■ M3I y ■ u i u
Bałtyckiego
NIEZALEŻNY DWUTYGODNIK' GOSPODARCZY
W A R S Z A W A , 15 G R U D N I A 1937 R.
K r . 23 R O K VII
ORZEŁ C Z Y R E S Z K A ? ...
KAZIMIERZ BRODNICKI
ŚWIAT PLANUJE
WŁADYSŁAW LEWANDOWSKI
FETYSZ W O LNEG O HANDLU
/ NDRZEJ MAŁECKI U W A G I
NABYWCY KOLUMNY ZYGMUNTA WALKA Z ETATYZMEM
ZJADACZE CHLEBA
N O T A T K I
ZG R O ZA W „GOSPODARCE"
CZYZLY 7...
C E N A N U M E R U ZŁ. 0 .9 0 P R E N U M E R A T A K W A R T A L N A 4. ZŁ. 5 0 GR.
GOSPODARKA
NARODOWA
NIEZALEŻM Y DWUTYGODNIK GOSPODARCZY
STALI WSPÓŁPRACOWNICY: CZESŁAW BOBROWSKI. HENRYK GRENIEWSKI, STANI
SŁAW GRYZIEWICZ, ALEKSANDER IVANKA, WACŁAW JASTRZĘBOWSKI. MICHAŁ KACZOROWSKI, PIOTR KALTENBERG, ZDZISŁAW ŁOPIEŃSKI, TADEUSZ ŁYCHOWSKI, STEFAN MEYER, JÓZEF PONIATOWSKI, WITOLD PTASZYŃSKI, KAZIMIERZ SOKOŁOW
SKI, ZYG M UNT SZEMPLIŃSKI JACEK RUDZIŃSKI, redaktor
Nr. 23
1 9 3 7 R.
15 — XII
KAZIMIERZ BRODNICKI
ORZEŁ CZY RESZKA?
Próba dialogu.
Gaweł: — Czytałeś sprawozdania i reportaże z wy
cieczki do Centralnego Okręgu Przemysłowego?
Paweł: — I owszem, czytałem. Znajduję w nich du
żo pierwszorzędnego materiału obserwacyjnego.
Gaweł: — Jak to: tylko tyle? A wnioski, które się narzucają same przez się?...
Paweł: — Wniosków nie znalazłem. To znaczy nie stwierdziłem istnienia w tych sprawozdaniach takich wniosków, które by mówiły o wyższości metody go
spodarczej, przyjętej w Okręgu Centralnym. Opisy i wrażenia, z którym i mogłem się zapoznać dzięki prasie, nie zawierają ocen ani perspektyw, przeważa w nich bowiem element emocjonalny o charakterze, przyznaję, nie szablonowym. Mało w nich konstruk
tywizmu, bardzo wiele natomiast entuzjazmu.
Gaweł: — Otóż to właśnie: entuzjazmu... Czeka
łem, aż wyksztusisz słowo, które, nie mieszcząc się w słowniku ekonomisty, mieści się jednak w to rn i
strze każdego z tych żołnierzy pracy, którzy budują Centralny Okręg Przemysłowy. Ty i tobie podobni trzeźwi ekonomiści nie doceniacie roli, jaką w życiu społeczeństw, zwłaszcza takich ja k polskie, odgrywa
ją pierwiastki uczuciowe, co więcej — duchowe.
p aweł: — Wiem, wiem: „nie samym chlebem czło
wiek żyje” .
Gaweł: — Nie o to chodzi. Zwróć uwagę na stosu
nek polskiego obywatela, w pierwszej lin ii tzw. inte
ligenta, do twórczości gospodarczej. Stosunek ten jest w najlepszym razie obojętny, normalnie zaś krytycz
ny, sceptyczny, ironiczny lub — jak kto woli — non
szalancki i powierzchowny. I trzeba było dopiero re
alizacji pozornie tak prostego planu, ja k uprzemy
słowienie Polski środkowej, żeby polskie niemrawe serce żywiej zabiło, żeby prosty człowiek zaintereso
wał się polską gospodarczą racją stanu, a zarozumia
ły inteligent przestał psioczyć i wydziwiać.
Paweł: — Jakie stąd wyciągasz wnioski?
Gaweł: — Wniosek mój jest prosty: w Polsce en
tuzjazm, nie sensację, wywołują tylko fa kty publicz
ne, t. zn. wielkie dokonania, których autorem i akto
rem było państwo, wspólne nasze dobro. Przykład Gdyni, w którą n ik t przedtem nie wierzył, dopóki go państwo nie zaprowadziło nad bursztynowy brzeg Bałtyku, a teraz przykład Rzeszowa i Sandomierza, gdzie ludzie żyli jak za króla ćwieczka i nie wierzyli, by można żyć inaczej, głębiej, szerzej: oto dowody tego, co powiedziałem. I dlatego dodam, że w społe
czeństwie polskim, w którym myślenie kapitalistycz
ne nie jest tak rozpowszechnione, ja k gdzie indziej, pozytywny stosunek do czyjejś pracy wywołuje tylko to, co robi państwo. Bo czyni to bezinteresownie, dla dobra ogółu, jak myśli prosty człowiek w Polsce, któ
ry wie z własnego doświadczenia, w którym miejscu Polska znajduje się na liście dochodu społecznego.
Paweł: — W swym entuzjazmie dla gospodarczej pracy państwa nie dostrzegasz zupełnie czynnika tzw. inicjatyw y prywatnej, dostatecznie zresztą skry
tykowanej i ośmieszonej. Wydaje m i się jednak, że z natury rzeczy nie wolno przykładać jednolitej mia
ry do dwueh tak różnych dziedzin życia gospodarcze
go. Ziemia kręci się na osi, zawieszonej — jeśli się tak wyrazić można — pomiędzy dwoma biegunami,
322 G O S P O D A R K A N A R O D O W A
✓
z których jednym jest państwo, drugim — gospodar
stwo prywatne, obliczone na zysk. Inicjatyw a pry
watna nie stara się i nie powinna się starać robić tego co siłą rzeczy należy do państwa lub gminy. I dlate
go fakt, że lwią część dokonań w Okręgu Centralnym może na tym rachunku zapisać państwo, nie powinien wprowadzać cię w błąd, tern więcej, że dużo równie doniosłych, przełomowych dla naszego życia gospo
darczego osiągnięć ma w swym dorobku i kapitał pry
watny. Rezultaty pracy np. przemysłu chemicznego, elektrotechnicznego lub papierniczego, zdają się świadczyć pochlebnie o kierownikach i wykonawcach programu, który może nie wzbudzi entuzjazmu, ale który jest zdrowy i niezbędny.
Gaweł: — Czyż jednak prężność większości prze
mysłu w Polsce nie jest wynikiem kartelizacji i wy
sokiej ochrony celnej?
Paweł: — W dużym stopniu — tak. Ale nie zapo
m inaj, że protektora wysokiej ochrony celnej znalazł przemysł przede wszystkim w wojsku, które jest czynnikiem neutralnym i obiektywnym, a problem przygotowania kraju na wypadek wojny wymaga nie
kiedy hołdowania zasadzie, że cel uświęca środki.
Zresztą i kartelizacja i ochrona celna są wodą na młyn dla dużych przedsiębiorstw przemysłowych, które są atrakcyjne dla kapitału zagranicznego i umieją dać sobie radę (mniejsza z tern, w ja k i sposób) z trudnościami, stanowiącemi dla przemy
słu średniego i drobnego przeszkody często nie do przezwyciężenia. Zwrócę twoją uwagę także na fakt, iż polityka gospodarcza, uwzględniająca momenty wojenne, stoi raczej po stronie przedsiębiorstw wielkich, a nie średnich i małych. W yją tki tylko potwierdzają regułę.
GaWe i:.— Z kolei ja zapytam: cóż stąd za wniosek?
Paweł: — Chętnie wyjaśnię. Stawiam tezę, iż w naszej polityce gospodarczej motyw strukturalny, t. zn. wzgląd na konieczność stopniowej przebudowy stru ktu ry gospodarczej polskiego społeczeństwa, nie jest dostatecznie uwzględniany. Średni i mały prze
mysł i handel muszą mieć możność zaczerpnięcia peł
nego oddechu, aby wyjść z pogrążającego ich i kraj prymitywizmu. I dlatego polityka gospodarcza powin
na być prowadzona w ten sposób, żeby ja k najwięk
sza ilość zdrowych przedsiębiorstw przemysłowych i handlowych miała szanse życia i rozwoju.
Gaweł: — Za pozwoleniem. Mówisz o konieczności ewolucyjnej przebudowy struktury polskiego gospo
darstwa narodowego, ale pomijasz punkt, moim zda
niem, najbardziej istotny: ideę, program, hasło tej przebudowy.
Paweł: — Skłonny jestem twierdzić coś wręcz prze
ciwnego. My, Polacy, cierpimy na nadmiar progra
mów i haseł, ściślej zaś biorąc, odczuwamy nadmiar gadania o potrzebie istnienia programowych haseł i samych programów. Wszyscy wołają o program, o plan, ale mało kto wie, o ja k i mu program chodzi.
