• Nie Znaleziono Wyników

Łowca słów

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Łowca słów"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

StanisławStachowski

(2)

Profesor Stanisław Stachowski: - Nie lubię tej rzeczy... Nigdy nie znosiłem systemów totalitarnych. Na własnej skórze odczułem, co to jest system totalitarny, już we wrześniu 1939 roku. Ale z wybo­

ru nigdy się polityką nie interesowałem... Jestem historykiem słów.

Elżbieta Dziwisz

Łowca słów

Zapamiętał chodnik i kamień przy furtce, o który zawsze się potykał, raniąc bose stopy, atu kamienia nie ma.Gdzie może być kamień?

- Ten dominaczej stał- powiedział do żony.

- Domci przestawili!- onanato.

Podszedł do samej bramki, oparł się, patrzy. A napodwórku stoi pani Gundzinowi- czowa, ich sąsiadka, dobra znajoma rodziców. Rozmawia z drugą kobietą, ale kątem okawyraźnie obserwuje, cosię dzieje przy wejściu na podwórze.Nagle woła do niego:

-Stasiek,toty!

- To ja! - odpowiedział.

-Czytywiesz,Stachu, żekilka lat temu musieliśmy domprzesunąć w głąb podwó­ rza? - powiedziała nieoczekiwanie paniGundzinowiczowa.

Pożegnali się trzydzieści cztery latatemu, kiedy to rodzina Stachowskich wsiadała do repatrianckiego wagonu,którym wyjeżdżali do Polski. Bo tutaj, w Jeziorach,jużbyła wtedy Białoruska Socjalistyczna Republika Radziecka.

Dwie świątynie

Poszedł zobaczyć, jak tu kiedyś mieszkali. Może nie trzeba było? Domek stał wprawdzie,alejuż pochylony, w oknach, zamiast firanek,stare gazety. Smutnywidok!

Lepiej było zostawić w pamięci obraz poprzedni, kiedy to wlutym 1945 roku rodzice zsześciorgiem dzieci zamykali za sobą drzwi rodzinnego domu. StanisławStachowski skończył dopiero co czternaście lat. Drugi bardzo smutny widok - na rynku. Duży, możejakpółkrakowskiego.Stare lipyna tym rynku w Jeziorach osłaniały dwie świąty­

nie: katolicki kościół i prawosławną cerkiew. Tylko kopuły nadnimiodbijałypromienie słoneczne. W lipcu 1944 roku jedna z bomb zrzucanych na miasto przez lotnictwo sowieckie trafiła w kościół.I takzostały te gruzy nadziesięciolecia.

(3)

172 Uczeni przed lustrem

Będąc tam wtedyz żoną, w1979 roku, poszli jeszcze na cmentarz. Chciat jej pokazać stare nagrobki. Patrzy - a tu przez te lata wyrósłcmentarz radziecki,bez krzyżyna mo­

giłach, azczerwonymigwiazdami. Te nagrobki podzieliły cmentarz taksamo,jak nowa ideologia podzieliładotądżyjącezgodnie na tejziemi trzy narody.

-Nikt się w szkole nikogo nie pytało narodowość. Przed wojną Jeziory miałyjakieś siedem tysięcy mieszkańców. Najwięcej Polaków i Żydów, znacznie mniej Białorusi­ nów. Kiedy miała być lekcja religii, do klasy przychodził ksiądz, pop i rabin. Każdy zabierał swoją trzódkę - i tak to było do pierwszej okupacji sowieckiej we wrześniu 1939 roku. A potem odmiana. Pamiętam, mieliśmy w klasie prawosławną Klaudię.

Nagle przestała siębawić z dziećmi polskimi. Zapytałem w domu rodziców, czemu to Klawa nie chce z nami rozmawiać. „Bowidzisz, jej tatajest komunistą” - tłumaczyli, co dziecko, jakimbyłem wtedy, słabopojmowało - mówi do mnie profesor Stachowski.

Wlutym 1940 roku nalekcjeprzestałaprzychodzić Jadzia Król. Najpierwmyśleli, że chora. Ale jej niemai nie ma.

-CzemuJadzia nie chodzi do szkoły? - zapytał kiedyś w domu.

