• Nie Znaleziono Wyników

Rózgi : biją co tydzień. R. 2, nr 2=22 (1947)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rózgi : biją co tydzień. R. 2, nr 2=22 (1947)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

/ AJ X . J 'z

Cena numeru 10 zł.

AUSTRALIA, W. BRYTANIA I USA WYSYŁAJĄ EKSPEDYCJE DO BIEGUNA POŁUDNIOWEGO W POSZUKIWANIU WĘGLA, ZŁOTA I URANU

HENRYK TOMASZEWSKI

„ Trze, Królów je monarchowie, gdzie spiesznie dążycie' “

i

(2)

S fr ?

/ V r 2

ZYGMUNT FIJAS

FELIETON BEZ - M YŚLNIKA

W tematyce przeinaczonej do obro­

tu dziennikarskiego wiele jest zagad­

nień tak zwanych „zamogtających".

Wystarczy tylko dotknąć takie zagad­

nienie w odpowiednio czule miejsce, aby artykuł grał jak planola. Podobnie jest w dziennikarstwie satyrycznym.

Wystarczy tylko znać się na wszela­

kiego rodzaju tematach dętych, umieć te w odpowiednich momentach po­

cisnąć, aby jak z rogu obfitości posy­

pały się wszelakiego rodza|u aluzje, kalambury, aby temat ułoży, się w sdpowiednie ialbany i aby czytelnik, po skonsumowa" u przeznaczonych dla niego smaczności, śmiał się na całą szerokość swet mniej lub więcej ro­

zumnej twarzy.

Do tych satyrycznych tematów zali­

czyć nam wypadu obrobione jut przez krakowskich humorystów zagadnienie teściowej i straży pożarnej, problem awangardy tak pasjonujący satyrę łódzką, Kraków tak emocjonujący war­

szawskich producentów soli attyckiej, oraz rym do słowa grupa.

W prawdziwym kłopocie jes' dzien­

nikarz starający sil tym odwiecznym eagadnieniom nadać nadspodziewane akcenty, przypiąć im nowe piórka, na­

pełnić je równiutko po brzegi, aby czy­

telnik nie wyjechał po nich do miej­

sca pamiętnego z działalności gene­

rała Andersa, a w którym Jan Brzech­

wa jeszcze nie był, aby przyspieszyć ukazanie się „Kazań i skarg" swego równie znakomitego kolegi. Dzienni­

karz taki staje wobec problemu wielo*

krotnie otwieranych już drzwi i nie po- zostaje mu nic innego jak odstawić kałamarz i podstawić napoczęty u sa mych wrót ieiietonu kubek wódki.

W jeszcze większych kłopotach jest dziennikarz, gdy Idzie o takie słupy herkulesowe naszej humorystyki, jak prima aprilis, kanikuła. Sylwester. Tu­

taj iantazja jest tuż wprost bezradna.

Zebyśmy te swego czasu tak złoto­

dajne żyły nie wiem jak pociskali, nie wyjdzie z nich nic więcej ponad to, co reprezentuje nam Mucha, Kocynder i znakomite skąd lnąd kopaliny Cecylii Raptusiewicz, którą znamy ze sławet­

nych nl stąd ni zowąd sonetów saty­

rycznych „Evoe, Wyszomlerskir. Na­

leży bowiem przypuścić, iż problem Sylwestra został doszczętnie wyeksplo­

atowany na długo przed zapoczątko­

waniem przez jnk.a Chrzciciela ery chrześcijańskiej 1 napewno już Solo- kles wraz z Arystolanesem dobrze się nabledzili, aby z Sylwestra wykrzesać jakiś możliwy lelieton dla mas. Kto wie zresztą, czy pewien iilozol nie z powodu Sylwestra wskoczył do Etny 1 nie z rozpaczy pozostawił swe pan- totle na brzegu krateru...

W jeszcze gorszym położeniu jest dziennikarz jeśli idzie o kalambury związane z Imieniem Sylwester. Ta dziedzina przedstawia się tak bezna­

dziejnie jak południowo-amerykańskie złoto po okrutnej okupacji dokonanej przez przodków obecnego generała Franco.

Wyczerpany jest także cały kalen- dorz imion wraz z lansowanym ostat­

nio przez Jana Huszczę przydomkiem Poncjusz Grzebyczek. Zdewastowane są także cale połacie kalendarza gre­

goriańskiego i puliańskiego nie osta­

ły się nawet domeny chaldejsko-assy- ry|skie. Z tak pięknego imienia jak Sylwester uczyniono zwyczajny śmieć, którym czeladź satyry zna pomiata te­

raz po odpustach.

Te posępne słowa, zapowiadające jakieś nowe, straszliwe inwestycje n.a przybory do uczty, na mandaty karne, telefony do Stacyj Pogotowia, nieza­

płacone rachunki towarzyszyły rozwa­

żaniom niżej podpisanego, gdy z hu­

kiem pękającej beczułki szampana Wtoczył się Barabasz W italit Poncjusz Ildefons Hermenegild Sylwester i gło­

sem grzmiącom jak pusta beczułka ru­

mu zaznaczył, że jest w posiadaniu znakomitego ieiietonu noworocznego, który mi może odstąpić po cenie sztywnej jeśli wzamtan zobowiążę się do solidarnego wystąpienia,

""" i ^ — s - ^ — LUDWIK JERZY KERN

W sprawie króli

(wiersz rawie, że okolicznościowy) Śnieg wreszcie upadł. Pejzaż bieleje i nęci sanną.

Tylko z królami coś żle się dzieje Najświętsza Panno!

Niby jak dawniej: miło, przytulnie, sennie i czule.

Wszyscy się cieszą, a tylko król nie.

Żle być dziś królem.

Każdy od biedy może dziś wyżyć i los pchać pieski.

A tylko w jednym Łachu Jest kryzys.

W branży królewskiej.

Przepadt gdzieś giermków, dam i orszaków błyszczący bazar.

Kacper i Melchior nikną w Zodiaku, niknie Baltazar.

Dawniej, bywało, chodzili sobie króle stadami.

A dziś się włóczą smutni po globie króle statkami.