Zamiast deklamować na temat np. „frontem do wsi”
lepiej by unormować — prawnie czy organizacyj
nie — sposób przechowywania obornika na wsi, w zagrodach chłopskich. Obornik się marnuje, bo mało kto umie go umiejętnie przechować, ale frazesów o przyszłości drobnego rolnictwa mamy aż nadto.
Gaweł: — Sprowadzasz sprawy zasadnicze do dro
biazgów. Tymczasem naszym zadaniem jest wykreśla
nie lin ii kierunkowych, bez których kroczyć będziemy po omacku, marnując czas, siły, wiarę i zapał. Trzeba wiedzieć, dokąd idziemy. Młodzież czeka na przewrót...
Paweł: — Młodzież czeka na pracę, na zarobek, nie na przewrót. A jeżeli istotnie oczekuje przewrotu, to właśnie dlatego, że nie ma pracy.
Gaweł: — Tak, ale młodzi, ja k wszyscy młodzi, są niespokojni. Czekać nie zechcą, a kto wie, czy mogą czekać. Nie są przecież pokoleniem starszym, dojrza
łym, doświadczonym i — zmęczonym. I dlatego nie potrafią oni zgodzić się ze zwolennikami polityki, opartej na zdrowym rozsądku i ewolucji, gdyż nie wierzą, aby czekanie wyszło Polsce na zdrowie.
Paweł: — A więc kwestia tempa i metody?
Gaweł: — Tak jest. Bo Polska weszła do rodziny wolnych narodów europejskich tak mocno spóźniona w swym rozwoju gospodarczym, że musi albo zwielo
krotnić wysiłek dogonienia Europy, albo — za przy
kładem Japonii z ubiegłego stulecia — przeskoczyć po prostu wiek X IX , wiek młodego, dojrzewającego ka
pitalizmu.
Paweł: — Przeskoczyć, tkwiąc jedną nogą w tym kapitalizmie?
Gaweł: — Rozumiem i doceniam trudność sytuacji, bo wiem przecież, że Polska nie posiada jednolitej struktury gospodarczej i jest raczej pod tym wzglę
dem „krainą przejściową” . Paweł: — A więc?
Gaweł: — Nie: „a więc” , lecz: pomimo to. Właśnie dlatego, żeśmy częściowo o wiek X IX zdążyli zaha
czyć, musimy i możemy wejść czy wskoczyć od razu
„in medias res” . Zresztą twierdzę, że w dzisiejszym układzie sił na świecie ewolucyjne metody nie znaj
dują odpowiedniego podłoża. A ponadto, czyż może
my się upierać przy poglądzie, że w Polsce istnieje np.
europejski proces kapitalizacyjny? To, co się u nas nazywa kapitalizacją, jest tak bardzo skromne i nie
mrawe, że trudno wierzyć, abyśmy metodą: „jakoś to będzie” doszli do rozkwitu i zamożności kraju i spo
łeczeństwa. Społeczeństwo polskie wydaje się zaś dziwnie niedopasowane do kapitalistycznego systemu myślenia i działania.
Paweł: — To bardzo źle i dlatego trzeba je do ta
kiego myślenia i postępowania wdrażać.
Gaweł: — O ile jeszcze czas po temu. Nie jesteśmy przecież sami, nie żyjemy na izolowanej wyspie. Prze
ciwnie: otaczają nas państwa o totalistyczno - rewolu
cyjnej mentalności, rozwiązujące trudności gospodar
cze sposobami, nieznanymi zupełnie ubiegłemu stule
ciu. A to obowiązuje.
Paweł: — Jak to? Tak bezkrytycznie?
Gaweł: — Nic podobnego. Ale gdy dokoła zagadnie
nia gospodarcze i związane z nim i pi objemy socjalne rozstrzygane nie na modłę krawca, lecz Fidiasza, gdy zresztą — co jest sprawą ważniejszą — sytuacja nasza jest upodobniona do ich sytuacji...
Paweł: — Jakim sposobem?...
Gaweł: — Bardzo prosto: Polska należy do grupy krajów niezaspokojonych, będących na dorobku, h i
storycznie pokrzywdzonych, odsuniętych w cień. A przecież mamy ambicje mocarstwowe. Jeśli to ma nie być tylko frazes, trzeba słowu: „mocarstwowość” na
dać treść głębszą i szerszą zarazem, rozciągając ją na dziedzinę gospodarczą.
Paweł: — Wątpię, aby Polska, aczkolwiek jest rze
czywiście krajem niezaspokojonym, weszła kiedykol
wiek do rodziny państw totalnych. W naszym klima
cie, rozumianym fizycznie i moralnie, trudno sobie wyobrazić podobny ustrój. Najlepszym dowodem, że obóz legionowo - peowiacki, biorący odpowiedzialność za rządy Polską, kategorycznie wyparł się totalizmu, a więc i totalizmu gospodarczego. Zresztą, gdyby na
wet postąpił odwrotnie, widziałbym w tern jedynie manewr taktyczno - polityczny. Bo na serio myśleć o totalizmie, „gospodarce kierowanej” czy planowej jest doprawdy bardzo trudno.
Gaweł: — Dlaczego?
Paweł: — Przyczyn jest wiele. Po pierwsze — brak nam po temu warunków obiektywnych. Nie ma
my wyrównanej struktury socjalnej i gospodarczej, odczuwamy liczbowy przerost drobnych przedsię
biorstw przemysłowych i handlowych, posiadamy wielki odsetek żydów, obojętnych dla idei gospodarki planowej opartej na przesłankach dobra narodu pol
skiego, itd. Po drugie — nie jesteśmy łatwą pożyw
ką dla szlachetnych bakterii karności, jednolitości, so
lidarności; daleko nam do typu niemieckiego, a od Włochów różni nas brak powszechnego i stałego entu
zjazmu. Jesteśmy nadal narodem sceptyków i „m ą
d ra li” . Po trzecie — totalizm i „gospodarka kierowa
na” wymagają nie tylko mądrych głów, ale i spraw
nych rąk. Obawiam się, że w tym stanie rzeczy, ja k i istnieje w Polsce, można wydać sto dobrych ustaw, ale dobrze wykona się tylko jedną. W kraju, gdzie się nagminnie obchodzi rocznice i prawo, trudno mówić o sprawnym funkcjonowaniu skomplikowanego apa
ratu planowania, kontrolowania, nastawiania itp.
Gaweł: — Powiedziałeś jednak uprzednio, że nasza struktura społeczna i gospodarcza wymaga wyrówna
nia. Czy jest przeto możliwe, w atmosferze „do
skonałej obojętności” państwa na sprawy przebudo
wy tej struktury dokonać procesu pchnięcia Polski na bliższe miejsce w kolejce państw Europy?
Paweł: — Przede wszystkim nie ma mowy o „do
skonałej obojętności” państwa. Trzeba być upartym maniakiem, żeby kazać państwu wracać do ro li stró
ża nocnego. I żadne państwo, nawet Anglia i Francja, takiej roli dziś się nie podejmie. Ale, stąd do totaliz
mu krok jeszcze daleki. Co się zaś tyczy polityki prze
budowy strukturalnej albo, inaczej się wyrażając, po
lity k i zagospodarowania, to musi być ona obliczona na długą metę i kilka pokoleń...
Gaweł: — Nie mamy czasu na czekanie.
Paweł: —- My, to znaczy współczesne pokolenie?
Ależ na nas nie kończy się Polska.
Gaweł: — Słusznie. Ale sytuacja geo-polityczna...
Paweł: — ...która jest w dużym stopniu zmienna...
Gaweł: — ...wymaga, abyśmy z zastosowaniem me
tod nawet brutalnych, nawet niedoskonałych, nawet niedociągniętych nie zwlekali do momentu, kiedy i tak będą one musiały wejść do repertuaru naszej polity
k i gospodarczej, tylko, że wówczas będą jeszcze mniej doskonałe.
Paweł: — A ja k w takim razie będzie wyglądała przebudowa struktury gospodarczej ? Przecież polity
ka „Sofort-Programm’u” jest tej przebudowie natu
ralnie wroga, co najmniej zaś obca.
Gaweł: — Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy.
Niewątpliwie polityka zagospodarowania musi ucier
pieć, gdy społeczeństwo zostanie zmobilizowane pod hasłem „wszystko dla państwa” . Ale to trudno. Je
steśmy zresztą do tego zmuszeni i — przyzwyczajeni.
W Polsce, nękanej wojnami, z reguły obronnemi, za
gadnienia typu, że się tak wyrażę, wojennego muszą się wysunąć na czoło kosztem innych zagadnień, nie przeczę, że bardzo ważnych, ale w naszych warunkach zupełnie drugorzędnych. I co ja k co, ale właśnie mo
bilizacja społeczeństwa pod wspomnianym przeze mnie ^.cisiem będzie sprzyjała przebudowie struktu
ralnej (kto wie czy nie brutalnej, w każdym zaś razie niedoskonałej), gdyż usankcjonuje duże ofiary społe
czeństwa w imię dobra wyższego rzędu.
Paweł: — Wydaje m i się, że obydwaj mamy rację.