- Bo ją z całą rodziną Sowieci wywieźli naSyberię! - usłyszał.

Harcerskie mundury i czołgi w Grodnie

RodzinaStachowskich mieszkała w Grodnie do połowy 1938 roku. Gdyby tak tutaj dłużej zostali, być możedoświadczyliby tego, co wdniach sowieckiej agresji na Polskę stało się udziałem mieszkańców miasta. W Grodnie był garnizon wojskowy. Wzmoc­ nionyjednostkami rezerwowymi i ochotniczymi, stawiał bohaterski opór Armii Ra­ dzieckiej, która 21 września 1939 roku zaatakowała miasto. Do walki stanęli harcerze i młodzieższkolna. Wytrwalitrzy dnii trzy noce.

-Zeźródełhistorycznych wiem, żeArmiaCzerwona bestialskomściła stratyponie­ sione w walce o Grodno. Gąsienicami czołgów rozjeżdżano jeńców. Trwały grabieże i gwałty, kilka tysięcymieszkańcówdeportowano na Syberię- mówi profesor.

Mnie natomiast z opisów obrony Grodna pozostała szczególnie w pamięci relacja o tym, jakumierał trzynastoletni uczeń, Tadek Jasiński, jedyny synZofii. Kiedy do Grodna wjechały radzieckie czołgi, mieszkańcy ruszylina niez tym, co mieli- z butelkami benzy­

ny. Tak udało się im spalić cztery czołgi, dwanaście mocno uszkodzić. Rzucano nawet lampy naftowe. Iwtedy na jednymz czołgów zauważono przywiązanego chłopca wszkol­ nymmundurku. Jak to było przed wiekami pod Głogowem?Zojcowejrękinie boli.

„Ty jesteś, Stasiu, w czepku urodzony” - powtarzała często mama, Franciszka Sta- chowska. Ijaktakdzisiajprofesor o tymmówi, toz perspektywy lat widać, żecoś wtym jednakjest. Bo w Jeziorach ominęły ich szczęśliwie represje sowieckie, potem niemieckie i znowu sowieckie. Ojciec pracowałw tartaku, jakoś tutajprzeżyli do lutego 1945roku.

Trzy tygodnie jechali do Polski

Nie zastanawiali się ani chwili. Jadą. Rodzina ojca pochodziła z Piotrkowa Trybu­ nalskiego, on urodził się w Tomaszowie Mazowieckim i tu zdał maturę. Na Gro- dzieńszczyznę trafił wiosną 1920 roku z oddziałami generała Lucjana Żeligowskiego.

(4)

W niedużej szlacheckiej wsiKorczyki (szlacheckimi nazywano wsie zamieszkane przez Polaków) poznałmamęitakzostał. Teraz wracał w rodzinne strony.

- Jechaliście do Polski od początku lutego do 17 marca 1945 roku. Proszę mi po­ wiedzieć, jak tojest, kiedyna trzy tygodniekolejowy wagon towarowystaje siędomem?

- pytam profesora.

- Pani tak samo mnie pyta,jak mój wnukKamil. Urodził siętuż przed stanem wo­ jennym,jako dziecko nie może wiele pamiętać. Kiedy wspominaliśmy kartki na mięso i cukier, onw pewnej chwili nam przerwał: „Jak wy to mogliściewytrzymać?”. Mogli­

śmy. A wtedy zimą 1945 rokuw czasie repatriacjikorzystaliśmyjednak z opiekipań­

stwa, bo tobyłauzgodniona traktatem wymiana ludności. Aco mieli o życiu w wagonie kolejowym powiedzieć ludzie wywożeni przez Sowietów na Syberię, do Kazachstanu, na Krym? NKWD-ziściprzychodzili po nich nocą, dawali półgodziny na spakowanie się, i wszystko. Mydo drogi byliśmy przygotowani. A zresztą, co to jest trzy tygodnie wobec na przykład trzech miesięcy, bo tyle nieraz trwał powrót do Polski z Syberii - słyszę.

