Roizina chrześciańska
Pisemko poświęcone v«prawom religijnym, nauce i zabawie.
Wychodzi raz na tydzień w Jfiedziełę.
Bezpłatny dodatek do „Górnoślązaka" i „Straży nad Odrą“.
KCKCCCCCCCCCCCy-^
Na Niedzielę X . po Ziel. Św iątkach.
Ewangelia u święt. Łukasza
w Rozdziale X V III.
I
(Z podróży i przechadzek po Finlandyi.) 2 Skreślił Stanisław Bełza.)
^7- ---
(C iąg dalszy.)
W parku MonRepos, Wajnamojneii, ten półbóg i półczłowiek. przedstawioay jest ze swoją kantelą.
Lewą rękę wyciągnął do góry, oczy uniósł, jakby szukoł natchnienia w niebie, a prawą opuściwszy na kolana, z czarodziejskiego swojego instrumentu wy
dobywa prześliczne tony.
Posąg, dzieło fińskiego rzeźbiarza Jana Takanena, ponad poziom poprawnej mierności nie wyskakuje, ale nie o artystyczną wartość jego też chodzi.
W ustawieniu go tu w tjm cichym kącie, tak bardzo przypominającym krajobrazy całej Finlandyi, tkwiła niezawodnie myśl inna, z wywoływaniem este
tycznych wrażeń w widzu nie mająca wiele wspól
nego. Mając w miniaturze pod ręką w tym parku jak gdyby kraj cały chciano uzupełnić jego pano
ramę, więc by złudzeniu cechy rzeczywistości nadać, opiekuńcze bóstwo tego kraju, ze sfer obłocznych sprowadzono na ziemię.
Onego czasu: Mówił Jezus do niektórych, którzy ufali sami w sobie, jakoby sprawiedliwi, a innymi gardzili, to podobieństwo: Dwoje ludzi wstąpiło do kościoła, aby się modlili: jeden Faryzeusz, a drugi Celnik. Faryzeusz stojąc, tak się sam u siebie mo
dlił: Dziękuję tobie, Boże, żem nie .jest jako inni ludzie: drapieżni, niesprawiedliwi, cudzołożnicy : jako i ten Celnik Poszczę dwa kroć w tydzień, daję dziesięciny ze wszystkiego, co mam. A Celnik stojąc z daleka, nie chciał ani oczu podnieść w niebo, ale bił piersi swoje, mówiąc: Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu! Powiadam wam, zstąpił ten usprawie
dliwionym do domu swego od niego. Albowiem kto
kolwiek się podwyższa, będzie poniżon, a kto się uniża, będzie podwyźszon.
I stoi też ono tu od lat szeregu, i patrzy ka- miennem okiem na te masy podmywających stopy jego wód, i zdając się wydobywać ze swojego instru
mentu tony tęskne a chwytające przecież za serce, śle niby błogosławieństwo, wszystkiemu, co tu w tem romantycznem pustkowiu, tak żywo obrazy Finlandyi na myśl przywodzącem, pracuje, cierpi i kocha, po
nieważ żyje.
II.
Pan mórz i lądów, zasiadłszy raz na koralowym tronie, 5 swym córom umyślił zrobić dar, z niezmie
rzonych swych bogactw.
Dał zatem pierworodnej swej Azyi szerokie przestrzenie ziemne, Afryce koronę ze słońca, Ame
ryce urodzajną rolę, Australii głębie oceanu. A kiedy na Europę kolej przyszła, najmłodsze dziewczę pełne skromności i wdzięku, spostrzegł ze smutkiem, ten ojciec sprawiedliwy, źe wszystko co miał, już innym porozdawał, że dla tej nie pozostało mu już nic.
Więc zaczerpnął pełną garścią ze skarbów, któ- remi obdzielił starsze córy, rozrzucił je pod stopy Europie, i biedną tę zapomnianą dziewczynę osadził na najbogatszym tronie.
I zapanowała ona niezliczone już lata nad zie
mią, co zamknęła w sobie skarby ziem innych, prze
strzenie lądów szerokich, i skiby płodne i blaski słońca i wód tonie, a gdy i ona przeczuła dni swych koniec, śladem rodzica przyzwała z kolei córki, by je przed śmiercią wprowadzić w posiadanie dzie
dzictwa swego.
Wtedy Hiszpania przy mówiła się o ognisty kseres, Francyi zachciało się pienistego szampana, Włochom chłodzących pomerańcz, laurów Grecyi, Danii bukowych lasów, Szwecyi żelaza, a Sarmacyi łanów pszenicznych I tylko najmłodsza Finlandya, stała milcząca i o nic nie prosiła, a kiedy ją o po
wód milczenia zagadnięto, temi słowy przemówiła,;
łkając głośno:
— Przecież już, o matko ukochana, rozdaro- wałaś wszystko, co miałaś, a mnie chciałoby się czegoś takiego, czego już nie masz i dać nie jesteś w stanie.
Ogniste słońce ofiarowałaś siostrom, by im wschodziły złote dzierżaw ich plony, a ja bym chciała otrzymać właśnie to słońce, aby mi przyświecało w długą noc.
Zamyśliła się Europa, popatrzyła na tęskne dziecię, i przytuliwszy je do swego łona, pocieszała w ten sposób głosem pieszczonym:
— Ciepła słońca dać ci nie jestem w stanie, wzięły je siostry w krajach, w jjtórych laur i cytryny kwitną, ale ograbię słońce ze złotego światła, i światło jego ofiaruję ci, niby wiano do ślubu. Dostaniesz zatem Finlandyo ukochana, długie miesiące, doszczę
tnie nocy pozbawione, promienie słońca ujrzysz od
bite w lustrze swych jezior, któiemi pokryję ci twój kraj, ażebyś nie czuła się pokrzywdzoną przez matkę twoją, która ci życie dała, osadzę go na posadach ze skały, i odgrodzę od resty świata wód słonych wstęgą.
I będziesz panowała nad krajem biednym, a mimo to bogatszym od innych, bo posiadać on bę
dzie w sobie to, czego żaden kraj nie posiada, tysiąc jezior, i na tych jeziorach tysiąc wysp.
I była zadowolona Finlandya ze swego losu,—
kończy legenda stara, - - i nie zazdrościła starszym swym siostrom, w dzierż. ich których złociła się pszenica, laur kwitnął i pomarańcz wschodziła, i w ubóstwie swojem uważała się za najbogatszą, choć jej dola najweselszą przecież nie była.