Twój dynamiczny, a mój statyczny charakter polity
ki gospodarczej, w której państwo zawsze będzie czynnikiem decydującym, stanowią dwie różne strony cego samego medalu. Trzeba jednak wybierać pomię
dzy jednym a drugim. Nie chodzi o to, czyja racja lepsza, lecz o to, którą wybrać w danym okresie h i
storii.
Gaweł: — A jeżeli nie wybierzemy jednej z dwuch koncepcyj, tylko przyjmiemy trzecią: kompromiso
wą?
Paweł: — Wówczas będzie tak, ja k jest obecnie.
Historia oceni, czy tak było najlepiej. Istnieją ludzie, a sądzę, że mają za sobą większość, którzy twierdzą, iż inaczej nawet być nie może. I kto wie, czy właśnie nie na tern polega sztuka rządzenia...
Nakładem Spółki Wydawniczej z o. o. „Gospodarka Narodowa” , ukazała się broszura Grzegorza Turowskiego p. t.:
„ W AR U N KI I DROGI ROZWOJU GOSPODARCZEGO WSI PO LSKIEJ” .
324 G O S P O D A R K A N A R O D O W A
WŁADYSŁAW LEWANDOWSKIŚWIAT PLANUJE
„Ideałem ogromnej części naszego kulturalnego społeczeństwa jest taka ekonomiczna struktura Polski, jaka odpowiadałaby środoioisku europej
skiemu z przed lat stu".
W ostatnim numerze „Gospodarki Narodowej” w notatce p.t. „P lagiat” , z której cytuję powyżej umie
szczone zdanie, autor wspólnie z publicystą ubiegłe
go stulecia, bardzo ostro i w nikliw ie rysuje dzisiej
szy stosunek Polaków do myśli i wielkiej pracy kul
turalnej i gospodarczej Zachodu.
Stosunek ten nie uległ zmianie niestety w ciągu ostatniego trzydziestolecia. Więcej — krzywda dla naszego rozwoju, wynikająca z bierności w stosun
ku do wielkich przeobrażeń całego życia spółczesne- go, a w pierwszym rzędzie Zachodu Europy, jest tern większa im większe i głębsze są te zmiany.
Ograniczę te uwagi do zagadnienia „planowania gospodarczego” , które na Zachodzie Europy stało się dziś problemem, któremu społeczeństwa poświęcają nieustanną, wielką uwagę i pracę, wykonywaną przez naukę i gospodarkę, przemysł i organizacje pracowników i pracodawców, Państwo, samorząd te
rytorialny i polityków, t.j. wszystkie te ośrodki i czynniki, które bądź kierują gospodarstwem i spra
wami społecznemi, bądź pragną na nie wpływać.
Do świadomości i woli naszego społeczeństwa nie dotarł dotąd fakt, że w latach ostatniego kryzysu do
konała się na Zachodzie i na całym świecie głęboka rewolucja myślenia gospodarczego.
Ta prawda dzisiejszego życia, że wiek nasz jest wiekiem „gospodarki planowej” , że „planowanie”
jest najistotniejszym odróżnieniem tego okresu od okresu wieku X IX , który cechowała przede wszyst
kim gospodarka indywidualna, liberalna, że dziś na skutek związania gospodarczego i głębokich prze
mian na rynkach zbytu, przede wszystkim na skutek u tra ty tych rynków przez państwa europejskie — ja k i na skutek wielu innych przyczyn, których w y
liczać tu nie będę szczegółowo, — „planowanie go
spodarcze” jest prostą koniecznością życia, od któ
re j ochrony ani ucieczki być nie może.
świadomość tego jest już dziś tak głęboka, że w podręcznikach uniwersyteckich i szkolnych angiel
skich, a więc k ra ju „demokratycznego” i najbardziej jeszcze „liberalnego” , pisanych nie pod kątem tej czy innej doktryny gospodarczej, ale dla podania obiektywnego materiału, potrzebnego w propedeuty
ce ekonomii, ta prawda przeprowadza najistotniej
szy podział między okresem gospodarki dziewiętna
stowiecznej i spółczesnej.
To ma swoją wielką wymowę, gdy weźmie się pod uwagę z jaką ostrożnością i najczęściej z dużym opóźnieniem tego rodzaju poglądy, radykalnie zmie
niające stosunek do niedawnej przeszłości, są wpro
wadzane do lite ra tu ry podręcznikowej.
Bo też szybko, bardzo szybko dokonała się wielka rewolucja w myśleniu ekonomicznym, ja k i w życiu gospodarczym, którą przez analogię do „rewolucji przemysłowej” można by nazwać „rewolucją plano
wania” .
W ciągu ostatniego dziesięciolecia, na skutek szu
kania dróg walki z kryzysem, bezrobociem, dróg wy
prowadzenia nagromadzonych w składach towarów w świat do konsumenta, dokonała się olbrzymia pra
ca badawcza, która zrewidowała wiele szlaków daw
nego myślenia. Przy pracy tej powstałe spory i wal
k i oświetliły wiele zagadnień, poddały w wątpliwość, bądź naruszyły trwale, na zawsze wiele pewników i twierdzeń, obowiązujących dotąd w nauce i polityce gospodarczej.
Powstawała w tym okresie ogromna już dziś lite ratura o planowaniu gospodarczym, która idąc w czasie równolegle z wielkim i eksperymentami plano
wania opanowała opinię, przekonała sceptyków, że myśleć o gospodarowaniu trzeba dziś nie w skali in dywidualnego fabrykanta i kupca.
Jak zawsze, tak i dziś nagły wzrost litera tury spe
cjalnych problemów zawdzięcza nauka ekonomii roz
wojowi wielkich wydarzeń w życiu gospodarczym.
Szybko idą wypadki i już przypominać trzeba jak niedawno jeszcze żywe były nadzieje na powrót do
„liberalizm u” dziewiętnastowiecznego, ja k wszy
stko inne traktowane było jako przejściowe i nie
istotne. To okres przecież „manifestu bankierów” i światowej konferencji gospodarczej.
Jeszcze kilka lat temu wielka część ekonomistów poddawała się złudzeniu, że uda się świat zawrócić z niebezpiecznej według nich drogi gospodarki pla nowej, interwencjonistycznej, na szeroką drogę nie- krępowanego rozwoju gospodarki liberalnej, w któ
rej procesy automatyczne sprawnie i najszybciej re
gulować m iały i nadal narastające trudności.
Już niemal zupełnie z tym i złudzeniami nie można się spotkać, już wszyscy są zgodni, że zbiorowe pla
nowanie jest koniecznością, a problemem staje się ja k planować i kto ma planować.
Niewątpliwie nowoczesna teoria ekonomiczna, za
początkowana przez Jevons’a, Menger’a i Walras’a, rozwinięta później przez szkołę matematyczną pono
si „w inę” , jeśli tak można to nazwać, za opóźnienie uwagi ludzkości na problemy związane z planowa
niem gospodarczym, przez zamknięte myślenie o go
spodarce w wąskich ramach i przez narzucenie opi
n ii świata, że w tych właśnie ramach myśl ekonomi
czna najtrafniejsze będzie znajdowała rozwiązanie dla ogólnych i szczegółowych kwestii gospodarczych.
Ekonomia zajęta problemami wymiany i techniką pieniądza, zaniedbała badania problemów produkcji w je j całokształcie. Przede wszystkim nie odpowia
dała na pytania zasadnicze, jakie procesy i warun
ki zachodzą, gdy się tworzą dobra zanim wejdą one w orbitę wymiany. Zajmowała się dobrem „w ytw o
rzonym” , gotowym do wymiany, badała co dalej się dzieje, gdy dochodzi do tranzakcji kupna sprzeda
ży i kiedy do tej tranzakcji dochodzi.
Nieliczni ekonomiści spółcześni i końca ubiegłego stulecia, jak Georges Sorel, Werner Sombart, u nas Władysław Zawadzki, zajmowali się problemem pro
dukcji szerzej, nie zdobyli sobie jednak szerszych rzesz słuchaczów i szerszych kół opinii.
Dopiero ostatnie dziesiątki lat, wielkie przeobra
żenia gospodarcze i społeczne zwróciły uwagę pow
szechną na luki i braki w nauce ekonomii. Dlatego dziś nauka znalazła się wobec problemów planowa
nia gospodarczego, ja k wobec zupełnie nowych za
gadnień.
Badań związanych z planowaniem nie ułatwiają przygotowania w badaniach produkcji, obejmujące szeroko zagadnienia nie tylko materialne, ale i w związaniu z duchowymi, psychicznymi.
żądania ścisłej specjalizacji nauk drugiej połowy X IX wieku nie wyszły na dobre ekonomii jako nau
ce i ludzkości jako przedmiotowi tej nauki. Jest ja sne, że specjalizacja w socjologii, psychologii, pra
wie, historii itd. jest nadal rzeczą nieodzowną, ale wyraźną koniecznością życia stało się powiązanie ba
dań ekonomicznych z socjologicznymi, społecznymi i psychologicznymi, gdyż jedynie wtencza^ badania procesów produkcji stają się żywe, związane z ży
ciem.
