• Nie Znaleziono Wyników

Koma - Aleksander Sowa - mobi, epub, pdf, ebook – Ibuk.pl

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Koma - Aleksander Sowa - mobi, epub, pdf, ebook – Ibuk.pl"

Copied!
107
0
0

Pełen tekst

(1)

(2)

2

KOMA

(3)

3

© Copyright by Aleksander Sowa 2013 Okładka: Maciej Krupniewski

Zdjęcie na okładce: Maciej Krupniewski Redakcja: Łukasz Mackiewicz – eKorekta24.pl Korekta: Sabina Sagan

ISBN: 978-83-272-4151-1

-- Aleksander Sowa|Self-Publishing www.wydawca.net

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

Opole, grudzień 2013 r.

(4)

4

1.

Czarna jak smoła noc okrywa Wrocław ponurym całunem. Do podłości świtu jeszcze daleko. Jękliwe rekwiem wiatru zamazuje dźwięki. Wycie będzie tłem niepotrzebnej śmierci. Noc i mrok są najwierniejszymi jej towarzyszkami, a wiatr sprzymierzeńcem samobój- ców.

Osadzonemu nasuwa się myśl, że skończy w smro- dzie ekskrementów. Przygotował stryczek w kiblu.

Tylko tam nie sięga oko kamery monitorującej celę.

Sznur z prześcieradła przywiązuje do kraty. Z pętlą na szyi, na sekundę przed śmiercią, dopada go cytat. Z jego własnej, przeklętej książki.

„Już cię zainfekowałem. Teraz nie zdołasz się ode mnie uwolnić. Będziesz do mnie powracać w nieskoń- czoność, choćby czołgając się windą. W czołganiu się nie ustawaj!” – policjant niespełna tydzień wcześniej przeczyta na głos. Odkładając książkę, mruknie z nie- smakiem:

Koma? Nic specjalnego. Wielkie gówno, a nie wielka literatura.

Lektura najwyraźniej nie zrobiła na Wasylu Jagod- nikowie najlepszego wrażenia. Cienka książeczka, nie- spełna dwieście, na pierwszy rzut oka niepozornych stron, z czarnym profilem kozła na tle okładki w kolo- rze zachodzącego słońca. Dla autora ono dawno już zaszło.

Czy czytałem? – zapyta, sięgając po papierosa.

(5)

5

Tak.

A pan?

Pies zawsze będzie psem – dziennikarz uśmiecha się w milczeniu. Zadawać pytania. Odpowiadać jak naj- mniej, a jeśli już, to najlepiej pytaniem. Zauważył to już kiedyś, dawno rozmawiając z innym gliną. W tym reportażu widać nie będzie inaczej – myśli. Odpowiada po chwili:

Owszem, czytałem. Nie za bardzo się jednak, że tak powiem – przerywa na chwilę – wciągnąłem w fa- bułę. Ale można powiedzieć, że ją przejrzałem.

Tak też myślałem. Jak zwykle – komentuje glina nieśpiesznie. – Proszę się nie obrazić – sili się na uprzejmość – ale to wasza wspólna cecha. O wszystkim piszecie tylko po łebkach.

To taki zawód. Musimy dostosować swój tekst do szerokiego odbiorcy.

Wiem, rozumiem, proszę się nie obrażać. – Ja- godnikow natychmiast się broni. – Nie o to chodzi.

Zastanawiał się pan – niespodziewanie zmienia temat – jak w ogóle można napisać coś takiego? Takie gówno?

Gówno?

A jak to nazwać inaczej?

Dziennikarz tym razem uśmiecha się całkiem szeroko. Już wie, że chyba polubi jednego z bohaterów reportażu, jaki właśnie zaczął. Policjant sprawia na nim dobre wrażenie.

Tak, myślałem o tym – opowiada.

(6)

6

A jest pan miłośnikiem literatury?

To za dużo powiedziane. Sporo jednak czytam.

Chciałbym więcej. Ale wiadomo…

Brak czasu?

Właśnie.

Rozumiem. – Glina, wypuszczając dym, mówi wolno. – A ja, widzi pan, nie jestem ani miłośnikiem literatury, ani nie lubię czytać. A to – żarzącą się koń- cówką peta wskazuje książkę – musiałem przeczytać słowo po słowie.

Na stoliku pomiędzy nimi leży paczka długich, cienkich super slimów. Absurdalny rekwizyt. Dzienni- karz wolałby napisać o Radomskich albo chociaż Gau- loises’ach. Wtedy wizerunek gliny w reportażu mógłby być bliższy stereotypowi. Bliższy temu, o czym czytel- nik chciałaby przeczytać. Ale prawda jest mniej cie- kawa.

Aż tak źle?

Znacznie gorzej – odpowiada glina. – Masłowska przy tym to Na jagody. Szczepańska tym bardziej.

Dziennikarz rozsiada się wygodniej. Odniósł iden- tyczne wrażenie, kiedy wziął Komę po raz pierwszy do ręki i przebrnął przez cztery rozdziały początku. Lecz nie chce mówić o sobie.

A jednak to utwór wyjątkowy – zauważa.

Chodzi panu o treść?

Bardziej o formę – chłopak dodaje od razu. – Autor stworzył utwór jedyny w swoim rodzaju, praw- da?

(7)

7

Jeśli o to chodzi – zaperza się glina – już mówi- łem. To zwyczajne gówno. Tanie porno. Gniot styli- zowany na powieść. Chore zapiski psychola, który za grosz nie ma dobrego smaku.

Dla wielu to dzieło sztuki.

Tak, on wielu na ten lep rzekomej sztuki złapał – przyznaje Jagodnikow, znów celując papierosem. – Proszę się jednak nie oszukiwać, to nie sztuka.

A co?

Efekciarstwo.

Tak czy inaczej nie może pan, komisarzu, od- mówić autorowi oryginalności.

I tu się pan myli. Mogę. Wszystko mogę, bo ob- serwowałem tego człowieka przez kilkanaście miesię- cy. Znam go dokładnie. Rozgryzłem i po pięciu latach dopadłem. Nie jest oryginalny. Nie jest niezwykły. Nie zrobił nic szczególnego. Jest taki sam jak każdy mor- derca. Nienormalny i zdeprawowany.

Tak pan naprawdę uważa?

To zwykły gnój – zacietrzewia się glina. – Pan z nim jeszcze nie rozmawiał? – Niespodziewanie znów zmienia temat.

Mam zgodę na widzenia.

Na Kleczkowskiej?

Tak.

To dobrze. Otworzą się panu oczy.

Co pan przez to rozumie?

Glina zamyśla się chwilę, jakby szukał odpowied- nich słów. Takich, które mogłyby oddać dokładnie to,

(8)

8

co chce przekazać. Ale one nie istnieją. Jagodnikow nie umiał ich nigdy znaleźć. Pewnie dlatego nie zrobił kariery w policji. A w karierze słowa pomagają czasem więcej niż czyny.

