• Nie Znaleziono Wyników

Świat Gombrowicza między paradygmatami

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Świat Gombrowicza między paradygmatami"

Copied!
19
0
0

Pełen tekst

(1)

Lidia Wisniewska

Świat Gombrowicza między

paradygmatami

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 95/4, 57-74

2004

(2)

Pamiętnik Literacki XCV, 2004, z. 4 PL ISSN 0031-0514

LIDIA W IŚNIEW SK A

ŚWIAT G O M B R O W IC ZA M IĘDZY PARADYGM ATAM I

Pam iętnik z okresu dojrzewania, którego późniejsza, nieco zm ieniona wersja została opatrzona tytułem B akakaj’, dość powszechnie traktowany jest jako źródło wszystkiego, co nastąpiło w dalszej twórczości Gom browicza2; jego więc odczyta­

nie stanowić może o odbiorze pozostałych utworów, więcej: o wyłonieniu pewnego projektu życia, jeśli brać pod uwagę literaturę jako narzędzie sam ostwarzania się człowieka, nie tylko pisarza - a tym samym o przekroczeniu granicy literatura-ży- cie3. Ujmowanie z kolei świata Gom browicza jako wyrazu stosunku indywidualno­

ści do „innych” - oraz stwarzania jej przez innych - prowadzi do zachwiania ostrej granicy m iędzy tym, co wewnętrzne (, j a ”), a tym, co zewnętrzne (inni); jakąś wer­

sją tej sytuacji staje się zachwianie wyraźnej granicy m iędzy tw órczością Gom bro­

wicza a dziełami filozoficznymi czy literackimi, do których - nieprostym i - odwo­

łaniami ta twórczość jest przesycona. Na różnych poziom ach zatem (relacji interper­

sonalnych - zarów no w św iecie przedstaw ionym , jak i, by tak rzec, w świecie przedstawianym - oraz relacji intertekstualnych) i między wspom nianym i poziom a­

mi (relacji m iędzy tak zdynamizowanymi wewnętrznie życiem a literaturą) rysuje się znam ienne z a c h w i a n i e g r a n i c - choć przecież nie ich wyelim inowanie - które ostatecznie znajduje wyraz w skomplikowanym w spółistnieniu gry o r a z for­

my4. Jedno i drugie pojęcie zostało zresztą anektowane przez krytykę literacką z kon­

kretu twórczości samego autora. Nie sposób jednak uchylić się przed konstatacją, że te pojęcia m ożna uogólnić: grę jako wyraz szeroko rozumianej dynam iki, form ę - jako przejaw statyki. A w tej sytuacji wolno stwierdzić, iż autora właściwie interesu­

je podstawowy problem filozoficzny: natury świata, choć szczególnie w jego antro­

pologicznej wersji.

Nie w ydaje się jednak, by z kolei odw ołanie do filozofii w yjaśniało wszystko;

G om brow icz, co praw da, sięga do najróżniejszych koncepcji filozoficznych, ale

1 W. G o m b r o w i c z , Bakakaj. Kraków 1986. W: D zieła. Red. naukowa J. Błoński. T. 1.

Dalej przywołując zam ieszczone w tym zbiorze opowiadania stosuję następujące skróty: D = D zie ­ wictwo', P = P rzyg o d y, T = Tancerz m ecen asa K raykow skiego; Z = Z darzen ia na brygu Banbury.

Liczba po skrócie wskazuje stronicę.

2 Podkreśla się to p ocząw szy od J. J a r z ę b s k i e g o ( G ra w G om brow icza. Warszawa 1982) po M. G ł o w i ń s k i e g o ( G om brow icz i nadliteratura. Kraków 2002).

3 Zob. J. J a r z ę b s k i , P o w ie ść ja k o autokreacja. Kraków 1984.

4 Zob. J a r z ę b s k i , G ra w G om brow icza. Podkreślone jest tu w spółistnien ie dwu podstaw o­

w ych pojęć: gry i formy. Zob. tego autora P o ję cie „form y" u G om brow icza (w zb.: G om brow icz i krytycy. Wybór i oprać. Z. Ł a p i ń s k i . Kraków 1984.

