydaw aniu pisarzy staropolskich 0 ty le więcej niż d aw n iej w y kazuje troski o sta ra n n e zachow a­ nie ich cech językow ych, n iew ątp liw ie duża w ty m zasługa tak że N itscha, k tó ry — gdzie m ógł i jak m ógł — takiej staran n o ści uczył.

Z pisarzy n ajbliższy N itschow i był M ickiewicz. W zeszycie J ę z y k a P o l s k i e g o pośw ięconym M ickiewiczowi (1934) po­ m ieścił N itsch aż dw a a rty k u ły : Z zagadnień ję z y k a M ickiewicza 1 Na marginesie autografów „Pana T a d e u s z a w skazując n a ko­ nieczność opracow ania pełnego słow nika poety i dając p a rę cen­ nych uw ag co do m eto d y opracow ań s ty lu i języka, p rzeciw sta­ w iając się chyba p ierw szy pojm ow aniu badań nad stylem pisarza w o derw aniu od b a d a ń nad jego językiem . W arto też dodać, jak chętnie um ieszczał na łam ach swego pism a a rty k u ły niejęzyko- znaw ców dotyczące zagadnień języka u tw o ru literackiego czy w e r­ sy fik acji 8.

Ja k o red a k to r J ę z y k a P o l s k i e g o nie przeoczał zresztą nig d y rocznic pośw ięconych w ielkim pisarzom . Poza w spom nianym zeszytem ku czci M ickiew icza w ym ienić trzeb a szereg arty k u łó w o K ochanow skim w jubileuszow ym ro k u 1930, a po w ojnie zeszyt

5 O nowych rymach. P r z e g l ą d W s p ó ł c z e s n y , 1925. 6 O rym ach głębokich i niezupełnych. J ę z y k P o l s k i , 1926.

7 Na przykład zob. Jak tr a n sk ry b o w a ć stare druki polskie. T a m ż e , 1921.

8 N ależą tu m. in. artykuły: К. В u d z y k: G wara a u tw ó r literacki (1936), O gwarze, ję z y k u literackim i ję z y k u litera tu ry (1937). — F. S i e ­ d l e c k i : Z zagadnień polskiego wiersza średniowiecznego (1937), O no­

(8)

W S P O M N IE N I E O K A Z IM IE R Z U N IT S C H U 7 3 9

pośw ięcony O drodzeniu (1953) i — po ra z d rug i (1955) — M ickie­ wiczowski. Zabiegał, żeby bodaj je d e n a rty k u ł znalazł się w J ę ­ z y k u P o l s k i m na podobne okazje. I jeśli w r. 1946 pisał:

Z radością pow itałem nadesłany redakcji [...] artykuł ks. J. T. M i- lik a o G warze lu d o w e j w nowelach Sienkiewicza, bo w yp ełn ił on lukę, którą by św ieciło nasze pismo w setną rocznicę urodzin jednego z naj­ w iększych m istrzów polskiego języka.

— pisał p raw d ę 9.

W łasne jego prace św iadczą o dużym oczytaniu w lite ra tu rz e polskiej w szystkich okresów . O czytaniu dw ojakiego rodzaju: dla celów lingw isty, k tó ry sięga po dan y u tw ó r litera c k i jako n ie­ zbędny tek st, i dla zaspokojenia p o trzeb człow ieka, k tó ry lu bi i ceni lite ra tu rę piękną.

O czytanie niezaw odow e było u N itscha większe. S tanow i ono źródło w ielu prac; np. w spom nianych a rty k u łó w o M ickiew iczu i o now ych ry m ach . Z tak ieg o sam ego źródła w yw odzi się a rty k u ł

Czy „ chram y“, „g o n t y n y “ i „w itezió w “ za w dzięczam y m łodopol­ s k im modernistom? 10 Nie szukanie dla tych w yrazó w k o n tek stu

i dokum en tacji sk łan ia a u to ra do ty ch czy in n y ch poszukiw ań. To doskonała znajom ość pisarzy m łodopolskich narzuca się tak im p y ­ taniem .

W pięknych S tud ia ch z historii polskiego słow nictwa je st p arę rzeczy, k tó ry c h p u n k tem w yjścia stała się ta w łaśnie le k tu ra uczo­ nego. M onografia o „Póki“ i „ nim “ zaw dzięcza dużo bodajże O rzesz­ kow ej, a fak t, że się u tej p isark i „po p ro stu ro i od źrenic bez­ barw nych, bladych, szafirow ych“ , sta ł się ostatecznym bodźcem do napisania ro zp ra w k i Źrenica ‘tęczó w ka ’ n . Podobno i T a n tn y w y ­ wodzą się z F re d ry , Broczyć i Tuw alnia prow adzą do Żerom skiego, k tó rem u ju ż w cześniej pośw ięcał większe w z m ia n k i12.

Taka też je s t geneza M etry czn e j niespodzianki w „Marii“ M al­

czewskiego, o czym sam a u to r m ówi w p ierw szym zdaniu tej roz­

praw ki:

Siedząc bezczynnie w niem ieckim obozie koncentracyjnym Sach­ senhausen w Oranienburgu pod Berlinem , przypom niałem sobie um ia­ ny z m łodych lat na pam ięć opis zachodu słońca z Marii M alczewskiego: 9 O ję z y k lu d o w y Sienkiewicza. J ę z y k P o l s k i , 1946, s. 175.

