przy w spółudziale ks. superintendent» S c h o e n e ich a w Lublinie redagowany przez ks. pastora B n r sc h e g o w W arszaw ie.
Warszawa, dnia 2 (15) grudnia 1904 r.
•«••HMtttMMMtMMIHtttMHHIIMIItlltlMHMIIItHHIHIHIHtHIMM« »ЖИИМ»«»>И>»<>«МИИ»И»ИНИМ«М«««»««И«Н««М»И<»ИМНИМИ««ИИИН»Н
Z w iastu n Ew angeliczny w ychodzi 16 d n ia każdego m iesiąca. P r z e d p ła t a w ynosi ro czn ie w W a rszaw ie rb . 1 kop. 60, z p rzesy łk ą po czto w ą w k raju rb . 2; w A ustrji 5 kor. 50 h a l.; w Niemczech 4 m. 50 f. D ziesięć egzem plarzy pod
t
ednym ad resem rb. 15. O głoszenia po kop. 10 od w iersza. P ren u m e ratę i o g ło sze n ia przyjm uje S k ła d g ł ó w n y : rsięg a rn ia W. M le t k e g o w W arszaw ie, E lek to raln a Nr. 30. P renum erow ać m ożna te ż u re d a k to ra pod ad resemk s. p a s t o r B u r s c h e w W arszaw ie, K rólew ska Nr. 19.
T R E Ś Ć :
Od redaktora. — Marja. — Filip W spaniałomyślny, landgraf łieski.— N ie mieli miejsca... pow iast
ka. — Przegląd literacki.— Wiadomości z kościoła i ze św iata. — Ofiary. — Z estaw ienie ofiar za r. 1904. — N abożeństw a.—Odpowiedzi redakcji.—Ogłoszenia.
Od redaktora.
Zam ianow any superintendentem generalnym W arszaw skie
go E. A. Okręgu K onsystorskiego, nie będę już mógł, jak dotąd, poświęcać pracy i sił swoich „Zwiastunow i;“ dlatego z n u m erem dzisiejszym składam faktyczne redagowanie wskrzeszone
go przeze mnie pisma. K to zostanie następcą moim w pracy re
daktorskiej, tego dziś jeszcze oznaczyć nie mogę; zapewniam je dnak czytelników, że oko moje i nadal czuwać będzie n ad „Zwia
stunem “ i że „Zw iastun“ i nadal redagow any będzie w tym samym duchu, jak dotychczas.
Siedem la t minęło od chwili, kiedy stanąłem do prący red a
ktorskiej, pracy niełatwej, wysoce odpowiedzialnej, częstokroć przykrej i bólem napawającej. R edaktor bowiem „Zw iastuna,“
jedynego u nas pisma polsko - ewangelickiego, stoi n a miejscu
widocznem i narażony jest na pociski ze strony swoich zaró
wno, jako też obcych. Nie można wszystkim dogodzić i nie n a leży nawet. To też własną szedłem drogą, tą, k tó rą mi n ak a
zywały sumienie oraz miłość do w yznania i narodowości swo
jej. A że nas ewangelików-polaków jest g arstk a tylko, i to g arstk a rozproszona, mało ze sobą zjednoczona, nieraz roz- przęgająca się, nie dziw, że droga moja była uciążliwa. O tern jed n ak czytelnicy moi niechaj będą przekonani, że przyświecały mi zawsze wzniosłe owe cele, o których mówiłem przed siedmiu laty : pragnąłem wzniecić w zborach naszych miłość ku Ewan- gelji, obudzić w nich prawdziwe życie religijne n a tle wyzna
nia naszego, zespolić nas z dawniejszem ewangelictwem pol- skiem w jed n ą duchową nierozerw alną całość; starałem się ko
ściół nasz ewangelicki uczynić w społeczeństwie naszem swoj
skim, zjednać mu poszanowanie i prawo obywatelstwa, zaprze
czyć tem u przesądowi, że wyznanie i narodowość to rzeczy identyczne. Co się tyczy stosunków m iędzywyznaniowych,—u nas w obecnym czasie szczególnie drażliwych — nie szukałem spo
rów, miłując swoje, a szanując cudze; nie unikałem ich wszelako, kiedy trzeba było bronić wyznania naszego wobec napaści i za
rzutów, jakich nam nie skąpią.
Czy „Zw iastun“ w ciągu owych siedmiu la t podołał swe
mu posłannictwu, sąd nie do mnie należy. Na to tylko zwró
cę uwagę, że widoczne było nad nim błogosławieństwo Boże.
Odpowiedział on dawno odczuwanej potrzebie, a tern samem no
si n a sobie znam ię żywotności. Z yskał on w krótkim czasie nadspodziewanie liczne koło czytelników, które z każdym ro
kiem się zwiększa; rozbudził tu i owdzie zainteresow anie się sprawam i królestw a Bożego na ziemi; krzepił w odległych zakątkach wyznawców naszego kościoła, osładzając im chwile osam otnienia religijnego; spotęgował znacznie ofiarność, cze
go dowodem, że „Zw iastun“ w przeciągu tych la t siedmiu na cele kościelne i społeczne zebrał przeszło 27,000 rb.
To mi w ystarcza. To też z otuchą patrzę w przyszłość
„Zw iastuna“ i w przyszłość ew angelictw a polskiego. Bóg nie da mu zginąć!
Przyjaciół zaś „Zw iastuna“ proszę serdecznie, by zechcie
li i nadal zachować mu swoją życzliwość i przyw iązanie, któ-
rego ta k liczne odbierałem dowody na każdym kroku. Chodzi nie o nas, lecz o sprawę, której jesteśm y rzecznikami.
K s. Ju lju sz B ursche.
Uprzejmie prosimy prenumeratorów naszych o ja k najwcześniejsze nadsyłanie przedpłaty za rok 1905, przyczem najdogodniej prenu
merować wprost w składzie głównym: księgarnia W. Mietkego w Warszawie, Elektoralna Nr. 30.
Podobnie ja k w latach zeszłych, poleciliśmy przygotować gustowne okładki do oprawy „Zwiastuna" z płótna angielskiego z wyciśniętym tytułem i złotą ornamentacją. Licząc na większy odbyt, okładki te od
dajemy po nader nizkiej cenie 35 kop. za egzemplarz. Nabywać je można w księgarni W. Mietkego.
W yszedł
trzeci tom(czyli druga część drugiego tom u—I I b)
Historji reformacji w Polsce
hr.
Walerjana Krasińskiegoobjętości
przeszło 270 stronic,obejmujący dzieje kościoła naszego aż do chwili
upadku Polski.Nadto tom ten, ostatni, zaw iera dodatek, ułożony przez profesora H. M:
1) Listę wszystkich
(około 700)dawnych zborów polskich, ewange
lickich i arjańskich;
2) Listę wszystkich senatorów ewangelików w Dawnej Polsce i 3)
Mapę Dawnej Polski pod względem kościelnym ewangelickim
w trzech kolorach.
Z powodu znacznych kosztów zmuszeni jesteśm y podwyż
szyć nieco cenę za ten tom.
Cena tomu III
dla prenum eratorów „Z w iastuna,“ odbie
rających dzieło to w księgarni W. Mietkego, wynosi rb. I kop. 25;
z przesyłką pocztą dla prenum eratorów naszych rb. I kop. 55;
cena księgarska (bez przesyłki pocztą) rb. I kop. 50.
Cena całego dzieła (trzy tomy):
rb. 3,25 — dla prenum eratorów naszych;
rb. 4. — cena księgarska w W arszawie.
Z niem ałym trudem i kosztem znacznym doprowadziliśmy tomem tym do końca wydawnictwo „Historji reformacji hr.
W. K rasińskiego“ w szacie polskiej. T eraz tylko życzyćby n a
leżało, aby dzieło to znalazło się
w każdym domu ewangelicko-polskim,
boć chodzi nam o to, aby ewangelicy nasi znali prze
szłość swoją i, unikając błędów przeszłości, nauczyli się z otu
chą patrzeć w przyszłość. Gorąco przeto upraszamy czytelni
ków, aby sami zechcieli korzystać z pracy naszej, a zarazem ażeby wiadomość o wyjściu „Historji reformacji w Polsce“ roz
szerzali w kole swoich znajomych.
. D la prenum eratorów naszych najdogodniej będzie przesy
łać należność wraz z przedpłatą za „Zw iastuna“ (za r. 1905) do księgarni W. Mietkego.
H istorja reformacji może też być wysyłana, po zamówie
niu, za zaliczeniem pocztowem.
Do oprawy „Historji reformacji“ hr. W. K rasińskiego przy
gotowano
okładkiw cenie
50 kop.od tomu. Nabywać je można w księgarni W. Mietkego.
M a r j a.
Łuk. 1, 38: „Marja odrzekła: oto, ja służebnica Pańska!“
K to śród śmiertelnych był mężem największym? Gdybyśmy z tern zapytaniem zwrócili się do ludzi, jakże różnorodne odbieralibyśmy odpo
wiedzi! Jedni na pierwszym planie postawiliby mężów, którzy spełnili czyny wielkie lub olbrzymie zbudowali państw a: A leksandra Macedońskie
go, Cezara, Napoleona; inni wymieniliby wielkich poetów, w których utwo
rach przejawia się cała przepastna głębia ducha ludzkiego: Homera, D an
tego, Szekspira, Mickiewicza; jeszcze inni wskazaliby ludzi, obdarzonych twórczą mocą genjalności i prowadzących ludy na nowe to r y : Lutra, K anta.
