• Nie Znaleziono Wyników

Widzenie w biały dzień : o "Romantyczności" Mickiewicza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Widzenie w biały dzień : o "Romantyczności" Mickiewicza"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Alina Kowalczykowa

Widzenie w biały dzień : o

"Romantyczności" Mickiewicza

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 66/3, 39-57

(2)

P am iętn ik Literacki LXVI, 1975, z. 3

ALINA KOWALCZYKOWA

W IDZENIE W BIAŁY DZIEŃ

O „ROMANTYCZNOŚCI” MICKIEWICZA

Sposób pojaw ienia się m otyw u szaleństw a w polskiej lite ra tu rz e ro ­ m antycznej m ożna uznać za niezw ykle efektow ny. Oto pierw szy, przeło­ m ow y dla rom antyzm u tom Poezji Mickiewicza, w nim w iersz p rogram o­ w y — R om an tyczn o ść; w R om antyczności bo h aterk a w ydaje się obłąkana. Wokół jej „w idzenia” toczy się polem ika m iędzy m łodym ro m an ty k iem a racjonalnie rozum ującym m ędrcem ; ekscytuje ona w yobraźnię i rozbu­

dza ciekawość osób postronnych.

Poniew aż K aru sia jest jak b y pierw szym program ow ym rom antyczny m p o rtretem człowieka szalonego — w arto, jak sądzę, na przykładzie Ro­ m antyczności rozw ażyć p y tan ia o genezę i sposób w prow adzenia tego bo­ h a te ra do lite ra tu ry epoki. Należałoby, po pierwsze, ustalić ew en tu aln e przyczyny skłaniające uw agę poety w łaśnie ku szaleństw u; po w tóre, spraw dzić, jakie funkcje pełni ono w balladzie, czy jest pseudonim izacją jak iejś problem atyki intelek tu alnej.

Gdyby postaw ić proste i nieco naiw ne pytanie, dlaczego w łaśnie do tego utw oru — pow tórzm y: program ow ego — M ickiewicz w prow adził bohaterkę o zachw ianej rów now adze um ysłu, odpowiedź pozornie mo­ głaby być nieskom plikow ana. R om antyczność była poetycką rep lik ą n a a rty k u ł Ja n a Śniadeckiego O pism ach kla sycznych i rom a n tyczn ych . W tym ataku, w yw ołanym przenikaniem idei rom antycznych do k u ltu ry polskiej, Śniadecki m. in. w znam iennym kontekście w ym ieniał szaleń­ stwo. P rzew rotnie broniąc m łodych, stw ierdził:

Wszakże nie godzi ich się o to posądzać, że nie słuchają żadnych przepisów rozumu, prawdy i przyzwoitości, bo by to było w yniść na D onkiszotów i uorga- nizować szaleństwo.

A poniew aż zdaniem Śniadeckiego nie m ożna przypuszczać, b y kto­ kolw iek rozum ny chciał „uorganizow ać szaleństw o” , ty m sam ym zostaje przekreślony sens rom antycznych idei tw órczych:

(3)

Prawidło w ięc romantyczności dla prawdziwego geniuszu niepotrzebne, a po­ dane powszechnie, jakby na nowy rodzaj pisania, jest otworzoną drogą do ro­ bienia sza leń có w 1.

Szaleństw o przedzierzga się pod piórem Śniadeckiego w argu m ent roz­ strzygający : starczy dowieść, że coś jest szalone, aby tym sam ym zam knąć dyskusję. W R om antyczności odw rotnie: szaleństw o K arusi dyskusję otw iera. P aralelizm chyba nieprzypadkow y. Można przypuszczać, że gdy M ickiewicz w prow adzał do w iersza obłąkaną dziew czynę, a także gdy op atry w ał balladę zaczerpniętym z Szekspira m ottem , m iał w pamięci- w y ­ w ody retoryczne uczonego profesora.

To stw ierdzenie jedn ak nie zadowala. U kazuje pow iązania bezpośred­ nie m iędzy dwom a tekstam i — ale nic nie mówi o w spólnej przyczynie zainteresow ania obu autorów fenom enem szaleństw a.

T rzeba tu odwołać się do poprzedzających w y stąpienia Śniadeckiego i M ickiewicza przem ian, zachodzących w k u ltu rze in telek tu aln ej owej epoki. A m ianow icie w środow isku wileńskim,, .przynajm niej w cią­ gu kilk u lat poprzedzających pojaw ienie się obłąkanej K arusi w balladzie M ickiewicza, żywo interesow ano się szczególnymi zjaw iskam i, to w arzy ­ szącym i pew nym form om chorób um ysłu. Takie zainteresow ania w zbudza­ ły np. ataki padaczki czy konw ulsji, w trakcie któ ry ch człow iek n a k ró tk i przeciąg czasu całkowicie traci k o ntak t ze św iatem zew nętrznym , a po­ tem nagle znów go,,odzyskuje; lub stan y w izyjne, podczas k tó rych chory zdaje się widzieć rzeczy dla otoczenia niedostrzegalne. G orące dyskusje na te tem aty, toczone m. in. w śród filom atów , nie obracały się oczywiście w okół spraw czysto m edycznych, lecz zm ierzały do wzbogacenia obrazu człow ieka o jak ie ś, tkw iące w nim, przeczuw alne, a nie od k ryte jeszcze m ożliwości poznawcze. Za stanem pełnego oderw ania od św iata może nic się nie kryć, lecz to chwilow e zam knięcie może rów nież być spow odow ane w łaśnie mocą innych, niedostępnych dla otoczenia, przeżyć w ew nętrznych. Te filozoficzne dociekania w spierały się jed n ak ^— w edle ogólnego przeko­ n an ia — na przesłankach racjonalnych. Na w iedzy m edycznej i jej swoi-' sty m rozw inięciu w d o ktrynie M esmera.

Teoria Mesmera,. przekonująca o istn ien iu szczególnego fluidu, k tó ry pozw ala naw iązać k o n tak t pozazm ysłow y (bo istotny był nie dotyk, lecz w łaśnie nieu chw y tny fluid, jaki się w ytw arza m iędzy m agnetyżującym a m agnetyzow anym ), początkowo zakładała tylko u ty lita rn e, czysto m edy­ czne c e le 2. N ieoczekiwanie zrobiła k arierę filozoficzną; dzięki niej istniały

1 Cyt. według zbioru: Polska k r y ty k a literacka (1800—1918). Materiały. T. 1. W arszawa 1959, s. 153, 161.

2 Zob. I. L a c h n i c k i , K rótka wiadomość o m agn etyzm ie zw ierzęcy m . „Pa­ m iętnik W arszawski” 1816, t. 4, s. 21: „Choroby, które najdzielniej leczy m agne­ tyzm, są: w szystkie choroby nerwowe, febry, gorączki, wodna puchlina itd.”

(4)

bowiem przesłanki naukow e dla hipotezy, że w stanach nadw rażliw ości, połączonych, z osłabieniem władz um ysłu, zostaje naw iązany k o n tak t ze św iatem nadzm ysłow ym 3.

M esm eryzm spotkał się, z dużym uznaniem w łaśnie w W ilnie. S y stem a­ tycznie popularyzow ał w iedzę o m agnetyzm ie zw ierzęcym ukazujący się w latach 1816— 1818, redagow any przez Ignacego Lachnickiego, „ P a ­ m iętnik M agnetyczny W ileński” . D rukow ano w nim liczne tłum aczenia, a także no tatk i o czynionych w W ilnie dośw iadczeniach i obserw acjach m agnetycznych oraz stu d ia lekarzy w ileńskich na tem at anom alii u m y ­ słu. Obecność lekarzy (w tym — słynnego profesora, Józefa F ranka) w śród

autorów m ożna by uw ażać za potw ierdzenie naukow ej rangi pisma. M imo że nie byli oni oczywiście m esm erystam i, że d o k tryn a nie w y w arła w ido­ mego w pływ u na p ra k ty k ę w ileńskich lekarzy. D ruk a rty k u łu F ra n k a był raczej św iadectw em ferm en tu intelektualnego, przenikającego także do tego środow iska. · . ,· . . .

Rola, jak ą „P am iętn ik M agnetyczny ^Wileński” odgryw ał w ów czesnym życiu in telek tu aln y m W ilna, została doceniona przez historyków lite ra tu ry O jego inspirującym znaczeniu dla . pow stania R om antyczności pisał ob­ szernie W acław B orow y w studium o Balladach i romansach 4; w zacho­ w aniach K arusi odsłaniał cechy, w zorow ane w yraźnie na relacjach o sta ­ nach „k atalep sji” czy „som niacji” .