Proszę być bardzo czujnym.

Jest niebezpieczny?

Nie o to chodzi. Jest niebezpieczny, to jasne, choć nic panu nie zrobi. Prawdopodobnie jednak, pro- szę się nie gniewać za to, co powiem, będzie pan dla tego człowieka tylko płotką. Przez jakiś czas – nawet atrakcyjną.

W jakim sensie?

Wymanewruje pana tak, jak sobie to wcześniej obmyślił. A zrobił to z pewnością. Nic by nie zyskał, gdyby miał pana zabić. Żywy jest pan dla niego cen- niejszy. Więcej zyska, przeciągając kogoś takiego jak pan na swoją stronę.

Pan wybaczy, panie komisarzu – odpowiada dzien- nikarz pewny siebie – jestem młody, ale to nie mój pierwszy reportaż. Rozmawiałem już nie raz z różnymi ludźmi. Z kryminalistami także.

To świetnie. Sęk w tym, że to nie jest typowy kryminalista – rzuca glina enigmatycznie. – No dobrze – zmienia temat po raz kolejny – więc co pan o nim pomyślał, przeglądając to jego wiekopomne dzieło?

Świetnie operuje słowem. Jako dziennikarz do- skonale to widzę.

Tak? Co jeszcze?

(9)

9

Ma ogromną wyobraźnię i jest świetnym obser- watorem. Sądzę, że jako pisarz mógłby wiele osiągnąć.

Nie tylko jako pisarz. Skurwiel jest szalenie inteli- gentny. Badaliśmy go na wariografie. Proszę sobie wy- obrazić, że prawie potrafił oszukać to urządzenie.

Czy to coś niezwykłego?

Czy ja wiem, w zasadzie nie. – Glina pozwala so- bie na bezpardonową ironię. – Mniej więcej dla poło- wy procenta populacji. Jeden na dwustu to potrafi.

Mierzyliście mu iloraz?

Jasne.

I jaki osiągnął wynik?

A jak pan myśli?

W granicach stu sześćdziesięciu?

Niewiele się pan pomylił. Dokładnie o dwadzie- ścia pięć punktów.

Sto trzydzieści pięć – dziwi się dziennikarz – to wynik wysoki, ale nie taki szczególny.

Zgadza się. Tyle że nasz pisarz ma sto osiemdzie- siąt pięć.

Dziennikarz spogląda na gaszącego niedopałek po- licjanta. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Przez chwilę czuje satysfakcję, że to jemu stary przydzielił

„reportaż o pisarzu oskarżonym o zabójstwo opisane w swojej powieści” – jak usłyszał dzień wcześniej w gabinecie naczelnego. Zaczyna się robić coraz cieka- wiej – myśli.

No tak – przyznaje po chwili – nic dziwnego, że potrafił coś takiego napisać. Jednak, panie komisarzu,

(10)

10

nie mam najmniejszych wątpliwości: to oryginalna książka.

Oryginalna? Czy ja wiem… No dobra – przyzna- je z niechęcią – tego nie można jej odmówić.

I wyjątkowa. Rzadko przecież książki bywają do- wodem w sprawie o zbrodnię, prawda?

I tu akurat się pan myli. Koma nigdy dowodem nie była.

Tak powszechnie się sądzi.

Owszem. Tak powszechnie się sądzi – powtarza z sarkazmem policjant – ponieważ to wy, dziennikarze, dopisaliście ostatni jej rozdział w gazetach i telewizo- rach. Ale prawda jest zupełnie inna.

I dlatego chciałem z panem porozmawiać.

Co chce pan przez to powiedzieć?

Chcę znać prawdę. Chcę wiedzieć, jak było w rzeczywistości. To, jak było z książką.

To nie takie proste – zaczyna glina. – Książka by- ła tylko punktem wyjścia. Fakt, początkowo przypusz- czaliśmy, że będzie dowodem. Prokurator przedłożył ją nawet jako poszlakę. Ale ostatecznie stało się zupeł- nie inaczej. Sąd już przy pierwszej sprawie odrzucił ją.

Dowody były zupełnie inne.

Zamieniam się w słuch.

(11)

11

2.

Dariusz Laba jest przeciętnym mężczyzną około trzydziestki. Tamtego dnia, kiedy spotykają się w od- osobnionej celi po raz pierwszy, w oczach dziennika- rza niczym się nie wyróżnia. Prawie niczym. Bo chło- paka uderza to, że jak na więzienne warunki osadzony ubrany jest elegancko i schludnie. Sprawia tym nieco upiorne wrażenie – szykowny inteligencik w pedan- tycznie wyprasowanym pasiaku.

Dzień dobry – zaczyna. – Mam zgodę na kilka widzeń z panem. Pracuję nad reportażem o panu.

Chciałbym…

Czy ma pan legitymację prasową?

Mam.

Czy mogę ją zobaczyć?

Oczywiście.

Laba przez chwilę skrupulatnie mierzy dziennikarza.

Chłopak z trudem wytrzymuje jasnobłękitne, wyjąt- kowo zimne spojrzenie. Cyniczne i niewzruszone.

Więzień zerka na legitymację tylko ułamek sekundy.

Chwilę później tę samą, kamienną twarz zdobi uprzejmy uśmiech.

Pracuje pan od niedawna, prawda? – rzuca, mru- gając prawym okiem.

Faktycznie.

Jagodnikow przysłał tu pana?

Nie. Ale pytał o pana.

Więc już pan z nim rozmawiał.

(12)

12

Owszem.

To dobrze. Cieszę się, że pan przyszedł. Sprawia pan wrażenie porządnego człowieka. Opowiem panu z przyjemnością o wszystkim, o co pan zapyta, i to ze szczegółami. Jeśli, naturalnie, będzie pan miał ochotę do końca mnie wysłuchać.

Dziennikarz, włączając magnetofon, czuje, że ma dłonie od wewnątrz pokryte potem. Wzdłuż kręgo- słupa, niczym echo słów Laby, przebiega go nieprzy- jemny dreszcz. Siląc się na uśmiech, odpowiada, aby zmniejszyć napięcie.

Oczywiście, po to tutaj przyszedłem.

Doskonale.

Jestem już, panie Laba, gotów. Możemy zaczynać?

Jasne.

Mogę zrobić zdjęcie?

Nie mam nic przeciwko.

Dziennikarz celuje obiektywem w rozmówcę, usta- wia ostrość. Migawka aparatu strzela kilka razy, chło- pak odkłada aparat i zachęca:

Proszę więc opowiedzieć o wszystkim od począt- ku.