Nam się atoli zdaje, że pierwsze miejsce należy się bohaterom, których nam stawia przed oczy księga wszelkiej mądrości— Pismo Święte, a śród nich przedewszystkiem należałoby wyszczególnić Saula-Paw ła, który o całą głowę przerasta innych, tego męża niezłomnej wiary, wielkiej miłości i niespożytej energji, który w dwóch częściach świata głosił chwałę Ukrzyżowanego, który dwa największe państwa, Grecję i Rzym, na wieki całe poddał pod berło krzyża Chrystusowego. Jakiekolwiek jednak by
łyby odpowiedzi na postawione na wstępie pytanie, Chrystus Pan roz
strzyga kwestję, zaznaczając wyraźnie (M at. 11, 11): „Zaprawdę, nie po
wstał z tych, którzy się z niewiast rodzą, większy nad J a n a Chrzciciela.“
A która z niewiast je st największa? Odpowiedź jest tylko jedna, jedyna: M arja, m atka Chrystusowa. Podobieństwo wielkie zachodzi pomiędzy nią a Janem Chrzcicielem. I ona promienieje nie własną chwa
łą, lecz chwałą Syna swego; nie jest sama światłem, lecz świadczy o światłości św iata; nie sama zbawia, lecz m atką jest Zbawiciela; nie sama jest ucieczką naszą, lecz z niej zrodzony Ten, do którego uciekamy się we wszelkich niedolach doczesnych.
I my ewangelicy wysoko czcimy Marję, ale nie oddajemy jej czci boskiej, nie modlimy się do niej, nie wzywamy jej, nie szukamy u niej
pomocy. Lecz i my wyznajemy, że jest „błogosławiona między niewia
stami" i że szczególnej dostąpiła łaski Bożej.
N a czem zasadza się ewangelicka cześć Marji? Pismo Święte niechaj nam na to odpowie.
Jasn y i piękny w niem znajdujemy obraz Marji, matki Chrystusowej.
W prawdzie nie mówi nam Biblja nic o rodzicach, nic o jej latach mło
dości i wychowaniu, jakie odebrała, nic o jej wyglądzie zewnętrznym.
Ale jakże wyraziście w kilku charakterystycznych rysach kreśli nam Słowo Boże jej postać! J a k żywa staje ona przed oczyma naszemi, gdy słyszymy słowo anielskie do niej zwrócone: „Bądź pozdrowiona, ła
ską udarow ana!“ nie „łaskiś pełna,“ ja k podaje V ulgata a za nią inne tłómaczenia katolickie; wyrażenie greckie, którego tu używa Pismo Świę
te, znaczy: „łaską obdarzona, udarow ana.“ A wyrażenie to jakże dokła
dnie określa nam całą tajemnicę życia Marji! W bezustannej pobożności, w ciągiem zetknięciu z historją przodków, złożoną w księgach S ta
rego Testam entu, w ścisłej łączności z Bogiem, spłynęła na nią łask a:
nie jest łaski szafarką, lecz otrzymała ją od Boga i przyjęła z pokorą najgłębszą. Dlatego też odpowiada aniołowi: „Oto, ja służebnica P ań ska." Najpiękniejsza to aureola M arji— ta pokora służebnicy Bożej.
Dlatego też Bóg ją poczytał za godną stać się m atką Chrystusa Pana. Z całym kościołem chrześcijańskim i my ewangelicy z głębi prze
konania w yznajem y: „narodził się z Marji panny." Święta ta tajemnica wcielenia Syna Bożego jest podstawowym artykułem i naszej wiary.
Nie stała się atoli Mar ja „m atką Boską" według pojęć kościoła rzym
skiego— nigdzie też Pismo Święte ta k jej nie nazywa,— lecz m atką Jezu
sa, m atką Boga-człowieka. Podobnie ja k Syn Boży się poniżył, stawszy się człowiekiem i przyjąwszy naturę ludzką, tak też M arja, mimo całą chwa
łę, jakiej dostąpiła, pozostała służebnicą Pańską. Jak że biedne jest jej szczęście macierzyńskie, gdy czytamy, że „Syna swego owinęła w pie
luszki i złożyła w żłobie;“ jakże pokorna je st jej wiara: „A M arja za
chowywała wszystkie te słowa, rozważając je w sercu swojem.“ Cichość serca i umysłu cechują ją na każdym życia kroku.
M arja od początku wierzyła, że syn jej Jezus jest Synem Bożym.
Lecz wiara ta była u niej w zarodku, podlegała prawom rozwoju i pó-.
źniej dopiero stała się wewnętrznem jej doświadczeniem. M usiała stracić Jezusa jako matka, aby go posiąść na nowo jako wy znawczyni. I M arja z biegiem czasu dopiero doszła do żywej, odradzającej wiary. W alka ta pomiędzy miłością matki a wiarą wyznawczyni— oto cała treść jej życia.
1 nie jest to urojeniem naszem, i nie są to poglądy, które wkładamy w hi- storję jej żywota, ale nić tę złotą wyraźnie przeprowadza Pismo Święte. Sy- meon mówi do niej: „Duszę twoją miecz przeniknie,“ — a cała drdga matki od żłobka aż do krzyża stwierdza prawdę tych słów proroczych.
Jak że przeszyć musiało serce jej pierwsze słowo, które słyszymy z ust Jezusow ych: „Czyż nie wiecie, że w tern, co jest Ojca Mego, За, być m uszę?“ Jakże ostre jest inne słowo, z którem na weselu w K anie Ga
lilejskiej do niej się zw raca: „Co J a mani z tobą, niewiasto?" Lub, gdy w Kapernaum stała przed domem w chwili, kiedy najbliżsi i powinowaci
mówili o Nim, że odszedł od rozumu, i gdy Jezusowi doniesiono, iż m atka Jego i bracia Go szukają,—jakże boleśnie ranić musiało serce matczyne, kiedy Jezus zawołał: „K tóż jest m atką Moją, albo braćmi Moimi?" i kie
dy ręką wskazał na tych, którzy koło Niego siedzieli, z wiarą słuchając Go, i rzekł: „O to m atka Moja i bracia M oi!" A kiedy innym razem pewna kobieta z ludu, przejęta słowem Chrystusowem, zawołała z za
pałem : „Błogosławiony żywot, który cię nosił!" a Jezus na to odrzekł, mitygując niewczesne uniesienie: „Błogosławieni są ci, którzy słuchają Słowa Bożego i strzegą g o ,“— jakiiuże ciężarem słowa te musiały paść na serce Marji, matki! K tóż wreszcie odczuje cały bezmiar jej boleści, gdy stanęła pod krzyżem Chrystusowym, kiedy Jezus słowami: „Nie
wiasto, oto syn twój," poruczył pieczę o niej ulubionemu uczniowi Swemu Janow i, kiedy w tej tak bolesnej chwili nazywa ją nie matką, lecz nie
wiastą! Po zmartwychwstaniu Swem nie ukazywał się Jezus matce. Sły
szymy tylko jeszcze raz o niej w Dziejach apostolskich (1 ,1 4 ), że jedno
myślnie trw ała z uczniami Chrystusowymi na modlitwie i prośbach.
O to wszystko, co nam o Marji opowiada Pismo Święte: mało a je
dnak dość, aby ją serdecznie uczcić jako matkę, pełną miłości, jako słu
żebnicę Pańską, pełną pokory. Tak, „służebnica P a ń sk a " — oto cała du
sza Marji, jakby w czystem ukazana zwierciadle. Służebnica nie ma swej woli, służebnica słucha i działa podług rozkazu panów, służebnica robi ofiarę z własnych upodobań i chęci — to też taki je st stosunek Marji do Boga i do jej Syna.
Cóż jednak z Marją uczyniła tradycja kościelna! W pierwotnym kościele nie oddawano jej czci nadmiernej. Dopiero później, począwszy od V wieku ery chrześcijańskiej, zaczynają ku czci jej wznosić ołtarze i kościoły, ä wnet staje ona na czele wszystkich świętych i męczenników.
Z biegiem czasu stała się M ar ja „królową niebios i ziemi," „córą Ojca, m atką Syna, oblubienicą Ducha Świętego," niepokalanie poczętą, bez grzechu w życiu, bez skazy w niebo wziętą, która w niebie modli się za grzeszników i przyczynia się przed Ojcem i Synem za nami. To też przed tygodniem kościół rzymsko-katolicki z wielką ostentacją obchodził pięćdziesięciolecie ogłoszenia jako dogmatu niepokalanego poczęcia Marji panny.
Cóż my ewangelicy na to rzeczemy? Trzymamy się ściśle Słowa Bożego. Z wyżyn niebieskich, na które M arję postawiła tradycja oraz pobożność średniowieczna, sprowadzamy ją na ziemię. Niechaj zruci z siebie płaszcz królewski i zdejmie koronę złotą, a stanie ona przed oczy
ma nasze mi jako m atka dobra i pokorna, taka, jak ją kreśli Pismo Świę
te ,— a i wtedy pozostanie w M arji majestat ku niebiosom sięgający.