„Pam iętnik M agnetyczny W ileński” nie był jedn ak jedyny m ani głów ­ nym źródłem w iedzy rom antyków o ludziach szalonych. Pobudzał cieka­ wość intelektu alną, ale podstaw ą dla spekulacji o w alorach szaleństw a były popularne w yobrażenia na tem at przyczyn i objaw ów zaburzeń u m y ­ słowych. Te m niem ania ogółu — w okresie poprzedzającym narodziny psychiatrii — m niej więcej zbiegały się z opiniam i le k a rz y 5. A nalogie

3 Zdaniem A. P o s z m a n a (Uwagi o m agnetyzmie. „Pamiętnik M agnetyczny W ileński” 1816, s. 260—261) magnetyzm dowodzi m. in., że: „jest w pływ w zajem ny m iędzy ciałami niebieskim i, człow iekiem a ziem ią”, „płyn powszechny jest głów ną przyczyną tego wpływu wzajem nego i powszechnego”, „człowiek w najściślejszym znaczeniu jest ciałem m agnetycznym , którego bieguny nie mają kierunku m agne­ sowych, ale idą od ziem i do zenitu”.

4 W. В o r o w у, O poezji Adam a Mickiewicza. Т. 1. Lublin 1958.

5 M. Ł y s k a n o w s k i w studium Leczenie chorych psychicznie w w ieku XVIII w Polsce i za granicą („Psychiatria Polska” 1969, nr 3, s. 358) wym ienia i om awia w ydaw ane wtedy rozmaite poradniki i popularne publikacje lekarskie, podkreślając, że ich „rola w procesie rozpowszechniania poglądów na zagadnienia chorób p sy ­ chicznych była ogromna, ponieważ docierały do najszerszych rzesz ówczesnego spo­ łeczeństw a polskiego”. B yły w nich także wskazówki dotyczące obchodzenia się z chorymi umysłowo. I tak np. cytuje Łyskanowski (s. 359) z poradnika A lb e rt nowy, czyli teraźn iejszy (Wilno 1790): „Na manią, czyli szaleństwo. Trzeba w yczyścić chorego tak przez laksacją, jako też i w om ity, potym kazać mu moczyć ręce i nogi,

(5)

w ujęciu tem atu przez lite ra tu rę piękną i przez m edycynę potęgow ała ponadto podobna sty listy k a opisu ludzi obłąkanych; specjalistyczny język m edyczny jeszcze przecież w tej dziedzinie nie istniał.

P o rtre t obłąkanego, jak i pojaw ia się w polskiej litera tu rz e rom an tycz­ nej, z pew nością w iele zawdzięcza realiom z epoki, a przede w szystkim obiegow ym pojęciom o szaleństw ie i m etodach postępow ania z obłąkany­ mi. Godzi się zauważyć, że tra d y c ja polska w ty m zakresie uchodzi n a tle obyczajów europejskich za bardzo h u m an ita rn ą 6. Nie katow ano chorych w ram ach ku racji ani ich nie prześladow ano; w prak tyce postępow anie h u m an ita rn e oznaczało liberalizm władz ad m in istracyjnych i dążność do izolow ania w szpitalach jednostek najbardziej uciążliw ych. Dodać trzeb a jed n ak , że nazw a „szpital” niew iele m iała w spólnego z sensem, jak i się jej dziś nad aje: k u ratela lekarska na oddziałach dla chorych um ysłow o nie istn iała zazwyczaj naw et w teorii, a przerażający stan higieniczny i poziom opieki nie pozw alają w ątpić, że nikogo nie um ieszczano w zakładzie ze w zględu na jego w łasne dobro. Był to tylko m ożliw ie łagodny sposób u su ­ n ięcia ze społeczeństw a ludzi szczególnie źle przystosow anych 7. Ind yw i­ du aln e zainteresow ania lekarzy p roblem atyką chorób um ysłu nie znajdo­ w ały wówczas jeszcze szerszego odbicia na fo ru m in sty tu cji naukow ych. W ysuw ane przez nich hipotezy, dotyczące isto ty i właściwości obłędu, prow adziły nato m iast okrężnie do ogólniejszych sugestii filozoficznych.

Znam ienne, że n a to w łaśnie oblicze m edycyny zwrócił w e w spom nia­ nym arty k u le uw agę J a n Śniadecki, pio ru n u jąc przeciw sprow adzaniu um ysłów ludzkich na m ylące ścieżki:

literatura opętała teatr diabłami, a m edycyna pracuje nad sposobieniem egzor- cyzmów. Marzenia w e śnie, plotki konw ulsyjne bierze ona, jak niegdyś w Do­ donie, za wyroki prawdy i wprawia um yślnie ludzi w choroby nerwowe, żeby się od nich dowiedzieć sztuki leczenia. Pójdzie w ięc niedługo za tym, że w pro­

w w odzie tak długo'trzym ając, aż uśnie, w iększa część chorujących na tę chorobę znajdzie się uzdrowioną; przy obudzeniu trzeba im także przykładać na ogoloną głow ę liście osetow e tłuczone”. Zwróćmy uwagę na niezw ykłą łagodność zalecanych środków.

6 Zob. przede w szystkim T. B i l i k i e w i c z , J. G a l l u s , Psychiatria polska na tle d zie jo w y m . Warszawa 1962.

7 W W ilnie najbardziej znanym zakładem dla obłąkanych był szpital B onifra­ trów, który m ieścił się w klasztorze przy kościele Sw. Krzyża, założony w 1635 roku. Na początku X IX w. przebywało w nim przeciętnie ok. 30 chorych. Największa liczba pacjentów w tych latach — przeciętnie ok. 40 — przypadła na rok 1812. Przyjm owano tam tylko chorych mężczyzn, leczeniem początkowo zajm owali się zakonnicy, a od 1818 r. był nadzór lekarski. W latach 1804—1809 (z lat następnych nie zachowały się informacje) oddział dla obłąkanych „płci obojga” m ieścił się przy szpitalu Św. Jakuba. Zob. J. P o d w i ń s k i , Zarys dzie jó w szpitaln ictw a psychia ­

(6)

w adzać będzie ludzi w paroksyzm szaleństw a, żeby się od nich dowiedzieć pra­ w ideł mądrości. Te barbaryzmy już nie śm ieszyć, ale gorzko trapić muszą grun­ townie uczonych i utalentow anych tego narodu ludzi [...]8.

S y tuacja z tej ro zp raw y niem al dokładnie została pow tórzona w R o ­ m antyczności: „praw id ła m ądrości” w m arzeniach sennych K arusi i „gorz­ ko stra p io n y ” m ędrzec.

O dnotow ane zaś przez Śniadeckiego zainteresow anie lekarzy „plotkam i ko n w u lsy jn y m i” było szczególną in te rp re ta c ją ogólniejszych tendencji, zm ierzających do połączenia odkryć m edycyny i filozofii w celu p e łn ie j­ szego poznania n a tu ry człowieka. D oktor A ugust F erd y n an d W olff pisał w książce R y s sztu k i leczenia (1816):

Przy ścisłym zw iązku w szystkich gałęzi nauk przyrodzenia, na której f i­ zyczna znajomość człowieka, a zatem nauka lekarska zasadzać się musi, n ie ­ uchronnym to było, że badania nowszych filozofów i do niej się rozciągnęły i że przez krytykę Kanta wzbudzone i utworzone system y filozoficzne m usiały m ieć w pływ w ielk i i na przekształcenie nauki lekarskiej *.

T aka postaw a in te le k tu a ln a prow adzi lekarza zainteresow anego zab u ­ rzeniam i um ysłow ym i do zw rócenia uw agi n a te w łaśnie zjaw iska, k tó re będą fascynow ały pisarzy rom antycznych. Nie n astępstw a upośledzeń organicznych, lecz fenom eny, które dziś byśm y nazw ali psychozam i czyn­ nościow ym i: m anie, om am y, a także p y tan ia o rolę przy ro stu im aginacji d la genezy choroby, o ew en tualn e w zm ożenia jakichś talen tó w czy in ­ tuicji, o w pływ środow iska na rozwój psychozy. Te tem a ty b yły poru sza­ ne m. in. w kilku a rty k u łac h i w zm iankach, zam ieszczonych w obu to­ m ach „P am iętników T ow arzystw a Lekarskiego W ileńskiego” (1818 i 1821). Józef F ran k p u b liku jąc W iadom ości o chorobach, które panow ały w W ilnie i w jego okolicach od p oczątku roku 1807 aż do roku 1817 stw ierdzał, że w k w ietn iu 1815 „postrzega się m nóstw o nadzw yczajnej m elancholii i m anii, z relig ijn ym oznaczonych ch ara k te re m ” . P rzy pis au to ­ ra w y jaśnia:

U osób do pomieszania um ysłu przysposobionych w szystkie okoliczności uderzające gw ałtow nie im aginację mogą nie tylko wzbudzić manią, ale też nadać jej charakter osobliwszy. W idzieliśm y tego bardzo wyraźne przykłady

trycznego w Wilnie od po ło w y XVII do początku X X stulecia. „Nowiny P sych ia­ tryczne” 1930. B i l i k i e w i c z i G a l l u s (op. cit., s. 150) wspom inają, że od

1805 r. oddział dla obłąkanych istniał także przy szpitalu żydowskim. 8 Cyt. według zbioru: Polska k r y ty k a literacka (1800—1918), t. 1, s. 162.

