• Nie Znaleziono Wyników

Domek i świat

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Domek i świat"

Copied!
35
0
0

Pełen tekst

(1)

Tadeusz Komendant

Domek i świat

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 2 (38), 29-62

(2)

Tadeusz Komendant

Domek i świat *

Tout homme a en lui son Pathmos. W . H u g o .

I

1. Początek jest biograficzną anegdotą. N im w ielorakość sensów, k ry ją c y ch się za

n iew innie pro sty m sform ułow aniem — Słowacki a pokusa sielskiego u stro n ia — stanie się jasna, ta posłuży za tło i zew nętrzn y w ym iar, stopniowo u jaw n ia jąc wszakże w ielorakie związki z c e n tra l­ n y m problem em rozw ażań, by w reszcie pozytyw nie zaw ładnąć om aw ianym tem atem . By zew nętrzność w y m iaru była pełna, sięgam do epistolografii: tu p rzy n a jm n ie j częściowo zbędna jest p raca archeo­ loga i egzegety.

M om ent pierw szy p rzy sta je n a tra d y c y jn e w ypo­ * Szkic ten jest skrótem znacznie obszerniejszej całości, trak tu jącej o Słowackiego m yśleniu o naturze. Rezygnuję w nim z przypisów, choć praca m oja nie pow stałaby za­ pewne bez ustaleń Czesława Zgorzelskiego, M ariana Ma­ ciejewskiego, Ireneusza Opackiego czy Aliny W itkowskiej. Nie powstałaby natom iast na pewno bez książki Les mots et les choses Michela Foucault, której zawdzięczam pierw ­ szy impuls m yślenia i pewne ustalenia szczegółowe. Pism a Słowackiego cytuję na podstaw ie J. Słowacki: Dzie­ ła. Wydanie przygotowane przez Towarzystwo Literackie im. A. Mickiewicza pod red. Ju lian a Krzyżanowskiego. Wyd. II. W rocław 1952 w tekście jako JSD ).

Słowacki a pokusa sielskości

(3)

Szw ajcaria — m atką

i siostrą

w iedzenie p roblem u: sielskie ustro n ie jest schronie­ niem i o bietnicą w ypoczynku, zakłada odtrącen ie św iata, k tó ry jest zły, bo człow iek pozostaje z nim w rażącej dysharm onii. V anitas va n ita tu m — ale ponow ne u stanow ienie pozytyw nego stosu nku z n a­ tu r ą pozwoli odzyskać u tra c o n ą w artość. 9 g ru d nia

1832 r. pisze Słow acki do m atk i: „Może na w iosnę zn ajd ę sobie gdzie m ieszkanie n a d Jeziorem G e­ new skim , w jak im w iejskim dom ku — i tam oddam się rozm yślaniom nad m arnościam i św iatow ym i — bo ja stw orzo ny jestem do życia m nisiego — spo­ kojnego — i w n ajlu d n iejszy ch m iastach tw orzę so­ bie sam otność — ale n u d n ą — p rze ry w a n ą hukiem powozów, rozm ow ą n u d n y c h znajom ych — w ięc nie obw iniaj m nie, M atko, że cichszej sam otności szu­ kać b ęd ę” (J ß D , t. X III, s. 107). W iadom o (się wie), że św iat jest zły, dlatego m usi zostać odrzucony, choć nie całkiem , bo zawsze pozostanie ta k i jego fra g m e n t (idąc tro p em listów — D rezno? W łochy? Jezioro G enew skie?), istn ieją cy obok, gdzie m am i sam otność, a rów nocześnie stan najgłębszej jedności, p o ró w n y w aln y jed y n ie z dzieciństw em .

Ideał ten , choć w form ie poronnej, przecież został zrealizow any — i to jest m om ent d rugi — podczas W ielkich W akacji spędzonych n ad Jeziorem G e­ new skim w pensjonacie pani P a tte y . „Z daje m i się nieraz, że już osiadłem na wsi, aby odpocząć po tru d a c h życia” (J S D , t. X III, s. 118) — pisał w eu ­ fo rii do m atk i i sądził, że znalazł w S zw ajcarii d ru ­ gą m atk ę i siostrę, choć ta o sta tn ia chciała w nim

w idzieć raczej k o chanka, bo b y ł on „diabolique au

s u p e r la tif

Trzecim m om entem jest odrzucenie. Przez listy co­ raz bardziej zaczyna p rzebijać świadom ość inna: nie m a odskoczni, w iejsk a sam otnia nie istn ieje, nie istn ieje dla m nie, którego tułacze życie jest losem i losu spełnieniem , dla m nie, żyjącego w czasie, nie m oże być ucieczki — nie ty le poza czas, lecz obok. K a n d y d nie pożąda już m ałej stabilizacji, bo uw ie­

(4)

31 D O M EK I ŚW IA T rz y ł w n ajlep szy ze św iatów — jedyny — bo od­ nalazł go w sobie i k u niem u całą istotą w ybiega. Z w yżyn m istycznej rew elacji grom i Bogu ducha w in n ą m atk ę swoją: „Więc ty m yślisz istotnie, że ja m am praw o — siąść w dom eczku w iejskim i za­ kład ać ogródek? A skądżeś ty w zięła ducha mego,

gdyś go rodziła?” . I dalej p y ta ironicznie: „Czy z ogrodu jakiego w yszedł?” (J S D , t. X III, s. 540). „W szechm ocny Bóg pierw szy założył o gród” — pi­ sał F rancis Bacon. M yśl europejska w ierzyła w to i dlatego śniła swój sen o Początku. Tu ra js k i Eden nie jest już początkiem i cofnięciem się, lecz obietni­ cą i końcem drogi. Nie A rkadią, lecz Elizeum . Siel­ skie u stro n ie nie może i nie m usi być już schronie­ niem , skoro sam e m yśli są „do piosenki w iejskiej n a fle tn i g ran ej podobne” (JSD, t. X III, s. 516). 2. T ak w ięc początek naszego d ysk u rsu jest tam , gdzie kończy się odyseja K andyda: w jego w łasnym ogródku. K andyd, bliźniaczy b ra t Ju sty n y , rów nie srodze dośw iadczany — ona przez boskiego m arkiza de Sade, b y wykazać, że cnota nie jest najlepszą re c e p tą n a szczęście, on przez W oltera, b y uw i­ docznić, że nasz św iat jednakże nie należy do ga­ tu n k u „najlepszego z m ożliw ych” — w ciszy i spo­ k o ju sielskiej u stro n i znajdzie ład i pogodę: już nie nadzieję, a jeszcze nie rezygnację. Z akłada ogródek. P o w ta rza w geście ty m to, co się dokonało przed w iekam i, ponaw ia dośw iadczenie Boskiego O grodni­ ka, o k tó ry m m ów i ósm y w erset drugiego rozdziału

G enezis — a przecież Jah w e poznał był, że ogród

je s t dobry. K andyd, przem ieniając się w ogrodnika, b y odbudow ać ład św iata, św iadom ie sy tu u je się na jego aksjologicznie dodatnich antypodach. W ychodzi poza czas, w k tó ry został w trąco n y św iat, chce od­ naleźć bezczasowy ła d n a tu ry , stan pierw otnej szczęśliwości sprzed potopu. W iek klasyczny, k tó ry sposobem g eom etrycznym w yw odził n aw et etykę, nie mógł uw ierzyć, że pokaw ałkow any przez k a ta ­

Ogród — odbudowany ład św iata

(5)

Nieobecność podmiotu

klizm y św iat je s t dziełem rą k Boga. Toteż ośw iece­ niow a re fle k sja n a d językiem poszukiw ać będzie je ­ go k sz ta łtu , k tó ry istn iał przed rozproszeniem — k a rą dla zbyt śm iałych budow niczych w ieży Babel; ta k samo re fle k sja nad przy ro d ą zechce odbudow ać ład n a tu ry , jak i istn iał pierw ej, nim d e stru k c ja się dokonała. O dbudow ać w p rzedstaw ieniu, stw orzyć m odel, bo rozproszenie św iata je s t fak te m i nic nie zdoła przyw rócić u traco n ej doskonałości. (K lasyczny ogród fran cu sk i jest re s ty tu c ją ład u n a tu ry , jaki istn iał przed czasem. Nie jest częścią tego św iata, ale całym św iatem , któ rem u , przez pow tórzenie Bo­ skiego gestu, przyw rócono ład).

C h rześcijaństw o um ożliw iło rew olucję m echanistycz- ną, bo postaw iło człow ieka naprzeciw p rzy ro d y . J e ­ śli Bóg p rzed czasem zbudow ał h a rm o n ijn ą n a tu rę , pok aw ałk ow an ą tera z przez katak lizm y, człow iek — jego a d iu ta n t — w aży się odbudow ać jej m odel. D la w iedzy człow iek je st tra n sc e n d e n tn y wobec przy rod y , n ależy do innego niż ona porządku, może w ięc bezpiecznie w ładać rzeczam i i u stalać ich p ie r­ w o tn ą h iera rc h ię. P roblem podm iotu w poznaniu nie istnieje. O ile się pojaw ia, jak u K artezju sza, to ty lk o po to, b y zniknąć za chw ilę, u stan aw iając t a ­ ki w zór pew nego poznania, k tó re m u nie jest w sta ­ nie zagrozić żadne zw ątpienie. J e s t poza u h ie ra rc h i- zow anym obrazem n a u k (jeśli istn ieje w ew n ątrz, to ty lk o jako człow iek-m aszyna), a rów nocześnie obraz te n u stan aw ia, pozw alając tem u, co w codziennym dośw iadczeniu w y stę p u je w bezładnym następstw ie, odnaleźć swe m iejsce i w ażność. Nie m a w łasnej h i­ sto rii (czyż m yślenie pew ne m oże być zależne od czasu? h isto rię m ają B aconow skie idola fori i tylko nich dotyczy k a rte z ja ń sk a k ry ty k a ), bo h isto rię m a p rzy ro d a (nie darm o w osiem nastym w ieku w iedza o niej zw ana b yła h isto rią n a tu ra ln ą ) jako zakłóce­ nie, rozproszenie p ierw o tn ej ciągłości, k tó rą m yśl p ow in n a resty tu o w ać. Ponow ić w d ysk u rsie Boski k re a c y jn y gest, założyć ogródek — m odel św iata.