Jak w tej legendzie, bajeczna Europy córa, żą
dając mało, w tem, co dostała, zamknęła szczęście swoje, tak w rzeczywistości ka
żdy w tym kraju nie tai zadowolenia z losu swego, mimo, źe wa
runki geograficzne Finlandyi, raczej za poniżoną pasierbicę Europy, niż za dro
gie sercu jej dziecko, uważać ją pozwalają.
Kto chce dowodu, niech mu go naprzód dadzą cyfry.
Finlandya jest roz
ległym krajem, roz
siadłym na przestrzeni liczącej 373,000 kilo
metrów. Jak to już wyżej powiedzieliśmy, jest to przestrzeń wię
ksza od tej, jaką zaj
muje Wielka Brytania
z Irlandyą, a mało co mniejsza od przestrzeni tych dwóch krajów z Holandyą i Belgią razem wziętemi.
Zdawałoby się, źe kraj tak wielki, zamknięty między 00 a 70 stopniem szerokości geograficznej, w zna
cznej przynajmniej uprawny jest części, źe kultura rolna, jeźli w nim nie dotarła na wysoką północ, bo temu sprzeciwiają się wieczne nieomal mrozy, to przynajmniej shołdowała sobie zachodnie i południowe morskie wybrzeże, oraz skropione niezliczonemi je
ziorami jego wnętrze.
Gdzie tam, statystyka przeczy temu. Oto za
nim jeszcze znaleźliśmy się w Finlandyi, dowiedzie
liśmy się z niej, co następuje:
Ż e 60% jej powierzchni zajmuje lasy i skały, 20°/o bagna i trzęsawiska,
12% jeziora,
a zatem tylko ósma część kraju, ściśle biorąc, jest jego żywicielką.
Jeżeli teraz zważymy, że Finlandya liczy obecnie 2300000 dusz, i że cała jej ludność miejska nie przenosi 219000, to zobaczymy, źe po wsiach i la
sach żyje tam przeszło go°/o mieszkańców, trzyma
jących w swoicli rękach 8% uprawnej ziemi. Poło
żenie rzeczywiścio nie wesołe, to tei nic dziwnego,
że jest ona peryodycznie nawiedzaną klęskami głodu, i że bez importu zboża z zewnątrz obejść się nie byłaby w stanie.
Roztwieramy dzieło Topeliusa, i oto zdanie, które wpada nam w o czy:
— Przyroda i tradycya, na fińskim typie od
cisnęły ogólne znamię, które pomimo odmian we wnętrzu kraju, zwraca na siebie uwagę każdego.
Takierni charakterystycznemi rysami narodu fińskiego są: cierpliwość, energia i wytrwałość z uporem nie- kiedy granicząca, poddanie się losowi, spokój w chwili niebezpieczeństwa, a ostrożność po jego przejściu, posłuszeństwo, poszanowanie prawa, gościnność i re
ligijność.
I dalej:
— Finna łatwo od innych ludów odrożnić mo
żna, gdyż jest zamknięty w sobie, mało wylewając się na zewnątrz. Lodowa skóra nie prędko na nim taje. Potrzeba bardzo wiele czasu, aby zbliżył się on do kogo, ale gdy raz się zbliży, staje się wiernym przyjacielem.
I jeszcze d a le j:
— Aljy rozruszać Finna, — wyraził się raz admirał Stedink,
— trzeba pod niego podłożyć petardę i za
palić ogień.
Otóż te cnoty, a zarazem i wady Fin- nów, są ekwiwalen
tem niedostatków przyrody Finlandyi, wynagradzają jej inne braki, i gdyby anwet rozczulona przy* po
dziale bogactw swoich pokornośc ą najmłod
szej swej córki, Euro
pa. nie była jej, jak mówi legenda, ofiaro
wała »promieni słoń
ca odbitych w lustrze tysiąca jezior, osadzo
nych na posadach ze skały i odgrodzonych od reszty świata wód słonych wstęgą« — jeszcze nie powinnaby zazdro
ścić innym krajom, gdyż od Opatrzności dostała w udziale: lud pracowity i wytrwały, o którym tak jak o Holendrach powiedzieć można, że posiada serce gorące, głowę chłodną, a żelazne ramię.
Ze tak jest, uczy nas historya, uczy i stan obecny tego kraju, jego podboje dzisiejsze w świecie przy
rody, pomniki budownictwa na lądzie i na wodzie, stopień powszechny oświaty.
Naprzód historya
Kiedy Etyk św. szwedzki, w roku 1157 , zbrojne swe hufce przerzucił na drugą stronę morza Bałty
ckiego, obszary ziemne zamknięte z jednej strony odnogami Botnicką i Fińską, z drugiej wiecznemi lodami, zamieszkiwał stary naród, pierwszy ze zna
nych narodów we wschodniej, północnej, a w znacznej części i zachodniej Europie.
jeszcze w początkach naszej ery, naród ten na
zywano iFinnami«, ale on sam nazywał siebie >Suo- malajnen«, a kraj, który zamieszkiwał, »Suomi*.
Naród ten, był narodem wojennym, siła jego jednak spoczywała w obronie ognisk rodzinnych.
Czcił słońce i ogień, i wierzył w to, że świat stwo
rzyła siła słowa. Lubił muzykę, poezyę, a posługi
wał się językiem miękkiem i melodyjnym. Reclus powiada, że jego mowa, z pomiędzy wszystkich na całym świecie wyróżnia się: słodyczą, dźwięcznością
i oogactwem. . . . .
O naród ten otarły s ię : chrześcijaństwo i cywi- lizacya zachodnia, a l e d ł u g i e g o potrzebaby było czasu, aby zapuściły w nim korzenie. Dwieście lat piacy zaledwie wystarczyło na shołdowanie Szwecyi tego kraju, trzy pochody krzyżowe o mały włos nie skoń
czyły się tu na niczem. Upór Finnów przy starem, odtrącał wszelkie z zewnątrz nowości.
By nie przedłużać do zbytku ustępu tego, po
wiemy, że w dziejach Finlandyi, od pierwszego ze
tknięcia się ze Szwedami, znać silną i wyraźną n ić : wytrwałości, cierpliwości i odwagi.
A dziś ?