Minęli Warszawę, którawołała o pomstęniebios jeszcze dymiącymi ruinami, doje­

chali do Łodzi. Trzeba było mieć dokumenty, a tymczasem kościół w Jeziorach został zburzony, skąd było braćmetryki? Rodzina Stachowskich zgłosiła się do Urzędu Ewi­

dencji Ludności w gronie świadków. Stanisław Stachowski, naprawdę urodzony wSzczuczynie (tylko rok tam rodzice mieszkali), zostałzapisanyjako obywatel Jezior, bostamtądwywodzili się krajaniejadący w tym samym pociągu.

Poznał żonę na szkolnym korytarzu

W Tomaszowie zamieszkali najpierw w baraku dla repatriantów. Przydział miesz­

kania dostali po dwóch tygodniach. Matka, któradotąd nie pracowała,poszła do dużej fabryki włókien sztucznych, gdzie zatrudniano wtedyponad siedem tysięcyosób. Fa­

bryka została założona jeszcze przed pierwszą wojnąświatową. Od razu,jeszcze w mar­ cu 1945 roku,StanisławStachowskiposzedłdo szóstej klasy szkołypodstawowej, a od września rozpoczął naukę w tej samej szkole, którą kończył ojciec, obecnie I Liceum Ogólnokształcące imienia Jarosława Dąbrowskiego.

- Jednegodnia, w czasie przerwy, koleżanka powiedziała do mnie: „Mamy nowego kolegę. Chodź, to go poznasz”. Był o rok starszy ode mnie. Chodziliśmy do równole­ głychklas, on z językiem angielskim,a jaz francuskim -mówiżona profesora.

Ich ślub odbył się dziesięć lat później, w Tomaszowie, wkościelepod wezwaniem Świętego Antoniego. Skromny ślub, patrząc z dzisiejszej perspektywy. Panna młoda w kostiumie i krótkim welonie. Chór męski złożony z kolegów pracujących razem zZofią Stachowską śpiewałpięknie nowożeńcom.

- A ten wyhaftowany cekinami srebrzystysmok,który tak się pani podoba, wisiał zawsze wmoim domurodzinnym wTomaszowie. Nadotomaną. Jeszcze przedwojną mama kupiła ten obraz od jakiegoś handlarza domokrążcy - dopowiada paniZofia.

Teraz smok strzeże ich krakowskiego mieszkaniaw bloku, na ósmym piętrze, trze­

ciego zkolei,skąd widać Wawel.

(5)

174 Uczeni przed lustrem

Chorwat ożeniony z Polką

Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Jeziory i Grodno, a gdzie Tomaszów, no a potem Kraków - aletaktobywa. Ludzie są jakptaki. Gdzieich los rzuci, zakładają gniazda.

- Na Uniwersytet Warszawski miałem bliżej,ale tamwtedy niebyłoslawistyki.Ana Uniwersytecie Jagiellońskim właśnie powstała rok wcześniej. W roku akademickim

1951/1952 byliśmy drugim z kolei rocznikiem - mówi profesor Stanisław Stachowski.

Slawista i turkolog, ale do turkologii dojdziemy potem, na razie zatrzymajmy się na pierwszym roku studiów slawistycznych. Twórcami slawistyki na Uniwersytecie Ja­

giellońskim byli wybitni uczeni, profesor Tadeusz Lehr-Spławiński, który wcześniej wykładał na Uniwersytecie Lwowskim, był rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego wiatach 1939-1946, i profesor Franciszek Sławski, autor wielkiego Słownika etymolo­

gicznego języka polskiego. Zajęcia ze studentami prowadziła wtedymłoda pani doktor MariaBobrownicka.

- Języka serbsko-chorwackiego uczył nas Villim Francie, Chorwat, który jeszcze przed pierwszą wojną światową ożenił się z Polką izamieszkałw Krakowie.Wykładał wszystkie przedmiotyzwiązane z językiem serbsko-chorwackim (gramatykę opisową, historyczną),prowadził też zajęcia z praktycznej nauki języka. Żadnego innegolektora zJugosławiiwtedy niebyło. Robił, co mógł. Niedługo po studiach, w 1956 roku, z gru­

pą asystentów jugosłowiańskich jeździłem po całej Polsce. Porozumiewaliśmy się bez trudu, tylko koledzy Jugosłowianiezwrócili nam uwagę, że używamy archaizmów języ­ kowych, a nie znamy nowych wyrazów. Tak jest, kiedy języka uczy ktoś,kto znim stra­ cił bieżący kontakt z racji zamieszkiwania z dala od ojczyzny, która jest przecież ma­ tecznikiem słów - słyszę.

