• Nie Znaleziono Wyników

Opozycja i kazus - o roli czytelnika w powieści Diderota "Kubuś fatalista i jego pan"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Opozycja i kazus - o roli czytelnika w powieści Diderota "Kubuś fatalista i jego pan""

Copied!
25
0
0

Pełen tekst

(1)

Rainer Warning

Opozycja i kazus - o roli czytelnika w

powieści Diderota "Kubuś fatalista i

jego pan"

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 67/4, 343-366

(2)

P a m i ę t n i k L i t e r a c k i LXVTT, 1976, z . 4

RAINER WARNING

O PO ZY CJA I KA ZUS * — O RO LI CZYTELNIKA

W PO W IEŚC I DIDEROTA „KU BUŚ FA TA LISTA I JE G O P A N ”

Narrator niewiarygodny

L e k tu rę p o w ie śc i1 zaczyna się od ty tu łu . T y tu ł w zbudza zaintereso ­ w anie. N iekiedy ju ż sam ty tu ł udziela pierw szych w skazów ek, od niego rozpoczyna się tw orzenie św iata powieści. W naszym w y p ad k u ty tu ł pow iela h istoryczn o literack i topos: „pan i słu g a” . Jego obecność m ożna stw ierdzić w h isto rii powieści aż po średniow ieczną powieść ry cersk ą, w y stęp u je w p ik arejsk iej pow ieści renesansu, przede w szystkim jed n ak tam , gdzie tra d y c ja średniow ieczna poddana została przekształceniu de­

[Rainer W a r n i n g — zachodnioniemiecki anglista i romanista, pracujący na uniw ersytecie w Konstancji. W ażniejsze publikacje: „Tristram Shan dy” und „Jacques le Fataliste” (1965, dysertacja doktorska); Rätus, Mythos und geistliches Spiel (1970); Funktion und Struktur. Die Am bivalen zen des geistlichen Spiels (1970);

redakcja tomu: Rezeptionsästhetik. Theorie und Praxis (1975).

Przekład według: R. W a r n i n g , Opposition und Kasus — zur Leserrolle in

Diderots „Jacques le Fataliste et son m aître”. W zbiorze: Rezeptionsästhetik. The­ orie und Praxis. München 1975, s. 467—493.]

* [Termin „Kasus” tłum aczym y na ogół bądź jako „przypadek”, bądź jako „problem” — zależnie od kontekstu. — Przyp. tłum.]

1 [Cytaty zaczerpnięto z: D. D i d e r o t , Kubuś fatalista i jego pan. Przełożył i posłowiem opatrzył T. B o y - Ż e l e ń s k i . Kraków 1974. W pewnych wypadkach ze w zględu na charakter w yw odów tekstu odstąpiono od przekładu Boya. W szyst­ k ie cytaty z powieści Diderota podawane tu w przekładzie w ystępują w oryginale pracy w języku francuskim. — Przyp. tłum.]. W ażniejsze pozycje literatury k ry­ tycznej to: R. J. L o y , Diderot’s determ ined fatalist. N ew York 1950. — H. D i e c k m a n n , Cinq leçons sur Diderot. Genève/Paris 1959. — L. G. C r o c ­ k e r , „Jacques le fataliste”, an „expérience morale”. „Diderot Studies” 3 (1961), s. 73—99. — R. L a u f e r , La Structure et la signification de „Jacques le fataliste”. „Revue des Sciences Hum aines” (1963), s. 517—535. — R. W a r n i n g , Illusion

und Wir klichkeit in „Tristram Shandy” und „Jacques le fataliste”. München 1965. —

E. K ö h l e r , Est-ce que l’on sait où l’on va? — Zur strukturellen Einheit von

Diderots „Jacques le fataliste et son m a ître”. „Romantisches Jahrbuch” 16 (1965),

s. 128—148. — J. F a h r e , „Jacques le fataliste”: problèmes et recherches, „Studies on Voltaire and the 18th Century” 56 (1967), s. 485—495. — M. B u t o r , Diderot

(3)

cyd ującem u dla now ożytnej powieści: u C ervantesa. U niego ty tu ł w y ­ m ienia oczywiście jed y n ie ry cerza Don K ichota, p om ijając jego g ierm ka Sancho P ansę. D id ero t n a to m ia st p rag n ie najw idoczniej inaczej rozłożyć akcenty: na pierw szym m iejscu pojaw ia się sługa, o k tó ry m czytelnik — poza im ieniem — dow iaduje się, że je s t ponadto fatalistą, gdy tym cza­ sem pan zostaje p rzed staw io n y jako bezim ienne, pozbaw ione cech cha­ ra k te ry sty c z n y c h u zupełnienie. Ja k ie znaczenie m a owo odw rócenie tra ­ dycyjnego sto sun k u i co m a znaczyć złow ieszczy fatalizm sługi?

Te p y tan ia n a su w ają się czytelnikow i p rzed rozpoczęciem le k tu ry opowieści. Sam a opowieść zaś zaczyna się osobliwie:

Jak się spotkali? Przypadkiem , jak w szyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego m iejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto w ie, dokąd dąży? Co m ówili? Pan nic, Kubuś zaś, iż jego kapitan m awiał, że wszystko, co nas spotyka na św iecie, dobrego i złego, zapisane jest w górze (s. 5).

M am y tu dialog dwóch postaci powieści: fikcyjnego n a rra to ra , którego nie należy utożsam iać z a u to re m D iderotem , i takiegoż fikcyjnego czy­ telnik a, k tó ry staw ia p y ta n ia n iejak o „za” czy telnik a rzeczyw istego, oczywiście nie d okładnie te p y tan ia, k tó re nasu n ął sam ty tu ł. F ik c y jn y czytelnik nie p y ta bow iem w p ro st o stosunek p a n a i słu g i czy też o fa ta ­ lizm K ubusia, lecz ogólnie o pochodzenie, nazw iska i cel ich obu. Tym sam ym ponow nie pojaw ia się topos: topos p rezen tacji epickiego b o h atera i epickiego zaw iązania ak cji. C erv an tes sparodiow ał w praw dzie te n to ­ pos, lecz w tejże p aro dii jed n a k go zastosow ał: p rzed staw ia on podup ad­ łego hidalgo z L a M anchy i jego w yruszenie w św iat, k tó ry jed y n ie w je­ go dziw actw ie u zy sk u je cechy epickiej doskonałości. D iderot n ato m iast nie eksponuje na w stęp ie ty tu ło w y c h postaci, lecz osoby prow adzące ze sobą dialog o tychże postaciach: d u b lera czy teln ik a i n a rra to ra , k tó ry odpo­ w iada na p y ta n ia swego p a rtn e ra n a odczepne, szorstko, p raw ie obraźli- wie, jak gd yby chciał go zbyć. Z nacznie w ażn iejszy je st on sam , n a rra to r, k tó ry jako su w e ren n y p o śred n ik z a jm u je isto tn iejsze m iejsce niż to, w czym pośredniczy, i znacznie w ażn iejszy jest k ry ty c z n y d y stan s w obec rzeczyw istego czytelnika, k tó ry w cale nie m a się identy fik ow ać z n a iw ­ ny m i p y tan iam i sw ego zaw artego w powieści zastępcy: te k st rozpoczyna] się od p y ta n ia fikcyjnego czytelnika, p y tan ia, k tó re je st uw aru n k o w an e \ rozpoczętą ju ż s y tu a c ją n a rra c y jn ą i ty m sam y m już od pierw szego zda­ nia um ieszcza go w pozycji d y stansow ej wobec rzeczyw istego c z y te ln ik a .7

To jed n ak że sp raw ia, że su g ero w an e przez ty tu ł p y ta n ia n aśw ietlan e są przez p ry z m a t fikcyjnego dialogu, k tó ry a u to ro w i D iderotow i um oż­ liw ia zrzucenie z siebie odpow iedzialności za odpow iedzi swego n a rra to ra , rzeczyw istego czy teln ik a n a to m ia st obarcza tru d e m sp raw d zan ia i k o ry ­

(4)

fatalistą, lecz spotkali się obaj „przypadkiem , jak w szyscy” . Czy ty m sam ym fatalizm je st tu tra k to w a n y ironicznie? I dlaczego nie wiadom o, dokąd się dąży? Poniew aż w szystko zależy od przy pad ku , czy też d la­ tego, że — jak uw aża K ubuś — w szystko jest w praw dzie w górze zapi­ sane, lecz n a ziem i nic o ty m zapisie nie wiadom o? „ P a n nie m aw iał nic, K ubuś zaś m aw iał, iż jego k a p ita n m aw iał...”. Z ty tu łu zdaje się w ynikać, że P a n nie m a nic do pow iedzenia, sługa zaś jest postacią ak ty w n ą, lecz czyż k ilk ak ro tn e „m aw iał” nie je st oznaką ironii? 2 Czy nie su g e ru je to znaku rów ności m iędzy częstym m ów ieniem K ubusia o przeznaczeniu a całkow itym m ilczeniem jego pana? Co jednakże byłoby w tak im razie przedm iotem ironii, sam fatalizm czy też K ubuś, k tó ry p rze jął go z d ru ­ giej ręki, od swego k ap itan a, k tó ry sw ą filozofię zw ykł sprow adzać do k ró tk ie j form uły , „iż każda k u la, k tó ra w y la tu je na św iat z rusznicy, po­ siada swój a d re s”?