Tuż zestawienie z sobą dwóch cyfr: z jednej strony 2300000 mieszkańców, a z drugiej 6 0 /o lasów i skał, 20°/o bagień i moczarów i 12 /o jezior 1 le
żących wód, a tylko 8% uprawnej ziemi, w strefie zamkniętej między 60 a 70 stopniem szeroko, ci ge
ograficznej, najdokumentniej świadczyć musi o tem.
że człowiek tu nie na różach zaiste położo
ny, tylko energią, pra
cą i wyti walościąmógł wywalczyć sobie wa-
iu ki egzystencyi; że gdy na jego życie sprzysięgła się sama natuta, to umożliwić życie mógł on tu so
bie, przeciwstawiając jedynie ślepym i sro
gim jej siłom, niezła- manąprezciwnościami wolę, i nie zamącony mglistemi marzeniami rozum.
W krótkości zdaje
my sprawę z obecne
go stanu tego kraju.
Warunki geogra
ficzne, geogoliczne i klimatyczne, znane, zobaczymy, co w tych
warunkach tu zdzia- ,
łano. Finlandya nie jest zaludniona przez jeden na
ród. Podczas gdy cale jej wybrzeże morskie wzdłuz zatoki Fińskiej i Botnickiej obsiadują Szwedzi, na
pływowy element z czasów gdy oni tu władali, cale jej wnętrze zamieszkują Finnowie, lud ze Szwedami nie mający nic wspólnego, obcy im pochodzeniem, tradycyą, mową. Szwedów jest niewielka liczba, wszystkiego i4°/o, ale siedzą oni nad morzem gęsto, i odrębną od reszty kraju pieczęć wycisnęli na ca- łem jego wybrzeżu. Cały szereg miast pięknych, zabudowanych porządnie i prawidłowo, dobrze upra
wiona pod zbożem i ogrodami ziemia, wreszcie po
rozrzucane nad dwiema zatokami fabryki, oto owoc ich długiej pracy. Niby opatrznościowi siewcy, przy- szli tu oni z daleka przed wiekami, i pozostawili w spuściźnie to, co tam nad morzem dziś widzimy:
kraj zagospodarowany i piękny, wykarczowany, upra
wny, pokryty wygodnemi budowlami, mówiący do ciebie, gdy go nawiedzasz, głosem zadowolenia 1 do
brobytu.
Finnowie, druga narodowość, dominująca w Finlandyi liczebnie (85°/o) już z tego względu, temi, co na zachodzie Szwedzi, poszczycić się nie mogą zdobyczami, że rozrzuceni zostali po daleko szer
Z okolic jeziora Sajm a.
szych przestrzeniach, i źe dostał im się w udziale kraj odcięty od brzegów morskich, porosły gęsto bo
rami, zatopiony w całym swem wnętrzu mnogością moczarów i wód, pokryty na całej północy nie to
pniejącymi prawie nigdy lodami. Nie pobudowali więc miast tak wspaniałych, jak Helsingfors lub'Abo, nie pozakładali ogrodów takich, jak Szwedzi na za
chodzie, nie dźwignęli takich, jak oni tam fabryk, ale przez puszcze leśne poprowadzili wygodne drogi, w środek borów dotarli z siekierą w ręku, poosuszaii bagna i błota, pówznosili na ich miejscu ludzkie schroniska, i tam, gdzie niedawno ieszcze rosły nie
botyczne drzewa, pozakładali sztuczne łąki, na któ
rych pasą się dziś całe stada koni i krów. Ich sie
dziba, to nie ten wesoły i uśmiechnięty kraj, co przysiadł się długę linią do morza, wdzięcznie wy
gięty ku jego użyźniającym wszystko falom, nie, to kraj smutny i smutkiem przejmuiący, ale jednocześnie budzący w tobie, dla obsiadujących go mieszkańców niekłamany szacunek. Wiesz, czem on był przed wiekami, czujesz, gdy tu jesteś, czem on byłby, gdyby go zaludniali ludzie o nerwach słabych i ka
prysach niewieścich.
Czujesz to, i jest ci też tu, między tymi energicznymi ludźmi jak w domu, i z oży
wiającej ich siły du
cha przedostaje się coś nie coś taksamo i do ciebie.
Natura odmówiła krajowi temu płodnej ziemi, ludzie stworzyii w nim kulturę zwie
rząt domowych, wy
wóz których równo
waży niezbędny do wyżywienia jego mie
szkańców przywóz zboża; nieprzejrzany ogrom wód, nieprze
byty dziewiczy las pokrył całą jego po
wierzchnię, ludziezno- wu połączywszy sztu
cznie z morzem je
ziora, pobudowawszy nad ich brzegami całe setki tartaków, pierwszorzędne zagranicznu rynki zawalili finlandzkiemi deskami. Ż przyrodzenia żeglarze, p o stanowili oni drogą handlu powetować straty, jakie kraj z niedostatku urodzajnej ziemi ponosi i w zna
cznej części je powetowali. Pozakładawszy sztuczne łąki, wywożą dziś oni za granicę rok rocznie za 13 milionów franków nabiału, i 6—8000 koni. A gdy do tych 2 cyfr dorzucimy dochód, z wysłanego do najdalszych portów świata przerobionego na deski drzewa, oraz z fabrykatów takich, jak: papier, prze
twory żelaza i granit, wreszcie że zwierzyny i z iyb, to się przekonamy, że uboga i upośledzona tak sro
dze od przyrody Finlandya, dzięki pracy i energii człowieka, rok rocznie dzieli się ze szczęśliwszemi i bogatszemi od siebie krajami, produktami waitości nie mniej nie więcej tylko 120 milionów franków.
120 milionów! a jeszcze w r. 1857 wywoziła ona za granicę ze ió niecałe miliony. Podbój przyrody, roz
wój materyalny, szedł w tym kraju od dawna ręka w rękę z postępem umysłowym.
(C iąg dalszy nastąpi.)
Na jagodach-
Nadszedł święty Jan.
Przyniósł jagód dzban, Hej, do lasu! Hej, do lasu!
Nie marnujmy próżno czasu, Idźmy żwawo w la s ! Patrzcie, patrzcie! o poranku Będzie pełno jagód w dzbanku, Bo gdzie spojrzeć w którą stronę, Tu są czarne, tam czerwone,
Wszystkie wabią nas.
Ach, ty Boże mój ! Jakiż ptasząt rój!
Pełne krzaki, pełne drzewa, Jedno kuka, drugie śpiewa,
To szare, to pstre.