Z

Statki są obce. Ostatnią forsę król z królem buli.

A w każdym mieście, a w każdym porcie huzia na króli!

Dawniej: korony, pierścienie cenne, ciemna purpura.

Dziś zamiast tego giezło śmiertelne modna koszula.

Stos kapeluszy, krawatów smoking wieczorem.

Gdzieżeście czasy z iym Baltazarem, z Kacprem, z Melchiorem?

Gdzieżeście olasy, dworskie turnieje, szranki, balety?

Coś się zmieniło. Inny wiatr wieje.

Wieje niestetyl

Więc choć śnieg upadi i dobrą sanną pejzaż bieleje,

nie znajdą króle, Najświętsza pannu, tfawnych Betlejem...

Gdy zrozumiałą jest rzeczą wydzie- rać w czasie pisania felietonu włosy z materaca, zrozumiałą jest złorzeczyć pod adresem nudnych jak (laki z ole­

jem muz, kompilować ze wszelkich hu­

morystów świątecznych, szurać krze­

słami, biegać po pokoju w podkutych b o r - - - r e t a c h , ale żeby w przeddzień imienin, ba w sam dzień nawet Sylwe­

stra knować podstępnie przeciw zdro­

wemu rozsądkowi, szydzić z cudzych przywar tylko dlatego, że nie są w ła­

sne. Nie. nie, to absolutnie nie uchodzi w domu, w którym mieszka rzeczony Barabasz Witalis Poncjusz... i tak da­

lej jak wyżej.

Rzeczony zdaje sobie sprawę, że Nowy Rok dla wyrobników pióra jest beneiisem, na który czekali z utęsk­

nieniem przez całe dwanaście miesię­

cy, rozumie, że zakończenie starego roku zmusza nas do bilansów, nieste­

ty ani papier, ani rzeczywistość nie są terenami bolesnych eksperymentów,

na których jednostki nieodpowiedzial­

ne miałyby żerować gębą wykrzy­

wioną śmiechem jak obwarzanek.

Gość nie jest Winkelriedem, znanym w dziejach z wyłomu poczynionego w szeregach własną piersią, wcale nim nie ebee być, ale jeśli zajdzie potrze­

ba może przyjąć w siebie ie wszyst- sztychy, jakie w mym nienapisanym felietonie mają paść w szyk' świą­

tecznych biesiadników. Gość nie jest Winkelriedem, ale jeśli obowiązek po­

woła go, golów jest także ponieść ofiary, jakie nakładają na niego tak rzadko natraiiające się imieniny.

Oto leży przede mną zaproszenie na ucztę Sylwestrową Straży Ogniowej w Pcimiu, niechże więc będę łaskaw za­

szczycić niskie progi tej szlachetnej mieściny znanej z istnienia Związku Zawodowego Literatów Wiejskich.

Nie mam zwyczaju chodzić na wódkę przed ukazaniem się utworu, z którego całkowity dochód przozna- czum na cele monopolowe, jako hono­

rowy prezes wieln towarzystw wstrze­

mięźliwości wiem na co nam członkom regulamin pozwala, a czego nam za­

brania, na widok jednak tego szcze- ropoiskiego odruchu grzeczności, wierzcie, nie byłem większy wówczas od brudu za paznokciem.

Wdziewając wspaniale ogniotrwali domino z azbestowwym krawatem zia­

łem w cuchnące rumem ucho Baraba­

sza: — PaFaWag. Pijanico sylwestro­

wa, PaFaWagi — OMTUR! — odparł wrzucając w ogień papier, notatki o przy okazji i moje pióro. Co tam nie wyprawiano na >ym piekielnym balu, iie garnuszków krupniku wypił sam buimistrz miasta a iie najstarszy woź­

ny, jakie wierszyki recytował z kar­

teczki swawolny nadradca Fąierko ju­

nior a jakie prezes sekcji Wiejskiej Ta­

mecznego Stowarzyszenia Kominiarzy Konnych, kio szczypał się w policzki, a kto nie odróżniał własnych policz­

ków od obficie umięsionej i mocno pi­

lonej kibici Tatiany Czybczik, kio się wogóle szczypał w pijanym tłoku, kio nie zapłacił odszkodowania za dziury w obrusach, plamy na garderobie pań, kto zbudził Całą Stację Traktorów i Państwowych Motopomp, kto pobtł szklarza, o tym mogą kiedyś śpiewać inni noworoczni Homerzy,

Echo tego balu odbiło się niezwy­

kle gwałtownie na przyroście naturak nymm całej okolicy, zmieniło poglądy większości obywateli Pcimia na zaba­

wę jako łąką, na chodzenie po ulicy, na czytanie Przekroju, na sposób pod­

noszenia się z klęczek, na leżenie na­

go, wogóle zrewolucjonizowało poglą­

dy szarego obywatela na tysiące spraw, które są inne, niż nam się w y­

dalę, a nie powinny być takimi, jakie Barn się wydają.

No zakończenie uczestnicy rozeszli ile powtarzając z uniesieniem żałosny relren tej zabawy upostaciowany w słowach „PaFaWag". Dlaczego „PaF.a- Wag" a nie „OMTUR" tego do dzisiaj trudno dociec. W każdym razie roze­

szli się dopiero na Trzech Króli.

(3)

3

i V r 2

STEFAN STEFAŃSKI

C u d m n i e m a n y

Piekary Wielkie są tylko gminą, ale za to o charakterze poniekąd miejski.n.

Ludności stałej jest tu, można powie­

dzieć, niedużo, o możliwości szabru—r prawie żadne, tym niemniej do Piekar ściąga tak wielka ilość przybyszów, iż choćby już z tegr- powodu gmina ta mogłaby sobie rościć uzasadnione pretensje do tytułu miasta wojewódz­

kiego. Przybyszów tych ściąga do Pie­

ką. nie popularna fabryka dzwonków loretańskich, ale znajdujący się tu słynny cudami obraz. Być może, o- becność cuaownego obrazu powoduje, że w Piekarach ira ją miejsce od czasu do czasu cudowne wydarzenia. Nie nazywam natu alnie, cudownym wy­

darzeniem wynadku : krową, która 1.