(6)

33 D O M EK I ŚW IA T Так — i tylko tak — rozu m ian a była n a tu ra ludzka osiem nastow iecznych em pirystów : jako możliwość pokazania identyczności w nie uporządkow anym łańcuchu przedstaw ień; jako w ładza przem ieniania w dyskursie linearnego ciągu w stały obraz bytów częściowo rozróżnionych (por. fascynujące analizy w książce M ichela Foucault Les m ots et les choses). Człowiek, poniew aż nie dostrzega w sobie czasu, widzi w nim tylko złośliw ą niedogodność, któ rą z w iedzy pew nej należy wyrugow ać, ustan aw iając p ierw o tn y porządek p raw wiecznych. Taki jest p ier­ w szy z sensów ogródka K an dy d a — jego znaczenie naukow e: niezm ienna n a tu ra ludzka um ożliw ia u sta ­ lenie ład u n a tu ry wobec nieporządku św iata p rzy ­ rody, podległego zm ianie.

3. W obrębie całościow ej w iedzy o świecie postaw a czysto nau kow a może nie istn ieje: w yjaśnianie o rien­ tu je opis, proponow any k sz ta łt św iata jest odpo­ w iedzią n a nie zadane p y tan ia — tak źródłowe, że aż niem ożliw e do w ypow iedzenia. D rugim znacze­ niem ogródka K and y d a jest znaczenie m oralne. Tak jak n a tu ra ludzka um ożliw iała przem ianę rozproszo­ nych p rzed staw ień w obraz w iedzy, n a tu ra um o­ żliwi założenie praw . J a k tam chodziło o niczym nie zm ącony przedpotopow y ład, tak tu o ten k ształt p raw a, jak i istniał, nim zbudow ano pierw sze m iasto, siedlisko w szelkiego zła — o praw o n a tu ra ln e . I tak, jak up orządkow any obraz h istorii n a tu ra ln e j po­ zw alał zrozum ieć przyrodę, jak a jest, ta k w y pro­ wadzone z n a tu r y praw o określa praw o ludzkie, ja ­ kie być pow inno. J a k tam problem podm iotu poja­ w iał się na chw ilę tylko, służąc k ry ty c e złej w ie­ dzy, tak tu problem czysto ludzkiej, triu m faln ie

przez Kościół obw ieszczanej wolności służy zaledw ie k ry ty c e fałszyw ych p ra w sam ow ładztw a, od erw a­ ny ch od sw ej n a tu ra ln e j podstaw y — znikając, tym m ocniej w iąże człow ieka z przeznaczeniem św iata. L udzka wolność polega na św iadom ym podporządko­

Prawo naturalne

(7)

H istoria jest aktualizow a­ nym polem możliwości

w an iu się i w y k o rzy stan iu o d k ry ty c h przez re fle k ­ sję n a tu ra ln y c h praw . Myśl ośw iecenia jest głęboko d eterm in isty czna, choć p ragn ie uchodzić za inną. W iedza tego o kresu chciała podporządkow ać w szyst­ ko p rzedstaw ieniu, ta k jak jego ety k a — praw u. Cena, k tó rą przyszło zapłacić za te uniw ersalisty cz- n e rojenia, b y ła duża: ta m — zapoznanie ro li pod­ m io tu w poznaniu, tu — negacja wolności. Choć n ieu sta n n ie prob lem y te są podejm ow ane: to w ą­ te k em p iry stó w angielskich, to rozliczne re fu ta c je k o lejn y ch d eterm inistów .

4. A le przecież nie ty lk o po to, by w stan ie n a tu ry o d k ry ć i n a now o dośw iadczyć źródła p raw odaw ­ stw a, ta k zafałszow anego w świecie, k tó ry w idział, zakłada K a n d y d ogródek. Przecież to — sit venia

verbo — ucieczka i rezygnacja. Trzecie znaczenie

ogródka — uczuciow e — m ieści się w w ą tk u a n ty - u rb an isty czn y m , podskórnie d rążącym epokę. Istn ie ­ je rozpow szechnione, pow agą czasu i a u to ry tetó w w sp a rte m niem anie, w iążące z w ątk iem ty m n a ro ­ dziny ro m an ty zm u . Id y lla b y ła b y więc tylk o nega­ ty w n ą koniecznością ośw ieceniow ej m yśli, istniejącą przez pew ien zasadniczy brak . Sądzę wszakże, że h isto ria nie jest rw ącą, m igotliw ą w sw ej zm ienności rzeką, lecz w sw ej najg łębszej istocie dąży do sy n- chronii. O tw iera pew ne pole możliwości, k tó re myśl lud zka przebiega, w y p ełn iając je em pirycznym i fa k ­ ta m i i ak tu a liz u jąc p o ten cjaln ie istniejące rozw ią­ zania. P oznaw an e jest ty lk o to, co m oże być pozna­ ne; to z n a jd u je rozw iązanie, n a co odpowiedź już n iejako p o ten cjaln ie istn ieje. H istoria m yśli lu dz­ k iej jest h isto rią ciągle now ych spojrzeń n a to sa­ mo. Spojrzeń, k tó re — p rzy n a jd a lej p osu niętej re - w olucyjności — za w szelką cenę chcą utrzy m ać kw estio n o w an y ład. To p ry m a t synch ro nii n a d dia- chronią: dlatego nie m a rad y k a ln y ch zerw ań, choć m ogą być rad y k a ln e przeg rupow ania, podobnie jak nie m a w ątk ó w krzew iących się poza m arginesam i m yśli, b y tam , w u taje n iu , stanow ić zalążek now e­

(8)

35 D O M EK I ŚW IA T go, istn ieje n a to m ia st zawsze p ro d u k ty w n a nadw yż­ ka sensu w ątków ak tu alny ch, k tó ra przyszłe prze­ grupow anie um ożliw i. Od czasów K an ta co najm niej wiadomo, że to nie k o lejn y szczebel w fatalistycz- nym pochodzie rozum u przez dzieje w yznacza m o­ żliwość nowego spojrzenia, lecz nowe spojrzenie na to samo pozwoli rozum ow i postąpić cokolw iek da­ lej. Nie stw o rzył idylli ani w zrost nieprzejrzystości

stosunków m iędzyludzkich, ani now a — inna — uczuciowość, poniew aż idy lla była niezbędnym s tru k tu ra ln y m w a ru n k ie m w ogólnej dyslokacji w ie­ dzy osiem nastow iecznej.

W sw ym trzecim , uczuciow ym znaczeniu — nazw ie­ m y je estety czn y m — N a tu ra zarysow uje w topo­ grafii utopii tak i obszar, w k tó ry m n a stę p u je po­ zytyw ne pogodzenie obu form alnych, w yróżnionych w yżej, zasad — fo rm aln ej zasady tran scen d en cji n a ­ tu ry ludzkiej wobec przyrody i rów nie form alnej zasady d eterm in acji przez n a tu rę ludzkiego praw o­ daw stw a. To trzecie — pośrednie — znaczenie w istocie jest g w aran cją dw u pierw szych: ustala w spólny początek, źródło, od którego począwszy w szelka w iedza sta je się m ożliwa, przeciw staw ienie człow ieka n a tu rz e w obrębie poznania i przeciw sta­ w ienie n a tu r y człowiekowi w obrębie praw odaw ­ stw a zostają pogodzone. N auka o przyrodzie rozw i­ jała stro n ę przedm iotow ą za cenę zapoznania pod­ m iotowości (choć ciągle m ów iła o niej), n au k a o mo­ ralności ro zw ijała stro n ę podm iotow ą, nie dostrzega­ jąc przedm iotow ej (choć ciągle się na nią pow oły­ wała); w obrębie u to p ii u tw orzona zostanie tak a jedność przedm iotow o-podm iotow a, gdzie oba człony

będą doskonale rów now ażne.

5. Zw iązki te w yraziście oddaje ry su n e k 1. I ład n a tu ry , i n a tu r a lu dzk a istn ieją w bezczasowej h a r­ m onii. Istn ien ie „ tu i te ra z ” pojm ow ane jest jako niedoskonałe czasowe rozproszenie, któ re z obrębu w iedzy należy w yelim inow ać. Człowiek ak tu aln ie

Podmiotowo--przedm iotowa jedność

(9)

Młody Słowacki czytany równolegle

Rysunek 1

ży jący je st odnoszony przez praw o do niezm iennej n a tu r y ludzkiej, p rzy ro d a zaś, pokaw ałkow ana przez k atak lizm y , k tó re zniszczyły jej p ierw o tn ą ciągłość, odzy sk u je dzięki w iedzy ład. Toteż reflek sja etycz­ n a nie p y ta o w artości, lecz o praw o, re fle k sja po­ znaw cza nie ro ztrząsa w arun kó w , pod jakim i istn ie ­ je w szelka w iedza, lecz p y ta o sam ą wiedzę. P e w ­ ności — ty lk o ten , kto w ątpi, p y ta o w arto ść i w a­ ru n k i m ożliw ości — d ostarcza utopia sta n u n a tu ry , c e n tra ln a dla obu w ątków , m iejsce tożsam ości n a ­ tu r y i człow ieka, sfera n ieu sta n n y ch przekodow ań. O św iecenie dążyło do w iedzy trw a łe j: raz n a zawsze chciało u stalić ład n a tu r y i ludzki c h a ra k te r; ale poniew aż rozproszenie czasowe je st faktem , dokonu­ jący m się n ieu stan n ie, ciągle n a nowo trz e b a tw o ­ rzy ć ład, ciągle na nowo trz e b a określać n a tu rę

ludzką. Toteż w istocie zam iast jednego cyklu przedstaw ionego n a schem acie, w iedza epoki k r ą ­

żyła b ezu stan n ie zarysow anym szlakiem , w brew czasowi, któ reg o nie chciała (nie m ogła?) dostrzec, aby pokonać czas.