10 Czy „ch ram y“, „g o n ty n y “ i „ w ite zió w “ z a w d zię c za m y m łodopolskim

m odernistom ? T a m ż e , 1950.

11 Źrenica ‘tę c zó w k a ’. T a m ż e , 1949.

12 Żerom ski o ję zy k u ludu pracującego. T a m ż e , 1916. — O sy n on i­

(9)

740 E W A O S T R O W S K A

Słońce już w ów czas łuk swój zbiegając szeroki, Czerwonym blaskiem szare barw iło obłoki, A żółtym drgając św iatłem po ziem i i wodzie, Na sw ym bogatym tronie płonęło w zachod zie13.

Tą ry tm iczn ą niespodzianką je s t fak t, że M alczew ski cały ów 16-w ierszow y opis zam knął w m e tru m składające się w yłącznie z am fibrachicznych dru g ich połówek, co sp raw ia w rażen ie ry tm u szybszego, a je st osobliwością, gdyż n orm alnie i u M alczewskiego, i u innych poetów z użyciem 13-zgłoskowca łączy się stałe p rze p la ­ ta n ie drugich połów ek o ry tm ie trocheicznym i am fibrachicznym . J a k zw ykle u N itscha, idzie o szczegół drobny, ale rzucający dużo św iatła na rzecz ważną, tu na arty z m M alczewskiego. Słusz­ nie, choć cierpko, stw ierd za a u to r przy końcu: „przez sto lat uszło to uw agi ty lu zachw ycających się artyzm em poem atu k ry ty k ó w i h i­ sto ry k ó w “ . K ończy się ro zp raw ka czymś, co b rzm i trochę ja k uspraw ied liw ien ie w łasnej w nikliw ości i co jeszcze raz naw iązuje do niezaw odow ego in tereso w an ia się dziełem literackim :

Gdyby się poezje częściej recytow ało i recytacji słuchało, zamiast tak bardzo przeważającego cichego, a choćby półgłośnego czytania naw et liryków, gdyby się w ogóle w języku bardziej zwracało uw agę na form ę głosową, to uchw ycenie realnej, jak się pokazało, różnicy om awianego ustępu od normalnego ustępu 13-zgłoskowego nie byłoby takie trudne.

R ozpraw ka ta odsłania c h a ra k te ry sty c z n y dla osobowości N i­ tscha szczegół. Z nał dużo w ierszy na pam ięć. Z M ickiewicza n a j­ w ięcej, bo go najb ard ziej cenił, ale tak że K ochanowskiego, Sło­ wackiego, F re d ry , W yspiańskiego i innych. N aw et G ałczyńskiego. C ytow ał je łatw o, swobodnie, bo pam ięć m iał usłużną. Nigdy n ie szło o popis. C y tat w p latał się n a tu ra ln ie w prow adzony dialog — a n i za częsty, an i za długi.

Na codzień b yły to fra g m en ty lżejsze, z p ointą żartobliw ą. R zadko dało się usłyszeć od N itscha fra g m e n t liryczny. R egułą bodaj było w tedy, że zw racał się z jak im ś ściśle językow ym p y ­ tan ie m o form ę g ram atyczną czy o w y ra z w ystęp u jący w cytow a­ n y m w ierszu. M niej w nikliw ych m ogło to prow adzić do w niosku, że owe w iersze u trzy m y w ały się w pam ięci N itscha nie dlatego, że b y ły piękne, lecz dlatego, że z a w iera ły in te resu jąc y lingw istę szczegół. Tym czasem nic podobnego. N itsch cenił piękno u tw o ru literackiego i d aw ał się urzec jego urokow i. Tą zresztą m iarą

13 Metryczn a niespodzianka w „Marii“ Malczewskiego. T w ó r c z o ś ć , 1947, nr 6, s. 121.

(10)

W S P O M N IE N I E O K A Z IM IE R Z U N IT S C H U

7 4 1 .

estetyczną oceniał innych. K iedy raz opow iadał o kim ś znajom ym i ch arak tery zo w ał jego k u ltu rę um ysłow ą, rozm owę zakończył pytaniem : ,,Jak pani m yśli, czyje w iersze cytow ał? A u m iał tego naw et dużo. Z poetów ro m a n ty czn y ch “ . „K rasińskiego?“ „Tak. To c h a ra k te ry z u je . Całe u stęp y z P rzedśw itu. I poza K rasiń sk im nic“ .

Ale rzadkie to były okazje, kiedy się jasno widziało, ja k z nim sam ym było nap raw d ę. Oto on w łaśnie na apelu w obozie koncen­ tracy jn y m , w jedno wczesne rano, a raczej pod koniec nocy n ie­ zw ykle ostrej zim y 1940, mówił półgłosem dla siebie i najbliższych tow arzyszy w iersz Słowackiego, n iezn an y i śliczny:

K iedy pierwsze kury Panu śpiew ają,

Ja się budzę i wzrok do gwiazd niosę, Kiedy kw iatki w rosie czoła m aczają,

Ja ożywam, Pańską pijąc rosę. Cherubiny w tenczas rzędem stają

I puklerze z ognia złotow łose Przeciw duchom złym mają zwrócone,

Płaszcze, tarcze jak żelaza czerw o n e14.

Bodaj raz sam się p rzyzna publicznie. Zrobi to w pierw szych zdaniach Uwag ję z y k o w y c h o S u r o w y m jedw abiu M arii P a w li­ kowskiej :

Uwagi językow e o tomiku prawdziwych poezji? Ścisły gram atyk powie, że to nie warto albo się nie da; z góry na „filologa“ patrzący artystyczny krytyk literacki zdumieje się nad jego zuchwalstwem . A niechże się gorszą czy oburzają — językoznaw ca ma prawo nie tylko pieścić się wierszam i, ale też obserw ow ać je 15.