N a rra to r tym czasem zupełnie opuścił zaniepokojonego m ocno w ten sposób czy telnik a: niepostrzeżenie przekształcił w stępny dialog w pozor­ nie sceniczną rozm ow ę m iędzy K ubusiem a jego panem . D iderot w iele się spodziew a po swoim czytelniku. N iełatw o jest bow iem naty ch m iast rozpoznać, że jest to ty lk o k o n ty n u acja owego w stępnego dialogu w nowej obsadzie: K ubuś w y stęp u je w ro li n a rra to ra , P a n w roli pytającego czytel­ nika. P a n p y ta o rom anse K ubusia, o „historię jego am oró w ” . K ub uś jed ­ n a k w ątp i w swej fatalisty czn ej pokorze, czy nadeszła już w łaściw a go­ d zina dla tak iej opowieści: odgryw a on ze sw ym panem dalszy ciąg w stęp- nej g ry n a rra to ra z czytelnikiem , a sam n a rra to r d aje w k ró tce poznać, że przyoblekł się jed y n ie na k ró tk i czas w nie sw oje szaty:

Widzisz, czytelniku, że jestem na ładnej drodze: ode mnie by tylko zależało kazać ci czekać rok, dwa, trzy lata na opowieść o amorach Kubusia rozłączając go z panem i każąc każdemu z osobna w ędrować przez w szystkie m ożliwe przygody. Cóż by mi przeszkodziło ożenić pana i przyprawić mu rogi? W y­ prawić Kubusia na dalekie wyspy? Zapędzić tam jego pana? Sprowadzić obu z powrotem do Francji na jednym statku? Cóż łatw iejszego niż klecić powieści! (s. 5).

Z całą w yrazistością d aje się tu n a rra to r poznać w sw ej au k to rialn ej z w ierzch n o ści3: „ode m nie by ty lk o zależało, (...) cóż by m i przeszko­ dziło?” J e s t on nie tylko pośrednikiem , lecz także tw órcą zdarzeń. Chce zrezygnow ać ze w szystkich niepraw dopodobnych przypadków , na k tó re n o rm alnie w pow ieściach je st się przygotow anym , nie chce, ja k tu i póź­ niej ciągle na nowo podkreśla, napisać żadnej bajki, żadnej powieści, lecz raczej historię, praw dziw ą h istorię. Ale tenże n a rra to r m ógłby oczywiście

2 Fojęcie „oznaki ironii” [Ironiesignal] pochodzi od H. W e i n r i c h a (Lin ­

guistik der Lüge. Heidelberg 1966, s. 60 n.).

3 O powieści auktorialnej m ówi F. S t a n z e l w swej typologii sytuacji nar­ racyjnych: Typische Formen des Romans. Göttingen 1970, s. 18 η.

(5)

gdyby chciał, sięgnąć do a rse n a łu klisz tra d y c y jn y c h powieści przygo­ dow ych i m iłosnych, co też w istocie jeszcze uczyni k u w ielkiem u za­ kło po taniu czytelnika. Jeg o pow oływ aniu się na p raw d ę historyczną nie m ożna zbytnio dow ierzać, jeśli tu ż po nim n a stę p u je poniższy fragm ent:

Jasnym jest, że ja nie piszę tutaj powieści, skoro gardzę wszystkim , czym pisarz nie om ieszkałby się posłużyć. Kto by w ziął to, co piszę, za prawdę, byłby może w m niejszym błędzie niż ktoś, kto by to w ziął za bajkę (s. 17).

P rzeciw staw ien ie kłam liw ej powieści i p raw dziw ej h isto rii uchylone zostaje pozostaw iającym w szystko o tw a rte „by łb y m oże” . W każdym razie nie m ożna z całą pew nością polegać n a ty m n a rra to rz e . F u n k c ja w ie r­ nego h isto ry k a je st je d y n ie rolą, k tó rą odpowiednio do n a stro ju albo p rzy jm u je, albo porzuca. J e st bardzo zaw odny, re p re z e n tu je te n ty p n a r ­ ra to ra , k tó ry W. C. B ooth określił jak o u nreliable narrator [niew iarygod­ n y n a rra to r] 4.

T aki n iegodny zau fan ia n a rr a to r m a dłu g ą tra d y c ję , k tó ra znów prow adzi do C ervantesa. To jednakże, co po C erv an tesie określało h isto ­ rię europejskiej pow ieści do w iek u X V III, m ianow icie sięgająca H eliodora tra d y c ja tzw . ro m an su bohaterskiego, nie zna w ogóle żadnego osobowego n a rra to ra , nie m ów iąc ju ż o tak im , za którego sp ra w ą czytelnik sy stem a­ tycznie popada w ro zterk ę. Pow ieść X V III w . opow iada się przeciw te j

tra d y c ji i po w o łu je się w ty m celu n a w ielki wzorzec C ervantesa, jak czynią W ieland, Fielding, S tern e, M arivaux, a także D id e ro t5. K ubuś i jego p an są w p ew ny m m iejscu w y raźn ie p rzy ró w n a n i do D on K ichota i Sancho P a n sy , a przygody, z k tó ry m i k o n fro n tu je ich n a rra to r na ich pozornie ta k niepow ieściow ej drodze, są niekied y c y ta tam i z w zorca. P rz y p a trz m y się dokładniej pew n em u szczególnie ciekaw em u p rzy k ła ­ dowi: epizodow i z w ozem żałobnym (s. 48 n.).

P a n i sługa n a swej drodze bez celu sp o ty k a ją k o n d u k t żałobny. K u ­ buś rozpoznaje n a tru m n ie h e rb y swego daw nego k a p ita n a i nauczycie­ la fatalisty czn ej pokory. Tow arzysząca k o nd uk tow i służba donosi, że zm arłego rzekom o przew ożą do rodzinnego grobu. Nieco później podróż­ ni zauw ażają, że pochód żałobny zaw rócił i podąża z pow rotem w ich k ieru n k u , ty m razem w to w arzy stw ie żandarm ów , k tó rz y zw iązali księ­ dza, woźnicę i lokajów . K u b u ś chce się do nich zbliżyć, lecz dostrzega skierow ane na siebie lu fy m uszkietów : „K ubuś zatrzy m ał się w m iejscu, sp y ta ł w m yśli swego losu; zdało m u się, że los pow iada: «naw racaj»; co też u czy n ił” (s. 54). Bezczynnie m usi się przyglądać, ja k tajem n iczy po­ chód ponow nie przeciąga obok nich. J e st ta k b ezrad n y , że nie może n a ­

4 W. C. B o o t h , The Rhetoric of Fiction. Chicago 1961, s. 149 η.

5 Ο recepcji Cervantesa w powieści XVIII w. zob. N. M i l l e r , Der em p fin d ­

(6)

w et przyw ołać ta k ulubionej zw ykle fo rm u ły pocieszenia „to zapisane je st w górze”. G dy p a n usiłu je rozw iązać zagadkę przypuszczeniem , że tru m n a nie zaw iera żadnego nieboszczyka, lecz raczej to w a r z p rzem y tu lub n aw et jakąś uprow adzoną piękność, to uk ry w a się za nim nie kto inny, ja k ty lk o n a rra to r, k tó ry ironicznie podsuw a bezrad n em u czytelni­

kow i kilka rekw izytów tra d y c y jn e j powieści. Dlaczego jednakże — p y ta sam siebie K ubuś, a z nim także czytelnik — w idnieją na tru m n ie h e r­ b y jego k ap itana? Tu w łaśnie tk w i siła prow okująca: w yd arzen ia są tak zaaranżow ane, że K ubuś m usi je odnosić do siebie, gdy wszakże n astąp i ich pozorne rozw iązanie, jaw ią się nad al w tajem niczym dystansie.

P o rów n ajm y z ty m tera z jed n ą z przygód o statniego z rycerzy. W rozdziale 19 m am y opowieść o tym , jak Don K ichot i Sancho P ansa spostrzegają ciem ną nocą kilkanaście św iateł, któ re się do nich zbliżają. W net rozpoznają około dw udziestu odzianych w białe szaty jeźdźców, k tó rz y niosą pochodnie i nosze. Don K ichot sądzi, że u p row ad zają oni za­

bitego lub rannego ry cerza, a jego przeznaczeniem je st pom ścić owego nieznanego, sta je więc na drodze pochodu. Z atrzym ani chcą początkowo usunąć go na bok, tęgie ciosy p rzek o n u ją ich jedn ak w krótce o jego sta ­ nowczości, rozp ierzch ają się w ięc na w szystkie stro ny . Tylko licencjat Alonso López zostaje na m iejscu ze złam aną nogą i w y jaśn ia nieporozu­ m ienie: u ciekinierzy byli spokojnym i m nicham i, k tó rz y chcieli p rze­ w ieźć pogrzebane w Baeza zw łoki pew nego ry cerza do jego rodzinnego m iasta Segovii. J a k w e w szystkich innych spotkaniach, ta k i tu Don K ichot przeistacza w dziw aczny sposób św iat obojętny w św iat pełen

sensu.

K ubuś n ato m iast uw aln ia się w decydującym m om encie od swego dzi­ w actw a, fatalizm u , i nie dopuszcza do poważnego spotkania. P róba przyłożenia przypadkow em u św iatu pieczęci opatrznościow ej konieczności n a stę p u je dopiero w tedy, gdy zdarza się w ypadek obojętny: „Skoro rzecz ju ż się stała, w racał do swej śpiew ki i znajdow ał w niej pociechę” (s. 179). W przeciw ieństw ie do ostatniego ry cerza K u bu ś podporządkow uje się sw ej d o k tryn ie jedynie w późniejszej in te rp re ta c ji, nie zaś w działaniu. P ow oduje to, że b o h ater i sy tu acja, w pow ieści ry cersk iej rea ln ie ze sobą pow iązane, u C ervantesa jeszcze pozostające dzięki d ziw actw u D on K i­ chota w jak im ś w zajem nym zw iązku, tra c ą tu zupełnie ko n tak t. Do p rzy ­ gody nie dochodzi. W te n sposób jednakże czytelnik, k tó ry początkow o w prow adzony zostaje w typow ą sy tu ację przygodow ą, odczuwa niedosyt i jest zaw iedziony w sw ych oczekiwaniach. G łupcem -dziw akiem nie jest u D iderota K ubuś, lecz czytelnik rojący sobie pobyt w u ta rty c h kano­ n ach trad y cy jn eg o powieściowego kunsztu. W m iejsce in te rp re tu ją c e j fan ta zji b o h atera doprow adza się tu ad ab su rd u m in te rp re tu ją c ą fan ta zję czytelnika:

(7)

Widzisz, czytelniku, jaki ja jestem uprzejmy: zależałoby jedynie ode mnie zaciąć batem konie karawanu; u bram najbliższego noclegu zgromadzić K u­ busia, jego pana, strażników czy też żandarmów z resztą orszaku; przerwać historię kapitana i w ystaw ić twoją cierpliwość na dowolne próby; ale na to trzeba by kłamać, a ja nie lubię kłam stw a, chyba że jest użyteczne i nieod­ zowne. Faktem jest, iż Kubuś i jego pan nie ujrzeli już kirem okrytego wozu (s. 63).