(3)

i wobec nich (wobec w prow adzanego przez nie dyskursu statyki lub dynam iki) stosuje tę sam ą taktykę gry i formy zarazem: nie kopiuje w szak w yznaw czo w imię niepodw ażalności czyjejś formy, nie elim inuje także w im ię gry bez partnera, lecz zachow ując - m odyfikuje, odrzucając - przyw ołuje5.

Sposób, w jaki pisarz w ykorzystuje dynam ikę i statykę jednocześnie, najle­

piej byłoby pokazać w racając rów nież w ram ach jeg o tw órczości do pew nego

„m iędzy” : do tego, co dzieje się raczej w parach utworów, w czw órkach, itd., niż w utworach pojedynczych: w K osm osie o r a z P ornografii; Ślubie o r a z Ope­

retce', Iwonie, księżniczce Burgunda o r a z Ferdydurke.

W każdym razie kluczow y dla twórczości G om brow icza zbiór utw orów taką w łaśnie m ożliw ość oferuje. Pozwala odsłonić kom pleksow ość obserw acji prze­

prow adzanych przez pisarza, który na swoich bohaterach zdaje się w poszczegól­

nych utw orach pokazyw ać różne w arianty realizow ania się relacji m iędzy dyna­

m iką a statyką (grą a formą).

Szkicując taki projekt zatrzym am się tu w szakże na jednej tylko parze utw o­

rów: Przygodach i Zdarzeniu na brygu Banbury, których podobieństw o narzuca się nieodparcie - są one przedstaw ionym i w pierw szej osobie, a zw iązanym i z opuszczeniem Europy opisam i podróży podjętych, zgodnie z deklaracją (tego sam ego narratora czy różnych narratorów ?), w 1930 roku (pierw sza jesien ią, dru­

ga wiosną). Być m oże - wtedy, ale na pewno nie w w ąskorealistycznie pojętej

„rzeczywistości” . Tytuły obu opowiadań były pierwotnie bardziej znaczące - pierw ­ szy brzmiał: Na 5 m inut p rzed zaśnięciem, drugi zaś zawierał dopowiedzenie: „(czyli aura umysłu F Z antm ana)”; w skazyw ałyby więc na psychikę jak o podstaw ow e odniesienie dla tych podróży. A utor potem zatarł te ślady (podbudow ane jeszcze usuniętym z pierw szego w ydania Krótkim objaśnieniem ), ale m ożem y je przecież znów odsłonić. Zarazem nie pow inniśm y zapom inać o przyw oływ anym tu świe- cie w jeg o podstaw ow ej przestrzennej wielokierunkow ości (Europa, czyli Zachód, ale z w yróżnieniem północy - Reykjaviku, Kair reprezentujący O rient, A m eryka Południowa) i jednocześnie pomijać jakiegoś paradoksalnego centrum: Polski, San­

dom ierskiego... Przestrzenie zatem - psychiczna i, by tak rzec, geograficzna, do­

pełniają się naw zajem .

Obie podróże na samym początku zaw ierają - elim inujący w zarodku w spo­

m nianą w ąskorealistyczną perspektyw ę - elem ent w ybijającego ze zdrow oroz­

sądkow ych torów zaskoczenia, nieprzew idzianej, gw ałtow nej i absurdalnej zm ia­

ny dekoracji. Z m iana ta w Przygodach zostaje zdeterm inow ana w ypadnięciem z „norm alnego” statku o nazwie „ L O rie n t” i znalezieniem się w yłow ionego pasa­

żera na jakim ś bliżej nie określonym wielkim jachcie, w Z darzeniach natom iast - pom yleniem przez narratora statku: zam iast na um ów ioną „B erenice” w siada on na obcego „B anburego”. Bezim ienny narrator P rzygód stw ierdza jedn ak, że to, czego doznaje, nie je st mu obce: znał to, w iedział o tym, m oże naw et tęsknił za tym, co nazyw a - przynoszoną przez świat - torturą; wita to, co z daw na znajom e,

„ m o j e od daw na” (P 101). W przypadku Zdarzeń co najm niej jed en ułam ek zda­

nia („gdyż zaw sze wiem , na czym się skończy”, Z 150) i jed n o pełne zdanie („K ie­

5 G om brow icz filozof. Wybór i oprać. F. М. С a t a 1 u с с i o, J. 1 11 g. Kraków 1991, tu zw łasz­

cza: F. M. C a t a l u c c i o , G om brow icz f ilo z o f Zob. też J. M a r g a ń s k i , W stron ę filo zo fii.