8. b.r. zjadła mieszkance powyższej gminy jedwabną sukni gdyż suknia ta była w kwiaty i w ogóle nasuwała skojarzenia botaniczne, ale czyż moż­

na — jak się to mówi — wyprać z t.zw. elementów ponadzmysłowych działalność takich Wielkich Piekarczy­

ków, jak jaś Olszewski i Edzio Kusz?

Historia ta zaczęła się —że tak po­

wiem — zupełnie zwyczajnie. Jasio Olszewski i Edzio Kus: byli sobie — uważacie — porządnymi obywatelami 1 t.zw. cichymi "temokratami, jeszcze więc, nim miejscowy Urząd Informacji 1 Prop. zaczął rozwiesza, pouczający afisz. „Niech na szańcach W ielkiej Piekar nikt z swą p:acą dziś nie zwle­

ka" — obaj się 'Tięli od razu i do­

kładnie de najtrudniejsze, roboty. Ol­

szewski został bowiem kierownikiem Piekarskiego Urzędu Aprowizacyjnego, Kusz — nieco niże), ale też w tej sa­

mej odpowiedzialne, branży. Pracy swej oba, ci obywatele nie wykony­

w ali na patatajkę, ale w całym tego słowa znaczeniu — planowo. Olszew­

ski mianowicie wprowadza! w czyn łe- Ieologiczne określenie Biichera („praca jest ruchem, zmierzającym do poży­

tecznego celu, leżącego poza tym ru­

chem"), a Kusz posiłkował się w tym samym czasie deflnic|ą Schmollera („przez pracę rozumiemy wszelką czyn­

ność ludzką, która trwa z pewnym napięciem 1 dąży do, moralnych i in- te'ektualnych celów"). Gdy Kusz z ko­

lei realizował Harmsa („praca stanowi wszelkie u,awnianle się cielesnej lub duchowe) siły, dającej jakikolwiek wynik zewnętrzny"), to Olszewski dla odmiany dokonywał praktyk przy po­

mocy jednocześnie J. Karłowicza, A.

Kryńskiego 1 W. Niedżwledzkiego („praca to uruchomienie sił fizycznych albo duchowych dla osiągnięcia po­

żytku, korzyści"). I rzeczywiście proszę was — praca zapewnia Olszew­

skiemu 1 Kuszowi pożytek i korzyści wproet cudowne. Bo wbrew różnym niedowiarkom, których zdaniem z pracy w dzisiejszych warunkach z trudem I. zw. koniec z końcem związać można, obu Wielkim Piekarczykom jakoś z P««wy na wiele reeczy ponad stan star- eeańo. l na M co 1 n a angielskie garni­

tury I na kolacje, z szampanem nawet.

O cudownej działalności jasla i Edzla zaczęto mówić więcej, niż o cudow­

nym obrazie, w Piekarach. Pielgrzymki ludzi pobożnyoh przyjeżdżały do Pie­

kar, żeby pracę w tutejszym Urzędzie Aprowizacji dostać. Niestety, proszę was wszystko zepsuła Kluszczykówna.

Niby sobie zwykła buchalterka, ale przede wszystkim — masonka. W cud nie chclała uwierzyć. I akurat, gdy Olszewski 1 Kusz znaleźli się w donio­

słym momencie wprowadzania w życie zasad Karalfy-Korbutta („praca jest to typowa diergia, refleksergla i azoer- gla prowadząca do różnych korzyści"), przyziemna buchalterka zajęła się in­

tensywnie asygnatamL wystawianymi przez obu Wielkirh Piekarczyków. Po pewnym czasie doszła do wniosku (z właściwą sobie m 'odusznością), że cud w ogóle polegał na '. zw. lipie. 2e niby po prostu jaś Olszewski i Edzio Kusz, doszli do ciężkiej monety nie tyle dzięki uczonemu Biicherowi i Harmso- wi, ile po prostu dzięki sprzedaży (do­

konywanej coprawda w czoła pocie) towarów kontygentowyc na wolnym rynku. Próżno zdziwieni obywatele próbowali natchnąć masonkę przynaj­

mniej wiarą w przysłowie ,m ilc ze n ie _ jest zlotem" i na ten cel wyasygnowali parę „kawałków" Kluszczykówna wszystko wygadała, pożal się Boże, prokuratorowi.

P. S. Eh, proszę was, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Trochę, psialrość, więcej takich Kluszczykó- wlen, a cudownych wydarzeń za mnie­

manie tylko będziemy gotowi uważać.

Ze zbiorku „Ozór p o polsku".

COS

1OOOÓOt<

NAGOODY

Rys. Jon le-iica

STANISŁAW SOJECKI

List do byłego przyjaciela

N apróżno casrnisz cierp liw y p a p ier Plam ą d zisiejszy ch b łę d ó w I win;

Z w ierzchu je tylko n iezd arn ie d ra p iesz —»

Jądra n ie dotrze jad tw o ich ślin.

S ą d z iłe ś, g d y ś s ię darł w n ie b o g ło sy , Że ta rg a sz ser ca , p iętn ując grzech;

T ym czasem ta rg a sz tylko z a w ło sy . Czym s ię n a ludzki n a ra ża sz śm iech.

Stąd ł ezu l!a iy w ręcz o p ła k a n e 1 sm utny b ila n s k rzyk liw ych ód;

n a dobrą sp ra w ę to... groch o ścia n ą . Bo b ez w ra żen ia słu c h a c ię lu d , Jakaż przy czyna przegranej b itw y.

C zem u tak lich y tw ych w ierszy pion?

Stara to p ra w d a , że do m od litw y N ie z w o ła w iern ych p ęk n ięty dzw on.

Bo, że b y cu d zą u zd raw iać d u szę, T rzeba, b y ś sam b yl n a d u szy zdrów;

2 chorej zd ro w eg o nic n ie w ykrztusisz.

C h oć n ie w iem jakich u ży łb y ś s łó w , O p rzyjacielu po g ę sim piórze.

