A ' / / / )
cc* ^ m 19 (1665). Warszawa, dnia 10 maja 1914 r.
r.-' V s k V \
? 5 ' - . i ł t -
l- ^
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIECONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
VV c5> \ &
<s>PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA ".
W Warszawie: r o c z n ie r b . 8, k w a rta ln ie r b . 2.
Z przesyłką pocztową ro c z n ie r b . .10, p ó łr . r b . 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W R edakcyi „ W szechświata** i w e w s z y stk ic h k się g a t- n iach w k ra ju i za g ran icą.
R e d a k to r „W szechśw iata** p r z y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d zin y 6 d o 8 w ieczo rem w lo k alu re d a k c y i.
A d r e a R e d a k c y i: W S P Ó L N A .Ni. 3 7 . T e le fo n u 83-14.
O N A R Z Ą D A C H P E R C E P C Y I Ś W I E T L N E J U R O Ś L I N 1).
Chociaż oddawna znamy w świecie ro
ślinnym zjawiska, które ze względu na podobne zachowanie się zwierząt, można byłoby uważać za objawy życia wrażli
wego, to jed n ak pojęcie „wrażliwości"
późno zdobyło sobie prawo obywatelstwa w botanice. Złożyło się na to wiele przy
czyn, historycznych zwłaszcza, ja k ary- stotelesowskie określenie roślin przez Linneusza wznowione, ale przedewszyst
kiem brać ścisłych pojęć i określeń. Było to wielką zasługą lipskiego botanika, W.
Pteffera, że zaprowadził tu ład i porzą
dek. Według Pfeffera zjawiska wrażli
wości są zjawiskami typowo wyzwalają- cemi, ja k ie bardzo często spotykamy w przyrodzie m artwej. Podobuie ja k po- ciśnięcie palcem może wprowadzić w ruch lokomotywę z ogromną silą, tak samo i bodziec zewnętrzny budzi drzemiące
i) O d cz y t w y g ło sz o n y na p osiedzeniu kółka p rz y ro d n ik ó w słu ch aczy u n iw e r s y te tu J a g ie llo ń sk ieg o w K ra k o w ie w dniu 24 sty c zn ia 1914 r.
/
5 Cl
w organizmie siły, wyzwala je i przepro
wadza w stan czynny; następuje oddzia
ływanie, którego przebieg i wynik koń
cowy zależny je s t każdorazowo od stanu i stopnia rozwoju danego organizmu.
Łańcuch zjawisk, łańcuch bodźców ja k mówi Pfeffer, łączy to ogniwo początko
we, przyjęcie bodźca, z ogniwem końco- wem, t. j. oddziaływaniem na bodziec.
Zbadaniem poszczególnych ogniw tego łańcucha powinna się zająć nauka o wraż
liwości organizmów. Drugim momentem, od którego datuje się szczególny rozwój naszych wiadomości o życiu wrażliwem u roślin, były badania Darwina. Poszu
kiwania tego wielkiego przyrodnika i bo
tanika rzuciły wiele światła na tajem ni
cę życia wrażliwego u roślin i pod tym względem zbliżyły je do świata zwierząt.
W dziele swem p. t.: „The pover of mo- vements in p la n ts “ (1880 r.) Darwin na plan pierwszy wysuwa fakt, że i u ro ślin w wielu przypadkach istnieje roz
dział przestrzenny między miejscem przy
jęcia bodźca, a miejscem oddziaływania.
Przypuszczał on i przypuszczenie to dzi
siaj w zupełności je st potwierdzone, że naprzykład wrażliwość na działanie siły ciężkości umiejscowiona je st w koniusz
% ' A
A C itr
290 WSZECHSWIAT JMs 19 ku korzenia, a odpowiednie wygięcie n a
stępuje poniżej w miejscu wzrostu. Ró
wnież wierzchołek łączenia u wielu traw j e s t szczególnie wrażliwy na światło, gdy
zgięcie heliotropiczne następuje niżej.
Z badań Darwina wyłonił się cały sze
reg zagadnień, których rozwiązaniem z a ję ła się dzisiejsza n auka o wrażliwości u roślin. Jeżeli więc i u roślin wyższych miejsce przyjęcia bodźca rozdzielone je s t przestrzenią od miejsca oddziaływania, w takim razie mogliśmy przypuścić prze
wodnictwo bodźca. U zwierząt do tego celu służą nerwy. Czyżby i rośliny miały tego rodzaju przewodniki. W 1901 roku czeski botanik Nemec starał się dowieść, że i w organizmie roślinnym istnieją szczególnego rodzaju włókienka, podobne do delikatnych włókienek w y k ry ty ch przez M. Schulzego, Apathyego, Bettego w tk an k ach nerwowych zwierząt. Nemec znalazł takie włókienka w komórkach ko
niuszka korzeniowego u wielu roślin (Allium cepa, H yacinthus, Iris, Cucurbita, Pisum). Zdaniem Nemeca włókienka te są drogami, po których rozchodzą się bodźce w roślinie. Późniejsze badania nie potwierdziły tej hypotezy i dzisiaj przypuszczamy, że przewodnikami bodź
ców w roślinie są delikatne nitki pla- zmatyczne, przez Tangla w ykryte, łączące poprzez błony wszystkie komórki orga
nizmu roślinnego w je d n ę harm onijną całość.
D rugiem zagadnieniem, które się tu taj nasuwało, była spraw a istnienia n a rz ą dów zmysłowych u roślin. Jeżeli u z w ie rząt w miejscu przyjęcia bodźca istnieją specyalne histologicznie zróżnicowane utwory, komórki zmysłowe, dlaczego u ro ślin nie miałoby być tego rodzaju n a rz ą dów? Zagadnieniem tem zajął się w o s ta t
nich latach zwłaszcza H aberlandt i opisał w dziele swem p. t.: „Die Sinnesorgane im P flan zen reich“ cały szereg szczegól
nych urządzeń u roślin, które zdaniem jego są narządam i zmysłowemi podobne- mi do odpowiednich narządów zwierzę
cych. H aberlandt wyróżnia trzy katego- rye narządów zmysłowych u roślin: n a
rządy zmysłowe dotyku, statolity, szcze
gólne u tw o ry do przyjm owania bodźców
siły ciężkości i narządy percepcyi św ietl
nej.
O tej ostatniej kategoryi narządów zmysłowych u roślin chciałbym szerzej pomówić w niniejszym odczycie, gdyż po ostatniej pracy Nordhausena akty całej spraw y do pewnego stopnia są zamknięte i możemy sobie dokładnie zdać sprawę z wartości prób czynionych w kie unku
„obdarzenia" roślin narządami zm ysło
wemi.
Oddawna wiemy, że typowy liść u s ta wia blaszkę swoję prostopadle do pada
ją cy ch nań promieni słonecznych, wtedy bowiem otrzym uje najwięcej światła i mo
że najlepiej przyswajać dwutlenek węgla.
W iesner liście takich roślin nazywa
„eufotometrycznemi“ i powiada, że przy j
mują one stałe położenie do światła; są to przeważnie rośliny cieniste, których liście zachowują się w podobny sposób.
Zazwyczaj ogonek liściowy albo kolan
kowato rozwinięta część jego je s t tym narządem ruchu, który przez odpowied
nie wygięcia i skręcenia ustaw ia blaszkę w stałem położeniu względem światła.
