Monsterek
Minął mój pierwszy tydzień w szkole. Zaczął się od katastrofy, a potem nie było wcale lepiej. W poniedziałek pani nauczycielka na mój widok cofnęła się kilka kroków i pod nosem wyszeptała „Ughhhfff”. Gdy ja, zawstydzony, spuściłem głowę, nikt nie przejął się moim skrępowaniem, a cała klasa śmiała się w najlepsze. Mama uprzedzała mnie, że inne istoty z naszego świata nie traktują przyjaźnie naszej rasy. Nikt nie daje nam szansy pokazać naszych dobrych cech, tylko oceniają nas po wyglądzie.
Dlatego też nikt z moich przodków nigdy nie uczył się w szkole. Naszymi nauczycielami byli rodzice i dziadkowie, a praca, którą wykonywaliśmy na naszym świecie, dawała nam możliwość życia z dala od innych. Ale ja chciałem zmienić tę tradycję. Zawsze marzyłem…
No tak, ale do rzeczy. Wtorek, środa i czwartek były straszne. Dzieci układały rymowanki z moim imieniem, nabijały się z moich okładek na zeszyty ze skóry jeżorożca, nie podobały im się moje zniszczone książki kupione w antykwariacie, ani piórnik, ani ołówki, ani w sumie nic.
Byłem wytykany palcami, popychany, obrażany. W czwartek po powrocie ze szkoły uznałem, że ja im się cały nie podobam, przeszkadzam im, zawadzam, bo nie jestem taki, jak oni – ładny. Obrywałem za to na każdym kroku – nikt ze mną nie rozmawiał na przerwach, nauczyciele nie pytali mnie o nic, bo mój głos był taki skrzeczący, czym wprawiałem ich w zakłopotanie, a na stołówce robiono psikusy z moimi posiłkami, ale nikt nie przyszedł mi z pomocą, nikt.
Mimo to postanowiłem, że pójdę w piątek do szkoły.
Zaczęło się od przykrości, ale największy wybuch śmiechu wywołał mój strój na WF – włochaty, ze skóry buroczaka.
Do wyścigów rzędów nikt nie chciał mnie wybrać, dlatego zostałem sam ze spuszczoną głową, a gdy trener nakazał mi dołączyć do drużyny Fasolowego Janka, cała grupa jęknęła i zaczęła marudzić i wybrzydzać. Powlokłem się noga za nogą, stanąłem za plecami innego ucznia i jakoś nie potrafiłem się wczuć w atmosferę dopingowania. W oddali słyszałem popiskiwanie murkwi i jęki gwendolnic.
Poruszały smętnie skrzydłami, a ja gapiłem się na ich podniebny taniec, który widać było za oknem. Ich ptasi śpiew był taki smutny… tak smutny jak ja. Zapewne były głodne, lub umawiały się na polowanie… Przerwałem moje rozmyślania, kiedy poczułem silniejsze pchnięcie w plecy i nawoływania uczniów z mojej drużyny. Właśnie nadeszła moja kolej, więc ruszyłem, starając się z całych sił wykonać zadanie najlepiej.