Czego wszystkie razem nucą?
Czy się cieszą, czy się kłócą ? Takim krzykiem, takim śpiewem Jakby łajać chciały z gniewem
Z a jagódki te.
Cicho! ptas'zki, dość ich wszędzie, I nam będzie i wam będzie, Czerwienią się w trawie krocie, Starczy ludziom na łakocie,
1 na pokarm wam.
U nas w chacie głód i bieda, Te jagódki matka sprzeda, A nam kupi, co potrzeba Na przednówku soli, chleba,
Na posiłek nam.
G D A Ń S K .
W zeszłym numerze >Rodziny# umieściliśmy rycinę przedstawiającą wielki ołtarz w kodciele św.
Katarzyny w Gdańsku. Ktoby z Szan. Czytelników nie był słyszał o Gdańsku ? Chcemy jednakże choć w krótkości o tym staro-polskiem mieście wspomnieć.
Długa wstęga W isły, co kraj cały użyźnia i zrasza, a od Karpat się zacząwszy, ginie aż w wo
dach Bałtyku, czyli morza Bałtyckiego. Tu rozwidla się Wisła na parę odnóg — Motławę i Radunię, 0 których poetka nasza Deotyma m ówi:
Pójdziemy dalej, kto stopy pizysunie Na wód północnych wybrzeża żółtawe, Ujrzy na straży posępną Motławę I radującą się wiecznie Radunię,
Co jak odźwierne w progu Wisły strzegą Bram bursztynowego morza Bałtyckiego.
Jeszcze lepiej strzeże bram Bałtyku Gdańsk stary, niegdyś uboga osada rybacka. Ale morze tak długo niosło mu do stóp swe skarby, a Wisła dopóty swem zbożem karmiła, aż urósł w znaczenie i siłę.
Gdańsk — król Bałtyku, rósł więc w potęgę 1 bogactwo, a coraz się rozszerzał do przyjmowania towarów zagranicznych, przychodzących morzem i dla zboża, które na grzbiecie W isły wędrowało tu z ca
łego kraju. Był czas, a działo się to w wieku 15 i 16, kiedy Gdańsk był śpichlerzem, zaopatrującym
w ziarno polskie całą Europę, nawet Hiszpanię. Ilość też okrętów, które zawiiały do Gdańska, wynosiła w tych czasach średnio po 1200 rocznie, a w roku 1618 było ich tu nawet aż 1867. Były to lata naj
pomyślniejsze dla Gdańska i zarazem'wtedy właśnie z kraju naszego najwięcej wywożono przez Gdańsk za granicę. Wywożono wówczas skóry cielęce, futra lisie, koce, safiany tureckie, wełny, len, węgiel,'drzewo, saletrę, wosk, smolę itp., a już najwięcej zboża, które żywiło tak północne jak i południowe kraje. Gdy wiatach 1390 i 1391 Anglię nawiedził tak wielki głód, że ludzie żywili się orzechami i trawą, Gdańsk rato
wał ich od głodu, odsyłając do Anglii polskie zboże.
W roku lĄ gj przewieziono tędy za morze/630 ty
sięcy 555 korcy rozmaitego ziarna.
Ale i do kraju całego niejedno przechodziło w owym czasie przez Gdańsk: płótna cienkie i grube, płótna holenderskie i niemieckie, angielska baja, ka- razya bai wioną, pióra, farbki, żelazo, szych itp. Że zaś każdy łaszt (miara) zboża, każda sztuka płótna, każda łódź i każdy okręt musiały się opłacać w Gdańsku, nie dziw, źe rósł on i potężniał.,;W owym też czasie budował się wspaniale. Miał potężne bramy, strzegące miasta, miał kościoły piękne, a i na
wet domy zwyczajne i śpichlerze odznaczały^ się piękną budową.
Podając ten krótki opis Szanownym Czytelnikom
»Rodziny chrześciańskiej*, obiecujemy^ sobie, źe więcej szczegółów o gospodarc em i handlowem znaczeniu tego miasta — króla Bałtyku, opowiemy innym razem.
--- --- Szczęśliwe to małżeństwo, gdzie oboje Mówią:- to »nasze«, nie >moje« luo »tw o je *
A zaś takiego małżeństwa się boję,
Gdzie wiecznie słychać: to »twoje«, to »moje«.
Trzymaj język na łańcuchu, Jeśli chcesz mieć spokój, druhu!
Poradnik gospodarczy.
Z b ió r p szen icy,
Pszenica znacznie łatwiej i prędzej ulega zro
śnięciu, jeżeli się trafi wilgotna pora podczas zbio
rów. Już po jednym obfitym, a ciepłym deszczu, skoro padnie na pszenicę na garściach leżącą, można się obawiać zrośnięcia części ziarna. To też brać ją należy w czas suchy i zaraz za sięrpem lub kosą wiązać w snopy i ustawiać w dziesiątki jak żyto, jeżeli zaraz zwozić nie można. Gdy czysta pszenica bez chwastów, to przy pogodnych żniwach już w na
stępnym dniu po zżęciu można ją brać do stodoły.
Gdy zachwaszczona, to naturalnie, musi stać póty w dziesiątkach, póki chwasty nie zeschną.
W roku bieżącym, gdzie susza i upały panują bez przerwy, nie ma więc obawy, aby pszenica ule
gła zrośnięciu, gdyż niestety aż na zbyt wcześnie wyschła.
Śiednio dobry plon pszenicy wynosi u nas 8 korcy z morga — przy starannej, rzędowej uprawie, można mieć i do 15 korcy. Pszenica jaia daje naj
wyżej do 8 korcy z morga.
Pamiętne susze.
Rok 1904 zapewne pamiętny zostanie w historyi.
W całej Europie środkowej susza panuje już odpo
rowy kwietnia b. r., jakie zaś zląd dla rolnictwa wy
nikają straty, nie potrzebujemy chyba dodawać. Na
wet letnicy, których klęski gospodarzy rolnych nie bolą, którzy tego na własnej skórze nie odczuwają, i którzy raczej cieszyćby się powinni ze słońca przy
grzewającego im mile podczas wypoczynku waka
cyjnego, zmęczeni już są tą suszą i szczerze, jak Hagar na puszczy, gotowi są wołać: »Q Panie, kro
pelkę choć dżdżu!*
Sięgnijmy w przeszłość.