Już D utrochet i Hanstein mniemali, że przy takiem ustaw ianiu się blaszka liścia działa kierująco na ogonek. Do
piero jed n ak Vochtingowi, a zwłaszcza Haberlandtowi udało się potwierdzić d o świadczalnie słuszność takiego przypusz
czenia. Gdy Vochting doświadczenia sw o
je przeprowadził głównie nad Malva ver- ticillata i innemi malwowatemi, Haber
landt zbadał wiele innych roślin z n aj
rozmaitszych rodzin (Begonia discolor, Monstera deliciosa, Tropaeolum, Humu- lus lupulus, Ampelopsis quinquaefolia i t. p.). Staniolem, czarnym papierem okryw ał dolną część ogonka, zdolną do wzrostu, a blaszkę liściową ustaw iał pod kątem do danego kierunku promieni św ia
tła. Po pewnym czasie można było
stw ierdzić powolne skręcanie się blaszki,
a po 24 do 48 godzin blaszka liściowa
przyjm owała stałe położenie względem
światła. Ogonek nieokryty, wystawiony
na działanie promieni skośnie padających,
podobnie ja k blaszka, w ykonywa zgięcia
heliotropiczne, w wysokim stopniu u ła t
JsTo 19 WSZECHSWIAT 291 wiające odpowiednie ustawianie się bla
szki względem światła.
Doświadczenia, wykonane z nieokrytym ogonkiem a zaciemnioną blaszką, w ska
zują, że sam ogonek nie zdoła ustawić liścia w położeniu najdogodniejszem do padających promieni świetlnych. Zda
niem Haberlandta ogonek liścia wskutek własnej wrażliwości na światło może t y l ko zgrubsza ustaw iać liść w odpowied- niem położeniu, a dopiero blaszka u sk u tecznia dokładniejsze ustawienie.
U niektórych roślin ja k Begonia disco- lor, Monstera deliciosa ogonek liściowy nie j e s t wrażliwy na światło albo w bar
dzo nieznacznym stopniu; w tym przy
padku je s t ta k posłuszny blaszce ja k szyja głowie u człowieka, k tó ra odwraca się, aby popatrzeć na światło.
Blaszka liściowa posiada w wysokim stopniu wysubtelnioną zdolność wyczu
wania różnicy między prostopadłemi, a ukośnie padającemi promieniami świa
tła. Ponieważ zaś ogonek wykonywra ruchy i skręcenia n aw et wtedy, gdy ty l
ko blaszka je s t wystawiona na działanie światła, należy przypuszczać przewod
nictwo podrażnienia do ogonka, w skutek czego następuje odpowiedni wzrost. Całe więc zjawisko przebiega w trzech fazach pobranie bodźca, przewodnictwo i odpo
wiednie oddziaływanie.
Punktem wyjścia całej hypotezy Ha
berlandta było zagadnienie, czy tak do
kładna zdolność do odróżniania kierunku padającego światła je st rozmieszczona jednostajnie w tk an ce liścia, czy też n a stąpiła lokalizacya wrażliwe ści w pewnych komórkach albo tkankach.
H aberlandt sądzi, że takie „wyczucie”
k ie ru n k u padających promieni świetlnych nie odbywa się w komórkach asymilują- cych liścia. Przedewszystkiem w skutek nieuniknionego odbicia, załamania i po
chłaniania promieni świetlnych wew nątrz liścia następuje znaczne rozproszenie i osłabienie światła i nie można mówić>
tam o jakim kolwiek kieru n k u prom i en j W dodatku chlorofil pochłania silniej łamliwe promienie światła, więc te, które powodują zgięcia heliotropiczne i we
wnątrz liścia panuje mniejsza lub więk
sza ciemność.
Zwłaszcza można to powiadzieć o ro
ślinach cienistych, a te znowu obdarzone są szczególną subtelną zdolnością per
cep c ji kierunku światła. Jeżeli wnętrze liścia nie może wyczuwać kierunku pa
dających promieni, Haberlandt wnioskuje, że takim narządem percepcyi światła bę
dzie skórka. I rzeczywiście w budowie skórki liści eufotometrycznych można stwierdzić urządzenia, których znaczenie z tego punktu widzenia je s t łatw e do wyjaśnienia.
Z reguły skórka liścia składa się z j e dnej w arstw y komórek niezawierających ciałek zieleni. Często błony zewnętrzne tych komórek są słabiej lub mocniej wy- puklone brodawkowato, ściany wew nętrz
ne mniej lub więcej płaskie i do powierz
chni liścia równoległe. Jeżeli teraz na taką komórkę skórki padnie promień światła, na ścianach zewnętrznych i we
wnętrznych, albo też na przylegających warstwach protoplazmy powstają pewne prawidłowe stosunki oświetlenia. Świa
tło pada prostopadle na środek wypuklo- nej błony zewnętrznej, a brzegi są w te
dy skośnie oświetlone. Błona plazma- tyczna jest więc najsilniej oświetlona po
środku, gdy brzegi jej na słabsze świa
tło są wystawione. Ta różnica natężeń światła jeszcze wyraźniej występuje na ścianie wewnętrznej. Każda więc komór
ka skórki je s t jedno- albo dwuwypukłą soczewką, która przez odpowiednie zała
manie padających na nią promieni, na ścianach stycznych wew nętrznych w y tw arza jasno oświetlony punkt otoczony ciemną smugą.
Że te brodawkowato wykształcone ko
mórki skórne działają ja k soczewki, o tem przekonywa tak zw. doświadczenie so
czewek. Ostrym skalpelem, brzytwą, od
cinamy skórkę liścia eufotometrycznego i przenosimy na szkiełko nakrywkowe uprzednio zwilżone, aby preparat przy
kleił się i nie wysechł zaraz. Szkiełko
nakrywkowe razem z preparatem w dół
skierowanym umieszczamy na szklanym
pierścieniu, przymocowanym do szkiełka
przedmiotowego. Soczewkowate komórki
3&2 W SZECHSW IAT JVs 19 są więc k u dołowi skierowane. Jeżeli
teraz mikroskop nastaw im y na zew nętrz
ne błony komórek, w takim razie wobec prostopadłego kieru n k u promieni św ietl
nych można dostrzedz w każdej komórce ja sn y punkt j ciemną smugę dookoła.
Umieszczając przed zwierciadełkiem m i
kroskopu jakikolwiek przedmiot, np. d r u gi mikroskop, ujrzym y odwrócony obraz tego przedmiotu w ja sn y m punkcie na ścianach komórki. Optyczne właściwo
ści komórek skórki można badać w inny jeszcze sposób, zastosowany przez H.
G uttenberga w jego badaniach nad na
rządami percepcyi świetlnej u Adoxa moschatellina L. i Cynocrambe prostra- ta x). Metoda ta polega na umieszczaniu odpowiednio przygotowanej skórki na p a
pierze fotograficznym, którą następnie w ystaw iam y na światło i utrw alam y. Na takim papierze, oglądanym przez mikro
skop, można dostrzedz obrazy, wytwo
rzone przez soczewkowate urządzenia ko
mórek skórki: czarną plamę, otoczoną ja
sną smugą, a więc odwrotny obraz, ja k w doświadczeniu soczewek. Jeżeli św ia
tło padnie pod kątem na blaszkę liścia, w takim razie ja s n y punkt przesuwa się ze środka komórki na bok.
Zdaniem H aberlandta takie przesunię
cie czyli zmianę w oświetleniu prot.opla- zma odczuwa jako bodziec; następuje od
działywanie, póki pierwotny stan równo
wagi nie będzie przywrócony.
Optyczny skupiający światło przyrząd percepcyi świetlnej komórek skórki, po
siada najrozmaitszą budowę. W n aj
prostszym przypadku, o którym przed chwilą mówiłem, cała ściana komórek skórki j e s t mniej lub więcej skalisto wy- pukloną. Ten typ narządów percepcyi świetlnej H aberlandt nazywa doskonałym.