Tym sam ym p o jaw iający się tu znów n a planie unreliable [niew iary­ godny] narrator w yszedł zdecydow anie poza D on K ichota. Także u C er-

v an tesa nie u leg a w ątpliw ości, że opublikow ana przez h isto ry k a opowieść je s t w rzeczyw istości fan ta zją . F a n ta z ja ta zachow uje w szakże jedn o ­ cześnie zw artość opowieści, w y m ag ającą in te rp re ta c ji czytelnika. D ide­ ro t nato m iast p rzez cały czas trw a n ia opow ieści k o n fro n tu je czytelnika z sam ym sobą i ze sw ym i w łasnym i oczekiw aniam i wobec opowieści. Oczywiście należy tu je d n ą rzecz w y raźnie odróżnić: do sam ok ry tyczn ej reflek sji należy prow okow ać rzeczyw istego czytelnika; ab y proces ten m ógł nastąpić, fik c y jn y czytelnik, k tó ry je st pozornym p a rtn e re m n a r ­ ra to ra , m usi stać się ta k w y raźn ie obiektem w istocie ironicznej gry, że rzeczy w isty czy telnik będzie n ieu sta n n ie odczuw ał po trzeb ę znalezienia pew nego d y sta n su do niego.

Autor stw arza — tw ierdził Booth — obraz i siebie samego, i sw ego czy­ telnika; tw orzy sw ego czytelnika jak sw oje drugie „ja”, a lektura w tedy jest najbardziej udana, gdy oba stworzone „ja”, autora i czytelnika, dochodzą do pełnego porozu m ien iae.

Rola, do k tó re j p rzy jęcia w pow ieści w zyw a się czytelnika, nie jest w ięc identy czn a z ro lą stem atyzow anego czytelnika, ta k sam o jak second

s e lf [drugie ja] a u to ra nie może być id en ty fik o w an e ze stem aty zow an ym

n a rra to re m . D latego też B ooth słusznie odróżnia im p lied author [przed­ staw ionego au to ra] z jed n e j stro n y od rzeczyw istego a u to ra , z drugiej zaś

od n a rra to ra . Stosow nie do tego czytelnika przedstaw ionego należy od­ różniać zarów no od rzeczyw istego, ja k i od stem atyzow anego i fik c y j­ nego. Booth nazy w a go p o stu lated reader [czytelnikiem p o stu lo w a n y m ]7, k tórego m ożna b y zdefiniow ać jak o pow ołaną przez a u to ra przedstaw io­ nego k o n stru k c ję czytelniczą, jako odbiorcę w szystkich sygnałów , po­ przez k tó re nadaw ca, czyli p rze d staw ia n y a u to r, p rzesyła swój kom uni­ k a t. P rzed staw io n y a u to r i przed staw io n y czy telnik nie przek azu ją ko­ m u n ik ató w p rzy pom ocy tego sam ego kodu co fik c y jn y n a rra to r i fik ­ c y jn y czytelnik.

Do zasygnalizow ania powyższego zjaw iska szczególnie dobrze n a d a je się ironia. W p rzy p a d k u iro nii rozszczepiają się, jak fo rm u łu je H. W ein- rich, k o m u n ik aty językow e:

6 B o o t h , op. cit., s. 138. 7 Ibidem, s. 157.

(8)

jeden łańcuch inform acyjny kieruje się do określonego słuchacza i m ówi Tak, gdy tymczasem drugi, towarzyszący łańcuch informacyjny kieruje się do obec­ nego przy „rozmowie” trzeciego i m ówi N ie 8.

Ten „trzeci” to n ik t in n y ja k przedstaw iony czytelnik. To, co d aje m u się do zrozum ienia, nie jest otw arcie sform ułow ane, k o m un ikat jest — ta k ja k n adaw ca i odbiorca — przedstaw iony. Tu w łaśnie n ależy szukać w yjaśnien ia, dlaczego tam , gdzie au to r tem a ty z u je sam proces n a rra c ji, p raw ie zawsze m am y do czynienia z ironią. D iderot w prow adził p o tra k ­ tow anego z ironią czytelnika, k tó ry nie m usi b y n ajm n iej zawsze w y stę­ pować jako osoba, jako w y razistą in stancję, k o n fro n tu je go z rów nie w y ­ razisty m m ało w iarygodnym n a rra to re m , a ponad tą ironiczną grą przed­ staw iony a u to r ko m u n ik u je się ze sw ym czytelnikiem co do sposobu, w jak i n ależy odbierać powieści: w kład D iderota do powieści oświecenia polega na ośw ieceniu czytelnika w kw estii obchodzenia się z fikcjam i.

Pow ieści barokow ej autoreflek syjno ść tego ty p u była obca. Nie znała ona n a rra to ra stającego się tem atem , an i — co więcej — czytelnika umieszczonego w k ry ty c z n y m dystansie do samego siebie. Pow ieść b a­ rokow a k iero w ała się raczej sm akiem i oczekiw aniam i odbiorców lite ­ r a tu r y i ko n ty n u o w ała ty m sam ym klasyczno-klasycystyczną poetykę, k tó ra n aw iązując do A rystotelesa, uzależniała dopuszczalność czegoś w dziele sztuki od rozstrzygającej in stan cji opinion com m une 9. Tę a n ty - tety czn ą a u to k o n stru k cję powieści oświeceniowej w yjaśniono w ram ach „G eistesgeschichte” n astan iem ery „czułostkow ości” 10, określono tak że tło historyczno-socjologiczne tego zjaw iska: pow stanie publiczności czy­ telniczej w niższych w arstw ach m ieszczańskiego sta n u śre d n ie g o 11. W większości w ielkich powieści epoki, we F ra n cji przede w szystkim u M ari­ vau x, n astaw ian ie czytelnika w k ieru n k u ośw ieceniow ym pozostaw ało w bezpośrednim zw iązku z w ykształceniem w czesnoburżuazyjnej sam ośw ia­ domości. W naszym p rzy p ad k u pow iązania tego ty p u w y d ają się m niej istotne. D iderot oczywiście nie spodziewał się po swej powieści tego, czego zasadniczo oczekiwał od te a tru . Nie zabiegał n aw et sam o w ydanie

K ubusia fa ta listy, a jego pierw szą publicznością byli abonenci G rim m ow -

skiej „C orrespondance litté ra ire ” , a więc europejskie dw ory k s ią ż ę c e 12.

8 W e i n r i c h , op. cit., s. 65.

9 Zob. R. В r a y, La Formation de la doctrine classique en France. Paris 196-3, s. 208 η.

10 Zob. M i l l e r , op. cit.

11 Zob. J. H a b e r m a s , Str ukturw andel der Öffentlichkeit. Neuwied Berlin 1971, szczególnie rozdz. И.

18 Kubuś fatalista został prawdopodobnie napisany m iędzy rokiem 1771 a 1774. W „Correspondance littéraire” ukazywał się od 1778 do 1780 r. (zob. R. M o r t i e r ,

Diderot in Deutschland. Stuttgart 1967, s. 190 n.). Paryskie pierwsze wydanie po­

(9)

N ależy więc w ątpić, by pisał on, m ając na uw adze jak ą ś d ającą się so­ cjologicznie bliżej określić publiczność czytelniczą. Jego działalność ośw ie­ ceniow a stan o w i ju ż p raw ie system , jego książka jest ja k b y w czesnym tra k ta te m o fenom enologii czytania, a w ty m zakresie m iał w epoce Ośw ieceia ty lk o je d e n wzorzec, k tó ry go — obok C erv antesa — przede w szystkim inspirow ał: T ristra m a S h a n d y S te rn e ’a.

D iderot n a w iązu je ciągle do owego epizodu, w k tó ry m T ristra m chce w ypełnić czas pozbaw ionem u swego „k o n ika” T oby’em u h isto ry jk ą o k ró lu Czech i jego siedm iu zam kach, h isto ry jk ą p rze ry w a n ą n ieu stan n y m i w trę ta m i T oby’ego, przechodzącą zresztą w k ró tce w opow iadanie o m i­ łosnej przygodzie z pew n ą m łodą beginką, opow iadanie, k tó re b ard ziej m u

się udaje. Inaczej m a się rzecz z K ubusiem : te n zaczyna od ra z u „histo­ rię sw ych am o rów ”, i je st to ta w łaśnie m iłosna opowieść, k tó ra nie posuw a się nap rzó d z pow odu w trą c a n y c h p y ta ń pana, rzek om ych p rz y ­ gód w czasie w ędrów ki, p rzede w szystkim zaś z pow odu jego w łasne­ go, prow okująco rozw lekłego sposobu opow iadania: gdy po w ielu dy­ gresjach (o z ra n ien iu k olana, pielęgnującej go chłopce i żłopiących w ino chirurgach) dochodzi w reszcie do sw ej k ochanki Dyzi, jest ta k o chrypnięty, że m u si p rzerw ać opowieść (s. 224 n.). W yraźniej nie może już n a rra to r zasygnalizow ać, że p rz y b ra ł się w szaty K ubusia, p rz y ­ stroiw szy czy teln ik a w u b ió r pana, że w ięc ty lk o d latego odsuw a ocze­ k iw aną baśń o m iłości od głów nego n u r tu w y d arzeń i u k ry w a w cieniu p a ra leln e j opow ieści protag o nisty , b y rozegrać tu jeszcze raz tę grę po­ krzyżow an ych oczekiwań.