Tak było przecież w stuleciach poprzednich. W sie
demnastym i osiemnastym wieku nauki społeczne były naukami syntetycznemi. Istniała ścisła łączność między prawem, psychologią, etyką, a ekonomią.
Dopiero w drugiej połowie dziewiętnastego stule
cia ekonomiści dążyli do wyodrębnienia substancji ściśle ekonomicznej spośród innych kwestii, związa
nych z różnemi gałęziami nauk społecznych, ja k pra
wo, psychologia, historia i in. Niezmiernie szybki rozwój nauk społecznych, nagromadzanie się mnó
stwa nowych problemów i kwestii uzasadniało nie
wątpliwie to dążenie. Ekonomia rozpoczęła wtedy swój szybki rozwój koncentrując uwagę przede wszystkim na wymianie towarowej, przez to ubożąc i zwężając treść stooich badań.
Dziś dokonywa się wielka praca odnalezienia no
wej drogi ekonomii, przede wszystkim przez rozsze
rzenie badań nad produkcją. Z tą dziedziną ekono
m ii najbardziej łączą się inne nauki poboczne jak socjologia ekonomii i psychologia. Jednocześnie opracowywane są problemy planowania produkcji.
Odbywa się w dalszym ciągu wielka dyskusja między
„liberałam i” a „socjalistami” na temat możliwości i warunków planowania w gospodarce kolektywnej.
W yniki tej dyskusji są niezmiernie interesujące i ważne dla obu światów i obu poglądów, „kapitalisty
cznego” i „socjalistycznego” , choć takie nazwania tylko dla uproszczenia schematu najogólniejszego podziału mogą służyć, gdyż inne wymagałyby wielu wyjaśnień i omówień.
Poza tą pracą dokonywa się wielka praca mono
graficzna planowania poszczególnych przemysłów, poszczególnych dziedzin działalności gospodarczej i to tak w krajach „totalnych” ja k i najbardziej „de
mokratycznych” , ja k Anglia, Holandia, Belgia i in
ne europejskie i amerykańskie.
Jest to ruch już dziś wielki, jest to olbrzymia praca wykonywana właśnie w świecie kapitalistycz
nym. Oczywiście dla interesu tego kapitału i ciągle z tą upartą myślą szukania nowych rozwiązań, pla
nowych koordynacji, dla prostego celu — usunięcia chaosu, który jest za drogi, nietwórczy, hamuje, uniemożliwia rozwój, gdy przecież tak niedawno, na
zywany inaczej „dynamiką” , czy „automatyzmem”
spełniał swoją, jakże wspaniałą rolę tworzenia ol
brzymich fortun prywatnych i potęg państwowych.
Dlatego to powstają w A n g lii pisma periodyczne poświęcone planowaniu, wydawane przez ugrupowa
nia polityczne „liberalne” , omawiające problemy planowania gospodarki prywatnej, kapitalistycznej, w różnych dziedzinach prywatnej twórczości — w węglu, żelazie, nafcie, guzikach i meblach. Dlatego publikowane są monografie, obszerne bardzo i tre
ściwe o planowaniu w prywatnej komunikacji kole
jowej, tramwajowej i samochodowej, w mleczar
stwie, o racjonalnej rozbudowie przemysłów użyte
czności publicznej, wodociągach, gazowniach, elek
trowniach itd. itd. Służą temu celowi i pisma poświę
cone planowaniu miast i planowaniu regionalnemu, które poza częścią architektoniczną, ściśle związa
ną zresztą z gospodarką, mają charakter periody
ków o planowaniu gospodarczym: ja k „Town Plan
ning Review” , „Journal of the Town Planning In sti
tute” , „Baukunst und Stadtebau” , „L a Vie Urbaine”
i inne.
Do dyskusji o planowaniu, w której na początku panowało pomieszanie języków i pojęć, w której każ
dy o czem innem myślał i tw ierdził z uporem, że przeciwnik nie ma ra cji tylko dlatego, że planowa
niem nazywa rzecz odmienną — wprowadzono już systematykę i umowę.
Dziś już ustalony jest pogląd, że plano
wanie może się odbywać w różnej skali i na różnych odcinkach pracy gospodarczej, że może się odbywać przy zmianie zasadniczych podstaw go
spodarowania, ja k np. stosunku do prywatnej wła
sności, lub z pozostawieniem tej podstawy nienaru
szalną, przy włączeniu innego czynnika np. regulu
jącego państwa i td.
Oczywiście, gdy jakiś socjalistyczny pisarz upie
rać się będzie, że „planowanie” jest w ogóle możliwe tylko w integralnie kolektywnej gospodarce z usu
nięciem prywatnej własności, to będzie to jedynie prawdziwe, że wiąże słowo „planowanie” z określo
nym planowaniem i nie pozwala tego słów i, wbrew jego sensowi językowemu, inaczej używać. (Wootoii i in. j.
326 G O S P O D A R K A N A R O D O W A
Powszechnie przyjęte jest już dziś rozróżnienie następujących zasadniczych planowań:
1. Regulowanie gospodarki przemysłów kapitali
stycznych przez organizację reprezentującą interes kapitalistyczny pod ogólną kontrolą wykonywaną przez państwo w interesie ogółu, lub
2. regulowanie tej gospodarki bezpośrednio przez państwo przy pomocy wszystkich instrumentów poli
ty k i gospodarczej, łącznie z mechaniką pieniądza;
B. systemy „socjalistyczne” , w których własność prywatna jest ograniczona (może być oczywiście wiele stopni tego ograniczenia), istnieją prawne związki między przemysłami i społeczna dyrekcja podziału pracy, surowców i kapitału pomiędzy róż
ne przemysły.
Dyskusja o planowaniu wyjaśniła już wiele spraw spornych, zlikwidowała wiele nieporozumień, dopro
wadziła do wyjaśnienia, że mechanizm ekonomii pla
nowanej jest teoretycznie możliwy, że usystematyzo
wany może realizować równowagę ekonomiczną tak samo ja k system „laisser fa ire ” .
Jeszcze w r. 19B1 Griziotti-Kretschmann tw ie r
dził, że ekonomia planowana jest mechanizmem, w którym nie działa prawo podaży i popytu i teoria krańcowej użyteczności, jeszcze powtarzano poglądy Max Webera i Mises’a. Wielka dyskusja między so
cjalistami, a tą grupą „liberałów” wyjaśniła poważ
nie, ja k te same prawa podstawowe ekonomii kapi
talistycznej rządzą i działają we wszystkich fo r
mach i stadiach gospodarki planowanej typu „socja
listycznego” , przy różnych zmianach w stosunku do prywatnego posiadania, rozporządzania i kierowa
nia w dziedzinie produkcji. Wyjaśniono, że podo
bieństwo ekonomii planowanej do neoklasycznej jest tak duże, że technika osiągania równowagi jest ta sama. Tak samo ja k w gospodarce liberalnej doko
nywa się przez „szukanie” stałe w najdrobniejszych komórkach wymiany najlepszych relacji między po
dażą i popytem. Tak ja k i w gospodarce liberalnej osiąganie równowagi odbywać się musi przez „serie prób” , przez „usiłowanie i błądzenie” .
Oczywiście pozostaje jeszcze wiele problemów do szczegółowego rozważenia, spór „liberałów” z „so
cjalistami” nie ustał, przyniósł jednak już dziś wy
jaśnienie dotąd wielu ciemnych kwestii. Ekonomi
ści badający problemy planowania szukają natchnie
nia w ekonomii neoklasycznej. Przymierzają nieja
ko nowo budowaną rzeczywistość lub nowe koncep
cje gospodarki planowej do starego mechanizmu teo
r ii i sprawdzają o ile dawne poglądy pasują do nich.
Przebieg tej dyskusji jest płodny i ważny zarówno dla świata kapitalistycznego ja k i socjalistycznego.
Jest wielkim osiągnięciem myśli spółczesnej, że równolegle do wielkich przemian w życiu gospodar
czym, z wprowadzaniem planowania do gospodarki prywatnych przemysłów i do gospodarki państw ka
pitalistycznych, odbywa się wielka praca w dziedzi
nie teoretycznego i praktycznego myślenia, mająca podstawowe znaczenie dla zmieniających się w arun
ków gospodarowania.
Jakże często sądzi się jeszcze u nas, że cała sprawa planowania gospodarczego to jakiś snobizm lub naiwność nowego modnego hasła, poglą
du, który przecież przeminie i ustąpi miejsca innym znów modnym słowom, a rzeczywistości nic nie prze
szkodzi toczyć się dalej leniwym strumyczkiem i kul
tywować dawne przyzwyczajenia pracy nieskoordy
nowanej, niecelowej i nieplanowej.
Z tym przekonaniem trzeba ja k najsilniej walczyć, gdyż wielkie prądy dzisiejszego gospodarowania zmieniają tak szybko technikę, organizację pracy i sposób myślenia w zakresie gospodarowania jedno
stek i państw, że nie będzie w świecie miejsca dla dziewiętnastowiecznych typów organizacji i typów myślenia. Bo to nie nowa moda francuska, ale re
wolucja gospodarowania się odbywa i to jest świa
towa rewolucja gospodarcza.