W: G om brow icz, w ieczn y debiutant. Kraków 2001.

(4)

dyś, ju ż dawno, rozdaw ałem w ten sam sposób karm elki i z nie lepszym skut­

kiem ” , Z 135) świadczy, że działania takie, ja k właśnie opisyw ane (po których narrator, być m oże, zatarł ślady tak, jak robi to aktualnie, paląc kartki z zapiskam i, żeby się nikt nie dom yślił - m oże tego, iż jest pisarzem ) podejm ow ał ju ż w cze­

śniej. Kilka uników stosow anych przez narratora (w m om encie, gdy ktoś podej­

rzew a, że je st bardziej doświadczony, niż w ydaje się na pierw szy rzut oka), po­

dobnie ja k jeg o strategia przeczekiw ania niepom yślnych okoliczności, zdają się tę pow tarzalność rów nież potw ierdzać. Ale jednocześnie ten sam narrator głośno de­

klaruje, że podróż odbyw a pierw szy raz. Podobnie zresztą narrator Przygód nad­

m ienia w którym ś m om encie: „zapoznaw ałem się po raz pierw szy [...]” (P 106).

Z azębiają się tu ze sobą zatem dwa czasy: ten, który zakłada kołow ość i pow ta­

rzalność, i ten, który przynosi zdarzenie pierw sze i kolejne - czas linearny.

W peregrynacjach, które narrator opisuje z w łasnego punktu widzenia, natyka się on jednak i na to, co zewnętrzne: świat i ludzi. I w tedy akcentuje podstaw ow ą z tym więź. W Przygodach dręczone „ja” niepokoi się - co szczególnie znaczące - 0 profit dręczyciela: „zacząłem się lękać, że tortura stanie się w reszcie czym ś zbyt mało człow ieczym , by M urzyn mógł odnieść z niej jakąkolw iek korzyść” (P 102).

W Z darzeniach narrator konstatuje: „od początku w szystko było m oje, a ja, ja by­

łem taki w łaśnie jak w szystko - zew nętrzność jest zw ierciadłem , w którym prze­

gląda się w nętrze!” (Z 151). Świat G om brow icza okazuje się światem zw iercia­

dlanych odbić, które tw orzą jed n ą całość, a w łaściw ości każdego z nich jako od­

w rotność pojaw iają się w drugim, w ykluczając izolację.

Przyw oływ ane opow iadania dom agają się więc przyjęcia tej w łaśnie perspek­

tywy: zw ierciadlanych pow tórzeń i odwrotności (będących w ersją form y i gry).

W Z darzeniach na biygu Banbury narrator jest św iętoszkiem - tego określe­

nia użył sam pisarz w wycofanych w trakcie druku uwagach do Pam iętnika z okresu dojrzew ania - choć nie w yrachow anym w sensie m olierow skim . Św iętoszkow a- tość tę w yznacza zarów no okrzyk: „Bójcie się Boga, Thom pson [...]”, ujaw niający charakter w iary narratora (Bóg represyjny), jak i jego interpretacja obojnakości ryb („To na pew no jest m ałżeństw o - w każdej rybie jest m ężczyzna i kobieta, 1 m alutki ksiądz”, Z 148), odsłaniająca jego korny stosunek do Kościoła, zdolnego zdjąć grzech z erotyki, jeśli ta zostanie zinstytucjonalizowana. Europa zatem, z któ­

rej się wyw odzi Zantm an, czyni z niego podw ójne dziecko: w sensie św iatopoglą­

dow ym i społecznym .