' Wspomnij na swoją matkę! M a tk a —ileż miłości przy słowie tern budzi się w sercu twojem! 1 czujesz jej rękę na twojej ręce, rękę jej spracowaną, która pracy się oddawała, często w ukryciu, w nędzy na
wet, aby tylko dziecku zapewnić przyszłość jaśniejszą. 1 słyszysz głos jej, którym tak słodko do cię przemawiała. I dosięga serca twego jej westchnienie— wszak dzieliła ona z tobą ciężary i troski twoje! A gdy niedola cię przygniatała, gdy źli ludzie cię krzywdzili a świat tobą po
m iatał— do matki wtedy udawałeś się ze swem utrapieniem. I w ołałeś:
M atko, m atk o! — a wołanie to znajdowało odgłos w jej duszy, pełnej poświęcenia bez granic. Czem bylibyśmy bez matek dobrych i wiernych!...
A teraz spojrzyj na matkę Chrystusową. Od niej Syn Boży nau
czył się modlić i wznosić się sercem do Ojca Swego. O na wskazywała Mu drogę, która wiedzie do Boga. Miłością i bólem matczynym ota
czała Go. O na uwierzyła weń i przezeń łaski dostąpiła. Serce jej po ciężkiej walce wreszcie odczuło, że syn jej to jej P an i Zbawca. A choć po owej wielkiej drodze krzyżowej, którą On kroczył, pójść nie mogła,—
stanęła jednak pod krzyżem, wprawdzie bólem złamana, ale mimo to peł
na pokoju Bożego. Z Nim cierpiała, z Nim umarła, przezeń ożyła.
I s ta ła się w całem znaczeniu słowa „służebnicą P ań sk ą...“
Idąc do Syna, sercem wdzięcznem spoglądamy na M arję, matkę Jego, a wieniec z niewiędnącej miłości i czci serdecznej uw ity składamy ku jej pamięci.
Filip Wspaniałomyślny, landgraf heski.
Dnia 13 listopada r. b. minęło 400 lat od dnia narodzenia gorą, cego rzecznika reformacji, landgrafa heskiego Filipa Wspaniałomyślnego.
Dość długo to trwało, zanim się Filip na stronę reformacji przechylił- ale gdy wreszcie przyjął naukę L utra, to wyznawał ją żarliwie, przez długi szereg la t staw ał w jej obronie, był jej krzewicielem i męczennikiem.
Ju ż w latach dziecięcych życie nie szczędziło Filipowi smutków i cierpień. Wcześnie odumarł go ojciec. M atka, księżniczka meklembur- ska, siłą wypadku porwana w odmęt walki, borykała się ja k lwica o regencję kraju. W matkę swoją wrodził się młody książę, żądny czynów i władzy. Razu pewnego księżna, szukając w klasztorze schro
nienia przed wrogami, upadłszy na duchu i rozżalona, wybuchnęła łzami;
wtedy młody książę zawołał: „Pani M atko! Bodajto byłbym już doro
sły! Ściąłbym głowy tym wszystkim, którzy teraz przeciwko W am po
w stają!“ Gdy księżna wdowa stawiać musiała opór zbrojny książętom z linji ernestyńskiej, którzy chcieli ją pozbawić władzy, dwunastoletni syn jej nie uspokoił się pierwej, aż mu nie pozwolono wziąć udziału w wyprawie wojennej. W wieku lat 14, ogłoszony przez cesarza za pełnoletniego, objął regencję swego kraju. Był zbyt jeszcze młody, aby z własnego popędu przyłączyć się do nowej nauki Lutra, o której gło
śno było wonczas w całym świecie. Przytem najbliższe otoczenie Filipa dokładało wszystkich sił, aby go ustrzedz od zetknięcia się z „kacer- stwem luterskiem.“ Bóg jednakże sam to zrządził, że Filip spotkał się z Lutrem, który wiarą głęboką, stanowczością przekonań i odwagą, z ja ką swe przekonania wygłaszał, od razu zdobył poszanowanie młodego księcia heskiego. Było to w r. 1521 w Wormacji, dokąd Filip się udał, by otrzymać lenno z ręki cesarza. Odwiedziwszy Lutra, landgraf Filip rozmawiał z nim też o roztrząsanych podówczas powszechnie sprawach
spornych, a na pożegnanie rzekł do reformatora: „Jeśli słuszność jest po W aszej stronie, panie doktorze, to niech W am Bóg przyjdzie z po
mocą.“
Filip czas pewien został jeszcze katolikiem, ale już się żywo inte
resował Lutrem i jego nauką. Czytał pilnie wszystko, cokolwiek Luter drukiem ogłaszał, a gdy w r. 1523 wyszedł w niemieckim przekładzie Nowy Testament, jął z zapałem zgłębiać Pismo św. Przypadkowe spo
tkanie z Melanchtonem pociągnęło za sobą takie następstwa, że przez piśmienną wymianę zdań z tym głównym współpracownikiem L utra land
graf został dokładnie objaśniony co do zasad reformacji witenberskiej.
W tym czasie nauka L u tra zdążyła już w Hesji zapuścić głębokie ko
rzenie. Oczy całego narodu były z oczekiwaniem zwrócone na land
grafa, który zwlekał z otwarłem wyznaniem wiary. Przekonania Filipa dojrzewały powoli, aż wreszcie pod koniec roku 1524 postanowił je landgraf otwarcie wyjawić. Od tego zamiaru nie zdołały go odwieść ani upominania spowiednika, ani łzy matki. Pewnemu franciszkaninowi, który mu zarzucał przeniewierstwo dla religji ojców, dał ostrą od
prawę. Papież okazywał Filipowi najwyższe uznanie za zasługi, poło
żone w wojnie chłopskiej, lecz i w ten sposób nie udało mu się pozy
skać księcia i przywiązać go do kościoła, który postanowił opuścić.
Zawzięty wróg Lutra, Jerzy saski, teść Filipa, chciał go wpływem swoim nakłonić do wytrw ania w katolicyzmie, lecz w odpowiedzi na to nieugięty książę zbijał na podstawie Pisma św. błędy i nadużycia kościoła rzymskiego. W jednym z tych listów ta k oto pisze landgraf Filip: „Radbym Wam, W asza Miłości, przysłużyć się, gdy się tylko chwila sposobna po temu nadarzy; lecz niemożliwą jest rzeczą, abym dla W as postąpił wbrew Ewangelji, nawet gdybyście mi dwie córki dali za żony. “ Przyłączywszy się do reformacji, książę Filip, według słów L utra, „palił się do Ew angelji.“ Mimo to mądrość przezornego rządcy państwa nie pozwoliła mu wprowadzić zaraz reformacji w swoim kraju. J e s t to świadectwem jego iście ewangelickich przekonań: przy
jęcia Ewangelji, jako rzeczy zapatrywań osobistych, nie chciał nikomu narzucać, pozostawiając je wolnej woli jednostek. Chcąc atoli, aby się każdy tak lub inaczej mógł zdecydować, powołał kaznodziejów ewangelickich, którzy głosili Ewangelję w jego ziemiach.
Oględność Filipa w tej sprawie wydała pożądane owoce: w całej Hesji powstał wkrótce powszechny zwrot umysłów do Ewangelji. K o
rzystając z tego, Filip ją ł zamykać w księstwie swojem klasztory, ale i w tej niepomiernie trudnej sprawie wykazał niezwykłą roztropność.
Przez zniesienie zakonów zaoszczędzono znaczne sumy, które z polece
nia księcia użyto zostały dla dobra kraju. Założone zostały fundacje, których zadaniem było wyposażanie niezamożnych panien. Siedm k la sztorów zamieniono na szpitale, przytułki oraz schroniska dla ubogich i kalek dobrego prowadzenia się i niezdolnych do pracy, dla wdów, sierot i dzieci porzuconych, ociemniałych, dotkniętych padaczką lub obłąkaniem. W e wszystkich niemal sprawach kraju pobudka szła stale od samego landgrafa. Filip zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że
spoczywa na nim odpowiedzialność za dobro ludu, któremu panował.
To też zawsze dokładał sił, aby godnie odpowiedzieć temu świętemu zadaniu, które, jako monarsze, przypadło mu w udziale; chciał pa
nować na chwałę Bożą, chciał rządzić państwem tak, aby Bóg znaj
dował upodobanie w jego ludzie i w nim samym. Wyznaczone z jego ramienia komisje rozjeżdżały po kraju, pracując nad uporządkowaniem spraw zborowych, wprowadzając wszędzie katechizm L u tra oraz Nowy Testam ent niemiecki. Pod pieczą Filipa zakwitło po miastach szkolni
ctwo, a nowozałożony uniwersytet w M arburgu stał się rozsadnikiem światła i nowej nauki. Przystępny dla poddanych, daleki od wszelkiej formalistyki, zwykł był nawet na polowaniu omawiać z wieśniakami podawane przez nich prośby i zażalenia. Nieustanną pieczą o dobro poddanych zaskarbił sobie miłość ludu, który mu ją zachował aż do późnej starości.