6. W m łodzieńczych sonetach Słow ackiego — s tw ie r­ dzano to w ielok rotnie — każdem u o kreślen iu po stro n ie podm iotow ej odpow iada jego obrazow a fi­ g u ra po stro n ie przedm iotow ej, zaczerpn ięta z arse­ n a łu w yobrażeń o n a tu rz e, ta k że w ręcz m ożliw a s ta je się le k tu ra „rów noległa” , w edłu g zasad p a rty ­ tu r y o rk iestro w ej, bo oba głosy p o d ejm u ją tę samą m elodię (J S D , t. I, s. 26):

(10)

37 D O M EK I ŚW IA T Ledwo słońce na wschodzie odsłoni swe lica,

Zaledwo w serce m oje spojrzała dziewica, Ledwo spojrzy po cichej, samotnej dolinie, Ledw om żyć zaczął dla niej i dla niej jedynie, Mgła się m ieni w łzy róży i na kw iaty spłynie, Szczęście w łzy się zmieniło, mgła omamień ginie, Chyli się pod perłam i róża krasnolica.

Błyszczy gorzkim i łzam i zalana źrenica.

K o n k re t w łaściw ie tu nie istn ieje: jest jakaś tam róża, jakaś tam m gła, jakieś tam łzy i jakaś tam L a u ra — im ię m niej niż pospolite, w obu znacze­ niach tw ierdzenia. K o n k ret jest tylko re p re z e n ta n ­ tem powszechności, jej stru k tu ra ln y c h p raw i jej regu latyw neg o c h a ra k te ru . Liczba pojedyncza jest stosow ana jedynie zwyczajowo, ep itet zaś, choć m ógłby służyć indyw idualizacji obrazu, choć otw ie­ r a w ielkie pole poetyckich możliwości, jest tra k to ­ w a n y na zasadzie n iem al zw iązku frazeologicznego, służy nie ograniczeniu obszaru denotow anego przez rzeczow nik pospolity, ale podkreśleniu jego po­ w szechności. P ojedynczy elem en t (róża, m gła, jo­ dła) oznacza więc nie elem ent n a tu ry , ja k a tu oto jest postrzegana, lecz elem ent obrazu n a tu ry , system u, budow anego przez w iedzę i konw encję epoki. Różnica to bardzo istotna. Z jednej stro ny (a jest to stron a młodego Słowackiego) m ielibyśm y ta k i stosunek do singulariów , gdzie ich użycie za­ k ład a istnienie pew nego w irtu a ln ie istniejącego sy­ stem u (w ty m sam ym sensie, w jakim istn ieje sy ­ stem językow y), z drugiej — uprzyw ilejow anie subiektyw ności i jednorazow ości postrzeżeń, nie b a­ cząc na to, czy m ieszczą się w ustalonym ładzie. H istoryczne m iejsce tego d y lem atu m yślenia nie po­ zostaw ia w ątpliw ości: w Śniadeckiego O pism ach

k la syczn ych i ro m a n ty czn y c h dochodzi do głosu po­

tępienie k o n k retu i tego ty p u stosunku do n a tu ry , k tó ry widzi nie całość jej system u, lecz zatrzy m u je się na pojedynczym , zwodniczym po w ielekroć p rze­

jaw ie.

Podobnie tra k to w a n e są w iększe całości obrazow e:

Róża obrazem róży

(11)

Od ogólnego szczegółowego

Zwarzyła jesień kw iaty nad brzegiem strum yka, W iatr szumiąc zeschłych liści tum anam i miota; Błyszczy dąb koralowy, błyszczy brzoza złota, A jaskółkę w ew nętrzny niepokój przenika.

(J S D , t. I, S. 27) W p rzy p a d k u e p ite tu nie cecha p o strzegan a kazała nazw ać d an ą rzecz im ieniem , lecz z ogólności zna­ czeń przez im ię to ew okow anych w ypływ ało jego uszczegółow ienie (zachow ujące dalej tę ogólność) w epitecie. („G orzkie łzy” to logiczna analiza pojęcia „łzy”, bo „gorycz” jest im m an en tn ie w e łzach za­ w arta). A nalogicznie tu — nie zw iędłe liście i od­ lot jaskó łek każą m ówić o jesieni, lecz jesień każe przyw oływ ać w yo b rażenia zw iędłych liści i odlotu jaskółek. Ta logiczna analiza pojęcia jesieni odbyw a się poza czasem , gdyż w rzeczyw istości em pirycznej niem ożliw e je st rów noczesne (lub choćby p rz y n a j­ m niej w w y stę p u ją c ej tu kolejności) zachodzenie p rzed staw ion y ch w czterow ierszu faktów . T ak jak łzy zawsze będą gorzkie, ta k jesienią m rzeć będą k w ia ty i od latyw ać jaskółki.

W ju w en iliach Słow ackiego podm iot w łaściw ie nie istn ieje. T w ierdzenie, iż je st rów noznaczny ze sw ym przedm iotem , jest w yłącznie p raw d ą negaty w n ą; skoro p rzed m io tu w łaściw ie nie m a, nie m a też i podm iotu. W sensie pozy tyw nym m am y tu do czy­ nien ia z nie sprecyzow aną jednością przedm iotow o- -podm iotow ą, p rzestrzen ią n ieu sta n n y ch przekodo- w ań, o k tó re j sensie za chw ilę. T ru dn o bow iem do­ strzec jakieko lw iek psychiczne życie podm iotu poza m onotonnym p o jękiw aniem : to, co rzeczyw iście się zdarzyło i było istotne, zdarzyło się dawno, p rzed czasem, jed y n e więc, co pozostaje, to stan letarg u , gorzka pew ność tego stanu.

7. N a tu ra — m ów iłem — jest tu p ew n ym system em znaków , uporząd ko w any ch zgodnie z prześw iadcze­ niem u stę p u ją ce j epoki, a w y stę p u ją c y w w ierszu jej elem en t odnosi się n ie do a k tu a ln ie po strzega­ nego e lem en tu n a tu r y rzeczyw istej, lecz jest p raw

(12)

-39 D O M EK I ŚW IA T podobnie u ż y tą nazw ą z arsen ału tego system u. Co jest więc jej znaczeniem ? Nie przedm iot postrze­ gany. Ale rów nież nie stan psychiczny podm iotu, gdyż ten jest podobnie konw encjonalnym system em w yobrażeń, nazw , tw orzących b o h atera sen ty m en ­ talnego. S tro n a zew n ętrzn a nie może stanow ić o p ar­ cia dla w ew nętrzn ej, być jej znaczeniem , gdyż za­ chodzi m iędzy nim i n ieu stan n a przem ienność, zna­ czeniem obserw acji „m gła się m ieni w łzy róży i na k w ia ty sp ły n ie ” nie je st „szczęście w łzy się zm ie­ niło, m gła om am ień g in ie ”, rów nie dobrze m ożna powiedzieć i tak, i tak ; użyć tego i tego języka dla o kreślenia nie ujaw nionego jeszcze znaczenia x. Czym ono jest?

Nie zadow ala m nie odpowiedź Ireneusza Opackiego, p rzedstaw iona w szkicu Słow ackiego «równania

z jedną niew iadom ą», k tó ry tw ierdzi, że znacze­

niem — głębokim sensem tego podm iotow o-przed- m iotowego języka — jest k ateg o ria przyszłości. Ł a ­ tw o bowiem zauważyć, że jest to odpowiedź nie­ pełna. Przyszłość nie jest wobec system u zew n ętrz­ na, lecz m a w nim swe należne m iejsce: ta k jak każdem u k w iatkow i odpow iada skrw aw ione serce, tak też w iadom o o nieuchronności przem ijania i n ie ­ d o statk u szczęścia na ty m świecie. Tym czasem co innego chciałbym rozum ieć przez znaczenie: chciał­ bym w nim widzieć zew nętrzną granicę, ku k tó rej s ta ra ją się dotrzeć m ożliwości językow e — danej epoki? au to ra? św iatopoglądu? — lecz któ rej nigdy nie zdołają przekroczyć. (W ty m sensie znaczeniem system u K artezju sza było odkrycie przez K a n ta ko n­ s ty tu u jąc e j roli podm iotu w poznaniu, k tó ra uza­ sadniała p rz y ję te przez K artezju sza przejście od m yślenia do bytu. Znaczenie jest więc czymś, co n ieuchronnie pozostaje poza obrębem m yślenia, choć m yślenie to um ożliw ia. Nie sy tu u je się w yżej od system u czy języka, lecz niżej w łaśnie, jako nie­ przekraczalna granica narzucona poznaniu, k tórą usiłuje przesunąć).

Niezadowala­ jąca odpowiedź

(13)

Pierw ociny też rom antyczne

W yłonienie się człowieka i historii

W łaściw ym znaczeniem tego języka przedm iotow o- -podm iotow ego je st pragnienie: pragnienie, k tó re w iedzie do od kry cia subiektyw ności postrzeżeń, k tó ­ re nie zn ajd u jąc zaspokojenia w n ieu stan n y ch w ew ­ n ę trz n y c h przekodow aniach w obrębie tej p rze strz e ­ ni ro zbije ją; nie znaczy to, że zaprzeczy figurze zgodności — dostrzeże bowiem odrębność członów i w aru n k i, jak ie m uszą być spełnione, by ich zgod­ ność zachodziła. P rag n ien ie, którego m iejsce jest na zew nątrz, a pow tórzenia bezu stan n ie przebiegające tę p rze strz e ń są desperacką p rób ą dosięgnięcia go, p rag n ien ie, k tó re w k rótce znajdzie m iejsce w czło­ w ieku, tzn. poznającej subiektyw ności, św iadom ej swej odrębności od sfe ry przedm iotow ej. Toteż słusz­ ne z pew nego p u n k tu w idzenia je st tw ierdzenie o ro ­ m an ty czn y m c h a ra k te rz e pierw ocin Słow ackiego. Ale ro zu m ian e w sposób szczególny: ro m an ty zm jest znaczeniem (w naszym rozum ieniu term in u ) ty ch w ierszy, p ew ną granicą, k tó re j nie sposób p rze k ro ­

czyć z arsenałem poetyki se n ty m en taln o -k lasy cy - styczn ej, p ragnieniem , k tó re szuka n a oślep m iejsca tożsam ości. R om antyzm nie istn ieje w ty ch w ie r­ szach, istn ieje na zew n ątrz; ale te w sw ojej form ie ta k doskonale go o b rysow ują, że stano w ią jego n e ­ gatyw . Przez ich k sz ta łt p o zytyw n y k sz ta łt ro m a n ­ ty zm u może być rozpoznany.