- Słowa są jak kwiaty - dopowiadam od siebie. - Wyrastają, krzewią się, przeobra­ żają, nabierająrozmaitychznaczeń, a z czasem giną,aby dać wzrastać innym słowom, bardziej przydatnym.

Zdwudziestopięcioosobowej grupy studentów slawistyki rocznika 1951/1952 język serbsko-chorwacki wybrało czworo. Docenta habilitowanego Villima Franćicia zapa­

miętali jako mężczyznę wtedy już starszego, postawnego, życzliwego dla studentów (wiadomo jakie były czasy, mając tak niewielkie grupy, można było znać dobrze nie tylko naukowe pasje, alei warunkimaterialne młodzieży, i Francie je znał, ajak trzeba - pomagał). Alemiał jedną cechędlamłodzieżyuciążliwą. Nie mógł długo spać.Zajęcia urządzałjużo7.30 rano, czyli bladym świtem.

Czy lubi pan Turków?

Wydaje misię,żeaby badaćjęzyk, historięi kulturę danego narodu, trzeba go wcześ­ niej polubić,ale okazuje się,żeniemam racji. Na pytanie:

- Czy lubi panTurków? - profesor Stanisław Stachowski odpowiada:

- Może nie tyle lubię czy nie lubię, co mamdo nich dosyć krytyczny stosunek. Są gościnni wżyciu codziennym,towarzyskim. Ale wbadaniach naukowych mają dosyć lekceważący stosunek do osiągnięć uczonych nietureckich (widać to na przykład w małej ilości cytowanej literatury europejskich uczonych). Co prawda, dotyczy to

(6)

starszej generacji, młodzi, zwłaszcza ci, którzyzetknęlisięznauką europejską lub ame­ rykańską, są jużinni,ale tych starsi uważajączęstoza„zdrajców”. Wsporym procencie ci starsisą nacjonalistami. ZeSłownika historycznego języka tureckiego (osiemtomów), wydanego przez Towarzystwo Języka Tureckiego, wyrzucono wszystkie słowaobcego pochodzenia (arabskie, perskie, greckie i inne). Negatywny stosunek do obcych ma u nich odbiciechoćby także w tym, że statystyki nie podawałytam narodowości. I ma­ my sytuację, że ktoś nazwiskoma greckie, podajejęzykgrecki jakoojczysty, a narodo­ wośćwpisują muturecką...

Jednak widząc moje zdumione spojrzenie,profesor bez dodatkowych pytań wyja­

śnia, jak turkologia wkroczyła w jego życie i to tak zdecydowanie, że dzisiaj jest w tej dziedzinie naukowym autorytetem. Zciekawości. Czytającz doktorem habilitowanym Villimem Franćiciem teksty serbsko-chorwackie, zauważył, że ten język jest wprost najeżony na każdym kroku wielką liczbą wyrazów pochodzenia tureckiego. Skąd się wzięły, było oczywiste, sześć wieków tureckiej okupacji na Bałkanach zrobiłow języku swoje,ale jak tu dociec,jak słowa zmieniały końcówki i formy,jaksię dopasowywały do innegojęzyka,wrastaływ niego, eksplodowały zupełnie nowymiwyrazami? To można było zrobić, tylko poznając język turecki. Poszedł więc student Stanisław Stachowski prosić profesoraLehra-Spławińskiego o zgodę na podjęcie równolegle studiów orienta- listycznych. A profesor do niego:

- Pochodzi pan na wykłady, posłucha, jaksię pan ostatecznie zdecyduje, to proszę przyjśćz tym do mnie w przyszłymroku.