C hrześcijańska „form a”, z której wyrasta bohater, absolutyzując duchowość ro­

zum ianą jako czysta pozytywność, przynosi w konsekwencji obsesję czystości - w sensie dosłownym i przenośnym. W sensie przenośnym absolutyzacja ducha pro­

wadzi do negacji zmysłowości (ta, a z nią w ogóle Natura, musi być w konsekwencji rozum iana jako brud). O sobie natomiast może bohater powiedzieć, że jest czysty jak aniołek. Ale zacięcie dydaktyczne sprawia, iż dodatkowo występuje on jako strażnik powołany do pilnowania czystości innych - za pom ocą czy to represji (do­

nos do kapitana), czy kupienia „poprawności” (za pięć szylingów m at um yje nogi), czy... napojenia m leczkiem jak szczeniaczka (Z 144). Przyjm ując sam ozwańczo tę rolę narrator stwierdza z ulgą brak na pokładzie zasadniczego zagrożenia m oralno­

ści - kobiet („bo gdyby choć jedna znalazła się na statku... brr... któż by m ię ochro­

nił. [...] Dzięki ci, B oże!”, Z 145). Z ulgą też konstatuje nieustanne zatrudnienie m a­

rynarzy przy czyszczeniu statku. Ale jedna i druga ulga okazuje się iluzoryczna.

Ś W I A T G O M B R O W I C Z A M I I ; D Z Y P A R A D Y G M A T A M I 59

(5)

Wizja (ideał) czystości okazuje się iluzją czystości, dającą się utrzym ać tylko za cenę hipokryzji: nie można nie widzieć, że marynarze szorując pokład - zarazem go brudzą; nie m ożna też nie zauważyć, że chociaż brak kobiet, m ężczyźni mimo to podlegają ciśnieniu erotyzmu. Kłamstwem wszelako w systemie poznawczym Zant- m ana jest nie tyle to, że słowa nie są adekwatne do faktów (zgodnie z klasyczną definicją prawdy), ile to, że fakty nie są adekwatne do słów (nakazów, zakazów i zawarowanego przez nie stabilnego porządku). Zgodność tę należy przywrócić, chociażby powierzchownie. Utrzymaniu porządku służy więc to, że nikt nie widzi nieporządku (np. nie ma znajomych, którzy m ogliby coś zobaczyć: po drobnom iesz- czańsku narrator panicznie boi się jakiegoś skandalu... skandalu ciała). Ponadto za­

kłamać rzeczywistość m ożna dwojako: zmuszając innych do m askow ania niew y­

godnych faktów (skoro nie da się umyć nóg, Zantman radzi - na pokaz - je przypu­

drować) lub narzucając (także samemu sobie) pewną, szeroko rozum ianą, ślepotę na empirię (czego być nie powinno - tego nie ma: skoro nie ma kobiet na pokładzie, nie może być pocałunku). Podobnie jak erotyzmu Zantman nie chce też widzieć (jako nie pasującej, jak się zdaje, do tego najlepszego ze światów) śmierci. Dlatego w ście­

ka się, że m usiał zobaczyć samobójstwo skorpiona, nie chce oglądać połykanych żywcem ostryg, itd.

Jego m yślenie m a charakter spekulatyw ny i w prostej linii zdaje się w yw odzić z m yślenia celow ościow ego (sparodiowanego już onegdaj w osobie Panglosa przez Woltera): św iat nie tyle je st „jakiś”, ile pow inien być określony, tzn. zgodny z (ro­

zum ną) fo rm ą -h ie ra rc h ią zaprojektow aną przez Boga, potw ierdzoną autorytetem Kościoła. Tożsam ość ludzka nie jest tu w artością autonom iczną: prototyp P anglo­

sa, Leibniz, tw ierdzi wszak, iż definicyjna tożsam ość wiąże się z w ypełnieniem właściw ego m iejsca w hierarchii ustanowionej przez Boga6: zaakcentow anie przeto przez załogę podobieństw a chłopca okrętow ego do kobiety, zaburzające ostre gra­

nice, łamie to praw o „w łaściw ego m iejsca” .