9 A. F. W o l f f , Rys sztuki leczenia, czyli teapira [! — tj.: terapia] ogólna i sczególna. Cz. 1. Warszawa 1816, s. III.

(7)

podczas m isji, która się odbywała w tym miesiącu. Nie było lekarza w Wilnie, któremu by się z tego powodu nie trafiło leczyć m anii i m elancholii w yobraże­ niami religijnym i oznaczonych. Ja sam m iałem ośmiu podobnych chorych 10.

Ta notka zaw iera już doskonałe sugestie do kreacji literackich b o h ate­ rów szalonych. Ośm iu osobliwych chorych doktora F ra n k a stanow i p rze­ cież zapowiedź szaleńców ogarniętych fanatyzm em religijnym , w p a d a ją ­ cych w m elancholię, w ytrąconych ze św iata przez nieokiełznaną siłę .prze­ żyć psychicznych.

Lakoniczna w zm ianka lekarza M ikołaja M ianowskiego w analogicz­ nym spraw ozdaniu za lata późniejsze inform uje, iż w lu ty m 1817 „obłą­ kanie zmysłów, czyli m anią, tak m iędzy ludem prostym , jako też m iędzy żołnierzam i postrzegano” и . A więc „obłąkanie zmysłów, czyli m an ia” po­ w tarza się nadal w rep e rtu a rze chorób.

P rzyp ad ek pom ieszania zm ysłó w po z d ję ty m kołtunie, arty k u ł F ry d e ­ ry k a Hechla, m ógłby być dla rom antycznych poetów in teresu jący m wzo­ rem opisu szaleńca. Hechel lecząc chorobę um ysłu m łodej w ieśniaczki osądził, że jej przyczyną był szok, jak i dziew czyna przeżyła po odcięciu k o łtu n a:

wpadła w zam yślenie i m elancholię, na żadne pytania nie odpowiadała, jak gdyby nie słyszała i lub gdyby się do niej nie stosowTały; twarz i oczy m iała czerwone; gniew jakiś i nieukontentowanie^ na niej się m alowały; ciągle była niespokojną i noce bezsenne trawiła. W stanie takim była przez dwa dni, na trzeci zaś rano w ybiegła z chaty na pole, zaczęła mocno wrzeszczeć, a złowiona i spytana, dlaczego by to czyniła, zam iast odpow iedzieć poczęła niedorzecznie m ówić, z rąk w yryw ać się, odzież na sobie rozdzierać; słow em , w szystkie znaki szaleństwa (mania saeviens) widocznie okazały się 12,

10 J . , F r a n k , Wiadomość o chorobach, które panowały w. Wilnie i w jego oko­ licach od początku roky. 1807 aż do roku 1817. „Pamiętnik Towarzystwa Lekarskiego W ileńskiego” 1818, s. 44.

11 M. M i a n o w s k i , Wiadomość o chorobach, które panowàly w Wilnie i w j e ­ go okolicach od początku roku 1817 aż do roku 1820. Jw., 1821, s. 2.

12 F. H e c h e l , P rzy padek pomieszania zm y słó w po z d j ę t y m kołtunie. Jw., s. 339. Warto podkreślić szczególną rangę kołtuna ujawniającą się w zaintereso­ waniach naukowych polskich lekarzy końca XVIII i pierwszfego trzydziestolecia X IX wieku. Traktowany jako choroba, stał się przedmiotem licznych dysertacji, których autorzy uważali go za przyczynę m. in. chorób umysłu. I tak np. w J. F r a n k a Pamiętnikach (Z francuskiego przetłum aczył, w stępem i uwagam i opatrzył W. Z a h o r s k i . T. 1. Wilno 1913, s. 81) czytamy w zm iankę o przypadku Józefa hr. M ostowskiego: „Nie ulega w ątpliw ości, że m iałem do czynienia z hipo- kondrykiem najczystszej wody, co jednak moim zdaniem nie w ykluczało istnienia ukrytego kołtuna, który powodował zaburzenia w m ózgu”. W protokołach posiedzeń w arszaw skiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk (1800—1832) nie odnaleziono (zob. B. R u d a w s k a , H. S t e b e l s k a , T. W y d e r k o w a , S p r a w y lekarskie w aktach T o w a r z y s tw a Przyjaciół Nauk w Warszawie. Warśzawa 1955) ani jednej wzm ianki o dyskusjach na tem at chorób um ysłowych sensu stricto, sprawy te pojaw iały się

(8)

Prozaiczne w y jaśn ienie genezy szaleństw a odbiega od uczuciowej m o­ ty w acji „ u tra ty zm ysłów ” b o h aterek lite ra tu ry rom antycznej, nie p a su ją do ich w izerunków także niedorzeczne w rzaski i „n ieu k on ten tow anie” . Ale zam yślenie, m elancholia, bezsenność, u tra ta ko n tak tu z otoczeniem , a n aw et rozdzieranie szat — to już typow e cechy zachow ań b o h aterk i obłąkanej rom antyzm u.

H echel do om ów ienia w czasopiśmie m edycznym w y b rał spośród swo­ jej p rak ty k i przypadek, k tóry podw ażał u stalony try b postępow ania z um ysłow o chorym i. Jeśli bow iem ich leczono, to zazwyczaj „duszę n a ­ m iętnościam i m io tan ą” kurow ano leczeniem ciała. W Polsce najb ardziej p opu larn a była tzw. m etoda B row na, polegająca na gw ałtow nym pobu ­ dzaniu lub osłabianiu organizm u przez w yczerpujące diety, środki p rze­ czyszczające, p rzy staw ianie p ija w e k 13. Wobec kurow anej przez H echla dziew czyny tra d y c y jn e m etody zaw iodły; potraktow ał zatem ów p rz y p a ­ dek indyw idualnie, przeprow adził sw oisty w yw iad środow iskow y i do­ szedł do w niosku, iż jeśli choroba była skutkiem szoku psychicznego po

m arginalnie, w łaśnie tylko z okazji om awiania prac o kołtunie, te zaś w w ykazach porządku dziennego w ystępują aż 29 razy! Po ponawiających się przez parę lat dyskusjach przyjęty został na zebraniu TPN w dniu 1 XI 1812 projekt, „aby stara­ niem W ydziału Lekarskiego przystąpić do gromadzenia wiadomości o chorobie k oł­ tunem zwanej, co przyniesie pożytek Towarzystwu, krajowi i nauce lekarskiej” (cyt. ibidem, s. 23). I mimo sceptycznych uwag W olffa, który w 1815 r. przedstaw ił pracę Kołtun nie choroba, zajm owano się problemem nadal. Kołtun, uważany za specyficznie polską dolegliwość (co uwidoczniło się w nadaniu mu popularnej naz­ wy: „la plique polonaise” — za łac. „plica Polonica”), zyskał sobie sław ę także poza granicami kraju. Zob. R u d a w s k a , S t e b e l s k a , W y d e r k o w a , op. cit.

W roku 1814 ukazała się w Paryżu rozprawa lekarza W. J. G a d o w s k i e g o o kołtunie, Disscours sur la plique polonaise, a w 1827 znakomity lekarz A. A. L e B r u n bronił tamże dysertacji doktorskiej Essai médicale sur la plique polonaise (zob. J. F. N o w a k o w s k i , Aleksander Antoni Le Brun. „Pamiętniki Tow arzy­ stw a Lekarskiego W arszaw skiego” 1868, z. 6). W nielicznych artykułach z epoki re­ ferujących leczenie ciekawszych przypadków chorób um ysłu — uwagi o kołtunie rów nież się powtarzają. Prócz wspom nianej rozprawy Hechla można w ym ienić przy­ kładowo relację M. M i a n o w s k i e g o (Postrzeżenie zapalenia błon m ó zgow ych śmiercią ukończonego. „Pamiętnik Towarzystwa Lekarskiego W ileńskiego” t. 2 (1821), s. 124), jak to u obłąkanej panny „utrata wzroku i nadto jeszcze kołtun rozw inął się”, oraz w zm iankę anonim ową (jw., s. 154) o innej jeszcze w łaściw ości kołtuna — m ianow icie obcięcie go ma przyspieszać wybuch trądu. W ydaje się za­ tem, że koncepcja kołtuna (i tajem niczego „kołtuna, który gnieździ się nie tylko w e w łosach, ale poraża w szystkie części ciała”, o jakim pisał Frank w swym Projekcie zarządzeń sanitarnych p rze ciw kołtunowi p rze dstaw ion y m K rólew skiem u R ządow i Polskiemu w r. 1820, a cytow anym w Pamiętnikach, t. 3, s. 229—231) stanowi istotne źródło dla poznania poglądów lekarzy o chorobach um ysłowych na początku X IX wieku.