Co g w a łtem le c z y ć z b łę d ó w c h c e sz św ia t — K iedy sa m w sw oim sercu m a sz burzę, M ilcz — bo, m iast c isz y — p o sle je sz w iatr,

n m

WŁADZE AMERYKAŃSKIE UDZIELIŁY PRZESTĘPCOM NIEMIECKIM UHLOPOW ŚWIĄTECZNYCH

NA „SŁOWO HONORU* *

Ludzie honoru

Rys. Kazimierz G rut

(4)

Str. 4

Ł.

WITOLD ZECHENTFR

INSCENIZACJE L

ALEKSANDER ob. FREDRO

„ Z E M S T A"

Osoby:

GZEŚNIK GŁOŚNIK

(Pokój na zaniku CZEŚNIKA — drzwi na lewo, prawo i w środku — siół, krze sła etc. — wielki GŁOŚNIK radiowy aa ścianie).

CZESNIK (patrząc na GŁOŚNIK, s którego dobywa się muzyka poranna);

Cóż, Polewki dziś nie dacie?, Dlugoż na czczo będę czekać?

ANTONI MALCZEWSKI

„M A R I A"

Osoby:

POETA KOZAK

KOZAK (pędzi gdzieś na szybkim koniu).

POETA: EJ, ty!

KOZAK (pędzi gdzi ś dalej na szyb­

kim koniu).

POETA: Na szybkim kontu gdzie p ę­

dzisz, kozacze?

KOZAK (nie odpow iada i pędzi gdzieś dalej na szybkim koniu).

III.

KORNEL UJEJSKI

„M A R A T O N"

Osoby:

POETA SARDES A

GNUSNY MIESZKANIEC Odsłona 1.

POETA: Hal SANDERS: (gore).

A (spowity vz dymie).

GNUSNY MIESZKANIEC (snem roz­

kosznym drzymle).

Odsłona 2.

Osoby:

KRÓL DARIUSZ

100 CUDNYCH DZIEWIC 100 NIEWOLNIKÓW (W Suzie, na dworze).

KRÓL DARIUSZ (ucztuje).

100 CUDNYCH DZIEWIC (jemu usłu­

guje).

100 NIEWOLNIKÓW (na klęczkach się wije).

Odsłona 3.

oFóby:

PERSCY HEROLDOWIE CIŻBA

(W Atenach wrzawa).

PERSCY HEROLDOWIE (stoją na ryn ku i w nieznanej mowie coś CIŻBIE gło­

szą).

CIŻBA (słucha).

Odsłona 4.

Osoby:

KRUK JEDEN GREK

NIEWIASTY GRECKIE

(Na pobojowisku po całodziennym, morderczym igrzysku).

KRUK (z JEDNEGO GREKA ciało w y­

rywa).

JEDEN GREK (konający tak do niego śpiewa *):

KOMISJA AlitANCKA ZBADA POSTĘPY DEMILITA RYZACH NIEMIEC ---

Rys. Kazimierz Grus

Podstępy demiliiaryzacji

O szarp, szarp serce, nich już za­

miera!

O pij, pij, Kruku, krew to bohateral Szarp, pij, a dziób twój jak ramię Wyrośnie I

KRUK (przestraszony tą perspekty­

wą, odlatuje).

NIEWIASTY GRECKIE (śpiewają ża­

łośnie)

IV.

ADAM MICKIEWICZ

„R O M A N T Y C Z N O S C"

Osoby:

POETA ONA

POETA: Słuchaj, dziew-sczkc!

ONA (nie słucha).

V.

ADAM MICKIEWICZ

„ Ś W I T E Z I A N K A "

Osoby:

IAKIZTO, chłopiec piękny 1

A. CZECHOW

Książka

Leży oło ta książka w specjalnio w y­

konanym dla nie, kantorku, na stacji kolejowe). Klucz od biurka „przecho­

wywany Jest u stacyjnego żandarma", w rzeczywistości zaś żadnego kłucia nie potrzeba, gdyż biurko zawsze Jest

otwarte. Otwórzcie ksłąpkę ł czyta,-

młody

,AKATO OBOK, dziewica.

(Brzegami sinej Switezi wody idą przy blasku księżyca).

ONA (mu z kosza daje maliny).

ON (jet kwiaty do wianka).

VL

riDAM MICE 'WICZ

„ D O B R A N O C "

(Sonet) Osoby:

POETA DOBRANOC

POETA: Dobranoc! Obróć jeszcze raz na mnie oczęta.

Pozwólica... Dobranocl chcesz na sługi klasnąć?

Daj mi pierś ucałować...

DOBRANOC: Zapięta.

*) m elodia obojętna.

zażaleń

cle:

„Szanowny ''anleł Próba pióral?"

Po tym Jest narysowana gęb a z dłu­

gim nosem i różkami Pod gębę napi­

sano:

„Ty obrazek, a ja portret, ty bydlak, a ja nie. Ja — morda twoja".

K . s

„Dojeżdżając do tutejsze, stacji i pa­

trząc przez okno n krajobraz, spad!

ml kapelusz. I. Jarmokln".

„Mądry pisał, głupi czyta".

„Na pamiątkę w pisał się naczelnik biura zażaleń Kołowrojew".

„Wnoszę do naczałstw a moją skargę s a konduktora K- czklna za jego gru- blaństwo w stosunku do mojej żony.

Zona moja w cale nie hałasow ała, lecz, przeciwnie, starała się, aby wszystko odbyło się c lc io . Również, co się ty­

czy żan Jarma Latwina, który mnie grubiańsko wziął za ramię. Miejsce za­

mieszkania posiadam w majątku And­

rzeja Iwaro w ieża Iszczewa, któremu moje sprawowa: ie się Jest znane. Biu-

ralista Samolus-sczew".

„Nikandrow socjalista!"

„Będąc pod świeżym wrażeniem oburzającego postępowania... zakreślo­

ne). Przejeżdżając przez tę stację, b y­

łem oburzony do głę! duszy następu­

jącym (zakreślone). W moich oczach odbyło się cstępujące oburzające zdarzenie, malu,q<-o jaskrawymi barw wami nasze kolejowe porządkL.. (da­

lej wszystko zakreślone oprócz pod­

pisu). Uczeń 7 klasy Kurskiego gimna zjum Aleksy Zudie'/".

