mmzm
T o f , Sónja
f D R T MIASTA „ P O R B E FRANCE" 9 Ib jest stolicy w yjpy H rty n ik i, która należy joelagu antylskiego, położonego przy pół- H y b n e ia c h Ameryki Południowej.' O d roku Hynika jesł posiadłością francuską; obszar je}
W km1, zal ludność 247 000 mieszkańców.
Powyżej
Żołnierze kolonialni de
filują przed gubernato
rem oraz przed woj
skowymi i cywilnymi dostojnikami wyspy.
prawo:
P O Ł U D N I O W E P I Ę K N O Ś C I wk jj M ł o d e kobiety
wyspy Martyniki.
Na prawo:
MONT PELfi
Miejscowości tej wyspy leżą wiród bujnych lasów, które otaczają w koło, jakby wieńcem wysoką górą Mont Peló. Jest ona wulka-, nem, którego wybuch przed 40-tu łaty zniszczył doszczętnie miasto, St. Pierre ówczesną stolicą wyspy. J
P R Z Y S T U D N I I d y l l a na skraju
*-1 miasta.
Powyżej:
REGATY WIOŚLARSKIE
Sport żeglarski cieszy się wielką popularnością wiród mieszkańców wyspy Mariyniki. Dawniej urządzano tu rokrocznie liczne zawody żeglarskie.
Na prawo:
RUCH ULICZNY
Na ulicach miasta Port da France panuje bardzo ożywiony ruch.
Poniżej:
DZIEŃ TARGOWY
Piękny i wielobarwny obraz przedstawia dzień targowy w stolicy.
F o t. S am m lung S e ile r 5, E u ro ło t 4
T k a t a s* N a z d ję c ltn zastygłe lawy, W ó r * i ]ą miny
d„.a , ronkarska rozpow szechniona jest ńa całej kuli ziemskiej, wszędzie gdzie hit. P ^m yk kultu ry ludzkiej. Prawdziwe koronki szyje się w rękach, albo kioc-
*„kn*»iej kosztowne w ykonuje się na drutach, szydełkiem lub wiąże. Do koronek igłą należą koronki weneckie, francuskie koronki Alenęon i A rgenlan pij lei} r°dzaj brukselskich. Do klockowych zaś koronki z Valencienns, Lille;, Antwer-
^ arzu, przeważna część włoskich, a. także koronki w ykonyw ane w Zakor S S • Koronki brukselskie składają się z drobnych koronek klockowych zaszywanych
^c^nię igłą.
nyct koronek klockow ych je.st bodajże najtrudniejszą ze wszystkich nam. zna- jodnL ow‘effl wymaga nie tylko w ielkiej staranności, lecz głównie zrozumienia, llflr?-el>nie ^ - J*kai zawiła reguła m atem atyczna. N iejedna początkująca pracownica
,a' Już robię z tydzień i nic z tego nie wierni
k a j,. d Wiec cierpliw ość i spokojnie śledzić kierunek nici, za którymi jakby na ślepo dosnpS<V Cem ent zrozum ienia tego wcześniej czy później przychodzi; jak jakieś ra- objawienie i od razu wynagradza, ten początkow y mozół. Z czasem przychodzi Ctjfj- ■ 7ait>teresowanie tak zajm ujące, jakie może dąć tylko umiłowana; estetyczna
« kl Hicękpwe bezsprzecznie.należą do najpiękniejszych, ale też w ym agają co ą u . 6) trzech lat nauki, jeśli się chce opanować bodaj w ażniejsze rodzaje technik, sccL-al>r® ° ne się dzielą, jak np,: zwyczajna, zw ana także czeską, 'idrya, gipiura, we--
C ; i’Chesse' yełiceIJo i ihne. /
sięd "ki ręczne wzięły swój początek z robótek mereżkowych, z których wyciągało 20 nitek zapełniając je ozdobnymi ściegami. Powstała więc koronka Reticella,
Do najstarszych europejskich ośrodków koronkarstwa ręcz
nego należy Bretonia, która poszła śladem Niderlandów.
I bretońskie koronki obfitują, podobnie jak niderlandzkie, w wielkie bogactwa wzorów, które znajdują zastosowanie nie tylko do serwetek ale także jako ozdoby ubiorów, szcze
gólnie u szalików, kołnierzy i manszetów. Gdy kobiety bre- tońikie w dnie świąteczne uka
żą się z całym bogactwem ko
ronek, wydaje się, jak gdyby na ulicach zjawiły się postacie z obrazów Rubensa lub Fransa
Halsa.
Na prawo:
T y p o w y węgierski motyw zwany Halai, ponieważ cen
trum tego przemysłu artystycz
nego znajduje się w mieście Kiskunhalas w pobliżu Buda
pesztu. Tego rodzaju koronki rozpowszechnione są dopiero od trzydziestu lat. Odznaczają się one dużą rozmaitością tech
niki, gdyż w przeciwieństwie do belgijskich koronek, w któ
rych stosuje się tylko osiem rodzajów ściegów i węzłów, koronki z Kiskunhalas mają ich
aż trzydzieścidziewięć.
F o l, A łla n t ic 2 T ran so ce an 1
Tschi ra 2
K ło s o w s ki 4
Młoda Zakopianka przy klockowaniu. Na podusze* wypchanej trocinami przypięły jest wzór koronki, a na nim zaczęła robola. W rękach trzyma klocki, których‘Zależnie
od wzoru i techniki może być nieraz kilkadziesiąt i więcej.
Mieszkanki węgierskiego miasta Kiskunhalas wykonują w domu koronkarskim, w któ
rym stałe 50— 100 pracownic jesł zatrudnionych, artystyczne koronki, które nie ustępują koronkom belgijskim.