18 Nb. w pierw szeroko rozpowszechniana przez prof. Franka, a później gorąco przez niego zwalczana.

(9)

obcięciu kołtuna, to tylko ponow ne w yhodow anie go może pop raw ić stan dziew czyny. I rzeczywiście po zażyciu pigułek i dekoktu z b a rw in k a koł­ tu n zaw iązał się, „a chora, przyszedłszy do zupełnie zdrow ych zmysłów, jeszcze przez m iesiąc u m nie zostaw ała” — relacjonow ał lekarz.

Indyw idualizacja stosunku do chorego, próby w yjścia poza u ta r te ste re o ty p y i przede w szystkim przekroczenie b a rie ry m yślow ej, k tó ra zagadnienia chorób um ysłow ych zam ykała w kręgu w y n a tu rz e ń organicz­ nej n a tu ry (ab strah u jem y tu od w iary w „o p ętanie”, nie m ającej zw iązku z n aukam i lekarskim i) — były to już zapowiedzi przełom u psych iatry cz­ nego 14. W arty k u le H echla now y stosunek do człow ieka obłąkanego w y ­ raził się w poszukiw aniu skutecznej kuracji, w p o trak to w an iu p rzy p ad k u obłędu jako fenom enu na ty le interesującego, że w arto go było szczegóło­ w o opisać. A rów nolegle w m edycynie zaczęto zw racać uw agę na psychikę chorego um ysłowo. W yrazem tych przem ian była np. próba uczynienia religii narzędziem także ku racji lekarskiej. W spom inał F ra n k :

zdarzyło się kilka razy, iż nie m ogłem inaczej uleczyć m aniaków, tylko za po­ mocą św iatłego kapłana, który m iał staranie o duszy w tenczas, kiedy ja się leczeniem ciała zatrudniałem 13.

P rzekształcenia zachodzące n a ty m polu w świadom ości lekarzy m ożna, ja k sądzę, uw ażać za dowód rozbudzenia się w szerszym środow isku in te ­ lek tu a ln y m określonych zainteresow ań kom plikacjam i psychiki ludzkiej; inn e odbicie tej problem atyki znajdzie się w literatu rze. Inne, lecz po­ krew ne. Słynne — gdyż w łaśnie w skazyw ane jako źródło p o rtre tu K a­ ru si — dw a opisy przy p ad ku Ludw iki Berkm anow ej : zaw arty w P a m ięt­ n ikach F ran k a i w jego arty k u le opublikow anym przez „P am iętn ik M ag­ n etyczny W ileński” 16, są w łaściw ie refleksjam i z pogranicza m edycyny, filozofii, okultyzm u i litera tu ry . To już nie tylko, jak u Hechla, z a in tere ­ sow anie c h o r o b ą obłędu, ale dociekanie przejaw iający ch się w nim m oże now ych dróg poznania. Berkm anow a, 27-letnia żona zegarm istrza w ileńskiego, w sku tek kom plikacji poporodow ych w padła w „ k atalep sję” i „ekstazę” . F ra n k — w spólnie z Jęd rzejem Śniadeckim — przeprow adził na chorej szereg doświadczeń, na podstaw ie k tórych odkryto u niej ob ja­ w y przypom inające te, jakie pow staw ały u osób poddaw anych zabiegom m agnetycznym . F ra n k pisał, iż „oszukaństw o jest tu stanow czo w y k lu ­

14 Po przełom owym posunięciu Pinela, który w okresie Rew olucji Francuskiej u w olnił obłąkanych z kajdan, dokonując tym przewrotu w świadom ości społecznej, podw aliny pod naukę psychiatrii położył J. Esquirol, inaugurując jej narodziny w ykładam i prowadzonymi w 1817 r. w Paryżu.

15 F r a n k , Wiadomość o chorobach, które panowały w Wilnie [...], s. 73—74.. 16 J. F r a n k , Historia katalepsji połączonej ze somniacją i ekstazją. „Pam iętnik M agnetyczny W ileński” 1818, nr 10. Zob. także opis choroby panny Adelajdy F Ł wr tym że periodyku, w artykule przełożonym z francuskiego (1816, s. 270—273).

(10)

czone” , i powagą w łasnego au to ry tetu naukow ego potw ierdził fenom en „jasnow idzenia, z tą tylko różnicą, że w m oim przyp adku nie b yły one w yw ołane przez m anipulacje m agnetyczne, lecz stanow iły sam oistny objaw n a tu ry ” 17.

D oktor F ra n k potw ierdzał istnienie om am ów i dokładnie je opisyw ał. Lecz w w idzeniach i słow ach Berkm anow ej w idział więcej niż tylko om a­ my. Zw racał szczególną uw agę na fak ty świadczące, jak sądził, o b iek ty w ­ nie o tym, że nadzw yczajny, chorobow y stan um ysłu — form a szaleń­ stw a — odsłania tak ie możliwości poznawcze człowieka, które na jaw ie i u osoby zdrow ej nigdy nie w ystąpią. Podkreślał więc, że p ra k ty k a le­ karska w tym przyp adk u potw ierdziła słuszność „jasnow idzenia” : zadys­ ponow ana w jego trakcie przez chorą k u racja przyniosła zbaw ienny sku tek, przyw racając ją do stan u norm alności. Innym dowodem niezw ykłego wzm ożenia w rodzonych zdolności człowieka, czy n aw et ich nieoczekiw a­ nych narodzin, m iał być zaobserw ow any u B erkm anow ej nagły w y b u ch talen tów artystycznych, k tó ry ch uprzednio nigdy nie przejaw iała:

Chora anielskim głosem zaczęła śpiewać m odlitwy do Boga, które im pro­ w izowała prozą [...].

[...] po czym w tem pie allegretto zakończyła im prowizację śpiew em p ate­ tycznym, wyrażając nadzieję na w yzdrow ienie 18.

Lekarz zapisał n aw et i przedstaw ił czytelnikom w ierszow any te k st tej im prowizacji.

W yniki badań przeprow adzonych przez F ra n k a nasuw ały sugestię, że człowiek, którego k o n tak t z otoczeniem został w skutek choroby um ysłu zerw any, może w zam ian w okresie obłędu przejaw iać ta le n ty nie istn ie ­ jące w nim norm alnie; zdolności te pozw alają m u poznać sp raw y nie­ poznaw alne dlań w stanie „no rm aln y m ”, przeniknąć poza w y tyczo ną znanym i zm ysłam i granicę. F ra n k nie podejrzew ał tu żadnej ing erencji sił nadprzyrodzonych; w jego zapiskach m ożna by raczej odnaleźć hipo­ tezę, iż n a tu ra ludzka k ry je w sobie w iele zagadek, n aw et nie przeczu­ w anych przez współczesną m u naukę, odw ołującą się w yłącznie do rozu­ m u. W iara w możliwość istn ien ia w człowieku szalonym takiej głębszej, nie znanej uczonym m ądrości bliska była oczywiście rom antycznej lite ra ­ turze pięknej.

W acław Borow y w skazał arty k u ł F ran k a z „P am iętnik a M agnetycz­ nego W ileńskiego” jako inspirację dla narodzin M ickiewiczowskiej K arusi. To pierw ow zór opisu jej zachowań. Wciąż jed nak nie rozstrzygnięte pozo­ staje pytanie, dlaczego b o h aterk ą Rom antyczności została dziew czyna obłą­ kana. Ja k w spom niałam , nie w yjaśn ia spraw y spostrzeżenie, że jej obłęd

17 F r a n k , Pamiętniki, t. 3, s. 144. 18 Ibidem, s. 140.

(11)

m ógł być odpowiedzią na swoiste zdegradow anie szaleństw a w arty k u le Śniadeckiego.