8. K a n t w ieńczy, ale i ro zbija rów nocześnie, arch i- tek to n ik ę w iedzy osiem nastow iecznej. J u ż nie stan n a tu ry , ale człow iek staje się c e n traln y m p u n k tem o rg anizujący m w iedzę i m oralność. N aukow e zn a­ czenie n a tu ry zastęp u je K r y ty k a czystego rozu m u, m o ra ln e K r y ty k a ro zu m u p ra ktycznego , a estety cz­ ne K r y ty k a w ła d zy sądzenia. Z nie zróżnicow anego obszaru zgodności w yłonił się człow iek ze sw ą h i­ storią. P rz y n ale ża ł całkow icie jeszcze do n a tu ry , gdyż od niej o trz y m ał w szystkie zadatki, lecz p rz e ­ stała to być zależność bezpośrednia, bo rozw ijał je w łaściw ym i sobie środkam i. H istoria ludzka m ieściła

(14)

41 D O M EK i ŚW IA T się jeszcze całkow icie w porządku n a tu ry jako fo r­ m a jej celowości, ale rów nocześnie pojm ow ana być m ogła jako w akans, k tó ry po n a tu rz e dziedziczy człowiek. B yłaby więc etapem pośrednim m iędzy pierw o tn ą a ostateczną in teg racją człow ieka z n a tu ­ rą. A le b y łab y rów nocześnie jed yn ym siedliskiem człowieka, m iejscem rozdarcia, ale i drogą ku pogo­ dzeniu.

W m om encie, gdy ro zbita została niezróżnicow ana jedność przedm iotow o-podm iotow a, iluzja stan u n a ­ turalnego , a isto ta człow ieka, pojm ow ana w h isto ­ ry czn y m rozdarciu, zaczęła wyznaczać przyszłość dziejów — dzieje stają się dedukcją z istoty czło­ w ieka. S chiller d ed u k u je przyszłość z ideału h a r­ m onijnego, pięknego człow ieczeństw a; Cieszkowski dedukow ać będzie z uczucia, u m ysłu i w oli istotę człow ieka o k reślających ; m łody M arks z ideału czło­ w ieka nie podległego alienacji. K a n t i Schiller zn aj­ d u ją się n a etapie przejściow ym , bo ta k jak całe ośw iecenie p rag n ą pogodzić człow ieka z n a tu rą , choć już nie p rzez w spólną genezę, lecz przez w spólny cel. Ale jest to już zam iar pogodzenia człowieka z jego w łasn ą n a tu rą . Ci, k tó rz y p rzy jd ą potem , już ty lk o ten zam iar będą podejm ow ać, aż w reszcie isto ta człowieka, jego n a tu ra , bez reszty zostanie określona jako całokształt stosunków społecznych.

II

1. W idzieliśm y w Sonetach, jak każdem u określeniu po stron ie przedm iotow ego ję ­

zyka n a tu ry odpow iadało rów now ażne m u o k reśle­ nie z dziedziny podm iotow ej, dotyczące człowieka. W sw ej s tru k tu rz e so n ety b yły doskonale sy m e­ tryczne, g w aran tem zaś te j sy m etrii był ład — nie­ zróżnicow ana jedność przedm iotow o-podm iotow a. Żaden z członów analogii nie został uprzyw ilejow a­ n y — dlatego m iejscem tej jedności nie m ogły być

Zniszczenie istoty człowieka

(15)

Idea rygoru i doznający podmiot

doznania su b iek tyw nie odczuw ającego i p rzeżyw a­ jącego podm iotu, lecz m iejsce rów now agi — d y s­ k u rs (czy też — h istorycznie rzecz u jm u jąc — k o n ­ w encjo n alna już w okresie pow staw an ia sonetów poetyka). Poniew aż b ył to d y sk u rs konw encjonalny, nie o d d ający isto ty cisnących się pod pióro treści, zadaliśm y p y tan ie o znaczenie tej jedności. O k a­ zało się, że znaczenie to, z definicji istniejące n a ze­ w n ą trz , jest p rzy n ależn e do sfery podm iotow ej. S tąd — z fa k tu , że w rea ln y m porząd k u w ierszy istn ieje doskonała h a rm o n ia m iędzy sferą podm iotu a przed m io tu , w p o rządku sensu zaś w łada su b iek ­ ty w n e pragnienie, k tó rem u nic nie jest w stan ie się p rzeciw staw ić — bierze się a rty sty c z n a porażka ty ch u tw o ró w i m ożliwość ich in te rp re ta c ji w k ateg oriach rom an ty czny ch .

D y sk u rs ten (k onw encjonalna poetyka, niezróżni- cow ana jedność) b y ł podw ójnie ograniczony — od dołu przez k lasyczny ład (a to im plikow ało cały ciąg założeń oświeceniow ych: sym etry czn ą dwoistość w ą tk u podm iotow ej wolności i n a tu ra ln e g o p raw a, k tó ry c h p u n k tem w spólnym — p u n k tem w yjścia — b ył sta n źródłow ej idylli), od góry zaś przez ro d zą­ ce się rom antyczne, su b iek ty w n ie w olne, p ragn ienie. Rzeczyw ista, już niczym n ie ograniczona tożsam ość może być osiągn ięta tylko za cenę następ neg o zdw o­ jenia — odnalezienia nowego p u n k tu tożsam ości p r a ­ w a k o n w encjon aln ej poetyki i im plikow anej przezeń s tr u k tu ry św iatopoglądow ej z w olnością p ragnienia. Znów trz e b a pogodzić ry g o r i wolność — ale ty m razem już nie ry g o r n a tu ry i wolność człowieka, lecz ideę ry g o ru z w olnością su b iek ty w n y ch doznań p o d ­ m iotu lirycznego. W kraczam y w ięc w drugi e ta p tej tw órczości: e ta p sp ełnionych m arz eń o w iejskim u stro n iu . P rzew odnikiem nam będzie w spom nienio­ w y p o em at W Szw ajcarii.

2. W ydaw ałoby się na pozór, że podobną tożsam ość języków — zw iązanego z człow iekiem i związanego

(16)

43 DO M EK I ŚW IA T z n a tu rą — dostrzega się i w ty m poemacie. Na p rzy k ład w opisie ru m ień ca kochanki:

Najpierwszy uśmiech jej przyleciał do mnie, Przyleciał szybko i wrócił z podróży Do swego gniazda, do pereł i róży; A gdy zobaczył, że oczów nie mrużę, Całą jej białą tw arz zam ienił w różę. A wiecie? ani tak za serce chwyta Rumieniec kw iatu, co świeżo rozkw ita;

(J S D , t. II, W . 57-63) Podobieństw o zjaw isk — ro zk w itan ie k w ia tu i pło­ nienie ,się dziewczęcego lica ·— pozw ala niejako za­ m ienić języki: o przyrodzie m ówić językiem lu d z­ kim , obdarzyć k w ia t rum ieńcem , człow ieka zrów nać z n a tu rą , nazw ać różą. (Dlatego „rum ieniec k w ia tu ” nie jest ty lk o klasyczną antropom orfizacją, bo m a swój odpow iednik w n a tu ra liz ac ji człowieka: „całą jej białą tw a rz zam ienił w ró żę”). Różnica tu jed nak zasadnicza. Tam tożsam ość obu członów zagw aran­ to w ana była przez ład i z ład u tego p łynącą w szech­ wiedzę poety. Tu sym etryczność porów nania gw a­ ra n tu je już n ie tożsam ość i wszechw iedza, lecz su ­ b iekty w na, poznająca postaw a podm iotu, do któ rej ta tożsam ość jest odnoszona:

Widzisz tę tęczę na burzy w parowie? Na mgłach srebrzystych cała się rozwiesza, Nic ją nie zburzy i nic ją nie zmiesza; Tam ją ujrzałem ! i w net rozkochany, Że z tęczy wyszła i z potoku piany, Wierzyć zacząłem i wierzę bez końca;

(w . 10-13, 19-21) M om entalność spojrzenia, sw oista „m etafora po­ znaw cza” (term in M ariana M aciejewskiego), p rze k a ­ zująca w idzenie zm ysłowe, k o n k retn e, u g ru n to w u je pożądaną tożsamość, choć z drugiej stro n y uzależnia ją całkow icie od poznającego podm iotu, dla którego p rzy ro d a jest testem pro jek cy jn y m . Cecha ta jest zresztą im m an en tn ie za w a rta w m etaforze poznaw ­

Tożsamość podmiotowo uzależniona

(17)

Sentym entalny podmiot

czej — zasada tłu m aczen ia nieznanego, ak tu aln ie zjaw iającego się w polu w idzenia, przez znane za­ kład a bądź udział in te le k tu , bądź działanie podśw ia­ domości. W p rzy p a d k u Słowackiego przy ro d a sta n o ­ wi m ate rię prag n ień :

Wbite do wody trzym aliśm y oczy. A pod tym progiem fala tak się toczy, I ta k sw aw olna, i tak a ruchom a, Że w zięła w siebie dwa nasze obrazy I przybliżała łącząc je rękom a, Chociaż nas tylko łączyły wyrazy. Ach! fala taka szalona i pusta! Że połączyła naw et nasze usta, Choć sercem tylko byliśm y złączeni.