N ie dość n a ty m : dalszej m etam orfo zy dokonuje tam , gdzie p an chce swą w łasną m iłosną opowieścią przezw yciężyć ch ry pk ę sługi. P o jaw iają się w niej w szystkie te pełn e napięcia m om enty, n a k tó re p a n bądź czy­ teln ik d arem n ie czekają w opowieści K ubusia: lichw iarze, oszuści, w eksle,

p rzebieran ia, nocne schadzki, nieoczekiw ane dem askacje itd. W szystko to ukazane jest w ta k im zagęszczeniu i w ta k niezręczny sposób, że K ubuś bez tru d u p rzen ik a w szystko to, co pozornie tajem nicze, i ściąga na sie­ bie naganę pana:

W yprzedzasz nieustannie narratora i pozbawiasz go przyjemności, jaką sobie obiecyw ał po twoim zdziwieniu; i skoro, popisując się niew czesną b ystroś­ cią, zgadłeś to, co m iał powiedzieć, n ie pozostaje mu nic innego, jak m ilczeć i ja też m ilczę (s. 243).

N a rra to r w yśm iał u stam i p an a tra d y c y jn ą baśń o m iłości, a K ubuś, k tó ry dopiero co prow okow ał tra d y c y jn e g o czyteln ika sw ą opowieścią, fu n k cjo n u je te ra z sam jako ośw iecony czytelnik: p rzew id uje w szystkie p o in ty i pozw ala sobie n a drzem k ę w łaśn ie w chwili, gdy p a n i jego A gata m a ją się w k ró tce połączyć: „T y śpisz — h u k n ą ł — śpisz, gam oniu,

(10)

H istoria zarów no pana, jak K ubusia, są fikcjam i ad hoc; w obliczu tego ty p u w yraźnie zastosow anych znaków, nie m a co do tego w ątp li­ wości. Tym sam ym n astęp u je ju ż z góry ironiczne rozw iązanie owego w najw yższym stopniu powieściowego sposobu, w jak i D iderot w p lata tę m iłosną opowieść w głów ny n u rt w yd arzeń i całość doprow adza do końca. U p rzy b ran y ch rodziców przypisyw anego m u dziecka p an spoty ­ ka, jakżeż m ogłoby być inaczej w spraw nie napisanej powieści, swego ry w a la Saint-O uina; m iłosna opowieść pana zn ajd u je nieoczekiw any dal­

szy ciąg, sta je się retrosp ek cją, któ ra jednakże — w ironicznym od­ w róceniu klasyczno-epickiego schem atu — nie rozw ikłuje ro zgryw ającej się obecnie akcji m iłosnej jako opowiedziana z p ew nym opóźnieniem

V orgeschićjnte 13, lecz p rzy d aje jeszcze akcji głów nej kom plikacji historii

m iłosnej: dochodzi do pojedynku, p an zabija swego ry w a la i ucieka, a K u ­ buś zostaje po jm an y i w trąc o n y do więzienia. W końcu więc nastąpiło jed n a k to, co zrazu n a rra to r zarzucił jako cechę rom ansów : rozdzielenie obu protagonistów . A k u ra t w ty m m iejscu n a rra to r każe się urw ać ręk o ­ pisowi, na k tó ry m się rzekom o opiera, a czytelnikow i czekającem u na k o n ty n u ację am orów K ubusia poleca kontynuow ać je w edług w łasnej fantazji. Rzeczywiście: „przy odrobinie w yobraźni i s ty lu nic łatw iejszego ja k klecić ro m an s” (s. 237), zauw ażył n a rra to r już wcześniej, a udow adnia to przy końcu sam , gdy w aż n a d to w y raźn y m persy flażu postaw y histo­ ry k a, k tó rą nieu stan n ie rek lam o w ał jako w łasną, oferuje w końcu trz y w a ria n ty końcowe. D w ukrotnie pozbawia czytelnika ta k tęsk nie w ycze­ kiw anego połączenia kochanków , za trzecim razem wszakże dochodzi ono, całkiem jak w bajce, do skutku: cudow ny kazus zw raca K ubusiow i nie tylk o jego pana, lecz tak że jego ukochaną Dyzię, żenią się, i jeśli nie zm arli, szczęście ich trw a do dzisiaj, o ile — ja k su g eru je n a rra to r p rzy końcu w ironicznym try b ie — Dyzia nie zdradziła K ubusia z jego panem lu b panem zam ku, k tó re m u w szyscy oni służą. T ak więc n a rra to r zd ejm u ­ je w końcu w szystkie m aski, k tó re przyw dziew ał kolejno, tak że m askę historyka, by pożegnać się jako ów unreliable [niew iarygodny] na rrator, jak im był od początku.

P a n i sługa

W iększość in te rp re ta to ró w naszej powieści rozpoczyna od jej „tem a­ tó w ” : fatalizm u K ubusia, k tó ry tłum aczą jak o polem ikę D iderota ze Spinozą, lub też od sto su nk u p ana do sługi, k tó ry z kolei w y k ład ają jako a n ty cy p ację Hegla. B ardziej sensow ne w y d aje się rozpocząć od spo­

1S Zob. C. Ł u g o w s k i , Wirklichkeit und Dichtung. Frankfurt 1936, szczególnie rozdz. I, Die Märchenhajte Enträtselung der Wir klichkeit im heroisch-galanten

(11)

sobów n a rra c ji, jako że dla te m a tu takiego ja k fatalizm jednoznacznie decydująca je s t jego w n ajw yższym sto p n iu pośrednia p rezen tacja przez

u nreliable narrator. P rzy p o m n ijm y sobie sform ułow anie ■'Weinricha do­

tyczące ko m u n ik acji ironicznej: obecnem u p rz y rozm ow ie trzeciem u sy­ gnalizow ane je s t Nie tam , gdzie p a rtn e ro w i dialogu d aje się do zrozu­ m ienia Tak. M ogą n iek ied y pow stać tak ie sy tu a c je kom unikacy jne, gdzie owo Nie oznacza d okładną odw rotność tego, co pow iedziano, jak choćby w sły n n y m szekspirow skim „But B ru tu s is an honorable m an [B rutus je s t człow iekiem godnym ]” (J u liu sz Cezar, III, 2). J e s t to reto ry czn e za­ stosow anie ironii, su w eren n a g ra z m ożliw ościam i zinstytucjonalizow anego kodu. Istn ieje jed n a k jeszcze inna, so k ra te jsk a ironia, k tó ra chce zachw iać tego ro d zaju kod, podać go w w ątpliw ość, k tó ra więc w praw dzie sygnali­ z u je Nie, jed n ak że obecnego p rz y „rozm ow ie” (jako przed staw iony czytel­ nik) „trzeciego” w łaśnie pozbaw ia m ożliw ości binarnego rozstrzygnięcia Tak/N ie. S tru k tu ra ln a se m a n ty k a uży w a dla o kreślenia tego ty p u b in arn ej m ożliwości w y b o ru pojęcia opozycji: znaczenie k o n sty tu u je się p rz y po­ m ocy écarts d iffé re n tie ls [opozycyjnych różnic] w ew n ątrz pola sem an ­ tycznego, poprzez rozróżnienie dw óch elem entów n a podstaw ie jed nej „osi se m an ty czn ej” 14. W p rzeciw staw ieniu kłam liw ego rom an i p ra w ­ dziw ej histoire poznaliśm y ta k ą w łaśnie opozycję lu b d o kład niej: jej ironiczną likw idację. T am bow iem , gdzie fikcyjnego czytelnika odsyła się do vérité de l’histoire [praw dy historycznej], tam przedstaw ionem u czytelnikow i sy g n alizu je się tak że w odniesieniu do tej dom niem anej „ p ra w d y ” Nie. Ow o Nie z n a jd u je się więc poza a lte rn a ty w ą Т ак-N ie fik ­ cyjnego czytelnika, nie m ożna go odnieść do żadnej osi sem antycznej, i o ty le je st k o m u n ik atem n eg aty w n y m : nie chodzi o to, by odwieść czy­ teln ik a od tra d y c y jn e j ilu zji pow ieściow ej w pobliże „praw dziw ej histo ­ r ii” , lecz raczej o to, b y w ykształcić w nim k ry ty c z n y dystan s do jego w łasnej p o trz e b y iluzji.

W iększość przyg ó d w czasie w ędrów ki jest ta k zaaranżow ana, że po­ zbaw iają one w ażności jednocześnie liczne osi sem antyczne: kłam stw o/ praw d a, p anow anie/poddaństw o, wolność/konieczność. Zaw sze chodzi o osoby, działania, w ydarzen ia, sy tu acje, k tó re w y m y k a ją się opozycyjnej sem antyzacji, czyli takie, k tó re — zam iast um ożliw ić p rzedstaw ionem u czytelnikow i b in a rn y w y b ór — k o n fro n tu ją go z nierozstrzygalnością ja ­ kiegoś p rzy p a d k u [Kasus]. P rzed staw io n y a u to r przekształca utw orzone przez n a rra to ra opozycje w prob lem y [Kasus], k tó re są „zadaw an e” p rzed­ staw ionem u czytelnikow i.

Tego ty p u problem em [Kasus] jest stosu nek K ubusia do jego pana. O dniesiony do osi pano w an ie/p o d dań stw o fatalizm k o n o tu je ową w y ­

(12)

znaczoną przez los bezsilność sługi, k tó rej K ubuś doświadcza zaraz na początku powieści:

Noc zaskoczyła ich w polu; zabłądzili. Pan wpada w straszliwy gniew i nie szczędzi kijów słudze, nieborak zaś powtarza za każdym razem: — I to uderzenie m usiało być widać zapisane w górze (s. 6—7).