Paw likow ską lubił i dużo jej w ierszy um iał na pam ięć, cy tu jąc je jako spraw d zian rozu m ien ia tak bardzo u niej oszczędnych środków ekspresji. Że ją w y raźnie lub ił i uw ażał za poetkę bardzo subtelną, łatw iej m u się było przyznać aż do pieszczenia w ierszam i.

W arto przypom nieć, co w y ty k a tej praw dziw ej poetce. „P apie- row ość“ s a rn ią tk a pod łanią w prześlicznym i śm iałym w ierszu

Mądry i gluvi („dziwi to u autorki, b ardzo te jelenie i s a rn y lu ­

b iącej“), a k o rek toro m trz y błędy i przecink i nie zawsze w po­ rządku.

U znając jak i poetka pierw szy czterow iersz Ciszy m orskiej

14 Wspomina o tym S. U r b a ń c z y k , U n i w e r s y te t za kolczastym d r u ­

tem. Kraków 1946, s. 56.

(11)

742 E W A O S T R O W S K A

M ickiewicza za Najpiękniejszą zw rotkę, od razu podchw ycił zm ianę w sto su n k u do te k stu M ickiewicza. P oeta pisze:

Jak marząca o szczęściu narzeczona młoda,

Z b u d z i s i ę , a b y w estchnąć, i w n et znowu uśnie.

G dy u P aw likow skiej jest:

C o z b u d z i s i ę , b y westchnąć, i w net znowu uśnie.

S u b teln ie analizując to odchylenie, N itsch chciałby w iedzieć, czy poetkę zaw iodła pam ięć, czy też w prow adziła zm ianę św iado­ mie. A w końcu pow ie trochę z żalem czy raczej z su b te ln ą iro ­ nią:

Wiersz ten bierze nas w szystkich, poetów i lingw istów , tylk o że lingw iści nie mają do rozporządzenia pięknych przenośni o „wadze i kolorze“.

Jak że pisał sam, w rażliw y n a piękno w yrażające się poprzez język? Nie zw ykliśm y w kateg oriach estetyczn y ch oceniać prac naukow ych. Zw róceni ku ich m ery to ry czn y m w ynikom , zadow a­ lam y się jasnością sądów, p rzejrzy stą kom pozycją, p o p raw n y m ję ­ zykiem . Z pisarstw em N itscha je s t inaczej. N iepodobna przecież nie uznać m istrzostw a form y, w k tó re j się głów nie w ypow iadał, tj. niew ielkiego arty k u łu , czyli — w yrażając się jego słow am i — „ ro zp raw k i“ („ja n ajlep iej lubię tę nazw ę“).

D obre pisarstw o N itscha najlepiej ocenić na podstaw ie ze b ra ­ n y ch w osobny tom S tu d ió w z historii polskiego słow nictwa 16, za­ w ierający 27 m onografij. Pisał je N itsch w czasie okupacji, w o k re­ sie ciężkim, absorbującym sp raw am i ogólnym i i kłopo tam i złego codziennego dnia (m ieszkał nadal w e w łasnej w illi na Salw atorze, ale w yrzucony przez Niem ców na poddasze do m ałego pokoiku, gdzie żeby nie m arzn ąć w zimie, trzeba — m ów ił — „chodzić oku­ tan y m ja k Eskim os“).

J a k po pow rocie z obozu ko n cen tracy jn eg o — zaledw ie p rzy w i­ taw szy się z żoną, jeszcze w płaszczu — szukał w bibliotecznej szafce tom iku Marii, by spraw dzić, że „m etry czn a niespodzianka“ obrazu słońca m a ry tm w całym utw orze odrębny, tak i później, przez cały czas okupacji, um iał z rów ną inten syw nością m yśleć

16 Studia z historii polskiego słownictwa. Kraków 1948. R o z p r a w y W y d z i a ł u F i l o l o g i c z n e g o PAU. T. 67, nr 6. Stron X X II, 2 nlb., 191.

(12)

W S P O M N IE N I E O K A Z I M IE R Z U N IT S C H U 7 4 3

0 rzeczach n aukow ych i organizow ać je na praw ach norm alnego życia.

Ale n a w e t gdy się o ty m pam ięta, niezw ykłe je s t chyba, że w ty ch 27 studiach, pisanych jed n o po drugim , nie m a bodaj dw óch jakoś bardziej podobnych do siebie w kom pozycji, w p unkcie w yjścia czy tzw. początku, w k o n stru k c ji całości. O bserw ujem y w pełny m tego słow a znaczeniu bogactw o form naukow ego opraco­ w ania, od w iększego studium („P óki“' i „n im “ czy Robak) do k ró ­ ciutkich (Podobno, T antny, Tuwalnia), w śród k tó ry c h znajdziem y dość niezw ykłe, bo p rzypom inające fo rm ą jak b y z n o tatn ik a p rze­ niesione szkice (Broczyć, Wardęga).

Od pierw szego słow a c h a ra k te ry sty k a w yrazu rozw ija się n a­ tu ra ln ie . Zawsze je s t skończona, choćby od razu pojęta fra g m en ­ tarycznie. Celna od pierw szego zdania aż po in teresu jącą pointę końcową, nie m ający m i nic wspólnego z tzw . w stępem i zakończe­ niem . W ątki treściow e z fo rm aln y m i stap iają się w sposób dosko­ nały.