Już nie przyszedł.Wybrał sobie tewykłady i ćwiczenia, które były przydatne. Szcze­ gólneporywające były wykłady profesora Mariana Lewickiego, wybitnegoznawcy języ­ ków: mongolskiego, tureckiegoi chińskiego,który nigdy nie posługiwałsię notatkami.

(Zmarł na zawał serca w pociągu, mającniewiele ponad czterdzieści lat, polska nauka poniosła ogromną stratę). Innym wykładowcą na orientalistyce był wtedy Karaim, tur- kolog, profesor Włodzimierz Zajączkowski, który po latach, w 1974 roku, ściągnął wówczas doktora habilitowanego Stanisława Stachowskiego do Instytutu Filologii Orientalnej.

Na rozdrożu

Zanim to jednak nastąpiło, Stanisław Stachowski podążał jednocześnie dwiema dro­

gami: slawisty ze specjalnością serbsko-chorwacką oraz turkologa. Pracę magisterską obronił na slawistyce w 1956 roku. Temat: „Przyrostki obcego pochodzenia w języku serbsko-chorwackim”. Promotorem był profesor Franciszek Sławski. W 1967 roku profesor doktor Stanisław Urbańczyk wypromował nowego doktora slawistyki (miał jużopublikowane dwie książki) napodstawieprzedstawionej przez niegopracy: „Język górnołużycki wDe Originibus Linguae SorabicaeAbrahama Frencla (1693-1696)”.

- Kim był ten Frencel?

-Księdzem. Napisał dzieło mające udowodnić,że język Słowian łużyckich wywodzi się, podobniejakwszystkie inne języki,z hebrajskiego, bo pohebrajsku mówił Pan Bóg - słyszę.

-Cowtym dziele byłodla językoznawcy takiego porywającego?

(7)

176 Uczeni przed lustrem

- Frenccl ułożyłsłownik wyrazów łużyckich (dawał teżprzykłady z językapolskie­

go, czeskiego i moskowickiego, czyli rosyjskiego) i porównywał je z wyrazami hebraj­ skimi i chaldejskimi. Dla mnie jakojęzykoznawcy fascynującąprzygodą naukową było wydobycie słownictwa łużyckiego ukrytegopodmateriałemsłów hebrajskich.

Aby poznać współczesną kulturę łużycką, Stanisław Stachowski przebywał kilka­ krotnie w Łużycach, przede wszystkim w Budziszynie (który jest obecnie centrum zamieszkującej Niemcy wspólnoty dawnych Słowian łużyckich), zwiedzał teżwsie łu­

życkie, między innymi znane slawistom Radworje. Łużyczanie Górni są katolikami.

Natomiast dalej na zachód, w Cottbus, mieszkają Łużyczanie Dolni wyznania prote­ stanckiego. Bardziej zgermanizowani niżichpobratymcynapołudniu.

-Alei tak - mówi profesor StanisławStachowski - łużyckijest językiem domu,bo urzędowym językiem oraz wykładowym w szkołach i uczelniach jest przecież niemiec­

ki. Ale powiem pani,że tego, czego niezdołałzrobić Hitler,aby rozbić wspólnotę Łuży­ czan, udało się dokonać władzom komunistycznej Niemieckiej Republiki Demokra­

tycznej. Po drugiej wojnie zaczętowe wsiach, dotąd rdzennie łużyckich,osiedlaćrodzi­

ny niemieckie, aby przemieszać ludność i wychować modelowego obywatela socjalistycznego państwa. Nieodwołującego się do własnego dziedzictwa kulturowego i religiikatolickiej,aposłusznegoi uległego.

Habilitacja profesora Stanisława Stachowskiego w 1972 roku to był już zwrot ku orientalistyce. Rozprawa miała tytuł: „Fonetyka zapożyczeń osmańsko-tureckich w języku serbsko-chorwackim”. Dla niefachowca ten temat brzmi groźnie. Profesor, abymi przybliżyćwszystkie trzy rozprawy, wyjmujejekolejno z półki (półkiwypełnio­ ne książkami zajmują niemal wszystkie ściany w jego trzypokojowym mieszkaniu, wcale nietakim małym, łącznie z przedpokojem).

-Żona o moich książkach powiedziałakiedyśżartem,że normalni ludzie takich nie czytają!