WOJNA NA MORZU
W O J N A M O R S K A W S Z T U C E J
O ba rysunki przedstawiaj) zwycięstwa niemieckich łodzi podwodnych. Na lewo: łódź motorowa która w pobliżu portu Falmoułh zatopiła tanker z pełnym ładunkiem, o pojemności 4000 ^ Rysunek na prawo przedstawia łódź podwodną, która atakując konwój w bezpośrednim ataku przedziurawiła angielski konłrtorpedowiec, a prócz tego zatopiła tanker o pojemności 9000
<ch I PK. — ry*. FrtaJftł —' j Na lewo:
LOTNISKOWIEC USA POD NAZWĄ „RANGER"
zatopiła niedawno niemiec
ka łódź podwodna. Lotni
skowiec ten wybudowany W r. 1933, posiadał 222 m długości, 14.500 brt. p o jemności i mógł pomieścić na swym pokładzie 50 sa
molotów. Załoga zaś skła
dała się z 1016 ludzi.
Na prawo:
POŁAWIACZE MIN PRZY PRACY
Niemiecki poławiacz min, natrafił na zaporę minową.
Na zdjęciu widzimy jak za
łoga zanurza do wody „wy
drę", która unieszkodliwi miny.
F o l. PK. K>am«r-Atl, PBZ, A tlanłik
U góry:
ŁÓDZ PODWODNA NA PEŁNYM MORZU OTRZY
MUJE NOWY ŁADUNEK TORPED
Niemiecka łódź podwodna, która od dwóch miesięcy przebywa na pełnym mo
rzu i wystrzelała już cały swój zapas amunicji, przyj
muje nowe torpedy. Prze
ładowanie wymaga wiel
kiej . zręczności marynarzy, gdyż tórpedy mogę być łatwo uszkodzone, przy ustawicznie niespokojnym
morzu.
M ® 0| że słupek rtęci podniósł się w yżej, znacznie w yżej ponad granice 37°, po- Svenbi6m zerw ał się % koi i zaczął ubierać. Nie, nie czuł się dobrze. O statni faz czuł się tak źle rok temu, gdy w malej Jugosłowiańskiej restauracji zjadł niezw ykle porcję niekoniecznie św ieżej baraniny.
*®Ągając letni płócienny m undur czuł w e ;
*®ystkich stawach obrzydliwy ból. Był jed- opsaowany, a w szelkie dotychczasow e
^ j e choroby leczył wzmożoną pracą.
‘ym razem jednak czuł, że trzeba będzie
? udać do lekarza okrętow ego. Przy śnia-
«uu w oficerskiej jadalni podporucznik swald von Gothen zagadnął go zdziwiony:
_ Niels, co ci jest? Idż do doktora, tym nie lecz się lepiej nocną w achtą I Przy tych słowach, oczy w szystkich zebra-
®Fch zwróciły się na tw arz Nielsa.
| - Drobiazg!— uśm iechnął się N ie ls uprzej
mi®. choć z pew nym w ysiłkiem . I rzeczywi- nie wyglądał na ciężko chorego.
^ Jk o ło południa jednak n a opaloną tw arz wystąpiły ciemne rum ieńce, a oczy koloru błyszczały niezdrow ym blaskiem. Ka- Wtan spotka wszy go n a pokładzie spojrzał i® niego bystro. W ciężkiej, kw adratow ej warzy lśniły bezbarwne, nieodgadnione oczy Wiowieka, który n ie w ym aw iał w ięcej, ja k
słów dziennie.
Poruczniku, zaraz do le k a r z a ! —y r y -
«ekł cicho kapitan i oddalił się natychm iast, garowym krokiem . N agle N lelsowi zakrę- ś? .° s*ę w oczach i zaczął w irować po pokła-
^ własnego statku. Co gorsza i pokład nie
A L I N A N O W A K Ó W N A
*chowywal się spokojnie, lecz falow ał mu .'J®® nogami, jakby był zrobiony z elastycznej K®*, Niels z trudem dow lókł się do k aju ty farza. Przed samymi drzwiami chw ycił go e®amowity dreszcz. I to było ostatnie, co łojJ*®iętał N iels z początków sw ojej cho-
w reszcie zbudził się ogarnęło go nie- uczucie, że je st w jakim ś nieznanym
?"eiscu. Po krótkim czasie stwierdził, że to . Wtał i to szpital na lądzie. O bok niego krzą.
*a się jakaś biała postać, tyłem do niego jprrócona. G dy poruszył się, postać zwró- 0 *a się fcu niemu. Była to m łoda dziewczyna, 3$P#>Ych, niebrzydkich rysach i miłym wy- y twarzy. W spaniałe je j zęby zalśniły
miechu, niski, m iękki głos rzekł łam aną '■ ^uszczyzną:
O, poproszę siostrę! Ucieszy się, że pan Tuszcie otw orzył oczy! — Po chwili w eszła Pokoju w ysoka o bladej tw arzy zakonnica.
W echnęła się poczciwie I rzekła radośnie r°dzinnym języku Nielsa, po szwedzku:
Lepiej się pan czuje? Dziękujmy Bogu.
szedł pan ciężki tyfus. No, teraz - już
**Ystko dobrze.
patrzył na nią, nie całkiem jeszcze śm ie ją c , o co chodzi.
Statek pana odpłynął tydzień temu, pan
^ ieżał przez ten czas nieprzytom ny u nas
**pitalu w Honolulu,
wp" Ach, tak. — N ielsow i staje się nagle O f W w obojętne — zasypia. W długich go- nJ^ach, gdy leży sam otny w pustym i nud- Pokoju szpitalnym myśli jego płyną ku jj^ S je j ojczyźnie, k u siw ej zatoce, gdzie dzieciństwo, k u białym domkom nad kitn*em • •• W myśli sta je m u smukła, błę- j^ .° o k a dziewczyna, o ogrom nych srebrno- JęPJelatych warkoczach, jasn ej cerze i ćud- . delikatnych rękach. Rękach, któ re mimo m arm urowej gładkości i linii u m ie ją cu - prowadzić ste r żaglówki w burzliwy które w ładają rak ietą i szpadą. Slicz- Vt!?unma dziewczyna, tym droższa i milsza,
** daleka i daw no niewidziana, tym bar- j^ P o ż ą d a n a , że chłodna i niezdobyta.
b JH ^itn e oczy lśnią pod prostym i ciemnymi r 2»«mi.