Pow róćm y zatem do p u n k tu w yjścia: polem iki M ickiewicza ze Ś n ia­ deckim . Można sądzić, że na genezie obu tekstów w ażyła przede w szyst­ kim atm osfera in telek tu aln a epoki — atm osfera, któ ra skłaniała do zain­ tereso w ania pojaw iającym i się w człow ieku anom aliam i; za objaw am i zaburzeń um ysłu m ożna było doszukiw ać się głębszych znaczeń, w „m a­ n iach ” , „om am ach” lub „k atalep sji” u p atry w ać znaki innego w idzenia, kontaktó w z innym św iatem . Paralelnie n a ra stały now e zjaw iska w p re- rom antycznej litera tu rz e — inw azja grozy, fantastyk i, nadzm ysłow ości w konw encji serio, pozbaw ionych racjonalnego w yjaśnienia. Te przem iany, zachodzące w ku ltu rze um ysłow ej, m ogły być inaczej oceniane przez Śniadeckiego, a inaczej przez M ickiewicza: uczonego przerażać jako znak zacofania, poetę intrygow ać jako w yraz rozbudzenia ciekawości poznaw ­ czej.

Polem izując ze Śniadeckim w Rom antyczności M ickiewicz nie n aw ią­ zyw ał już jed n ak do n u rtu grozy, m otto z Szekspira w skazuje now ą drogę w prow adzania elem entów irracjonalnych. Toteż najbliższym i krew niacz- kam i K arusi są nie straszliw e postaci z poezji grozy, lecz bohaterki dum prerom antycznych. Do schem atu d u m y 19 naw iązuje przede w szystkim sy tu acja K arusi jako dziew czyny rozpaczającej za u traconym kochankiem . A także opis zachow ań b ohaterki. Chociaż bowiem, ja k zauw aża Czesław Zgorzelski,

Obłąkanie [...] jako w ynik rozpaczy, przekraczającej granice wytrzym ałości ludzkiej — w dumach pojawia się bardzo rzadko, ulubionym m otywem stanie się dopiero w okresie ballady 20.

— to jedn ak sylw etka K arusi w iele zawdzięcza rozpaczającym b o h a te r­ kom dum Niemcewicza, Kicińskiego i innych autorów początku w ieku. W idyw anie ducha zm arłego kochanka, b rak reakcji na słowa otoczenia, nie koordynow ane ruchy, płacz i łzy — w szystko to już było, tyle że uw ikłane w kontekst egzaltacji czy grozy. Dziwność b o haterki dum y sta ­ now iła tło dla obrazu jej niesżczęścia, dziwność K arusi — tło dla szalonych zwidów, które sam e są w ażne jako zjawisko. Toteż tok w ydarzeń w b al­ ladzie M ickiewicza i jej tonacja zupełnie od sty listyki dum y odbiegają.

R om antyczność dzieje się w jakim ś m omencie życia K arusi, nie w mo­ m encie kulm inacyjnym ; brak więc pointy rozstrzygającej niepokój o dal­ sze losy boh aterk i — gdy w dum ie obowiązywało w yraźne zam knięcie fabuły, tragiczne lub szczęśliwe. W R om antyczności nie m a tak prostego

19 Zob. I. G ó r s k i , Ballada polska przed Mickiewiczem. Kraków 1920. — Cz. Z g o r z e l s k i , Duma poprzedniczka ballady. Toruń 1949.

(12)

m oralizatorstw a. I rzecz najw ażniejsza: w dum ie nieszczęścia b o h aterk i m iały w zruszać, toteż b yły spisyw ane w tonie łzaw ej czułostkowości ; M ickiewicz apeluje nie do tkliw ości, lecz do poznawczej ciekawości czytel­ nika. Z p u n k tu w idzenia im m anentnego sensu ballady zachow ania dziew ­ czyny i jej obłęd b yły bow iem tylko tłem dla spraw y najw ażniejszej — w idzenia K arusi.

Posłanie filozoficzne, w yłożone explicite w końcow ych w ersach utw o ­ ru, odw ołuje się do halucynacji, w który ch ponoć pojaw ia się dziew czynie postać zm arłego kochanka; odm ienne reakcje, jakie jej w idzenie w zbudziło u gaw iedzi i u m ędrca, w yw ołały reflek sję n a rra to ra , iż „czucie i w ia ra ” są w łaściw szą drogą do zrozum ienia praw d istotnych niż „szkiełko i oko” . W idzenie K arusi pełni rolę kluczow ą: m ożna było — rozsądnie — ocenić je jako bred n ie głupiej dziew czyny lub w inny sposób, „rom an tycznie” , jako potw ierdzenie jedności św iata widzialnego i niew idzialnego. Toteż nie sam a postać K arusi jest w ażna, nie jej nieszczęście ani obłąkanie, lecz pytanie, czy m ożna rozm aw iać i pieścić się ze zm arłym kochankiem . Stw ierdzenie, że K arusia jest lub że nie je st obłąkana 21, niczego przecież nie zm ieni: dla eksplikacji idei przedstaw ionej w balladzie nie m a znacze­ nia stan um ysłu dziew czyny, liczy się to tylko, czy zm arły Ja ś może być w idzialny dla ludzi żywych. Ale też — czy zdrow a na um yśle K a ru sia kontak tow ała by się ze zm arłym kochankiem ?

K arusia — w odróżnieniu od Berkm anow ej — m a tylko zupełnie „ p ry ­ w a tn e ” widzenia, zw iązane z daw niejszym i w ydarzeniam i jej życia, poza nim i nie u jaw n ia żadnych niezw ykłych talentów , k tóre o tw ierały b y k re d y t zaufania; spraw ę B erkm anow ej w spierał rozsądek (gdyż szaleństw o ponoć w idom ie wzbogaciło jej psychikę) — aby w ierzyć K arusi, trzeb a m ieć w ia rę czystą, niczym nie popartą.

H istorycy lite ra tu ry najczęściej nie rozw ażali obłędu K arusi jako sp ra ­ w y odrębnej, pom ijali ją lub ujm ow ali jako jed n ą całość ze zdolnościam i n adn atu raln eg o w idzenia. Nie w ydaw ało się to szczególnie w ażne, gdyż w litera tu rz e często d ar w idzenia byw a łączony z obłędem . Toteż np. K lei­ n e r pisał po prostu, że poeta „nie w aha się przypisać w aloru poznawczego stanom patologicznym ” 22. A może słuszność należałoby przyznać tym badaczom , którzy zaburzen ia um ysłow e K arusi oceniali jako m otyw p rzy ­

21 Z tego punktu w idzenia obojętne staje się, czy Karusia jest „inna”, „chora” czy tylko „widząca”; gdyby jako „obłąkana” lub „chora” mogła uzyskać jakiś kon­ tak t ze św iatem nadzm ysłowym , św iadczyłoby to ogólnie o m ożliwościach ludzkich, także o możliwościach osób „zdrowych”, „norm alnych”. Oczywiście przy takim rozu­ m ieniu odstępstwa od normy psychicznej, jakie spotykam y w balladzie M ickiew icza i jakie będzie później powszechnie przyjęte w literaturze romantycznej — czyli bez utożsam iania go z jakąkolw iek deprecjacją bohatera.

22 J. K l e i n e r , Mickiewicz. Wyd. 2. T. 1. Lublin 1948, s. 223.

(13)

padkow y, św iadczący n aw et o m łodzieńczej nieporadności auto ra? K on­ sta n ty W ojciechow ski np. (w stu d ium skądinąd wysoko cenionym przez Borowego) podkreślał, że istn ieje w y ra ź n y dysonans m iędzy obrazkiem nieszczęśliw ej dziew czyny z pierw szej części u tw o ru a „m echanicznie do­ łączoną” w zakończeniu polem iką i b rak ten w iązał z w adliw ym , ja k są­ dził, doborem m otyw u:

czy obrona prawd zdobywanych dzięki czuciu i w ierze podjęta i pom yślana była szczęśliwie? N iew ątpliw ie nie. Dlaczego? Boć przyznać trzeba, że dziew ­ czyna w tym wypadku rzeczywiście ulega urojeniu 23.

S łyn ny casus nieporozum ienia krytycznego — analiza Rom antyczności dokonana przez T retiak a jako naczelną w adę u tw o ru w skazuje w łaśnie niepoczytalność K arusi :

Cóż' to za przykład wybrany z życia dla okazania, że uczucie i w iara pro­ staczków bliższą jest prawdy od szkiełka i oka mędrca? Nie można było w y ­ brać nieszczęśliw iej. D ziewczyna, która w dzień biały i wśród m iasteczka widzi przy sobie kochanka od dwóch lat już nieżyjącego, rozmawia z nim i przyciska go do serca, taka dziewczyna czyż może być przez kogokolwiek, nie tylko przez mędrca, ale i przez prostaczka, uważaną za co innego jak za cierpiącą obłąkanie lub m alignę? M iewali widzenia ludzie nie pozbawieni zm ysłów przy szczegól­ nym nastroju duszy i można się rozm aicie na nie zapatrywać, ale w idzenia te m iały zawsze stosowne tło dla siebie i nie zdarzały się nigdy w biały dzień w śród gwaru m iejskiego na rynku. Sam poeta zresztą jest o tyle nieoględnym w tym w ierszu, że przedstawia nam dziewczynę jako zupełnie niep rzytom ną2i.