(W . 119-122)

N a tu ra przed staw io n a tu jest n a tu rą sen ty m en taln ą. W szystko su b iek ty w izu jąca świadom ość pochłania p rzy ro d ę, każe jej stać się znakiem sw ych uczuć, p ro je k c ją m arzeń. Człow iek se n ty m e n ta ln y w idzi p rzy ro d ę ty lko tak , jak chce widzieć, tak a m u się jaw i, jak a w y n ik a z logiki jego uczuć. (W erter, choć w jego w idzeniu w y stę p u je dwoistość, bo prócz n a ­ tu r y se n ty m e n ta ln e j dostrzega tak że ro m an ty czn y p rzeży w ający w szystko organizm , je st nim bez r e ­ szty, bo każe sobie tak ą n a tu rę ujrzeć, obraz ten jest m oty w o w an y jego stan em psychicznym . D o ty ­ czy to zresztą szerszego problem u: m ożliw ości za­ istn ien ia n a tu r y ro m an ty czn ej w s tru k tu rz e se n ty ­ m en ta ln e j, o raz niejasno jeszcze pokazuje, że ró ż­ nica m iędzy nim i polega nie na ew okow anych k r a ­ jobrazach, lecz z n a jd u je się w sto su n k u podm io­ tu do n a tu ry ). Człow iek se n ty m e n ta ln y pierw szą i o sta tn ią in sta n c ją obw ołuje przeży w ający podm iot. Czyż nie są zn am ien ne pierw sze słow a W yzn a ń te ­ go, k tó ry do k o d y fik acji takiego obrazu n a tu ry w a l­ nie się przyczynił: „Ja. J a sam ” ?

3. S chillerow ski rozdział poezji na n aiw n ą i se n ty ­ m en taln ą, p rzy go to w any przez m yśl filozoficzną epoki, odpow iada m om entow i, w k tó ry m p o jaw iła

(18)

45 DO M EK I ŚW IA T się w spek ulacji k ateg o ria podmiotowości. P ra w o ­ m ocność poznania została teraz przezeń zag w aranto­ w an a — ale za cenę odróżnienia J a od Innego, będą­ cego p rzedm iotem poznania. Tożsamość została roz­ bita, człow iek porzucił ra jsk i stan niew inności. Nowo o d k ry ta k a teg o ria podm iotowości prow adzi n a jp ie rw do p o w ro tu do Spinozy — dla m yślenia, operującego jeszcze pojęciem analogii, p anteizm narzucał się jako rozw iązanie najpierw sze, panteizm w Spinozjańskim w y d an iu niw eczył d rastyczn e rozdarcie podm iotu i p rzedm iotu, podział n a To Samo i Inne. N atu ra, fig u ra Innego, skoro została obdarzona podm ioto­ w ym życiem, okazyw ała się ostatecznie Tym S a ­ m ym , jej niezrozum iałą inność podm iot mógł już tłum aczyć w znanych m u k ategoriach. R om antyzm będzie k o n tynu o w ał ten trop, dostrzeże w n a tu rz e żyjący organizm , odnow i sta re renesansow e jeszcze idee m ikrokosm osu i m akrokosm osu. S e n ty m e n ta ­ lizm n ato m iast zacznie niw elow ać fig urę Innego, n a ­ tu ry — czy p rzez ideę m oralną, jak chciałby Schil­ ler, czy też p rzez ideę estetyczną, jak to raczej było w istocie, aż ta, roztopiona w świadom ości p rzeży­ w ającego podm iotu, pozbaw iona autonom ii, okaże się ostatecznie T ym Sam ym co on.

4. To, co się w idzi, m a sw e u g ru n to w an ie w p o sta­ w ie podm iotu. A le jego swoistość n a ty m polega, że o piera się n a a k tu a ln y m , a nie znanym z góry w y ­ n iku postrzegania, w znacznej m ierze re sp e k tu je realizm w idzenia. W ynik — przebóstw ienie k o ch an ­ ki (ten byłb y dla klasycystów pierw otn y) — jest tu w tó rny, gdyż w sp iera się n a p raw ach optycznych. N iew ątpliw ie — podm iot liry czny chce ujrzeć swą kochankę jako boginię; ale widzi ją ta k dlatego, że rozproszenie pro m ieni słonecznych n a drobinach w o­ dy pozw ala ją ta k ujrzeć. Ta w ia ra — „że (...) była niebieskim aniołem ” — m a swe rea ln e źródło w poz­ n ającej postaw ie podm iotu, w możliwości fałszyw ej k lasy fikacji zjaw isk. Ale też w pew n ej autonom ii

Pojaw ienie się podmiotowości i... Spinozy

(19)

Częściowa autonom ia natury

p rzy zn an ej n a tu rz e, polegającej n a resp ek to w an iu jej praw .

Podobnie w opisie „sw aw olnej fa li”, uprzedzającej p rag n ie n ia kochanków : n a tu ra u jaw n ia je i zapo­ w iad a ich sp ełn ien ie — dw a odbicia zlew ają się w jedno, bo praw d ziw a miłość, od czasu legend o r­ fickich, zawsze p o d ejm u je to w yobrażenie jako nieo­ siągaln y cel, ale też i dlatego, że falow anie k oły sa­ n y ch w ia tre m w ód fenom en ta k i pozw ala dojrzeć. T u tak że istn ie je pew na autonom ia n a tu ry , bo pod­ m iot liry czn y rozpoznaje sw e prag n ien ie przez jej zjaw iska; nie ty le uzależnia ją od siebie całkow icie, co n a d a je w łasny, su b iek ty w n y sens realn ie zacho­ dzącym procesom — podobnie ja k nie w iąże beza­ pelacy jn ie sw ej w y b ra n k i z sobą, nie p rzy p isu je każdego je j ru m ie ń ca m ag n ety czn ej sile w łasnego serca, lecz w idzi ją w kontekście zm iennych ry tm ó w n a tu ry :

(...) czy kiedy się chowa

W księżyca blasku biała — lub wieczorem Od Alp na śniegu różowych — różowa?

( w . 422-424)

D e te rm in a c ja jest w ięc o b u stro n n a — podm iot li­ ry c z n y w idzi to, na co m u n a tu ra pozwala, n a tu ra w zam ian pozw ala m u u jrzeć to, co chce zobaczyć. To dzieło ch w ili — m om entalności spojrzenia, w k tó ­ ry m zbiega się autonom iczny k sz ta łt n a tu ry , dan y w sw ym a k tu a ln y m w yglądzie, o raz d e te rm in a cja podm iotow a, prow adząca już to do fałszyw ej, już to jaw n ie stro n niczej klasy fik acji zjaw isk, zawsze jed n a k o p a rta n a rzeczyw istym p ostrzeżeniu.

5. S ta ła obecność porządkującego podm iotu jest ty m w aru n k iem , k tó ry w yprow adza kochank ę z nicości, tzn. z n a tu ry :

„Lecz p raw d a” — rzekła — „jeżeli się męczy Ta jasność, słońca stw orzona prom ieniem , K tórą lód w sobie mrozi i zabija,

Można ją z lodu uwolnić w estchnieniem ...”

(20)

47 D O M EK I ŚW IA T U tk an a z m igotliw ej m ate rii św ietlnych refleksów , jest być m oże tylko „snem jakim złotym ”, jest być może jasnością słońca uw olnioną w estchnieniem . T ym bardziej przecież, że poem at m a s tru k tu rę ko­ łow ą — jego koniec jest w łaściw ie now ym począt­ kiem :

Więc już nie myślę teraz, tylko o tym, Gdzie wybrać miejsce na sm utek łaskawe, Miejsce, gdzie żaden duch nie trąci lotem 0 m oje serce rozdarte i krw aw e;

Miejsce, gdzie księżyc przyjdzie aż pod ławę Idąc po fali... zaszeleści złotem

1 załaskocze ta k duszę tajem nie,

Że stęskni — ocknie się i w yjdzie ze mnie. (W . 433-440)

U tk an a z p rag n ień , jest być może tylko duszą poety, rzuconą na p ro je k c y jn y e k ra n przyro dy . O statnie słow a — to zapow iedź now ej idylli. Ale spełnienie jej m oże n astą p ić pod szczególnym w arunkiem : d u ­ sza nie może projek to w ać w nicość, m ateria, k tó rej nada pow abne k ształty , uprzednio dana być musi. I to m a te ria pow abna — n a tu ra p ostępuje niejako bow iem o k ro k przodem , aczkolw iek sens jej nad aje dopiero w idzenie poetyckie. (Tak słoneczny refleks n a rozproszonej m gle w odospadu pozwolił ujrzeć kochankę; ta k m igotliw ość wód, ro zb ijająca i łączą­

ca odbicia, zapow iedziała spełnienie miłości; tak w i­ dok szaletu, ze znacznej wysokości przypom inającego tru m n ę, sprow okow ał nieszczęście). Teraz idylla jest tylko w spom nieniem . Ale zaledw ie pojaw i się odpo­ w iednio poetyczne m iejsce, odpowiednio pow abna n a tu ra , scen ariu sz stanie się od początku ak tualn y, kochanka:

(...) stęskni — ocknie się i w yjdzie ze mnie.

L eśm ianow ska Ł ą ka jest ponow ieniem tego p o etyc­ kiego stw arzan ia z n a tu ry ; L eśm ianow ska Ballada

bezludna jest rozpoznaniem ograniczeń tej tra n s fi-

guracji. A swój pierw ow zór m ają w łaśnie w W S z w a j­

carii.

Kolista konstrukcja

(21)

Realność zjaw iska i sens podmiotowy

6. N a tu ra m usi być odpow iednio poetyczna, b y cud poety ck iej k re a c ji mógł nastąpić. K a p ry śn a p rz y ro ­ da, zezw alająca na tak i w idok:

Gdym, z góry spojrzał na dolinę naszą, Szalet się oku w ydaw ał jak trum na, M aleńki, cichy; kiedym spojrzał z góry, Nasz ogród z wiszeń jak cm entarz ponury.

( w . 356-359)

zniw eczy, w b re w w oli podm iotu, to, co poprzednio stw orzyła. Jego w szechw ładza je st bow iem p o ety c­ k a — a to znaczy: nie dotyczy tw o rzen ia zjaw isk realn y ch , k tó re p rzy jm u je , jak im i są, n a d a je im ty lk o w łasny sens. D latego w y bór m iejsca m a zna­ czenie zasadnicze — ty lko na łonie przy jazn ej, m a t­ czynej n a tu r y m arzenie (słowo) stan ie się ciałem . Choć z d ru g ie j stro n y w y raźn ie dochodzi do głosu św iadom ość, że tak ie m iejsce nie istn ieje, skoro n a ­ w e t szw ajcarsk a idylla zakończyła się k lęską:

Bo i tu — i tam — za m orzem — i wszędzie, Gdzie tylko poszlę przed sobą myśl biedną, Zawsze mi sm utno i wszędzie mi jedno; I wszędzie mi źle — i wiem, że źle będzie.