U niektórych roślin tylko niewielka śro d kowa część zew nętrznej błony komórek skórki j e s t wypuklona i przyjmuje kształt małej silnie załamującej światło soczew-
*) H e rm a n n II. v. G u tte n b e rg : D ie L icb tsin - n e so rg a n e d e r L a u b la tte r voji A d o x a m o sch atei- lin a L, u n d C yn o cram b e p ro s tra ta G artn . B er. d.
d e u tsc h , b o t. Ges. |905.
ki. Taki kształt posiadają naprzykład komórki skórki u naszego orlika (Aqui- legia yulgaris).
K o m ó rk a sk ó rk i z g ó rn ej stro u y liścia A ąu ileg ia v u lg a ris.
U dzwonka brzoskwiniolistego (Cam- panula perscifolia) w błonach zew nętrz
nych komórek skórki górnej strony liścia znajdują się szczególnego rodzaju utw o ry, mocno przepojone krzemionką, kształtu soczewkatego, silnie załamujące światło.
(F ig . 2).
K o m ó rk a a liścia C am panula p e rsic ifjlia .
Drugi mniej doskonały typ i rzadszy narządów p e r c e p c y i' świetlnej wyróżnia się tem, że ściany zewnętrzne komórek skórki nie są wypuklone, ale są mniej lub więcej płaskie. Protoplazma przyle
gająca więc do tej błony j e s t w przy
padku prostopadle i skośnie pad ają
cych promieni słonecznych jednostajnie oświetlona. Zato u tego typu narządów percepcyi świetlnej ściany w ewnętrzne nie są płaskie ale wypuklone w tkankę palisadową; dolna więc część takiej ko
mórki skórki posiada kształt zaokrąglo
nej kopuły albo ściętej piramidy. Wobec prostopadle padających promieni znowu środkowa część wewnętrznej błony bę
dzie silniej oświetloną niż boki. Typ ten spotykam y u rośliny zwanej Monstera deliciosa.
Często oba wyżej opisane typy łączą
się i w tedy otrzym ujem y (3) najbardziej
19 W SZECHSWIAT 293 doskonały typ narządów percepcyi św ietl
nej; w tym przypadku i błony zewnętrz-
K o m órki skórki z g ó rn ej stro n y liścia M onstera deliciosa.
ne i wewnętrzne są wypuklone, a komór
ki skórki mają kształt dwuwypukłych soczewek; takie urządzenie potęguje r ó żnice natężenia w oświetleniu rozmaitych części komórek.
W większości przypadków wszystkie komórki skórki w jednakow ym stopniu uczestniczą w percepcyi kierunku światła.
Zdarza się jednak, że i tu występuje po
dział pracy między komórkami. Komórki takie percypujące kierunek światła i wy
raźnie różne pod względem anatomicz
nym i lizyologicznym od komórek są
siednich H aberlandt nazywa „ocellami".
U południowo amerykańskiej rośliny zwanej Pittonia Verscbaffeltii z rodziny Acanthaceae narządy percepcyi świetlnej zbudowane są z dwu komórek: z jednej półkulisto wypuklonej komórki skórki, różnej od innych komórek i z drugiej
(Fig. 4).
Z d w u kom órek złożone ocellum P itto n ia Y erso h affeltii.
mniejszej, kształtu wyraźnie soczewko- watego, wypełnionej silnie łamiącym światło sokiem komórkowym. Jeżeli z ta k ą skórką wykonamy doświadczenia soczewek, to na ścianach wew nętrznych
dużych komórek ujrzym y znane jasne punkty. W powstawaniu ich uczestni
czą nietyłko małe komórki soczewkowa- te, ale i duże komórki. Po zwilżeniu jed n ak powierzchni liścia, tak że tylko soczewkowate komórki w ystają z wody, podział pracy pomiędzy obiema komór
kami wyraźnie występuje. Mniejsza ko
mórka funkcjonuje jako soczewka świa
tło skupiająca, a duża jako komórka zmysłowa, t. j. narząd percepcyi. Po
dobne urządzenia Haberlandt znalazł i u innych roślin. Przypuszcza on m ia
nowicie, że w tych razach mamy do czy
nienia z przekształconemi włoskami, słu- żącemi do percepcyi kierunku światła.
Powyżej opisane typy narządów per
cepcyi, wyróżnione przez Haberlandta, nie obejmują jeszcze całej różnorodności utworów tego rodzaju. Gaulhofer, ucżeń Haberlandta, badał rośliny o liściach eufotometrycznych, gdzie ściany wew
nętrzne i zewnętrzne komórek skórki są płaskie. Gaulhofer sądzi, że i w tym przypadku udało mu się wykryć istnie
nie szczególnych urządzeń, które odbijają zupełnie padające promienie światła i w skutek tego powstają prawidłowe stosunki oświetlenia w wewnętrznych .ścianach komórek skórki.
U większości roślin o tego rodzaju n a rządach percepcyi świetlanej (Ranisteria splenden*, Aporrhiza paniculata, Ana- mosponnum japonense, Cocculus laurrfo- lius i inne). W ścianach zewnętrznych każdej komórki skórki istnieją szczegól
ne jam k i brzeżne. Kształt tych ja m ek je st bardzo rozmaity; zawsze je d n a k są to kanały, biegnące z wnętrza komórki ku górze i skośnie.
Światło, padające na ścianę jam ki, ulega całkowitemu odbiciu w razie pio
nowo padających promieni światła, pod każdą jam k ą na ścianie wewnętrznej pow
staje ciemna plama. Gdy promienie sło neczne padają z boku i plamy ulegają przesunięciu, co podrażnia plazmę, roś
liny w odpowiedni sposób oddziaływają.
U innych znowu roślin zamiast po
szczególnych jam ek w ystępują wązkie szpary brzeżne, również skośnie skiero
wane na zewnątrz. Tworzą się więc
294 WSZECHS WIAT JNs 19 całe płaszczyzny światło odbijające, k tó
re wobec pionowo i skośnie padających promieni światła wywołują na ścianach w ew nętrznych komórek skórki podobne różnice w natężeniu oświetlenia, ja k so- czewkowate wypuklenia błon zew nętrz
nych.
U roślin Hoya carnosa i M aranta se- tosa działają podobnie wichrowate p ro m ieniste ściany komórek.
Tak wygląda mniej więcej hypoteza 0 narządach p ercepcji świetlnej u roślin, ja k j ą pierwotnie przedstawił Haber- landt w dużej swej pracy „Die Licht- sinnesorgane der L a u b la tte r “ w r. 1905.
W yw ołała ona wielką sensacyę, a naw et entuzyazm zwłaszcza w kołach różnego rodzaju „psychologów ro ślin n y c h “, ale spotkała się i z ostrą k rytyką. Haber- lan d t w miarę czynionych mu zarzutów' uzupełniał i rozszerzał swoję hypotezę;
wreszcie nadał jej takie ujęcie, że drogą doświadczalną, prawie niepodobna do
wieść jej słuszności lub niesłuszności Każdem u doświadczeniu, które, zdawałoby się, w ypadło na niekorzyść całego po
mysłu, można nadać inne w ytłum aczenie 1 inną interpretacyę; to co było z po
czątku zarzutem, w taki sposób staje się dowodem hypotezy.
Zarzuty uczynione Haberlandtowi do
tyczą z jednej strony anatomicznych właściwości narządów percepcyi ś w ie tl
nej, a z drugiej ich fizyologicznej dzia
łalności. Z zarzutami n a tu ry anatom icz
nej w ystąpił przedew szystkiem A lbrecht, a później w roku 1909 angielski botanik H. W ager, w rozprawie p. t. „The per- ception of light in plants", Ann. of Botany.
Przytoczę tu ważniejsze zarzuty po d niesione przez H. Wagera.