C ‘*“ - H e l g a .. .
ciężkiej p racy na pokładzie nieraz fc<iv *a mu jei postać przed oczyma. A le ni- w yraźnie jak dziś. Może dlatego, że S a Chory, nie ma gorączki, może dla- 1 1 * że od tak daw na nie sta ł wśi
*c *u na pokładzie „Białej
t i y ^ t a H elgę ja k o dziesięcioletnią <mew-
^ * 3 w stroju narciarskim w ołającą:
A ty b o c z y ła m tylko o m etr p^.^asz już piętnaście lat!
Helgę w szkolnym m undurku, jak IjSftje n a scenie jakiś w iersz historyczny..
Je st podniecona, zarumieniona. M iała wów
czas czternaście łat a on, on uczeń m orskiej szkoły oficerskiej, skończył w łaśnie dzie
w iętnaście lat. I w tedy w łaśnie oddał sw e serce w dobrowolną niew olę te j ślicznej dziewczynce. Tego samego w ieczoru pow ie
dział je j, że ją kocha i gdy zostanie oficerem m arynarki, z nią tylko się ożeni.
— Ze mną? — zaw ołała H elga — J a wcale nie w yjdę za mąż! Będę doktorką, ja k mój
•ojciec. , . . ,
— N o zobaczymy, możesz byc doktorKą i w yjść za mąż, — zaczął ugodowo Niels.
— K iedy ja nie chcę! N ie chcę w yjść za mąż. Mężczyźni są nudni!
— J a też?
__Ty nie, ale ty je ste ś N iels i znam cię od kiedyśm y zamieszkali na wybrzeżu.
Rodzice H elgi mieszkali w górach i tam dziew czynka przyszła na świat.
— No więc za m nie m og'abyś w yjść. Prawda?
i*— Jeśli w ogóle, to tylko za ciebie — obiecała czternastoletnia
„kobieta" z całą powagą.
W dwa la ta później N iels wró
ciwszy do domu na Boże N aro
dzenie, dow iedział się, że Helga w yjechała do ciotki w góry, że jego chyba nie pam ięta, bo staiłym je j towarzyszem jest młody m e
dyk Gónter. Całe św ięta sp;dził smutny. Przywieziony dla Helgi naszyjnik z muszelek z G recji u to
pił w zatoce.
Później ujrzał przypadkiem Hel
gę n a koncercie w Upsali z nie
odstępnym Gunterem.
G unter miał jasne, kędzierzaw e włosy, piw ne oczy, był żywy, u m ia ł cudow nie’ opowiadać swoje przygody. N iels znał go jeszcze z gimnazjum i nigdy nie m iał do niego w ielkiej sympatii. W tedy jednak obudziła się w nim dzika, żądna w alki nienawiść. Z zaciśnię
tymi zębami patrzył z loży na sie
dzącą w fotelach parę. N ie zbli
żył się do nich. P atrzył tylko uważnie i chciwie, łowił oczyma każdy ich uśm iech i spojrzenie. W yszedł z koncertu nie
szczęśliwy i zgnębiony. Resztę urlopu spę
dził w Sztokholmie dozorując w dokach ochotniczo rem ontu „Białej Gwiazdy .
O statni dw utygodniow y urlop spędził w rodzinnym Gelfe. H elga podówczas dw u
dziestoletnia panna n a drugim ro k u m edy
cyny przyw itała go uprzejm ie choć nieco chłodno. Jednym z pierw szych pytań, jakie je j zadał było: — Co z Gunterem?
Popatrzyła ha n ieg o przez zm rużone rzęsy i rzekła po chw ili:
__Gunter? Podobno bawi n a wsi u swej
narzeczonej Rity.- . *
Oczy N ielsa w piły się podejrzliw ie w spo
kojną tw arz Helgi.
— N arzeczo n ej. . . Rity?! M yślałem raczej, m y ślałe m . . . ż e . . . tw ójl _
__Ze mój? — Helga uśm iechnęła się za
gadkowo. — Czy nie pam iętasz naszej roz
m owy sprzed sześciu lat?
N iels zawstydził się: ; __M iałaś w tedy zaledwie czternaście lat, a zresztą, z re sz tą . . . w ostatnich czasach po
kazyw ałaś się ciągle W tow arzystw ie Gun
te ra . . .
H elga patrzy mu prosto w oczy:
— Jeśli przyrzekłam choćby jako dziec
ko. — dotrzym am słow a n a pewno.
Niels ucałow ał lei rękę i nie poruszali tego tem atu. W przeddzień odjazdu Niels w dłu
giej rozmowie z Helgą zaproponował jej, że po pow rocie z nowej półrocznej podróży po
biorą się. . .
__N ie łam ię sw ego przyrzeczenia: Jeslt w ogóle, to tylko za ciebie, ale ja nie w ycho
dzę za mąż.
__Może zmienisz postanowienie?
— M o ż e. . . k ie d y ś . . .
Jeszcze i teraz słyszy jej głos.
Tak tak. Za długo leży już w cichym i nud
nym szpitalu. Ponadto w raca w przeszłość.
N ie, tak n ie m ożna żyć.
