• Nie Znaleziono Wyników

Gospodarka Narodowa : niezależny dwutygodnik gospodarczy, 1937.12.15 nr 23

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Gospodarka Narodowa : niezależny dwutygodnik gospodarczy, 1937.12.15 nr 23"

Copied!
17
0
0

Pełen tekst

(1)

M3I y ■ u i u

Bałtyckiego

NIEZALEŻNY DWUTYGODNIK' GOSPODARCZY

W A R S Z A W A , 15 G R U D N I A 1937 R.

K r . 23 R O K VII

ORZEŁ C Z Y R E S Z K A ? ...

KAZIMIERZ BRODNICKI

ŚWIAT PLANUJE

WŁADYSŁAW LEWANDOWSKI

FETYSZ W O LNEG O HANDLU

/ NDRZEJ MAŁECKI U W A G I

NABYWCY KOLUMNY ZYGMUNTA WALKA Z ETATYZMEM

ZJADACZE CHLEBA

N O T A T K I

ZG R O ZA W „GOSPODARCE"

CZYZLY 7...

C E N A N U M E R U ZŁ. 0 .9 0 P R E N U M E R A T A K W A R T A L N A 4. ZŁ. 5 0 GR.

(2)

GOSPODARKA

NARODOWA

NIEZALEŻM Y DWUTYGODNIK GOSPODARCZY

STALI WSPÓŁPRACOWNICY: CZESŁAW BOBROWSKI. HENRYK GRENIEWSKI, STANI­

SŁAW GRYZIEWICZ, ALEKSANDER IVANKA, WACŁAW JASTRZĘBOWSKI. MICHAŁ KACZOROWSKI, PIOTR KALTENBERG, ZDZISŁAW ŁOPIEŃSKI, TADEUSZ ŁYCHOWSKI, STEFAN MEYER, JÓZEF PONIATOWSKI, WITOLD PTASZYŃSKI, KAZIMIERZ SOKOŁOW ­

SKI, ZYG M UNT SZEMPLIŃSKI JACEK RUDZIŃSKI, redaktor

Nr. 23

1 9 3 7 R.

15 — XII

KAZIMIERZ BRODNICKI

ORZEŁ CZY RESZKA?

Próba dialogu.

Gaweł: — Czytałeś sprawozdania i reportaże z wy­

cieczki do Centralnego Okręgu Przemysłowego?

Paweł: — I owszem, czytałem. Znajduję w nich du­

żo pierwszorzędnego materiału obserwacyjnego.

Gaweł: — Jak to: tylko tyle? A wnioski, które się narzucają same przez się?...

Paweł: — Wniosków nie znalazłem. To znaczy nie stwierdziłem istnienia w tych sprawozdaniach takich wniosków, które by mówiły o wyższości metody go­

spodarczej, przyjętej w Okręgu Centralnym. Opisy i wrażenia, z którym i mogłem się zapoznać dzięki prasie, nie zawierają ocen ani perspektyw, przeważa w nich bowiem element emocjonalny o charakterze, przyznaję, nie szablonowym. Mało w nich konstruk­

tywizmu, bardzo wiele natomiast entuzjazmu.

Gaweł: — Otóż to właśnie: entuzjazmu... Czeka­

łem, aż wyksztusisz słowo, które, nie mieszcząc się w słowniku ekonomisty, mieści się jednak w to rn i­

strze każdego z tych żołnierzy pracy, którzy budują Centralny Okręg Przemysłowy. Ty i tobie podobni trzeźwi ekonomiści nie doceniacie roli, jaką w życiu społeczeństw, zwłaszcza takich ja k polskie, odgrywa­

ją pierwiastki uczuciowe, co więcej — duchowe.

p aweł: — Wiem, wiem: „nie samym chlebem czło­

wiek żyje” .

Gaweł: — Nie o to chodzi. Zwróć uwagę na stosu­

nek polskiego obywatela, w pierwszej lin ii tzw. inte­

ligenta, do twórczości gospodarczej. Stosunek ten jest w najlepszym razie obojętny, normalnie zaś krytycz­

ny, sceptyczny, ironiczny lub — jak kto woli — non­

szalancki i powierzchowny. I trzeba było dopiero re­

alizacji pozornie tak prostego planu, ja k uprzemy­

słowienie Polski środkowej, żeby polskie niemrawe serce żywiej zabiło, żeby prosty człowiek zaintereso­

wał się polską gospodarczą racją stanu, a zarozumia­

ły inteligent przestał psioczyć i wydziwiać.

Paweł: — Jakie stąd wyciągasz wnioski?

Gaweł: — Wniosek mój jest prosty: w Polsce en­

tuzjazm, nie sensację, wywołują tylko fa kty publicz­

ne, t. zn. wielkie dokonania, których autorem i akto­

rem było państwo, wspólne nasze dobro. Przykład Gdyni, w którą n ik t przedtem nie wierzył, dopóki go państwo nie zaprowadziło nad bursztynowy brzeg Bałtyku, a teraz przykład Rzeszowa i Sandomierza, gdzie ludzie żyli jak za króla ćwieczka i nie wierzyli, by można żyć inaczej, głębiej, szerzej: oto dowody tego, co powiedziałem. I dlatego dodam, że w społe­

czeństwie polskim, w którym myślenie kapitalistycz­

ne nie jest tak rozpowszechnione, ja k gdzie indziej, pozytywny stosunek do czyjejś pracy wywołuje tylko to, co robi państwo. Bo czyni to bezinteresownie, dla dobra ogółu, jak myśli prosty człowiek w Polsce, któ­

ry wie z własnego doświadczenia, w którym miejscu Polska znajduje się na liście dochodu społecznego.

Paweł: — W swym entuzjazmie dla gospodarczej pracy państwa nie dostrzegasz zupełnie czynnika tzw. inicjatyw y prywatnej, dostatecznie zresztą skry­

tykowanej i ośmieszonej. Wydaje m i się jednak, że z natury rzeczy nie wolno przykładać jednolitej mia­

ry do dwueh tak różnych dziedzin życia gospodarcze­

go. Ziemia kręci się na osi, zawieszonej — jeśli się tak wyrazić można — pomiędzy dwoma biegunami,

(3)

322 G O S P O D A R K A N A R O D O W A

z których jednym jest państwo, drugim — gospodar­

stwo prywatne, obliczone na zysk. Inicjatyw a pry­

watna nie stara się i nie powinna się starać robić tego co siłą rzeczy należy do państwa lub gminy. I dlate­

go fakt, że lwią część dokonań w Okręgu Centralnym może na tym rachunku zapisać państwo, nie powinien wprowadzać cię w błąd, tern więcej, że dużo równie doniosłych, przełomowych dla naszego życia gospo­

darczego osiągnięć ma w swym dorobku i kapitał pry­

watny. Rezultaty pracy np. przemysłu chemicznego, elektrotechnicznego lub papierniczego, zdają się świadczyć pochlebnie o kierownikach i wykonawcach programu, który może nie wzbudzi entuzjazmu, ale który jest zdrowy i niezbędny.

Gaweł: — Czyż jednak prężność większości prze­

mysłu w Polsce nie jest wynikiem kartelizacji i wy­

sokiej ochrony celnej?

Paweł: — W dużym stopniu — tak. Ale nie zapo­

m inaj, że protektora wysokiej ochrony celnej znalazł przemysł przede wszystkim w wojsku, które jest czynnikiem neutralnym i obiektywnym, a problem przygotowania kraju na wypadek wojny wymaga nie­

kiedy hołdowania zasadzie, że cel uświęca środki.

Zresztą i kartelizacja i ochrona celna są wodą na młyn dla dużych przedsiębiorstw przemysłowych, które są atrakcyjne dla kapitału zagranicznego i umieją dać sobie radę (mniejsza z tern, w ja k i sposób) z trudnościami, stanowiącemi dla przemy­

słu średniego i drobnego przeszkody często nie do przezwyciężenia. Zwrócę twoją uwagę także na fakt, iż polityka gospodarcza, uwzględniająca momenty wojenne, stoi raczej po stronie przedsiębiorstw wielkich, a nie średnich i małych. W yją tki tylko potwierdzają regułę.

GaWe i:.— Z kolei ja zapytam: cóż stąd za wniosek?

Paweł: — Chętnie wyjaśnię. Stawiam tezę, iż w naszej polityce gospodarczej motyw strukturalny, t. zn. wzgląd na konieczność stopniowej przebudowy stru ktu ry gospodarczej polskiego społeczeństwa, nie jest dostatecznie uwzględniany. Średni i mały prze­

mysł i handel muszą mieć możność zaczerpnięcia peł­

nego oddechu, aby wyjść z pogrążającego ich i kraj prymitywizmu. I dlatego polityka gospodarcza powin­

na być prowadzona w ten sposób, żeby ja k najwięk­

sza ilość zdrowych przedsiębiorstw przemysłowych i handlowych miała szanse życia i rozwoju.

Gaweł: — Za pozwoleniem. Mówisz o konieczności ewolucyjnej przebudowy struktury polskiego gospo­

darstwa narodowego, ale pomijasz punkt, moim zda­

niem, najbardziej istotny: ideę, program, hasło tej przebudowy.

Paweł: — Skłonny jestem twierdzić coś wręcz prze­

ciwnego. My, Polacy, cierpimy na nadmiar progra­

mów i haseł, ściślej zaś biorąc, odczuwamy nadmiar gadania o potrzebie istnienia programowych haseł i samych programów. Wszyscy wołają o program, o plan, ale mało kto wie, o ja k i mu program chodzi.