H esja po dziś dzień dumna jest z tego monarchy. Ale protestan
tyzm jeszcze bardziej może się nim szczycić: wszak w szeregu obroń
ców wiary ewangelickiej pierwsze miejsce po elektorze saskim należy się Filipowi heskiemu. Był on niezmordowany w usiłowaniach swoich, zmierzających do połączenia ewangelików. Katolicy zawarli w r. 1526 związek w celu wytępienia „przeklętej sekty luterskiej“ ; wtedy to, za staraniem Filipa, stanęło przymierze obronne między Saksonją i Hesją, do którego później przystały liczne księstwa, hrabstw a i miasta Rzeszy niemieckiej. Po zapadnięciu nieprzychylnej dla ewangelików uchwały na sejmie w Augsburgu, za przyczynieniem się Filipa, przyszedł do skutku 1630 r. „Związek Szinalkaldeński,“ pod którego osłoną reformacja mo
gła się bezpiecznie rozwijać. W latach od 1526 do 1639 zamyka się okres czasu największej sławy Filipa heskiego. W roku 1526 przybył on na sejm do Spiry na czele 200 jezdnych, którzy mieli na szarfach wypisane słowo wyjęte z Pisma św .: „Słowo Pańskie ostoi się na wie
k i!“ N a katolików wywarło to niemałe wrażenie. Jeszcze większe wra
żenie atoli sprawiło zachowanie się Filipa na sejmie w A ugsburgu, w r. 1530. Cesarz dla sumienia swego domagał się zniesienia kazań ewangelickich. Wówczas nieustraszony Filip rzucił cesarzowi śmiałą od
powiedź: „Sumienie Waszej Cesarskiej Mości nie jest władne nad na- szemi sumieniami.“ W roku 1534, chcąc się przysłużyć sprawie refor
macji oraz oddać hołd sprawiedliwości, Filip wkroczył z wojskiem swo- jem do W irtem bergji i osadził na tronie księcia U lrycha, który 15 lat spędził był na wygnaniu. A by upamiętnić to zdarzenie, landgraf kazał odbić medal pamiątkowy z napisem: „Mocą, szczęściem mi i chwałą jest mój Pan i Bóg. “
Filip był zawsze skory do broni, gdy chodziło o sprawy reforma
cji. A jednak był to człowiek wielkiego serca i rozmiłowany w pokoju.
Ciężką troskę sprawiał mu rozdział między reformacją witenberską a szwajcarską, zwiększający się z każdym rokiem. Bolało go głęboko, że te dwa prądy, dumne z posiadania czystej Ewangelji, nietylko nie mogły się zlać w jeden, lecz naw et miejscami wrogo się ścierały. Zaprosił przeto w r. 1529 landgraf na dysputę religijną do M arburga wybi-
*
tnych teologów z obydwóch obozów, a w tej liczbie L utra i Zwinglju- sza, chcąc dać ini sposobność osobistego zbliżenia i wzajemnego porozu
mienia się. Lecz usiłowania landgrafa podjęte w tej mierze spełzły na niczem. Lepszym skutkiem uwieńczone zostały starania Filipa, zmierza
jące do porozumienia między reformowanymi i luteranami w niektórych ziemiach niemieckich przez wypracowanie t. z w. „Konkordji witeuber- skiej“ w r. 1536.
Świadectwem głębokiej a rzadkiej na owe czasy tolerancji Filipa jest zachowanie się jego względem nowochrzczeńców. Sekciarzy tych prze
śladowano podówczas wszędzie, a nawet karano śmiercią jako wichrzy
cieli i kacerzy, zaprzeczających istnienia Boga. Filip odmawiał swej zgody na takie postępowanie z nimi. Czytamy o tein w jego liście do elektora J a n a F ryderyka saskiego: „Z Ew angelji nie da się usprawie
dliwić kara śmierci, wymierzana na ludziach, którzy zbłądzili w wierze, lecz nie dopuścili się czynów występnych. “
Stare przysłowie pow iada: Gdzie słońce świeci, tam cień być musi.
Przysłowie to można, niestety, zastosować także do Filipa. Sprawiedli
wość nakazuje, aby, oddając pochwały jego zasługom, nie pomijać mil
czeniem jego stron ujemnych. Piętnem nielada było jego dwużeństwo, które stało się głośnem w r. 1540; zachwiało ono zaufanie, jakiem go darzył kraj, i wyrządziło sprawie reformacji szkodę niczem niepo
wetowaną. Zdrożny ten błąd jest nieodżałowany, bo i dziś jeszcze ko
rzystają zeń nasi przeciwnicy, chcąc rzucić plamę na kościół ewange
licki. Nie potrzebujemy jednakże pomijać tego milczeniem; wszak my ewangelicy nie znamy świętych bez zmazy. Filip walczył ze swoją żądzą, lecz raz po raz ulegał w tej walce, tak iż przez długie lata nie śmiał przystępować do komunji św., nie chcąc jej przyjmować niegodnie.
Całą duszą wzdragał się iść za przykładem tych, którzy potajemnie czynili zadość swym pożądliwościom. Czuł na sobie więzy, których nie miał siły potargać, i nie widział dla siebie ratunku. Zgłębiał Pismo św.
i łudził się, że niema tam nakazu jednożeństwa. Powołując się na przykład Abraham a i patrjarchów, twierdził, że Bóg wielożeństwo do
puszczał. Ze względu na udręczenie sumienia landgrafa, dał L uter nie
opatrznie zgodę swoją na to dwużeństwo, zastrzegając, że chodzi tu 0 wyjątkowy wypadek: stosunek landgrafa z M ałgorzatą von der Saal w oczach świata nie miał uchodzić za małżeństwo, małżeństwem zaś miał być tylko dla nich obojga, aby ich ustrzedz od większego upadku.
1 prawowita małżonka landgrafa zgodziła się na jego powtórne mał
żeństwo... Pojął tedy landgraf Filip drugą żonę za życia pierwszej, a przeświadczony o słuszności swego kroku, wyprawił gody publicznie, oczekując zewsząd pochwały i uznania za swój postępek.
My dziś nie możemy odczuć ani zrozumieć sposobu myśli owej epoki. O burza nas przekręcanie Słowa Bożego zarówno jak poniżenie kobiety; nie pojmujemy, ja k można było posunąć się tak daleko w lekce
ważeniu zapatrywań ludu na małżeństwo. Nie trzeba jednak upuścić z pamięci tej okoliczności, że Filipa skłoniły do tego kroku zatrwo
żone sumienie oraz troska o zbawienie duszy, że przyszedł on do ta
kiego postanowienia po długich walkach wewnętrznych. Jedynym środ
kiem zdławienia trawiącej go żądzy było, jego zdaniem, małżeństwo, ustanowione przez Boga. W iemy jednakże, że Filip zbłądził. K tóż atoli chciałby go surowo potępiać, lub przykładać doń miarę czasów później
szych? W szak był to okres przejściowy, w którym protestanci odrzu
cili ustanowienia kościoła rzymskiego; gmach nowych zasad nie był jeszcze ukształtow any: w Nowym Testamencie niema wyraźnych w tej mierze przepisów; sam L uter nawet nie umiał jeszcze dać landgrafowi jasnej, stanowczej odpowiedzi, opartej na podstawowych zasadach mo
ralności chrześcijańskiej.
Od roku 1640 zaczyna się nowy zwrot w stosunkach landgrafa z cesarzem: nastąpiło stopniowe zbliżenie, aż wreszcie doszło do for
malnego potajemnego przymierza. Dawniejsi sprzymierzeńcy nie mogli zrozumieć, co skłoniło Filipa do takiego postępowania; byli tacy, k tó rzy całkiem w niego zwątpili. Lecz jeszcze raz podźwignął się landgraf z upadku i stanął do wielkiego czynu. Na sejmie w Spirze r. 1544 bronił mężnie sprawy ewangelickiej i wyjednał współwyznawcom swoim liczne przywileje i ulgi. Zapobiegł zerwaniu związku szmalkałdeńskiego, i wiedziony poczuciem obowiązku, zatrzymał w nim przewodnictwo, cho
ciaż chętnieby się zrzekł tej godności. W ybuchła wojna szmalkaldeń- ska, którą podjął cesarz wspólnie z papieżem w celu „wytępienia ka- cerstw a;“ ktokolwiek popierał tę krucjatę czy to modlitwą, czy jałm u
żną, miał przyrzeczony zupełny odpust. Niezgoda w łonie książąt związ
kowych pociągała jedną porażkę ewangelików za drugą. E lektor saski, J a n Fryderyk dostał się w r. 1547 pod Mtihlbergiem do niewoli; ten sam los spotkał wkrótce potem landgrafa Filipa: w H alli musiał się ukorzyć przed cesarzem, padając mu do nóg, poczem odwieziono go do Niderlandów, gdzie 5 lat spędził w ciężkiej niewoli.
Czas ten był dlań jednem pasmem cierpień. Ruchliwemu i zawsze czynnemu landgrafowi doskwierała przymusowa bezczynność. N a karb surowego sposobu obchodzenia się z więźniami złożyć należy to, że po
stępowano z uwięzionym Filipem nieomal ze zwierzęcą szorstkością.
Trzymano go w małej brudnej celi, przy zabitych oknach. W dzień narażony był na ustawiczne obelgi ze strony stróżów więziennych, w no
cy umyślnie przeszkadzano mu we śnie. Często oprowadzano go na nędznej szkapie po mieście na widowisko gawiedzi, która go lżyła bez
karnie. Tragiczny to zaiste obraz! Cesarz był dlań nielitościw y: nie wzruszyły go nawet prośby prawowitej małżonki Filipa, która po dwa- kroć na klęczkach błagała go o łaskę dla więźnia; do rozpaczy przy
wiedziona kobieta umarła na chorobę sercową. Filipa ogarniało zwą
tpienie. Pocieszał się jednak Słowem Bożem, które pilnie czytywał.