P ogardliw a opinia T retiaka jest znam iennym w yrazem poglądów k ry ­ ty k a o przekonaniach racjonalnych, sądzącego, że zachw ianie rów now agi um ysłow ej, „obłąkanie”, zawsze deprecjonuje człowieka. Lecz a ta k ten zasługuje na uw agę choćby dlatego, że T retiak ta k w yraźnie, ja k żaden późniejszy badacz, u w y d atn ia różnicę m iędzy „w idzeniam i” — choć nie u k ry w a swego wobec nich sceptycyzm u — a „obłędem ” . G dyby K aru sia tylko m iew ała halucynacje, m ożna byłoby — w edle ty ch poglądów — zastanow ić się, czy to jedynie złudzenie kochającej dziewczyny, czy też rzeczyw iście może się jej ukazyw ać duch osoby zm arłej. Jeśli zaś poeta przedstaw ił ją jako obłąkaną, wówczas problem nadm iernie i niep o trzeb ­ nie się kom plikuje, gdyż — jak zauw ażył T re tiak — nie sposób trak to w ać serio słów obłąkanego.

Takiego rozróżnienia m iędzy „w idzeniam i” a „obłędem ” (zapisanego w r. 1898) w nowszych pracach kryty czny ch już nie spotykam y. G dy bo­ w iem — jak obecnie — halucynacje uw aża się po p rostu za rodzaj od­

23 K. W o j c i e c h o w s k i , „Ballady i romanse” A. Mickiewicza. W: P rze w ró t w u m ysłowości i literaturze polskiej po roku 1863. L w ów —Warszawa 1928, s. 219.

24 J. T r e t i a k , Młodość Mickiewicza. (1798—1824). Zycie i poezja. T. 1. P eters­ burg 1898, s. 282—283.

(14)

stępstw a od norm y, za jed en z objaw ów choroby um ysłu, nie sta w ia się p y tań o w zajem ne m iędzy nim i relacje. W szakże, ja k sądzę, dla k rea c ji boh aterki Rom antyczności — dla M ickiewicza — m ożliwość takiego roz­ różnienia była w ażna.

Sposób przed staw ien ia K arusi jako obłąkanej jest niezw ykle in te re s u ­ jący. H istorycy lite ra tu ry piszą często o jej obłędzie tak, jak b y to b y ły słowa zaczerpnięte z tek stu . A jed n ak M ickiewicz b e z p o ś r e d n i o ani razu nie nazw ał jej obłąkaną, szaloną, ani nie określił żadnym p o krew ­ nym epitetem . O pisał n atom iast szczegółowo o bjaw y jej anorm alności. W ykorzystał spopularyzow ane (m. in. przez a rty k u ł do ktora F ran k a) po­ glądy na tem a t zachow ania się um ysłowo chorych i znacznie je wzbogacił, przede w szystkim o obraz pozycji człow ieka obłąkanego w śród zw ykłych, „norm alnych ” ludzi.

O obłędzie K arusi św iadczą objaw y trojakiego rodzaju: p rzebijające ze słów dziew czyny zniekształcenie w izji św iata realnego, sposób jej zacho­ w ania się, reak cje osób postronnych. O braz zarejestrow any ch objaw ów dew iacji jest w yjątkow o dokładny, m nogość sym ptom ów aż zask akuje w utw orze bądź co bądź niew ielkim , i to lirycznym .

Przede w szystkim w ięc w izja św iata realnego uległa odkształceniu. To rezu ltat n ietypow ej sytuacji, w jakiej K aru sia uległa halucynacjom . Gdyż w praw dzie spostrzeganie widm , a n a w e t w yśw iadczanie im d ro bnych przysług to — jak św iadczy II cz. Dziadów — w pew nym ty p ie k u ltu ry rzecz n a tu ra ln a , lecz zawsze w stosow nym m iejscu, o stosow nej porze i w odpow iedniej atm osferze. Np. gdzieś na odludziu, przy św iecach, w noc zaduszną. Nie w biały dzień, nie w ludnym m iasteczku.

Toteż w R om antyczności zw raca się uw agę przede w szystkim w łaśnie n a niestosow ność sy tu acji: ,,To dzień biały! to m iasteczko!” Z resztą sam a K arusia w ie doskonale, że w idm a pojaw iają się nocą i zn ikają z pierw szym kurem . E m ocjonalny stan dziew czyny prow adzi ku deform acji rzeczy­ wistości, ku zupełnem u zachw ianiu ram czasowych. W ita więc kochanka, w b rew oczywistości, słow am i: „Tyżeś to w nocy? To ty, Ja sie ń k u !” , i da­ lej tę nocną porę podkreśla:

„Gdzie znikasz, gdzie, mój Jasieńku? Jeszcze w cześnie, jeszcze wcześnie!

Mój Boże! kur się odzywa, Zorza błyska w okienku.”

Nocna godzina, ta k samo ja k biała sukienka, białe oblicze i zim ne dłonie, św iadczy o nieziem skości, niem aterialności Jasia. Tak p o jaw ia ją się um arli.

Jaś kochał K aru się i może — jak w ierzy gawiedź — siła uczucia pozwala m u pokonać granicę m iędzy żyw ym i a um arłym i i pokazać się

(15)

daw nej kochance. K aru sia dla Jasia przew raca obraz św iata: z dnia czyni noc, z gw arnego ry n k u odludne ustro nie zakochanych. Ja w n ie przekształca obraz św iata — co uchodziło wówczas i dziś uchodzi za w idom y dowód choroby um ysłu.

Inn ym św iadectw em nienorm alności jest dziw ne zachow anie się dziew ­ czyny. Dziwne, bo kierow ane om am ami, a rażące n a tle otoczenia. W yko­ n u je ona szereg nieskoordynow anych ruchów : „coś n ib y chw yta, coś niby trz y m a ”, „bieży” i pada, pieści się z niew idzialnym dla otoczenia kochan­ kiem . Pow odow ana om am am i, płacze i śm ieje się n a przem ian. Nie odpo­ w iad a na zw racane do niej słowa, zdaje się w cale ich nie słyszeć. Jej k o n tak ty ze św iatem zew nętrznym uległy całkow item u zerw aniu.

I w reszcie spraw a reakcji środow iska. O błąkana dziew czyna w yobco­ w a n a jest spośród w szystkich — lecz niejednakow o. Różny stosunek do w idzeń K arusi i do K aru si sam ej, rep rezentow any przez postaci z gm inu, przez m ędrca i m łodego rom antyka, stanow ił w łaśnie p u n k t w yjścia dla sensu filozoficznego ballady. Toteż ta k w estia w ym aga obszerniejszego om ów ienia.

Stosunek ludu do K arusi w Rom antyczności został zaznaczony dw u ­ krotnie. Po raz pierw szy — gdy dziew czyna użala się przed kochan­ kiem :

N ie lubię świata.

Źle mnie, w złych ludzi tłum ie, Płaczę, a oni szydzą;

Mówię, nikt nie rozumie; Widzę, oni nie widzą!

I dalej, gdy

na głos boleści, Skupia się ludzi gromada.

„Mówcie pacierze! — krzyczy prostota — Tu jego dusza być musi.

Jasio być musi, przy sw éj Karusi, On ją kochał za żyw ota!”

F rag m en t pierw szy, w ypow iadany przez dziewczynę, w y raźnie różni się od przedstaw ionej dalej w ersji. K aru sia czuje się w yszydzona, nie rozum iana, odrzucona. Nie m a tu żadnej zapowiedzi sceny późniejszej, w k tórej w spółczująca gaw iedź z w ia rą p rzy jm u je jej słowa.

F rag m en t ten pełni rolę szczególną. W kilku w ersach M ickiewicz lap id a rn ie określił — słow am i dziew czyny — status społeczny człowieka anorm alnego. Z aakcentow ał fak t w yobcow ania: „Źle m nie, w złych ludzi tłu m ie ” ; wrogość otoczenia: „Płaczę, a oni szydzą” ; zasygnalizow ał b rak m ożliwości porozum ienia się: „Mówię, n ik t nie rozum ie” ; i w reszcie jest tu sygnał odm ienności św iata w ew nętrznego psychotyków : „Widzę, oni

(16)

nie w idzą!” K aru sia subiektyw nie odczuwa dystans odgraniczający ją od otoczenia; dystan s tej m iary, z jak im tra k tu je się osobę n ienorm alną. Zw róćm y uw agę, że i dziś nie inaczej przedstaw iono by społeczną sy tu a c ję człowieka psychicznie chorego.