(W . 429-432)

W erb aln e podobieństw o z S o n e ta m i m oże tu sug ero ­ w ać też tożsam ość p rzek azy w an y ch treści. A p rz e ­ cież tam w nioskiem był obezw ładniający pasyw izm , tu przeciw nie, obie stro n y — podm iot i n a tu ra — są ak ty w n e, pierw szy w sferze poetyckiej k reacji, d ru g a w n ieu sta n n ej zm ienności; sty k obu w ątk ów n a stę p u je nie jak tam , w w ieczności praw d y , lecz w chw ili w idzenia, częstokroć zwodniczego i u łu d n e ­ go, jeśli m ierzyć je k ate g o ria m i zakrzepłego, bo skodyfikow anego św iata. I dalej — o ile tam , w b rew p ro je k to w a n ej tożsam ości, pozostaw ało n a zew n ątrz prag n ien ie, n iep rz y sta w a ln e do żadnej z tw orzonych form , tu, m im o chw ilow ej tożsam ości przedm io to- w o-podm iotow ej, m an ifestow an ej w postrzeganiu, na zew n ą trz pozostaje ak ty w n a, zw iązana z czasem i p rzem ijan iem , stro n a n a tu ry . T am — n a tu r a n a ­

(22)

49 D O M E K I ŚW IA T rzu cała n ieu błagaln e praw a, k tó ry m nie chciało pod­ porządkow ać się pragnienie; tu — pragnienie n a rz u ­ ca k ategorie w idzenia św iata, k tó ry m nie chce pod­ porządkow ać się n a tu ra . D okładne odw rócenie p ro ­ blem u — ale też droga do ostatniego, m istycznego okresu. Rozwój tw órczości Słowackiego zm ierza w k ie ru n k u p rzy zn aw an ia coraz w iększej autonom ii n a tu rz e (por. p race M aciejewskiego); i tu w łaśnie ta autonom ia i pierw otność n a tu ry istnieje, ale jak gdy b y poza o brębem u tw o ru , dlatego ta k tru d n o ją dostrzec.

D latego też, choć m oże zabrzm i to jak paradoks, m im o że szw ajcarsk a idylla jest praw dopodobnie n ajp ięk n iejsza z tych, jakie czytaliśm y, je st ró w ­ nocześnie id yllą o niem ożliwości idylli. M iędzy czło­ w iekiem a n a tu rą istn ieje tu w istocie głębokie p ę k ­ nięcie, k tó re tęczujące słowa, pełne św iatła i mocy, u siłu ją ukryć, żonglując n a d p ow stałą przepaścią. A czynią to ta k ud atn ie, że nam , zafascynow anym ich kształtem i ek w ilib ry sty k ą, niekiedy u d a je się tego pęknięcia nie widzieć.

III

1. Idylla m a dw a aspekty: jest w izją św iata i św iatopoglądem — sposobem m yśle­

nia. Jak o w izja św iata jest n ieuchronnie u w ikłana w p roblem y zw iązane z jej dotychczasow ą realiza­ cją: będąc wobec m yślenia zew nętrzna, z koniecznoś­ ci m usi zakładać tak i obraz n a tu ry , by jej n a jg łę b ­ szy p o stu lat — h arm o n ia p rzy ro d y i człow ieka — b y ł spełniony. D om aga się n a tu ry h a rm o n ijn e j i upo­ rządkow anej, stanow iącej odpow iedź na najgłębsze ludzkie p rag n ien ia spokoju i ładu. Przeciw nie id ylla jako św iatopogląd: ta nie staw ia n a tu rz e aprio rycz­ nych żądań, ale o d n ajd u je tak i jej związek z czło­ w iekiem , by p o stu lat h arm o n ii — jedności przed- m iotow o-podm iotow ej — b y ł spełniony. Idylla jako w izja św iata żąda n a tu ry na m iarę człowieka; jest

Rozwój ku autonom ii n atury

Światopogląd idylliczny

(23)

Trzy okresy Słowackiego

p rzez to niedoskonała, gdyż niw eczy ją czas. Znisz­ czył źródłow ą idyllę — stan n a tu ra ln y — k tó ry już ty lk o w obrębie w iedzy m ożna resty tu o w ać (oświe­ cenie podjęło to zadanie); 'jako czynnik d e stru k c ji i n ieład u w dziera się do h arm o n ijn ie upo rządko w a­ n y ch ogrodów; jako su b iektyw nie w olne prag nien ie ro zb ija iluzję jedności w ,,snów i m arzeń k ra ja c h ” ; jako pew na autonom ia p rzy zn an a n a tu rz e — jej zm ienność — p rzek reśla szw ajcarską chw ilę szczęś­ cia. Idylla jako św iatopogląd — jeśli chce m yśleć człow ieka w jego tożsam ości z n a tu rą — m usi tego w ew n ętrzn eg o w roga, ów czynnik rozproszenia zw ią­ z an y z czasem , oswoić i włączyć w swój obręb. Za­ dan ie to tru d n ie jsz e od postaw ionego przez S chille­ r a — dla niego h isto ria stanow iła konieczny, choć p rzejściow y e ta p człowieczego rozd arcia m iędzy s ta rą a now ą G recją; idylla jako św iatopogląd w k a ż ­

d ej ch w ili chce m ówić o h arm o nii z n a tu rą — nie­

zależnie od ceny, jak ą trzeb a za to zapłacić. Tak chciałbym w idzieć trzeci o k res tw órczości Sło­ w ackiego: jako realizację św iatopoglądu idyllicznego. D w a pierw sze stan o w iły rozpoznanie n iew y starczal- ności idyllicznej w izji św iata. O kres pierw szy o d krył zew nętrzność zm iennego p rag n ien ia wobec w iecz­ ności p raw dy , o k res drugi u ja w n ił zew nętrzność ży­ cia n a tu ry wobec chw ili szczęścia. P rzy jd zie więc u stalić ta k i ty p harm onii, gdzie chw ila i wieczność zostaną pogodzone, gdzie zm ienność n a tu ry i m no­ żące się p rag n ien ie o d n ajd ą swe w spólne m iejsce w łaśn ie w h istorii. Sielankow a w izja św iata jest zd rad ą św iatopoglądu idyllicznego. Z am iast p ra w ­ dziw ej tożsam ości człow ieka i n a tu ry , p ro p o n u je „w ieprzow atość życia w iejskiego” (tak w R a p tu la ­

rzu pisał Słow acki o Panu Tadeuszu), zam iast tw o ­

rzyć człow ieka n a m ia rę w iecznie tw órczej i zm ien ­ nej n a tu ry , p rzy k ra w a tę ostatn ią do ograniczonych p otrzeb „człow ieka-starca, k tó ry przez czterdzieści la t m yślał już ty lk o o b rzu ch u i strz e la n iu na kacz­ k i” .

(24)

51 D O M EK I ŚW IA T 2. „N a skałach oceanow ych postaw iłeś mię, Boże,

a b y m p rzyp o m n ia ł w iekow e dzieje ducha mego(...)” (JSD, t. X II, s. 9— 31, w. 1— 2, podkr. — Т.К.). G e- n ezis z Ducha jest w ięc n a jp ie rw tra k ta te m poznaw ­

czym — w yk ładem p raw dziw ej nauki. W iedza jest ty lk o przypom inaniem — słyszym y tu dalekie echo słów P laton a, a nie może być inaczej, skoro orficki te m a t w ędrów ki dusz został podjęty. Ale rów nocześ­ nie słow a te znaczą w ięcej. Słowa „abym p rzypom ­ n ia ł” nie zostały obdarzone w skaźnikiem k ieru n k o ­ w ym : mogą znaczyć „abym przypom niał (sobie)” — i wów czas p rzyp o m in an ie jest pracą, odkryw aniem archeologicznych w a rstw w łasnej historii, ak ty w n ym tw orzeniem nau k i; m ogą też znaczyć „abym p rzy ­ pom niał (innym )” — wów czas rola podm iotu słowa te w ypow iadającego ogranicza się do fu n k cji rezone- r a w iedzy p o tąd z a k ry tej, pochodzącej od Boga, praw dziw a n a u k a przechodzi tylk o przez jego usta, nie on nim i w łada, użycza w łasnych słów rew elacji pochodzącej skądinąd, bo objaw ionej. A nalogiczna dw uznaczność i dalej n ie u stęp u je: „pozwól mi, Bo­ że, że jako dzieciątko w y jąk am daw ną pracę żyw o­ ta i w y czytam ją z form , k tó re są napisam i m ojej przeszłości(...)” (w. 27— 29). Tylko tu dla odm iany zm ienny jest podm iotow y p u n k t w idzenia: „jako dzieciątko w y ją k a m ” — więc tek st ju ż został n a p i­ sany, u sta lo n y w sw ej praw dziw ej form ie, pozostało ty lko głosić go na c ztery stro n y św iata; „w yczytam ją z form , k tó re są nap isam i m ojej przeszłości” — tek st w gotow ej form ie nie istn ieje, przyjdzie go dopiero ustalić, rozszyfrow ać hiero g lify n a tu ry . I d a ­ lej — „jako d zieciątko” — więc jeszcze bez św ia­ dom ości sensu le k tu ry ; „k tó re są św iadectw em m o­ jej przeszłości” — znaczenie le k tu ry jest już znane, „d aw na praca żyw o ta” je st rów noznaczna z „m oją przeszłością” .