Zamiast deklamować na temat np. „frontem do wsi”

lepiej by unormować — prawnie czy organizacyj­

nie — sposób przechowywania obornika na wsi, w zagrodach chłopskich. Obornik się marnuje, bo mało kto umie go umiejętnie przechować, ale frazesów o przyszłości drobnego rolnictwa mamy aż nadto.

Gaweł: — Sprowadzasz sprawy zasadnicze do dro­

biazgów. Tymczasem naszym zadaniem jest wykreśla­

nie lin ii kierunkowych, bez których kroczyć będziemy po omacku, marnując czas, siły, wiarę i zapał. Trzeba wiedzieć, dokąd idziemy. Młodzież czeka na przewrót...

Paweł: — Młodzież czeka na pracę, na zarobek, nie na przewrót. A jeżeli istotnie oczekuje przewrotu, to właśnie dlatego, że nie ma pracy.

Gaweł: — Tak, ale młodzi, ja k wszyscy młodzi, są niespokojni. Czekać nie zechcą, a kto wie, czy mogą czekać. Nie są przecież pokoleniem starszym, dojrza­

łym, doświadczonym i — zmęczonym. I dlatego nie potrafią oni zgodzić się ze zwolennikami polityki, opartej na zdrowym rozsądku i ewolucji, gdyż nie wierzą, aby czekanie wyszło Polsce na zdrowie.

Paweł: — A więc kwestia tempa i metody?

Gaweł: — Tak jest. Bo Polska weszła do rodziny wolnych narodów europejskich tak mocno spóźniona w swym rozwoju gospodarczym, że musi albo zwielo­

krotnić wysiłek dogonienia Europy, albo — za przy­

kładem Japonii z ubiegłego stulecia — przeskoczyć po prostu wiek X IX , wiek młodego, dojrzewającego ka­

pitalizmu.

Paweł: — Przeskoczyć, tkwiąc jedną nogą w tym kapitalizmie?

Gaweł: — Rozumiem i doceniam trudność sytuacji, bo wiem przecież, że Polska nie posiada jednolitej struktury gospodarczej i jest raczej pod tym wzglę­

dem „krainą przejściową” . Paweł: — A więc?

Gaweł: — Nie: „a więc” , lecz: pomimo to. Właśnie dlatego, żeśmy częściowo o wiek X IX zdążyli zaha­

czyć, musimy i możemy wejść czy wskoczyć od razu

„in medias res” . Zresztą twierdzę, że w dzisiejszym układzie sił na świecie ewolucyjne metody nie znaj­

dują odpowiedniego podłoża. A ponadto, czyż może­

my się upierać przy poglądzie, że w Polsce istnieje np.

europejski proces kapitalizacyjny? To, co się u nas nazywa kapitalizacją, jest tak bardzo skromne i nie­

mrawe, że trudno wierzyć, abyśmy metodą: „jakoś to będzie” doszli do rozkwitu i zamożności kraju i spo­

łeczeństwa. Społeczeństwo polskie wydaje się zaś dziwnie niedopasowane do kapitalistycznego systemu myślenia i działania.

Paweł: — To bardzo źle i dlatego trzeba je do ta­

kiego myślenia i postępowania wdrażać.

Gaweł: — O ile jeszcze czas po temu. Nie jesteśmy przecież sami, nie żyjemy na izolowanej wyspie. Prze­

ciwnie: otaczają nas państwa o totalistyczno - rewolu­

cyjnej mentalności, rozwiązujące trudności gospodar­

cze sposobami, nieznanymi zupełnie ubiegłemu stule­

ciu. A to obowiązuje.

Paweł: — Jak to? Tak bezkrytycznie?

Gaweł: — Nic podobnego. Ale gdy dokoła zagadnie­

nia gospodarcze i związane z nim i pi objemy socjalne rozstrzygane nie na modłę krawca, lecz Fidiasza, gdy zresztą — co jest sprawą ważniejszą — sytuacja nasza jest upodobniona do ich sytuacji...

(4)

Paweł: — Jakim sposobem?...

Gaweł: — Bardzo prosto: Polska należy do grupy krajów niezaspokojonych, będących na dorobku, h i­

storycznie pokrzywdzonych, odsuniętych w cień. A przecież mamy ambicje mocarstwowe. Jeśli to ma nie być tylko frazes, trzeba słowu: „mocarstwowość” na­

dać treść głębszą i szerszą zarazem, rozciągając ją na dziedzinę gospodarczą.

Paweł: — Wątpię, aby Polska, aczkolwiek jest rze­

czywiście krajem niezaspokojonym, weszła kiedykol­

wiek do rodziny państw totalnych. W naszym klima­

cie, rozumianym fizycznie i moralnie, trudno sobie wyobrazić podobny ustrój. Najlepszym dowodem, że obóz legionowo - peowiacki, biorący odpowiedzialność za rządy Polską, kategorycznie wyparł się totalizmu, a więc i totalizmu gospodarczego. Zresztą, gdyby na­

wet postąpił odwrotnie, widziałbym w tern jedynie manewr taktyczno - polityczny. Bo na serio myśleć o totalizmie, „gospodarce kierowanej” czy planowej jest doprawdy bardzo trudno.

Gaweł: — Dlaczego?

Paweł: — Przyczyn jest wiele. Po pierwsze — brak nam po temu warunków obiektywnych. Nie ma­

my wyrównanej struktury socjalnej i gospodarczej, odczuwamy liczbowy przerost drobnych przedsię­

biorstw przemysłowych i handlowych, posiadamy wielki odsetek żydów, obojętnych dla idei gospodarki planowej opartej na przesłankach dobra narodu pol­

skiego, itd. Po drugie — nie jesteśmy łatwą pożyw­

ką dla szlachetnych bakterii karności, jednolitości, so­

lidarności; daleko nam do typu niemieckiego, a od Włochów różni nas brak powszechnego i stałego entu­

zjazmu. Jesteśmy nadal narodem sceptyków i „m ą­

d ra li” . Po trzecie — totalizm i „gospodarka kierowa­

na” wymagają nie tylko mądrych głów, ale i spraw­

nych rąk. Obawiam się, że w tym stanie rzeczy, ja k i istnieje w Polsce, można wydać sto dobrych ustaw, ale dobrze wykona się tylko jedną. W kraju, gdzie się nagminnie obchodzi rocznice i prawo, trudno mówić o sprawnym funkcjonowaniu skomplikowanego apa­

ratu planowania, kontrolowania, nastawiania itp.

Gaweł: — Powiedziałeś jednak uprzednio, że nasza struktura społeczna i gospodarcza wymaga wyrówna­

nia. Czy jest przeto możliwe, w atmosferze „do­

skonałej obojętności” państwa na sprawy przebudo­

wy tej struktury dokonać procesu pchnięcia Polski na bliższe miejsce w kolejce państw Europy?

Paweł: — Przede wszystkim nie ma mowy o „do­

skonałej obojętności” państwa. Trzeba być upartym maniakiem, żeby kazać państwu wracać do ro li stró­

ża nocnego. I żadne państwo, nawet Anglia i Francja, takiej roli dziś się nie podejmie. Ale, stąd do totaliz­

mu krok jeszcze daleki. Co się zaś tyczy polityki prze­

budowy strukturalnej albo, inaczej się wyrażając, po­

lity k i zagospodarowania, to musi być ona obliczona na długą metę i kilka pokoleń...

Gaweł: — Nie mamy czasu na czekanie.

Paweł: —- My, to znaczy współczesne pokolenie?

Ależ na nas nie kończy się Polska.

Gaweł: — Słusznie. Ale sytuacja geo-polityczna...

Paweł: — ...która jest w dużym stopniu zmienna...

Gaweł: — ...wymaga, abyśmy z zastosowaniem me­

tod nawet brutalnych, nawet niedoskonałych, nawet niedociągniętych nie zwlekali do momentu, kiedy i tak będą one musiały wejść do repertuaru naszej polity­

k i gospodarczej, tylko, że wówczas będą jeszcze mniej doskonałe.

Paweł: — A ja k w takim razie będzie wyglądała przebudowa struktury gospodarczej ? Przecież polity­

ka „Sofort-Programm’u” jest tej przebudowie natu­

ralnie wroga, co najmniej zaś obca.

Gaweł: — Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy.

Niewątpliwie polityka zagospodarowania musi ucier­

pieć, gdy społeczeństwo zostanie zmobilizowane pod hasłem „wszystko dla państwa” . Ale to trudno. Je­

steśmy zresztą do tego zmuszeni i — przyzwyczajeni.

W Polsce, nękanej wojnami, z reguły obronnemi, za­

gadnienia typu, że się tak wyrażę, wojennego muszą się wysunąć na czoło kosztem innych zagadnień, nie przeczę, że bardzo ważnych, ale w naszych warunkach zupełnie drugorzędnych. I co ja k co, ale właśnie mo­

bilizacja społeczeństwa pod wspomnianym przeze mnie ^.cisiem będzie sprzyjała przebudowie struktu­

ralnej (kto wie czy nie brutalnej, w każdym zaś razie niedoskonałej), gdyż usankcjonuje duże ofiary społe­

czeństwa w imię dobra wyższego rzędu.

Paweł: — Wydaje m i się, że obydwaj mamy rację.

Twój dynamiczny, a mój statyczny charakter polity­

ki gospodarczej, w której państwo zawsze będzie czynnikiem decydującym, stanowią dwie różne strony cego samego medalu. Trzeba jednak wybierać pomię­

dzy jednym a drugim. Nie chodzi o to, czyja racja lepsza, lecz o to, którą wybrać w danym okresie h i­

storii.