„W oczekiwaniu na nadejście po­

ciągu, przyglądałem się fizjonomii na­

czelnika stacji I pozostałem niezmier­

nie niezadowolony. Oświadczam o tym wzdłuż całej linii kolejowej Nie tracą­

cy otuchy letnik"

„Wiem, kto to pisał. To pisał M. D."

„Proszę państwal Telcowski szulerl"

„Zona żandarma wczoraj pojechała z buletowym Koztla za rzekę. Życzymy w szystkiego najlepszego. Żandarmie pociesz sięl"

„Przejeżdżając przez stację 1 będąc głcdny, w rozmyślaniu, co można by było zjeść, nie mogłem znaleźć postnej potrawy. Diakon Duchów".

„ZryJ, co dajął..."

„Kto znajdzie skórzaną papierośnicę niech odda do kasy Andrzejowi Jeho- łowiczowi".

„Wobec tego, że wyrzucają mnie * posady, bo jakobym się upijał, ośw iad­

czam, że w szyscy Jesteście szubrawcy 1 złodzieje. Telegrailsta Kosmodemłań- skl".

„Cnotllwośclą przyozdabiajcie sięl*

„Katienka, Ja panią kocham szale- nlel"

„Upraszam w książce zażaleń nie pi­

sać o rzeczach postronnych. Za na­

czelnika stacji Iwanow 1-y".

„Chociaż siódmy, a bałwan".

Przełożył Kazimierz TruchanowsU

M

Rys. Kazimierz Gru*

(5)

Str 5

MrnOŁAJ AOMTwrrtrw

Mariefa i Wieloryb

) W bławym morzu kiedyś gdzieś tam raz panienka sie kąpała:

Marieta! Marieta!

Tak się dźwięcznie nazywała.

Gdyby ujrzał ją asceta, ach, z pewnością byłby chory) I ot właśnie tę Marietę

raz podpatrzył sam wieloryb.

Urzęknięty Marietą

(cóż wiadomo, miłość gubił) rzeki wieloryb: kocham, przeto muszę zaraz ją poślubić.

Ale póki tę blondynkę

w myślach swych nazywał toną,

ta blondynka do kabinki, a z kabinki smyk do domu.

Ciężkim ciosem tym przybity, widząc próżny serca poryw, zachorował (meningitćis) nieszczęśliwy nasz wieloryb.

Trzy tygodnie nieustannie

nie spał, nie jadł (miłość... (rudno) tylko łez swych lał fontannę i wciąż chudnął, chudnął, chudnął I wpatrzony wciąż w kabinkę stracił całkiem już apetyt i zamienił się w sardynkę ex-wieloryb. Tak, niestety..:

Przełożył K. A. JAWORSKI

WOBEC PROJEKTOWANYCH ZARĘCZYN KSIĘŻNICZKI ANGIELSKIEJ, ELŻBIETY Z FILIPEM. KS. GRECKIM

Kys. Henryk Tomaszewski

O n u trzy m u je , że ją z a rę c z a , a c n a z a rę c z a , źe go u trzy m a (na tro n ie)

iOGDAN BRZEZIŃSKI

Nie straciłem przyjaciela

Przyszedł do mnie późnym wie­

czorem.

— Przepraszam —. powiedział te tak późno przychodzę. Ale mam u coś do zakomunikowania.

— Słucham.

— Wiesz, spotkałem Toporntc- klego.

— Tego satyryka?

— Tak. Powiedział, że mimo to, iż jest twoim konkurentem, musi przyznać lojalnie, że naprawdę o- statnio napisałeś kilka doskonałych utworów. Jest oczarowany. 1 to właśnie chciałem ci zakomuniko­

wać.

Pokręciłem się na krześle.

— Doprawdy? — zapytałem o- strożnie — No, to bardzo się cie­

szę!

— Tak — powiedział Staś z ser­

decznym uśmiechem — ale może przyjemnie będzie ci usłyszeć, że czytelnicy również bardzo cię chwalą. Taki inżynier Pirycki, ko­

neser bądź co bądź, powiedział, że

ty masz istotnie talent. Dawniej powiada — nie tak cię cenił. A te­

raz widzi, że ty jednak potrafisz.

Ostatnio bardzo się uśmiał, czyta­

jąc jedną twoją humoreskę. Prawie Gzechow — powiada.

Znów pokręciłem się na krześle i uśmiechnąłem się głupawo.

— To mnie cieszy—oświadczy­

łem.

— A jeszcze chciałbym dodać—

ciągnął Staś — że pani Pięknocka, wiesz ta ładna wdówka, jest twoją szczerą wielbicielką! Twierdzi, że piszesz naprawdę wesoie kawałki.

I poza tym powiedziała, że ty masz interesujące oczy i taki przyjemny wąsik.

Zacisnąłem zęby. I przez te za­

ciśnięte zęby zapytałem?

— Ile?...

Staś odparł niefrasobliwie:

— ile? Najwyżej 30 lat! Więcej Pięknocka nie ma! A wygląda na 26! Ładna bestyjka!

— Nie idzie mi o bestyjkę — od­

parłem twardo — idzie mi o oto,

ile potrzebujesz?

— Jakto? — spytał Staś — Nie rozumiem.

Byłem oburzony, ale jeszcze staraicin się opanować.

— Nie udawaj Greka. Wiem, że chcesz pożyczyć i dlatego opowia­

dasz mi takie głodne kawałki o za­

chwyconych inżynierach i zadurzo­

nych wdówkach... Mów — ile?

— Ależ daję słowo, że nie chcę nic od ciebie!

— Nie chcesz pożyczki? — pod­

chwyciłem — Więc może chcesz, abym poparł cię. w Urzędzie Mie­

szkaniowym? Owszem, znam na­

czelnika! Piłem z nim wódkę! Po­

daj tylko adresy, a może da się za­

łatwić.

— Coś ty zwariował?! — żach­

nął się Staś.

— Tylko bez obłudy! — zawo­

łałem surowo — Nie udawaj, że nie rozumiesz, przejrzałem cię na wskroś! Gadaj w tej chwili, o co ci chodzi!!!