N iektóre miejsca Pisma św., które mu szczególnie przemawiały do ser
ca, podkreślał czerwonym ołówkiem. Było między niemi wyrzeczenie P a
wła z listu do Rzymian: „Nadzieja nie zaw stydza.“ Słowo to miało się ziścić za jego życia. W roku 1552 stało się zadość żądaniom ksią
żąt ewangelickich, którzy domagali się uwolnienia Filipa. Landgraf
wyszedł z więzienia odrodzony na duchu. Z uniesieniem radości wi
tał lud heski swego władcę, do którego szczerze był przywiązany.
Znakomity historyk niemiecki Ranke opowiada, ze landgraf Filip, przybywszy do Kassel, najsampierw udał się do kościoła św. M arcina i padł na kolana przed pomnikiem swej żony. Kościół cały w oka
mgnieniu wypełnili po brzegi poddani landgrafa, którzy się za nim stęsknili. A ich monarcha klęczał tymczasem, oddany żarliwej mo
dlitwie, i przebiegał myślą przeszłość swoją, której nici tak dziwnie się splątały. O rgany rozbrzmiały dźwiękiem prastarego hymnu ambro- zjańskiego „Te Deum laudamus,“ ogłaszając zwycięstwo miłości, tej czystej, świętej, która od Boga pochodzi. Gdy landgraf podniósł się z klę
czek, można było na jego obliczu wyczytać, że wytrzymał próbę, na jak ą Bóg go wystawił, i że pod rózgą gniewu Jego wiele się nauczył i wiele odpokutował.... Potwierdzają to jego własne słowa: „Praw da to, żeśmy odpokutowali w naszem długiem więzieniu; pokładaliśmy też w Bogu nadzieję, że byłby nam miłości w, gdyby nas tam śmierć za
skoczyła.“.
K to jest bez winy, niech pierwszy rzuci w niego kamieniem po
tępienia !
15 lat dzierżył jeszcze landgraf Filip ster rządów w swych ręku.
Zmarł w poniedziałek wielkanocny, roku 1567.
Stałością wiary, wytrwałością w cierpieniach, szczerą skruchą, Fi
lip W spaniałomyślny przerasta pospolitą miarę. W artoby było, aby
śmy zatrzymali w pamięci słowo z jego listu, pisanego z więzienia- w r. 1550 do syna: „Stój niezłomnie przy prawdzie Ewangelji, nie daj się od niej odwieść, a patrz jeno na Boga, chociażbyś zato życiem
i mieniem miał przypłacić.“ r .
Nie mieli miejsca...
P O W IA ST K A K R Y S T Y N Y R O Y Ó W N Y .
T łu m a czył ze słowackiego E . H . S. *)
„Położyła Go w żłobie, przeto, iż miejsca nie mieli w gospodzie“ (Ł uk. 2 , 1).
Nadeszło święto Bożego Narodzenia. Zapadł wieczór, kiedy wszędy rozbrzmiewa rozgłośna pieśń:
• „Czas radości, wesołości N astał światu tem u.“
Kobiety zajęte były pieczeniem kołaczy, szykowaniem wieczerzy wigi
lijnej, oporządzaniem domu i dziatwy. Mężczyźni porządkowali podwó
rza, obory i stajnie.
*) Ostatnia to praca nieodżałowanego współpracownika naszego, ś. p. ks. Schultza, do
kończona przezeń w Iwoniczu kilka dni przed jeg o śmiercią, dnia 14-go czerwca 1903 r.
Odgłos dzwonów, zwołujących na uroczyste nabożeństwo wigilijne, unosił się w przestworzu, przypominając, że wkrótce już należało zaprzestać pracy.
W wielu domach, szczególnie zamożniejszych, widać poprzez zamar
znięte szyby choinki wigilijne. Wszędzie było mnóstwo naglącej roboty.
D latego zapewne prawie w każdym domu w niechętny, nieuprzejmy sposób zbywano młodą biednie odzianą kobietę. Jed n a gospodyni dała jej kawałek kołacza, inna chleba, ale żadna nie miała chęci zatrzyma
nia jej u siebie na noc z chłopcem, którego nosiła w płachcie na ple
cach. Przeszła kobiecina prawie przez całą wioskę, a w każdym domu, kędy się ośmieliła prosić o nocleg, usłyszała krótkie, ale jakże twarde słowa: „Nie, nie mamy miejsca!“
Ponurym, beznadziejnym wzrokiem spojrzała na pozostałe jeszcze chaty. Szczekanie złych psów ją odstraszało: „bo tylko źli, niemiłosierni ludzie trzymają złe psy,“ pomyślała; poczem z westchnieniem głębokiem ściągnęła mocniej płachtę, w której spoczywało dziecię, odgarnęła z czoła rozwiane włosy i przyśpieszonym krokiem oddaliła się ze wsi. Towa
rzyszyło jej dzwonienie na chwałę Syna Bożego, dla którego, gdy przy
szedł na świat, również nie stawało miejsca w żadnej siedzibie ludzkiej.
N a otwarłem polu powiał na nią wiatr z niedalekich wysokich szczytów górskich. W e wsi nie czuli, że tam w polu zamieć straszna. Miejscami już i ścieżka była zawiana, i, gdyby nie kupy kamieni, anibyś nie poznał drogi. Mokry śnieg lgnął do starego obuwia, a zmarznięta pod śniegiem ślizka gruda co kroku, im wyżej wznosiła się ścieżka, tern więcej utrudniała chodzenie. K obieta oddychała ciężko; pomimo zimna ocierała spływający pot z czoła. W iedziała, że na dworze pozostać nie może, że musi zajść dokądkolwiek, by dziecię i ona nie zmarzły.
Gdy z wielkim trudem weszła na sam wierzch góry, obejrzała się:
we wszystkich oknach we wsi było światło, kościoły były oświetlone.
Aż tu nawet słyszała nawoływania; widocznie powychodzili z nich ludzie, powracają do domów i wnet zasiędą w ciepłych izbach do stołów do dobrej wieczerzy! A ona tu sama z dziecięciem, sama jedna! A wiatr taki mroźny! K to wie, ja k daleko jeszcze do następnej wioski, a jeżeli i tam nie znajdzie dla się miejsca?...
Bzy wielkie spłynęły z ciemnych oczu na zapadłe blade lica opu
szczonej, w szeroki świat wygnanej niewiasty. K tóżby jej był powie
dział przed pięciu laty, że kiedyś będzie musiała się tak tułać! Zała
mała ręce: „Ach, matulu moja, matuleńku, gdybyście widziały waszą biedną sierotę! Czemużeście jej raczej z sobą nie zabrały do grobu, aby nie potrzebowała żyć w takiej nędzy!“
W szak i ona niegdyś mieszkała w pięknym domu gospodarskim!
Była jedynaczką, bracia jej pomarli młodo. Rodzice potrzebowali pomocy i przyjęli do siebie młodego chłopa, późniejszego jej męża. Był piękny i zdawał się porządnym. Świat zazdrościł jej wielkiego szczęścia. Ach, co świat o tern wiedział? Prawda, że był porządny, tylko jedno się jego trzym ało: pijaństwo. Ojciec jego i dziad byli pijakami. Odziedzi
czył ten nałóg po nich. Kiedy był trzeźwy, był dobry; gdy się zaś
napił, był swarliwy i kłócił się z nią i z rodzicami; nieraz nawet docho
dziło do bijatyki, tak dalece, że matka z córką musiały uciekać do sąsiadów.
Martwiło się biedne matczysko, że córkę tak „zaprzepaściła“ — i wkrótce umarła. Ojciec zięcia wypędził, bojąc się, żeby mu córki nie zabił Nie wiedziała, co robić: czy iść za mężem, któremu ślubowała wierność, czy zostać z ojcem. Nakoniec przezwyciężył ją mąż obietni
cami i groźbą i odeszła z nim. Czas jakiś trzymał się, nie pił. Miał cokolwiek swego po rodzicach, jej cząstkę matczyną odebrał sądownie.
Zaczął pracować na kolei, był dobrze płatny, doszli do dostatków. Lecz potem napadło go to znowu, jak choroba. Pił i pił bez końca; i miejsce stracił i oszczędności zmarnował. Potem zachorował. O na go pielęgno
wała, jak umiała. Tylko, gdy to długo trwało, musiała zanieść do zastawu wszystkie swoje pierzyny i odzież; a gdy umarł, — ach, jak strasznie się męczył! — ostatnie poszło na pogrzeb. Jej już wtedy nic nie zostało prócz kilku sukienek syna i odzieży, którą miała na sobie.
W ybrała się do ojca, żeby ją przyjął, ale się tymczasem ożenił.
Żona jego była kobietą złą, która ją bez wszelkich zachodów wygnała:
„Dla ciebie niema tu miejsca; część matczyną dostałaś, wyglądać nie masz czego!“
Było to już na jesieni. Praca trafiała się młodej kobiecie nader rzadko, niechętnie brali ją ludzie z chłopcem. Cóż jej pozostawało innego, ja k wybrać się precz, tam, kędy nikt jej nie znał, i przeżebrać się przez zimę. Szło jej to niełatwo— dzień po dniu! o, jak ciężko dziś właśnie!