Piętnasta książka, na razie

Ostatnia, piętnasta z kolei książka profesora Stanisława Stachowskiego nosi tytuł Glosariusz turecko-polski. Jest poświęcona kontaktom językowym turecko-polskim, które trwają już dobrych sześć wieków. Te kontakty obejmują różne wyrazy. Takie, które do językapolskiego przyszły ijużz niego odeszły. Ale są i takie, które pozostały, utrwaliłysię, my ich na co dzień używamy, nie przejmując się wcale tym, skąd pocho­ dzą; tak zwane wyrazy wpisane w kontekstpolski z podaniem przez autora dawnego znaczenia nazywamy glosami. Rzadkie w języku, bywają zaopatrzone w komentarz znaczeniowy, czyli glosę.Stąd w tytule słowo „Glosariusz”. Pierwszy zbrzegu przykład.

„Słowo »abdal« znaczy »pustelnik«. Odnotowane po raz pierwszy w 1678. »Był z tych pustel­

ników, co się w arabskim zwą ‘abdal’, chodził z gołą głową.«. Podstawą jest osm. tur. abdal (1641), »romita, eremita, mnich, pustelnik«”.

- Glosariusz dopieroco skończyłem pisać na komputerze, teraz wprowadzam po­ prawki i objaśnienia - słyszę.

Pochwili:

(8)

- Tu na półkach widzi pani w segregatorach ułożony alfabetycznie olbrzymi mate­

riał historyczny, z którego powstanie Słownik turcyzmów wjęzyku staropolskim. Już zacząłem jego przepisywanie na komputerze. Czas działa przeciwko mnie. Pamiętam zmarnowaną pracę jednego zjęzykoznawców, który całe życie przygotowywałsłownik do zabytków języka karaimskiego pisanych pismem hebrajskim, ale dzieła nie zdążył przepisać, zmarł, itenbogatymateriał przepadł bezśladu. B«bl.

Dwa narody, jedna prawda

Dwa narodyto polskiibiałoruski. A prawda?Dopiero za rządówradzieckich poja­

wiło się na Białorusi, ale także na Litwie i Ukrainie określenie „okupacja polska”.

Z plakatów, odezw,ulotek, apotemz podręczników szkolnych ludzie zaczęli się dowia­ dywać,jak to bohaterska Armia Czerwonawyzwoliła ich spod okupacji pańskiej Polski.

Coś niesamowitego, jak głęboko wświadomości może osadzić się podobne myślenie.

Dwa, może trzy lata temu absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, z pochodzeniaPolka z Ukrainy, wychwalała w pracy magisterskiej Armię Czerwoną za wyzwoleniejejkraju spod rządów polskich.

-Divideetimpera -mówię ja.

- Można kogoś lubić lub nie, ale nie można zakłamywać historii i trzeba ją szano­ wać. Zwłaszcza w badaniachnaukowych. I to wówczas, kiedy,jak w wypadku Białorusi, duża liczba źródeł historycznych została zapisana w języku polskim. Chociaż pamię­

tajmy z kolei my, że język białoruski był przedwiekami językiem urzędowym Wielkie­ go Księstwa Litewskiego - mówi profesor.

Na językbiałoruskipięciokrotnie przekładanoPana Tadeusza.

- A dzisiaj rzadko słychać go nawet na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu w Mińsku -słyszę.

Za to na Uniwersytecie w Grodnie, w Katedrze Języka Białoruskiego, profesor Ściećko kategorycznie wymaga, aby wszyscy mówili tam wyłącznie po białorusku.

I mówią!

Jeszcze na koniec taka dygresja ze stronyprofesora, który dotąd nigdy jakośnie sły­

szał prezydenta Białorusi mówiącego wjęzyku ojczystym. Zawsze po rosyjsku. I to na oficjalnych zgromadzeniach, kiedy to język dyplomacji wymaga, aby wypowiadać się w języku kraju, którysięreprezentuje.