Stare kroniki pamiętają tylko 3 lata, podobne do obecnego, to jest rok iooo, 1473 i 1540. O pier
wszym z tych lat niewiele szczegółów przechowały kroniki, wiemy
więc tylko tyle, że wskutek ogromne' go gorąca wysy
chały źródła i rze
ki. O roku 1 4 7 3
wiemy już tyle, źe od marca do września nie spa
dła w środkowei Europie prawie żadna kropla desz
czu, susza zaś pa
nowała tak wielka, źe na Węgrzech w bród można było przejść Du
naj. W paździer
niku zakwitły drze
wa powtórnie, a na świętego Mar
cina (ri listopada) w Szwajcaryi i w Niemczech połu
dniowych powtór
nie zbierano cze
reśnie.
W roku 154oroz poczęto żniwa w
Lotaryngii już w dniu 10 czerwca, a w lipcu zbie
rano zupełnie dojrzałe winogrona; w październiku róże wydały kwiat powtórnie. W Medyolanie przez pięć miesięcy nie padał deszcz wcale.
Te trzy lata są najbardziej znamienne, oprócz nich jednak pojawiały się s u s z e w pojedynczych kra
jach, jeszcze w czasach przedchrześciańskich, jak na przykład we Włoszech w roku 22Ó, w roku 392 i w roku 399. W erze chrześciańskiej zapamiętano trwającą siedm miesięcy suszę, w roku 1761 w Cze
chach. W ten to czas pamiętny wyschły w kraju wszystkie źródła.
W r. 1x37 z powodu suszy, która zwykle za sobą pociąga pożaiy, spłonęło bardzo wiele miast, jak na przykład Moguncya, Strasburg i inne. W roku 1232 miało być tak gorąco, że jajka gotowano w piasku, a w 1304 Sekwanę, Loarę 1 Ren pod Kolonią było można przejść bezpiecznie.
Starzy kronikarze twierdzą, źe w roku 1456, bardzo burzliwym i wojennym, miało więcej ludzi zginąć od upałów, niż od miecza..
Wiek dziewiętnasty zapisał pod tym względem pamiętnie rokiem 18x1. Już w końcu miesiąca czer
wca jedzono chleb ze świeżej mąki i pito wino ze świeżego winobrania.
Co do wina zaś, to rzecz wiadoma, źe o ile rolnicy i ogrodnicy jęczą wobec suszy, o tyle radują się właściciele winnic, właśnie bowiem te lata wy
dają najlepsze zbiory.
Tak zwykle bywa i jest na tym św iecie: jedni płaczą, a drudzy się śmieją.
W owym pamiętnym roku 1540, wino było tak dobre i takie mocne, że mały puhar wystarczał już do upicia nawet najsilniejszego mężczyzny, a znów smakosze bardzo dobrze wiedzą, że najlepsze g a
tunki win były z lat suszy, których oprócz z roku 18 11 zanotowano jeszcze trzy w wieku dziewięt
nastym, to jest w roku 1834, w roku 1865 tak samo w roku 1893.
Teraz kronikarze dołączą także i ten rok 1904 jako rok wielkiej suszy.
Pod Riideshei- mem jest wielki kamień na dnie Renu, który w nie
zwykle suchych latach, gdy wody opadną, ukazuje się na powierzchni.
Ten to kamień zastępuje wybor
nie kroniki, gdy się bowiem ukaże na powierzchni, zbiega się zaraz całe miasto i ryje na nim datę roku i miesiąca, a przy- tem uroczystość jest tak wielka, że na brzegu zapala się o g n ie, przy którem pieką wo
łu dla upamięta- nie tak rzadko zjawiającego się dnia.
Czy kamień ten ukazał się już, czy też ukaże się niezadługo, jeżeli brak deszczu dokuczać nam będzie dalej, dowiemy się chyba z telegramów.
Ofiara gór.
Przy bardzo licznym udziale publiczności odbył się w Zakopanem pogrzeb śp. Tadeusza Sadowskiego, młodego i wysoce uzdolnionego prawnika z W ar
szawy, który do Zakopanego przyjechał po wypoczynek i zdrowie, a zginął tak straszną śmiercią, pochłonięty przepaścią Giewontu.
Ofiara g ó r ! Ile ich już liczą rozpadliny skalne świata całego! A jednak corocznie nowe zastępy pną się na niebosiężne szczyty, szukają najmniej do- stępnyeh ścieżek, aby tylko nie iść utartym szla
kiem, aby módz powiedzieć: »znalazłem inną drogę«.
Znany jest naszym czytelnikom przebieg tragi
cznego wypadku i wiadomo, w jaki cudowny iście sposób uratowano współtowarzysza nieszczęsnego t: jfc.
Szw ajcarsk a w illa.
słuchać, co on sam o tem m ówi:
»Było to w poniedziałek. Po śniadaniu w pen- syonacie postanowiliśmy ze śp. Sadowskim i jeszcze z jednym sublokatorem, odbyć krótką wycieczkę na Giewont, z zamiarem powrócenia na obiad okol go
dziny czwartej.
Dzień był wyjątkowo piękny, lubo nieco chło
dny. Nie zabraliśmy ze sobę żadnych zapasów ży
wności, ani przewodnika, uważąjąc to za zbyteczne wobec niedalekiego spaceru.
Sadowski chodził po górach znakomicie, co zaś najważniejsza, chodził bardzo rozważnie, bez bra
wury. A jednak...
Celem wycieczki był Giewont. W połowie drogi trzeci nasz towarzysz zawrócił do Zakopanego, my zaś zaczęliśmy się piąć pod górę bez pośpiechu i bez zbytniego umęczenia. Przewodnika, jakem rzekł, nie mieliśmy, trzymaliśmy się znanego szlaku.
Naraz, za jednym z załamów góry ukazało się przed nami towarzystwo, złożone z kilkunastu osób.
Proponowałem, żeby się do niego przyłączyć, ale Sadowski niechętny był temu, postanowiliśmy zatem ominąć je, skręcając nieco w buk.
To było naszą zgubą. Idąc ciągle naprzód, nie zauważyliśmy, źe sie zagłębiamy w okolice góry, mało uczęszczane, i że droga staje się coraz tru
dniejsza do przebycia. Pomimo to, p -suwaliśmy się wciąż naprzód, krzepiąc się nadzieją, że za chwilę droga się wygładzi i wejdziemy na bezpieczniejszą ścieżkę. Złudne miraże gór!