Ju ż sam a ta sam ow ola p ana w skazuje n a to, że z usankcjonow anym przez tra d y c ję św iadectw em jego pańskości sp raw a m a się kiepsko. P r a ­ sta ra , naw iązująca do P aństw a P la to n a i w y stępu jąca w X V III w., a więc po H obbesie i Leibnizu, tra d y c ja definiuje stosunek p ana i sługi opozy­ cyjnie, p rzy pom ocy klasow ego p rzypisyw ania rozum u: pan go posiada, słu g a nie, tenże jed n a k posiada siły, k tó ry m i p rac u je dla pana, k tó ry go za to u trz y m u je . D la Leibniza jest ten stosunek jedn ym ze zw iązków o kreślan ych przez niego jako „w spólnoty n a tu ra ln e ” , zgodnie z w olą p rzy ro d y „pow iązanie ró żnych ludzi w jed en w spólny tw ó r” . Po m ał­ żeństw ie i rodzinie n a stę p u je n a trzecim m iejscu zw iązek m iędzy panem a sługą:

Trzecią naturalną wspólnotą jest wspólnota pana i sługi, która — gdy jedna z osób odczuwa brak rozumu, nie brak jej natom iast sił — jest w stanie się utrzymać. Osobą, która m usi pracować tak, jak jej kto inny nakaże, jest z natury sługa. Otrzymuje on za to utrzymanie, to zaś, co zostanie, należy do pana. Wszystko bowiem, czym jest sługa, zawdzięcza on sw em u panu, jako że w szystkie inne siły rozum owi są zobowiązane: rozum tkw i w panu, inne siły są przym iotem s łu g i15.

To, co w tak zdefiniow anej wspólnocie jest n a tu ra ln e , p oddaje D iderot pod d y sk u sję. P a n je s t w praw dzie panem , lecz b ra k u je m u trad y cy jn eg o św iadectw a: rozum u. „M a on w głowie niew iele m yśli” , w id n ieje do­ słow nie w tekście, je s t on „au to m atem ”, k tó ry w eg etu je bezm yślnie i którego cała egzystencja obraca się m iędzy jego tab ak ierą, zegarkiem i sług ą K ubusiem (s. 27). Podobnie K ubuś je s t w praw dzie sługą, ale nie dlatego, że b rak m u rozum u. P ra c u je dla pana sw ym i siłam i nie ty le fizycznym i, co raczej duchow ym i, opow iadaniem w szystkich ty ch historii, k tó ry c h ta k ciekaw jest p a n i w k tó ry c h p rez e n ta c ji K u b u ś w y kazu je sw ą ta je m n ą wyższość. G dy ta wyższość sta je się w m iłosnej h isto rii z Dyzią uderzająca, dochodzi do ko n flik tu . „W ybrać [préférer] takiego K u b u sia” (s. 168), oburza się p an n a Dyzię, k tó ra dała pierw szeństw o słudze, i tu pada hasło, za pom ocą k tórego D iderot c y tu je tra d y c y jn ą opozycję m ię­ dzy panem i sługą, by rozw iązać ją następ nie jako problem [Kasus]: kto n a p ra w d ę je s t panem , a k to sługą? Z razu gospodyni ja w i się jak o kazu i- styczny a rb iter. K u bu ś nie jest w praw dzie złym sługą, p a n n ato m iast jest bardzo dobrym , za dobrym panem , i jeśli z biegiem czasu w ytw orzyła się

15 Cytowane według: G. L e i b n i z , Philosophische Schriften. Hrsg. und über­ setzt von H. H. H o l z . T. 1. Darmstadt 1965, s. 401 n. Zob. także H. H. H o l z ,

(13)

m iędzy nim i pew na égalité [równość], to nie zw alnia to K ubusia od jego zasadniczego obow iązku p osłuszeństw a:

Chcemy, aby jeden rozkazywał, a drugi słuchał, każdy w edle najlepszej możności i wiary, i aby to, co jeden może, a drugi powinien, zostaw ione było nadal w tej sam ej niejasności, co poprzednio (s. 171).

G ospodyni p rzeanalizow ała w ięc ów p rzy p a d e k [Kasus], poszukała przypuszczalnego rozw iązania, k tórego nie b y ła w sta n ie uzasadnić. K u ­ buś nie chce się jed n a k zadow olić tą niejasnością, chce tra d y c y jn ą opo­ zycję znów rozw inąć jak o p roblem [Kasus]. P an, stw ierd za sługa, nie m ógłby się bez niego obejść, on, K ubuś, je s t m u bardzo p otrzebny, może w ięc sobie dlatego pozw alać n a bezczelności, k tó re p a n m u si tolerow ać:

Zostało postanowione, iż pan będzie m iał tytuły, a ja rzecz. Gdybyś pan chciał sprzeciw iać się w oli natury, traciłbyś jedynie czas i zdrowie na darmo (s. 173).

Bezsensow ne jest, zostaje pouczony pan, o pieranie się tem u p ra d a w ­ n em u p raw u n a tu ry , a p rzed e w szystkim nie m a sensu próbow ać zająć m iejsca sługi: p a n stra c iłb y ty lko ty tu ł, nie zy sk ując jednak że pano w a­ n ia n a d rzeczam i.

W ten sposób w olę n a tu r y u siłu je się tu uczynić dokładn ym p rz e ­ ciw ieństw em tego, co u Leibniza oznacza „ n a tu ra ln e ” . W szelako pan pozostaje n o m in alnie panem , a sługa — jak k o lw iek p a n rzeczy — nie w pada przecież n a n a su w a ją c y się pom ysł, b y p rze jąć obecnie także ty tu ły , przeciw nie: „Z ostańm y, ja k jeste śm y ” , propo n uje, „bardzo nam z ty m dobrze o bu” (s. 174). K u b u ś i jego p an zostają, razem z ich końm i, „dw iem a p a ra m i p rzy ja ció ł” (s. 20), a ty m , co ich łączy, je st elem ent, k tó ry m ju ż L eibniz ograniczył sw oje pojęcie „ n a tu ra ln e j w sp ó ln o ty ” p an a i sługi: m o ra ln a odpow iedzialność pana.

L eibniz p o w ątpiew a m ianow icie, czy w obliczu nieśm ierteln ości dusz „m ożna znaleźć p rzy k ła d takiego poddaństw a, w k tó ry m sługa je st całko­ w icie po dp o rządkow any p a n u ” . W ścisłym znaczeniu tego słow a pod­ daństw o istn ie je oczywiście jedynie m iędzy człow iekiem a zw ierzęciem , w sto su n k u zaś do pozbaw ionego ro z u m u człow ieka ty lk o wów czas, „gdy nie je s t ono ograniczone zasadam i bogobojności” . Je śli u D iderota sługa pozostaje do swego p an a „tk liw ie p rzy w ią z a n y ” , to d zieje się to n a pod­ staw ie p rz y ję te j przez tegoż m o raln ej odpow iedzialności. „C zuw am n ad to b ą ” — pociesza p a n chorego K u bu sia — „ Je ste ś m oim sługą, gdy jestem chory lub zdrów ; a le ja tw oim , k ied y tobie co dolega” . K u b u ś n a to: „B ardzom r a d widzieć, że p a n je s t człow iek ludzki; n iez b y t często to u panów , g d y chodzi o słu g ę ” (s. 71). P an o w an ie m oże się ju ż ty lk o legitym ow ać m o ralnie, m u si się ostać p rzed ow ą ro zstrzy g ającą in stan cją, k tó re j w yk ształcenie p ań stw o abso lu ty sty czn e ze sw y m oddzieleniem m o­

(14)

ralności i polityki pozostawiło b u r ż u a z ji16 i k tó ra m oże się w określo­ n y ch okolicznościach obrócić przeciw niem u. Co może w yrosnąć pew nego dnia, p y ta sługa w in ny m m iejscu, z b ę k a rta przypisanego panu? Sam p a n chce — stosow nie do „ n a tu ra ln e j w spólnoty” — posadzić go po wsze czasy na tokarce, „ale czem u”, zastanaw ia się K ubuś, „nie m iałb y w yjść ja k i Crom w ell z w a rsz ta tu to k arza?” (s. 273).

K ubusiow a filozofia nie u k ry w a w sobie oczywiście jeszcze, ja k to m ożna w yczytać w inspirow anej przez heglizm in te rp re ta c ji, „n ajb ard ziej rew o lu cy jn ej ideologii, k tó rą m ógł w ypracow ać sługa w obliczu n a pozór niezm ienialnych stosunków ” 17. W praw dzie H egel znał D iderota i p raw ­ dopodobnie insp iro w ał się nim w sw ych w yw odach o pano w aniu i pod­ d ań stw ie w Fenom enologii ducha. Jakk o lw iek nęcące jed n akże m ogłoby być in te rp re to w a n ie naszej powieści jak o epickiego w y ra z u sform u łow a­ nej przez Hegla historycznej d ialek ty k i świadomości, to należy m ocno podkreślić, że sy stem odniesienia, w k tó ry m sam D iderot rozw aża ten tem a t, nie jest historyczno-filozoficzny, lecz m oralny. D iderot pozbaw ia „ n a tu ra ln ą w spólnotę” jej tra d y c y jn e j, podstaw ow ej leg ity m acji — b ra ­ k u ro zum u sługi — pozostaw ia jej jednakow oż m ożliwość m oralnego uzasadnienia. P anow anie staje się przez to (i odpow iada to dość dokład­ n ie jeszcze w znacznym sto p n iu ahistorycznej oświeceniowej ideologii b u rżu azji X V III w.) problem em postaw ionym przez ro zstrzyg ającą in sta n ­ cję m ieszczańskiej m oralności. Oczywiście zakłada to istn ien ie lu b chociaż m ożliw ość istn ien ia określonej etyki, a w a ru n e k ten m oże zostać speł­ n io ny jed y n ie w b re w podstaw ow em u p rzekonaniu filozoficznem u K u ­ busia. O dniesiony bow iem do osi w olność/konieczność fatalizm k o no tuje d eterm in izm przyczynow y, uległość losowi, bierność, b ra k odpow iedzial­ ności, am oralność. W p rak ty c e je d n a k i ta niekonsekw encja uw idocznia się w fab u le w ędrów ki w ciągle now ych w arian tach , ów fa ta lis ta po­ stę p u je „ja k ty i ja ” , je s t d obrotliw y, u słu żn y i rozw ażny:

Rozróżnienie św iata fizycznego i m oralnego zdało mu się bez sensu. Kapitan w bił mu w głow ę w szystkie te poglądy, sam zaś zaczerpnął je w Spinozie, którego um iał na pamięć. W m yśl tego system u można by sobie wyobrazić, że Kubuś nie cieszył się, nie sm ucił niczym; tak nie było. Żył m niej więcej tak samo jak ty i ja. (...) Starał się zapobiegać złemu: b ył przezorny przy najw iększej pogardzie dla przezorności. Skoro rzecz już się stała, wracał do sw ej śpiew ki (s. 179).