Na ślepotę ludzi, którzy nie rozumieją, że nie mo
żemy usunąć się od upartej pracy całego świata, z takim wysiłkiem woli i mózgu prowadzonej, którzy tak często bezmyślnie przyczepiają miano „bolsze- wizmu” lub „hitleryzm u” tym, którzy szukają dróg wydobycia potrzebnego w Polsce wysiłku dla two
rzenia naszej własnej mocy gospodarczej przy zu
żytkowaniu wszystkich dostępnych rezultatów pra
cy i myśli innych, bogatszych i silniejszych, — nie pomogą żadne ilustracje i przykłady choćby najbar
dziej wymowne.
A D M I N I S T R A C J A P R O S I
O O D N O W I E N I E P R E N U M E R A T Y
N A K W A R T A Ł I
-1938
r.ANDRZEJ MAŁECKI
FETYSZ WOLNEGO HANDLU
W polityce handlu zagranicznego zasada wolnego handlu nie może sta- noiuić abstrakcyjnego hasła.
Celem uniknięcia ewentualnych nieporozumień, podkreślamy, że nie zamierzamy bynajmniej oma
wiać doktryny szkoły liberalnej, a tern bardziej po
lemizować z je j założeniami. Interesuje nas przede wszystkim sposób ustosunkowania się niektórych zwolenników szkoły liberalnej do założeń tej szkoły i płynące stąd praktyczne konsekwencje.
W myśl poglądów, wygłaszanych niejednokrotnie w toku dyskusyj, tak nad ogólnymi zagadnieniami gospodarczymi, ja k i konkretnymi zarządzeniami, należałoby ludzi interesujących się temi sprawami podzielić na dwie grupy: na uświadomionych, t. zn.
wolnohandlowców i na obskurańtów — autarkistów.
Wolnohandlowcami są ci, którzy uznają absolutną wyższość wolnego handlu, bo (tu następuje pobłażli
wy uśmiech)... bo to dla ekonomisty nie ulega naj
mniejszej wątpliwości. Wyższość wolnego handlu zo
stała wszak teoretycznie, naukowo stwierdzona. Wol
ny handel jest tym ideałem nie tylko w abstrakcji, lecz i w praktyce — do którego w każdym czasie i miejscu należy dążyć. Ponieważ jednak praktyka niestety różni się od teorii, zdarzają się więc w pew
nych wypadkach w yjątki, kiedy szanujący się wolno- handlowiec może odstąpić od ideału, czyni to jednak z obrzydzeniem, pamiętając przy tem zawsze, że kon
kretne „autarkiczne” zarządzenie musi być przede wszystkiem tak pomyślane, aby ja k najmniej ogra
niczało wolność handlu. Zakałą w tej pracy są autar- kiści, t. j. wszyscy ci, którzy powyższych zasad nie uznają — od autarchistów czystej wody do najbar
dziej umiarkowanych protekcjonistów włącznie. Po
glądy te są stare, jak dyskusja nad „wolnym hand
lem” . W ten sam mniej więcej sposób, — jeśli cho
dzi o przykład z historii polskiej, — przekonywał erudyta Nowosilcow Lubeckiego i — nie przekonał go, co z uwagi na osiągnięte przez Lubeckiego rezul
taty praktyczne nie można w żadnym razie uważać za ujmę dla polskiego ministra.
Wydaje się, że wojowanie absolutną wyższością
„wolnego handlu” nad innymi systemami jako praw
dą stwierdzoną przez teorię ekonomii — polega na nieporozumieniu. Teoria ekonomiczna tego nie tw ie r
dziła, i twierdzić nie mogła. Nie może ona stwierdzać wyższości jednega zjawiska nad drugim, a więc w danym wypadku wolnego handlu nad handlem regla
mentowanym, czy też naodwrót. Teoria może tu ty l
ko powiedzieć, jakie prawa mogą rządzić w pierw
szym i drugim wypadku (właściwie w drugich wy
padkach, bo jest ich cała gama). Teoria ekonomii nie może wreszcie stwierdzić absolutnej wyższości meto
dy wolnohandlowej nad reglamentowaniem handlu lub odwrotnie. Ta dziedzina wkracza już w zakres objęty nauką polityki gospodarczej, a tu teoria mo
że jedynie stwierdzić, że celowość zastosowania tej czy innej metody zależy od zamierzeń i warunków.
Nieporozumieniem wydaje się również twierdze
nie o sprzeczności teorii i praktyki. Teoria (dopóki utrzymuje się w nauce) nie może różnić się od prak
tyki. Teoria ekonomii bada prawa i zjawiska w swej dziedzinie, formułując twierdzenia — podobnie jak i teoria w innych gałęziach wiedzy — w sposób od
powiadający z góry przyjętemu układowi stosunków (eliminuje się np. pewne czynniki itd .). Teoria nie twierdzi jednak, że prawo musi się w życiu praktycz
nym przejawić akurat w taki sposób, ja k w ideal
nych, laboratoryjnych warunkach. Roztrząsając więc działanie praw w warunkach realnych, życiowych, należy skrupulatnie uwzględniać wszystkie uzupeł
nienia konieczne w danym wypadku — tak samo, ja k przy przenoszeniu do praktycznego życia praw fizycznych, chemicznych itd. Jeżeli jednak jakieś twierdzenie „te o rii” nie odpowiada rzeczywistości nawet w warunkach, dla których zostało sformuło
wane, — to i wtedy nie ma rozbieżności teorii z praktyką, a poprostu taka teoria jest błędna.
Szkoły gospodarcze — to jest znów coś innego. Nie można twierdzić, że poglądy przez nie głoszone są, — biorąc system jako całość — czemś naukowo^ bez
spornym, niewzruszonym. Najlepszy dowód, że są różne szkoły i że się zmieniają. Poglądy takich szkół wkraczają w dziedzinę teorii ekonomii, ale również _i to w bardzo poważnym zakresie — w dziedzinę polityki gospodarczej i usiłują znaleść rozwiązanie także konkretnych życiowych zagadnień. System sta
ra się przy tem określić wzajemny stosunek poszcze
gólnych elementów i ich hierarchię. Ze względów zu
pełnie zrozumiałych muszą tu odegrać poważną rolę zagadnienia dominujące w danym miejscu i czasie, tak ja k i w innych dziedzinach potrzeba jest tu mat
ką wynalazków. Szkoła jest wynikiem zarówno kon
kretnych potrzeb, ja k i ogólnych prądów (nie tylko ekonomicznych, lecz i innych — filozoficznych, przy
rodniczych itd .), przejawiających się w danej epo
ce i w danym środowisku. I te momenty dominują, chociażby nawet system był w sposób generalny
(powszechny) formułowany.
Tak np. liberalizm fizjokratów był zgodny z du
chem epoki i z potrzebami „reprezentowanej” przez fizjokratów grupy rolników francuskich, ale ty l
ko w owym czasie. Fizjokraci powiedzieli „laissez faire, laissez passer” , form ułując to hasło niezbyt ostrożnie jako uniwersalną w czasie i przestrzeni za
sadę; nieostrożnie — bo żaden fizjokra ta jako prze
de wszystkim wyznawca i obrońca rolnictwa, nie powiedziałby tego np. w dobie ostatniego kryzysu.
\
328
a wprost przeciwnie żądałby niewątpliwie ceł pro- hibicyjnych, zakazów przywozu i wysokich premij wywozowych dla artykułów rolniczych. Wtedy jed
nak teoria wolnohandlowa była bardzo na czasie, bo konkretnie chodziło o zniesienie zakazu wywozu zbo
ża z Francji.
Przedstawiciele szkoły liberalnej, stawiając sobie jako cel dobrobyt narodów, głosili zasadę wolnego handlu jako środek do szybkiego wzbogacenia ludz
kości, budując przy tem system na przyrodzonej czło
wiekowi chęci zysku. Rozumowali przy tem bardzo po angielsku, bo szczególnie w ówczesnych warun
kach angielskich, wobec znaczenia A nglii w handlu światowym, ta indywidualna „chęć zysku” mogła w zupełności wystarczyć (dla A ngli oczywiście). Zresz
tą tam, gdzie to praktycznie uważano za potrzebne, wprowadzają pisarze liberalni w yją tki od zasady wolności. Najmniej na tem ucierpiała „idea” wolne
go handlu. Nieszczęście chciało, że Anglia z uwagi na swą strukturę gospodarczą najmniej interesowa
ła się u siebie takim instrumentem polityki gospo
darczej, ja k bezpośrednia reglamentacja handlu na szerszą skalę, a za to wolność je j handlu na rynkach zbytu leżała A n g lii bardzo na sercu.
To, że szereg angielskich uczonych reklamował wolny handel, musiało mu dodawać blasku. Anglia to k ra j potężny, który handlowi zawdzięcza swą po
myślność, więc chyba już i z tego tytułu zdanie An
glika o wolnym handlu jest ważne. Poza tem An
glia to imperium światowe, w którym słońce nie za
chodzi. Któż więc lepiej od Anglika może rozumo
wać na skalę światową, ogólnoludzką? Nie mają już tego czaru poglądy innych szkół, np. niemieckiej szkoły narodowej, ponieważ z konieczności opiera
ją się na argumentach „ciaśniejszych” , bo ograni
czających się do partykularnych interesów krajów o mniejszym światowym zasięgu. Nie twierdzimy, że koniecznie rozumuje się w tak krańcowo niesłuszny sposób. Jednak częściowo i angielskiemu pochodze
niu należy przypisać sympatię do wolnego handlu.