U siadła na pokrytej śniegiem grobli i wybuchnęła głośnym, żało
snym płaczem. Świat ta k wielki, a na tym szerokim świecie nigdzie miejsca, ani przytułku, nigdzie serca, umiejącego miłować i wierzyć!
Ludzie, gdy dawali jałmużnę, patrzyli na nią z pogardą i niedowierza
niem, biorąc ją za ladacznicę. Gdy się zdarzyło, że jej w karczmie pozwolili przenocować, pijani chłopi wygadywali na nią brzydkie słowa i żądali niesfornych, złych rzeczy. Chwyciła się oburącz za głowę. Czy to już na zawsze tak zostanie? K to dopomoże jej, opuszczonej?!
„O Boże, Boże mój!“ jęknęła głośno. Bóg... czy jest Bóg ja k i?
Uczyła się o Nim w szkole, ale to już dawno... i o Chrystusie; ale mało umiała, a wszystko to było jakby we mgle hen, daleko... W yo
brażała sobie Boga tam gdzieś wysoko, na złotym tronie. O, kiedy ludzie, blizcy, nie mieli dla niej współczucia, gdzieżby zaś On miał się nad nią litować?!
W tem obudził się chłopczyk, podniósł główkę i zaczął: „M atulu, zimno, idźmy precz stąd, chodźmy spać!“
Zerwała się. „Masz tu kawałek kołacza!“ — uspakajała dziecko i poczęła biedź co sił do doliny. W oddali widać światełka. Nie będzie to prawdopodobnie wieś, chyba jakie chałupki rozproszone, — tam prę
dzej dadzą noclegu... bodaj nawet w stajni...
W iatr tymczasem dął coraz ostrzejszy, śnieg smagał twarz i zasy
pywał drogę. Miejscami brnęła po kolana w śniegu. Chłopczyk płakał z zimna, a światełka jakby się oddalały. Biedna, opuszczona wędro
wnica nie czuła zimna; krople potu stały jej na czole, w boku i pier-
siach ucz w a ł a ból dojmujący. Nakoniec, gdy znowu weszła w zawieję, ugięły się pod nią kolana. Usłyszała jakby w oddaleniu płacz syna, poświst wiatru, potem... dziwny łoskot.... Wiedziała, że spadła. Chciała się zerwać — nie m ogła; chciała krzyknąć, nie mogła wydobyć głosu.
„Muszę zginąć z dziecięciem ! “ — przebiegało jej pogłow ie, potem uczu
cie grozy... straciła świadomość. Jedna tylko myśl pozostała w jej mózgu: „Nigdzie na ziemi niema dla mnie miejsca....“ Tej myśli nie spłoszył nawet ów dziwny, mocny sen, który zmysły jej nagle zamroczył.
W tym śnie zdawało jej się, że ją ktoś podnosi, potem jakby z nią biegł i znowu ją podnosił i układał; słyszała głosy jakieś, ale nic nie rozumiała. Śniło się jej, że widzi nachyloną nad sobą tw arz uprzejmą, potem, że jej ktoś obmywał tw arz i ręce, zdejmował z niej odzież a inną przyodziewał, i że leży w dobrej ciepłej pościeli, jak niegdyś, bardzo dawno temu, kiedy jeszcze była w domu u dobrej swej matuli. Zacisnęła mocno oczy, aby piękne widzenie nie znikło.
Nakoniec musiała je jednak otworzyć. Rozwarła je szeroko, chwy
tając się przytem za głowę. Ach, nie był to sen!... Ale gdzież była, czy w niebie? W szak obudziła się w ciepłej gospodarskiej izdebce.
N iziutka była, ale czyściutka, jakby w yjęta ze szkatułki. O na leżała w czystej pościeli, w czystą odziana bieliznę. Naprzeciwko były okna, między niemi stół dębowy, dokoła ławki, na stole resztki wieczerzy wigilijnej. Pierwsze miejsce przy stole zajmował młody, przyjemnego wyglądu gospodarz, obok niego dwaj mali chłopcy, a pomiędzy nimi jej własny chłopczyna. Przy końcu stołu siedziała na stołku młoda, pię
kna gospodyni. Gospodarz miał przed sobą książkę i czytał. Usłyszała słowa, które ją dziwnie poruszyły: „1 położyła Go w żłobie, przeto, iż miejsca nie mieli w gospodzie. “ Gospodarz czytał o kimś, dla którego również nie było miejsca na świecie; — a było to coś znanego,— wszak stało to w Piśmie o Chrystusie P a n ie ! Zaprawdę, dla Niego także nie mieli miejsca!
„Patrzajcie dzieci,— mówił gospodarz— kiedy się Syn Boży, Pan Jezus, narodził, ludzie na całym świecie nie mieli dla Niego miejsca, ani Mu go nie dali. M usiała Go Jeg o matula położyć w żłobie, w sta
jence, między nieme stworzenie. Ale i dziś, kiedy On chodzi po świecie a chce wnijść do ludzi, nie mają miejsca dla Niego. On tak pragnąłby przebywać w sercach ludzkich, gdyby Mu je tylko chcieli otworzyć.
Dzieci moje, kiedy spać pójdziecie, módlcie się do Niego a poproście Go, żeby Sobie otworzył wasze serca i zamieszkał w nich. Tam na dworze zim no; kto wie, z przed ilu drzwi już Go odprawili. Przywo
łujcie Go do siebie, On was bardzo miłuje!
Dawniej Pan Jezus był królem na niebie i siedział z Panem Bo
giem, Swym Ojcem, na złotym tronie. Ale Go potem Ojciec niebieski zesłał na ziemię, aby szukał ludzi zgubionych.
Widzicie, dzieci, jest jedna ścieżka wązka, która prowadzi do nieba, a po niej chodzą ci, co Boga miłują i strzegą przykazań Jego. Potem jest druga ścieżka do piekła, a po niej chodzą ci, co Boga znać nie chcą, ani Go nie miłują, ani nie słuchają przykazań Jego. Na tę złą,
szeroką ścieżkę, daleką od Boga, zabłądzili wszyscy ludzie; więc Pan Bóg zesłał Syna Swego ukochanego na świat, aby ich odszukał i popro
wadził na dobrą ścieżkę. Ale ponieważ oni, chodząc szeroką ścieżką, zawinili ciężko przeciwko Bogu, dlatego przyszedł Pan Jezus, Syn Boży, i dał się umęczyć za ich winy; przelał krew Swoją świętą i umarł na krzyżu. Ale potem w stał z martwych, a teraz chodzi i szuka jeszcze ciągle owych dusz straconych, owych ludzi zbłąkanych. On i mnie i matuli waszej szukał, a choć byliśmy daleko, On nas znalazł, a teraz jesteśmy już na wązkiej ścieżce.
Więc pomodlimy się, ale naprzód powiedzcie mi jeszcze pięknie i głośno, jak to Pan Bóg świat miłował! “
Złożyli chłopcy ręce i zaczęli mówić chórem:
„T ak Bóg umiłował świat,
że Syna Swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy,
nie zginął, ale miał żywot wieczny.“
„Albowiem dziecię narodziło się nam a Syn dany jest nam,
i będzie panowanie na ramieniu Jego a nazwą imię Jeg o:
Dziwny, Radny, Bóg mocny, Ojciec wieczności, Książę pokoju."
Młoda kobieta widziała, jak wszyscy pouklękali i modlili się, ro
dzice i dzieci; klęczał między nimi i jej chłopczyna. Dziękowali Bogu, że im dał Syna Swego. W spomniała wtedy, że ona nigdy Mu za to jeszcze nie dziękowała, owszem, nawet nigdy jeszcze nie zastanowiła się nad tą wielką łaską Bożą. Ach, ona nie wiedziała, że B óg jest taki dobry, i że Syn Boży i dziś jeszcze chodzi a szuka dusz zgubio
nych. Ach, i ona do nich należała, i ona nie znała Boga, ani Go nie miłowała, ani posłuszna Mu nie b y ła ! I ona także była na szerokiej ścieżce, wiodącej do piekła. Dlatego było jej tak strasznie ciężko na sercu. N a świecie nie miała nikogo, a do Boga było tak daleko, — a On ta k i dobry! Ach, co zrobić, żeby inódz powrócić do Niego?
Tymczasem rodzina dokończyła modlitwy. Dzieci, mając iść spać, wzywali także małego towarzysza, żeby poszedł za niemi. W idziała, jak gospodarz ich tam poukładał, a gospodyni przykryła i wszystkich
trzech ucałowała.
Potem dopiero gospodarz zauważył, że ona nie śpi; przystąpił więc do niej i przywołał także żonę. O ja k uprzejmie wypytywali się jej, czy się wyspała, czy nie czuje bólu!
Gospodyni wnet pobiegła do kuchni i przyniosła odstawioną wie
czerzę w igilijną: polewkę zielną z mięsem, kluski z makiem, smażony ozór z jajkiem, kołacze i opłatki z miodem. W szystkiem ją częstowali i to ta k serdecznie jak gościa najbardziej upragnionego. Miłość tych zacnych ludzi wzruszyła jej serce, i ciągle powracała jej myśl, że Bóg dobry, bardzo dobry!...