T ak więc przygoda z opryszkam i w nęd zn ej gospodzie (s. 11— 15) potw ierdza w praw dzie w ładzę n a d rzeczam i, k tó ra pan u nie je s t dana, w y k azu je wszakże jednocześnie, w prow adzając n a p lan teoretycznie przez

18 Zob. R. K o s e l l e c k , K r itik und Krise: Ein Beitrag zur Pathogenese der

(15)

K u bu sia odrzuconą przezorność, rozbieżność m iędzy jego teorią a p ra k ­ ty k ą. Tej zd rad liw ej pu łap ce nie u m k nie żadna H eglow ska in te rp re ta c ja : rzekom a d iale k ty k a św iadom ości K ubusia je s t oczyw istą zironizow aną świadom ością. D latego też ten , k to w jego fatalizm ie zd aje się dostrzegać h istoryczn ą filozofię przed rew olucy jn eg o m ieszczaństw a, zm uszony jest pom inąć jed n ą z n a jb a rd zie j rzu cający ch się w oczy cech s ty lu całej powieści. Filozofia K u b usia jest, podobnie ja k h ob by w e w zorcu D iderota,

T ristra m ie S h a n d y , „fatalisty czn y m obłędem ” (s. 178), i dobrze na ty m

w yjdziem y, jeśli w k ażd ym p rzy w o łan iu „w ielkiego zam ieszania” * bę­ dziem y z m iejsca w ietrzy ć sy g n ał ironii. K u b u ś jest w ta k im sto p n iu p a­ nem , w jak im w łaśnie n ie pozw ala sw ej filozofii pozbawić wolności dzia­ łania. Tak sam o p an jest o ty le sługą, o ile jego filozofia wolności nie jest w sta n ie w yzw olić go z jego egzystencji „ a u to m a tu ”.

Wolność a konieczność

P ro b le m pan o w an ia i p oddaństw a k rzy żu je się n ieu stan n ie na ogrom ­ nej ilości płaszczyzn z innym : w olności i konieczności. Jak k o lw iek bo­ w iem zachow anie K u b u sia d em e n tu je jego filozofię, nie je st ty m sam ym d em entow an a teo ria Spinozy, k tó ra re p re z e n tu je tu u n iw ersaln y d e te r- m inizm przyczynow y. N ie sposób przeoczyć bow iem także tu ta j sygnałów ironii, k tó re tow arzyszą przekonaniom K ubusia w odniesieniu do tej teorii. U w idoczniło się to zaraz n a początku powieści, uw idacznia się to tak że w cy tow any m w yżej fragm encie, gdzie je s t m owa o sam ym Spinozie. Spinoza pojaw ia się na scenie ty lk o za p o średnictw em K ubusiow ego k a ­ p ita n a : „w bił m u w głow ę w szystkie te poglądy — w Spinozie, którego um iał na pam ięć” . Dla kogo to nie je s t jeszcze w ystarczająco w yraźne, niechże zw róci się k u w zorcow i D iderota, b y stw ierdzić, że u S te rn e ’a nauczycielem T ristra m a w zak resie fatalisty czn ej pokory b ył sam k ró l W ilhelm . U D id erota je s t to ju ż ty lk o k a p ita n , k tó ry nau czył się Spinozy na pam ięć i po n iekąd szerzy jego idee w oddziale. Spinoza je s t w ięc tu cy to w an y jed y n ie w tej ironicznej i pełnej d y sta n su form ie, a ów d y ­ sta n s od sam ego p oczątku nie pozw ala z góry odnosić pow ieści do filo­ zoficznego system u, jako swego ro d za ju odpowiedź n a tej sam ej płasz­ czyźnie.

P ro b lem ten je s t raczej sta le o ste n ta cy jn ie k w ito w an y niezw ykle w y raźn y m i syg n ałam i ironii. G dy np. p a n zad aje sobie pytanie, czy K u ­ buś „p rz y p ra w ił rogi sw em u dobroczyńcy, bo ta k było n ap isan e w górze, czy też było nap isan e w górze, bo K u b u ś m iał m u p rzy praw ić ro g i”, n a rr a to r kończy ów dialog, k tó ry ju ż sam w sobie filozoficznie się zdyskw alifikow ał, w skazan iem n a oczyw istą niepro du kty w no ść te m a ­

* [„Zwoju” w sensie księgi, w której w edług filozofii Kubusia „wszystko jest z góry zapisane”. — Przyp. tłum.].

(16)

tu, nad którego rozw ażaniem od dwóch tysięcy la t nie posunięto się ani k ro k u nap rzód (s. 11). In n ą m ożliwością u k ręcenia łb a problem ow i jest stopniow e w yłączanie z g ry jednego z p a rtn e ró w dialogu, np. stopniow o go upijając. Z darza się to w scenie, gdzie gospodyni gospody „Pod J e ­ len ie m ” użala się n ad sw ą biedną Linką, a K ub u ś w b rew sw ej filozofii w staw ia się za rzekom o m altreto w an ą służącą. P rzy ciśn ięty przez p ana do m u ru , p rzy zn aje się do niekonsekw encji swego postępow ania: „M yślę t a k , a nie u m iałb ym się pow strzym ać od czynienia i n a c z e j ” (s. 90). J e s t to p raw ie dosłow ne przeniesienie z R éfu ta tio n d’H elvétius, gdzie D idero t stw ierdza: „ J e s t się fata listą i w każdej chw ili m yśli się, mówi, pisze, jak gdyby obstaw ało się p rzy uprzedzeniu do wolności” 18. N aw et te n c y ta t z sam ego siebie um ieszczony jest łącznie z jed n y m jeszcze w y ­ raźn y m sygnałem ironii w odpow iednim dla niego kontekście, gdyż a k u ra t gdy K ubuś chce się zabrać na nowo do eksplikacji sw ej fatalistycznej filozofii, p a n m u p rzery w a, jak ju ż trz y k ro tn ie poprzednio, oferu jąc n a ­ s tę p n y ły k w ina. Podobnie w ostatniej dyspucie o ta k sta ra n n ie przez K ubusia przeprow adzonym dowodzie pozornej jedynie w olności w oli pana sygnalizow any je st ponow nie (dzięki czterokrotnie pojaw iającem u się „mój k a p ita n p ow iad ał” (s. 263) ironiczny dystans, k tó ry w y d aje się bardzo odpow iedni do jakości dowodu: p an uw aża się za wolnego, spada m im o sw ej woli z konia, lecz upadek ten jest dziełem K ubusia, k tó ry ongiś dał się przekonać tak im sam ym figlem swego k ap itan a, a tera z m a się za subtelnego rezonera. „K ubuś pow iadał” — czytam y na jednej z wcze­

śniejszych stro n u tw o ru — „iż to, co było n apisane w górze; pan, iż to, co chciał: i obaj m ieli słuszność” (s. 26). Nie je st to odpowiedź na Spi­ nozę, lecz um knięcie m etafory czn em u problem ow i wolności i koniecz­ ności. W ypadki fab u ły w ęd ró w k i d e m o n stru ją „uprzedzenia do w olności”

p rzy jednoczesnym w y kazyw aniu powszechnego przyczynow ego d e te r- m inizm u, lecz są ta k ukształto w an e, że sensow ne zastosow anie tej kate- gorialnej opozycji p rzestaje być m ożliwe. Znów opozycja zostaje przez niew iarygodnego n a rra to ra naruszona i przekazana dalej czytelnikow i z ironiczną fo rm u łk ą „obaj m ieli słuszność” .

Co je st praw d ą, co kłam stw em , co wolnością, co koniecznością, co panow aniem , co poddaństw em ? „A book is a m achine to th in k w ith ” [Książka je st m aszyną do m yślenia w raz z nią], pow iedział kiedyś I. A. Ri­ ch ard s 19, a nasza powieść jest je d n ą z ty ch szczególnie skom plikow anych m aszyn, ta k skom plikow aną być może, że czytelnik m ógłby w ironicznej postaw ie n a rra to ra dostrzec — ja k Hegel — „nieskończoną abso lu tn ą n e­ g ację” , a n a w e t „bojaźń przed rzeczyw istością” 20, przez co zgoda m iędzy

J8 D. D i d e r o t , Oeuvre s complètes. Éd. Assézat/Tourneux. Paris 1875—1877, s. 373.

19 I. A. R i c h a r d s , Principles of Literary Criticism. London 1924, Preface. 20 G. H e g e l , Ästhetik. Hrsg. F. В a s s e n g e. T. 1. Frankfurt о. J., s. 77, 161.

(17)

p rzedstaw ion y m a u to re m a przed staw io n ym czytelnikiem , w k tó re j B ooth u p a tru je k u lm in ac ję procesu le k tu ry , zo stałaby podana w w ątpliw ość. J e ­ śli jed n ak przedstaw ionego a u to ra m ożna b y zdefiniow ać ja k o „the sum

o f his ow n choices” [sum ę jego w łasn ych w y b o ró w ]21, to do tej sum y

n ależą także w prow adzone opowieści, w k tó ry c h w m iejsce przygód w po­ dró ży zaaranżow anych ad hoc (w celu odsłonięcia sprzeczności tk w iących w system ie) w k racza k azu isty czn a rzeczyw istość dośw iadczona: realisty cz­ ne historie, w k tó ry c h iro n iczn y to k w y d a rz eń odcina się n a w e t od ty ch „przy p ad k ó w ”, k tó re w fab u le w ęd ró w k i k o n stru u je n a rra to r.