Gaweł: — A jeżeli nie wybierzemy jednej z dwuch koncepcyj, tylko przyjmiemy trzecią: kompromiso­

wą?

Paweł: — Wówczas będzie tak, ja k jest obecnie.

Historia oceni, czy tak było najlepiej. Istnieją ludzie, a sądzę, że mają za sobą większość, którzy twierdzą, iż inaczej nawet być nie może. I kto wie, czy właśnie nie na tern polega sztuka rządzenia...

Nakładem Spółki Wydawniczej z o. o. „Gospodarka Narodowa” , ukazała się broszura Grzegorza Turowskiego p. t.:

„ W AR U N KI I DROGI ROZWOJU GOSPODARCZEGO WSI PO LSKIEJ” .

(5)

324 G O S P O D A R K A N A R O D O W A

WŁADYSŁAW LEWANDOWSKI

ŚWIAT PLANUJE

„Ideałem ogromnej części naszego kulturalnego społeczeństwa jest taka ekonomiczna struktura Polski, jaka odpowiadałaby środoioisku europej­

skiemu z przed lat stu".

W ostatnim numerze „Gospodarki Narodowej” w notatce p.t. „P lagiat” , z której cytuję powyżej umie­

szczone zdanie, autor wspólnie z publicystą ubiegłe­

go stulecia, bardzo ostro i w nikliw ie rysuje dzisiej­

szy stosunek Polaków do myśli i wielkiej pracy kul­

turalnej i gospodarczej Zachodu.

Stosunek ten nie uległ zmianie niestety w ciągu ostatniego trzydziestolecia. Więcej — krzywda dla naszego rozwoju, wynikająca z bierności w stosun­

ku do wielkich przeobrażeń całego życia spółczesne- go, a w pierwszym rzędzie Zachodu Europy, jest tern większa im większe i głębsze są te zmiany.

Ograniczę te uwagi do zagadnienia „planowania gospodarczego” , które na Zachodzie Europy stało się dziś problemem, któremu społeczeństwa poświęcają nieustanną, wielką uwagę i pracę, wykonywaną przez naukę i gospodarkę, przemysł i organizacje pracowników i pracodawców, Państwo, samorząd te­

rytorialny i polityków, t.j. wszystkie te ośrodki i czynniki, które bądź kierują gospodarstwem i spra­

wami społecznemi, bądź pragną na nie wpływać.

Do świadomości i woli naszego społeczeństwa nie dotarł dotąd fakt, że w latach ostatniego kryzysu do­

konała się na Zachodzie i na całym świecie głęboka rewolucja myślenia gospodarczego.

Ta prawda dzisiejszego życia, że wiek nasz jest wiekiem „gospodarki planowej” , że „planowanie”

jest najistotniejszym odróżnieniem tego okresu od okresu wieku X IX , który cechowała przede wszyst­

kim gospodarka indywidualna, liberalna, że dziś na skutek związania gospodarczego i głębokich prze­

mian na rynkach zbytu, przede wszystkim na skutek u tra ty tych rynków przez państwa europejskie — ja k i na skutek wielu innych przyczyn, których w y­

liczać tu nie będę szczegółowo, — „planowanie go­

spodarcze” jest prostą koniecznością życia, od któ­

re j ochrony ani ucieczki być nie może.

świadomość tego jest już dziś tak głęboka, że w podręcznikach uniwersyteckich i szkolnych angiel­

skich, a więc k ra ju „demokratycznego” i najbardziej jeszcze „liberalnego” , pisanych nie pod kątem tej czy innej doktryny gospodarczej, ale dla podania obiektywnego materiału, potrzebnego w propedeuty­

ce ekonomii, ta prawda przeprowadza najistotniej­

szy podział między okresem gospodarki dziewiętna­

stowiecznej i spółczesnej.

To ma swoją wielką wymowę, gdy weźmie się pod uwagę z jaką ostrożnością i najczęściej z dużym opóźnieniem tego rodzaju poglądy, radykalnie zmie­

niające stosunek do niedawnej przeszłości, są wpro­

wadzane do lite ra tu ry podręcznikowej.

Bo też szybko, bardzo szybko dokonała się wielka rewolucja w myśleniu ekonomicznym, ja k i w życiu gospodarczym, którą przez analogię do „rewolucji przemysłowej” można by nazwać „rewolucją plano­

wania” .

W ciągu ostatniego dziesięciolecia, na skutek szu­

kania dróg walki z kryzysem, bezrobociem, dróg wy­

prowadzenia nagromadzonych w składach towarów w świat do konsumenta, dokonała się olbrzymia pra­

ca badawcza, która zrewidowała wiele szlaków daw­

nego myślenia. Przy pracy tej powstałe spory i wal­

k i oświetliły wiele zagadnień, poddały w wątpliwość, bądź naruszyły trwale, na zawsze wiele pewników i twierdzeń, obowiązujących dotąd w nauce i polityce gospodarczej.

Powstawała w tym okresie ogromna już dziś lite ­ ratura o planowaniu gospodarczym, która idąc w czasie równolegle z wielkim i eksperymentami plano­

wania opanowała opinię, przekonała sceptyków, że myśleć o gospodarowaniu trzeba dziś nie w skali in ­ dywidualnego fabrykanta i kupca.

Jak zawsze, tak i dziś nagły wzrost litera tury spe­

cjalnych problemów zawdzięcza nauka ekonomii roz­

wojowi wielkich wydarzeń w życiu gospodarczym.

Szybko idą wypadki i już przypominać trzeba jak niedawno jeszcze żywe były nadzieje na powrót do

„liberalizm u” dziewiętnastowiecznego, ja k wszy­

stko inne traktowane było jako przejściowe i nie­

istotne. To okres przecież „manifestu bankierów” i światowej konferencji gospodarczej.

Jeszcze kilka lat temu wielka część ekonomistów poddawała się złudzeniu, że uda się świat zawrócić z niebezpiecznej według nich drogi gospodarki pla nowej, interwencjonistycznej, na szeroką drogę nie- krępowanego rozwoju gospodarki liberalnej, w któ­

rej procesy automatyczne sprawnie i najszybciej re­

gulować m iały i nadal narastające trudności.

Już niemal zupełnie z tym i złudzeniami nie można się spotkać, już wszyscy są zgodni, że zbiorowe pla­

nowanie jest koniecznością, a problemem staje się ja k planować i kto ma planować.

Niewątpliwie nowoczesna teoria ekonomiczna, za­

początkowana przez Jevons’a, Menger’a i Walras’a, rozwinięta później przez szkołę matematyczną pono­

si „w inę” , jeśli tak można to nazwać, za opóźnienie uwagi ludzkości na problemy związane z planowa­

niem gospodarczym, przez zamknięte myślenie o go­

spodarce w wąskich ramach i przez narzucenie opi­

n ii świata, że w tych właśnie ramach myśl ekonomi­

czna najtrafniejsze będzie znajdowała rozwiązanie dla ogólnych i szczegółowych kwestii gospodarczych.

(6)

Ekonomia zajęta problemami wymiany i techniką pieniądza, zaniedbała badania problemów produkcji w je j całokształcie. Przede wszystkim nie odpowia­

dała na pytania zasadnicze, jakie procesy i warun­

ki zachodzą, gdy się tworzą dobra zanim wejdą one w orbitę wymiany. Zajmowała się dobrem „w ytw o­

rzonym” , gotowym do wymiany, badała co dalej się dzieje, gdy dochodzi do tranzakcji kupna sprzeda­

ży i kiedy do tej tranzakcji dochodzi.

Nieliczni ekonomiści spółcześni i końca ubiegłego stulecia, jak Georges Sorel, Werner Sombart, u nas Władysław Zawadzki, zajmowali się problemem pro­

dukcji szerzej, nie zdobyli sobie jednak szerszych rzesz słuchaczów i szerszych kół opinii.

Dopiero ostatnie dziesiątki lat, wielkie przeobra­

żenia gospodarcze i społeczne zwróciły uwagę pow­

szechną na luki i braki w nauce ekonomii. Dlatego dziś nauka znalazła się wobec problemów planowa­

nia gospodarczego, ja k wobec zupełnie nowych za­

gadnień.

Badań związanych z planowaniem nie ułatwiają przygotowania w badaniach produkcji, obejmujące szeroko zagadnienia nie tylko materialne, ale i w związaniu z duchowymi, psychicznymi.

żądania ścisłej specjalizacji nauk drugiej połowy X IX wieku nie wyszły na dobre ekonomii jako nau­

ce i ludzkości jako przedmiotowi tej nauki. Jest ja ­ sne, że specjalizacja w socjologii, psychologii, pra­

wie, historii itd. jest nadal rzeczą nieodzowną, ale wyraźną koniecznością życia stało się powiązanie ba­

dań ekonomicznych z socjologicznymi, społecznymi i psychologicznymi, gdyż jedynie wtencza^ badania procesów produkcji stają się żywe, związane z ży­

ciem.

Tak było przecież w stuleciach poprzednich. W sie­

demnastym i osiemnastym wieku nauki społeczne były naukami syntetycznemi. Istniała ścisła łączność między prawem, psychologią, etyką, a ekonomią.