C h arakteryzo w an e w y razy p rzesu w ają się przed nam i niby sy l­ w etki żyw ych ludzi, k tó ry ch znam y, to i owo o nich w iem y, ale

indyw idualnościam i uczynił ich dopiero opow iadający o n ich pisarz.

W ykładając p rzez la t przeszło 40 n a uniw ersytecie, m iał ucz­ niów dużo, w ty m w ielu w y b itn y ch . N ierzadko węzły m iędzy P ro ­ fesorem a stu d e n te m n ie u leg a ły potem zerw aniu. Tak P ro feso r pam iętał o sw oich uczniach, ja k i oni żyw ili dla niego zawsze go­ rącą sy m p atię i podziw.

Każda próba ponow nego naw iązan ia k o n ta k tu osobistego czy korespondencji p rzy jm o w an a była p rzez P ro fesora z radością 1 wdzięcznością.

Z jed n ym z jego uczniów, dziś profesorem slaw isty k i w b liskim nam k ra ju słow iańskim , zetkn ęłam się niedaw no. M ówiło się

o nieżyjącym już N itschu. W jak im ś m om encie rozm ów ca w yznał, że nie um iał bez w zruszenia czytać a rty k u łó w pośw ięconych N i­

tschow i na jub ileu sz osiem dziesięciolecia w J ę z y k u P o l s k i m . K iedy je czytał żonie, pew ne fra g m e n ty p rzery w ał uw agą: „To nieciekaw e“ . W rzeczyw istości szło m u o to, żeby u k ry ć w zrusze­ nie, płynące — podkreślił — n ie stąd , że p rzypom inając sobie tych parę la t stu d ió w pod k ieru n k iem N itscha, w spom inał ró w n o ­ cześnie sw oje m łode lata. „I p an i też bym się z ty m i łzam i nie wydał, ale P ro feso r już nie ż y je “ — pow iedział na końcu, co

(13)

7 4 4 E W A O S T R O W S K A

w ygląd ało jak pro sta niem ożność n iep rzy znan ia się do sw ojego sm u tk u .

N aw iązując do tej rozm owy, z N itschem było rzeczyw iście tak . Pociągał do specjalności, k tó rą rep rezen to w ał, i rów nocześnie p rz y ­ ciągał do siebie sw oją niezw ykłą osobowością.

Z p a ru m om entów , o k tó ry ch tu trzeb a m yśleć, n ajw ażn iejsza była N itschow a pasja nauki. Całego go zagarniająca, stale w nim obecna i oczyw ista dla widza. M ająca siłę wielkości, ale w ielkości w geście i słowie całkow icie pozbaw iona. U zew nętrzniała się w sposób ludzki i n a tu ra ln y .

N igdy nie zmęczony, zawsze ży w y i pełen tem p eram en tu , ch y ­ ba żadnego w y k ład u nie poprow adził nudnie. Mówił, jak zaw sze i wszędzie, z pam ięci. M ała k a rtk a zapisana drob ny m i literk am i, do k tó re j zresztą p raw ie nie zaglądał, św iadczyła jednak, że w y kład by ł w cześniej co do m a te ria łu i toku rozum ow ania ściśle przem y ślan y . F a k ty językow e ożyw ały, kied y je staw iał ja k o zagadnienie w y kład u chyba głów nie dlatego, że w ykład m iał cha­ r a k te r każdorazow ego przeżycia. To się czuło w każdym ru ch u P ro fe so ra i w każdym jego słow ie — prostym , a rów nocześnie ścisłym i oszczędnym.

Rozum iał słuchacza. W iedział, że się słu ch ając nuży i jeśli m u się za w iele rzeczy na raz poda, nie sp am ięta. Toteż fak tó w jęz y ­ kow ych daw ał niew iele. U derzyło m nie to zwłaszcza, kied y p rz y ­ szło m i po w ojnie m ieć p arę razy w y k ład w zastępstw ie P rofesora. Zaw sze m i w ted y podaw ał k ró ciu tk ą dyspozycję w ykładu. G dy m ów iłam , że m nie tego m ate ria łu będzie n a w yk ład za m ało, pod­ kreślał, że jest tego aż za dużo, i rad ził rzecz koniecznie ożywić. Sam urozm aicał w ykład najczęściej przyp om n ien iem jakiegoś zda­ rze n ia czy obserw acji ze swoich w ycieczek dialektologicznych, np. ja k to na Śląsku ludzie w kościele śpiew ają „K rólow o p ro ro k ły w “, co doskonale odbija tam tejszą dyfton giczn ą w ym ow ę o długiego, czy ja k w środkow ej W ielkopolsce chłopiec zapytany, jak po pol­ sk u będzie „der Vogel singt“, odpow iedział „pto łk śpiw oł“, a „der

Vogel hat gesungen“ p rzetłu m aczył też „p to łk śpiw oł“, zauw aży­

w szy jed n ak ró w n e brzm ienie tłum aczeń, ch y trze popraw ił na „p to łk już śpiw oł“ ; szło oczywiście znow u o dyftongiczną wym ow ę

a długiego, zbieżną ostatecznie z w ym ow ą -ał.