Mieszkałem wtedy u rodziców – mówi morderca po chwili zastanowienia. – Wyszedłem do apteki po lekarstwa dla nich. We wrześniu wieczory są jeszcze ciepłe, więc stałem tylko w klapkach, krótkich spodenkach i T-shircie. Nagle ktoś zarzucił mi worek

(13)

13

na głowę – mówi spokojnie i bardzo wyraźnie – ude- rzył w brzuch i powalił na trotuar.

Co pan pomyślał?

Że napadli mnie skinheadzi.

Dlaczego oni?

Nie wiem, pewnie podświadomie wtedy się ich bałem. Zresztą co może sensownego przyjść człowie- kowi do głowy w takiej chwili? Na dodatek gdy kopią w brzuch?

Co było dalej?

Wykręcili mi ręce, skuli kajdankami i wrzucili do samochodu jak worek. Wtedy już wiedziałem, że to nie skini.

Skąd?

Podsłuchałem, jak jeden z nich rozmawia przez telefon.

Co pan słyszał?

Powiedział: „Szefie, mamy skurwysyna. Żyje jeszcze”.

Co było potem?

Nie miałem pojęcia, o co chodzi ani kim są ci lu- dzie. Wiedziałem tylko, że działają na czyjeś zlecenie.

Słyszałem, że jest jakiś szef. Czułem, że gdzieś mnie wiozą, okazało się, że do lasu. Tam grożono mi śmier- cią i aresztem. Byłem pewny, że to jakaś cholerna po- myłka, jakieś totalnie nieporozumienie.

Nie wiedział pan, że pana aresztowano?

Nie! Absolutnie.

A kiedy się pan o tym dowiedział?

(14)

14

Dopiero na komendzie. Po kilku godzinach. Po- wiedziano mi, że zostałem zatrzymany, i tyle. Zaczęły się przesłuchania. Krzyki: „Przyznaj się!” – opowiada pisarz, smutno wpatrując się w dziennikarza znad dru- cianych oprawek. „My wszystko już wiemy, nureczku, będziesz teraz w szambie nurkował”.

Nureczku?

Jestem od lat instruktorem nurkowania – wyja- śnia. Po chwili dodaje: – Byłem.

Rozumiem – notuje dziennikarz. – Proszę mówić dalej.

Więzień waha się chwilę. Poprawia okulary. Ma czarne, bujne włosy i pociągłą twarz. Ciągle nie robi dobrego wrażenia. Jest w nim coś niezwykłego, co ka- że chłopakowi nieustannie mieć się na baczności. Wi- dać, że od więźnia bije głęboko skrywane, ale ogromne zmęczenie.

Byłem przerażony – zaczyna po chwili. – Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z policją. Nawet mandatu za przekroczenie prędkości nie dostałem!

Pan wierzy? – zwraca się wprost do dziennikarza.

W tym sensie można powiedzieć, że jest pan szczęściarzem.

Tak. Szczęściarzem! – powtarza kpiąco. – Tyle że od tamtej chwili moje życie wywróciło się do góry no- gami. Takie to szczęście. I wie pan, co w tym wszyst- kim było najgorsze? Nie miałem pojęcia, z jakiego powodu!

Nie powiedziano panu, o co jest pan oskarżony?

(15)

15

Nie – odpowiada z przejęciem. – I o to chodzi.

Właśnie o to chodzi! Nie wiedziałem. Pytałem: „Lu- dzie, dlaczego? Dlaczego?” – powtarza, unosząc ciem- ne brwi. „O co wam chodzi? Za co mnie zatrzymaliście?”.

I co powiedzieli?

„Za to, że jesteś jedyny w swoim rodzaju” – od- powiada, z niedowierzaniem kiwając głową, tak jakby to, że rozmawiają teraz w zakładzie karnym, nie było prawdą. Jakby było śpiączką, z której zaraz się obudzą i wrócą do życia. Ale to nie był sen. To naprawdę się stało.

3.

To był koniec jesieni dwutysięcznego roku – od- powiada Jagodnikow bez namysłu.

Brzuch wylewa się glinie przez pasek od spodni, ale widać, że pamięć ma doskonałą. Czerwona twarz sprawia, że łysy, niepozorny i na pierwszy rzut oka łagodny człowieczek zupełnie nie wygląda na byłego oficera Wydziału Zabójstw Dolnośląskiej Komendy Wojewódzkiej.

Dokładnie pamiętam ten dzień. Bez mrozu, ale ciągle mżawka albo wiatr. Kiedy go znaleźliśmy, już nie padało, ale dalej był ziąb jak cholera. Błoto jak w świńskim chlewie – wspomina. – Potem musiałem ły- kać tabletki na przeziębienie. Zima, dokładnie gru-

(16)

16

dzień. Tyle że dla tamtego wszystko skończyło się w listopadzie. Prawie o miesiąc wcześniej.

Tamtego?

Dla ofiary – prostuje glina.

Jak odkryliście zwłoki?

Dostaliśmy wezwanie nad Odrę. Wioska nazywa- ła się Chobienia. Wędkarze zauważyli ciało przy brze- gu. Już wtedy wiedziałem, że to jeden wielki syf.

W jakim sensie?

Dziś jestem na emeryturze. Wtedy miałem prawie dwadzieścia pięć lat służby. Większość przerobiłem w dochodzeniówce, a i tak czegoś podobnego nie widzia- łem. Nigdy.

Wiem, że ofiara była naga – dodaje dziennikarz.

E tam! Naga. To bzdura! Facet miał slipki, koszul- kę i bluzę.

Ale butów nie miał?

No właśnie, nie miał. Ale naszą uwagę zwróciło też co innego.

Co?

Był związany, ale w niecodzienny sposób.

W gazetach nazwano to nietypową kołyską?

Tak to nazwaliśmy, a wy, dziennikarze, jak zrobi- ło się o tym głośno, powtarzaliście to jak papugi – mówi z niesmakiem.

Widać nie darzy szacunkiem przedstawicieli dziennikarskiej profesji. Jak większość policjantów. A już szczególnie ci z dochodzeniówki. Redaktor wie o

(17)

17

tym, ale mało go to obchodzi. Potrzebuje gliny, żeby zrobić dobry reportaż o zbrodni. I tyle.

O co chodzi z tą nietypową kołyską?

Wiąże się delikwenta jednym kawałkiem liny – wyjaśnia glina, demonstrując na sobie. – Kostki u nóg trzeba związać z nadgarstkami. Z tyłu, za plecami…

…a drugi koniec liny – podchwytuje dziennikarz – z szyją?

Właśnie! Związany, prostując się, będzie się dusił.

Rozumiem.

Jak na gimnastyce – kołyska. Było w tym coś poni- żającego.

Poniżającego?

Niech pan pomyśli. Jak się chce kogoś załatwić, to najlepsza jest kulka w łeb. Jak klamki brakuje, to nóż w żebra, ewentualnie – przepraszam za słowo – wpierdol, aż gość zejdzie. Nikogo się nie topi. A jeśli już, to nie tak związanego. Zgodzi się pan, prawda?