Dopiero w drugiej połowie dziewiętnastego stule­

cia ekonomiści dążyli do wyodrębnienia substancji ściśle ekonomicznej spośród innych kwestii, związa­

nych z różnemi gałęziami nauk społecznych, ja k pra­

wo, psychologia, historia i in. Niezmiernie szybki rozwój nauk społecznych, nagromadzanie się mnó­

stwa nowych problemów i kwestii uzasadniało nie­

wątpliwie to dążenie. Ekonomia rozpoczęła wtedy swój szybki rozwój koncentrując uwagę przede wszystkim na wymianie towarowej, przez to ubożąc i zwężając treść stooich badań.

Dziś dokonywa się wielka praca odnalezienia no­

wej drogi ekonomii, przede wszystkim przez rozsze­

rzenie badań nad produkcją. Z tą dziedziną ekono­

m ii najbardziej łączą się inne nauki poboczne jak socjologia ekonomii i psychologia. Jednocześnie opracowywane są problemy planowania produkcji.

Odbywa się w dalszym ciągu wielka dyskusja między

„liberałam i” a „socjalistami” na temat możliwości i warunków planowania w gospodarce kolektywnej.

W yniki tej dyskusji są niezmiernie interesujące i ważne dla obu światów i obu poglądów, „kapitalisty­

cznego” i „socjalistycznego” , choć takie nazwania tylko dla uproszczenia schematu najogólniejszego podziału mogą służyć, gdyż inne wymagałyby wielu wyjaśnień i omówień.

Poza tą pracą dokonywa się wielka praca mono­

graficzna planowania poszczególnych przemysłów, poszczególnych dziedzin działalności gospodarczej i to tak w krajach „totalnych” ja k i najbardziej „de­

mokratycznych” , ja k Anglia, Holandia, Belgia i in­

ne europejskie i amerykańskie.

Jest to ruch już dziś wielki, jest to olbrzymia praca wykonywana właśnie w świecie kapitalistycz­

nym. Oczywiście dla interesu tego kapitału i ciągle z tą upartą myślą szukania nowych rozwiązań, pla­

nowych koordynacji, dla prostego celu — usunięcia chaosu, który jest za drogi, nietwórczy, hamuje, uniemożliwia rozwój, gdy przecież tak niedawno, na­

zywany inaczej „dynamiką” , czy „automatyzmem”

spełniał swoją, jakże wspaniałą rolę tworzenia ol­

brzymich fortun prywatnych i potęg państwowych.

Dlatego to powstają w A n g lii pisma periodyczne poświęcone planowaniu, wydawane przez ugrupowa­

nia polityczne „liberalne” , omawiające problemy planowania gospodarki prywatnej, kapitalistycznej, w różnych dziedzinach prywatnej twórczości — w węglu, żelazie, nafcie, guzikach i meblach. Dlatego publikowane są monografie, obszerne bardzo i tre­

ściwe o planowaniu w prywatnej komunikacji kole­

jowej, tramwajowej i samochodowej, w mleczar­

stwie, o racjonalnej rozbudowie przemysłów użyte­

czności publicznej, wodociągach, gazowniach, elek­

trowniach itd. itd. Służą temu celowi i pisma poświę­

cone planowaniu miast i planowaniu regionalnemu, które poza częścią architektoniczną, ściśle związa­

ną zresztą z gospodarką, mają charakter periody­

ków o planowaniu gospodarczym: ja k „Town Plan­

ning Review” , „Journal of the Town Planning In sti­

tute” , „Baukunst und Stadtebau” , „L a Vie Urbaine”

i inne.

Do dyskusji o planowaniu, w której na początku panowało pomieszanie języków i pojęć, w której każ­

dy o czem innem myślał i tw ierdził z uporem, że przeciwnik nie ma ra cji tylko dlatego, że planowa­

niem nazywa rzecz odmienną — wprowadzono już systematykę i umowę.

Dziś już ustalony jest pogląd, że plano­

wanie może się odbywać w różnej skali i na różnych odcinkach pracy gospodarczej, że może się odbywać przy zmianie zasadniczych podstaw go­

spodarowania, ja k np. stosunku do prywatnej wła­

sności, lub z pozostawieniem tej podstawy nienaru­

szalną, przy włączeniu innego czynnika np. regulu­

jącego państwa i td.

Oczywiście, gdy jakiś socjalistyczny pisarz upie­

rać się będzie, że „planowanie” jest w ogóle możliwe tylko w integralnie kolektywnej gospodarce z usu­

nięciem prywatnej własności, to będzie to jedynie prawdziwe, że wiąże słowo „planowanie” z określo­

nym planowaniem i nie pozwala tego słów i, wbrew jego sensowi językowemu, inaczej używać. (Wootoii i in. j.

(7)

326 G O S P O D A R K A N A R O D O W A

Powszechnie przyjęte jest już dziś rozróżnienie następujących zasadniczych planowań:

1. Regulowanie gospodarki przemysłów kapitali­

stycznych przez organizację reprezentującą interes kapitalistyczny pod ogólną kontrolą wykonywaną przez państwo w interesie ogółu, lub

2. regulowanie tej gospodarki bezpośrednio przez państwo przy pomocy wszystkich instrumentów poli­

ty k i gospodarczej, łącznie z mechaniką pieniądza;

B. systemy „socjalistyczne” , w których własność prywatna jest ograniczona (może być oczywiście wiele stopni tego ograniczenia), istnieją prawne związki między przemysłami i społeczna dyrekcja podziału pracy, surowców i kapitału pomiędzy róż­

ne przemysły.

Dyskusja o planowaniu wyjaśniła już wiele spraw spornych, zlikwidowała wiele nieporozumień, dopro­

wadziła do wyjaśnienia, że mechanizm ekonomii pla­

nowanej jest teoretycznie możliwy, że usystematyzo­

wany może realizować równowagę ekonomiczną tak samo ja k system „laisser fa ire ” .

Jeszcze w r. 19B1 Griziotti-Kretschmann tw ie r­

dził, że ekonomia planowana jest mechanizmem, w którym nie działa prawo podaży i popytu i teoria krańcowej użyteczności, jeszcze powtarzano poglądy Max Webera i Mises’a. Wielka dyskusja między so­

cjalistami, a tą grupą „liberałów” wyjaśniła poważ­

nie, ja k te same prawa podstawowe ekonomii kapi­

talistycznej rządzą i działają we wszystkich fo r­

mach i stadiach gospodarki planowanej typu „socja­

listycznego” , przy różnych zmianach w stosunku do prywatnego posiadania, rozporządzania i kierowa­

nia w dziedzinie produkcji. Wyjaśniono, że podo­

bieństwo ekonomii planowanej do neoklasycznej jest tak duże, że technika osiągania równowagi jest ta sama. Tak samo ja k w gospodarce liberalnej doko­

nywa się przez „szukanie” stałe w najdrobniejszych komórkach wymiany najlepszych relacji między po­

dażą i popytem. Tak ja k i w gospodarce liberalnej osiąganie równowagi odbywać się musi przez „serie prób” , przez „usiłowanie i błądzenie” .

Oczywiście pozostaje jeszcze wiele problemów do szczegółowego rozważenia, spór „liberałów” z „so­

cjalistami” nie ustał, przyniósł jednak już dziś wy­

jaśnienie dotąd wielu ciemnych kwestii. Ekonomi­

ści badający problemy planowania szukają natchnie­

nia w ekonomii neoklasycznej. Przymierzają nieja­

ko nowo budowaną rzeczywistość lub nowe koncep­

cje gospodarki planowej do starego mechanizmu teo­

r ii i sprawdzają o ile dawne poglądy pasują do nich.

Przebieg tej dyskusji jest płodny i ważny zarówno dla świata kapitalistycznego ja k i socjalistycznego.

Jest wielkim osiągnięciem myśli spółczesnej, że równolegle do wielkich przemian w życiu gospodar­

czym, z wprowadzaniem planowania do gospodarki prywatnych przemysłów i do gospodarki państw ka­

pitalistycznych, odbywa się wielka praca w dziedzi­

nie teoretycznego i praktycznego myślenia, mająca podstawowe znaczenie dla zmieniających się w arun­

ków gospodarowania.

Jakże często sądzi się jeszcze u nas, że cała sprawa planowania gospodarczego to jakiś snobizm lub naiwność nowego modnego hasła, poglą­

du, który przecież przeminie i ustąpi miejsca innym znów modnym słowom, a rzeczywistości nic nie prze­

szkodzi toczyć się dalej leniwym strumyczkiem i kul­

tywować dawne przyzwyczajenia pracy nieskoordy­

nowanej, niecelowej i nieplanowej.

Z tym przekonaniem trzeba ja k najsilniej walczyć, gdyż wielkie prądy dzisiejszego gospodarowania zmieniają tak szybko technikę, organizację pracy i sposób myślenia w zakresie gospodarowania jedno­

stek i państw, że nie będzie w świecie miejsca dla dziewiętnastowiecznych typów organizacji i typów myślenia. Bo to nie nowa moda francuska, ale re­

wolucja gospodarowania się odbywa i to jest świa­

towa rewolucja gospodarcza.

Na ślepotę ludzi, którzy nie rozumieją, że nie mo­

żemy usunąć się od upartej pracy całego świata, z takim wysiłkiem woli i mózgu prowadzonej, którzy tak często bezmyślnie przyczepiają miano „bolsze- wizmu” lub „hitleryzm u” tym, którzy szukają dróg wydobycia potrzebnego w Polsce wysiłku dla two­

rzenia naszej własnej mocy gospodarczej przy zu­

żytkowaniu wszystkich dostępnych rezultatów pra­

cy i myśli innych, bogatszych i silniejszych, — nie pomogą żadne ilustracje i przykłady choćby najbar­

dziej wymowne.