Rzeczywistość jako kazus

T aki w łaśnie p rzy p ad ek zaw iera opow iedziana p rzez K ubusia histo ria jego b ra ta Ja sia (s. 42 n.). P re te k s te m do p rzed staw ien ia tej h isto rii je st w pleciona w re la c ję o przyg o d ach m iłosnych uw aga o tragiczny m końcu Ja sia w czasie trzęsien ia ziem i w Lizbonie. P a n chce w iedzieć, jak do tego doszło. Ja ś b y ł k a rm e litą , odnosił sukcesy w k a rie rz e zakonnej, w e wsi b y ł łubian y . W raz z nim w y daw ało się w k raczać pod dach błogosław ień­ stw o boże. Gdzie ty lk o w stąp ił, b y ł ch ętnie w idziany, zw łaszcza że pa­ now ało pow szechne p rzekonanie, iż najpó źn iej w dw a m iesiące po jego. w izycie p a n n y n a w y d an iu z n a jd ą sobie m ęża. Ale tenże dobroczynny J a ś posiada także inną, m n iej p ozy ty w ną cechę c h a ra k te ru : w ygórow aną am bicję, k tó ra popycha go do tego, b y poprzez nieczyste m achinacje zostać gw ard ian em . Za k a rę ojcow ie przeznaczyli go do p rac y p rzy d e s ty ­ lacji likieru .

Takiego sam ego upokorzenia doznaje d ziałający w ty m sam ym k laszto ­ rze ojciec A nioł. Osiąga on u spow iadających się u niego kobiet podobnie ogrom ne pow odzenie ja k J a ś i ściąga na siebie gniew pozostających ty m sposobem bez p ra c y in n y ch ojców. P a ła ją oni żądzą zem sty i obw iniają go o n ieprzyzw oite zachow anie się wobec jed n e j z owieczek. Czy tk w i w ty m ziarno praw d y , pozostaje k w e stią o tw a rtą : „Może to b y ła praw da, m oże fałsz; k tó ż dojdzie?” (s. 45). W k ażd y m razie Aniołowi p o b y t w klasztorze u p rzy k rz y ł się tak ja k Jasio w i i obaj p o stan aw iają uciec do Lizbony. W czasie ucieczki w stę p u ją jeszcze do rodzinnego dom u K ubu sia, gdzie J a ś obd aro w u je b ra ta pięciom a ludw ikam i, a dalszych pięć zostaw ia „d la jed n ej z dziew cząt, k tó rą niedaw no w y d ał za m ąż i k tó ra pow iła tęgiego chłopaka, podobnego do b ra ta J a n a ja k dw ie k ro p le w od y” (s. 47). T ym sam ym jego początkow o k ry ształo w o czysta dob ro­ czynność u k azu je się z tej p e rsp e k ty w y w ironicznym św ietle, gdyż tak i koniec in sy n u u je, iż „błogosław ieństw o boże”, k tó re w nosił do domów,

(18)

było tego typu, że było w skazane, b y córki w yszły za m ąż najpóźniej w dw a m iesiące po jego wizycie: „Może to była praw da, może fałsz; któż dojdzie?”. P y ta n ie to odnosi się zarów no do Jasia, ja k i do jego tow arzysza niedoli. W obu w ypadkach pozostaje o tw arte. O ile począt­ kowo obaj w y d ają się m niej lub bardziej n iew innym i ofiaram i „złośli­ wości m nichów ” , o ty le obecnie nasuw a się pytanie, ja k dalece oni sam i przyczynili się do tej złośliwości. D latego też ich okropny koniec w Liz­ bonie n ab ie ra am biw alentnego ch ara k te ru . Z jednej stro n y nie pozostaje on w żadnym sto sun k u do ich w in, jeśli takow e w ogóle istniały. Z d ru ­ giej stro n y jed n a k nie m ożna całkiem odrzucić in te rp re ta c ji ich losu jak o rzeczyw istej, choć nie p rzy k ładn ej, k a ry : ch arakterologiczna nie­ jasność obu m nichów k rzy żu je się z niejasnością ich losu. C zytelnik pozostaje wobec p y tan ia „któż dojdzie?” .

Owo skrzyżow anie niejasności dotyczącej c h a ra k te ró w i w y d arzeń w y ­ stę p u je w e w szystkich zaw arty ch w utw orze opowieściach. N ajw yższy stopień złożoności osiąga ona w historiach p ani de La P o m m e ra y e 22 i ojca H udsona. P an i de La P om m eraye jest cnotliw ą, m a ję tn ą i w y­ niosłą w dow ą, k tó ra dopiero po długich w ahaniach w y słu chu je zaleca­ jącego się do niej m argrabiego des Arcis i zostaje jego m etresą. Po k ilk u lata ch zauw aża jed n ak , że m iłość m argrabiego w ygasła. B y się co do tego upew nić, udaje, że sam a ju ż go nie kocha i w yciąga z niego w ten sposób odpow iednie w yznanie. N a pozór p rzy jm u je jego propozycję, by m iłość zastąpić doskonałą przyjaźnią. W rzeczyw istości oddaje zaofiaro­ w ane jej zaufanie na usługi diabolicznej in tryg i-zem sty , k tó re j celem je s t doprow adzenie do ożenku m argrabiego ze znaną jej p a n n ą d ’Aisnon. G dy się jej to u daje, otw iera nic nie p odejrzew ającem u m arg rab iem u oczy: poślubił ulicznicę. Dzięki nieoczekiw anem u zw rotow i in try g a nie osiąga w szakże swego celu: m arg rab ia przebacza swej żonie i ży je z nią w szczęśliw ym stadle.

Od sam ego początku spoczyw a na tej h istorii „dziw acznego m ałżeń­ s tw a ” p iętno niezw ykłości. N iezw ykła je s t początkow a m iłość obojga bohaterów , „miłość n ad zw y czajn a” m iędzy cnotliw ą dam ą a kochankiem doskonałym , którego stałość zostaje w końcu nagrodzona. N iezw ykła m a być także p rzy jaźń , k tó rą m arg rab ia chce zastąpić zan ik ającą m iłość: „ je ­ steśm y jed y n y m w sw oim ro d zaju p rzy kładem ” (s. 114). Jeszcze bardziej niezw ykłe niż ta rzekom a p rzy jaźń jest w yrafinow anie, z jak im pani de L a P om m eraye okazane jej przez m argrabiego zaufanie w y k o rzy stu je do swej m ściw ej in try g i. Nie przypuszcza on, że jego rzekom a p rzy ja

-22 Historia ta została już w 1785 r. przełożona na język niem iecki przez F. S c h i l l e r a , pt. M erkwürdig es Beispiel einer weiblichen Rache. Bliżej na ten tem at zob. M o r t i e r , op. cit., s. 194 n.

(19)

ciołka obserw uje, k ie ru je i zabiega po pierw szym sp o tk an iu o „ k ry sta ­ lizację” jego m iłości do p a n n y d ’A isnon alias D uquênoi, że przygotow uje go do następnego spotk an ia, k tó re p o tęg u je jego nam iętność, że zm usza p an ią Aisnon do odrzucenia w szelkich o fert finansow ych, popychając go w ten sposób do m ałżeń stw a, m ającego uw olnić go — ja k m arg rab ia sądzi — od sy tu a c ji nie do zniesienia. P la n i rea liz a c ja te j zem sty są ta k doskonałe, że p ro ta g o n istk a m oże w ielo k rotn ie ostrzegać p rzy pom ocy u k ry te j ironii sw ą nic nie przeczu w ającą ofiarę przed jej losem. W tej w łaśnie p erfid n ej ironii u kazu je się w najczystszej form ie wyższość pani de L a P om m eray e, ta też iro n ia zm usza K u b u sia do p rzerw an ia opow ia­ dania gospodyni o krzykam i o bezecności pani de La Pom m eraye. J e st dla niego jasne, że piekło nie m oże być czym ś gorszym niż ta szatańska ko­ bieta. P a n w szakże je st innego zdania:

Ej, Kubusiu, to sąd za lekki. Ta złość jej, powiedz, skąd bierze źródło? Z postępków margrabiego. Wróć go takim, jakim przysiągł być, i znajdź mi teraz skazę na pani de La Pom m eraye. K iedy będziem y w drodze, będziesz ją oskarżał, a ja podejm uję się jej bronić (s. 146).

Za spraw ą tej polem icznej arg u m en tacji rzekom y p rzy k ład kobiety złej, tak bow iem zapow iada gospodyni sw ą historię, p rzeobraża się w p ro b ­ lem : „czy je st ona zła? czy je st dob ra?” 23. Chociaż p a n widzi w p ro - tagonistce k o b ietę uczciw ą, k tó rej uw iedzenie, a n astęp nie opuszczenie zasługiw ało ze w szech m ia r na k a rę , jak a dosięgła m argrabiego, K u b u ­ siowi w y d aje się ten rodzaj zem sty niedostatecznie um otyw ow any. Gdy pani de La P om m eray e zm usza p an n ę d ’A isnon do odrzucenia zaofero­ w anej jej połow y m a ją tk u m argrabiego, K u b u ś py ta: „ Ja k to! czyż zbrodnia ostygnięcia w m iłości n ie dość je s t u k a ra n a połow ą znacznego m a ją tk u ? ” (s. 149). A rg u m en tacja K u b u sia uw idacznia b ardziej niż a rg u ­ m en ta cja pan a n ie d a ją c y się w zasadzie w y jaśn ić c h a ra k te r p ro tag o n ist- ki; c h a ra k te r nie dający się w yjaśnić o tyle, że in try g a w sw ej szatańskiej doskonałości osiąga tak i ciężar g atu nk o w y, że niew ierność m arg rab iego w y d aje się w końcu jed y n ie czynnikiem w p raw iający m w ru ch , a nie w y starczającą m o tyw acją. J a k bardzo chodziło D iderotow i o te n b ra k m otyw acji, w y k a z u je tak że sam oobserw acja p a n i P o m m eraye jeszcze przed pierw szym sp o tk an iem z p an n ą d ’A isnon darzącego ją zaufaniem m agrabiego: „czego by sobie nig dy nie w yobrażała, p rzek o n ała się, że

23 Est-il bon? E st-il méchant? brzmi tytu ł późnej komedii D i d e r o t a , w k tó­ rej kazuistyka jego m yślenia sprowadzona jest do najbardziej zwięzłej postaci (wyd. 1: Paris 1834; nowe, krytyczne w yd. J. U n d a n k a: w: „Studies on Voltaire and the 18th C entury” 16, 1961); zob. krótką interpretację tejże sztuki napisaną przez R. W a r n i n g a, w: G. v o n W i l p e r t , Hrsg., Lexikon der Weltliteratur, t. 2, s. 509.