Tak postanow iw szy przeniósł się zdrowy już, choć jeszcze słaby ze szpitala do zam iej
skiego domku, poleconego m u przez konsula szwedzkiego. W łaściciel, bogaty kupiec ha
w ajski zbudował go sobie n a sposób euro
pejski. Był to cichy, uprzejm y człowiek, ma
niak zbierający znaczki pocztowe. K ilka pięk.
nych okazów szwedzkich znaczków nastroiło go serdecznie, niemal entuzjastycznie do N ielsa. Któregoś ran k a N iels wyszedłszy do ogrodu u jrzał eleganckie auto, stojące przed bram ą. N a ścieżce ogrodowej w itał się ser
decznie jego gospodarz z jak ąś m łodą dziew
czyną w podróżnym stroju. Zm ieszane ich głosy św iadczyły o radosnym pow itaniu i długim niewidzeniu. M łody Szwed został przedstaw iony panience, k tó ra ja k się oka
zało była córką kupca. Spędzała ostatnie la
ta we Francji, w jednym z najlepszych pen
sjonatów. Teraz przybyła, b y n a stale osiąść
przy ojcu. Po szwedzku niestety n ie umie.
M ówi za to płynnie po francusku, niem iecku, włosku i angielsku. G ra na fortepianie utw o
ry europejskie i egzotyczne pieśni sw ej oj
czyzny na gitarze haw ajskiej. Tenis? — Oczywiściei Pływanie? O d szóstego roku życia.
Porucznik Svenbri5rn patrzy ja k urzeczony na giętką postać młodziutkiej dziewczyny, na je j cudowne, pełne ognia oczy, na lśniące, czarne włosy. Dziewczyna jest chrześcijanką, w ychow aną w kulturze europejskiej, ale imię jej Joanna zostało zm ienione na Aio, zaś przez obce naleciałości przebija się w usposobieniu jej rasa. Dziewczyna przy
jechała sama, w net jednak zawrzało życie to warzyskie w cichym niegdyś dom ku kupca.
Niels został w ciągnięty w w ir zabaw i im
prez. Aio dbała o to by czuł się dobrze, to tez czas rekonw alescencji upływ ał szybko i pogodnie.
Tylko kupiec spoglądał od czasu do czasu z troską na swą córkę. W reszcie pew nego upalnego popołudnia odezwał się do niej:
— Mam w rażenie, że żadnego ze znajom ych mężczyzn n ie traktujesz poważnie. To żłe.
Gdybyś m iała m atkę, w ytłum aczyłaby ci le piej tę sprawę. Masz już osiem naście lat, po
winnaś w yjść za mąż. Nie chcę w pływ ać n a ciebie pod tym względem, ale m yślę, że dla ciebie sam ej byłoby lepiej . . . Tw oja m atka m iała piętnaście lat gdyśmy się pobrali i b y ła bardzo szczęśliwa. Spojrzał na posm utniałą tw arzyczkę córki i nagle przestraszył się, że spraw ił je j przykrość.
— Dziecinko, ja przecież nie chcę w yga
niać cię z domu. N ajbardziej bym się cieszył, gdybyśm y zawsze mogli być razem.
Dziewczyna przybiegła do ojca, przytuliła się do niego i rzekła cicho, nieswoim głosem:
— Tatuśku, najlepiej ja w cale nie w yjdę za mąż i będę się tobą opiekować. Dobrze?
O jciec pogłaskał ją po włosach i spojrzał strapiony. Je śli osiem nastoletnia dziewczyna twierdzi, że nie w yjdzie za mąż „w ogóle", to w idać kogoś bardzo kocha.
W łaśnie Aio z nieporów nanym komizmem naśladow ała jedną ze sw ych francuskich nauczycielek, przybrana w okulary ojca, który z serdecznym uśmiechem patrzył na rozbawioną dziewczynę, a porucznik Sven- bridrn ze złotymi iskierkam i humoru, m igo
cącym i w śród zmrużonych rzęs rzucał od czasu do czasu słowo św iadczące o szczerym podziwie dla jej aktorskich zdolności, gdy w*otwartych drzw iach stanął służjjcyapoczt^.
— Telegram dla pana porucznika.
N iels sięgnął spokojnie po kopertę.
„25 m aja. Biała Gwiazda w pływ a do H o
nolulu". Lakoniczność stylu (cechująca kapi
tana doskonale nadaw ała się do telegram ów.
N iels ujrzał oczyma duszy lśniący od czy
stości pokład „Białej Gwiazdy", w esołe tw a
rze kolegów, kam ienny pro fil kapitana, praw ie poczuł na tw arzy ostry bryzg słonej wody.
— Cóż panu piszą? — zainteresow ał się gospodarz. S venbridrn spojrzał na niego
z uśmiechem: ,
— Pojutrze „Biała Gwiazda" zaw ija do portu, a zatem dwa, trzy dni jeszcze i — żegnaj ra ju ziemski! — roześm iał się wesoło.
W tem wzrok jego padł na Aio, któ ra trz y m ała jeszcze w ręce okulary ojca. Twarz jej znieruchom iała w przykrym zdziwieniu.
—• Dwa, trzy dni je sz c z e . . . i ucieka pan.
Ale nie zapominajmy, że Aio je st Hawaj- ką, i to H aw ajką n ie tylko z koloru skóry i oczu, ale przede wzsystkim z duszy. Aio nie powie ani słowa, jak je j żal, iż złotow ło
sy porucznik odjeżdża, by nigdy tu nie w ró
cić. Uśmiecha się słonecznie i mówi:
— Dobrze, że m ógł pan w ypocząć po cho
robie. A teraz skoro już pan zastęsknił za p o k ład em . . .
— ...n ad je żd ż a mój pokład — kończy po
rucznik.
— Ale jeszcze ju tro ostatni raz idziem y na plażę, żeby użyć prze
jażdżki na desce) — w oła Aio, któ ra na
uczyła N i e l s a tego w spaniałego s p o r t u haw ajskiego.
C ały następny dzień upływ a na różnych for
mach pożegnania: w ięc pożegnanie plaży, w y
brzeża, kortu tenisow e
go i ogrodu. A w tym w szystkim dla A io je d n a i ta sama treść:
pożegnanie porucznika Svenbrióm a. W dzień odjazdu Niels otrzym ał od Aio ogrom ny w ie
niec z ciemno-różo- w ych goździków.