B ył N itsch doskonałym m istrzem dla stu d e n tó w bardziej d oj­ rzałych. Młodszych, k tó rz y nie m ieli jeszcze podstaw ow ych w ia­ dom ości z g ram aty k i, onieśm ielał, a n a w e t w p ro st przerażał. Bo

(14)

W S P O M N IE N I E O K A Z I M I E R Z U N IT S C H U 7 4 5

w iadom ości z podręcznika b y ły na sem in ariu m N itschow skim ja k konieczność ro zu m ian a sam a przez się. Ich się nie zdawało, o nich się nie m ów iło bezpośrednio — m iały być i m iały być usłużne. D la trochę już choćby zaaw ansow anych był N itsch św ietnym k iero w ­ nikiem i tro sk liw y m o piekunem . N ajw yżej cenił zainteresow anie dla nauki, n a jb a rd zie j go raziła nieudolność m yślenia.

Ja k na codzień w y prow adzała go z rów now agi np. k lep sy d ra żałobna ty p u „B ąk J a n “ czy u p a rte stosow anie zaim ka s i ę po czasow niku, jedno i d rugie niezgodne z tra d y c ją k u ltu ra ln e j pol­ szczyzny, ta k też tru d n o m u było spokojnie znieść odpow iedzi stu d en tó w , jeśli dow odziły n ieuctw a i niepraw dopodobnej — ja k m ów ił — bezm yślności. Bo tak ie w łaśnie, a n ie w szystkie b łęd n e odpowiedzi, w yw oły w ały iry ta c ję N itscha. P rz y odpow iedzi złej, ale św iadczącej o tym , że s tu d e n t m yśli, N itsch się zatrzy m y w ał na ogół i s ta ra ł się cierpliw ie s tu d e n ta naprow adzić.

Dla c h a ra k te ry s ty k i N itscha w a rto w ty m m iejscu przy po­ m nieć, co się zdarzyło raz za moich czasów studenckich. K ied y P ro feso r w padł w pasję, jed n a ze stu d en tek , m iła i in te lig e n tn a dziew czyna, w stała i pow iedziała m niej więcej tak: „Bo gdyby P a n P rofesor na nas nie krzyczał, to m y byśm y lepiej odpow iadali“ . N itsch osłupiał, ale sem in ariu m prow adził do końca już spokojnie, stu d e n tk ę zaś, m ającą zresztą zam iłow ania literackie, lubił po d aw nem u aż poza stu d ia. Bo N itsch się nigdy nie obrażał za słuszną k ry ty k ę .

Inn ym razem w ybuchnął: „Bo trzeb a zupełnie nie m ieć w y ­ obraźni, żeby coś takiego pow iedzieć“ . S tu d en tk a, pilna zresztą i uw ażna, rozbeczała się i ch lip ała do końca sem inarium . B ardzo ją to obeszło. N itsch, jak zw ykle, skończyw szy ćwiczenia w ybiegł z sali, ale za chw ilę był z pow rotem i w ziąw szy dziew czynę do swego pokoju z w idoczną sk ru c h ą tłum aczył: „No, nie m a pani w yobraźni, ale dlaczego pani płacze?“

K ażde sem in ariu m i każdy egzam in przeżyw ał po m łodzień­ czem u jeszcze w o statn ich latach . W róciw szy z u n iw e rsy te tu opo­ w iadał szczegółowo przebieg sem in ariu m czy egzam inu, d o skonale pam iętając w szystkie k olejne sw oje p y tan ia i odpowiedzi stu d e n ­ tów . Czasem kończył w rażen ia jakąś tak ą uw agą: „Ciągle sobie przyrzekam , żeby m n ie nic nie obchodziło, ja k ktoś gada g łu p ­ stw a “, i śm iejąc się dodaw ał: „Nie u daje się“ .

S tu d en tam i, k tó rz y p rzed m io t lubili, interesow ał się żyw o. Pom agał w pracy, poddaw ał koncepcje, ch ętn ie służył radą, a gdy

(15)

746 E W A O S T R O W S K A

p raca se m in a ry jn a czy m ag iste rsk a była już napisana, w iele cza­ su pośw ięcał na p o p raw ien ie jej i udoskonalenie, często z zam ia­ rem oddania jej do d ru k u .

D ostaw ało się tak że zaproszenia indyw idualne do dom u. Czasem niosło się z sobą jak iś n ap isan y fra g m e n t re fe ra tu czy pracy, cza­ sem szło się nie bardzo w iedząc, co m a być tem a te m rozm ow y. Rów nocześnie z gospodarzem podchodził czarny doberm an, k tó ­ rego P rofesor przed staw iał: „N azyw a się Aza, ale to je st on, nie o n a“ . M ęskiego ro d zaju Azę p rzyjm o w ało się chętn ie do w ia d o ­ mości. U niezw yklenie pospolitego psiego im ienia w tak i w łaśnie sposób, prosty, ale nieoczekiw any i w y raźn ie g ram atyczny, pasow a­ ło do ty ch w yobrażeń, z ja k im i przychodziło stu d e n to w i pierw szy raz w ejść do dom u P ro feso ra.

Choć się już N itscha znało, choć zaproszenie b yło jak n a jb a r­ dziej proste, szukało się i oczekiw ało w otoczeniu P rofesora j a ­ kichś cech niezw ykłości, zapom inając, że sam o zaproszenie, nie ściśle w zw iązku z p racą m ag istersk ą, było w ów czesnych stosun ­ k ach u n iw ersyteck ich niezw y k łe. Ignacy C hrzanow ski zapraszał także stu d en tó w do sw ego dom u, ale przychodziło się w yłącznie po te m a t p racy m ag istersk iej, a potem — żeby zdać sp ra w ę ze s ta ­ n u roboty, co trw a ło k ró tko , o d b yw ało się w określonych, z góry zapow iedzianych term in ach . M im o osobistego uroku, jak i m iał C hrzanow ski, owe u niego w izy ty przyp om inały tro ch ę p orady lekarza.