A D M I N I S T R A C J A P R O S I

O O D N O W I E N I E P R E N U M E R A T Y

N A K W A R T A Ł I

-

1938

r.

(8)

ANDRZEJ MAŁECKI

FETYSZ WOLNEGO HANDLU

W polityce handlu zagranicznego zasada wolnego handlu nie może sta- noiuić abstrakcyjnego hasła.

Celem uniknięcia ewentualnych nieporozumień, podkreślamy, że nie zamierzamy bynajmniej oma­

wiać doktryny szkoły liberalnej, a tern bardziej po­

lemizować z je j założeniami. Interesuje nas przede wszystkim sposób ustosunkowania się niektórych zwolenników szkoły liberalnej do założeń tej szkoły i płynące stąd praktyczne konsekwencje.

W myśl poglądów, wygłaszanych niejednokrotnie w toku dyskusyj, tak nad ogólnymi zagadnieniami gospodarczymi, ja k i konkretnymi zarządzeniami, należałoby ludzi interesujących się temi sprawami podzielić na dwie grupy: na uświadomionych, t. zn.

wolnohandlowców i na obskurańtów — autarkistów.

Wolnohandlowcami są ci, którzy uznają absolutną wyższość wolnego handlu, bo (tu następuje pobłażli­

wy uśmiech)... bo to dla ekonomisty nie ulega naj­

mniejszej wątpliwości. Wyższość wolnego handlu zo­

stała wszak teoretycznie, naukowo stwierdzona. Wol­

ny handel jest tym ideałem nie tylko w abstrakcji, lecz i w praktyce — do którego w każdym czasie i miejscu należy dążyć. Ponieważ jednak praktyka niestety różni się od teorii, zdarzają się więc w pew­

nych wypadkach w yjątki, kiedy szanujący się wolno- handlowiec może odstąpić od ideału, czyni to jednak z obrzydzeniem, pamiętając przy tem zawsze, że kon­

kretne „autarkiczne” zarządzenie musi być przede wszystkiem tak pomyślane, aby ja k najmniej ogra­

niczało wolność handlu. Zakałą w tej pracy są autar- kiści, t. j. wszyscy ci, którzy powyższych zasad nie uznają — od autarchistów czystej wody do najbar­

dziej umiarkowanych protekcjonistów włącznie. Po­

glądy te są stare, jak dyskusja nad „wolnym hand­

lem” . W ten sam mniej więcej sposób, — jeśli cho­

dzi o przykład z historii polskiej, — przekonywał erudyta Nowosilcow Lubeckiego i — nie przekonał go, co z uwagi na osiągnięte przez Lubeckiego rezul­

taty praktyczne nie można w żadnym razie uważać za ujmę dla polskiego ministra.

Wydaje się, że wojowanie absolutną wyższością

„wolnego handlu” nad innymi systemami jako praw­

dą stwierdzoną przez teorię ekonomii — polega na nieporozumieniu. Teoria ekonomiczna tego nie tw ie r­

dziła, i twierdzić nie mogła. Nie może ona stwierdzać wyższości jednega zjawiska nad drugim, a więc w danym wypadku wolnego handlu nad handlem regla­

mentowanym, czy też naodwrót. Teoria może tu ty l­

ko powiedzieć, jakie prawa mogą rządzić w pierw­

szym i drugim wypadku (właściwie w drugich wy­

padkach, bo jest ich cała gama). Teoria ekonomii nie może wreszcie stwierdzić absolutnej wyższości meto­

dy wolnohandlowej nad reglamentowaniem handlu lub odwrotnie. Ta dziedzina wkracza już w zakres objęty nauką polityki gospodarczej, a tu teoria mo­

że jedynie stwierdzić, że celowość zastosowania tej czy innej metody zależy od zamierzeń i warunków.

Nieporozumieniem wydaje się również twierdze­

nie o sprzeczności teorii i praktyki. Teoria (dopóki utrzymuje się w nauce) nie może różnić się od prak­

tyki. Teoria ekonomii bada prawa i zjawiska w swej dziedzinie, formułując twierdzenia — podobnie jak i teoria w innych gałęziach wiedzy — w sposób od­

powiadający z góry przyjętemu układowi stosunków (eliminuje się np. pewne czynniki itd .). Teoria nie twierdzi jednak, że prawo musi się w życiu praktycz­

nym przejawić akurat w taki sposób, ja k w ideal­

nych, laboratoryjnych warunkach. Roztrząsając więc działanie praw w warunkach realnych, życiowych, należy skrupulatnie uwzględniać wszystkie uzupeł­

nienia konieczne w danym wypadku — tak samo, ja k przy przenoszeniu do praktycznego życia praw fizycznych, chemicznych itd. Jeżeli jednak jakieś twierdzenie „te o rii” nie odpowiada rzeczywistości nawet w warunkach, dla których zostało sformuło­

wane, — to i wtedy nie ma rozbieżności teorii z praktyką, a poprostu taka teoria jest błędna.

Szkoły gospodarcze — to jest znów coś innego. Nie można twierdzić, że poglądy przez nie głoszone są, — biorąc system jako całość — czemś naukowo^ bez­

spornym, niewzruszonym. Najlepszy dowód, że są różne szkoły i że się zmieniają. Poglądy takich szkół wkraczają w dziedzinę teorii ekonomii, ale również _i to w bardzo poważnym zakresie — w dziedzinę polityki gospodarczej i usiłują znaleść rozwiązanie także konkretnych życiowych zagadnień. System sta­

ra się przy tem określić wzajemny stosunek poszcze­

gólnych elementów i ich hierarchię. Ze względów zu­

pełnie zrozumiałych muszą tu odegrać poważną rolę zagadnienia dominujące w danym miejscu i czasie, tak ja k i w innych dziedzinach potrzeba jest tu mat­

ką wynalazków. Szkoła jest wynikiem zarówno kon­

kretnych potrzeb, ja k i ogólnych prądów (nie tylko ekonomicznych, lecz i innych — filozoficznych, przy­

rodniczych itd .), przejawiających się w danej epo­

ce i w danym środowisku. I te momenty dominują, chociażby nawet system był w sposób generalny

(powszechny) formułowany.

Tak np. liberalizm fizjokratów był zgodny z du­

chem epoki i z potrzebami „reprezentowanej” przez fizjokratów grupy rolników francuskich, ale ty l­

ko w owym czasie. Fizjokraci powiedzieli „laissez faire, laissez passer” , form ułując to hasło niezbyt ostrożnie jako uniwersalną w czasie i przestrzeni za­

sadę; nieostrożnie — bo żaden fizjokra ta jako prze­

de wszystkim wyznawca i obrońca rolnictwa, nie powiedziałby tego np. w dobie ostatniego kryzysu.

(9)

\

328

a wprost przeciwnie żądałby niewątpliwie ceł pro- hibicyjnych, zakazów przywozu i wysokich premij wywozowych dla artykułów rolniczych. Wtedy jed­

nak teoria wolnohandlowa była bardzo na czasie, bo konkretnie chodziło o zniesienie zakazu wywozu zbo­

ża z Francji.

Przedstawiciele szkoły liberalnej, stawiając sobie jako cel dobrobyt narodów, głosili zasadę wolnego handlu jako środek do szybkiego wzbogacenia ludz­

kości, budując przy tem system na przyrodzonej czło­

wiekowi chęci zysku. Rozumowali przy tem bardzo po angielsku, bo szczególnie w ówczesnych warun­

kach angielskich, wobec znaczenia A nglii w handlu światowym, ta indywidualna „chęć zysku” mogła w zupełności wystarczyć (dla A ngli oczywiście). Zresz­

tą tam, gdzie to praktycznie uważano za potrzebne, wprowadzają pisarze liberalni w yją tki od zasady wolności. Najmniej na tem ucierpiała „idea” wolne­

go handlu. Nieszczęście chciało, że Anglia z uwagi na swą strukturę gospodarczą najmniej interesowa­

ła się u siebie takim instrumentem polityki gospo­

darczej, ja k bezpośrednia reglamentacja handlu na szerszą skalę, a za to wolność je j handlu na rynkach zbytu leżała A n g lii bardzo na sercu.

To, że szereg angielskich uczonych reklamował wolny handel, musiało mu dodawać blasku. Anglia to k ra j potężny, który handlowi zawdzięcza swą po­

myślność, więc chyba już i z tego tytułu zdanie An­

glika o wolnym handlu jest ważne. Poza tem An­

glia to imperium światowe, w którym słońce nie za­

chodzi. Któż więc lepiej od Anglika może rozumo­

wać na skalę światową, ogólnoludzką? Nie mają już tego czaru poglądy innych szkół, np. niemieckiej szkoły narodowej, ponieważ z konieczności opiera­

ją się na argumentach „ciaśniejszych” , bo ograni­

czających się do partykularnych interesów krajów o mniejszym światowym zasięgu. Nie twierdzimy, że koniecznie rozumuje się w tak krańcowo niesłuszny sposób. Jednak częściowo i angielskiemu pochodze­

niu należy przypisać sympatię do wolnego handlu.

Wreszcie sam wyraz „w olny” też wpływa na to. Wol­

ność jest każdemu droga. Wszystko, co wolne, libe­

ralne, już z samego tytułu nabiera zabarwienia ide­

alnego, „wyższego” . Liberalny światopogląd, liberal­

na polityka handlowa, liberalna polityka kredytowa.