Faktycznie.

No właśnie. A tutaj mieliśmy ofiarę zabitą jakby przy okazji.

O czym pan pomyślał, widząc ofiarę?

Że mordercy najbardziej zależało na upokorzeniu tego mężczyzny. Ktoś, kto to zrobił, musiał tego face- ta naprawdę mocno nienawidzić.

Więc zemsta?

Widzę, że nie jest pan głupi. Zemsta w ogóle jest jednym z najczęstszych motywów zbrodni.

(18)

18

Myślałem, że ludzie najczęściej mordują dla pie- niędzy.

Ludzie mordują generalnie z czterech powodów – ucina policjant – z zemsty albo pieniędzy.

To dwa są przecież…

Pieniądze to władza. Zemsta to baba. Są cztery?

4.

Znała pani Krystiana Jankowskiego?

Znałam – odpowiada zdawkowo kobieta.

Julia, była żona oskarżonego, jest przed czterdziest- ką. Dla dziennikarza w wieku niespełna dwudziestu sześciu lat w ogóle nie jest atrakcyjna. Na dodatek ma zniszczoną twarz, wygląda na starszą.

A coś więcej?

Wydaje się, że wolałaby nie wracać do tamtej spra- wy. Dziennikarz za chwilę ma się dowiedzieć, co jest prawdziwym tego powodem.

To nie takie proste.

Zdaję sobie sprawę. Ale proszę spróbować – za- chęca.

Muszę więc wrócić do czasów, zanim to wszyst- ko się wydarzyło. Inaczej niczego pan nie zrozumie.

Chętnie posłucham.

Darka, to znaczy mojego byłego męża – popra- wia się – poznałam jeszcze na studiach. Prawda jest taka, że wszystkie kobiety zwracały na niego uwagę, mimo że chudy on taki, mizerny. Ledwie metr siedem-

(19)

19

dziesiąt wzrostu. A jednak wszystkie się za nim ogląda- łyśmy jak głupie. Wiem, że to dziwne. Sama nie potra- fię tego zrozumieć. W ogólniaku nazywano go nawet Amor. On jednak interesował się tylko książkami.

A kobiety?

Dziwny był od samego początku. Zwracał uwagę tylko na szare, niepozorne myszki. I zawsze starsze od niego.

A pani?

Darek jest dwa lata młodszy.

Rozumiem, proszę mówić.

Kobieta nabiera powietrza w płuca. Unosi delikat- nie ramiona, jakby przyjmując na barki niewidzialny ciężar wskrzeszanych w pamięci wydarzeń.

Przez pierwsze lata studiów zajmował się tylko Frommem, Nietzschem i Arystotelesem. Całe noce ślęczał nad ich dziełami.

Studiował filozofię, tak?

Tak. – Kobieta znów się zamyśla. – Ale na trze- cim roku wszystko się zmieniło.

To znaczy?

Książki poszły w kąt. Rzucił się w wir zabawy.

Wtedy też wyszłam za niego.

Poznaliście się na studiach?

Nie. Znałam go już wcześniej. Poznaliśmy się, kiedy uczył się jeszcze w liceum, w klasie maturalnej.

Byłam wtedy studentką na praktyce w jego klasie.

W jakim mieście?

(20)

20

W Legnicy. Studiowałam we Wrocławiu, ale praktykę zrobiłam w swoim rodzinnym mieście. Kiedy Dariusz po maturze przyjechał do Wrocławia, nie mia- łam wątpliwości, że czeka go kariera akademicka.

Skąd ta pewność?

Wszyscy tak uważali. Zresztą – kobieta macha ręką – to było oczywiste. Zawsze miał same piątki.

Nic dziwnego, że poszedł na uniwersytet.

Ale kariery akademickiej mąż nie zrobił?

Były mąż – poprawia kobieta. – Nie zrobił – przyznaje. – Ale pewnie tylko dlatego, że to go kom- pletnie nie interesowało. Wolał zarabiać pieniądze.

Dlatego założył firmę.

Jaką?

Właściwie to firmy były dwie. Pierwsza, sprząta- jąca biura. Ten interes nie wypalił. Darek to szalenie inteligentny facet, to mi się w nim podobało, ale nie miał ręki do interesów – wspomina kobieta, jakby mówiła o nieboszczyku. – Pierwsza branża nie wypali- ła, więc wziął się za agencję reklamową.

Agencja też padła?

Tak, ale dopiero po naszym rozwodzie.

Jak do niego doszło?

Przez jego zazdrość. Wie pan, na początku nawet mi to schlebiało. Śmiałam się, kiedy pół żartem, pół serio wymyślał absurdalnych kochanków. Z czasem zaczęło mnie to jednak męczyć. To przestały być żar- ty. Jego zazdrość zaczęła mnie doprowadzać do szału.

Gdy mąż zaczął pić, zaczęły się kłótnie, awantury.

(21)

21

Aż doszło do tego, że mnie uderzył. Dowiedziałam się też, że sam nie był w porządku wobec mnie.

Miał romans?

Romans?! Żeby tylko! Zdradzał mnie przy każdej okazji. Bez wyrzutów sumienia i bez skrywania się z tym. Prowadził życie jak kawaler. Noce spędzone w dyskotekach albo nie wiadomo gdzie i powroty nad ranem w stanie kompletnego pijaństwa. Czasem nie było go kilka dni. A jak mówiłam, miał powodzenie.

Więc co mogłam myśleć?

Rozumiem.

Kiedy mnie uderzył, nie wytrzymałam. Nie mogłam tego znieść.

Wezwała pani policję?

Nie o to chodzi. Policję wezwałam, zgadza się, ale dopiero później. Tamtej nocy, kiedy pierwszy raz mnie uderzył i pchnął na meble, podjęłam decyzję.

Zabrałam chłopca, spakowałam się i przeprowadziłam do mamy.

Macie syna?

Tak, ale proszę o niego nie pytać. – Kobieta twardo stawia warunek. – On nie jest niczemu winien.

Oczywiście, ma pani moje słowo.

Dziękuję. Wracając do małżeństwa – to, co zro- biłam, niewiele dało. Może poza tym, że upewniłam się co do Darka.

W jakim sensie?

Że się nie zmieni.

Wniosła pani o rozwód?

(22)

22

Tak. Myślałam o tym od roku. Darek mnie na- chodził, jego zazdrość nie była już chorobliwa, to przerodziło się w paranoję, w jakąś chorą obsesję. Był naprawdę nie do zniesienia. A potem poznałam Krystiana.

5.

Dziennikarz, przywitawszy się, odniósł wrażenie, że kobieta spojrzała na niego z zainteresowaniem. Jest zadbana, dość atrakcyjna i widać, że lubi zabawę.

Proszę powiedzieć parę słów o sobie – prosi ko- bietę.