Nareszcie doszliśmy do takiego punktu, z któ
rego absolutnie nie było wyjścia. Stroma ściana skalna zwieszała się nad niezgłębioną przepaścią, a my staliśmy na ostatnim jej załomie, nie mogąc iść naprzód i bojąc się cofnąć. Każde poruszenie, jeden krok fałszywy, groził niechybną śmiercią.
Trzeba było powziąć jakieś postanowienie, a przedewszystkiem zmienić pozycyę, gdyż ta, jaką zaj
mowaliśmy, przyciśnięci do skały, była nie do po
zazdroszczenia. Z zachowaniem więc największej ostrożności opuściłem się kilka kroków niżej i sia
dłem okrakiem na niewielkim cyplu skalnym, wysta
jącym nad przepaścią. Odetchnąłem.
Tymczasem Sadowski stał nieco w górze na dawnem miejscu, bezradny wobec okropnego poło
żenia. Zawołałem na niego, aby, jeżeli może, spu
ścił się do mnie, gdzie we dwóch jakoś się pomie
ścimy. Nie mając innego punktu wyjścia, zaczął się istotnie, z zachowaniem największych ostrożności, zsuwać ku mnie. Naraz, o jakieś parę kroków stanął.
Nogi pod nim drżały.
— Niedobrze mi — rzekł zmienionym głosem.
Podałem mu ciupagę, radząc, aby się jej trzy
mał i zsunął na cypel, zwrócony twarzą do skały.
Nie chciał, czy nie mógł tego uczynić i zaczął się istotnie zsuwać na plecach, opierając się obca
sami o kamienie i trzymając ciupagi.
Wtem stało się coś dziwnego. Czy kamień mu się z pod nóg usunął, czy stra ił przytomność, dość, że ujrzałem, jak się oderwał od skały i runął w prze
paść. W drodze uderzył głową o jeden ze złomów granitowych, leżących poniżej, aż głuche echo, mro
żące krew w żyłach, rozeszło się do kola.
Pozostałem sam. Com przeżył, Bóg jeden wie!
Zawieszony pomiędzy niebem a ziemią, upadły na siłach, rozbity na duchu przeżyti mi wrażeniami, czu
jąc pod nogami swemi, hen na dnie czarnej prze
paści, okaleczone zwłoki mego nieszczęśliwego to
warzysza — zmartwiałem.
umysłowe, aby się utrzymać na zajętej placówce.
Zacząłem wołać o ratunek. Zrazu nikt mi nie od
powiadał. Dopiero po paiu gi dżinach niewypowie
dzianych mąk niepewności zaczęły mnie dochodzić odgłosy dalekich nawoływań. Szukano mnie. jak się później dowiedziałem, klimatyka wysłała 12 gó
rali na poszukiwania 1 ci idąc za głosem moim, do
szli do punktu, odległego odemme o kilkadziesiąt sążni, ale dalej żaden nie odważyd się posunąć!
Dopiero jeden młody góral, nazwiskiem Krzep
towski, okólną drogą dotaił do mnie, czepiając się załamań skalnych i korzeni. Z pomocą linki 1 tego dzielnego człowieka, opuściłem się na dól i stanąłem na względnie bezpiecznem miejscu, zkąd już łatwo wyszliśmy ze strasznego labirjntu.
Na cyplu skalnym pozostawałem przez o k r ą g ł e
13 godzin. W nocy był taki chłód przejmujący, źe literalnie lęce mi kostniały. Nie mogłem ich roz
grzać, aby nie stracić równowagi#
Straszna opowieść, nieprawdaż?
Błogosławiony Czesław, wyznawca.
Błogosławiony Czesław był synem hrabiego Eu- stachiusza Odrowąża 1 urodził się roku 118 4 w e wsi Wielkim Kamieniu pod Strzelcami na Górnym Ślą
sku. Jego bratem jest św. Jacek. Obydwaj po ukoń
czeniu nauk zostoli kanonikami w Krakowie. Stryjowi swemu, biskupowi ki akowskiemu Iwonowi, towarzy
szyli do Rzymu, gdzie poznali św. Dominika, założy
ciela zakonu dominikańskiego lub kaznodziejskiego.
Sami wstąpili do tegoż zakonu. Na podróży z Rzymu do ojczyzny założyli klasztór w Fryzaku i opowiadali jako gorliwi kaznodzieje słowo Boże w Austryi, na Morawie, na Śląsku i w Polsce. W Krakowie zało
żyli klasztór, a błogosławiony Czesław wyruszył do Pragi, gdzie także klasztor ufundował, a potem do Wrocławia.
W Wrocławiu zapoznał się Czesław z świętą Jadwigą Obok kościoła św. Wojciecha zbudował klasztor dominikański. Z Wrocławia czynił dalekie podróże misyjne, nauczał wiernych, wspomagał bie
dnych. Roku 1241 spustoszyli Tatarzy Śląsk i obie
gli Wrocław. Mieszkańcy miasta uciekali na wy
sepkę, gdzie stał kościół katedralny, i gdzie Czesław do wytrwałości ich upominał. Stanął on na twierdzy i błagpI Boga o pomoc. Tedy widziano jakoby kulę ognistą nad jego głową oświecającą całe miasto.
Tatarzy przelękli się i uciekli. Czesław umaił we Wrocławiu dnia 15 lipca 1242 i spoczywa w świe
tnym alabastrze w kaplicy kościoła dominikańskiego.
—■-« -♦♦!»»- ---
Praktyczne rady.
Środek na odciski.
Łatwym i prostym sposobem na nie jest użycie wosku. Wosk taki musi być jednak prawdziwy 1 zu
pełnie naturalny, bez żadnej przymieszki chemicznej.
Rozgrzewa się go cokolwiek, aby zmiękł i dał się ugnieść. Na mały kawałeczek papieru białego albo płótna smaruje się go i przykłada na odcisk. Przez trzy do czterech dni pozostawia się plasterek na od
cisku, bo w tym czasie zazwyczaj już tak zmięknie, że z łatwością go wyjąć można. Gdyby jednak od
cisku jeszcze z łatwością usunąć nie było można,
trzeba drugi raz taki woskowy plasterek na taki sam przeciąg czasu przyłożyć. Potem skutek będzie pe
wny. Nakoniec wziąść ciepłą kąpiel nożną.
J a k się pozbyć b ro d a w e k ?