Tu było inaczej. Siedziało się w m iękkim fo telu i głaszcząc Azę po k a rk u m ożna było w ram a ch dużego okna w idzieć d aleki pejzaż nieba, pod k tó ry m czuło się, że pły nie W isła. S tąd niedo­ strzeg aln a, ale w chw ilę później, k ied y gospodarz podprow adził do okna, d ająca się w idzieć spod drzew taraso w ato opadającego ogrodu.

M asa książek, ró w n o p o u k ład an y ch w jasnych, do su fitu się­ gających półkach, budziła p rag n ie n ie posiadania kied yś czegoś takiego u siebie, łącznie z ciszą tego pokoju. Je j źródłem zdaw a­ ła się być owa ściana książek w ięcej niż dyw an pod nogami.

Z k rótkiego zam yślenia w y ry w a ł głos P rofesora, k tó ry zazw y­ czaj jeszcze jakąś chw ilę z a ję ty p rzy biu rk u, lub ił w ciąganiem w sw oją robotę zaczynać rozm ow ę. Mogło być tak : „Na te j szpal­ cie je s t c y ta t z K napskiego. Czy zna p an i te n sło w n ik ?“ S tu d e n t­ k a nie znała. „No, to n iech go p ani w eźm ie“ — tu określał bardzo d o k ładn ie jego położenie na półce. P otem należało m iejsce ze

(16)

W S P O M N I E N I E O K A Z I M I E R Z U N IT S C H U 7 4 7

sz p a lty spraw d zić z o ryginałem . To, zdaw ałoby się, p ro ste pole­ cenie byw ało tru d n e . P ro feso r podchodził i pom agał w szukaniu. B ardzo przy jem n ie było w y łap ać — sp raw d zając c y ta t z m iejscem o ry g in ału — np. aż dw a błędy. „N o — m ów ił w te d y N itsch — niech pani je teraz p o p raw i“ . O k o rek cie nie m iało się pojęcia, ale ju ż za chw ilę pod okiem N itsch a k aligrafo w ało się na m arg in e ­ sie jeden, d ru g i znak. P o k azał jeszcze ze dw a. P otem daw ał do rę k i inną szpaltę: „M usi się pan i nauczyć ro b ien ia k o re k ty “ . Szło o nau k ę dla siebie, bo N itsch nig d y się nie w yręczał nikim w k o ­ rekcie. O ddając szpaltę słyszało się jeszcze jak ąś uw agę o sam ym dziele. O słow niku K napskiego pow iedział w te d y nigdy dotąd nie słyszane, a jak że słuszne słow a: „To doskonały słow nik, ale jego a u to r je s t p u ry stą “ .

P u ry z m u N itsch nie cierp iał. W o sta tn ic h latach, n apoty k ając jak ieś o b jaw y b ran ia rzeczy zb y t n o rm a ty w n ie, m ów ił nieraz: „ Ja p ań stw a no rm aty w n ości aż za m ało uczyłem , ale i te ra z w ięcej bym nie u czy ł“ .

Raz do ro ku zapraszał do siebie w szystkich uczestników w yż­ szego sem inarium . N ajczęściej było to latem , pod koniec ro k u szkolnego. N a b iu rk u P ro feso ra stała w te d y w nie zw racającym uwagi flakonie jed n a róża, czasem dw ie. D użo ich k w itło w ogro­ dzie. N ajw ięcej w ró żn y ch odcieniach żółtaw ych. Róże, w łaśnie

żółte, n ajb ard ziej lubił. P o róży, czasem w ięcej, dostaw ały w szyst­ kie dziew częta. P rz y je m n ie było je b rać w p ro st z rę k i kogoś, k to różę trz y m a ł jak żyw ego ptaszka.

Nie lubił N itsch cerem onii i n a stro jó w uroczystych. M iew ał przy tak ich okazjach osobliw e pow iedzenia. W przeddzień prom o­ cji doktorskiej, robiąc alu zję do prom ocyjneg o „clarissima docto-

rante“, pow iedział kom uś: „N iech się p a n i ta k nie cieszy. Od

ju tr a p rzestan ie pani b y ć m ło d a“ . G d y szło o niego samego, b y ­ w ało dużo d rasty czniej. K ied y m u k to ś sk ła d a ł g ratu lacje z pow o­ du otrzym ania godności prezesa PAU, p o jął rzecz tak: „To znaczy, że m i pan życzy śm ierci“ . „No, bo K u trz e b a był nim dw a la ta “ . Na p arę d ni przed uroczyście obchodzonym jubileuszem osiem dzie­ sięciolecia śm iejąc się pow iedział: „A, to b y b y ł d o b ry kaw ał, gd y­ bym ja ta k tera z u m a rł“ .

Szczupły, drobny, po ruszał się zawsze szybko. N aw et kiedy szedł po schodach w gm achu p rz y G ołębiej 20, gdzie na trzecim piętrze m ieszczą się se m in a ria językow e. Do ostatn ich lat te

(17)

748 E W A O S T R O W S K A

brze w ydeptane i dość stro m e schody nie m ęczyły go w cale. S ta ­ w ał na trzecim p iętrze rów nie rześki, ja k był na dole, k u podzi­ w ow i w ielu dużo m łodszych od niego. M ówiło się naw et, że N itsch chętn ie chodzi ty m i schodam i i lubi je. Byw ało przecież, że jednego dn ia był n a G ołębiej trz y i c ztery razy.