Zgodziłam się na rozmowę – zaczyna jakby z obawą – tylko dlatego, że obiecał pan anonimowość.

Mogę na nią liczyć?

Oczywiście. Gwarantuję to pani, ale muszę wie- dzieć, co panią łączy z tą sprawą.

Dobrze, rozumiem. – Kiwa głową. – Jestem przyjaciółką Julii, to znaczy żony Darka – zaczyna. – Stąd znam go doskonale. Poza tym byłam jego księgową.

Podobno był bardzo zazdrosny?

Zazdrosny? Nie, to nieodpowiednie słowo, pro- szę pana. Ten facet miał obsesję. Pierdolca. I wydaje mi się, że to właśnie jego zazdrość była powodem ca- łej tragedii.

Mówi pani o morderstwie Krystiana Jankowskie- go?

(23)

23

No a o czym mam mówić? Jasne! Ale nie tylko.

Zazdrość przyczyniła się tego do rozpadu ich małżeń- stwa. No i jego niewierność.

A czy żona dawała panu Labie powody?

Powody do zazdrości?

Tak.

Raczej nie – waha się księgowa. – Może dopiero kiedy założyła sprawę. Małżeństwo przecież już się nie liczyło. Nic dziwnego, że Julka poczuła się jak roz- wódka. Uważam, że miała do tego prawo.

Prawo do spotkań na boku?

Dlaczego na boku? Mówię przecież: o rozwód wniosła. Nie dostała, ale wniosła. Wystarczy. Ja bym nie miała skrupułów i umawiała się, ile wlezie.

Rozumiem.

A! – Kobieta przypomina sobie coś jeszcze. – I wyprowadziła się przecież. Nie mieszkali razem. Wte- dy spotkała się jeden raz z innym mężczyzną. Dariusz potem go za to zabił.

Zabił? Jest pani pewna?

Dowodów nie mam, nie widziałam. Nikt nie wi- dział. I nikt dowodów nie ma – dodaje pośpiesznie, jakby na potwierdzenie. – Ale wszystko na to wskazu- je.

Wszystko?

No! Nawet ta jego pokręcona książka. I tak zresz- tą orzekł sąd, prawda?

Faktycznie.

(24)

24

No właśnie. Wystarczy. A jak się popatrzy z bo- ku, to cała reszta też przecież pasuje.

Co dokładnie? Proszę o tym powiedzieć.

Ich małżeństwo rozpadło się ostatecznie na rok przed morderstwem. W tysiąc dziewięćset dziewięć- dziesiątym dziewiątym roku. Ale Darkowi to nie wy- starczyło. Śledził kochanków Julki, wynajął prywatnego detektywa. Groził jej.

Groził?

Pisał e-maile w stylu: „Niech cię jebie każdy przybłęda, którego spotkasz” albo, ten dobrze pamię- tam: „Kolejarz… Hm, ma hotele kolejowe, więc mo- gliście się pierdolić w tych brudnych klitkach. Mam prawo wiedzieć, kim jest ten gach, w czym jest lepszy ode mnie?”.

Skąd pani o nich wie?

Julka pokazywała mi te e-maile.

Rozumiem.

To jeszcze nie koniec. Dariusz sam się pogrążył.

Wykrzyczał na imprezie sylwestrowej, że zabił już kie- dyś jednego jej kochanka i to samo zrobi z następny- mi.

Była pani tego świadkiem?

Ja nie. Opiekunka ich dziecka.

To skąd pani o tym wie?

Słyszałam, jak opiekunka zeznawała to w sądzie.

Rozumiem. Proszę powiedzieć: jak pani Laba po- znała Krystiana?

(25)

25

Normalnie. W pubie. To było kilka miesięcy przed zabójstwem. Sama ją do tego pubu zaciągnęłam.

Chciałam, aby koleżanka się rozerwała. Wiadomo, rozwód to nic fajnego. A potem zaczęli się spotykać w hotelu Prezydent, ale ich znajomość nagle się urwała.

Romansu nie było.

Wie pani dlaczego?

Jasne – odpowiada bez wahania. – Nie sprawdził się.

Nie sprawdził się? W jakim sensie?

No, wie pan – mówi z ironicznym uśmieszkiem – jako mężczyzna.

6.

Jak go pani poznała?

To było w pubie Szalony Koń. We Wrocławiu.

Wyciągnęła mnie tam przyjaciółka, księgowa Darka.

To było latem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku.

Proszę opisać pana Jankowskiego.

Pomyślałam, że jest bardzo atrakcyjnym typem.

Wysoki, ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, zbudo- wany jak prawdziwy mężczyzna. Kawał chłopa. Twarz pokryta gęstym, czarnym zarostem, a do tego długie, rozpuszczone włosy. Taki, wie pan – kobieta szuka odpowiedniego słowa – szorstki.

Przystojniak?

(26)

26

Tak, oczywiście. I do tego czarujący. Stałam przy barze, nagle podszedł i zapytał: „I gdzie te frytki?”, udając, że bierze mnie za kelnerkę, chociaż wyczułam oczywisty i nieukrywany podryw. Jego też to bawiło.

Widziałam, że Krystianowi nie brakuje niczego w portfelu. Może to śmieszne, ale przypominał Thomasa Andersa.

Z Modern Talking?

Tak. Jako małolata kochałam się w nich. Wiesza- łam plakaty ze „Świata Młodych” i zasłuchiwałam się w ich piosenkach. Krystian swoim pojawieniem się przypomniał mi odległe czasy. Poczułam się znów jak wolna kobieta.

Czym się pan Jankowski zajmował?

Miał agencję reklamową.

Podobna branża jak w państwa firmie.

Dariusza firmie.

Rozumiem. Tak czy inaczej postanowiła się pani umówić z panem Jankowskim?

Właściwie Darek jest sam sobie winny.

Jak to?

Kiedy dowiedział się, że byłam w Szalonym Ko- niu, zrobił kolejną awanturę. Wtedy pomyślałam: a co mi zależy? Postanowiłam zadzwonić do Krystka.

Umówiliśmy się. Zjedliśmy kolację, potem pojechali- śmy do jego biura. Spotkanie skończyło się w hotelu Prezydent, ale – szybko dodaje – do niczego nie do- szło.

Dlaczego?

(27)

27

Przyznał, że jest żonaty, choć nie układa mu się z żoną. Już dwukrotnie wyprowadzał się od niej, a ona dwa razy złożyła pozew o rozwód i wycofywała go.

Dręczyła go, że nie rozwija firmy, nie inwestuje. Sama, zamiast się zająć domem i urodzić dziecko, była sze- fową dobrze prosperującej i to własnej spółki. Ale w ciążę zajść nie potrafiła. Potraktowałam tę sprawę honorowo. Jako że sama byłam zdradzana przez męża, nie chciałam takiego świństwa robić innej kobiecie.