(To ostatnie wyrażenie ma już trochę inną treść; tu wolno interweniować, ale liberalnemi — klasyczne- mi metodami). W rezultacie cześć dla wolności przenosi się często i na propagowane pod je j firm ą hasła i metody. Los ten spotkał i szkołę wolno- handlową. Głosi ona ceł wzniosły — dobrobyt naro­

dów. Otóż kult dla tego pięknego celu przeniesiono wraz ze wszystkimi akcesoriami i na środki liberal­

ne, a więc i na wolny handel. W rezultacie wolny handel stał się sam celem i ideałem. To jest swego rodzaju fetyszyzm. że uczuciowy stosunek do wol­

nego handlu istnieje, wskazuje na to chociażby na­

stępujący przykład. Grupa ekonomistów, rozpisując ankietę w sprawie problemu wolnego handlu czy dą­

żenia do autarkii, stwierdza że: „Idea wolnego han­

dlu musi być w zasadzie drogą każdemu człowieko­

wi, pragnącemu braterstwa wszystkich ludzi, wszy­

stkich narodów. Handel światowy, nie krępowany barierami celnemi, rozkrzewia cenne zdobycze cywi-

G O S P O D A R K A N A R O D O W A

lizaćji zachodnio-europejskiej a z niemi i kulturę na­

szą wśród najbardziej zacofanej ludności innych czę­

ści świata, otwiera bramy zbliżenia wszystkich lu ­ dzi, podnosi poziom powszechnego dobrobytu, toru­

je drogę do stworzenia światowego związku naro­

dów a może wszechświatowego imperium, w którym nie byłoby wojen... Czy atoli ideał ten, przyświecają­

cy poważnej grupie uczonych i mężów stanu liczy się dostatecznie z rzeczywistym człowiekiem dzisiej­

szym, z rzeczywistym ustrojem i potrzebami współ­

czesnych państw, z zasadniczemi różnicami poziomu kulturalnego, istniejącemi między nim i i czy z tych powodów — nawet gdyby był w zupełności i bez za­

strzeżeń trafnym — nie jest tak odległy, że wydaje się wprost zwodniczym?” .

W dalszym ciągu jest mowa o przemianach klauzu­

li największego uprzywilejowania od zwyldej klauzu­

li po przez amerykańską do zmiany, nazwanej „n a j­

mniej ideową — ale zarazem najpraktyczniejszą” — do umów kontyngentowych na zasadzie równowarto­

ści świadczeń. Potem jest mowa o różnych prądach, środkach polityki gospodarczej stosowanych w ostat­

nich czasach i odbiegających w większym lub m niej­

szym stopniu od liberalnego ideału, trudnościach go­

spodarczych oraz o podłożu, na którym powstały ha­

sła wolnego handlu. Ankieta kończy się w sposób następujący: „Te wszystkie problemy na tle nie ty l­

ko teoretycznym, ale całej rzeczywistości współcze­

snej, przede wszystkiem zaś na tle interesów Polski, winniśmy gruntownie i wszechstronnie rozpatrzyć i zdać sobie sprawę z naszego, stąd wynikającego po­

łożenia oraz dróg, jakie należy nam wobec niego obrać, celem wydatnej poprawy naszej sytuacji go­

spodarczej. W szczególności nasuwają się tu pyta­

nia: Czy mimo wszystko należy interes indywidual­

ny postawić wyżej niż publiczny, wierząc, że suma korzyści indywidualnych wzbogaci ostatecznie sze­

rokie warstwy ludności własnej, tem samem zaś po­

krywa się w rezultacie z interesem całego społeczeń­

stwa? Czy u kresu wszelkich wysiłków nie zwycię­

ży ostatecznie wolność a wszelkie nakładane na nią więzy mogą mieć tylko czasowe i w rezultacie uje­

mne znaczenie? Czy dążenie do autarkii nie utrudni wprowadzenia w przyszłości międzynarodowego sy­

stemu monetarnego? A z drugiej strony: Czy idea międzynarodowego pieniądza nie jest zbyt daleką i narazie przynajmniej nierealną, aby dla niej nale­

żało poświęcić bliskie i pewne korzyści, łączące się z dążeniem do autarkii w granicach możliwości? Czy zalecenia wolnego handlu nie wychodzą przede wszystkiem od państw wysoce uprzemysłowiowych i czy nie dyktuje ich raczej materialny interes, niż teoretyczne rozważania? Czy systemu zbudowanego na zasadzie ochrony interesów indywidualnych jed­

nostki nie należałoby zastąpić innym, wysuwającym na pierwszy plan dobro całego społeczeństwa?” .

Otóż to : „Idea wolnego handlu musi być zasadni­

czo drogą” ... Nie chodzi nam o słowa, lecz o „nasta­

wienie” . I czy należy „ideę” wolnego handlu opierać m. in. na tem, że „handel światowy rozkrzewia cenne zdobycze cywilizacji” ? Handel rozkrzewia nie tylko cenne zdobycze, przy czem bilans w tym zakresie jest rozmaity. Poza tem mała dygresja: czy nasza kultu­

ra jest odpowiednia i jest dobrodziejstwem dla „n a j­

bardziej zacofanej ludności innych części świata” ,.

(10)

zwłaszcza w form ie dostarczanej przez handel? To nie jest tak oczywiste i wymagałoby dowodzenia; to jednak do nas nie należy. Nie zamierzamy polemizo­

wać z założeniami idealnymi, wybiegającymi poza interesującą nas dziedzinę polityki gospodarczej, po­

ruszymy jedynie niektóre z nich bardziej charaktery­

styczne. Tak więc budzi w nas wątpliwości przeciw­

stawienie indywidualnych interesów jednostki inte­

resom społeczeństwa jako całości i jednoczesne prze­

ciwstawienie na takiej podstawie systemu zbudowa­

nego na zasadzie ochrony indywidualnego interesu jednostki — systemowi, który miałby chronić interes społeczeństwa jako całości. Indywidualne interesy pewnych jednostek czy też grup jednostek mogą się nie pokrywać z interesami społeczeństwa jako cało­

ści. Czy słuszne jest jednak takie twierdzenie w od­

niesieniu do każdej jednostki, czy też ogółu jedno­

stek, generalnie, niezależnie od warunków, w jakich żyje dane społeczeństwo i jednostki; i czy można na tej podstawie przeciwstawiać poszczególne systemy?

Chyba — jeśli się utożsamia indywidualny interes jednostki z wolnością handlu i niewtrącaniem się w indywidualną chęć zysku. Należy przy tem uzglednić to, że wolny handel pozwala na realizację tej indyw i­

dualnej chęci zysku ogółowi czy też większości jedno­

stek — w pewnych warunkach, np. z grubsza biorąc w warunkach angielskich. Przy innej strukturze go­

spodarczej może być inaczej. Można nawet w pew­

nych warunkach nie zdążyć i nie skorzystać z dobro­

bytu, który przyrzeka wolny handel. Można np. w międzyczasie zbiednieć, można stracić niepodległość itd. I dlatego z punktu widzenia interesów społeczeń­

stwa jako całości i związanych z tem indywidualnych interesów ogółu jednostek nie posiada praktycznego znaczenia zagadnienie, czy u kresu wszelkich w ysił­

ków zwycięży czy nie zwycięży ostatecznie wolność handlu. Nie wydaje się również słuszne wiązanie z tym problemem ewentualnego ujemnego znaczenia więzów nakładanych na handel.

Wreszcie niesłuszne jest przypisywanie nielibe- ralnym środkom „m niej ideowego” charakteru od środków liberalnych, lub bardziej liberalnych, ja k to wynika ze sformułowanego bez żadnych omówień i zastrzeżeń twierdzenia, że umowy kontyngentowe na zasadzie wzajemności świadczeń są mniej ideowe od klauzuli największego uprzywilejowania. Tego ro­

dzaju środki polityki gospodarczej nie są chyba same przez się niemoralne. Można tylko ewentualnie mó­

wić o moralności sposobu ich stosowania i o moral­

ności celu. Cele przy tem środków mniej liberalnych mogą być równie moralne i „ideowe” ja k i cele wol- nohandlowe.

Wróćmy jedna do prawowiernych wolnohandlow- ców, czczących bez żadnych skrupułów wolny handel na równi z celem, do którego ma prowadzić. Otóż omówiona już na wstępie zasadnicza ich „postawa”

wywołuje charakterystyczny stosunek do konkret­

nych zagadnień gospodarczych.

Stosunek ten cechuje pewien sentyment do stanu obecnego. Stan obecny jest „dobry” w tym zna­

czeniu, że dobroczynne prawa liberalne, które rządzą światem, zawsze w sposób właściwy ten stan napra­

wią. Z tym poglądem wiąże się niechęć do polityki strukturalnej.

Z przekonaniem o generalnym znaczeniu i skutecz­

ności polityki wolnohandlowej wiąże się często prze­

konanie o powszechnej skuteczności różnych środ­

ków, ja k np. generalnego zastosowania klauzuli naj­

większego uprzywilejowania. Dopuszcza się tu „w y ­ ją tk i” a takie ujęcie sprawy określa ogólną atmosfe­

rę.