Staś poczerwieniał.

— No, doprawdy, ty jesteś źle wychowany! Ma słuszność Kro- piwnicki, że powiada o tobie, że ty jesteś czasami nieobliczalny.

—- Nieobliczalny! Cudnie! 1 co dalej? spytałem skwapliwie.

— A może nawet satyryk< Wy- wijas ma rację, że cząsem piszesz' bzdury. Po prostu stare kawały i tc źle opracowane!

— 21e opracowane! — zawota- i lern z entuzjazmem —- Przyjacielu

— mów, co jeszcze?

— A poeta Pifpafkiewłcz twier­

dzi,x że twoje rymy są do... nawet nie powiem, do czego, bo jestem dżentelmenem!

— A siostra Pięknockiej wspo­

mniała, że chyfia jej siostra zwa­

riowała, skoro uważa cię za przy­

stojnego mężczyznę! Bo — powia­

da — przystojny mężczyzna nie ma tak głupiego wyrazu oczu, jak ty!

— Ależ oczywiście, nigdy me ma! — zawołałem z zachwytem kochany przyjacielu, teraz widzę, że ciebie nie straciłem!!! — Teraz mówisz, jak prawdziwy przyjaciel!

I ze szczerym uczuciem ucało­

wałem Stasia w oba policzki.

.w. MMMM

8ys Kazimierz G-m

ii

(6)

hłr <5

w,

s

Mapisał JAN CZARNY Ilustrował HENRYK TOMASZEWSKI

Wejście.

Na drzwiach widnieje kartka z napisem: „Zamykać drzwi przy Drży wchodzeniu i wychodzenia.“

Drzwi zamykają się same przy pomocy pneumatycznej sprężyny U wejścia na rurce żelaznej, zgię­

tej w półkole wiszą trzy krótka- we koce, niedostające ziemi o ja ­ kieś pół metra. Wchodzący do przy­

bytku nie może się oprzeć wraże­

niu, że gdyby czekających, sen­

nych interesantów przykryć owymi kocami nogi ich byłyby widoczne do kolan. Wiadomo, ile śmieszno­

ści zawierają nogi nieznanych o- sób. Jakie zabawne może być ich o’ •i’ -'-':- znienacka zniecierpliwię nie. maskujące się dotychczas do­

skonałe pod powłoka obuwia, a objawiające się przy pomocy ner­

wowych ruchów palców nóg i sa­

mej stopy.

Zegar.

W poczekalni stoi zegar szaf­

kowy. To pierwsze, co zwraca u- wagę wchodzących. Pomnik zmar­

łego czasu. Symbol beznadziejne­

go czekania. Wskazuje niezmien­

nie pół do dziewiątej. Dębowa szafka pięknie rzeźbiona. Dwa pio­

nowe biegnące po bokach drzwi­

czek fryzy przedstawiają produkty spożywcze, jakich nie otrzymuje się na kartki. Zegar jest piękny.

Majestatyczny — i posiada jesz­

cze tę właściwość, że na jego widok przewraca się w żołądku.

Nie jeden „w ielki człowiek**, który staje na głowie, aby zwrócić na siebie uwagę współczesnych, zgo­

dziłby się bez wahania zrezygno- nować z dóbr doczesnych i prze­

nieść się na tamten świat, gdyby

miał minimalną bodaj gwarancję, że po śmierci postawią mu pomnik w kształcie takiego właśnie zega­

ra. Na odwrót żaden — esteta nie

Spluwaczka.

Przy zegarze stoi spluwaczka sporządzona z puszki po rybnej konserwie. Nikt do niej nie splu­

wa, bo któżby tracił bezużytecz­

nie ślinę, którą trzeba przełykać, kiedy wysycha w gardle wskutek długiego czekania.

Plakat.

W górze nowy, nie używany je­

szcze samolot. Orzący końmi chłop wymachuje radośnie kapelu­

szem. Patrzysz po pewnym bliżej nie określonym czasie ^ w ^ zegafa.

szafkowego o pól do dziewiątej) ponownie na plakat i co widzisz?

Samolot odleciał. Chłop dawno opuścił rękę, włożywszy kapelusz na głowę, wyprzągł konie i, sie­

dząc na miedzy, kopci machorkę.

Podłoga i je j znaczenie.

Podłoga poczekalni dopieroco wymyta i wyłożona gęsto gazeta­

mi. Czekający z łatwością mogą

czytać pokrzepiające artykuły i 0- glądać zdjęcia wybitnych osobisto­

ści. Gazety te wraz z leżącymi tu i ówdzie starymi tygodnikami spełniają w oświeceniu publicz­

nym niepoślednią rolę, nie mniej ważną niż wyższe i niższe szkol­

nictwo. Dostęp do nich jest wolny i bezpłatny dla wszystkich. Czeka­

jący mają okazję wzbogacić się o mnóstwo wiadomości z przeróż­

nych dziedzin skądinąd dla nich niedostępnych. Np.: „Zbiór i kon­

serwacja buraka cukrowego**.

„Usuwanie brodawek przy pomo­

cy elektryczności**, Przyrost lud­

ności na Filipinach**.

Trochę chemii.

Patrzysz na siedzącego na prze­

ciw towarzysza niedoli, patrzysz na połysk na jego kamaszu. Patrzysz i patrzysz i łzami ci oczy zachodzą i połysk znika. Przecierasz oczy, a połysku niema i to nie żadna m i­

styfikacja, ani cuda ,tylko zwykła reakcja chemiczna, jakiej ulega pasta do obuwia przy zetknięciu 4ię ze skisłym powietrzem pocze­

kalni. Wzór reakcji znany zapew­

ne ob. ob. chemikom.

Ludzie.

W poczekalni spotykają się zna­

jomi, którzy nie widziali się czte­

ry,sześć albo i siedem lat. Całują się serdecznie, cmokając głośno i zdaje im się, że mają sobie moc

do powiedzenia, ale po utartym : — Co słychać u pana, przepraszam u ciebie... — następuje przykre m il­

czenie. Po godzinie wspólnego czekania zdaje im się, że nie roz­

stawali się ze sobą nigdy i że si«' dzą obok siebie cztery, sześć albo i siedem lat bez przerwy W końcu przestają zwracać na siebie uwagę i rozstają się bez słowa pożegna­

nia.