1 ) W wielu przypadkach soczewkowate komórki w ystępują na liściach i innych narządach, gdzie nie mogą funkcyonować, ja k o narządy percepcyi świetlnej.
2 ) W większości przypadków komórki skórki, tak z dolnej ja k z górnej powierzch
ni liścia, mogą skupiać promienie świetlne.
3) Szczególne komórki soczewkowate i soczewkowate zgrubienia n askórka często w ystępują w skórze i z górnej i z dolnej powierzchni liścia. U rośliny
Garrya elliptica (Cornaceae) soczewkowa
te zgrubienia naskórka z obu stron liścia są bez związku z położeniem komórek skórki.
4 ) Zależnie od kształtu komórki pro
mienie świetlne mogą być skupione w wielu punktach; w komórce powstaje wtody kilka świetlnych plam. U Eran- this hiemalis W ager obserwował trzy, a często więcej takich punktów.
5) Brodawkowate komórki i soczew
kowate zgrubienia skórki W ager znalazł na liściach afotometrycznych, t. j. nie oddziaływających na kierunek promieni świetlnych.
6 ) Brodawkowate komórki skórki w płatkach kielicha również skupiają promienie świetlne, a na ścianach we
wnętrznych powstaje ja s n a plama oto
czona ciemną smugą.
H aberlandt w obszernej rozprawie punkt po punkcie zbija zarzuty Wagera. „Nie twierdzę bynajm niej”, mówi H aberlandt1),
„że wszystkie brodawkowate komórki skórki muszą być koniecznie soczewkami światło skupiającemi. Brodawkowate utw ory skórki mogą spełniać rozmaite czynności. Na dolnej stronie u tru d n iają one zbytnie zwilżanie powierzchni liścia i zapobiegają włoskowatemu zamknięciu szparek. Dolna powierzchnia liścia wszak tylko z trudnością albo wcale nie daje się zwilżać".
Bardzo ważną dla całej hypotezy była spraw a występowania i budowy n a rz ą dów percepcyi świetlnej u roślin cieni
stych. U tych roślin, w egetujących w specyalnych w arunkach oświetlenia, soczewkowate komórki skórki światło skupiające powinny być szczególnie do
brze wykształcone, lepiej, niż np. u ro
ślin ze stanowisk słonecznych. Seefried 2) badał pod tym względem rośliny cieni
ste naszej flory (60 gatunków) i w. k a ż dym razie stwierdził w skórce górnej
') H a b e rla n d t, H. W ag ers E in w a n d e g e g e n m eine T h e o rie d e r L :ec h tp e ro e p tio n J a h rb . f. w iss.
B ot.
2) S eefried F., U e b e r d ie L ic h tsin n o so rg an e d e r L a u b liitte r ein h em isch e r S c h a ttte n p fia n z e n S itz u n g s b e r. d. K ais. A kad. d. W iss. in W ien Tom 116, 1907.
j
Y
o19 WSZECHS WIAT 295
strony liścia obecność szczególnych u rzą
dzeń, światło percepujących. U roślin ze stanow isk słonecznych są one słabo rozwinięte, niewyraźne, albo też niema ich zupełnie.
A lbrecht twierdzi znowu, że o takiem przystosowaniu roślin cienistych do per
cepcyi św iatła mowy być nie może;
u roślin słonecznych komórki skórki da
leko bardziej są nieraz wypuklone, niż u roślin cienistych. Haberlandt, sp raw dzając badania Albrechta doszedł do w y
ników, zgodnych z poszukiwaniami See- frieda.
Taka rozbieżność wyników tych ba
dań wypływa prawdopodobnie stąd, że dla jednego badacza dana komórka skór
ki je s t dostatecznie wypuklona, aby mo
gła być soczewką, gdy dla drugiego wy- puklenie to j e s t bez znaczenia. Całe za
gadnienie należałoby wyświetlić.
Tad. Kołodziejczyk.
(Dok. nast.).
K L IM A T L Ą D O W Y A K L IM A T M O R S K I.
W dziełach meteorologów i klimatolo
gów, w opisywaniu klim atu lądowego i morskiego, na plan pierwszy są w y su
wane z n a tu ry rzeczy, czynniki meteoro
logiczne, doniosły zaś wpływ zjawisk hydrograficznych na rozwój głębokich różnic między temi klimatami występuje w skutek tego mniej wyraźnie. W nieda
wno ogłoszonej rozprawie *) docent p ry watny, dr. Alfred Merz, trak tu je tem at z tej właśnie strony i szczególnie uwzględ
nia działanie czynników oceanograficz
nych.
Przeciwieństwo klimatyczne między wodą a lądem polega na różnem zacho
waniu się względem zjawisk ogrzewania, oziębiania i parowania. Ciepło promieni słonecznych zostaje przez powierzchnię lądu przeważnie pochłonięte, b cz zaled
*) A lfre d M erz, L a n d -u n d S eeklim a. M eeres- k u n d e V II, z e sz y t 5. B erlin, 1913.
wie w znikomo małej części udziela się głębszym warstwom ziemi, gdyż skały posiadają bardzo małą własność przewo
dzenia ciepła. Całe więc prawie ciepło dostarczane nagromadza się w najwyż
szej warstwie gruntu, w skutek czego ta ostatnia w dzień ogrzewa się bardzo zn a
cznie. W nocy, szczególnie zaś w zimie, powierzchnia ziemi ochładza się także szybko i silnie, ja k się ogrzewa w dzień i latem; ciepło bowiem, nagromadzone tuż koło powierzchni, traci się bardzo prędko, zastąpienie go zaś przez ciepło, przybywające z głębi, odbywa się n ad zwyczaj powolnie. W Irkucku w Sybe- ryi pod 52° szerokości północnej i na w y
sokości 490 metrów nad poziomem mo
rza, tem peratura powierzchni ziemi w j e dnym i tym samym dniu czerwcowym waha się o 30,2°C i naw et różnica ś r e d nich rocznych najwyższych i najniższych tem p eratu r dziennych wynosi 18,6°. W a
hanie zaś roczne je st jeszcze większe.
W styczniu tem peratura powierzchni zie
mi spada do —21,7° i je s t o 42,9° niższa, niż w lipcu. Różnica między najzimniej
szą godziną poranną w lutym a najgo
rętszą godziną popołudniową w lipcu w y
nosi 62,4°. W Charbinie jed n ak , położo
nym pod tą samą szerokością w Mandżu- ryi, wobec średniego wahania dziennego o 22 ,4°, różnica między skrajnem i rocz- nemi wynosi średnio 93,1°. W Loango, na wybrzeżu Kongo francuskiego, zmie
rzono tem peraturę powierzchni ziemi, ró
wną 84,6°, w Kimberleyu zaś, w Afryce Południowej, odległym zaledwie o 600 kilometrów od granicy południowej pasa zwrotnikowego, powierzchnia ziemi w lip
cu oziębia się średnio do 0 , 6 °. Stała po
wierzchnia ziemi posiada zatem te m p e
ratu ry skrajne zależnie od procesów ogrzewania i oziębiania, i dlatego takie zachowanie się nazywa kontynentalnem czyli lądowem.
Całkiem inaczej się przedstawiają te zjawiska na powierzchni morza, zależnie od własności powłoki wodnej, tak bardzo różnych od własności lądu.
Ponieważ woda do jednakowego ogrza
nia się wymaga 1,7 raza więcej ciepła,
niż ląd stały, więc, wobec innych w aru n
296 WSZECHSWIAT J\fi 19 ków równych, ju ż z tego jednego pow o
du powierzchnia wodna nigdy nie może się ogrzać tak znacznie, ja 't sąsiedni ląd.