Miejsce brodawkami obsypane obmywać wodą, w której kowal hartuje żelazo. W każdem mieście, ba i w każdej wsi, jest kowal, który chętnie pozwoli na to, aby w wodzie tej się umywać, lecz musi być czysta. Środek ten jest niezawodny. Można i w domu rozgrzać w domu żelazo do czerwości i har
tować w zimnej wodzie kilka lub kilkanaście razy, a osiągnie się ten sam skutek,
N iszczen ie z ie lsk a .
W ilgoć i deszcze sprzyjają rozrastaniu się ziel
ska w alejach i między kamieniami na brukowanych dziedzińcach. Ponieważ gracowanie trwa za długo, można zastosować następujący szybki i krótki sposób:
Do wrzącej wody wrzuca się na każde 60 kwart 13 funtów siarki proszkowej. Po rozmieszaniu i roz
cieńczeniu podwójną ilością wody, gdy płyn się ustoi, polewa się nim odnośne miejsca. Zielsko zostaje zniszczone natychmiast na parę lat.
R o z m a ito śc i.
P o d rząd em c a ra . Niejednokrotnie wykazy
waliśmy czytelnikom naszym niezdolność moskiew
skiego rządu do utrzymania w państwie cara jakiego
kolwiek ładu i porządku. Oto znowu mała próbka na dowód, że państwo rosyjskie, rządzone przez złodziei, jest dla porządnych ludzi jeżeli nie piekłem, to czyściem, a dla rzezimieszków jest za to przeciwnie, bo rajem.
Rzecz dzieje się w Warszawie na przedmieściu Wola. Pewien zamożny człowiek, posiadający dom letni tuż za rogatką, pewnego razu wczesnym ran
kiem zrywa.się z łóżka, usłyszawszy pod oknami swej sypialni głośną rozmowę. Wejrzał oknem i — widzi: w ogrodzie na grządkach siedzi trzech wy
rostków i wybiera mu najspokojniej truskawki do wspólnego koszyczka.
— A wy co tam robicie ? — krzyknął na nich w pasyi.
— J a pan widzi, truskawki zbieramy.
— Przecie to moje.
— Jak będą w naszym koszyku, to będą nasze.
Właściciel wobec tego spokoju włamczyków ogrodowych cofnął się od okna, aby za chwilę uka
zać się w niem z rewolwerem w ręku.
A le to trójce hultajskiej bynajmniej nie ode
brało humoru, ani równowagi. Zbierali truskawki z niezachwianym spokojem dalej.
— Jeśli nie odejdziecie w tej chwili, będę strze
lał, jak do psów ! — brzmiał głos od okna.
— Mybyśmy radzili nie strzelać — odpowie
dziano spokojnie z ogrodu.
— Jakto?
— Najpierw niekoniecznie pan teraz trafi, a po
tem rozzłości nas pan tylko, i będzie źle...
— Co źle?... W moim własnym domu?
— Ano... my tam możemy przyjść jeszcze kiedy do tego pańskiego domu. Przyjdziemy grzecznie gdzieś tak nad ranem; powyjmujemy okienka, a zło
tego paniska jeszcze podziabiemy majcherkiem (no
żem). Czy to warto dla tych paru marnych tru
skawek?...
»Istotnie nie strzeliłem* — opowiadał później ów obywatel z dzielnicy wolskiej. »Tym ludziom warto się było okupić koszykiem truskawek. Prze
czekałem, tłumiąc bezsilnie swą wściekłość, aż d o kończyli zbioru moich truskawek. Koszyk nakryli liśćmi i grzecznie mi się ukłoniwszy, zręcznie jak koty, kolejno przesadzali żelazne ogrodzenie mego ogrodu. Czy powtórzą swą wizytę?... Zepewne...
G azety k o re ań sk ie . W Korei wychodzi gazet niewiele, zaledwie kilka, a i te, co są, stoją niżej wszelkiej krytyki. Zwykła gazeta koreańska składa się z czterech stron wielkiego druku. Pierwsza strona zawiera opowiadanie, rodzaj feljetonu tendencyjnego.
Na jednej połowie drugiej strony umieszczone są rozporządzenia cesarskie, druga zachowana jest dla artykułu wstępnego. Artykuły te traktują o takich np. przedmiotach: »Latem występują często epidemie, lato zbliża się teraz i dla tego trzeba, żeby wszyscy mieszkańcy Suelu utrzymali domy swe i kanały w czystości.« Na stronie 3-ciej znajdują się ogłosze
nia, na czwartej telegramy europejskie, zazwyczaj z przed 10-ciu dni. W tem samem piśmie, które za
mieściło artykuł wstępny o epidemiach, znajdowała się następująca notatka: »D. 15 kwietnia odbyło się u cesarza posiedzenie wielkiej rady, na którem roz
ważano sprawę budowy nowego pałacu z materyału ogniotrwałego. Zaproponowano jako materyał hu- dowlany — masę papierową, a 1000 osób będzie na
jętych do żucia papieru, potrzebnego dla przygoto
wania tego materyału.*
C zło w iek o d w óch s e rc a c h W mieście Lacce w Apulii, we Włoszech, znaleźli lekarze wojskowi przy oględzinach rekrutów u niejakiego de Maggio z Alessano osobliwe zjawisko, ti. że miał serce na prawym boku. Ale później, kiedy de Maggio wrócił z wojska, lekarze poddali go oględzinom ściślejszym i z pomocą promieni Roentgena stwierdzili fenome
nalny, iście wyjątkowy ustrój ciała. Młodzieniec po
siada dwa serca: jedno po prawej, drugie, nieczułe, po lewej stronie. Wątroba jest po lewej stronie, śledziona po praw’ej, żołądek zbacza ku lewej stronie.
De Maggio ma dwa żebra więcej, niż u człowieka normalnego; przy tern cieszy się wybornem zdrowiem, skończył służbę wojskową w konnicy i traktuje obe
cnie o sprzedaż swoich zwłok muzeum anatomicznemu w New-York za 10000 dolarów, z których połowa ma mu być wypłacona zaraz, a druga połowa w 45-tym roku życia.
P r z e p ro w a d z k a m iasta. W Ameryce dzieją się rzeczy niezwykłe. Jakkolwiek słyszeliśmy o prze
prowadzce całych domów z miejsca na miejsce, to jednak przeprowadzka całego miasta jest niebywałą chyba nowością Takiej właśnie przeprowadzki ma dokonać miasto Wadswarth w stanie Niewada. Le
żało o n o przy kolei, po zmianie jednak kierunku linii, stacya wypadła o 36 mil angielskich w bok w Sparks.