Ta lek tu ra-ro z sz y fro w y w a n ie nie m oże więc być w yłącznie poznaniem scjen ty ficzn y m , ale nie może też pochodzić z całkiem irracjo naln eg o źródła. W y­

W yjąkam pracę żywota

(25)

Olśnienie w raz z rozum ieniem

siłki badaw cze p rz y ro d n ik a -n a tu ra listy nie są objęte an atem ą. Poznanie scjentyficzne i k o n k ret są p ierw ­ szym szczeblem ku praw d ziw ej nauce. (Poniew aż d alej okaże się p o trzeb n a słow na d y sty n k cja m iędzy n a tu ra listy c z n y m a genezyjskim tłum aczeniem św ia­

ta, słow a „scje n ty fic z n y ” i „w iedza” odnoszę do w yznaw ców „szkiełka i oka”, słowo „ n a u k a ” zaś re z e rw u ję dla system u Słowackiego). Ta, m im o że u w zględnia pozam yślow ą rew elację, nie rezy g n u je z drogi ośw ietlonej „ la ta rn ią ro zu m u ” : „L atarn ia, k tó rą po sobie w ty ch ciem nych podziem iach zosta­ w ili, św ieciła mi, k iedy m w nie w stą p ił” (w. 204— 205). R ew elacja g enezyjska nie jest bow iem jedno ­ razo w y m olśnieniem , o dkryciem w szystkich ta je m ­ nic przyszłości i przeszłości, złam aniem siedm iu apo­ k a lip ty c z n y c h pieczęci; re w e la c ja genezyjska nie p rze k re śla w ysiłków ro zum u i em pirycznej ob ser­ w acji, co w ięcej, p o tęp ia tych, k tó rz y w iedzę chcą zastąpić in tu ic y jn ą dowolnością, dosięgnąć Boga czu­ ciem (por. w. 160— 168). Polski ro m an ty zm rozpo ­ czyn ał się pło m ien n ym p o tępieniem rozum u i em pi- rii; M ickiew icz pozostał w ie rn y te m u p rzek o n an iu do o statn ich dni. Słow acki uczy w idzieć i rozu m ieć — a nie czuć i pojm ow ać. Oczy i rozum są zdobyczą, k rw a w ą zdobyczą ducha, nie w olno więc lekk om yśl­ nie rezygnow ać z te j w ładzy poznaw czej; r e a k ty ­ w u ją c ośw ieceniow e przekonanie P o p e ’a ,,w h a te w e r

is, is r ig h t”, w szystko chce w łączyć w sw ój system .

Bo nie w szystko zostało objaw ione w jedn ym p rze ­ b ły sk u in tu icji: ta w yznaczyła drogę, ale nie podała gotow ych rozw iązań, G enezis z D ucha nie je st alfą i om egą poznania, jest jed ny m ze szczebli postępu du c h a przez dzieje. „T y wiesz, o Boże, żem nie przed sięw ziął opisyw ać tw o rów N a tu ry ; będzie to albow iem zadaniem w ieków rozw iązać, jakim i d ro g a­ m i szedł duch tw órczy? (...) Ł ań cuch ten te ra z ta ­ jem nicą jest; i p rze ra ziłb y się duch ludzki, gdybyś m u od razu, Panie, pokazał te w szystk ie dzieje jego. M usiałbyś go za ręk ę trz y m ać ja k dziecię,

(26)

otworzyw^-53 D O M EK I ŚW IA T szy m u nagle pod nogam i tak ą przepaść w iedzy i olśniw szy m u oczy tak im i błyskaw icam i praw d y T w o jej” (w. 297— 305). Zadaniem n auk i jest łańcuch te n zrekonstruow ać, k orzy stając z ustaleń w iedzy p rzyrodniczej.

Takie jest pierw sze — naukow e — znaczenie G ene-

zis z Ducha: tw o rzy tak i ideał poznania, gdzie k sz ta ł­

ty n a tu ry i rek o n stru o w a n y w obrębie w iedzy jej obraz odnoszone zostają z określonego szczebla roz­ w o ju duchow ego k u h isto rii ducha. Z konieczności więc te n k sz ta łt nau k i nie może być w y p ran y z czyn­ n ik a podm iotowego: Słowacki, w y jaśn iając zm ysł po­ w onienia, rad y k a ln ie tak ie j pseudoobiektyw ności sprzeciw ia się: „A n a próżno m i, o Panie, n au ka tłum aczyła ten fenom en — przez działanie woni na zm ysł pow onienia; jam p y ta ł o działanie zm ysłu na duszę m oją, k tó ra w uczuciu w oni rozw esela się lu b sm ę tn ie je ” (w. 549— 552).

3. „N a skałach oceanow ych postaw iłeś m ię, Boże, abym przypom niał w iekow e dzieje ducha mojego,

a ja m się nagle u czu ł w przeszłości N ie śm ierte ln y m

(...)” (w. 1— 3, podkr. — Т.К .). D rugie znaczenie

G enezis z D ucha jest w ięc znaczeniem m oralnym ;

n a u k a (w p rzeciw ieństw ie do w iedzy) n ad aje sens in d y w id u aln em u życiu, obdarza je w artością, uzasad­ nia — już poza w łasn y m obrębem — w ysiłek w ło­ żony w jej k odyfikację.

P y ta n ie „kto m ów i?” jest pierw szym w kolejności, jakie należy postaw ić. Tu, na g ran icy dw u św ia­ tó w — zakrzepłych w zleniw iałej form ie skał i bez­ kształtn eg o m orza — „pracującego na form ę Chao­ su ” (w. 23) — tu , gdzie m a te ria ln y kształt, poły skli­ w e m iką sk a ły w y d a ją się być n ajstarszy m i p a ­ m iątk am i cyw ilizacji, tarczam i greckich herosów , tu, w c e n tru m św iata, bo n a w e t słońce jest „odstrze­ lo n e” ich blaskiem , dzieje się m odlitw a: m odlitw a, bo choć została podarow ana przez Boga, w yp ływ a z ludzkiego serca. Ale czy podm iot w ypow iedzi jest

M oralne znaczenie genezyjskiej nauki

(27)

Nauka dla osobowości

zawsze te n sam , czy głosiciel now ej ew angelii jest ustaw icznie nim w łaśnie, Ju liu szem Słow ackim , k tó ­ rego n a d sza rp n ię ty chorobą oddech n ad m orzem n a ­ b ra ł d aw nej m ocy, ta k że zdaniom objaw ienia zdol­ n y stał się n adać m uzyczność harm o n ii sfer? Kim je st ów ktoś, k to czyn swój p o rów n uje z k o p ern i- k a ń sk im p rzew ro tem (w czw artej red a k c ji przedm o­ w y przeczytać m ożna: „A czkolw iek błah ym i nie­ dostateczny m w y k ład em tej filozofii ducha... n ie ­ w iele pom ogę... sądzę jednak, że przyprow adzeniem jej do jedności... to jest do fo rm u ły jed n ej a ta k p ro ste j — ja k owo w system ie gw iaździarskim słoń­ ce stoi, a św iat się obraca... ju ż będzie ogrom nym k ro k iem w sp raw ie rew o lu c y jn ej św iata nowego...”); kim jest ów ktoś, jeśli nie uw aża się za w odza i ob- jaw iciela w oli Bożej, bo sądzi, że epoce b ardziej niż n ow y p a ra k le t p o trzeb n a jest w ytężona i św iadom a tw órczość?

D w uznaczność ta pojaw ia się przez genezy jską n a u ­ kę: „abym p rzy p o m niał w iekow e dzieje du cha m o­ jego, a jam się n ag le uczuł w przeszłości N ieśm ier­ te ln y m ” . To ona pozw ala odczuć in d y w iduu m (roz­ proszonej cząstce) jej głęboki zw iązek z duchem , w łączyć ją w g w a łto w n y pęd tw orzenia. J e j k ateg o ­ ry cz n y im p e ra ty w chroni przed odw rotem i d ucho­ w y m lenistw em . Ma przeto głęboki sens m oralny. N au k a nie jest bezosobowa: kolejn y szczebel pozna­ n ia dźw iga jed n o stkę n a w łaściw y jej szczebel życia duchow ego, uśw iad am ia ogrom zadań, jak ie sta n ę ły p rzed nią, u zasadnia i żąda ofiary. Bo nie przez trw a n ie w ro zróżn ien iu dokonują się dzieje. N ależy zidenty fik ow ać się z całością, odnaleźć w ła sn y cel w perfek cjon izm ie ducha. W ówczas ofiara okazuje się darem , w iedza o ty m pozw ala złożyć ją spokoj­ nie i dążyć do niej. To pewność, w szechw ładna pew ­ ność n au k i, z g ru n tu n am obca, dlatego zb yt łatw o chcem y ją utożsam iać z w iarą:

O pierw sza boleści,

(28)

55 D O M EK I ŚW IA T O pierwsza... męko nasza... jakaś święta!

Nie dbam, że naszych ciał okręta toną, Nie dbam... że m oja tu treść, z krzyża zdjęta, Spróchnieje...

( J S D , t. IV , S. 235)

To praw o pow szechne: w łada zarów no św iatem n a ­ tu ra ln y m , jak i ludzkim . Nie m a m iędzy nim i za­ sadniczej różnicy, ludzkość nie jest tw orem jakościo­ wo różnym od poprzednich faz ew olucji ducha — zaran ie społeczeństw w idać w instynkcie owadzim, k w iato stan zaś jest fig u rą republiki. Na praw ie tym zostały w ięc o p a rte i genezyjskie dram aty, i h isto­ riozoficzny poem at: h isto ria nie jest em ancypacją ludzkości spod w ładzy n a tu ry , jeden pęd, jedno za­ m ierzenie tw órcze w łada n a tu rą i dziejam i; historia je st n a tu rą , a n a tu ra historią, uśw iadom ienie nauki k ie ru je jednostkow ego ducha na now e drogi, a w ów ­ czas droga ta — i in d y w idu u m — jest zgodna z ca­ łościow ym k ieru n k iem postępu. Śm ierć i ludzka skończoność — gdy uśw iadom ienie n au ki pcha jed­ nostkę n a w yższy szczebel duchowego rozw oju — zostają uspraw iedliw ione i włączone w system : są niczym ponad zm ianę k o stiu m u przed w yjściem na now ą scenę dziejową. Zbaw ienia nie m a poza histo­ rią. Rzeczyw istość jest jedna — b ra k podziału na św iat zm ysłow y i nadzm ysłow y: w ystarczy dobrze patrzeć, a w grudce g lin y m ożna odkryć nieskończo­ ność. ,,W skałach już, o Panie, leży posąg doskona­ łej piękności, uśpiony jeszcze, ale już przygotow any n a człow ieczeństw o fo rm y ” (w. 60— 63). Skoro nie m a pozaśw iatow ego ra ju , św iat jest rajem , sk ąpa­ n y m w stru g a c h zbaw czej krw i.