Z wiarą w naukowo stwierdzone działanie zasad i skuteczność metod liberalnych wiąże się w prakty­

ce pogląd na metody pracy polityka gospodarczego:

nauka podzieliła politykę gospodarczą na pewne dzia­

ły, rozgraniczyła je i ustaliła w każdym dziale ogólne i szczegółowe recepty. Istnieją więc jako działy w du­

żym stopniu niezależne: polityka handlowa, polityka taryfowa, polityka podatkowa, polityka kredytowa itd. — poprostu polityka gospodarcza dzieli się wed­

ług odnośnych departamentów; handel zagraniczny należy do kompetencji nauki zwanej polityką handlo­

wą, która posiada swoje naukowe stwierdzone pra­

wa, zasady i metody, od których istnieją w yjątki, ale stosowane możliwie rzadko. Z prawem o bilansie wią­

że się konieczność popierania wywozu a swoje własne środki przepisuje tu polityka eksportowa. Istnieje również konieczność zwiększenia obrotów w ogóle, a więc i importu, który niesłusznie bywa tak nielu- biany, ponieważ w zasadzie jest on w przeciwień­

stwie do eksportu „wzbogacaniem gospodarstwa na­

rodowego” . (Zasada słuszna — z zastrzeżeniem, że importuje się za darmo). W dziale przywozu polityka importowa nakazuje przede wszystkim popieranie przywozu surowców, bo surowce (pojęcie „global­

ne” ) są potrzebne, a ja k wiadomo surowce krajowe nie wchodzą na ogół w rachubę, ponieważ przemysł w naturalnym dążeniu do maksymalnego zysku, su­

rowców tych nie chce.

Wszystko szłoby gładko, gdyby nie było autarki- stów i „czynników pozagospodarczych (np. potrzeby obronności). Ale to są rzeczy przejściowe i można to jakoś strawić, byleby tylko polityk gospodarczy bro­

n ił możliwie ja k największej wolności handlu.

W praktyce wygląda to ta k: „A utarkista” propo­

nuje wydanie ochronnego zarządzenia celem zapew­

nienia rozwoju jakiejś gałęzi produkcji. Załóżmy, że rozwój tej produkcji wymaga wydania zarządzenia ochronego w zakresie, który przyjmujemy za 100.

Wolnohandlowiee protestuje. Zaczynają się rokowa­

nia, i w rezultacie zostaje wydane kompromisowe, po­

wiedzmy, 50-procentowe zarządzenie. Skutek: nie ma ochrony, nie ma wolnego handlu, a jest tylko utrud­

nienie dla jednych, a dodatkowy zysk dla innych, tych którzy zdążyli uzyskać kontyngent. Nie należy jed­

nak, ja k to się często czyni, w inić za ta ki rezultat wy­

łącznie autarkistę. Zaw inił w danym wypadku nie­

wątpliwie, gdyż zgodził się na niedostateczną ochro­

nę. Wolnohandlowiee jednak musi też przyjąć swój 50-procentowy udział w odpowiedzialności.

Niewątpliwie polityk gospodarczy musi sobie po­

stawić cel. Tym celem jednak nie może być narzę­

dzie: polityka wolnohandlowa, a poprostu potęga i dobrobyt Polski. Przy układaniu planu swej polity­

k i musi on uwzględnić wszystkie elementy tzw. go­

spodarcze i tzw. pozagospodarcze. Wszystkie one

„g ra ją ” w gospodarstwie krajowym i na podstawie analizy wszystkich czynników można dopiero ustalić

(11)

330 G O S P O D A R K A N A R O D O W A

wytyczne i wybrać szczegółowe środki. Ale czyż taką wytyczną może być dążenie do wolnego handlu? Czy przy obecnej strukturze gospodarczej i społecznej Pol­

ski, w obecnej sytuacji międzynarodowej — tak w dziedzinie politycznej jak i gospodarczej, można się obejść bez ochrony gospodarstwa krajowego, bez in­

terwencji państwa w zakresie podziału dochodu spo­

łecznego pomiędzy poszczególne warstwy społeczne i pomiędzy poszczególne gałęzie gospodarstwa? Czy w obecnych warunkach polskich przy braku kapitału, w obecnym stanie aparatu kredytowego itd. itd. obej­

dzie się bez ingerencj i w dziedzinie handlu zagranicz­

nego? A dalej — gdyby nawet na całym świecie pa­

nował niepodzielnie wolny handel, — czy Polska przy obecnym podziale bogactw pomiędzy poszczególnemi

U W A G I

NABYWCY KOLUMNY ZYGM UNTA U podstawy prawa przemysłowego, a raczej tego jego działu, który dotyczy rzemiosła, leży fikcja.

Zawleczono ją ja k zarazę z dzielnicy, która odzna­

czała się najmniejszym aktywizmem gospodarczym, a musiała podlegać krótkowzrocznej biurokracji ce­

sarskiej A ustrii. Narzucone Małopolsce austryjac- kie prawo przemysłowe wywodziło się zaś, ja k wia­

domo, z kombinacyj politycznych Wiednia, pragną­

cego sparaliżować postępy wyborcze socjal - demo­

kra c ji za pomocą koncesji na rzecz schowanego w ukryciu stanu trzeciego.

Koncesja zrodziła koncesję... Austryjackie prawo przemysłowe poddało życie gospodarcze i społeczne przepisom suchej form alistyki, niezdolnej do aktyw­

ności, ale pasjonującej się do formułek, wygodnych dla biurokracji. Czarno - żółta biurokracja nie mia­

ła ambicji, właściwej dzisiejszemu interwencjoniz­

mowi i etatyzmowi, brania spraw ekonomicznych we własne ręec lub, ja k kto woli, za twarz. Czarno-żółci urzędnicy zajmowali się albo podstawianiem nogi, albo wytwarzaniem wrażenia, że mucha, jadąca na grzbiecie wołu, również orze ziemię. Przede wszyst­

kim zaś urabiali opinię, że człowiek bez koncesji, bez urzędowego „cetelka” i urzędowej „stam pilii’ jest ni- czem. Biurokracja rosyjska uzależniała byt ludzki od paszportu, austryjacka — od koncesji.

Rzemieślniczy dowód uzdolnienia był też koncesją.

Potężna monarchia nie mogła dopuścić, aby fry z je r mógł golić pana nadradcę, nie uzyskawszy uprzednio od tegoż pana nadradcy zaświadczenia, iż on (t. zn.

fry z je r) jest odpowiednio uzdolniony. Kto chce ma­

chać pędzlem, ergo żyć i zarabiać, musiał się wyka­

zać dowodem uzdolnienia, wydanym na podstawie dokumentów, stwierdzających odbycie praktyki i zdanie właściwych egzaminów. Egzaminy — to pa­

pierki, dokumenty — również, zaświadczenia i kar­

ty rzemieślnicze, — takoż, a na wszystkim znaczki stemplowe, „stampilie” i nieodzowne podpisy c. k.

urzędników.

Czarno - żółte paragrafy przeflancowano z Mało­

polski do Kongresówki, Ziem Wschodnich i b. dziel­

narodami i przy swej strukturze gospodarczej i spo­

łecznej mogłaby prowadzić politykę wolnohandlo- wą? — Chyba nie. Nawet na pewno nie — i to tak długo, dopóki układ stosunków na wolnohandlową po­

litykę Polski nie pozwoli. W tych warunkach cały

„problem wyższości wolnego handlu” (ze wszystkim, co ma związek z takim postawieniem sprawy) nie istnieje dla polskiej polityki gospodarczej. Istnieje tylko problem, ja k i ma być system reglamentacji.

Nie można jednak chronić „wszystkiego” . I w dzie­

dzinie „a u ta rk ii” istnieją fetysze. Ale nie są one zno­

wu tak straszne, ja k je malują. Niesłusznie przypi­

suje się im całe zło reglamentacji, bo, ja k o tern wy­

żej wspomniano, często współwinnym jest fetysz wolnego handlu.

nicy pruskiej. Lat temu dziesięć (jubileusz polskie­

go prawa przemysłowego przeszedł dziwnie bez w ra­

żenia...) ukazał się dekret, będący kompromisem po­

między tradycją rzemiosła małopolskiego a wyso­

kim poziomem techniki rzemieślniczej na ziemiach zachodnich. Kongresówka ze swym doskonałym „po­

stanowieniem Księcia Namiestnika” z pierwszej po­

łowy ub. w. uznana została za ubogiego krewnego.

Flanca czarno - żółta przyjęła się doskonale. W Małopolsce kodeks rzemieślniczy potraktowano jako hołd, należny duchom z Wiednia, w Wielkopolsce i na Pomorzu jako gwaranta solidności wykonaw­

stwa, w b. zaborze rosyjskim jako prezent tak wspa­

niały, że doprawdy nie wypada go krytykować. Na krytykę zresztą nie starczyło już czasu, bo trzeba było organizować izby rzemieślnicze. A czyż mógł kto przypuszczać, że świeżo upieczona biurokracja izbowa będzie piłowała gałąź, na którą ją posadzo­

no?...

I tu ta j zaczęła się tragedia czy tragikomedia, trwająca lat dziesięć. Sytuacja rzemiosła nie dozna­

ła poprawy, lecz pogorszenia. Depresja koniunktu­

ralna wywołała falę bezrobocia na wsi i w mieście, a fala ta rozpoczęła szturm do warsztatów rzemieśl­

niczych. Warsztaty, chociaż uzbrojone w koncesyj­

ny system dowodu uzdolnienia i otoczone kartam i rzemieślniczemi ja k drutem kolczastym, broniły się bardzo słabo. Bezrobotni, zwani nielegalnymi, lega­

lizowali się łatwiej lub trudniej, izby rzemieślnicze puchły od papierowej roboty i od opłat, wnoszonych za legalizację, w drucie kolczastym było dużo miejsc do przejścia, komisje egzaminacyjne wzięły niezwy­

kle ostre tempo — i armia rzemieślnicza powiększy­

ła się dość znacznie.

Nie zmniejszyło to biedy, trapiącej rzemiosło.