Do tego się przyłącza jeszcze okolicz
ność, że znaczna część ciepła, dostarcza
nego przez promienie słoneczne, traci się zaraz na powierzchni, część zaś, o s ta tecznie pochłonięta, je st odsyłana do g ł ę bokości daleko znaczniejszych, niż w w ar
stw ach skalnych skorupy ziemskiej. S t r a ta ciepła na powierzchni wody zachodzi w sk utek odbicia i parowania. Zwłaszcza wobec nizkiego położenia słońca odrzu
canie promieni staje się szczególnie zna- cznem. W razie wysokości słońca, ró
wnej 20°, odbicie wynosi 13%, a w razie ro° naw et 35°/0- Dlatego odbicie działa hamująco na ogrzewanie przedewszyst- kiem w morzach, położonych pod szero
kościami wysokieini, lecz i pod nizkiemi działanie jego j e s t dość znaczne w go
dzinach porannych i wieczornych, i je m u to przeważnie należy przypisać, że ogrze
wanie przedpołudniowe rozpoczyna się na lądzie pierwej, niż na wodzie.
Parowanie jest, naturalnie, większe na morzu, niż n a lądzie. Kiedy tu następuje tylko po opadzie atm osterycznym , w oko
licach zaś suchych ustaje często na całe miesiące i dlatego średnio wynosi zaled
wie 60 cm na rok, wysokość w arstw y wodnej, wyparowywanej rocznie przez morze, dochodzi średnio do 140 cm, W okolicach zaś sucho-gorących i w sk u tek tego sprzyjających parowaniu szero
kości podzwrotnikowych (mniej więcej 22 — 34° N albo S) w zrasta do z górą 200 cm. Zużywa się do tego ilość ciepła, w ystarczająca do ogrzania w arstw y wo
dy, grubej na 100 m, o 8 °. Ponieważ w skutek parowania zawartość p ary w po
wietrzu morskiem zwiększa się, powie
trze zaś wilgotne je s t mniej przenikliwe dla promieni cieplnych, aniżeli suche, więc przez to również zmniejsza się dzien
ne i roczne wahanie te m p e ra tu ry nad morzem. Dla ogrzew ania wody ma zna
czenie tylko część ciepła, nie odbita i nie zużyta do parowania; ilość ta się roz
chodzi na w arstw ę daleko grubszą, niż w lądzie stałym. Wprawdzie bezpośred
nie działanie ciepła daje się w ykazać t y l
ko do głębokości 20 m, lecz daleko więk
sze znaczenie dla przeniesienia ciepła wgłąb posiadają zjawiska ruchu wody.
Gwałtowne fale, powstające na oceanie podczas burzy, wznoszące się na dziesięć i więcej metrów i często przewracane ciśnieniem wiatru, powodują silne zmie
szanie wody, przez co ogrzanie lub ozię
bienie powierzchowne zostaje przenoszo
ne do głębin. W północnem morzu Nie- mieckiem, naprzykład, w burzliwe mie
siące zimowe wyrównanie tem peratury sięga do głębokości 150 m, tak, iż od powierzchni aż do dna panuje tem pera
tu ra jednostajna. Parowanie także po
woduje znaczne pomieszanie wody. Po
nieważ podczas parowania sole, rozpusz
czone w wodzie morskiej, pozostają, prze
to zawartość ich w najwyższej warstw ie wody wzrasta, gęstość tej w arstw y się zwiększa, cząsteczki wody opadają wgłąb i zatrzym ują się dopiero wówczas, gdy trafią do w arstw y wody o gęstości, ró
wnej ich własnej. Przenoszą one w ten sposób do głębi latem ogrzanie, w zimie oziębienie. Zjawisko to, noszące nazwę konwekcyi, je s t szczególnie wyraźne w zw rotnikow ych częściach oceanów. Do pewnej określonej głębokości, która mo
że być położona między 20 a 150 m, te m p eratu ra obniża się bardzo mało; wów
czas następuje w arstw a wody, w której spadek tem p eratury odbywa się skokowo i na 100 zaledwie metrów może wynosić 10°— 15°, gdy dalej, aż do największych głębin, obniżenie postępuje znowu b ar
dzo powoli. Tę w arstw ę najszybszego spadania tem peratury nazwano w arstw ą skoku. Oznacza ona przybliżenie g ran i
cę, do której zachodzi wyżej opisane o p a danie cząsteczek wody. W arstw a skoku nie ciągnie się najczęściej poziomo, lecz zniża się w kierunku panujących w ia trów i prądów morskich. W oceanie A tlantyckim między 30° N i 30° S w ar
stw a skoku zniża się zawsze w ten sam sposób ze wschodu na zachód; to samo widzimy pod temiż szerokościami w oce
anach Spokojnym i południowym In d y j
skim.
P a k t ten staje się zrozumiałym,
gdy przyjm iem y pod uwagę układ w ia
JSTs 19 WSZECHS W IAT 297 trów i prądów morskich. Z mórz pod
zwrotnikowych obu półkul, okolic wyso
kiego ciśnienia powietrza, wieją we wszystkie strony w iatry prawidłowe. Oko
licy równikowej posyłają one pasaty, któ
re, zostawszy odchylone przez ruch obro
towy ziemi dokoła osi, ukazują się w po
staci wiatrów północno - wschodnich na półkuli północnej i południowo - wschod
nich na półkuli południowej. Za temi wiatrami, najprawidłowszemi na ziemi, idą w ślad podobnież skierowane prądy morskie, w oceanie A tlantyckim północ
nym prąd Kanaryjski, w południowym—
prąd Benguelski. W dalszym swym przebiegu w poprzek oceanu prądy te, podobnież jak i pasaty, przybierają kie
runek bardziej wschodnio-zachodni i na
zywają się wówczas prądami północno- i południowo - równikowemi. Koło wy
brzeży lądów, ograniczających strony zachodnie oceanów zwrotnikowych, p rą dy te, nadzwyczaj ogrzane w swej dro
dze przez zwrotniki, zostają wstrzymane.
W skutek tego powstaje nadm iar ciśnie
nia i masy wodne nietylko szukają u j
ścia bocznego, lecz ulegają także stło
czeniu wgłąb. W ytwarza się ruch wo
dy, skierowany wstecz, który unosi wo
dę ciepłą wgłąb i obniża poziom w arstw y skoku. Przeciwnie, ze stron wschodnich oceanów zwrotnikowych i podzwrotniko
wych, gdzie prądy, idące w ślad za pa
satami, zostają odbite przez ląd, wynu
rza się z głębi woda zimna i warstwa skoku się podnosi, gdyż woda upływ ają
ca zostaje zastąpiona nietylko z boków, lecz i z głębi. Wspaniałe prądy, będące przyczyną skośnego położenia w arstw y skoku, przenoszą więc jednocześnie wiel
kie ilości ciepła, gdy opadając ze strony nawietrznej (Luv) pasatów, na zachodzie oceanów zwrotnikowych, wprowadzają ciepło do głębi i wynurzając się ze stro
ny podwietrznej (Lee) pasatów przyno
szą na powierzchnię wodę zimną. Dzia
łania zaś te dają się zauważyć - aż do 1 000 m głębokości. Pasatom na południu szerokości podzwrotnikowych odpowia
dają na północy tychże wiatry zachod
nie. Obrót ziemi zamienia je przeważnie na w iatry południowo - zachodnie i ich
śladem dąży w północnej części oceanu Atlantyckiego Golfstrom, na północy zaś oceanu Spokojnego—Kuroszio. Wskutek tego pod szerokościami umiarkowanemi, na stronach wschodnich oceanów, a więc koło wybrzeży zachodnich Europy i Ame
ryki północnej, powstają zbiorowiska w o
dy ciepłej. Brakuje ich jed n ak prawie całkowicie na półkuli południowej, gdyż lądy, kończące się ku południowi spicza
sto, nie sięgają tu szerokości ta k wyso
kich, iżby mogły stanowić opory znacz
ne dla prądów', dążących za wiatrami zachodniemi, tak, iż krążenie pionowe tu się nie odbywa.