Wreszcie sam wyraz „w olny” też wpływa na to. Wol
ność jest każdemu droga. Wszystko, co wolne, libe
ralne, już z samego tytułu nabiera zabarwienia ide
alnego, „wyższego” . Liberalny światopogląd, liberal
na polityka handlowa, liberalna polityka kredytowa.
(To ostatnie wyrażenie ma już trochę inną treść; tu wolno interweniować, ale liberalnemi — klasyczne- mi metodami). W rezultacie cześć dla wolności przenosi się często i na propagowane pod je j firm ą hasła i metody. Los ten spotkał i szkołę wolno- handlową. Głosi ona ceł wzniosły — dobrobyt naro
dów. Otóż kult dla tego pięknego celu przeniesiono wraz ze wszystkimi akcesoriami i na środki liberal
ne, a więc i na wolny handel. W rezultacie wolny handel stał się sam celem i ideałem. To jest swego rodzaju fetyszyzm. że uczuciowy stosunek do wol
nego handlu istnieje, wskazuje na to chociażby na
stępujący przykład. Grupa ekonomistów, rozpisując ankietę w sprawie problemu wolnego handlu czy dą
żenia do autarkii, stwierdza że: „Idea wolnego han
dlu musi być w zasadzie drogą każdemu człowieko
wi, pragnącemu braterstwa wszystkich ludzi, wszy
stkich narodów. Handel światowy, nie krępowany barierami celnemi, rozkrzewia cenne zdobycze cywi-
G O S P O D A R K A N A R O D O W A
lizaćji zachodnio-europejskiej a z niemi i kulturę na
szą wśród najbardziej zacofanej ludności innych czę
ści świata, otwiera bramy zbliżenia wszystkich lu dzi, podnosi poziom powszechnego dobrobytu, toru
je drogę do stworzenia światowego związku naro
dów a może wszechświatowego imperium, w którym nie byłoby wojen... Czy atoli ideał ten, przyświecają
cy poważnej grupie uczonych i mężów stanu liczy się dostatecznie z rzeczywistym człowiekiem dzisiej
szym, z rzeczywistym ustrojem i potrzebami współ
czesnych państw, z zasadniczemi różnicami poziomu kulturalnego, istniejącemi między nim i i czy z tych powodów — nawet gdyby był w zupełności i bez za
strzeżeń trafnym — nie jest tak odległy, że wydaje się wprost zwodniczym?” .
W dalszym ciągu jest mowa o przemianach klauzu
li największego uprzywilejowania od zwyldej klauzu
li po przez amerykańską do zmiany, nazwanej „n a j
mniej ideową — ale zarazem najpraktyczniejszą” — do umów kontyngentowych na zasadzie równowarto
ści świadczeń. Potem jest mowa o różnych prądach, środkach polityki gospodarczej stosowanych w ostat
nich czasach i odbiegających w większym lub m niej
szym stopniu od liberalnego ideału, trudnościach go
spodarczych oraz o podłożu, na którym powstały ha
sła wolnego handlu. Ankieta kończy się w sposób następujący: „Te wszystkie problemy na tle nie ty l
ko teoretycznym, ale całej rzeczywistości współcze
snej, przede wszystkiem zaś na tle interesów Polski, winniśmy gruntownie i wszechstronnie rozpatrzyć i zdać sobie sprawę z naszego, stąd wynikającego po
łożenia oraz dróg, jakie należy nam wobec niego obrać, celem wydatnej poprawy naszej sytuacji go
spodarczej. W szczególności nasuwają się tu pyta
nia: Czy mimo wszystko należy interes indywidual
ny postawić wyżej niż publiczny, wierząc, że suma korzyści indywidualnych wzbogaci ostatecznie sze
rokie warstwy ludności własnej, tem samem zaś po
krywa się w rezultacie z interesem całego społeczeń
stwa? Czy u kresu wszelkich wysiłków nie zwycię
ży ostatecznie wolność a wszelkie nakładane na nią więzy mogą mieć tylko czasowe i w rezultacie uje
mne znaczenie? Czy dążenie do autarkii nie utrudni wprowadzenia w przyszłości międzynarodowego sy
stemu monetarnego? A z drugiej strony: Czy idea międzynarodowego pieniądza nie jest zbyt daleką i narazie przynajmniej nierealną, aby dla niej nale
żało poświęcić bliskie i pewne korzyści, łączące się z dążeniem do autarkii w granicach możliwości? Czy zalecenia wolnego handlu nie wychodzą przede wszystkiem od państw wysoce uprzemysłowiowych i czy nie dyktuje ich raczej materialny interes, niż teoretyczne rozważania? Czy systemu zbudowanego na zasadzie ochrony interesów indywidualnych jed
nostki nie należałoby zastąpić innym, wysuwającym na pierwszy plan dobro całego społeczeństwa?” .
Otóż to : „Idea wolnego handlu musi być zasadni
czo drogą” ... Nie chodzi nam o słowa, lecz o „nasta
wienie” . I czy należy „ideę” wolnego handlu opierać m. in. na tem, że „handel światowy rozkrzewia cenne zdobycze cywilizacji” ? Handel rozkrzewia nie tylko cenne zdobycze, przy czem bilans w tym zakresie jest rozmaity. Poza tem mała dygresja: czy nasza kultu
ra jest odpowiednia i jest dobrodziejstwem dla „n a j
bardziej zacofanej ludności innych części świata” ,.
zwłaszcza w form ie dostarczanej przez handel? To nie jest tak oczywiste i wymagałoby dowodzenia; to jednak do nas nie należy. Nie zamierzamy polemizo
wać z założeniami idealnymi, wybiegającymi poza interesującą nas dziedzinę polityki gospodarczej, po
ruszymy jedynie niektóre z nich bardziej charaktery
styczne. Tak więc budzi w nas wątpliwości przeciw
stawienie indywidualnych interesów jednostki inte
resom społeczeństwa jako całości i jednoczesne prze
ciwstawienie na takiej podstawie systemu zbudowa
nego na zasadzie ochrony indywidualnego interesu jednostki — systemowi, który miałby chronić interes społeczeństwa jako całości. Indywidualne interesy pewnych jednostek czy też grup jednostek mogą się nie pokrywać z interesami społeczeństwa jako cało
ści. Czy słuszne jest jednak takie twierdzenie w od
niesieniu do każdej jednostki, czy też ogółu jedno
stek, generalnie, niezależnie od warunków, w jakich żyje dane społeczeństwo i jednostki; i czy można na tej podstawie przeciwstawiać poszczególne systemy?
Chyba — jeśli się utożsamia indywidualny interes jednostki z wolnością handlu i niewtrącaniem się w indywidualną chęć zysku. Należy przy tem uzglednić to, że wolny handel pozwala na realizację tej indyw i
dualnej chęci zysku ogółowi czy też większości jedno
stek — w pewnych warunkach, np. z grubsza biorąc w warunkach angielskich. Przy innej strukturze go
spodarczej może być inaczej. Można nawet w pew
nych warunkach nie zdążyć i nie skorzystać z dobro
bytu, który przyrzeka wolny handel. Można np. w międzyczasie zbiednieć, można stracić niepodległość itd. I dlatego z punktu widzenia interesów społeczeń
stwa jako całości i związanych z tem indywidualnych interesów ogółu jednostek nie posiada praktycznego znaczenia zagadnienie, czy u kresu wszelkich w ysił
ków zwycięży czy nie zwycięży ostatecznie wolność handlu. Nie wydaje się również słuszne wiązanie z tym problemem ewentualnego ujemnego znaczenia więzów nakładanych na handel.
Wreszcie niesłuszne jest przypisywanie nielibe- ralnym środkom „m niej ideowego” charakteru od środków liberalnych, lub bardziej liberalnych, ja k to wynika ze sformułowanego bez żadnych omówień i zastrzeżeń twierdzenia, że umowy kontyngentowe na zasadzie wzajemności świadczeń są mniej ideowe od klauzuli największego uprzywilejowania. Tego ro
dzaju środki polityki gospodarczej nie są chyba same przez się niemoralne. Można tylko ewentualnie mó
wić o moralności sposobu ich stosowania i o moral
ności celu. Cele przy tem środków mniej liberalnych mogą być równie moralne i „ideowe” ja k i cele wol- nohandlowe.
Wróćmy jedna do prawowiernych wolnohandlow- ców, czczących bez żadnych skrupułów wolny handel na równi z celem, do którego ma prowadzić. Otóż omówiona już na wstępie zasadnicza ich „postawa”
wywołuje charakterystyczny stosunek do konkret
nych zagadnień gospodarczych.
Stosunek ten cechuje pewien sentyment do stanu obecnego. Stan obecny jest „dobry” w tym zna
czeniu, że dobroczynne prawa liberalne, które rządzą światem, zawsze w sposób właściwy ten stan napra
wią. Z tym poglądem wiąże się niechęć do polityki strukturalnej.