(20)

p rzy jaciel ta k i jak on w ystarcza jej w zupełności do szczęścia” (s. 131). Je śli m im o to przeprow adza swój plan, to ty m sam ym staje się jeszcze bardziej w yraźne, że jej działanie — przy całej w ykazanej w nim p rze­ nikliw ości — w ynika w końcu ze ślepej determ inacji. G dy gospodyni opowiada o ożenku, a więc o zgodnym z celem zakończeniu in try g i, a K ubuś n a poły z podziwem, na poły ze zgrozą w y k rz y k u je „Cóż za in try g a i co za zem sta!” , z u st p ana pada decydujące słowo: „D opraw dy n iep o ję ta ” (s. 152). Owo „n iep o jęta” m ożna uznać za synonim epitetu, którego gospodyni użyła na w stępie swej opowieści przy w prow adzaniu protag on istki i k tó re pow racało jako słow o-klucz w praw ie w szystkich historiach: „dziw aczny” . P y ta n ie o m échanceté [bezecność] pozostaje w dziw aczny sposób uznane za nierozw iązalne. Tym sam ym zbędna s ta je się zapow iedziana przez p ana n a dalszą drogę dyskusja, w k tó re j on sam m iał pani P o m m eraye bronić, K ubuś zaś oskarżać. I rzeczywiście zapow iedziana dy sk usja nie odbyw a się, zostaje raczej przeniesiona na in n ą płaszczyznę.

W uzupełnieniu opow iadania gospodyni czytelnik p rzysw aja sobie po­ gląd K ubusia, n a rra to r natom iast, k o n ty n u u jąc pogląd pana, s ta ra się o apologię p a n i de La P om m eraye (s. 159 n.). Przem ieszczenie to m ogłoby się w ydaw ać nieum otyw ow ane, jeśliby n a rra to r, chcąc uspraw iedliw ić zem stę, jed y n ie pow tórzył przytoczone już przez pana a rg u m e n ty o uczci­ w ej kobiecie. N ieprzypadkow o arg u m en tacja ta pojaw ia się dopiero jako druga z kolei. Apologia zaś opiera się przede w szystkim na argum encie, którego D id ero t nie m ógł włożyć w usta pana: „D zieją się co dnia uczyn­ ki bardziej niegodziwe, w ykonane bez żadnego ta le n tu ” (s. 160). Dzi­ w aczne zachow anie p rotagonistki ukazuje się tu w aspekcie nie m o ral­ nym , lecz estetycznym . Jeśli n a rra to r pow ołuje się n a talen t, z jak im pani de La P om m eraye zab rała się do dzieła, to k ry je się za ty m podziw dla intrygi, k tó ra w swej doskonałości d orów nuje dziełu sztuki. Podziw ten nie oznacza w praw dzie, że dla przedstaw ionego a u to ra „ ta le n t” stoi poza w szelkim dobrem i złem , oznacza chyba wszakże, że estetyczny uro k c h a ra k te ru m oże niekiedy zakryć jego m oralną kontrow ersyjność. P a n i de La P om m eraye, „ta nadzw yczajna, w y ją tk o w a ” p an i de La P om m eraye, jak ją nazyw a w jak iś czas potem , była niezw ykła w swej cnotliw ości i je s t niezw ykła w sw ej bezecności. Jego podziw dla tego „w spaniałego c h a ra k te ru ” nie pozw ala m u m ówić o bezecności, lecz każe m u w a rg u m e n ta c y jn y m zw rocie zm ienić obiekt k ry ty k i: „u raza jej oburza w as dlatego tylko, że nie jesteście zdolni odczuć jej rów nie głęboko” (s. 160). Z am iast oceniać panią d e La P om m eraye w ed ług norm k onw encjonalnej m oralności przeciw staw ia on niepow tarzalność jej ch a­ ra k te ru konw encji niw elu jącej w szystko to, co w ielkie. P ostać ta w y jaś­ nia jako p rzy k ład w ykazaną przez H. D ieckm anna rozbieżność m iędzy

(21)

D iderotem este tą a D id ero tem m o ralistą, rozbieżność, k tó ra stała się ta k dalece decydująca dla jego poszukiw ania sy stem u m oralnego, że od­ w rócił się od p lato nizm u S h a fte sb u ry ’ego:

Zainteresowanie, jakim obdarza jednostkę amoralną, jego estetyczny po­ dziw dla w rodzonego piękna, ba, naw et dla w ielkiej zbrodni, w szystko to uniem ożliw iało taki system . U stanaw ianie norm, w ykryw anie praw moralnych nie musi brać pod uw agę złożoności pojedynczego przypadku moralnego, może oceniać jedynie negatyw nie lub odrzucać jednostkę am oraln ą24.

D y lem at te n n a b ie ra znaczenia w odniesieniu do pojęcia dziwaczności

[des Bizarren]. D ziwaczność oznacza estety czn y urok zachow ania, k tó re

nie pozw ala się zred ukow ać do żadnej w iążącej n o rm y m o raln ej. O znacza to jednocześnie, że opis tak ich c h a ra k te ró w nie stoi już pod znakiem ro m an tycznej apoteo zy n iep o w tarzaln ej, stojącej ponad społecz­ n y m i konw encjam i, indyw idualności. Raczej tak że w ty m w y p adk u cha­ rak terolog iczn a in co m p réh en sib ilité [niezwykłość] zostaje skrzyżow ana z niezw ykłością dotyczącą w y darzeń . O ile ta m ta polegała n a bezlitosnej k onsekw encji pan i d e la P om m eraye, o ty le ta zaczyna się dokładnie tam , gdzie ta ta k doskonała in try g a m im o to nie osiąga sw ego celu. M argrabia nie u k azu je się po p ro stu jak o o fiara ud an ej zem sty, lecz odkryw a now ą s tro n ę w n a pozór jednoznacznej sy tu acji. Czuje, że n a d a l kocha poślu­ bioną przez siebie ulicznicę i w b re w w szelkim oczekiw aniom jest z nią szczęśliw y: „N a honor, zd aje m i się, że niczego nie żału ję i że ta P om ­ m era y e zam iast się zem ścić oddała m i w ielką p rzy sług ę” (s. 157). Z em sta się n ie udała, ta k w sp an iała w sw ej dem oniczności p ro tag o n istk a pojaw ia się ju ż ty lk o jak o „ ta P o m m eray e” , jak o ta, k tó re j się nie powiodło, k tó ra została pobita, a m oże n a w e t u k aran a. T ak ja k w h isto rii dw óch k a rm e ­ litów , także tu zakończenie ciąży k u asp ek to w i toku w y d arzeń am b iw a­ len tnych, k tó re m ożna in te rp re to w a ć jak o u k a ra n ie, jeśli w yjdzie się od rzeczyw istej „niegodziw ości” p a n i P o m m eray e. O statecznie jed n a k zaró w ­ no je j c h a ra k te r, ja k i jej los, n a d a l otoczone są niepokojącą tajem nicą.

H isto ria ojca H udsona (s. 181 n.) p o m y ślan a je st jak o odpow iednik h isto rii pani de La P om m eray e, choć jej budow a je s t znacznie m niej skom plikow ana. O jciec H udson p rzed staw io n y je s t jako „niezw ykły cha­ r a k te r ” . N iezw ykłość ta m a sw e źródło w dziw aczno-kazuistycznej am bi- w alencji: z jed n e j stro n y je s t on m ąd ry , in telig en tn y , p rac o w ity i m iłu ją ­ cy porządek, z d ru g ie j uzależniony je s t od sw ych żądz, in try g a n te m i de­ spotą. Z d rak o ń sk ą surow ością w prow adził do podupadłego k laszto ru w zorow e życie zakonne, co m u je d n a k nie przeszkadza oddaw ać się sa­ m em u ró żn o rak iej rozpuście. Tym H udson p ro w o k u je i ta k ju ż w rogo do niego usposobionego przełożonego zakonu do in try g i, k tó re j sam jednakże nie p ró b u je się w ym knąć, lecz na k tó rą odpow iada w y rafin o w an ą in try g ą

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przy towarzyszeniu radosnych okrzyl ów setek angielskich turvstów (wzlot odbył sic w In t-rr'aken) wzniósł się balon prosto w górę. Dziwne uczucie ogarnęło

Poproś dzieci o zakrycie odpowiedzi znajdujących się po prawej stronie i samodzielne przetłumaczenie zdań z języka polskiego na hiszpański?. Możesz też poprosić je,

być u wikarego, ale dopiero po południu. Ryszard nie raczył się odezwać. Janek czuł, że ojczym z radością pójdzie z nim na spacer, więc wola} zostać. — Tatuśku —

Zastanawiają się, jakie cechy swojego charakteru mogliby zmienić.. Swoje postanowienia zapisują na

Daruj wam moj alegori i wszystkie skarby, jakie móg łbym z niej wydobyć; przyznam, co wam si spodoba, ale pod warunkiem, i nie b dziecie mnie n ka ć o ostatni nocleg Kubusia

Za trzema pryncypiami sprawiedliwości w porządku leksykalnym plasuje się 4) zasada efektywności (Rawls, 1999: 59–62; Freeman, 2007: 224). Jest ona zasadą czysto

Niestety, mimo że jednym z głównych zadań zespołu kontroli zakażeń szpitalnych jest rejestracja oraz aktywne monitorowanie tych zakażeń, od wielu lat nie uzyskano w polskich

Dlatego, jak sądzę, nota na temat u-chodzić może, a wręcz powinna odejść od starań o jak największe zbliżenie się do spojrzenia obiektywnego: brak w książce,