Z Gołębiej szedł n a Sław kow ską do A kadem ii lu b do d ru k a rn i u n iw ersy teck iej p rzy ul. Czapskich, gdzie się d ru k o w ał J ę z y k P o l s k i i ty le innych prac naukow ych, któ ry ch N itsch b y ł re d a k ­ to rem lub w spółredaktorem . W d ru k a rn i byw ał co dzień, a k iedy się zdarzało, że nie m iał ta m po co iść, czuł się w y raźn ie niesw ój. Z nał nie tylko kierow ników działów, ale w ielu zecerów, i ze w szystkim i lu bił pogadać.

W ybierał ulice m n iej ru chliw e. Więc na S ław kow ską szedł zawsze przez Jagiellońską, a że przed w ojną p rzy ul. św. A nny m ieściło się sem in ariu m słow iańskie, była Jagiello ńsk a ulicą, na k tó re j się go w idziało chyba częściej niż n a dom owej salw ato rsk iej G ontynie. Jeśli się z nim tu sp otkało i razem szło, opow iadał o spraw ach, z k tó ry m i się dopiero co zetk nął w A kadem ii, sem i­ n a riu m językow ym , d ru k arn i. W żyw szych frag m en tach rozm ow y przystaw ał, zw ykle w n ajm n iej ru ch liw y m punkcie ulicy, n a j­ częściej ju ż w pobliżu gm achów u niw ersyteckich.

Tu gdzieś, za m oich stud en ck ich czasów, w y ją ł ze sw ojej p ę k a ­ tej teczki gotowy, ale jeszcze pachnący św ieżym d ru k iem zeszyt bodajże L u d u S ł o w i a ń s k i e g o : „N iech pani przeczyta uw aż­ nie k a rtę ty tu ło w ą “ . Takie p ro ste polecenie w yw oływ ało in sty n k ­ to w n y lęk, bo jakże tru d n o było d o trzy m ać k ro k u N itschow i, kiedy szło o w yłapanie błędu drukarskiego. Sw oją spostrzegaw ­ czością bił w ted y w szystkich n a głowę. T ym razem rzecz była zbyt u derzająca: w dacie d ru k u po jedynce zam iast 9 następow a­ ła 8. N itsch zaśm iew ał się. B yłam stro pio na i przez jak ą ś chw ilę szukałam m im o woli drugiego błędu. Ale o ten w łaśnie chodziło. Śm iejąc się opow iedział p arę zabaw nych h isto ry je k o au te n ty cz ­ nych chochlikach d ru k arsk ich. Był incy d en tem w y raźn ie ubaw io­ ny.

Ówczesną m oją rea k c ją było wciąż jak ieś zbicie z tro p u i po­ trzeb a reflek sji. Przecież znało się N itschow ą niecierpliw ość na błąd. Tak. A le na błąd w y n ik ający z ograniczenia, b ra k u inteligencji, niedbalstw a. B łędy d ru k arsk ie należą do inn ej kategorii. Spo­ strzegaw czość, in teligencja, staranność nie w y starczają. W chodzą

(18)

W S P O M N IE N I E O K A Z I M IE R Z U N IT S C H U 74 9

tu w grę jak ieś dodatkow e jeszcze m om enty, k tó re spraw ę błędu zecerskiego czynią często bardzo zaw iłą.

Nitsch, sam znakom ity k o rek to r i dośw iadczony w ydaw ca, św ietn ie te rzeczy rozum iał i był kon sekw entn ie dla potknięć zecerów w yrozum iały, w ręcz pobłażliw y, a zawsze bardzo dbający 0 to i uczący tego, żeby k o rek to rsk ie pop raw ki by ły dokładne 1 w yraźne, bo „zecer nie m oże się zastanaw iać, m usi to robić m e­ chanicznie“ . „Ale — lubił dodaw ać — są zecerzy in telig en tn iejsi od autorów . B ył tak i pan, co dał k u rsy w n e w szystkie ty tu ły dzieł, na k tó re się w a rty k u le pow oływ ał. Co zrobił zecer? S kładał w edług zasady J ę z y k a P o l s k i e g o , k tó ra je st inna. I nie ty lk o to. J ę z y k P o l s k i k u rsy w ą w yróżnia w tekście i przyk ładach om a­ w iane w yrazy. A utor, niedbały, nie zrobił tego porządnie. A zecer? P o p raw ił i nie pom ylił się“ .

Sam czy z kim ś, szedł ulicą bardzo szybko. P ra w ie przebiegał. Bez w ysiłku i, co w ażniejsze, n ie sp raw iając w rażenia pośpiechu. Czy dlatego, że się sam do tego tem p a przyzw yczaił i przyzw ycza­ ili inni, czy dlatego, że nigdy się nie śpiesząc, nie m iał w tw a rz y nic, co by o pośpiechu mówiło.