Państwo i samorządy zapomniały o nim zupełnie, społeczeństwo nauczyło się je lekceważyć, zamówień brakło, dostawy i kredyty stały się niedostępne. To, co Małopolska zrobiła istotnie dobrego dla rzemio­

sła, mianowicie pomoc kredytową z funduszów W y­

działu Krajowego i dostawy dla c. k. arm ii, — w Polsce Niepodległej złożona do lamusa. Na plan pierwszy i jedyny wysunięto „czynności urzędowe”

(12)

izb rzemieślniczych, pracujących w pocie czoła nad tysiącami papierków, świadczących w najlepszej wierze o rzekomym uzdolnieniu zawodowym Ada­

mów, Abramów i Maćków.

I nie w braku dostaw i kredytów, nie w zaniedba­

niu akcji wychowawczej i organizacyjnej szukano zła, które trapiło rzemiosło, lecz w niedostatecznych, rzekomo, rygorach prawa przemysłowego, żądano zniesienia „dyspens” i egzaminów ulgowych, skaso­

wania możliwości powoływania się na prawa nabyte, ustanowienia przywilejów jedynie dla mistrzów, sta­

nowiących skromną mniejszość w pół milionowej ar­

m ii rzemieślniczej, zakazu istnienia systemu chałup­

niczego, etc., bo wierzono we wszechmocne działanie paragrafów. Poziom rzemiosła upadał, bo gros w y­

siłków biurokracji izbowej pochłonęło „urzędowa­

nie” , a mimo to żądano od izb stosowania ostrych rygorów kwalifikacyjnych, których izby stosować nie mogły, nie mając po temu ludzi, sił i czasu. Pa­

pierkom i paragrafom stało się zadość, rzemiosło jednak, zwolnione od wewnętrznej troski o jakość swego warsztatu, przestało się doskonalić.

Dziesięciolecie „wykonywania” prawa rzemieślni­

czego wykazało, iż armia rzemieślników nielegal­

nych, licząca — pomimo egzaminów, potwierdzenia praw nabytych, dyspens i t. p. ulg i furtek — ok.

20% ogólnej liczby porających się z rzemiosłem, u- trzymała swój stan posiadania. Jak z pod ziemi wy­

rastają nowe zastępy „nielegalników” , a tu jeszcze mówi się o chałupnikach, że to są właściwie rze­

mieślnicy; tak samo rzemieślników „odkryto” w przemyśle ludowym i domowym, ostatnio zaś doko­

nano sensacyjnego odkrycia, zaliczając do rzemiosła drobny przemysł (do 20 robotników włącznie).

Prawo przemysłowe okazało się dla rzemiosła f i k ­ cją. Fikcja to bardzo niebezpieczna, skoro odwraca uwagę społeczeństwa i rzemieślników od spraw da­

leko ważniejszych. Jeżeli bowiem udział rzemiosła w robotach i dostawach publicznych, w imporcie i eks­

porcie jest tak nieznaczny, jeżeli zaopatrzenie w a r­

sztatów rzemieślniczych w nowoczesne narzędzia pracy i kapitały obrotowe pozostawia tak naprawdę wiele do życzenia, jeżeli wreszcie przeciętny poziom wykonawstwa, solidności, punktualności i t. p. w rzemiośle nasuwa daleko idące zastrzeżenia — to czy istotnie nie mamy większych kłopotów, ja k m artwić się o zatrzaśnięcie fu rtk i przed nosem 80 czy 100 ty ­ sięcy „nielegalników” ?

Można zrozumieć, iż rzemieślnicy legalni chcieli by ograniczyć dostęp do zawodu, aby go wyżej podnieść technicznie i każdemu rzemieślnikowi zapewnić ma­

ximum rentowności. Dotychczasowe poświadczenie uczy jednak, że o poziom techniczny dba się m ini­

malnie, a jeśli chodzi o rentowność, to wpierw trze­

ba wyjaśnić, dlaczego to połowa rzemiosła legalnego nie płaci od wielu lat podatków.

Rzemieślnicy — to dziwny naród. Są to ludzie na ogół trzeźwo myślący, dobrze zorientowani w poti zę­

bach i wąrunkach życia, realiści i pozytywiści. Gdy się jednak zbiorą w cechu, w stowarzyszeniu lub w izbie rzemieślniczej, wymienione plusy idą w kąt, a na ich miejsce wychodzi skłonność do demagogii, naiwna wiara we wszechmocne działanie nawet nie-

życiowych paragrafów i bierne uleganie barwnym fikcjom . Czytamy, co prawda, o ludziach statecz­

nych, poważnych i rozsądnych, że dają się nabierać

„farmazonom” , sprzedającym „brylanty z korony carskiej” lub kolumnę Zygmunta. Czyżby więc rze­

mieślnicy padali ofiarą złudzenia, że prawo przemy­

słowe, wykombinowane przy biurkach przegranej biurokracji austryjackiej, jest w stanie zastąpić twórczy wysiłek techniki, gospodarki i organiza­

cji?...

j. gozd.

WALKA Z ETATYZMEM

Walka z etatyzmem wre niczem wojna na Dale­

kim Wschodzie. Chociaż w walce tej nie padają tru ­ py, to jednak warto wypomnieć, że nie są w niej przestrzegane normy o nieużywaniu gazów tru ją ­ cych. W rezultacie ludzie czytający prasę codzienną w ilości większej niż jedna gazeta narażeni są na ciężkie niebezpieczeństwa, zwłaszcza, jeżeli są świa­

domi spraw, o które chodzi.

Weźmy np. taką sprawę: pewien ekonomista ( !) pisze artykuł p.t. „Czy etatyzm buduje, czy rujnuje przemysł” . Dla odpowiedzi na to pytanie bierze mo­

nopole: zapałczany, tytoniowy i spirytusowy. Po­

mińmy sprawę, że monopol zapałczany nie jest ad­

ministrowany przez Państwo, lecz jest w rękach spółki prywatnej o kapitale zagranicznym. A rgu­

mentacja p. F. Z. (tak się nazywa ten ekonomista) jest tego rodzaju, że ta okoliczność nie gra żadnej roli. Argumentacja polega na tem, że bierze się liczbę fabryk i robotników przed wprowadze­

niem monopolu i w roku 1935/36. Stwierdza się, że, jeśli chodzi o przemysł zapałczany i tytoniowy,^ fa ­ bryk i robotników jest mniej — ergo odpowiedź na pytanie jest jasna, źe już nawet kartel prowadzi do koncentracji produkcji, że tem bardziej monopol mu­

si prowadzić do tej koncentracji, że w rezultacie wzrasta silnie wydajność pracy, a koszty własne spadają, że każdy prywatny monopol zrobiłby to samo i że tam, gdzie gospodaruje kapitał prywatny (zapałki) proces koncentracji i racjonalizacji za­

szedł najdalej — to dla p. F. Z. nie gra żadnej ro li:

etatyzm rujnuje przemysł i basta. Pomijamy tu sprawę kryzysu, o którym i p. F. Z. zupełnie zapom­

niał.

Najlepiej wypadło ze spirytusem. Tu bowiem licz­

ba gorzelni wzrosła, a produkcja spadła. Spadła, bo był kryzys, o czem oczywiście ani słówka. Wzrosła ilość gorzelni, bo taki jest cel istnienia monopolu spirytusowego, by ja k najwięcej gospodarstw rol­

nych mogło przerabiać ziemniaki. P. F. Z. wysuwa natomiast jako druzgoczący argument, że ten prze­

mysł reprezentuje zaledwie 25% przedwojennych rozmiarów. Panu F. Z. doskonale jest wiadome, że przemysł gorzelniczy na ziemiach polskich pra­

cował na ryn ki zaborcze, że nigdy nie bylibyśmy w stanie wypić wszystkiej wódki, jaką są zdolne w y­

produkować nasze gorzelnie, choćby się w tym celu zgodnie w ysiliła inicjatyw a prywatna i publiczna.

Z punktu widzenia ekonomisty cała ta argumen­

tacja byłaby nieuctwem, gdyby nie świadomość, że

Cytaty

Powiązane dokumenty

sów tryuinwiratu. Publiczność mogła się już przekonać, że „Księgarnia Polska" podjąwszy zacny projekt przysporzenia funduszów na oświatę ludu tem

Pod silną strażą, która pilnowała, abyn nie mógł mówić z moimi, kolegąpriA wpnszczom mnie do sali, rozkazawszy zabrać moje manatki ztamtąd zaś

po m - łudniu odbędzie się pierwsze przedstawienie z ko- medji i operetki, w którem wystąpią nie tylko młodsze siły naszego teatru, które już publiczność

kowo bardzo dużo dóbr konsumcyjnych. Ważne jest, aby produkować takie dobra, na które popyt jest trw ały, a nie jednorazowy. Wówczas nie ma obaw, że aparat

madzenia członków Towarzystwa wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie wywiązuje się w całym kraju bardzo ruchliwa, chociaż nie zawsze głośna agitacja.. Pominąwszy

Że oczywiście podany być musi jednocześnie kontr-projekt ze strony moskiewskiej, to się samo przez się rozumie. Dopóki jednak sprawa w tym lub owym kierunku nie

Przy tej sposobności muszę zwrócić uwagę Szanownej Publiczności na składy wiedeńskie i różne inne, w naszym kraju próbujące szczęścia filje herbaciane,

Powinna być ona traktowana jako wspólne wyzwanie stojące przed decydentami i instytucjami administracji publicznej, podmiotami działającymi w sektorze komercyjnym i w obszarze