— A niech pan nie zapomni, patrząc na znikającą w yspę rzu
cić w ieniec w wodę, — ostrzegł go kupiec
— inaczej nie w róci pan tu nigdy.
W ostatniej chwili już na pokładzie, A io pożerana w zrokiem przez całą załogę w rę czyła mu jakiś drobiazg:
• — To talizm an. Przyniesie on p anu tyle szczęścia, ile go panu życzę. Będzie pan bardzo szczęśliwy. N a pewno!
To były ostatnie słow a Aio, kruczow łosej dziewczyny, k tó ra um iała kochać bez za
zdrości.
Porucznik oparty rękom a o balustradę stał długo u burty, w patrzony w niknący szybko port. W tem przypom niał sobie o wieńcu, który Aio zw yczajem haw ajskim zaw iesiła m u na szyi. Z rozm achem cisnął go w morze.
Kołysał się chwilę, ja k w ielki różow y kw iat, potem zniknął nagle. Tylko o guzik płócien
nego m unduru oficerskiego zaczepił się je den kw iatek, ciem niejszy od innych, o sil
nym, słodkim zapachu. Przypom niał sobie talizman. W m ałym pudełeczku leżał n a p o słaniu z w aty m ieniący się żółw, zrobiony ze szlifowanej muszli. N a brzuszku m iał w y
ry ty francuski napis: „Dochodzi do celu, choć idzie powoli".
Talizman . . .
Prawdziwy talizman! J a k stw orzony dla hiego.
Porucznik S venbrióm pom yślał w tej chwili 0 jasnow łosej, ponad w szystko um iłow anej dziewczynie, córce jego dalekiej, chłodnej o j
czyzny, kobiecie jego pięknej, dum nej rasy.
W półtora m iesiąca później „Biała Gw iaz
da" zaw inęła do portu w Sztokholm ie. M oto
rówka kap itan atu przybiła do b u rty statku 1 po chwili paru urzędników oraz d r Bork, lekarz portow y, stanęli na pokładzie „Białej Gwiazdy".
Dr Bork zawołał, w ita ją c się z milczącym ja k zw ykle kapitanem :
— W itaj bracie! Zatem w szystko, co m ów io
no o rozbiciu „Białej Gwiazdy" to kłamstwo't Kapitan, k tó ry tym czasem w itał się z urzęd
nikami, w ręczając im żądane papiery, n ag le niezw ykle gw ałtow nie zwrócił się do mó
w iącego i zapytał ostro:
— M ówiono o rozbiciu?
Dr Bork znalazł się w swoim żyw iole:
— W róciła przed tygodniem z rejsu am e
rykańskiego „A got Selm" 1 to gna w łaśnie przywiozła tę wieść. C ały Sztokholm płacze od tygodnia, bo chłopcy z „Agot Selm" tw ie r
dzą, że nikt się nie uratow ał. Mamy we łzach, a narzeczone szukają pociechy . . .
— . . . w śród załogi „A got Selm"! — za
w ołał oburzony Oswald.
M yśl porucznika S venbrióm a pobiegła w tej chwili ku rodzinnem u Gelfe. Co p o m yślała Helga, jeśli ją doszła ta wieść? Czy choć przez chw ilę było je j zal Jego, N ielsa Svenbridm a? J e ś l i . naw et, to mu na pew no tego nie o k a ż e . . .
W parę dni później z dw orca w Gelfe szedł spiesznie do domu. Jakiś, spotkany na ulicy znajom y spojrzał na niego niem al z p rzera
żeniem:
— Boże mój, cała rodzina, w szyscy znajo
mi opłakują pana. C ałe Gelfe! A chyba n a j
bardziej rodzina doktora Tónnesen. N iech pan idzie prędko do domu!
— . . . rodzina doktora Tónnesen! A zatem H elga wie.
W padł ja k huragan do domu. N a jego gw ałtow ny dzwonek cała rodzina rzuciła się do drzwi. M ały Olaf, najm łodsza latorośl rodu Svenbriórnów z indiańskim okrzykiem zawisł na szyi brata. Edith, czternastoletnia siostrzyczka N ielsa zaw ołała:
— O d początku nie wierzyłam, że Niels utonął! — i rozpłakała się pierw szy raz oń usłyszenia strasznej wieści. Ulryk, dwudzie
stoletni m edyk, czekał, aż m łodsze rodzeń
stwo w ykrzyczy i w ypłacze całą swą radość i entuzjazm dla brata. O jciec zainteresow any gw arem stan ął w drzwiach, nadbiegła ciotka Emma, siostra ojca, od śm ierci m atki prow a
dząca gospodarstwo. Zrobiło się gw arnie i radośnie.
N iels ledwie przełknął śniadanie w yrw ał się z domu. Jeszcze z przedpokoju U lryk zdołał zaw ołać: — W stąp do Tónnesenów t Parę uHc dzielących m ieszkanie N ielsa od domu doktora przebiegł jednym tchem.
Służąca, ujrzaw szy N ielsa w ydała prze
raźliw y okrzyk!
— N ie jestem duchem! Je st panienka? — zaw ołał i na potw ierdzające skinienie po
biegł znanym i schodami.
t^raea orzwiami z ą W p S a r tiiwnSfr Byl zdyszany, serce tłukło się gwałtownie.
Czuł jego uderzenia w skroniach. Zapukał.
Z pokoju odezw ało się ciche: — Proszę!
G dy stanął w otw artych drzwiach ujrzał H elgę w niebieskim szlafroczku, piszącą coś przy biurku. Była odwrócona tyłem, ogrom
n e je j w łosy spadały w dw óch warkoczach na plecy. Zdziwiona ciszą zw róciła głowę ku drzwiom, otw arła usta, okrzyk zam arł je j na pobladłych w argach.
W reszcie w yszeptała: — N iels . . .