4. „Nareszcie, o Polsko m oja — kiedym się w ahał z w y daniem tej księgi, a był w łaśnie w połowie tej ew angelii, k tó ra jej ostatn ie k a rty zam yka, coraz m ocniej przerażo n y odpow iedzialnością przed Bo­ giem — ośw iecony zostałem ogniam i niebieskim i w nocy z dnia 20 na 21 k w ietn ia (...) Szelestem ogni tych, w ich rem niby Bożym zewsząd ow iany i zagro­

Jedna jest rzeczywistość

(29)

Tożsamość podmiotu i przedmiotu...

...oraz jej cena

żony — p raw ie u m arły ... A za zniknięciem onych w jed n y m oka m gnieniu przyw rócony zim nej roz­ w adze... i p rzytom ności...” (JSD, t. XII, s. 35). Zdania te, w ygłoszone jed n y m oddechem , rozpoczynają się na najw yższej nucie — „nareszcie!” — ta k że ich dalszy ciąg n iem al u m y k a świadom ości, bo oddech tra c i sw ą energię w jałow ej p u stce próby opisu, rozprasza się i zry w a rów no z pow rotem zim nej rozw agi i przytom ności. Ł aknąca dusza p o trzeb ow a­ ła znak u — i znak został jej dany. Choć w izja owa — jak w y ja śn ia w sw ych S tu d ia ch nad «Kró-

lem -D u ch em » P aw likow ski, była tylko autosugestią,

fałszyw ą, zgodną z k ieru n k iem p rag nien ia, in te r p re ­ tac ją om dlenia w ycieńczonego organizm u.

O bjaw ien ie odpow iadało kieru n k o w i pragn ienia, a ten , jak w yżej pokazyw ałem , zawsze w skazyw ał na jedność przedm iotow o-podm iotow ą, tak ą w izję św iata, gdzie nie będzie różnicy m iędzy Tym Sam ym a In n y m . T eraz m istyczna rew elacja od k ryła jedność B ra h m a n a z A tm an em , fo rm u łę U paniszad — tat

tv a m asi — zaadoptow ała do w ym ogów now oczesne­

go m yślenia. N areszcie — nareszcie został u stalo ny ta k i k sz ta łt w iedzy, ta k i k sz ta łt m oralności i tak i k s z ta łt uczucia, że sprzeczność m iędzy podm iotem a przed m io tem p rze staje istnieć. A ntynom ia została zniesiona przez u jaw n ie n ie tożsam ości jej obu czło­ nów.

Ale cena, jak ą przyszło zapłacić za uprag n io n ą to ż­ sam ość, b yła w ysoka. Słow acki sądzi, że pozostaje w zgodzie z w iedzą epoki. Pozornie — p rz y jm u je jej literę , d u cha czerpie skądinąd. Jego sy stem p rz e ­ k reśla bow iem całe antropologiczne podłoże, n a ja ­ kim u k o n sty tu o w a ł się w spółczesny m u sposób m y ś­ lenia o świecie. Od czasów K a n ta człow iek jako po ­ zn ający podm iot i jego rozum ow e dyspozycje stali się oparciem dla w iedzy. S ta ra jedność n a tu ra ln a została rozbita, zw iązek człow ieka z n a tu rą p rzestał wyznaczać i p o zy ty w n y k sz ta łt w iedzy — bo ten o parcie znalazł w k ry ty c e poznania; m oralność i p ra

(30)

-57 D C M E K I ŚW IA T wo — bo te stały się sfe rą działalności p rakty cznej; łączność e ty k i z w iedzą została zerw ana, n a tu ra i człow iek zaistnieli osobno, choć pozostaw ała jeszcze n adzieja, że przez h isto rię ich zw iązek m ożna p rzy ­ w rócić. Dośw iadczenie ludzkie stało się nieciągłe — zam iast całościow ej w izji św iata n a jednej idei o p ar­ te j pojaw iła się m ożliwość (jeszcze dziś z niej ko­ rzy stam y) w ielości nauk, zaw łaszczających k o lejny fra g m e n t dośw iadczenia. N atu ra, z k tó re j człowiek się w yem ancypow ał, stała się przedm iotem jego doś­ w iadczenia, o b iektem oglądu i teren em in stru m e n ­ ta ln e j p rak ty k i. Człow iek m a ju ż oparcie tylko w sobie — choć i tam nie czuje się bezpiecznie, bo m usi „w ystrzegać się złych snów ”.

„Człow iek b y ł przez długi czas finalnym celem d u ­ cha na ziem i” (w. 323— 324) — pisze Słowacki. Był — i jest jeszcze może, ale nie będzie nim zawsze. N ie w człow ieku w ięc należy szukać oparcia. D latego zry w a z typow o rom antycznym i, od S chellinga w yw odzącym i się przekonaniam i, a na g ru n cie polskim spopularyzow anym i przez M ochnackiego, w edług k tó ry c h p rzyro da dopiero w człow ieku dochodzi do sam orefleksji, uśw iadom ie­ n ia siebie w jestestw ie swoim (nietrudno pokazać k an to w sk ą genealogię te j myśli). Co innego znaczą słow a: „Ta księga do dziś dnia złożoną jest na dnie d u cha w szelkiego w człow ieczeństw ie, a gdyby ród cały i stw orzen ie zaginęło, o! P an ie, to jeden czło­ w iek o statn i znajdzie w du ch u swoim pracę p rze­ szłości (i oprócz fo rm żadnej s tr a ty nie poniesie globu dziedzictw o)” (w. 643— 648). O pierają się bo­ w iem nie n a teoriopoznaw czej pierw otności człow ie­ ka, lecz p rze d staw ia ją d ialek ty k ę jednostki i całości, w okół k tó re j zorganizow ana jest ontologia dzieła: k ażde in d y w id u u m n a określonym szczeblu pozna­ n ia zaw iera p racę duchów go poprzedzających, ale też i tylko dzięki jednostce duchow a praca postąpi cokolw iek dalej. Człowiek — jako że w h iera rc h ii stw orzen ia stoi n ajw y ż ej — zaw iera w sobie całą

Jednostka i całość

(31)

Realizacja w czasie

p racę ducha globowego, ale też i poprzedzające go fo rm y tak ą w iedzę — w iedzę swojego etap u — po­ siadały: „w idzę, o Panie, n a złam ie sk ały tego p ie rw ­ szego jaszczura, w k tó ry m duch już o głowie ptasiej, ju ż o sk rzy d łach Ikaro w y ch przem y śla (...)” (w. 334— 337). Nie w człow ieku, ale w n ieu sta n n ej zm ienności — du ch u — k tó ra z drugiej stro n y jest ustaw iczną tożsam ością podm iotow o-przedm iotow ą, należy szukać oparcia. Oto trzecie znaczenie G enezis

z D ucha: znaczenie uczuciowe, k tó re za K a n te m naz­

w ać m ożna estety cznym , bo jest sposobem m yślenia o ty m , co szczegółowe, w kategoriach tego, co ogól­ ne. Znaczenie, k tó re doprow adziło do zestaw ienia w yrazów n iep rzy staw aln y ch : „ Ja św iat...” .

5. G enezyjska rew e la c ja o bjaw iła swe trz y znacze­ nia: naukow e, m o raln e i uczuciow o-estetyczne. P o j­ m ow ana jako nau k a, odnosiła k o n k re tn e fo rm y p rzy ­ rodnicze — p ostrzegane i o d k ry w a n e przez w iedzę — k u h isto rii ducha. O p eracja ta m ożliw a była przez sp o jrzen ie n a m a te ria ln ą form ę z określonego szczeb­ la ro zw o ju duchow ego — tylk o tak ie poznanie mogło być uznane za praw dziw e. Jak o m oralność określała pow inność jed n o stk i — w skazyw ała jej szczebel roz­ w o ju duchow ego, n a k tó ry w spiąć się należy. K o­ nieczność tę u zasad niała h isto ria ducha, re k o n stru o ­ w a n a przez n au k ę. W reszcie w sw ym znaczeniu u czuciow o-estetycznym stw ierd zała praw idłow ość dokonanej dedukcji, p rzy w ra c a ła pewność, w sk azy­ w ała na tożsam ość człow ieka (i szerzej — p rz y ro d ­ niczego in d y w id u u m , człow iek je st ty lko szczeblem n ie u sta n n e j ew olucji) i n a tu ry , p o jętej jako jego w łasn a h istoria. Jedność św iata, jego duchow a esen­ cja stan o w iły g w a ra n cję zarów no n auki, ja k i m o ra l­ ności. Zw iązki te m ożliw e są do ujęcia na ry su n k u 2. M iejscem rea liz a c ji tego schem atu je st czas. H istoria duch a rea liz u je się w n ieu sta n n y ch przebiegach szla­ kiem tu w yznaczonym — od poznania do pow innoś­ ci, ze szczebla niższego na „ d rab in ie J a k u b o w e j”

Cytaty

Powiązane dokumenty

Z jazd ten był w moim i nie tylko w moim przekonaniu szczególnie skłaniający do refleksji, gdyż znakomita większość koleżanek i kolegów w tym roku prze- kroczyła lub przekroczy

W białym pokoiku Na kominku płonie, Babcia-gołębica Białe chyli skronie;.. Białe skronie chyli, Dobre oczy mruży, Białe woski

Metodologicznie chybiony jest pogląd, jakoby nauka powstawała tak, iż najpierw wskazuje się przedmiot zamie- rzonego badania, niczym pole do uprawy; potem szuka się stosownej

Jeśli choć kawałek funkcji jest

Określając pesymistyczną lub średnią złożoność chcemy podawać tylko najważniejszą część informacji pochodzących z teoretycznych wyliczeń, czyli rząd wielkości.. Jest

Wstaw rzeczownik w

ludzie z perspektywy kosmosu są maleńcy, to co myślą, w jaki sposób się buntują przypomina bunt szczekających piesków, ten bunt jest nieważny, nie zmienią nim

Poleciłabym ją głównie dwóm grupom: osobom, które matematyki nie lubią (w każdym wieku, nie tylko szkolnym) oraz... nauczycielom: jej lektura może być bardzo dobrym bodźcem