Kiedy im chciała dziękować, gospodarz nie dopuścił tego: „Znala
złem cię z dziecięciem, gdyś wpadła do jaru, wziąłem na sanie i przy
jęliśmy was, jakbyśm y przyjęli P ana Jezusa, który powiedział: „Cokol- wiekeście uczynili jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnieście uczynili.“
O, im mogła opowiedzieć, kim i skąd jest, jak się to stało, że doszła aż do takiej nędzy. Młoda gospodyni rozpłakała się nad nią ser
decznie, a gospodarz rzekł: „W ierzę tobie; byłem i ja już na takiej drodze i wdzięczny jestem Panu, że mnie z niej nawrócił. Gdyby mąż twój nieszczęśliwy był poznał P ana Jezusa, żyłby prawdopodobnie dziś jeszcze. Pijaństwo podobne do bicza: pogania i pędzi aż do przepaści piekielnej. Od pijaństwa, nikt nikogo nie wyswobodzi, jeno Syn B oży;
0 wiem ci ja, że On wyswobadza, bo i mnie wyswobodził! Kiedym po raz pierwszy począł rozmyślać nad Słowem Bożem, ukazało mi ono serce moje, i poznałem, że było jako stajnia: wstrętne i pełne nieczy
stości. Ale powiedzieli mi ludzie, którzy sami doświadczyli tego na sobie, żebym wzywał P an a Jezusa, żeby się zmiłował; bowiem On przyszedł szukać i zbawić, co było zginęło. Usłuchałem, wołałem, a On przyszedł.
1 choć to serce moje było jako stajnia, On jednak wszedł do niego, jako niegdyś do stajni betleemskiej. On rai grzechy odpuścił, On mię wyleczył z pijaństwa i obmył krwią Swoją. O, wcale wysłowić tego nie potrafię, jaki wtedy byłem szczęśliwy i ja k nim dziś jeszcze jestem !“
„A czy sądzicie, że weszedłby także do mojego serca?“ odezwała się nieśmiało młoda kobieta.
„Czemużby wejść nie miał? tylko Go proś! W szak mówi: Oto stoję u drzwi i kołacę; jeśli kto usłyszy głosu Mojego, otworzy Mi
drzwi, a wejdę do niego.“
Długo jeszcze rozmawiali z sobą i modlili się. Nakoniec rzekła gospodyni :
„Przez święta zostaniesz u nas, gdzieżbyś pójść m iała!“
„Niechże i przez zimę zostanie — odrzekł m ąż.— Gdy jako gajowy obchodzić muszę lasy, nieraz ci samej m arkotno.“
„Pewno, że markotno. A we dwie i weselej prząść będzie... Nie zbraknie ci też roboty na wiosnę i przez lato, obyć P an Bóg jeno zdro
wia użyczył! Więc nie troszcz się wcale. A teraz dobrej nocy!“
Zgasło światło lampki w małym domku. Ach, tyle było szczęścia pod tą wieśniaczą strzechą, że więcej chyba znajdzie już tylko w nie
bie. Radował się gospodarz i dobra jego żona, że mogli w tej niewieście opuszczonej przyjąć P an a Jezusa do swego domu, i że poprowadzili ją do nóg Jego. Radowała się młoda kobieta, że znalazła wszystko, czego pożądała: pokój dla duszy, dobrego Przyjaciela, który jej nigdy nie opuści, ponieważ Go przyjęła do serca swego, i przytułek dla siebie i dziecka, kiedy była w największej potrzebie.
O, Bóg bardzo, bardzo dobry, a ona się o tern dowiedziała dopiero teraz, dopiero kiedy się jej zjawił, jako owej Agarze, o której opowia
dał wieśniak, która też szła z dziecięciem na puszczy i już, już miała zginąć, kiedy Bóg posłał anioła Swego, aby jej wskazał studnię. I jej
przysłał aniołów w tych poczciwych ludziach. Pan Bóg ją miłuje, Syn Boży ją miłuje i dobrzy ludzie ją miłują. J u ż nie jest sama na świecie, już wie, że nie zbłądzi, nie zginie. O szczęśliwa nocy Bożego Narodzenia!
Chociaż pióro nie opisze szczęścia młodej niewiasty, największe przecież szczęście panowało w niebie, kędy niebianie święcili dzień n a
rodzenia królewskiego Chrystusa Jezusa, Tam, kiedy aniołowie prze
stali na chwałę grać i śpiewać, opowiadał jeden drugiem u: „Radujmy się z Królem naszym ; znalazł znowu jedną ze Swycłi zgubionych owie
czek; znowu jedno serce otworzyło się dla Niego i przyjęła Go jedna dusza.
„Chwała na wysokościach Bogu, i na ziemi pokój, a w ludziach dobre upodobanie! A lleluja!“
Przegląd literacki.
Kalendarz dla ewangelików na rok 1906. W arsza
wa, skład główny w księgarni W . Mietkego. Cena w opra
wie kop. 55.
W szacie, jak na kalendarz, wytwornej, wyszedł drugi rocznik
„K alendarza dla ewangelikoiv.“ Znajdujemy w nim ładną wiązankę , szkiców, dotyczących historji kościoła ewangelickiego w Polsce. Treści
wie napisana rzecz ks. E rn sta p. t. „Sprawa Toruńska r. 1 7 2 4 “ przy
wodzi nam na pamięć głośny w swoim czasie rozruch w Toruniu, oraz sąd i wyrok w tej sprawie zapadły, który w całej niemal Europie wy
wołał zgrozę, na Polskę ściągnął piętno hańby, a dumną „królowę W isły“ przyprawił o ruinę. Ks. A. K. Diehl opowiada nam na pod
stawie dziennika, który przypadkowo do rąk mu się dostał, o wcale prawie nieznanym księdzu Piotrze Cefasie, pastorze w Piaskach, i o księdzu Samuelu Cieniu, pastorze w Sielcu. Pan K. Tosio podał w wy
jątkach protokół synodu, odbytego w Poznaniu w r. 1569, ciekawy, bo nieznany dotąd, a odnaleziony niedawno w bibljotece zboru ewan
gelicko-reformowanego w W arszawie. Ks. W . Semadeni zapoznaje czy
telników z tern, co wyczytał w „Księdze Aktów у [Jsług kościelnych Zboru Żychlińskiego у W olskiego od Roku 1630 aż do roku 1 7 9 4 ,“
a przyznać należy, że notatka jego napisana jest niezwykle zajmująco.
Opowiadanie o początkach reformacji L utra p. t. „W przededniu re
formacji“ ozdobione jest kilku rycinami, lecz więcej zdobią je tezy L u
tra, po raz pierwszy, o ile wiemy, ogłoszone w ta k dobrym przekładzie polskim. Ks. H . Wosch podał krótki rys historji misji stanu obecnego.
W idać stąd, że artykuły treści historycznej w kalendarzu przewa
żają. Jubileuszu Reja wszakże nie uwzględniono, widocznie wydawcy oczekują na plon roku jubileuszowego. Rażący jest natomiast brak artykułu, podającego w zarysie przebieg ważniejszych wypadków ko
ścielnych za rok ubiegły, o czein już w zeszłym roku pisaliśmy, a któ
ry to artykuł koniecznie umieszczony być powinien w „Kalendarzu dla ewangelików.“ Oprócz tego pragnęlibyśmy gorąco, aby „Kalendarz"
dawał nietylko artykuły historyczne, z doby minionej, lecz uwzględniał również treść bieżącą aktualną. Przekonani też jesteśmy, że tego ro
dzaju artykuły daleko większe wzbudzałyby zainteresowanie a tein sa
mem przyczyniałyby się do większego rozpowszechnienia wydawnictwa.
Dwa wiersze O r-O ta, pieśń p. t. „Zmiłuj się Boże“ z bogatego zbioru ks. A. K. Dielila, do której melodję dobrał ks. A. Schroeter, oraz drobiazgi nastrojowe dopełniają całości części literackiej.
Część informacyjna rozszerzona została przez statystykę zborów synodu wileńskiego ewang. reformowanego W arszawskich zborowników zainteresują „Informacje parafjalne dla członków zboru warszawskiego ewangelicko-augsburskiego,“ zestawione bardzo umiejętnie przez p. T.
Schuriga, sekretarza naszego kolegjum kościelnego, oraz teksty kazań w kościele naszym na bieżący rok kościelny. W kalendarjum znaleźli
śmy rażący błąd: pomieszczono w niem dwa dni pokutne dla naszego kościoła krajowego, dnia 17 lutego i 8 marca; gdy tymczasem kościół nasz obchodzi dzień pokutny wyłącznie na początku czasu pasyjnego, w t. zw. środę popielcową, dnia 8 marca.
N a ogół biorąc, całość, jak i w roku zeszłym, wypadła bardzo dobrze. Ponieważ i cena kalendarza została zniżona (z 70 kop. w roku zeszłym na 55 kop. obecnie), a obfitość materjału jest wielka, należy się spodziewać, że „K alendarz“ znajdzie się w każdym domu ewange- licko-polskim. Tern bardziej pragniemy tego, gdyż obowiązkiem naszym jest popierać wydawnictwa tego rodzaju, informacyjne i pouczające.
Wiadomości z kościoła i ze świata.