Porucznik Svenbriórn, duch z zatopionego statku, topielec w ynurzony z fal oceanu S po-.
kojnego ucałow ał obie ręce oniem iałej ze zdum ienia Helgi. Uśmiechnął się, w yjął z kieszeni pudełeczko i postaw ił je na k a rt
kach otw artego zeszytu.
— To dla ciebie z H awai. Talizman.
W tem wzrok jego padł na ostatnie zdanie nakreślone rów nym pismem Helgi.
„Dziś dopiero., rozumiem, jak bardzo ko- cham N ielsa, gdy utraciłam go na zawsze".
.— Helgo, napraw dę bardzo kochasz Niel
sa? Popatrz mi w o c z y __
Ja sn e i praw e oczy Helgi pod dumnymi ciem nym i brwiam i spojrzały na niego prosto i uczciwie.
— N apraw dę bardzo kocham N ielsa, ale w iem o tym dopiero od trzech d n i . . .
Dalsze słowa Helgi zginęły w pocałunku.
— .. i gdy dowiedzałam się, żeś utonął.
— W ięc trzeba aż utonąć, aby cię zdobyć?
Popatrz, co ci przywiozłem . . . M ały żółwik zalśnił na dłoni Helgi.
„Dochodzi do celu, chodź idzie powoli".
Pełne słońca oczy Helgi pow iedziały mu, że p ojęła natychm iast sens talizm anu.
ZE SCEN WARSZAWY
NOW OŚCI: ..KSIĄŻĘ WALC"
N ajnow szy program w „Nowościach" stoi pod znakiem tańca. Baletmistrz Feliks P am eli przygotow ał dla publiczności w arszaw skiej przyw ykłej do taniego efekciarstwa, m iłą nie
spodziankę; pokazał nam inscenizacje prze
kraczające zasadniczo ram y norm alnej rew ii.
W zruszył symbolicznym poem atem tanecz
nym p. t. „Kuszenie szatana", rozchm urzył tw arze ludową hum oreską słow acką „Gdzie się dwóch b i j e . . . " i obudził czar wspom
nień nieśm iertelnego w alca straussow skiego w „Księciu w alcu", w którym to num erze jak w kalejdoskopie przew inęły się przed nami:
menuet, cancan, cake walk, tango, fo ttro t, charleston itp. celowo stylizow ane.
Krzywdę wyrządzilibyśm y p. St. Lipskiemu gdybyśm y pisząc o inscenizacjach baleto
w ych nie wspomnieli o jego w spaniałych de
koracjach.
Drugą pow ażną pozycję w program ie zaj
m uje pieśń. A rię z o pery „Carm en" Pucci
n ie g o śpiew a słowiczogłosa Lida Abti, a w du
ecie z barytonem Benderem nastrojow ą pio
senkę „M oje miasto". Ewa Stojow ska je st aktorką kulturalną, i ja k w iem y skądinąd w ysoce uzdolnioną, ale rec y tac je w rodzaju
„I to je st m iłość" nie leż^ w jej stylu. W „Mę- częnniku" Dymsza „bierze" publiczność ra
czej swoimi gierkam i niż samym tekstem . Skecz dram atyczny „M iłosierdzie" to bajka dla dorosłych, W’którą nikt nie w ierzy; grzmo
ty i błyskaw ice nie w iele tu pom agają. W e
soła h isto ry jk a o „Szczęściu pana -Czyżyka"
fana" ;— w wykonaniu znakomitego tancerza F. Parnella i Z. Kilińskiego w teatrzyku „No
wości" w Warszawie. Fot. Lokajiki opiera się na hum orze Dymszy i w ypada zu
pełnie dobrze.
Mimo pew nych minusów rew ia je st jedną z najlepszych ja k ie dają obecnie teatrzyki w arszaw skie. Je st W tym duża zasługa reży
sera T. O rtym a oraz kierow nika muzycznego i kom pozytora p. Z. W iehlera.
FIGARO: „ZIELENI SIĘ. ZIELENI"
K ierownik artystyczny i reżyser „Figara"
Janusz Sciwiarski twierdzi, że najlepszym le
karstw em na w szelkie choroby i troski jesi humor. Dlatego też każdy program tego te a trzyku tryska wesołością, niewyszukaną wprawdzie, ale przypadającą do gustu sta
łym bywalcom tego teatrzyku.
Z zespołu na w yróżnienie zasługuje uta
lentow ana i kulturalna aktorka A lina Skub niew ska (stanowczo zainteresow ać powinna sią n ią w iększa scena!), m łody w iele obie
cujący i w szechstronnie utalentow any J. Pod- horski, pieśniarka o miłym głosiku W anda Czechówna oraz Tadeusz Pilarski. Taniec z hum orem p odaje dobry d u et Kamińskich.
MIRAŻ: „CZEGO POTRZEBA OD BABY"
Rewia św iąteczna w „M irażu" udała się!
Pomimo, że program y w tym teatrzyku zm ienia się co dw a tygodnie, dyr. J. Junosza dokłada wszelkich starań, aby całość przed
staw ienia była na poziomie. T eksty w praw dzie nie nowe, ale w ykonanie (Skonieczny, Sykulska, M arkiewiczówna, Majski, Śmigiel
ski) na ogół dobre.
Jeżeli chodzi o taniec to znać tu już Pra^J|
bąletm istrza K. O strow skiego. Balet znacz111®
podniósł swój poziom a jeden z najmłodszy®!
tancerzy klasycznych W iesław Wielgo®®! i pod okiem O strow skiego szybko rozwija talent.
D ekoracje dla .M irażu" przygotow uje zdol- ny dekorator M arszałek.