Między obudwoma prądami równiko
wemi, skierowanemi na zachód, wsuwa się na wązkiej przestrzeni przeciwprąd równikowy, zastępujący wodę, uprowa
dzoną przez pasaty, silnie ogrzaną wodą powierzchowną i nadający zatoce Gwi- nejskiej i wybrzeżu zachodniemu Ame
ryki Środkowej ich wysokie temperatury.
W przeciwieństwie do tych krążeń, trw ających przez cały rok, znajdują się prądy północnego oceanu Indyjskiego, mające latem i zimą kierunki odwrotne.
Latem, kiedy nad gorącą Azyą południo
wą panuje małe ciśnienie powietrza, po
wstaje nad oceanem Indyjskim północ
nym monsun południowo - zachodni, za którym idzie i prąd morski. Krążenie, skierowane ku północnemu wschodowi, zatrzymuje wodę ciepłą koło azyatyckich wybrzeży nawietrznych, gdy tymczasem koło afrykańskiego wybrzeża somalij- skiego z podwietrznej czyli tylnej s tr o ny krążenia w ynurza się woda zimna.
W zimie przeciwnie, z oziębionego lądu azyatyckiego wiatr dmie we wszystkich kierunkach i nad północną częścią Oce
anu Indyjskiego powstaje monsun pół- nocno-wschodni; stosunki więc stają się odwrotnemi, nie są je d n ak tak wyraźnie rozwinięte, ja k w zimie.
Pojedyńcze prądy morskie łączą się wr olbrzymie koła, okrążające szerokości podzwrotnikowe, na półkuli północnej — naprawo, n a południowej zaś — nalewo, w skutek działania obrotu ziemi.
Przenoszenie wody i ciepła, spowodowa
ne prądami morskiemi, połączone z wiel-
WSZECHS W IAT Ma 19 298
kiem ciepłem właściwem wody, oraz ze s tra ta m i ciepła przez odbicie i parowanie, je s t przyczyną tego, że przeciwieństwa te m p e ra tu r w dzień i w nocy, w lecie i w zimie, w okolicach biegunowych i zwrotnikowych, na powierzchni wodnej dają się zauważyć w stopniu daleko słab
szym, niż na powierzchni lądu, gdzie każde ogrzanie lub oziębienie ogranicza się najwyższą w arstw ą gruntu. Tu dzien
ne wahanie tem peratury daje się w y k a
zać najwyżej do 80 centym etrów głębo
kości, wahanie zaś roczne n aw et w p rzy padkach w yjątkowych daje się zauważyć zaledwie do 25 metrów. W morzu n a to m iast dzienny okres tem p eratu ry może być w ykazany na głębokości 20 metrów, gdy tym czasem okres roczny sięga setek metrów głębokości. Aczkolwiek więc m a
sa wodna pochłania daleko większe ilości ciepła, niż ląd stały, to jed n ak skrajne te m p e ra tu ry powierzchni wody pozostają daleko za sk rajn em i lądu, ponieważ w wodzie ciepło rozchodzi się na w a r s t
wę bardzo grubą. Tak naprzykład, w P e te rs b u rg u wahanie roczne tem p eratu ry powierzchni ziemi rów na się 30°, gdy te m p eratu ry wody morza Bałtyckiego pod tą sam ą szerokością ulegają zmia
nom o połowę mniejszym.
Prąd y morskie łagodzą także przeci
w ieństw a między zw rotnikami a s tre fa mi umiarkowanemi i zimnemi. Tem pe
r a tu r a — 3,3°, spostrzeżona na północ od Newfundlandu, j e s t najniższa, ja k ą kie
dykolwiek zmierzono w oceanie o tw a r
tym; i tylko niewiele ponad 32° zau w a
żono w najgorętszych okolicach zw rotni
kowych. I w otoczonych lądem morzach bocznych granice te nie są przekraczane.
J a k nadzwyczajnie je d n o sta jn ą j e s t tem p eratu ra olbrzymich powierzchni oce
anicznych, można widzieć z tego, że wię
cej niż połowa oceanów, około 190 milio
nów kilometrów kwadratowych, są ogrza
ne ponad 20 ° i nie mniej od ćwierci po
wierzchni morza światowego posiada w a
hanie tem peratury, nie przewyższające 2 °.
Na lb% powierzchni morskiej różnica po
między miesiącem najcieplejszym a n a j
zimniejszym nie dochodzi jeszcze do 5°.
Tylko w zam kniętych morzach bocznych
byw ają dostrzegane roczne w ahania te m p eratury, przekraczające 15°. Nąjwe- wnętrzniejsza część zatoki Czili (w Chi
nach) posiada największe wahanie te m p eratu ry 27°.
Różnice tem p eratu ry wody morskiej na przeciągu jednego dnia są zupełnie nieznaczne. Kiedy w Indyach Górnych dzienne wahanie tem peratury powierzchni ziemi wynosi 40°, powierzchnia oceanu pod tą samą szerokością ogrzewa się za
ledwie o pół stopnia, a wię« 80 razy mniej. Nawet w warunkach najbardziej sprzyjających, przy jasnem niebie i gład- kiem morzu, wahanie dzienne nigdy nie byw a większe od 2 °, i w okolicach p rzy brzeżnych, oraz morzach bocznych, w ar
tości te są tylko trochę wyższe. N ato
m iast na szerokich przestrzeniach oceanu powszechnego, szczególnie w burzliwych wyższych szerokościach południowych, wogóle niemożna mówić o dziennem w a
haniu tem peratury. Takie zachowanie nazywa się oceanicznem.
Przeciwieństw a w zachowaniu się wo
dy i lądu wobec ogrzewania i oziębiania nabierają najdonioślejszego znaczenia dla klim atu i całego życia organicznego k ra ju przez to, że wpływ ają rozstrzyga
jąco na stosunki cieplne powietrza. P o
wietrze bowiem tylko w najmniejszej części zostaje ogrzewane bezpośrednio przez promienie słoneczne, ciekła i stała zaś powierzchnia ziemi udziela ciepła, dostarczanego jej w promieniowaniu słoń
ca położonemu nad nią powietrzu, okre
ślając w ten sposób jego tem peraturę.
Zgadza się z tem także wynik badań najnowszych, według których, średnio biorąc, tem p eratu ra stałej i ciekłej po
wierzchni ziemi je s t wyższa, niż tem pe
ra tu ra położonego nad nią powietrza.
Ponieważ powietrze nie przepuszcza cie
mnego promieniowania, wysyłanego przez ziemię, i posiada bardzo małe ciepło w ła
ściwe, przeto wszystkie zmiany tem p era
tu ry podłoża przenoszą się na przylega
ją c ą w arstw ę powietrza, gdy tymczasem odchylenia tem peratury powietrza, prze
ciwnie, w ywierają zaledwie nieznaczny wpływ na powierzchnię ziemi. Przeci
wieństwa wody i lądu stają się przez to
JSI® 19 WSZECHSWIAT 299 rozstrzygającemi dla powietrza morskie
go i lądowego, klimat zaś także się roz
dziela na oceaniczny i kontynentalny.