Zagroziło to bytowi miasta, a jednocześnie stało się niedogodne dla kolei, która na nowej stacyi miała tylko puste place. Towarzystwo kolei zapropono
wało też pizeniesienie miasta, a miasto się zgodziło.
Wnet napłynęły zaofiarowania firm transportowych.
Jedna podjęła się przeniesienia 40 domów, inne po 20. Kolej oddała do rozporządzenia specyalne wa
gony w formie olbrzymich platform. Przewiezione będą oddzielnie kościół i budynek szkolny.
W w ieku lat 10 9 zmarła w Miskólcz na W ę
grzech Katarzyna Singerowna, matka naczelnego lekarza szpitala Ogólnego Komitetu Bobroyskiego.
Zmarła posiadała 18 dzieci, z których część przewa
żna poprzedziła ją do grobu, ma jednak 40 żyjących wnuków, 47 prawnuków i jednego praprawnuka.
W powrocie z knajpy.
Przechodzień do płaczącego chłopca :
— Czego tak płaczesz mały ?
— Zgubiłem tatę. Czy on ino sam trafi do domu... !
Z rozmów o wojnie.
A ja wam mówię, że wojny są potrzebne, cho
ciażby dla tego, żeby się nauczyć geografii. Ja np.
przed paru miesiącami nie miałem pojęcia w jakim kraju znajduje się Czemulpo.
N a wsi.
— Wynająłbym to mieszkanie na lato, ale tu niema cienia.
— Ba, ale zato jest sucho i lepsze powietrze.
— I towarzystwa tu niema.
— Ale za to jest cicho i spokojnie.
— Tak, ale dom taki odosobiony, można się bać napadu. Są tu psy przynajmniej?
— E, to nie, ale w naróżnym pokoju na dul©
sypia moja teściowa.
Nasi terminatorzy.
— No, jakże ci tam u maistra ?
— Majster jak majster, ale majstrowa to jest istny zegar.
— Jakto ?
— Co kwadrans — bije.
W w iejskiej szkole.
— Powiedz mi kochaneczku, co winien jesteś swoim rodzicom ?
— Nic.
— Jakto nic ?
— No, bo moi rodzice niepełnoletnim żadnych pieniędzy nie pożyczają.
Słuszne zdumienie.
— Chodź stara, pójdziemy na piwo!
— E h ! Schowałbyś pieniądze na co lepszego.
— A czy jest jeszcze coś lepszego nad piwo?
Nowe pokrewieństwo.
— Czy ten chłopczyk maty należy do pańskiej rodziny ?
— Tak, to mój daleki krewny.
— W jakim stopniu ?
— Jest jedenastym z rzędu synem, a ja znów pierwszym!
U jubilera.
Właściciel magazynu z westchnieniem :
— Chciałbym być choć raz dostawcą dworu sułtana!
— Dlaczego ?
— Bo jak sułtanowi przyjdzie ochota kupić żonom prezent, to machnie odrazu siedmset pier
ścionków., dla każdej połowicy po jednym ! r W restaurasyi.
Gość do gospodarza:
— Panie, befsztyk taki twardy, że g o u k r o i ć
nie jestem w stanie!
— M arysia! podaj panu inny nóż!...
ZAGADKA.
T-^lko połowa litery Dźwiga książki i litery.
Za rozwiązanie powyższej szarady przeznacza my nagrodę
Rozwiązanie szarady z nr. 28-go.
Kupa, ropa, nikt.
K u— ro— ki, K u— ro—pa— tkin.
Dobre rozwiązania nadesłali:
Jakób Chłopek, Bottrop, Fr. Pluszczyk, Montóis la Montagne, Ryszard Budynek, Świętochłowice, Wa
lenty' Przybyła, Zawodzie, Nikodem Qwaśny, Lubań, Stefan Rybarek, fan Kamiński, Świętochłowice, Woj
ciech Kuźaj, Bruch, Jan Szulc, Poznań, Karol Koło
dziejczyk, Szarlej, Marya Pawlica, Jedłownik, Fran
ciszek Twyrdy, Król. Huta, Franciszek Porada i Jan Werner Lipiny, Zemba, Dziergowic, Robeit Woliny, Sandomierz, Józef Knopp z Starego Zabrza, Józef Ku- czera, Buków, Albina Landkocz, Łubom. St. Feni- kowski, Strzelno, Małgorzata Piller, Pr. Starogard, Michał Klepka, Friedenshuta, Hania Bobińska z K a
lisza, Fianciszek Oslisło. Bottrop, Karol Mitko, Disteln, Franciszek Twardzik, Botrop, Franciszek Tekieli, Ba- tenbrok, E Wyleżychowa, Bytom, Jadwiga Badura, Roździeń, P. Doleżych, Orzegów, Piotr Przybyła, Witkowo, Wincenty Kolar, Biertułtowy, Teresa Po
lok, Siemianowice, Teofil Coraus, Lyon, Jul. Broda, Bismarkhuta, Stanisław Czekała, Bruch, Paula Rugor, Dolny Świerklan, Walenty Mańka5', Hontrop, Teodor Staniczek, Pszów, Paweł Bluszcz, Górne Łaziska, Ludwik Mika, Brzezie, PiortKról, Zabrze, Antoni Grund Franciszek Kaczmarek*, Berlin, J. i Fr*. Lewandow
ski, Kilonia, Karol Drzyzga, Kostawy, StaniendaMaksy- milian, Szombierk, Ludwik Grobelny, Pyskowice, Paweł Chodzidło, Polska Wisła, Teodor Brzóska, Orzegów, Stanisław Nowak, Mała Dąbrówka, Fran
ciszek Piechura i Janek Wypich, Król. Huta, Wilh.
Zarzecki, Biertułtuwy, Robert Biskup, Król. Huta, Paweł Mycka, Friedenshuta, Jan Szyja, Chropaczów, Piotr Łyszczak* i Franciszek Richter, Roździeń.
3 nagrody, które przypadły tem, których na
zwiska oznaczone są gwiazdką, jużeśmy wysłali.
N akładem i czcionkam i »G órnoślązaka*, spółki w ydaw niczej z ograniczoną odpow iedzialnością w K atowicach.
R edaktor odpow iedzialny: A ntoni W «lski w K atowicach,