Natychmiast zerwałam znajomość. Więcej się nie spo- tkaliśmy. I dobrze, bo Krystian podobno zaczął zdra- dzać żonę ze swoją miłością z lat szkolnych. Tak czy inaczej mój mąż dowiedział się o tym spotkaniu. Przy- szedł pijany do mieszkania matki. Awanturował się.

Wiedziałam już, że Darek wie, jak wygląda Krystek, gdzie się spotkaliśmy. Znał nawet numer pokoju, do którego poszliśmy w hotelu.

Śledził was?

Wynajął detektywa.

Skąd pani o tym wie?

Przyznał się.

Co powiedział?

„Wiem, z kim się spotykasz, ździro. Przyznaj się, pieprzysz się z Jankowskim” i takie tam. „Wynająłem detektywa, żeby was śledził”.

Rozumiem.

Zadzwoniłam po policję. Zanim przyjechali, Darka już nie było. Wrócił, jak odjechali, wtedy pobił

(28)

28

mnie i mamę. Zrobiłam obdukcję, zgłosiłam się na policję. Założyli mu Niebieską Kartę.

Co to takiego?

Teczka dla znęcających się nad swoją rodziną.

7.

Na sekcji wyszło – ciągnie komisarz – że Jan- kowski dostał też kilka razy nożem. Na szczęście, cho- ciaż denat prawie nic nie miał przy sobie, nie było problemu z identyfikacją zwłok.

Dlaczego?

Bo duży był.

Zgłoszono jego zaginięcie?

Mało powiedziane. Żona, matka i przyjaciele przez miesiąc szukali go po całym Wrocławiu. Całe miasto oklejono plakatami ze zdjęciem i rysopisem.

Matka poszła nawet do jasnowidza. Zeznała, że ten powiedział jej o krzyżu, który nad nią wisi.

Niewesoła przepowiednia.

To nie wszystko. Jasnowidz powiedział też, że syn jest gdzieś, gdzie jest zimno, ciemno i głęboko.

To by się zgadzało – przyznaje dziennikarz. – Znaleźliście go przecież w Odrze.

Tak.

Wierzy pan, panie komisarzu, w jasnowidzenie?

Kościół nie uznaje jasnowidzów. Ja też. Nie wie- rzę. Bardziej interesują mnie fakty. Tyle że proroctwo po sekcji dziwnie pasowało.

(29)

29

Dlaczego?

Patolog stwierdził, że zanim Jankowskiego za- mordowano, wcześniej przez około trzy dni go bito, głodzono, a dopiero potem wrzucono do wody.

Umarł od zadanych ran czy się utopił?

Tego nie dało się nam ustalić. Wiedzieliśmy, że zaginął trzynastego listopada, a zgon prawdopodobnie nastąpił między szesnastym a siedemnastym listopada.

Rozumiem. Po sekcji wszczęliście dochodzenie?

Tak, głównie przesłuchiwaliśmy świadków.

I co udało się ustalić?

Pracownica Jankowskiego zeznała, że w dniu za- ginięcia ktoś zadzwonił i złożył zamówienie na tablice reklamowe. Około czwartej po południu w biurze po- jawiło się dwóch mężczyzn. Szef z nimi wyszedł.

Jednym z nich był Laba?

Ułatwiłoby nam to sprawę – policjant zapala pa- pierosa z uśmiechem – ale nie. Niestety.

Więc kim byli ci ludzie?

Nigdy tego nie ustaliliśmy.

Czyli niewiele wiadomo.

Nie do końca – zaprzecza Jagodnikow, wypu- ściwszy dym. – Dowiedzieliśmy się, że zanim Jankow- ski znikł, ktoś zadzwonił do jego matki, też w sprawie tablic. Matka odesłała rozmówcę do syna.

Podając jego telefon?

Tak. Jankowski tego dnia też do niej zadzwonił.

Ostatni raz?

Tak.

(30)

30

Czyli dalej prawie nic.

Otóż nie – Jankowski zostawił samochód przed biurem. Pojechał z rzekomymi kontrahentami, a jak zeznała pracownica, nigdy nie miał w zwyczaju tak robić. To wskazywało, że prawdopodobnie znał ludzi, z którymi wyszedł.

Czy Laba znał Jankowskiego?

Uparcie twierdził, że nie.

No a jakieś inne dowody? Krew, odciski palców, DNA?

Nic.

Więc sprawę zamknęliście?

Tak, ale nie od razu. Ostatnią szansą był dla nas Fajbusiewicz.

Kto?

Fajbusiewicz – powtarza policjant. – No, ten od

„997”.

A! „Magazyn Kryminalny 997”?

Właśnie.

Pomógł coś?

Po emisji długo myśleliśmy, że program nic nie dał. To, że jednak nam pomógł, okazało się dopiero po latach.

Co było dalej?

Po programie, w maju dwa tysiące pierwszego roku, prokuratura umorzyła śledztwo.

Niebywałe. Zbrodnia doskonała?

(31)

31

Nie ma czegoś takiego – glina jest pewny swego – panie redaktorze. Zbrodnia doskonała nie istnieje.

Może być tylko zbrodnia z niewykrytym sprawcą.

No ale jak nie ma, skoro nie udało się wam nic znaleźć? Ani motywu, ani sprawcy. Nic. Nawet wska- zówek.

Ale przecież morderca siedzi. – Glina zwraca uwagę dziennikarzowi.

No właśnie. I to mnie interesuje. Jak do tego doszło?

Wreszcie wpadliśmy na jego trop.

Przypadkiem?

Zależy, jak na to spojrzeć.

A jak inaczej, skoro dopiero po pięciu latach?

Właściwie szybciej. Labę po pięciu latach od zabój- stwa aresztowaliśmy, ale na jego tropie byliśmy już dużo, dużo wcześniej.

Z powodu książki?

Tak, tym razem ma pan rację. Dzięki niej.

8.

Zakład karny, w którym pisarz odsiaduje wyrok, sprawia przygnębiające wrażenie. Ogromny, ponie- miecki kompleks więzienny z czerwonej cegły zdaje się potwornym, tajemniczym miejscem. Dziennikarz wę- druje labiryntem korytarzy wyłożonych obskurnym linoleum w zgniłozielonym kolorze. Skrzypiące dę- bowe schody potęgują ponure wrażenie. Chłopak wie

(32)

32

jednak, że gdzieś za tym upiornym dźwiękiem kryje się historia zbrodni, o której ludzie będą chcieli przeczytać z wypiekami na policzkach.

Wie pan – mówi Laba – przecież to jakaś kpina.

Co dokładnie ma pan na myśli?

Wszystko. Począwszy od tego, że zostałem aresz- towany, przez to, jak zostałem aresztowany, a skoń- czywszy na tym, za co.

Proszę mówić. Słucham uważnie.