Przegląd najważniejszych obwodów kli
matycznych ziemi wskazuje, ja k morze, 0 ile sięga jego wpływ, łagodzi wrogie kulturze przeciwieństwa, które inaczej panowałyby nad obszarami lądowemi w postaci lodowatych zim i palących lat, 1 ja k ono je st źródłem życiodajnej wil
goci. I chociaż opady wielu obszernych a dżdżystych okolic lądowych, ja k na- przykład zagłębia Kongo, w małej tylko części pochodzą bezpośrednio z morza, to je d n a k pośrednio zawdzięczają one swą wilgotność morzu. Wszędzie bo
wiem, gdzie ląd zostaje odcięty od mo
rza, bądź to przez ogólny ruch powie
trza, ja k w północnej Afryce, bądź też przez wysokie pasma górskie, ja k w środ
kowej Azyi, wysycha on całkowicie i za
mienia się na pustynię. Gdyż ląd tam tylko może wydać z siebie opad, gdzie dostarczają wilgoci obszerne otaczające przestrzenie morskie.
Jan OzięMowski.
K I L K A S Ł Ó W O N O W Y C H K I E R U N K A C H W S Y S T E M A T Y C E .
(D okończenie).
Streściwszy w ten sposób pokrótce p ra cę Semenowa Tian-Szanskiego, muszę tu jed nak zaznaczyć, że te ujmujące teore
tyczne roztrząsania niezawsze dadzą się w praktyce zastosować. Mianowicie o ile chodzi o ustalenie wzajemnego stosunku gatunku i podgatunku i o uregulowanie w odpowiedni sposób ich nomenklatury, to w poszczególnych przypadkach bardzo często mamy do czynienia z nieprzezwy- ciężonemi trudnościami. Semenów Tian- Szanski zaznacza w nomenklaturze ró
żnicę między gatunkiem i podgatunkiem w ten sposób, że przy pierwszym zatrzy
muje podwójną nazwę, drugi zaś opatruie potrójną: Cic.indela cam pestris L , Cicin- dela cam pestris corsicana Roeschke. Przy-
tem Semenów Tian-Szanski ubolewa nad tem, że, niestety, za formę macierzystą uważa się nie tę, która je s t nią istotnie, lecz tę, która przypadkowo była pierwsza opisana. Ten zasadniczy błąd w ynikają
cy z tego, że niewszyscy systematycy zastanawiają się nad powyższą sprawą, dałby się jednak łatwo usunąć, gdyby w każdym poszczególnym razie można się było doszukać formy macierzystej.
Sprawa ta je s t jed n ak daleko tru d n iej
szą, niżby to się na pozór wydawać mo
gło. Wprawdzie w pewnych pojedyń- czych razach uciekając się do pomocy geologii lub paleontologii, możemy roz
strzygać to pytanie bez żadnych w ątp li
wości, lecz w ogromnej większości przy
padków nauki te w danej sprawie nic nam nie powiedzą. W takich przypad kach pozostaje naturalnie droga otwarta do teoretyzowania, a rozumując, możemy również dojść do pewnych rezultatów.
Te ostatnie nie będą już jed n ak tak oczy
wiste i niezachwiane; w rezultacie zaś będziemy mieli zawsze cały szereg g a tunków, w których doprowadzenie do porządku wzajemnego stosunku poszcze
gólnych form geograficznych będzie ab solutnie niemożliwe. O ile będę np. roz
patryw ał następujące formy kruka: Cor-
y u s
corax corax L. zamieszkującą pół
nocną i środkową Europę, C. c. varius Briinn. — wyspy Faroer, C. c. tibetanus Hodgs—Himalaje, C. c. sibiricus Tacz.—
Wschodnią Syberyę, C. c. ussurianus Tacz. — Mandżuryę, C. c. hispanus Hart.
& Kleinschm.—Hiszpanię, C. c. laurencei Hume.—Północno zachodnie Indye, Balu- chistan i wschodnią Persyę (według Har- terta 1 . c.), to którą z nich mam uważać za formę macierzystą (gatunek), a które za pochodne (podgatunki)? Pytanie nie do rozstrzygnięcia.
A przykładów takich można przytoczyć dowolną ilość. Przy tem wszystkiem n a
leży brać pod uwagę jeszcze jeden b a r
dzo ważny moment. Mianowicie wszak nie je s t wyłączone, by gatunek, od k tó rego pochodzą obecnie żyjące formy, już dawno zaginął. Możemy to zresztą zu
pełnie dobrze rozpatrzeć na schemacie
podanym przez Semenowa Tian-Szanskie-
300 WSZECHS W IAT j\fi 19 go. Gałąź VIII przedstawia tam gatunek,
który rozłożył się na kilka innych przed nastąpieniem naszej epoki; o ile to roz
szczepienie nie nastąpi tak wyraźnie, ja k to nasz autor przedstaw ia na rysunku, to będziemy mieli do czynienia z forma
mi, które będą we wzajemnym stosunku do siebie ja k subspecies i w żadnym r a zie nie doszukamy się tu taj formy m a cierzystej. Do analogicznych wniosków dojdziemy, rozpatrując gałąź VII; przed staw ia ona gatunek, który przed n a s tą pieniem naszej epoki wytworzył szereg form geograficznych, które tra k tu je m y ja k o podgatunki. Gdy je d n a k g atunek ten, wytworzywszy podgatunki, przed na
stąpieniem naszej epoki zaginie, to ró
wnież będziemy mieli do czynienia z for
mami, które będą tylko podgatunkam i i również ja k w poprzednim przypadku gatunku się nie doszukamy. Pokazuje nam to, ja k ryzykownem j e s t wogóle gw ałtow ne doszukiwanie się formy m a
cierzystej, a co zat m idzie, stosowanie tej nomenklatury, którą stosuje Seme
nów Tian-Szanski. Jakkolw iek Semenów w pracy swej podobnych przypadków nie rozpatruje, to je d n ak zdaje się nie ulegać najmniejszej wątpliwości, że istnienie ich musi przypuszczać. W yn ik a to choćby z tego, że proponuje on uważać za formę główną, o ile już nie najstarszą, to przy
najmniej tę, która posiada obecnie naj
większą krainę rozmieszczenia. Na to ostatnie jednak, według mnie, w żaden sposób zgodzić się nie można. P o m in ąw szy już bowiem to, na co zw raca uwagę Alferaki, że w „porządkowaniu" w ten sposób system atyki, pow stałby w niej taki chaos, że oryentow anie się w nim w ymagałoby specyalnych studyów , nale
ży zwrócić uw agę na to, że nie dałoby to nam absolutnie nic, gdyż podporząd
kowalibyśmy w ten sposób taksonom icz
ne jed n o stki nie formie najstarszej, lecz tej, k tó ra obecnie w ystępuje na n ajw ięk
szej przestrzeni. A ilość występowania danej formy w naszej epoce wszak nic nie mówi nam o jej starości. Przytem należy zwrócić uwagę n a to, że wszak g atu n k i i podgatunki wciąż zmieniają swe krainy; że krainy jed n y ch pow ięk
szają się, drugich zaś zmniejszają. To wzajemne wypieranie się, rozszerzanie granic dzieje się niemal w naszych oczach. Jedynem i prostem wyjściem z tego położenia, je s t zupełne zrównanie w nomeklaturze wszystkich jednostek geograficznych, to je s t oznaczanie ich wszystkich trynominałnemi nazwami.
W ten sposób jedynie unika się błędu podporządkowywania podgatunku często zupełnie urojonemu gatunkowi.
Weźmy jako przykład następujące for
my dzierlatki, zamieszkujące krainę pa- learktyczną: Galerida cristata cristata (L.) (pas umiarkowanej Europy), Galerida cri
stata tenuirostris Brehm (południowa Rossya), Galerida cristata caucasica Tacz.