Trzy pokolenia turkologów

Syn profesora Stanisława Stachowskiego, Marek, zdał maturęw I Liceum Ogólno­

kształcącym imieniaBartłomieja Nowodworskiego wKrakowiei odrazu wybrał filolo­

gię turecką na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie jest profesorem zwyczajnym wInstytucie Orientalistyki. Ale jakby tego jeszcze było mało, do grona turkologów w rodzinie dołączył także syn Marka, Kamil, któryukończył to samo liceum. Chodził do klasyo profilu matematycznym.Rodzice byli przekonani, żewybierze studia ścisłe, aon przed samą maturą zmieniłzdanie. Poszedł na Uniwersytet Jagielloński, na filolo­

(9)

178 Uczeni przed lustrem

gię węgierską, aby po dwóchlatach przenieść się na turkologię. Jest obecnie studentem piątego roku.

„Nie lubię tej rzeczy...”

- Czy polityka wkroczyła kiedyś w pana życie i odcisnęła na nim swoje piętno?

- pytam.

-Nie lubię tej rzeczy... -odpowiadaprofesor. - Nigdy nie znosiłem systemów tota­ litarnych. Proszę pamiętać, że nawłasnej skórze odczułem,co to jest system totalitarny, jużwewrześniu 1939 roku. Alez wyboru nigdy się polityką nieinteresowałem.

- W 1968 roku,w marcu, także?

- Tak się złożyło, że w dniu wypadków marcowych na uniwersytecie, ja pracowałem wdomu,niebyłomnie nauczelni. O wypadkach dowiedziałemsię od żony.

- W latach 1990-1993 był pan dyrektorem Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

- I starczy! Kiedy słyszę, jak pani dyrektor instytutu musi zajmować się bardzo przyziemnymi sprawami, do których niepotrzebne sąwcale trudne specjalistyczne stu­

dia, to myślę, żemy dalej nie szanujemy czasuludzi, którzynaprawdęcoś pożytecznego mogą zrobić!

- Pan na przykład jestłowcą słów...

- Nie,jestem rybakiem... Tak naprawdęjestem historykiem słów. Na ich historię można różnie patrzeć.Pod względempochodzenia dzielą się nadwa duże zespoły. Ro­ dzime, czyli takie, które odziedziczyliśmygdzieś tam z pradawnych czasów albo sami utworzyliśmy przez okres istnienia historycznego, oraz słowa obcego pochodzenia.

Jedne i drugie, rodząc się, stale wzbogacają język. Ich twórcy nie zawsze sobie uświa­

damiają, że tak jest, bo słownictwem się nie zajmują. Alejuż pisarze- tak. Niektórzy potrafili wprowadzić do języka utworzone przez siebie słowa. A inni nie, chociaż bar­

dzo się starali, ale to,co stworzyli, nieostałosię, znikło bez śladu - słyszę.

- Słowa,taksamojak ziarna,urosną, kiedy padną na żyzną glebę. Na kamienistym gruncie nie zapuszczą korzeni iodejdąw niepamięć - dopowiadam.

(10)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Oczy widzą tylko czarne litery na białym papierze.. Mózg ma dużo

Jeżeli uda nam się choć w części ochronić przed zniszczeniem środowiska, które są już w dużym stopniu przekształcone, to będziemy mogli cieszyć się częstym widokiem ptaka,

Po drodze do domu myślałem sobie, że to fajnie, że szkoła się skończyła, że nie będzie lekcji ani ćwiczeń, ani kar, ani zabawy na przerwach i że teraz nie będę

Zaznacz poprawną odpowiedź Którego dnia będzie burza.. poniedziałek wtorek środa

Zaznacz TAK, jeśli zdanie jest prawdziwe, a NIE, jeśli jest fałszywe.. Muzeum znajduje się przy

Mimo wysokiej ogólnej łatwości tych zadań (prawie 83% punktów możliwych do uzyskania) okazuje się, że żadne z nich nie było łatwe dla wszystkich szóstoklasistów..

Obydwa etapy tego zadania były bardzo trudne dla uczniów, których wyniki sytuują się w czterech pierwszych staninach.. Omówienie wykonania

Tak więc gra aktor, stając się wymyślonym bohaterem, podejmując jego losy; gra przestrzeń sceniczna, przeobraŜając się w miejsce wyznaczone przez dramaturga;