Ta książka miała być prowokacją. Przewidziałem to. Tak, jest obsceniczna, jest wulgarna. Zgadzam się.

Taka miała być z założenia. Ale nie spodziewałem się, że miałaby stanowić jakąkolwiek poszlakę, a dowód w sądzie tym bardziej! To przecież absurd!

Dlaczego?

Ponieważ oskarżenie oparto na domyśle, że sko- ro fikcyjny bohater mojej książki morduje swoją dziewczynę, też oczywiście fikcyjną, to ja jestem winny prawdziwej zbrodni.

Tylko na domyśle?

Na rzekomych podobieństwach.

Między zbrodnią z książki a prawdziwą, tak?

Dobrze rozumiem?

Na podobieństwach, jakich doszukali się poli- cjanci, sędzia, prokuratorzy oraz biegli.

Podobieństwach w opisach morderstwa z książki i prawdziwego zabójstwa, tak?

Pomiędzy bohaterem książki a mną.

A nie ma ich?

(33)

33

Naturalnie, że są – zaperza się Laba. – Ale to normalne u każdego pisarza. Nie ma w tym nic szcze- gólnego. Zresztą jakie są te, jak biegły wskazuje, „ce- chy biograficzne” mojego bohatera? Polsko-francuskie pochodzenie? Czy ja mam takie? Nie, jestem Polakiem, nie mam nawet korzeni francuskich. Jaką kawę pije mój bohater, a jaką ja lubię? Doszukano się tylko jed- nej zbieżności.

Spodnie?

Tak, świadek zeznała, że gdzieś kiedyś, bodajże w dwa tysiące pierwszym roku, nosiłem przez jakiś czas skórzane spodnie tak jak mój bohater!

Tylko tyle?

Tak. Tylko tyle. A przecież nie można z tego po- wodu utożsamiać fikcyjnej postaci z książki ze mną.

Proszę posłuchać. – Pisarz zaczyna wyłuszczać spra- wę. – Przecież w tej książce jest jeszcze dziesięć innych postaci i żadna, żadna – podkreśla – nie ma odzwier- ciedlenia w rzeczywistości. To samo dotyczy opisów, wydarzeń i sytuacji z książki. Tym bardziej morder- stwa. I żaden z opisów morderstwa w książce nie od- powiada przedmiotowej zbrodni.

Trudno się z nim nie zgodzić – kalkuluje dzienni- karz. Ale nie robi najlepszego wrażenia. Jego pozba- wiona wyrazu, zimna twarz, jakby nie okazywał praw- dziwych emocji, ma w sobie coś demonicznego. Spo- kój, za którym czai się coś innego.

Rozumiem pana żal, ale proszę mnie zrozumieć, proszę wczuć się w moje położenie. Docierają do

(34)

34

mnie różne informacje, tymczasem ja nie chcę trzymać którejkolwiek ze stron.

Chciałby pan być obiektywny, tak?

Tak.

Rozczaruję pana. Niestety to niemożliwe.

Ale taki właśnie powinien być dziennikarz.

Powinien, ale nie jest. Tak samo sędzia, prawda?

Sędzia jest bezstronny.

A przecież orzekając o czyjejś winie, opowiada się jednak po którejś ze stron, prawda?

Ale na podstawie faktów.

Gówno, nie faktów. Nie ma czegoś takiego jak bezstronność. Bezstronność nie istnieje. Bezstronna jest tylko śmierć. Bezstronność to sztuczny termin, który tylko naraża człowieka na wrogość obu stron konfliktu, bo nie chce poprzeć żadnej z nich. A to nie jest opłacalne. Dlatego każdy, sędzia, dziennikarz, zwykły człowiek, opowiada się po czyjejś stronie.

Czy jest pan zatem niewinny? – pyta wprost re- porter.

Laba wyjmuje szarą teczkę z wycinkami z prasy na swój temat, aktem oskarżenia i pechową książką w mocno już sfatygowanej okładce. Z podniszczonych kartek wystają kolorowe zakładki, którymi pisarz za- znaczył z sobie znanych powodów jakieś fragmenty.

Czy jestem niewinny?… Nie wiem, czy mnie pan dobrze rozumie – zaczyna. – Mam nadzieję, że tak.

Tutaj nie ma winnych ludzi.

Mówi pan o współwięźniach?

(35)

35

Mówię o sobie. Jakie ma teraz znaczenie to, czy jestem winny, czy nie? Co z tego, że nie jestem winny, jeśli jestem odpowiedzialny?

Widzę, że czytał pan Wilka stepowego?

Owszem.

Twierdzi pan, że przypisano panu winę z chwilą oskarżenia?

Co mam panu odpowiedzieć? Że nie, że jestem niewinny? Na takim tle? W zakładzie karnym i z wyro- kiem dwudziestu pięciu lat pozbawienia wolności?

Dziennikarz natychmiast zdwaja czujność. Glina miał rację – myśli – facet naprawę ma łeb na karku. I albo zaraz dowiem się czegoś nowego, albo będzie starał się mnie zmanipulować.

Jestem na rewersie życia. – Pisarz tymczasem cią- gnie spokojnie. – W budynku, który jest odbytem normalnego społeczeństwa. W którym izoluje się ludzi zagrażających innym. W teorii. Oczywiście, że jestem niewinny. Tylko że moja niewinność nie upraszcza sprawy, wprost przeciwnie. Kafka opisał mój przy- padek, nim się urodziłem.

Franz Kafka?

Jasne! Józef K. mówi przecież: „Chodzi tu o róż- ne subtelności, w które sąd wnika. W końcu jednak wywleka skądś, gdzie pierwotnie nic nie było, jakąś wielką winę” – recytuje pisarz z pamięci, patrząc w oczy dziennikarzowi. – Przecież żona spotykała się z kilkoma mężczyznami i tylko jeden z nich nie żyje.

Moja książka i zamordowanie kochanka żony to czysty

(36)

36

zbieg okoliczności. Oskarżenie, że opisałem zbrodnię, którą sam popełniłem, to nonsens. A sam pomysł, by doszukiwać się takiego pomysłu, wyklucza czyjąkol- wiek bezstronność, przecież to oczywiste! Czy jestem niewinny? Proszę zapytać raczej, jak to się stało, że tutaj trafiłem.

Rozumiem. Więc jak pan tu trafił?

Teraz lepiej. Aresztowano mnie, a potem posta- wiono zarzut morderstwa.

Jak pan myśli: dlaczego?

Ponieważ śledztwo w sprawie zabójstwa Jankow- skiego było prowadzone wyjątkowo nieudolnie. Prze- trzymywano mnie w areszcie śledczym wraz z sied- mioma innymi więźniami w celi o powierzchni osiem- nastu metrów kwadratowych przez dwa lata, zanim postawiono zarzuty i osądzono. A proszę sobie wy- obrazić, że są kraje, dla przykładu Wielka Brytania, gdzie można aresztowanego pod zarzutem ciężkich przestępstw pozbawić wolności na maksymalnie sto osiemdziesiąt dwa dni.