(Kaukaz), Galerida cristata riggenbachi Hart. (Marokko), Galerida cristata isabel- lina Bp. (połudn. Nubia i S u d a n ) x). Ozna
czając w ten sposób jednostki taksono
miczne, nie podporządkowujemy formie opisanej najpierw (Galerida cristata (L.) form opisanych później. Pierwszy w pro
wadził tę nom enklaturę do ornitologii Hartert. Należy tu zauważyć, że w ten sposób za jednostkę system atyczną przyj
muje się nie species, ale subspecies, wszystkie zaś subspecies rozpatruje się ja k gatunek. Najpierw opisana forma otrzym uje potrójną nazwę przez powtó
rzenie pierwotnie jej nadanej nazwy g a
tunkow ej—Galerida cristata cristata (L.);
nazwa ta powtarzana przy wszystkich subspecies wskazuje ich wzajemne po
krew ieństw o i przynależność do jednego g atunku. 0 ile g atun ek nie tworzy ża
dnych form geograficznych, to zatrzy
muje daw ną podwójną nazwę. Nomen
k la tu ra ta ma jeszcze i tę dogodność, że wskazuje odrazu, czy mamy do czynie
n ia z gatunkiem , który w całej swej krainie w ystępuje w jednej postaci, czy też z je d n ą z form geograficznych g a tunku, w różnych częściach swej krainy tworzącego różne subspecies. Tak więc gdy spotykam następujące nazwy: Tur- dus fuscatus Pall. i Turdus ruficollis
‘) R o zm ieszczenie podaję tu n a tu ra ln ie ty lk o
! w przyt>Iiżen:u.
JMa 19 WSZECHSWIAT 301 atrogularis Temm., to odrazu mogę się
oryentować, że pierwsza z nich oznacza gatunek, druga zaś podgatunek jakiegoś złożonego z kilku, conajmniej dwu, form gatunku Turdus ruficollis consp. 1).
Wprawdzie stosując tę nomenklaturę nie wskazujemy z jej pomocą odrazu na n aj
starszą (macierzystą) formę, nic jednak na tem nie tracimy, gdyż unikając błę
dów, w yrzekam y się tylko tego, co w ogromnej większości przypadków je s t nie do osiągnięcia.
Co zaś dotyćze formy macierzystej, to, zdaje się, trzeba się wyrzec myśli w y
różnienia jej jedynie zapomocą specyal- nego kombinowania nazw. Sprawę tę można rozpatrywać zupełnie w ten sam sposób, ja k rozpatruje się, czy dany g a tunek ma duże, czy też małe rozmiesz
czenie, czy j e s t starym, młodym, zmien
nym, czy też stałym w swych cechach i t. d.
Zważywszy jed n ak na doniosłe znacze
nie, ja k ie ma specyaine wyróżnienie for
my głównej, choćby dla celów zoogeogra- ficznych i ekologicznych, zupełnie jest zrozumiała tendencya Semenowa do w y różniania tych form od innych. Wyró
żnianie to z powodów wyżej wymienio
nych zapomocą specyalnego stosowania nom enklatury nie daje się uskutecznić;
natom iast dałby się tu zastosować inny zupełnie prosty sposób: mianowicie ozna
czenie formy głównej zapomocą umówio
nych skrótów. Zupełnie tak samo ja k Semenów Tian - Szanski proponuje ozna
czać różnorodne morfy (m. alpestris, m.
montana), ta k samo zapomocą skrótu f.
pr. (forma principalis) lub też f. v. (for
ma yetissima) można oznaczać w nomen
klaturze, stosowanej przez H arterta, for
my główne. Przedstawiałoby się to w spo
sób następujący: Saxicola pleschanka pleschanka (Lepechj (f. v.), Saxicola ple
schanka cypriaca Hom.; Ceryle lugubris
!) P o d n az w ą conspeoies rozum ie się bądź to sz ereg fo rm dan eg o g a tu n k u , bądź te ż „ g a tu n e k złożony®, to j e s t tw o rz ą c y p e w n ą ilość form g e o g raficz n y ch . P ojęcie conspećies j e s t n a tu ra ln ie id e n ty c z n e z pojęciem species.
gu ttu lata Stejn (f. v.), Ceryle lugubris lugubris (Temm.) 1).
W ten sposób, nienaruszając praw pierwszeństwa przez odpowiednie prze
stawianie nazw, ani też nie wprowadza
jąc wyżej wspomnianych nieporozumień, możemy w tych przypadkach, gdzie d o szukanie się gatunku je st możliwe odró
żniać go od podgatunków.
Prócz powyżej wspomnianych dwu k ie runków na uwagę zasługuje jeszcze j e den, znajdujący głównie zwolenników wśród angielskich ornitologów. S y ste
matycy, trzym ający się tego kierunku, przyznając wszystkie geograficzne formy i opisując je pod oddzielnemi nazwami, stosują jednakże starą podwójną nomen
klaturę. W ten sposób znika więc zu
pełnie różnica pomiędzy gatunkiem i pod- gatunkiem, pojawia się zaś pojęcie nowe, obejmujące oba poprzednie,—pojęcie for
my geograficznej najzupełniej zresztą pod względem taksonomicznym nieokre
ślone.
Najlepiej jednak rozpatrzeć to na przy
kładzie. Porównywując pracę H arterta (1. c.) i S h a r p e r a 2), który je s t wybitnym przedstawicielem tego ostatniego kierun
ku, widzimy u H arterta: Lanius minor Gm., Lanius exćubitor excubitor L., L a nius excubitor homeyeri Cab ; u Sharpera zaś: Lanius minor Gm., Lanius excubitor L., Lanius homeyeri Cab. Różnica, która napozór sprowadza się tylko do opusz
czenia drugiej nazwy, pociąga jednak za sobą głębsze konsekweneye. Popierwsze, czytając nazwy w nomenklaturze potrój
nej można się odrazu oryentować, czy się ma do czynienia z podgatunkiem czy też z gatunkiem; podrugie zaś, je s t w niej zachowany wzajemny stosunek gatunków
*) S. p. p le sch a n k a (Lepech) zam ieszkuje w iększą część połu d n io w ej E u ro p y i A zyi, S. p.
c y p ria ca H om . w y stę p u je ty lk o n a C yprze; O. 1.
g u ttu la ta S te jn zam ieszk u je południo w o -w sch o d n ią A zyę, zaś C. 1. lu g u b ris (Temm.) w y stę p u je ty lk o n a n ie k tó ry c h w yspach Ja p o n ii. W d a nym p rz y p a d k u daje się w ięc z w ielk im p ra w dop o d o b ień stw em o kreślić w za jem n y sto su n e k ty c h form .
*) R. B. S h arp er. A H a n d -L is t o f th e Grene- j a and S pecies o f B irds. L o n d y n 1899—1909.
302 WSZECHSWIAT •Na 19 i podgatunków jednego rodzaju. W po
wyższej zaś podwójnej nomenklaturze zatraca się i jedno i drugie. Należy tu zwrócić uwagę na to, że L. e. homeyeri Cab. i L. e. ezcubitor L. są we wzaje
mnym stosunku do siebie ja k podgatun- ki, zaś k ażd y z nich względem L. minor L. j e s t w stosunku gatunku. Co d o ty czę tylko faunistyki, to n atu ralnie dla specyalistów, oryentujących się we wza
jem nym stosunku ty c h form, j e s t to zu
pełnie obojętne, w k tó ry m z ty c h dwu systemów pisana je s t praca; ze wzglę
dów zasadniczych je d n ak ten ostatni s y stem jest bezwarunkowo błędny.
Janusz Domaniewski.
Korespondencya Wszechświata.
Am erican Museum o f N atural H istory.