N atom iast ludzie prości — ja k u kazuje drugi cytow any powyżej fra g ­ m en t b allady — tra k tu ją K aru się jako „w idzącą” . A więc odczuw ają in­ nego rodzaju dystans, dystan s raczej w yw yższający dziew czynę; podobnie jak w yw yższałby p ro ro ka czy wróża. G aw iedź pragnie uczestniczyć w przeżyciach K arusi, współodczuw a je. Człowiek „w idzący” jest bow iem bliski człowiekowi prostem u, tw orzą w spólny św iat, zam knięty dla m ędrca. Taki w łaśnie sens m iała stro fa o sta tn ia z w cześniejszej redak cji b allad y :

Dziew czyna kocha; ty mądrości synu Na próżno patrzysz w tej gm inie D ziewczyna tylko w idzi pośród gminu Gmin tylko w idzi w dziewczynie.

Dziwne, n iew ytłum aczalne cechy osobowości w y ró żniają obłąkanego spośród ludu, ale nie izolują go tak, jak b yw a izolow any w inn y ch środo­ w iskach. Szaleńcy stanow ią dla gm inu frag m en t „dziw ności” św iata, po­ dobnie zresztą, ja k dem ony, czarownice czy upiory. W ludow ym św iecie w ierzeń i przesądów rzeczyw istość w ykracza poza b an alny em piryzm , potęgi nadprzyrodzone stale in g eru ją w spraw y codzienne, a w ięc m ogły­ by — gdyby chciały — dać znać o sobie i przez w idzenia K arusi.

Tak w każdym razie m ożna by sądzić na podstaw ie R om antyczności. Treść ballady, w 1 której obłąkana p rosta dziew czyna otoczona jest gaw ie­ dzią, a także P rzedm ow a do Ballad i rom ansów, w której M ickiewicz zw raca uw agę n a folklorystyczne inspiracje tom iku, su geruje istn ien ie jakichś pow iązań, choćby tem atycznych, m iędzy postacią K arusi a posta­ ciam i z lite ra tu ry ludow ej. Czy jedn ak w pow ieściach lu du znajdziem y m otyw dziew czyny w padającej w obłąkanie po śm ierci kochanka, czy w nich w ogóle pojaw ia się m otyw szaleństw a?

W ydaw ałoby się pew ne, iż pow inien w nich w ystępow ać, ty m bardziej że ludow i p rzy pisu je się n aiw n ą w iarę w słowa i p roroctw a szalonych.

A jednak, w b rew pozorom — o ile dzisiejsza w iedza folklorystyczna n ie je st zawodna, to w lite ra tu rz e ludow ej raczej się nie spotyka postaci szalonych czy obłąkanych 25. M otyw odgadyw ania sensów u k ry ty c h poza słow am i obłąkanego, w poezji rom antycznej w tych k ontekstach n a jb a r­ dziej interesujący , do b ajk i nie m ógł być w prow adzony ze względów s tru k ­ tu ra ln y c h : w bajce w szystko m ówi się w prost, fab uła n ie zaw iera w ątk ów nie dopow iedzianych. W katalogach m otyw ów b ajk i nie fig u ru ją n a w e t tak ie nazwy, juk obłąkany, opętany, w a ria t czy szaleniec. Je d y n ą postacią

25 Za pełne życzliw ości porady z dziedziny wiedzy o folklorze serdecznie d zię­ kuję dr H elenie К a p e ł u ś.

(17)

odlegle pok rew n ą szalonem u jest „głupi”, w y stępu jący w różnych w a ria n ­ tac h b ajk i o trzech braciach, dwóch m ądrych i głupim , którego dobroć i pro sto ta zostaje w zakończeniu zawsze szczodrze w ynagrodzona 26. Obok poczciwego „głupiego” w pow ieściach ludu istn ieje także m otyw „głupie­ go”, k tó ry w ie coś innego, m a jak ąś w łasną praw dę o św iecie 27.

W zachow anych podaniach lud u tem at szaleństw a rów nież p rzedstaw ia się ubogo. Do tej gru p y bohaterów m ożna zaliczyć w łaściw ie tylko W er- nyhorę, a i to w znanych przekazach jego szaleństw o ogranicza się do d a ru przew idyw ania. Dla jednego tylko jeszcze zw iązanego z szaleństw em m otyw u da się odnaleźć odpow iednik w folklorze: dla m otyw u dziecka „w idzącego” . K arol M arcinkow ski w Ludzie u k ra iń sk im pisał, że w szelkie dzieci chude, paskudne, nie gadające i nie chodzące, z w ielkim i głowam i i z rozm iękczonym i kośćmi, uw aża się za podm ienione przez czarta:

Na Ukrainie dzieci takie nazywają upyrami, zw yczajnie m ają one dar dru­ giego widzenia, przepowiadania itd. Wierzą takoż, że upyr podobny nie umiera nigdy, ciało jego chowają, ale on zjawia się gdzieś na innym m iejscu.

I przytaczał histo rię jednego z tak ich m łodocianych wieszczków:

W Nowosiółkach przed laty czterdziestu urodził się był chłopiec bez kości, głow ę m iał w ielką jak u dorosłego człowieka, nogi długie jak tyczki, a twarz i oczy bardzo rozumne. Podrósłszy nie mógł chodzić, siedział zawsze w m iarę obłożony poduszkami. W siódmym roku życia zaczął przepowiadać. [...] Na polu, za wsią, zawsze stało mnóstwo powozów, w ózków i wozów, w szystko ludzi przy­ jeżdżających do tego wieszczka. W dziesiątym roku życia sw ego umarł

Ludow e powieści zw iązane z czartow ską m ocą dzieci upośledzonych m ają zatem te sam e podstaw ow e elem enty co literack i m otyw dziecka „w idzącego” : długotrw ała choroba, rozw ijające się ta le n ty prorocze, nie­ uchronność przedw czesnej śmierci.

Do tych przykładów ograniczają się analogie m iędzy folklorem a lite ­ r a tu r ą piękną 29. W folklorze epoki nie m a pierw ow zorów dla bohateró w tracący ch zm ysły z rozpaczy po utracie kochanka lub u padk u ojczyzny, dla tych, któ rych gw ałtow ne nam iętności doprow adziłyby do obłąkania,

26 Zob. K. B a l i ń s k i , Powieści ludu spisane z podań. Wyboru i w ydania K. W. W ó j c i c k i e g o . Warszawa 1842.

27 Można tu wspom nieć, iż tenże bohater powraca — jako mocno osadzony w kulturze ludowej — w e współczesnej nam pow ieści chłopskiej. Interesującym przykładem jest głupi Marcin z książki J. K a w a l c a W słońcu.

28 A. N o w o s i e l s k i [K. M a r c i n k o w s k i ] , Lud ukraiński. T. 2. W ilno 1857, s. 161, 162—163.

29 N iezw ykle ważne dla rozumienia pojęcia „obłąkania” w kulturze ludowej są uw agi K. M o s z y ń s k i e g o (K u ltu ra ludowa Słowian. Wyd. 2. T. 2, cz. 1. War­ szawa 1967, s. 97) dotyczące nazewmictwa pewnych procesów psychicznych. W ielość określeń częstokroć jest odbiciem chwiejności, niepewności, zawartej w samej treści procesu psychicznego. Tak „przedstawia się nomenklatura »błądzenia«, »złudzenia«,

(18)

ani dla tych, k tó rym szaleństw o pozw ala głębiej i doskonalej poznać św iat. W ierzenia i baśnie ludu nie były w zorem dla rom antycznego p o rtre ­ tu szaleńca. M ożna więc przypuszczać, że przyczyn osadzania szaleńców w utw orach literack ich na tle gm inu trzeba szukać raczej po p ro stu w rów noległym zainteresow aniu rom antyków folklorem , w w ierze w n ie ­

zbadane głębie m ądrości ludu, przez którą, podobnie jak przez obłęd szaleńca, prześw iecają p raw d y jeszcze nie odgadnione. Z atem in sp irac ją dla literackiej postaci szaleńca z ludu byłyby nie ty le au ten ty czne te k sty folklorystyczne, ile raczej im puls intelektualny, każący ro m anty kom tak w ludzie ja k w szaleństw ie poszukiw ać szansy otw arcia now ych p e rsp e k ­ ty w poznawczych. Z tego p u n k tu w idzenia istniało szczególne p o k rew ień ­ stw o m iędzy ty m i dw iem a kategoriam i, m iędzy irracjonalizm em szaleń­ stw a a tajem niczością w ierzeń ludow ych.