Ludzie.

A ludzie czekają i czekają. T ra­

wią to, co zjedli na śniadanie. (Na obiad nie można przecież iść, bo przecież się czeka...) Rosną im pa­

znokcie i włosy, wyrastają skrzy­

dła anielskie. Zarost ciemnieje, przybywa zmarszczek na czole i jodbrzuszu. Wśród nich są różni, ileganci. Ponurzy. Fryzjerzy. Są nawet tacy, których bolą żęby, m i­

mo że nie jest to poczekalnia den­

tysty. Są i tacy, którzy nie mogą czekać. Tacy, którzy wolą umrzeć, niż czekać. Tego rodzaju intere­

sant ucieka się przeważnie do po­

mocy skoku." T. zn. wypiwszy uprzednio dla kurażu, wskakuje do poczekalni z awanturą na ustach, chce aby mu iść natych- nrast na rękę i trzyma się z led­

wością na nogach. Powołuje się na to, że przelewał i że ma krzyż.

Takiemu interesantowi nie pora­

dzą, ale zazwyczaj urzędnik, który też przelewał i ma krzyż usuwa go bezboleśnie przy pomocy tele­

fonu i dwóch liter (M.O.).

Co najgorsze.

Najgorsze z wszystkiego jest to, że nie można załatwić swojej sprawy.

R n. Attnfea Rys. ABnka

— Pisałem jego biografię: dobrnąłem do X rozdziału, zabrakło ml papieru i mu- siałem zakończyć.

— I io ma być agitacja, hrabino? Za­

miast kiełbasy wyborczej dostałem krwaw ą kiszkęl

— A po czym poznałaś, że byłam z mężem na wywczasach w Jelenie] Gó­

rze?

(7)

ETIENNE

Nie sztuka mieć do dyspozycji tzw. kompleks budynków czy loka li i zorganizować tam odpowiednie urzędowanie, sztuką jest to uczy­

nić w zupełnie skromnym pomiesz czeniu.

Państwowa Centrala Mebli na Raty i za Gotówkę, w której po­

stanowiłem kupić stół do swego jasnego poddasza, znajduje się przy jednej z większych ulic nasze go miasta, ale mieści się właśnie w domku o kubaturze ośmiu — dziesięciu prywatnych klozetów.

Mimo to — muszę stwierdzić z uznaniem — zostałem odrazu skie rowany do pana kierownika Figa szewskiego.

— Najpierw — oświadczył mi urzędnik znajdujący się przed dom kiem — trzeba zawsze do pana kierownika Figaszewskiego.

Pan kierownik Figaszewski po­

twierdził, iż istotnie do niego trze ba zawsze najpierw, poczem wy­

stawił mi skierowanie do pana kierownika Potajalło.

— Tylko — powiedział uprzej­

mie pan kierownik Potajałło jest kompetentny w przedmiocie stołów: to jego resort.

Jak należało oczekiwać, pan kierownik Potajałło załatwił mnie liemniej grzecznie od pana kierów nika Figaszewskiego, odsyłając na tychmiast z kartką do pana Gryga lewicza.

— To nasz magazynier — wy­

jaśnił. — On panu napisze, czy stoły są na składzie.

Pan Grygalewicz b. chętnie spo rządził raport o ilości stołów, za­

znaczając że decyzja co do sprze dąży takowych zależy od pana dy rektora Pęcaka.

— Ach, chce pan kupić stół? — zapytał elegancko pan dyrektor Pęcak. — Dla celów prywatnych?

Proszę bardzo: niech się pan zwró ci do panny Majerankówny, która sprawdzi pańskie zaświadczenie z pracy.

Panna Majerankówna pozwoliła mi poczekać, aż zje śniadanie, po­

czem była tak dobra, iż uznała za świadczenie za właściwe.

— Teraz — zaszczebiotała mi­

le — niech pan weźmie te wszyst kie papiery i uda się do pana kie­

rownika Figaszewskiego, bo od niego zawsze wszystko najpierw.

Pan kierownik Figaszewski po­

znał mnie od razu i przywita! ser decznie jak starego znajomego.

— Udało się? — krzyknął. — Zaraz sprawdzimy: skierowanie do Potajałły jest, kartka od Potajałły do Grygalewicza jest, raport Gry- galęwicza do Pęcaka jest, odesła nie Pęcaka do Majerankówny jest, parafa Majerankówny jest... Faj­

nie! Zaraz wystawiam przekaz.

S TÓ Ł

— A z tym przekazem? — rzex tern rozpromieniony.

— Do kasy!

Pobiegłem ochoczo do oszklone­

go pokoiku z napisem „Kasa“ . Jasna blondynka (pan kierownik Figaszewski nie powiedział mi jej nazwiska) przejrzała z uśmiechem papiery, poczem zauważyła: brak podpisu likwidatury.

— Nie wiem — powiedziała — ile, od pana wziąć Dam panu kart kę do panny Loli.

Dzięki właściwej organizacji urzędowania w związku ze skrom nym pomieszczeniem Centrali pan na Lola siedziała stosunkowo nie­

daleko, tak że bez większych trud ności dokonałem po pewnym cza­

sie opłacenia rachunku za stół.

— Teraz — rzekła sympatycz­

na kasjerka — niech pan to wszy stko przedstawi panu kierowniko­

LUDWIK JERZY KERN

Z IM O W A BAJKA

Śnij b a jk ę dziecię spokojnie:

Zim ow a Pomoc nadchodzi.

M ało pow iedzieć nadchodzi, można pow iedzieć jedziel W ięc śpij spokojnie dziecię z Kutna, z Kalisza, z Łodzi...

(Kiedyś się dowiesz, co znaczy m usztarda po obiedzie.)

Lojalnie ostrzegam cię, dziecię, nie w ierz nam satyrykom , bo my potrafim y zohydzić wszystko sw ą złością ciętą, Natom iast w ierz, polskie dziecię, wszystkim szlachetnym Ijrykom prezesom i dam skim kółkom, dewotkom i referentom.