_ Z. Bakal* I
Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 lei. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 lei. 13S-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warsehau
L A L ą j& L f r e , d r u &
lśnią przepychem barw i zapachów. Ziemia kwitnie i zdaje sie wołać: „Człowieku, chodź, podziwiaj moją krasę i czerp z niej nowe siły!“ Nie zawsze można usłuchać tych głosów i ruszyć w lasy i łąki. Ale zawsze znajdzie sie chwila czasu na drobne rozkosze, które nam uprzyjemniają dzień powszedni: na wy
tchnienie po pracy, na przeczytanie ga zety, na wypicie filiżanki kawy... ^
Kto pija kawe Enrilo, wie, że sie w niczym nie zmieniła. Niech nam w iec/^ l
dzień powszedni uprzyjemnia kawa
Enrilo
^ i ł ó z k a J c ć e , )
P o sp iesz się, kup je sz c z e dziś los w Lotto ko lektu rze, gdzie C ię może szczęście czeka! Ciągnienia odbywają się dwa razy w tygodniu. Za 1 Zł. można wygrać 3.600 Zł.!
I m w i ę k s z a s t a w k a , t y m w y ż s z a w y g r a n a !
Informacje i przyjmowanie stawek w każdej L O T T O K O L E K T U R Z h
L ttfokolekfury znajdują się we wszystkich większych miejscowościach G en. Gubematorstw|
rzypadki c h o d z ą p o lu d ziach
[ g d y s ię u ś m i e c h n ą ł . . .
k l ! BaIZak. jechał przez A ustrię, kw estia FMuin (sPray ia ta mu duże trudności, bo nie iię J ,an* słowa po niem iecku, nie znał N ltr,ń'Vnie^ Ha pieniądzach austriackich.
ąc wpadł na doskonały pomysł. Pła- te tv r ° nie przy zm' anie ich, kładł n a rękę ic Dli 10,na jedną srebrną m onetę obserwu
j ą J V® wyraz jego twardy. Potem kładł r zec'Ą’ czw artą itd., póki nie dostrzegł
|e rtał “u. fta jego tw arzy. W tedy wiedział, bią m0° ^ za-dużo. Zabierał w ięc ostat- Z Powr°tem i rachunek był ure wany.
Keur ^ Uczony francuski, bakteriolog Pa- Dyjjj _znajdowa! się raz na przyjęciu wyda- Je? ° cześć. N a deser podano wiśnie, lajju" z®żądaj Pasteur szklanki w ody i mył WlŚ!Uę gruntow nie przed spożyciem.
Mem sCy °becni patrzyli na niego ze zdumie- ttał 0fc zac' e*cawieniem, a uczony wykorzy- łf*elii i wygłosił do obecnych w ykład
^ierr s,zkodIiw ych bakteriach żyjących na dij v,.y C"n* wiśni. W skutek długiego mówić- Vkip ° mu w 8arc*le i spragniony wypił' )tzetn 01 całą szklankę wody, w której r*iili 01 w iśnie zapom inając W danej fety , ° wszelkich niebezpieczeństw ach gro-' k 4żn0rgamzmowi ze strony bakterii w tak P ‘: eJ Hczbie zebranych w wodzie'.
w a l k a z b a k t e r i a m i
Sta d z iw n e l e k a r st w o
fe8o^ nr lekarz V irchow był w ezw any pew- pla dam y cierpiącej na silną mi- 3 da Przybył do je j m ieszkania zastał rWia, ^ leżącą na sofie z ogrom ną chustką I dokoła głowy,
TOm 'r-t m ruknął V irchow — cóż to za i A h ' s°bie przyłożyła?
R y p a n i e profesorze — odpowiedziała f S . " to jest sta ry środek domowy, k tóry
| tylko m nie głowa rozboli, kiszo-
? a sama nie pom oże— odburknął Vir- PQt5ovP L^cY wrogiem wszelkich środków K
& S będąc
» *Kie
słów pożegnał się i opuścił pokój.
K t ? Ch' — musi pani dodać do niej je- (y*?6lbasę pieczoną, -r*- Po wypowiedze-
DZIĘKI MUZYCE
W pew nym tow arzystw ie siedział Ma
rek Twain obok znanego pianisty.
— Będzie to pana z pewnością intere
sować jako muzyka —■ przemówił do nie
go, gdy pan się dowie, że zawdzięczam m uzyce wiele, bardzo wiele, a m ianowi
cie sw e życie, które jako m łody chłopiec uratow ałem dzięki fortepianowi.
__VV jaki sposób? — zdziwił się pia
nista. . . .
,_• w m ojej wsi rodzinnej była razu™- pewnego powódź — zaczął ■ opowiadać A m erykanin. — W oda w darła się do do
m ów i dochodziła już na najw yzsze piętra, już w dzierała się na strych, n a którym siedziałem wraz z ojcem. W tedy ojciec
u s i a d ł zdecydow anie na komodzie i z bo
ską pomocą szczęśliwie przedostał się na d rugą stronę, gdzie oczekiwała nas po
moc.
— No, a pan?
__ Ja? J a towarzyszyłem ojcu w tej podróży siedząc na fortepianie.
INCOGNITO
Francuski k ry ty k muzyczny Romien był wielkim żartownisiem. N ajw ięcej lubił płatać figle ludziom sobie całkiem niezna
nym, a zwłaszcza jeżeli nieco sobie pod
pił. Pewnego wieczoru w bardzo wesołym nastro ju przechodził obok m ałego sklepi
k u zegarm istrza, wszedł do środka i 'zapy
tał naśladując minę i s p o s ó b m ówienia w ieśniaka przybyłego po raz pierw szy do m iasta z zapadłej wsi:
— N iech mi pan pow ie ja k nazyw ają się te m ałe maszynki, któ re pan umieścił na pokaz na s w y m'oknie wystawowym .
_Zegary — odpowiedział zegarmistrz
uprzejm ie. . . .
__ A do czego o ne służą?— pytał w dal
szym ciągu .naiwny wieśniak.
— Pokazują czas.
— D oprawdy zdziwił się rzekom y w ie
śniak — słyszałem już coś o tym, ale nie mogłem w to uwierzyć. Ile kosztuje tak a
maszyłika? .
— Różnie, jedne kosztują 200 franków, inne 100 franków ale już za 50 albo 25 fran- ków można niezły zegar nabyć.
r z y p u s c m y z e . . . zadcił się P oa podczas golenia.