G aw iedź w R om antyczności tra k tu je K arusię jako „w idzącą” ; w ty m kontekście p y tan ie o jej poczytalność nie m iałoby sensu.

Ma sens dla starca. Jego słow a: „U fajcie m em u oku i szkiełku, / Nic tu nie widzę dokoła” , nie są tylko w yrazem płaskiego rozsądku. K ry je się za nim i sugestia, że granice możliwości poznaw czych człow ieka są w y ty ­ czone — i nieprzekraczalne. W yznacza je w iedza racjo n aln a i pu łap postrzegań zm ysłowych. Zachow anie się K arusi, stylizow ane w balladzie w edług autentycznych opisów m edycznych, dla uczonego starca m usiało być oczyw istym dowodem tylko obłąkania. Dlatego z góry w iedział, że dziew czyna, jak to w obłędzie, „duby sm alone bredzi” , dlatego nie m ógł

w ogóle zainteresow ać się jej w idzeniam i.

K w estia obłąkania K arusi okazuje się zatem w ażna, gdyż już u w stęp u przekreśla możliwość jakiegokolw iek porozum ienia m iędzy bo h ateram i ballady — m iędzy ludem a uczonym. W prow adzenie szaleństw a do u tw o ru jaskraw o ukazało przeciw staw ność obu stanow isk. W tej sytuacji wyższość jednego z nich m usi być oczyw ista — i, co więcej, w ydaw ałoby się, że bezprzecznie rację m a starzec, nie tra k tu ją c y pow ażnie m ajaków istoty o b łąk an ej.

Byłoby tak, gdyby nie fakt, że w brew kształtu jący m się wów czas w m edycynie tendencjom , inaczej niż lekarze, M ickiewicz ukazał szaleń­ stw o jako zjaw isko istniejące relatyw nie. W ysiłki lekarzy zm ierzały ku reje strac ji i analizie sym ptom ów patologii, ku krystalizacji pojęcia, któ­ rego sens ogólny w ydaw ał się bezsporny. To o statnie uznali za p ew nik wszyscy „ludzie rozsądni” — tak m yślał starzec z Rom antyczności. W i e- d z i a ł , że dziew czyna jest obłąkana. N atom iast kw estia jej poczytalności

»odurzenia«, »głupoty« i »obłąkania«. Wyrazy mające za zadanie sym bolizować te rozmaite rodzaje niepew ności i błędności są nadzwyczajnie liczne. [...] treść ta n ie­ postrzeżenie odchyla się to w tę, to w inną stronę, w yślizgując się spod ścisłego ujęcia i m ieniąc się dziesiątkam i odcieni”.

(19)

nie istn ieje dla gawiedzi, jak nie istnieje problem chorób um ysłu; lud odm ienność K arusi u jrz y w kategoriach nie choroby, lecz nadprzyrodzo­ nego daru. S tan K arusi nie jest więc oceniany jednoznacznie; szaleństw o okazało się k ategorią relaty w n ą. Uczony może mieć pewność, iż dziew ­ czyna jest obłąkana; ludzie prości m ogą jej zachow ań w cale nie k ojarzyć z chorobą um ysłu.

Sądzę, że m a to istotne znaczenie dla in te rp re ta c ji słów b o h atera poja­ w iającego się w zakończeniu. J a k m ożna m niem ać, jest on rep re z en ta n te m tego co i starzec środow iska ludzi oświeconych. Zatem z pew nością ró w ­ nież docenia patologiczną w ym ow ę zachow ań K arusi. Mimo to polem izuje z uczonym i w yznaje: „Czucie i w iara silniej m ów ią do m nie, / Niż m ędrca szkiełko i oko” . Dla kogoś, kto widzi K arusię oczym a starca — Śniadec­ kiego, będzie to tylko w yraz spontanicznej m anifestacji po stronie n ie- rozum u.

M łody ro m an ty k mógł ocenić rzecz inaczej 30. W ówczesnej w iedzy znalazłby naw et racjonalne podstaw y, by obłąkaniu przypisać różne nadzw yczajne w alory poznawcze. Z pew nością — ujaw n ian ie niezw ykłych tale n tó w artystycznych, d ar „w idzenia” . Nie słowa dziew czyny anorm al­ nej, ale sam fak t jej nadw rażliw ości, widoczne (i gdzie indziej, w podob­ n ych przypadkach potw ierdzane przez naukę) w zbogacenie jej osobowości będzie dla niego argum entem ontologicznym . Starzec chorobę u m ysłu oceniał jako upośledzenie, ro m an ty k mógł w idzieć w niej w yraz ta je m ­ niczych zaburzeń. A jeżeli tak, to odpowiedź skierow ana do starca nie

jest n a pewno jedynie spontanicznym w zruszeniem b o h atera n a w idok m alow niczej sceny, zaprezentow anej w pierw szej części ballady. Nie jest to też naiw na solidaryzacja z ludem . M łody ośw iecony człowiek mógł wów czas — opierając się także na teoriach naukow ych — głosić, że istn ie­ ją nie zidentyfikow ane jeszcze źródła praw d poznaw czych i że w łaśnie sta n y pew nego zam roczenia psychiki szczególnie sp rzy jają ich u jaw nieniu. W ty m rozum ieniu K aru sia nie jest „chora”, lecz jest „in n a” , szalona, przeżyw a wieszcze napięcie, k tó re rozbija porządek św iata. P rzeb y w a w świecie innych norm , k tóre uczony starzec może słusznie uw ażać za sym ptom y obłędu.

G dyby na zakończenie tych w yw odów wrócić do przytaczanego sfor­ m ułow ania K leinera, lapid arn ie streszczającego opinie w spółczesnych historykó w litera tu ry , iż M ickiewicz „nie w ah a się przypisać w a lo m poznawczego stanom patologicznym ”, m ożna byłoby owo zdanie pojm ow ać nieco szerzej. Przede w szystkim dlatego, że to badacz, a nie poeta, określa

30 Pom ijam tu zupełnie zagadnienie poznania intuicyjnego, wyczerpująco om ó­ w ione przez badaczy, m. in. w najpełniejszej i w szechstronnej analizie tej ballady, przeprowadzonej przez L. K a m y k o w s k i e g o („Romantyczność” Mickiewicza. Lublin 1926).

(20)

tak jednoznacznie zachow ania K arusi jako „stan patologiczny” ; w b alla­ dzie M ickiewicza sy tu acja jest bardziej złożona. Z u tw o ru bow iem w cale nie w ynika, by sw oistym prod uk tem ubocznym choroby um ysłu m iało się stać — w edle poety — wzm ożenie w ładz poznaw czych; przeciw nie, w R om antyczności pojęcie obłędu jest ukazane jako relatyw ne, „w idze­ n ie ” K aru si opatrzone w ielkim znakiem zapytania, a w ierząca w nie ga- wiedź nie tra k tu je dziew czyny jako osoby chorej. G ranica m iędzy w idze­ niem a obłędem, m iędzy dziw nością a patologią jest d elikatna: m oże coś w idzi? może tylko baje w obłędzie? W łaśnie owo w ahanie, w łaśnie sam o poszukiw anie, przeczucie istn ien ia jakichś innych dróg poznania poza em pirycznym i dow odam i starca jest poetycką próbą przekroczenia k ręg u w ąskiego racjonalizm u.

Filozofująca m yśl m edyczna w ydaje się z kolei in teresu jący m tłem dla R om antyczności z tego względu, iż pozwala ów przełom ow y u tw ó r odczytać nie tylko jako spontaniczny m anifest irracjonalizm u, ja k się to zdarza w rozpraw ach historyków litera tu ry , lecz jako w y raz pojaw iającej się w różnych dziedzinach ten dencji zm ierzającej' do gruntow nego p rze­ budow ania założeń w iedzy racjonalnej. Fachow e dociekania lekarzy, p rag ­ nących w zgodzie z rozum em w ytłum aczyć zjaw iska sprzeczne z em pi­ ryczną w iedzą o człowieku, były przecież — na co zw racał uw agę ju ż Śniadecki w cytow anym arty k u le — w obec au tory tetów naukow ych n ie m niej obrazoburcze niż b allada M ickiewicza, ale dopiero M ickiewicz u ją ł te rozproszone ten d encje w program ow y m anifest św iatopoglądow y m ło­ dego pokolenia. Obłędow e pow ikłania psychiki, rzecz pow szechnie fra p u ­ jąca wówczas środow iska in telek tu aln e, niezw ykle wieloznaczna, podda­ jąca się in te rp re ta c ji racjonalnej i k ry jąca może pierw iastki irracjo nalne, to „w idzenie oczyma duszy” — okazały się zjaw iskiem odpow iednim do w y rażania tej w łaśnie problem atyki.

Cytaty

Powiązane dokumenty