Nominacja. Ks. J . Bursche, radca Konsystorza i pierwszy pastor warszawski, przez rozkaz Najwyższy z dnia 1 grudnia r. b. mianowany został superintendentem generalnym W arszawskiego E . A . O kręgu K o n systorskiego i wiceprezesem Konsystorza, z pozostawieniem go w urzę
dzie pierwszego pastora zboru warszawskiego.
Sprawy konsystorskie. Ministerjum spraw wewnętrznych za
twierdziło 36 naszych kantoratdw — domów modlitwy w gubernji Lubelskiej, a mianowicie: w Borkowiźnie, Sobieszczanach, Antoninie, Woli Liso
wskiej, Zawadzie, Kobyłkach, Sobolewie, Radziejowie— Izydorowie, Ma- linówce w gminie Bereziny, Lesie Bukowskim, Malinówce w gminie Bukowej, Bielmie, Syczowie— Stanisławowie, Gotówce, W andzie vel B a
chusie, Tomaszówce vel Aleksandrji Krzywowolskiej w gminie Rejowiec, Leśniczówce, Józefinie— Nowosiółkach, Juljanowie, Janow ie, Marysinie, Kroczynie, Skordjewie, Teosinie, Zarubce, Cycowie, Janowicach, Potoku, Bukowie —Piaski, Tomaszówce w gminie Bukowej, Karolinowie, Bekieszu, Władysławowie, Aleksandrowce Niedziałowskiej, Bogdance i Ludwinowie.
Ks. Rosenberg, z powodu przejścia na urzędowanie do księstw a Poznańskiego, z dniem 31 grudnia r. b. zwolniony zostaje z urzędu pa stora w Konstantynowie; parafja zaś K onstantynow ska ogłoszona zo
stała za wakującą z terminem do dnia 1/14 grudnia r. b. — Ja k o je dyny kandydat do wakującej parafji w Prażuchach zatwierdzony został ks. G erhardt, pastor-adjunkt z Łodzi. — Ks. A. Rondthaler zgłosił się jako kandydat do wakującej parafji w Lipnie.— P. A lbert W an- nagat ukończył stud ja teologiczne w uniwersytecie Jurjewskim ze sto
pniem rzeczywistego studenta.
Sprawy warszawskie. N a odbytem 3-go grudnia posiedzeniu
„Komitetu pomocy dla robotników pozbawionych pracy,“ w którem wziął udział ks. Bursche jako reprezentant pań opiekunek nad ubogimi naszego zboru, wyznaczono na rzecz naszej opieki za siłek w ilości 1500 rb. z kasy miejskiej.
W akuje posada wychow awcy w naszym domu sierot. Bliższe szcze
góły w ogłoszeniu.
Jubileusz. Trzykrotnie już w roku bieżącym „Zw iastun“ (patrz
№ Л» 9, 10 i 11) podawał wiadomość o uroczystym obchodzie pięćdziesięcio
lecia służby pastorskiej. Dziś, podając czwarty z rzędu opis takiej uro
czystości, na samym wstępie zaznaczamy, że dowód to wielkiej łaski Bożej nad nami, iż czterem z naszych księży dozwolił doczekać się w jednym roku godów złotych w ich urzędowaniu. Brak wielki u nas księży, liczne pa- rafje są bez należytej obsługi duchownej, błogosławieństwo to więc Boże, że nam zachowuje naszych weteranów. Dnia 26 listopada upłynęło lat 50 od ordynacji ks. Edw arda Boernera, pasterza zboru zduńskowolskiego i su- periutendenta djecezji kaliskiej. Ponieważ dzień ten wypadał bezpośre
dnio przed I niedzielą adwentu, i koledzy nie byliby w możności powró
cić na niedzielę do domu, obchód odłożono więc do 1-go grudnia. Przy- tem jubilat w owym dniu pamiątkowym pragnął pomodlić się w koście
le, w którym przy obchodzie dwudziestopięciolecia służby pastorskiej swego ojca, niezapomnianego ś. p. ks. Ignacego Boernera, był ordynowany, i podążył do Płocka.
N a dzień przeto 1-go grudnia zjechało do plebanji zduńskowolskiej 15 duchownych z różnych okolic naszego kraju. Gdy o godzinie 101 zrana dzwony kościoła zwiastowały rozpoczęcie nabożeństwa uroczyste
go, członkowie kolegjum kościelnego i księża procesjonałnie odprowa
dzili jubilata do kościoła, odświętnie przyozdobionego girlandami i kwia
tami. Jasność biła z kościoła, z setek świec na nowycli żyrando
lach i kinkietach, wspaniałym darze, ofiarowanym na dzień ten uroczy
sty przez pewną rodzinę w Łodzi zamieszkałą, która przez długie lata poprzednio należała do zboru jubilata. Chór puzonistów powitał prze- stępujących progi świątyni, zbór odśpiewał pieśń, a ks. H oltz z A le
ksandrowa odprawił liturgję. Chór kościelny wykonał piękną kantatę:
„Tenci to dzień, który nam uczynił P a n ,“ poczein ks. Biedermann, jedyny z pośród obecnych kolega uniwersytecki jubilata, w stąpił na ambonę i wygłosił pierwsze kazanie na słowa Psi. 92, 14— 16. Jak o drugi przemówił ks. A ngerstein z Łodzi na podstawie Izaj. 4 1 ,1 0 . Następnie ks. Bursche, zastępujący superintendenta generalnego, w asystencji ks.
superintendenta M ullera z Piotrkow a i ks. Biedermanna z Tomaszowa, jako najstarszych kolegów, przemówił do jubilata i pobłogosławił go.
N a zakończenie uroczystości kościelnej ks. Boerner sam stanął przed ołtarzem, pragnąc zwrócić się do zboru i do kolegów. Wzruszenie przez chwilę nie pozwoliło mu przemówić, łzy cisnęły się do oczów. Lecz opanował wzruszenie i silnym, donośnym, prawie młodzieńczym głosem wielbił Boga za tyle mu okazanej łaski i miłosierdzia, dziękował wszy
stkim zebranym za dowody miłości, szacunku i poważania, poczem odczy
ta ł modlitwę, Ojcze nasz i udzielił zgromadzonym błogosławieństwa Aaro- nowego.
Po ukończeniu uroczystości kościelnej nastąpiło składanie życzeń i darów jubilatowi. Naczelnik kancelarji konsystorskiej p. Mücke odczy
tał powinszowanie Konsystorza, a ks. H o ltz —- pozdrowienia fakultetu teologicznego w Dorpacie (Jurjewie), gdzie ju b ilat studjował w latach 1850— 1854. K s. Gundlach z Łodzi przemówił w imieniu wszystkich ko
legów, składając w upominku srebrny krucyfiks: ks. Krempin z Prażuch wręczył od ks. ks. pastorów djecezji kaliskiej tekę ozdobną. Dalej winszo
wało kolegjum kościelne, ofiarując wspaniały album; p. Zachwatowicz, rejent miejscowy, wygłosił piękną przemowę, podnosząc zasługi jubilata dla miasta, w którem urzęduje od lat 48. Potem kolejno w długim sze
regu składali życzenia: straż ogniowa, której prezesem przez długie la
ta był ks. Boerner; deputacja kasy pożyczko wo-oszczędnościowej, sto
warzyszenia młodzieńców i dziewic, dzieci szkoły parafjalnej i t. d.
Pięknie zakończyła się uroczystość jubileuszowa w mieszkaniu jubilata, gdzie do stołów zasiadło około 40 osób z rodziny, kolegów i przyjaciół domu. Oficjalnego obiadu, który obywatele m iasta wydać postanowili, jubilat nie przyjął, z uwagi na ciężkie czasy; suma zebrana na ten cel przeznaczona została na wspomożenie ubogich miasta Zduńskiej - woli bez różnicy wyznania. Podczas obiadu wygłoszono kilka pięknych toastów, świadczących o tein, jakim szacunkiem i miłością cieszy się cała rodzina ks. Boernera. Szczególnie serdecznie przyjęto toast za zdro
wie małżonki jubilata. J u ż poprzednio w kościele w przemowach za
znaczono, ja k zacna superintendentowa Boernerowa przez lat 44 pożycia małżeńskiego dzieliła z mężem nietylko dolę i niedolę w domu i rodzi
nie, lecz również jako prawdziwa pastorowa była mu wierną pomocni
cą w pracy parafjalnej, prowadząc szkółkę niedzielną, opiekując się ubogimi, pracując wszędzie, gdzie ręka kobieca potrzebna. Podczas uczty odczytano też telegramy, których nadeszło 78 (oprócz te
go nadesłano też 30 listów i powinszowali). Część przybyłych opu
ściła gościnne progi plebanji zduńskowolskiej tegoż dnia wieczorem; część zaś pozostała do następnego dnia i spędziła jeszcze wieczór na pogaw ęd
ce koleżeńskiej. W szyscy wyjeżdżali, uwożąc ze sobą miłe wspomnie
nia spędzonego w Zduńskiejwoli dnia i życząc z całego serca jubilatowi, aby Bóg go raczył zachować w zdrowiu na duszy i ciele przez długi je
szcze czas.
Zamieszczamy wkońcu jeszcze wyjątek z listu, nadesłanego nam z okolicy Łasku, filjału zboru zduńskowolskiego, z prośbą, aby wyrazić w „Zw iastunie,“ ja k ą wdzięcznością dla sz. jubilata przejęte są serca wszystkich parafjan. „Dziękujemy mu za łaskawe udzielanie nam i ro-