Z przekonaniem o generalnym znaczeniu i skutecz
ności polityki wolnohandlowej wiąże się często prze
konanie o powszechnej skuteczności różnych środ
ków, ja k np. generalnego zastosowania klauzuli naj
większego uprzywilejowania. Dopuszcza się tu „w y ją tk i” a takie ujęcie sprawy określa ogólną atmosfe
rę.
Z wiarą w naukowo stwierdzone działanie zasad i skuteczność metod liberalnych wiąże się w prakty
ce pogląd na metody pracy polityka gospodarczego:
nauka podzieliła politykę gospodarczą na pewne dzia
ły, rozgraniczyła je i ustaliła w każdym dziale ogólne i szczegółowe recepty. Istnieją więc jako działy w du
żym stopniu niezależne: polityka handlowa, polityka taryfowa, polityka podatkowa, polityka kredytowa itd. — poprostu polityka gospodarcza dzieli się wed
ług odnośnych departamentów; handel zagraniczny należy do kompetencji nauki zwanej polityką handlo
wą, która posiada swoje naukowe stwierdzone pra
wa, zasady i metody, od których istnieją w yjątki, ale stosowane możliwie rzadko. Z prawem o bilansie wią
że się konieczność popierania wywozu a swoje własne środki przepisuje tu polityka eksportowa. Istnieje również konieczność zwiększenia obrotów w ogóle, a więc i importu, który niesłusznie bywa tak nielu- biany, ponieważ w zasadzie jest on w przeciwień
stwie do eksportu „wzbogacaniem gospodarstwa na
rodowego” . (Zasada słuszna — z zastrzeżeniem, że importuje się za darmo). W dziale przywozu polityka importowa nakazuje przede wszystkim popieranie przywozu surowców, bo surowce (pojęcie „global
ne” ) są potrzebne, a ja k wiadomo surowce krajowe nie wchodzą na ogół w rachubę, ponieważ przemysł w naturalnym dążeniu do maksymalnego zysku, su
rowców tych nie chce.
Wszystko szłoby gładko, gdyby nie było autarki- stów i „czynników pozagospodarczych (np. potrzeby obronności). Ale to są rzeczy przejściowe i można to jakoś strawić, byleby tylko polityk gospodarczy bro
n ił możliwie ja k największej wolności handlu.
W praktyce wygląda to ta k: „A utarkista” propo
nuje wydanie ochronnego zarządzenia celem zapew
nienia rozwoju jakiejś gałęzi produkcji. Załóżmy, że rozwój tej produkcji wymaga wydania zarządzenia ochronego w zakresie, który przyjmujemy za 100.
Wolnohandlowiee protestuje. Zaczynają się rokowa
nia, i w rezultacie zostaje wydane kompromisowe, po
wiedzmy, 50-procentowe zarządzenie. Skutek: nie ma ochrony, nie ma wolnego handlu, a jest tylko utrud
nienie dla jednych, a dodatkowy zysk dla innych, tych którzy zdążyli uzyskać kontyngent. Nie należy jed
nak, ja k to się często czyni, w inić za ta ki rezultat wy
łącznie autarkistę. Zaw inił w danym wypadku nie
wątpliwie, gdyż zgodził się na niedostateczną ochro
nę. Wolnohandlowiee jednak musi też przyjąć swój 50-procentowy udział w odpowiedzialności.
Niewątpliwie polityk gospodarczy musi sobie po
stawić cel. Tym celem jednak nie może być narzę
dzie: polityka wolnohandlowa, a poprostu potęga i dobrobyt Polski. Przy układaniu planu swej polity
k i musi on uwzględnić wszystkie elementy tzw. go
spodarcze i tzw. pozagospodarcze. Wszystkie one
„g ra ją ” w gospodarstwie krajowym i na podstawie analizy wszystkich czynników można dopiero ustalić
330 G O S P O D A R K A N A R O D O W A
wytyczne i wybrać szczegółowe środki. Ale czyż taką wytyczną może być dążenie do wolnego handlu? Czy przy obecnej strukturze gospodarczej i społecznej Pol
ski, w obecnej sytuacji międzynarodowej — tak w dziedzinie politycznej jak i gospodarczej, można się obejść bez ochrony gospodarstwa krajowego, bez in
terwencji państwa w zakresie podziału dochodu spo
łecznego pomiędzy poszczególne warstwy społeczne i pomiędzy poszczególne gałęzie gospodarstwa? Czy w obecnych warunkach polskich przy braku kapitału, w obecnym stanie aparatu kredytowego itd. itd. obej
dzie się bez ingerencj i w dziedzinie handlu zagranicz
nego? A dalej — gdyby nawet na całym świecie pa
nował niepodzielnie wolny handel, — czy Polska przy obecnym podziale bogactw pomiędzy poszczególnemi
U W A G I
NABYWCY KOLUMNY ZYGM UNTA U podstawy prawa przemysłowego, a raczej tego jego działu, który dotyczy rzemiosła, leży fikcja.
Zawleczono ją ja k zarazę z dzielnicy, która odzna
czała się najmniejszym aktywizmem gospodarczym, a musiała podlegać krótkowzrocznej biurokracji ce
sarskiej A ustrii. Narzucone Małopolsce austryjac- kie prawo przemysłowe wywodziło się zaś, ja k wia
domo, z kombinacyj politycznych Wiednia, pragną
cego sparaliżować postępy wyborcze socjal - demo
kra c ji za pomocą koncesji na rzecz schowanego w ukryciu stanu trzeciego.
Koncesja zrodziła koncesję... Austryjackie prawo przemysłowe poddało życie gospodarcze i społeczne przepisom suchej form alistyki, niezdolnej do aktyw
ności, ale pasjonującej się do formułek, wygodnych dla biurokracji. Czarno - żółta biurokracja nie mia
ła ambicji, właściwej dzisiejszemu interwencjoniz
mowi i etatyzmowi, brania spraw ekonomicznych we własne ręec lub, ja k kto woli, za twarz. Czarno-żółci urzędnicy zajmowali się albo podstawianiem nogi, albo wytwarzaniem wrażenia, że mucha, jadąca na grzbiecie wołu, również orze ziemię. Przede wszyst
kim zaś urabiali opinię, że człowiek bez koncesji, bez urzędowego „cetelka” i urzędowej „stam pilii’ jest ni- czem. Biurokracja rosyjska uzależniała byt ludzki od paszportu, austryjacka — od koncesji.
Rzemieślniczy dowód uzdolnienia był też koncesją.
Potężna monarchia nie mogła dopuścić, aby fry z je r mógł golić pana nadradcę, nie uzyskawszy uprzednio od tegoż pana nadradcy zaświadczenia, iż on (t. zn.
fry z je r) jest odpowiednio uzdolniony. Kto chce ma
chać pędzlem, ergo żyć i zarabiać, musiał się wyka
zać dowodem uzdolnienia, wydanym na podstawie dokumentów, stwierdzających odbycie praktyki i zdanie właściwych egzaminów. Egzaminy — to pa
pierki, dokumenty — również, zaświadczenia i kar
ty rzemieślnicze, — takoż, a na wszystkim znaczki stemplowe, „stampilie” i nieodzowne podpisy c. k.
urzędników.
Czarno - żółte paragrafy przeflancowano z Mało
polski do Kongresówki, Ziem Wschodnich i b. dziel
narodami i przy swej strukturze gospodarczej i spo
łecznej mogłaby prowadzić politykę wolnohandlo- wą? — Chyba nie. Nawet na pewno nie — i to tak długo, dopóki układ stosunków na wolnohandlową po
litykę Polski nie pozwoli. W tych warunkach cały
„problem wyższości wolnego handlu” (ze wszystkim, co ma związek z takim postawieniem sprawy) nie istnieje dla polskiej polityki gospodarczej. Istnieje tylko problem, ja k i ma być system reglamentacji.
Nie można jednak chronić „wszystkiego” . I w dzie
dzinie „a u ta rk ii” istnieją fetysze. Ale nie są one zno
wu tak straszne, ja k je malują. Niesłusznie przypi
suje się im całe zło reglamentacji, bo, ja k o tern wy
żej wspomniano, często współwinnym jest fetysz wolnego handlu.
nicy pruskiej. Lat temu dziesięć (jubileusz polskie
go prawa przemysłowego przeszedł dziwnie bez w ra
żenia...) ukazał się dekret, będący kompromisem po
między tradycją rzemiosła małopolskiego a wyso
kim poziomem techniki rzemieślniczej na ziemiach zachodnich. Kongresówka ze swym doskonałym „po
stanowieniem Księcia Namiestnika” z pierwszej po
łowy ub. w. uznana została za ubogiego krewnego.
Flanca czarno - żółta przyjęła się doskonale. W Małopolsce kodeks rzemieślniczy potraktowano jako hołd, należny duchom z Wiednia, w Wielkopolsce i na Pomorzu jako gwaranta solidności wykonaw
stwa, w b. zaborze rosyjskim jako prezent tak wspa
niały, że doprawdy nie wypada go krytykować. Na krytykę zresztą nie starczyło już czasu, bo trzeba było organizować izby rzemieślnicze. A czyż mógł kto przypuszczać, że świeżo upieczona biurokracja izbowa będzie piłowała gałąź, na którą ją posadzo
no?...