W ja k i s p o s ó b zam ierza Pan., opatrzyć lę ranę? Czy może lak? / A może lepiej m ałym nie podpa
dającym kaw ałkiem H a n s a - p l a s t u elastycznego?
Praktyczniej będzie w ziąć H ansaplasL O patru
nek z H ansaplasta jest w m gnieniu oka nało- io n y i n ie krepuje sw obody ruchów. Tamuje krwaw ienie, odkaża i przyspies za gojenie.
Hansaplast-elastyczny
A czy otrzym am w ydrukow ane objaśnienie, W, jaki sposób należy się z: takim zegarkiem ob
chodzić? - ■
— O to nie je st rzeczą konieczną. Zegarek taki po prostu nakręca się przy pom ocy klucza raz na dobę.
•—■ Rano czy wieczór?
— O, to w szystko .jedno. Co się tyczy pana -b y ło b y rzeczą wskazaną, b y pan nakręcał zega
rek rano.
— Dlaczego w łaśnie dla mnie? — zapytał zdziwiony krytyk.
—i Ponieważ wieczorem je st pan najczęściej pijany, panie Romien — odpow iedział śm iejąc się zegarmistrz.
URATOWAŁ PSU ŻYCIE
...i stał się sławny. G enialny tw órca rozpo- . wszechnionego tak bardzo w całej Europie i nie
zbędnego podczas podróży przewodnika, Karol Baedeker w padł na pom ysł w ydaw ania takich przewodników przez przypadek. Karol Baedeker uratow ał raz życie psu w yciągając tonącego ze spienionych fal Renu. Ucieszony tym bardzo właściciel psa ofiarow ał Baedekerówi z wdzięcz
ności m ały przewodnik podróży pod tytułem
„Podróż po Renie". Książeczka ta wzbudziła w młodym i intersującym się żywo podróżami człowieku ochotę pisania takich przewodników podróży. Co pomyślał, tego dokonał i dziś imię Baedekera je st głośne i znane dzięki przewod
nikom, które wydawał.
NIE TAŃCZYŁ
Król w alca, J a n Strauss, k tó ry n ap isał ty le pięknych kom pozycyj tanecznych, sam nie ta ń czył, choć przy dźwięku jego m elodii tanecznych miliony ludzi tańczyło. Raz napisał do jednegc ze sw ych przyjaciół: „Nie uw ierzysz ja k często proszą mnie ludzie bym zatańczył gdy orkiestra gra m oje w alce i polki. W iesz przecież, że prze2 ca łe . me życie nigdy nie tańczyłem i nie umię tańczyć i muszę n a w szystkie te nęcące mnie zaproszenia przez piękne panie do tańca odpo
wiedzieć: nie".
UŚMIECH DZIECK A Promienne linienie wiosny rozbłysłe bajką złudną . . .
Melodia pereł rosy, nucąca pieśń szkarłatu.
Barto słońca tęcza jasha, wchłoniona w usta m a tk i---
a potem sen o szczęściu,.
zroszony zorzą świtu . . . Jerzy Eglirz
NOWOOT WART A P R Y W A T N A K L I N I K A
CHIRURGICZHO-POŁOŻNICZA
DRA HENRYKA WEBERA
Warszawa, ul. C h m i e l n a 34 Telefon Nr 650-65 i Nr 504-47
Przyjmuje l e ż ą c y c h chorych. — Porady w zakresie c h i r u r g i i i o r t o p e d i i , g i n e k o l o g i i , p o ł o ż n i c ł w a.
AMBULATORIUM. — STACJA URAZOW A.
N a m i e j s c u : Laboratorium, Roentgen, Diatermia, F a r a d y z a c j a , Galwanizacja, L a m p a k w a r c o w a , S o ł u x.
— u t r z y mu j ą si ę w n i m p o n a d r ok f i c o n a j w-a ż n i e j a z e : ja jk a mo
żna bez obawy wyjm ować i dokładać Źródło nabycia wskaże: Skład hurtowy Arthur Engelhard t, Danzig, Kiebitzgasse 3
D
NOWAKOWSKI
W tM rjcui. lU m W a r s z a w a , W s p ó ln a 3 m . i . 't k . l l - I Ł 15-11
„ S Z C Z E P K O -
T O dl K O ' K rakó w , H a la
T a r g o w a U poleca drew niaki i spody ańyslycz.
P O Ł O Ż N A S O L A R S K A
■nyjaiit panii irzr- jtnlK Misiem. lata*.
Ustrzyki Warsim, tirnrił 31
Dr. A. RUSIN sU m im iftiM W A R S Z A W A Kapcrmka 16 m. 5 g a d z. 12-13, 4-7
IrSt.Wijcitckmki
SaecjitisU dL lU n jd WifmwiEWrteralM SM W. J-22-11«..«
?. tuM. ftiji. 2—7 Ir. n GUTOWSKI SttmiwiNijaii
W ro n , t r a k 35
■Mb. I—5. > Uaafcł Tr^kadca 2, 1.12—1 Wncijuił, sUm DrK.Kauarńdd
L w ó w, ttdU dw S JI.fi
Br. ned.
J.EHRENKREUfZ
ikir. i wmryoM W arszawa Snrj-twiit 37 a. tt
M E B L E
po le ca : M a g a z y n
K r a k ó w , S t a r o w i i l n a 79
SkuUetJtó-if. aęŁ&Z&ui za pew ni tu ctt& P . tjdtjk ejajfają qo Setki tySi^ey
Yasenol
W esołość na twarzach małki i dziecka—ło oznaka zadowolenia. Nie ma juz ran od odleżenia dzięki codziennej pielęgnacji de
likatnej skóry niemowlęcia za pomocą
- p u d r u d la d z i e c i
PRO SZEK Z K RZY ŻYK IEM
» N E U T R O P H E N«
NR. REi. IM*