M ocno pochylony, z oczyma spuszczonym i, w grubych oku­ larach, z laską, k tó ra nig d y nogom nie służyła — oto, jakim się go w idziało na ulicy. Są ludzie źle w idzący, chodzący jed n ak prosto i niedobrze w idzącym i oczyma p atrzący przed siebie w p rzestrzeń . Może jed n ak psychice człowieka, k tó ry całym sw oim um ysłem n a­ chylał się k u rzeczom k o n k retn y m , k u „glebie“ zagadnień, w ła­ ściwszy był in n y sposób chodzenia, w łaśnie taki, m an ifestu jący się jak b y p o trzeb ą jak najlepszego w idzenia g ru n tu tak że pod sw oim i nogam i.

Kogoś, k to N itscha znał ty lk o z ulicy, m ogła m ylić i m yliła jego sy lw etk a. Je d e n z takich przechodniów , nie m ający zresztą nic wspólnego z h u m an istyk ą, w idział w N itschu typow ego uczonego zza biurka, k tó ry izoluje się od ludzi i nie wie, co to wycieczka za m iasto. Zdziw ił się i z m iejsca zm ienił zdanie, kiedy się dow ie­ dział, jak N itsch „b ierze“ przejście u licy z jed nej stro n y na d r u ­ gą. W n ajruch liw szy m punkcie, nieom ylnym jakim ś in sty n k tem p rze strz e n i w iedziony, p rzem y k ał się N itsch zręcznie i szybko m ię­ dzy dw om a szeregam i a u t i tra m w a jó w jadących w jed n ą i d rugą stronę. I na przeciw ległym chodniku czekał na tow arzysza czy tow arzystw o, któ rzy nie um ieli pójść jego śladem . Czasem czekał dość długo. W ty m czekaniu b yło tro ch ę triu m fu i lekkiej ironii.

(19)

7 5 0 E W A O S T R O W S K A

Tak robił jeszcze w ostatnich latach, kiedy już bardzo źle w i­ dział. I wówczas decydował się bez wahania na przejście, w ybie­ rając widocznie w łaściw y moment i manewrując widocznie w łaści­ wie, skoro nigdy mu się nic nie stało i nikt nigdy nie widział, żeby się przez niego zatrzymało jakieś auto.

Czyjś lęk o niego bawił go. Lubił w tedy cytować Gawrońskiego, który chodził po Paryżu „trzeba przyznać — dodawał — bardzo nieostrożnie“, a kiedy mu się zwracało uwagę, mówił: „Ja mam uważać? Niech on [kierowca] uważa“.

W skakiwał i w yskakiw ał z tramwaju. I m oże naw et trochę m iał za złe innym, jeśli tego nie um ieli. „Nie chciała pani jechać z Borowym ?“ — powiedział m i m etaforycznie, kiedy na przystan­ ku salwatorskim tramwaj ruszył w momencie, w którym nade- szliśm y. Borowy wskoczył, ja nie. B yło to w roku 1947. Jeszcze w ted y Nitsch robił to samo, co Borowy.

Piechurem był znakomitym. Lubił dłuższe parogodzinne w y ­ cieczki, no i przewędrował, korzystając z różnych środków loko­ mocji, w tym dużo właśnie pieszo, rzadziej już na rowerze, całą niemal Polskę, zbierając m ateriały do prac o dialektach polskich. A że w ykład czy seminarium prowadził chodząc, że odczyty w ygła­ szał najczęściej przy tablicy i mapie, a więc także chodząc, że przyjmując interesantów nie w ytrzym yw ał długo na siedząco za biurkiem i podrywał się — z żywością um ysłu szła widocznie ści­ śle w parze ruchliwość fizyczna.

Patrząc na ogromny plon pracy Kazimierza Nitscha, zadajemy sobie m imo w oli pytanie, jakie czynniki czy cechy osobowości tak w ielki dorobek um ożliwiły. Starając się uchw ycić jakieś elem enty, w idzim y jednak od razu, że nawet suma ich nie potrafi fenomenu osobowości Nitscha wyjaśnić. Czynnikiem pierwszym była nie­ w ątpliw ie ciągła i system atyczna pracowitość, dzięki której Pro­ fesor nie tracił dosłownie ani chw ili czasu. Um iał przy tym zaję­ cia sw oje doskonale zaplanować i zorganizować. Niemałą rolę odgrywała też duża zdolność koncentracji na zagadnieniu, o któ­ rym — gdy raz na nie zwrócił uwagę — ciągle m yślał, tak przy biurku, jak i na spacerze czy w tramwaju, a gdy tok rozważań został przez jakiś czynnik zewnętrzny naruszony, po zniknięciu przeszkody m yśl jego automatycznie wracała do toku przedtem przerwanego.

(20)

W S P O M N IE N I E O K A Z IM IE R Z U N IT S C H U 751

chowego piśm iennictwa językoznawczego, ale i w ogóle humani­ stycznego, poszerzała po ostatnie lata życia jego horyzont nauko­ w y, a własne przem yślenia problemów i doświadczenie naukowe gruntowały metodę pracy. W m yśleniu, jak w codziennych reak­ cjach, żyw y i szybki, pracował prędko i sprawnie, a właściw a mu żarliwość w odniesieniu do wszystkich zjawisk otaczającego go życia pozwalała mu także problemy naukowe traktować osobiście. B yły one przez niego naprawdę przeżywane. Nauka była jego w/ielką pasją. A le choć zewnętrznie reagował łatwo i żywo, nie opuszczał go nigdy w ew nętrzny spokój. W jednym ze swoich listów pisał:

O ptym istyczny spokój to głów ny w arunek w artościow ego życia, pozw alający w łaśn ie i na pogłębienie się, i na silniejsze pam iętanie 0 tym , co pam iętać warto.

Cytaty

Powiązane dokumenty