Pan Grus n aprzykład, kochanie nabazgrze Pomoc Zimową w postaci p ^ k n y c h saneczek A ciągnie saneczki — ślim aki Lecz Grus, fo zrzęda, reumaty.

i jeszcze to i owo, nie to co w ia ry sełna ta k a ja k ty dziecina.

Klęknij w ięc dziecię na śniegu klęknij sw ą nóżką bosą.

I rączki złożyw szy ufnie m ódl się za panem Grusem.

Niech mu a n ie li zim ow i inne tem aty przyniosą,

niech wdzięczne za b a w y zimowe nie w iodą go na pokusę.

Przekonasz się dziecię, w ygra, tw ą w ia rą , dziecię, gorącą, bo kied y wreszcie zaświeci uparte słońce m ajow e,

napew no do C iebie przybędzie skąpani! w prom ieniach słońca, ta nomoc, b ę d ą c a p arodią niniejszej b a jk i zim owej...

wi Figaszewskiemu, bo od niego wszystko najpierw.

Pan kierownik Figaszewski bar dzo się ucieszył, że powróciłem z kasy. Wysłuchał z zainteresowa­

niem mojego radosnego opowiada nia o ilości kilometrów, które prze szedłem na przestrzeni kilkunastu metrów siedziby Centrali, poczem zauważył:

— Tak, tak, proszę pana, stara­

my się, jak możemy, ażeby na skutek ciasnoty lokalu urzędowa­

nie nie uległo odchyleniom od nor my. Jestem bardzo zadowolony, że pan to rozumie i docenia. Dlatego mogę ? czystym sumieniem wysta wić panu polecenie do pana kierów mka Potajałły w przedmiocie sto­

łu.

Stół był biurkowy, nieduży. Nie przewyższał nawet wysokością stosu akt, które dotyczyły jego sprzedaży.

ODPOWIEDZI REDAKCJI T adeusz Stawski (Lwówek Śląski). C<

do Scbum achera jesteśm y tego sa m e ­ go z d a n ia co I Sz O byw atel, tym nie- mniej w ierszyka p.t. ,Szacha- — Ma- cher drukow ać nie będziem y opraco w anie bowiem tem a;u nie stoi, nieste­

ty, n a poziomie intęncji.

W ojciech Luba (Świdnica). Nie za­

mieścim y ..Wigilii Szabrow nika", jako, że wszystkie „element--" sg już. psta- kość, gruntownie w yszabrow ane.

D anuta Ochm an (W awer k. W arsza.

wy). Zapytuje O byw atelka, czy rysow ­ nik nasz, Alinka, lo dziew czynka? Wy- d aje nam się. że nie, a le nie jesteśm y zupełnie pewni.

Kamil Starski (Gdynia). Pisze O by­

w atel: „mam w zap asie p a rę n a p ra w ­ d ę dobrych rzeczy a le nie wiem, esy je w ydrukujecie" My też nie wiemy dopóki „ z ap a su " nie obejrzymy.

Zenon Kopatkn ( ' a riz a w a ). Nadesia!

nam O byw atel hum- eskę, z której „do­

słow nie zaśm iew ało się c a la P ańska rodzina". W ierz; m że tok było, a le niestety, rodzina P ańska stanow i b. mi­

nim alna część naszych czytelników, a ci, niestety, przy lekturze „hum oreski"

gotowi .,dos<ownle" siew ać łub naw sl popłakiw ać.

M ieczysław Sosnowski (Konin), M ag­

d a le n a B arska (Gdańsk), Zygmunt Kar wowski (Kraków), Hieronim A-Pe (Łćdż) Este (Pabianice), „Lady" (Ra­

dom), S, M ateja (Lublin), St. G. (Czę­

stochow a), M ariar Kolusińskl (Płock)

— z n ad e sła n eg o m ateriału nie skorzy­

stam y

PRZEŻYJESZ POGODNIE ROK 1947

JEŻELr

NATYCHMIAST KUPISZ I PRZECZYTASZ Janusza M inkiekicza

KAZANIA I SKARGI z Ilustracjam i Jerzego Zaruby

P a w ia Hertza I

Jana R o jew sk ieg o Z NASZEJ LOŻY S ta n isła w a Jerzego L ecą

SPACER CYNIKA z Ilustracjam i Henryka T o m a sz e w sk ie g o

Jana H uszczy ŁBEM O ŚCIANĘ

z o k ła d k ą K azim ierza G rusa

s w t

Rys. Zbigniew Ki u lin

— Przepraszam , p o co s ta ła ta k olejk a?

— Do s z c z e p ie n ia o rzecłw w ściek liźn ie!

Rys. Regina Kańsko

Cytaty

Powiązane dokumenty

żenie, że naprawdę coś się stało i zaczęło uporczywie wpatrywać w gapiów z chodnika prawego. Gapie z prawego chodnika,

ginesie tej cennej roboty nasuwa się jednak pytanie: kiedy nareszcie Zarząd Nieruchomości zablerzc się do remontu zagrożonych budynków.. Coprawda jest Jeszcze

formator skierował mnie do wydziału ogólnego. Dziś naczelnik był bardzo zajęty. Naczelnik powiedział mi, że z moją sprawą muszę się udać do wydziału

Wkrótce nadarzyła się okazja *ti temu. Bo oto on miał imieniny. Zegarek podobał mł się, był ładniejszy od mojego i było przy­. jemnie móc przynieść mu

— Uczą mnie koledzy liter — chwalił Się Klamczyk, a wszyscy chętnie mu wiersyłi, radując się z przemiany wewnętrznej, jaka się w nim dokonała,. Tylko

sła się kurtyna i zaczęło się przed­.. stawienie. Mąż

ka, w wyniku której Staś znalazł się niebawem w szpitalu, my uda­. liśmy przygodnych przechodniów, obie’ zaś bohaterki rozpoczęły s tra ­ szliwy koncert,

cy się posługujemy, staje się, o- czywiście, nieprzydatny.. Można- by, po rozebraniu się do naga, przebrnąć przez uliczne kałuże do burmistrza, który posiada