I tu ta j zaczęła się tragedia czy tragikomedia, trwająca lat dziesięć. Sytuacja rzemiosła nie dozna
ła poprawy, lecz pogorszenia. Depresja koniunktu
ralna wywołała falę bezrobocia na wsi i w mieście, a fala ta rozpoczęła szturm do warsztatów rzemieśl
niczych. Warsztaty, chociaż uzbrojone w koncesyj
ny system dowodu uzdolnienia i otoczone kartam i rzemieślniczemi ja k drutem kolczastym, broniły się bardzo słabo. Bezrobotni, zwani nielegalnymi, lega
lizowali się łatwiej lub trudniej, izby rzemieślnicze puchły od papierowej roboty i od opłat, wnoszonych za legalizację, w drucie kolczastym było dużo miejsc do przejścia, komisje egzaminacyjne wzięły niezwy
kle ostre tempo — i armia rzemieślnicza powiększy
ła się dość znacznie.
Nie zmniejszyło to biedy, trapiącej rzemiosło.
Państwo i samorządy zapomniały o nim zupełnie, społeczeństwo nauczyło się je lekceważyć, zamówień brakło, dostawy i kredyty stały się niedostępne. To, co Małopolska zrobiła istotnie dobrego dla rzemio
sła, mianowicie pomoc kredytową z funduszów W y
działu Krajowego i dostawy dla c. k. arm ii, — w Polsce Niepodległej złożona do lamusa. Na plan pierwszy i jedyny wysunięto „czynności urzędowe”
izb rzemieślniczych, pracujących w pocie czoła nad tysiącami papierków, świadczących w najlepszej wierze o rzekomym uzdolnieniu zawodowym Ada
mów, Abramów i Maćków.
I nie w braku dostaw i kredytów, nie w zaniedba
niu akcji wychowawczej i organizacyjnej szukano zła, które trapiło rzemiosło, lecz w niedostatecznych, rzekomo, rygorach prawa przemysłowego, żądano zniesienia „dyspens” i egzaminów ulgowych, skaso
wania możliwości powoływania się na prawa nabyte, ustanowienia przywilejów jedynie dla mistrzów, sta
nowiących skromną mniejszość w pół milionowej ar
m ii rzemieślniczej, zakazu istnienia systemu chałup
niczego, etc., bo wierzono we wszechmocne działanie paragrafów. Poziom rzemiosła upadał, bo gros w y
siłków biurokracji izbowej pochłonęło „urzędowa
nie” , a mimo to żądano od izb stosowania ostrych rygorów kwalifikacyjnych, których izby stosować nie mogły, nie mając po temu ludzi, sił i czasu. Pa
pierkom i paragrafom stało się zadość, rzemiosło jednak, zwolnione od wewnętrznej troski o jakość swego warsztatu, przestało się doskonalić.
Dziesięciolecie „wykonywania” prawa rzemieślni
czego wykazało, iż armia rzemieślników nielegal
nych, licząca — pomimo egzaminów, potwierdzenia praw nabytych, dyspens i t. p. ulg i furtek — ok.
20% ogólnej liczby porających się z rzemiosłem, u- trzymała swój stan posiadania. Jak z pod ziemi wy
rastają nowe zastępy „nielegalników” , a tu jeszcze mówi się o chałupnikach, że to są właściwie rze
mieślnicy; tak samo rzemieślników „odkryto” w przemyśle ludowym i domowym, ostatnio zaś doko
nano sensacyjnego odkrycia, zaliczając do rzemiosła drobny przemysł (do 20 robotników włącznie).
Prawo przemysłowe okazało się dla rzemiosła f i k cją. Fikcja to bardzo niebezpieczna, skoro odwraca uwagę społeczeństwa i rzemieślników od spraw da
leko ważniejszych. Jeżeli bowiem udział rzemiosła w robotach i dostawach publicznych, w imporcie i eks
porcie jest tak nieznaczny, jeżeli zaopatrzenie w a r
sztatów rzemieślniczych w nowoczesne narzędzia pracy i kapitały obrotowe pozostawia tak naprawdę wiele do życzenia, jeżeli wreszcie przeciętny poziom wykonawstwa, solidności, punktualności i t. p. w rzemiośle nasuwa daleko idące zastrzeżenia — to czy istotnie nie mamy większych kłopotów, ja k m artwić się o zatrzaśnięcie fu rtk i przed nosem 80 czy 100 ty sięcy „nielegalników” ?
Można zrozumieć, iż rzemieślnicy legalni chcieli by ograniczyć dostęp do zawodu, aby go wyżej podnieść technicznie i każdemu rzemieślnikowi zapewnić ma
ximum rentowności. Dotychczasowe poświadczenie uczy jednak, że o poziom techniczny dba się m ini
malnie, a jeśli chodzi o rentowność, to wpierw trze
ba wyjaśnić, dlaczego to połowa rzemiosła legalnego nie płaci od wielu lat podatków.
Rzemieślnicy — to dziwny naród. Są to ludzie na ogół trzeźwo myślący, dobrze zorientowani w poti zę
bach i wąrunkach życia, realiści i pozytywiści. Gdy się jednak zbiorą w cechu, w stowarzyszeniu lub w izbie rzemieślniczej, wymienione plusy idą w kąt, a na ich miejsce wychodzi skłonność do demagogii, naiwna wiara we wszechmocne działanie nawet nie-
życiowych paragrafów i bierne uleganie barwnym fikcjom . Czytamy, co prawda, o ludziach statecz
nych, poważnych i rozsądnych, że dają się nabierać
„farmazonom” , sprzedającym „brylanty z korony carskiej” lub kolumnę Zygmunta. Czyżby więc rze
mieślnicy padali ofiarą złudzenia, że prawo przemy
słowe, wykombinowane przy biurkach przegranej biurokracji austryjackiej, jest w stanie zastąpić twórczy wysiłek techniki, gospodarki i organiza
cji?...
j. gozd.
WALKA Z ETATYZMEM
Walka z etatyzmem wre niczem wojna na Dale
kim Wschodzie. Chociaż w walce tej nie padają tru py, to jednak warto wypomnieć, że nie są w niej przestrzegane normy o nieużywaniu gazów tru ją cych. W rezultacie ludzie czytający prasę codzienną w ilości większej niż jedna gazeta narażeni są na ciężkie niebezpieczeństwa, zwłaszcza, jeżeli są świa
domi spraw, o które chodzi.
Weźmy np. taką sprawę: pewien ekonomista ( !) pisze artykuł p.t. „Czy etatyzm buduje, czy rujnuje przemysł” . Dla odpowiedzi na to pytanie bierze mo
nopole: zapałczany, tytoniowy i spirytusowy. Po
mińmy sprawę, że monopol zapałczany nie jest ad
ministrowany przez Państwo, lecz jest w rękach spółki prywatnej o kapitale zagranicznym. A rgu
mentacja p. F. Z. (tak się nazywa ten ekonomista) jest tego rodzaju, że ta okoliczność nie gra żadnej roli. Argumentacja polega na tem, że bierze się liczbę fabryk i robotników przed wprowadze
niem monopolu i w roku 1935/36. Stwierdza się, że, jeśli chodzi o przemysł zapałczany i tytoniowy,^ fa bryk i robotników jest mniej — ergo odpowiedź na pytanie jest jasna, źe już nawet kartel prowadzi do koncentracji produkcji, że tem bardziej monopol mu
si prowadzić do tej koncentracji, że w rezultacie wzrasta silnie wydajność pracy, a koszty własne spadają, że każdy prywatny monopol zrobiłby to samo i że tam, gdzie gospodaruje kapitał prywatny (zapałki) proces koncentracji i racjonalizacji za
szedł najdalej — to dla p. F. Z. nie gra żadnej ro li:
etatyzm rujnuje przemysł i basta. Pomijamy tu sprawę kryzysu, o którym i p. F. Z. zupełnie zapom
niał.
Najlepiej wypadło ze spirytusem. Tu bowiem licz
ba gorzelni wzrosła, a produkcja spadła. Spadła, bo był kryzys, o czem oczywiście ani słówka. Wzrosła ilość gorzelni, bo taki jest cel istnienia monopolu spirytusowego, by ja k najwięcej gospodarstw rol
nych mogło przerabiać ziemniaki. P. F. Z. wysuwa natomiast jako druzgoczący argument, że ten prze
mysł reprezentuje zaledwie 25% przedwojennych rozmiarów. Panu F. Z. doskonale jest wiadome, że przemysł gorzelniczy na ziemiach polskich pra
cował na ryn ki zaborcze, że nigdy nie bylibyśmy w stanie wypić wszystkiej wódki, jaką są zdolne w y
produkować nasze gorzelnie, choćby się w tym celu zgodnie w ysiliła inicjatyw a prywatna i publiczna.
Z punktu widzenia ekonomisty cała ta argumen
tacja byłaby nieuctwem, gdyby nie świadomość, że