Uważa pan, że ktoś pana wrobił?

Proszę posłuchać. Wspomniał pan o faktach. Są istotne. A są takie, że w areszcie przez ponad rok nie miałem możliwości zapoznać się z zarzutami. Przyzna pan, że czas zaciera wiele śladów.

Tak, to możliwe.

No właśnie. Nawiasem mówiąc, przyznając teraz rację, zaprzecza pan swojej rzekomej bezstronności.

Ale skupmy się. W ten sposób uniemożliwiono mi

(37)

37

skuteczną obronę. Natomiast pozwoliło na obciążenie mnie, chociaż – więzień zaperza się – niczego mi nie udowodniono. Siedziałem oskarżony bezpodstawnie i nie mogłem się bronić. W tym czasie preparowano rzekome dowody, a tak naprawdę – haki na mnie.

Na pana?

Tak. Aby system mógł mnie złamać, a oni mogli się zemścić.

Kto?

Dariusz Laba milczy. Trudno ocenić, czy wynika to z chęci uspokojenia się, czy też gra przed chłopakiem.

Nic w tym człowieku nie jest oczywiste, jasne, czarne czy białe – myśli chłopak. Tymczasem pisarz zdejmuje okulary, czyści szkła rąbkiem koszuli. Dziennikarz czuje, że ten człowiek umie trzymać emocje na wodzy.

Policja.

Niby dlaczego?

Bo to nieudacznicy. Ludzie ograniczeni i lenie.

Nie potrafili znaleźć zabójcy tamtego człowieka, bo cechuje ich nieudolność, a nasz system prawny to kpi- na i łajdactwo. Przez pięć lat nie znaleźli prawdziwego mordercy. Potem coś sobie ubzdurali – pisarz pokazu- je książkę – i opierając się na pseudopsychologicznych wydumkach, przez dwa lata szukali sposobu, aby ob- ciążyć mnie winą.

Ale dlaczego pana? Z jakiego powodu?

Bo jestem solą w ich oku.

Nie rozumiem.

(38)

38

Jestem inteligentnym człowiekiem. Prowadziłem bogate życie. Podróżowałem po krajach, których te głąby nie potrafią odszukać na mapie. Jako wolonta- riusz pomagałem w ratowaniu ofiar tragedii tsunami.

Jestem pisarzem, instruktorem nurkowania i fotogra- fem i jak wcześniej powiedziałem, nie należę do ludzi głupich. Znam swoją wartość, więc kiedy porwali mnie jak zwykli bandyci z ulicy, a potem pobili, starając się wymusić przyznanie się do morderstwa, którego nie popełniłem, poskarżyłem się na nich. I to był mój największy błąd.

Proszę mówić dalej, nic o tym nie wiem.

Wniosłem zażalenie do sądu na prawidłowość i zasadność zatrzymania, a także do prokuratora – na sposób przeprowadzania przez nich czynności.

Skargę na przesłuchujących pana policjantów?

Tak, można tak to ująć. Skargę na brutalność. Ko- deks postępowania karnego każdemu gwarantuje takie prawo. Policjanci to nie bandyci. Powinni mnie poin- formować o tym, że jestem zatrzymany, na jakiej pod- stawie i dlaczego. Niczego takiego nie zrobili. Dopiero na komendzie. Powinienem w chwili zatrzymania usły- szeć swoje prawa. Mam przecież prawo do powiado- mienia osoby wskazanej przeze mnie o tym, że mnie zatrzymano. Albo do badania lekarskiego i kontaktu z adwokatem.

Nie powiedzieli panu o tym?

Nie! – Laba gorzko się uśmiecha. – Ale nie cho- dzi nawet o to, że mi tych praw nie przedstawili. Do-

(39)

39

brze je znam, nie jestem idiotą. Chodzi o to, że za- miast tego spuścili mi wpierdol, próbując mnie zastra- szyć jak zwykli bandyci.

Rozumiem.

Podejrzewałem, że moje zażalenie nic nie da, więc zgłosiłem się do mediów, konkretnie do „Gaze- ty”, i sprawa zrobiła się głośna. A oni nie lubią rozgłosu.

No ale przecież chodzi o zabójstwo.

Proszę mnie nie rozśmieszać.

Więc o co chodzi?

Tak naprawdę to do dzisiaj nie wiem. Myślę, że może mieć znaczenie to, że gliniarz przed pójściem na emeryturę ma nierozwiązaną sprawę. Chce się podlizać przełożonemu, bo na sam koniec dostanie premię, i w ten sposób będzie miał nawet o 100% wyższą emery- turę. I się zrehabilituje.

Skąd pan to wie?

Normalnemu człowiekowi emeryturę liczy się z dziesięciu ostatnich lat pracy. A psom, straży granicz- nej, klawiszom, żołnierzom i strażakom z ostatniej wypłaty, rozumie pan?

Skąd pan to wie?

Sam pan to może sprawdzić. Już panu powiedzia- łem, że jestem intelektualistą.

I myśli pan, że to z tego powodu postawiono pa- nu oskarżenie?

Pewności nie mam. To moje przypuszczenia.

Prawda jest taka, że Jagodnikow miał nierozwiązaną

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeden pingwin wyróżniać chce się, zatem chodzi do pracy w dresie, choć natura od tego ptaka żąda, żeby chadzał we frakach. Pingwin jednak dalej po śniegach w dresie

Wyjście grupuje 43 niejednorodne tematycznie teksty: od lamentów nad stanem poezji i jej językowego tworzywa 2 (słowa, lawina), poprzez wiersze głodne transcendencji 3

Kiedy Norbert po lekcjach wracał do domu, nie bardzo chciał się bawić, tak jak jego koledzy z klasy.. Wolał oglądać filmy o tematyce przyrodniczej

Ponieważ szybko dałem do zrozumienia, że tak przesło- dzony i pozbawiony trosk styl życia mocno mnie rozczarowuje, a nawet popisałem się kilkoma aktami buntu przeciw białym szatom

Do dyspozycji ma tylko koło try- mera, stara się utrzymać prędkość największej doskonałości, ale mimo pracujących dwóch prawych silników samolot wciąż

Mimo to, miałam wrażenie, że mur który budo- wałam tyle lat jest dość silny, aby nikt nie mógł się przez niego przebić.. Jak na ironię losu, jego dotyk zaczynał stop-

Czujnik temperatury nie znalazł się w seryjnym wyposażeniu ze względu na konstrukcję 126p, albowiem samochód ten jest chłodzony powietrzem.

I kiedy strach się pojawia, coś szarpie nim, ściąga w dół, sprowadza tam, gdzie moje miejsce.. Aż następuje straszliwa chwila, kiedy zdajemy sobie sprawę, że tak