Takie m yślenie, zastosow ane wobec Natury, przynosi wszelako zabaw ne rezul­

taty (Zantman zresztą bardzo słusznie określa siebie jako przyrodnika-teoretyka):

wyjaśnienie, że ryby w yskakują z wody lub połykają wszystko z pow odu zaślepie­

nia zmysłów, należy do dziedziny fantazji pseudonaukowych, aczkolw iek przez słu­

chaczy pożądających wyjaśnienia bywa przyjm owane z powagą. Niemniej Smith np. mógłby dowieść nieporozumienia, gdyby zrealizował swój pom ysł „użycia” (em- piria) Zantm ana jako nowego Jonasza.

Istotniejsze jednak, że sam bohater czasami uświadamia sobie własne m ędrko­

wanie (szczególnie to na pokaz, a raczej: tak, aby ktoś słyszał) i dostrzega własne ograniczenie poznawcze: „M am słaby umysł. Mam słaby umysł. Przez to zaciera się różnica pom iędzy rzeczami, a także między dobrem i złem ” (Z 148) - konstatuje.

Potrafi zobaczyć siebie z zewnątrz: „Po chwili jednak m uskuły twarzy mi zelżały, ukazała się na niej okropna, beznadziejna głupota [...]” (Z 128) - i na tym polega jego przewaga nad wspom nianym tu Panglosem. W takich m om entach uw idocznia się także jego - powaga. U jaw niający się w ten sposób dystans, um ożliw iający też np. kapitanowi i pierw szem u oficerowi wyjście z błędnego koła wzajem nego kłucia się (prototyp zachowań Kawalerów Ostrogi w Trans-Atlantyku), zyskuje mu rów ­

6 Pisze o tym A. O. L o v e j о y w sw ym studium porządku hierarchicznego ( Wielki łańcuch bytu. Studium z d zie jó w idei. Przeł. A. P r z y b y s ł a w s V i. Warszawa 1999).

(6)

Ś W I A T G O M B R O W I C Z A M I Ę D Z Y P A R A D Y G M A T A M I 61

nież w oczach innych uznanie: nagle postrzegają w nim oni doświadczonego pod­

różnika, starego wilka m orskiego (do bycia nim zainteresowany akurat - chciałoby się powiedzieć: panicznie - wolałby się nie przyznawać, bo przecież to podw ażało­

by jego czystość).

Skoro jednak przedstawia siebie jako wzór cnót: czystego, porządnego, m ądre­

go, m ałom ównego, skromnego strażnika porządku, kurczowość, z ja k ą to robi, prze­

obraża sam ozadowolenie w parodię doskonałości, a jego sam ego czyni - tym bar­

dziej że m ożna by w jego imieniu, Zantman, odnaleźć aluzję do angielskiego ,^a n y ” - błaznem. Przy okazji dociera do niego, że to właśnie ta jednoznaczna pozytywność w gruncie rzeczy sprawia, iż inni stają się jego przeciwieństwem („Gdybym nie był skromny, nie byłoby tyle nieskrom ności”, Z 138). Nic dziwnego, że ci inni pozwala- ją m u także zobaczyć rewers jego postawy. Np. dziecinność jako infantylizm, skrom ­

ność jako bezwolność, legalizm jako tchórzostwo, um iłowanie czystości jako hipo­

kryzję. Przez kapitana w którymś m omencie Zantm an (rumiany, świeży) potrakto­

wany zostanie jak maminsynek, który nigdy nie puścił spódnicy rodzicielki lub „baba”

(to pogardliwe określenie kobiety przywołuje stereotyp jej niższości i zależności, w znacznej mierze podbudowany przez chrześcijaństwo); łatwo zatem m ożna mu udowodnić, że tak samo jak ulega wcześniejszym autorytetom - ulega też każdej innej przewadze: zarówno kapitana, zmuszającego go do ośm ieszającego deklaro­

w aną duchow ość chodzenia z opuszczoną, odsłaniającą ciało skarpetką, ja k i załogi, która zmusza go do zaszycia się w kąt i przyjęcia pokornej strategii przeczekania.

Charakterystyka Zantm ana ujawnia więc zwierciadlane odwrotności, które w y­

nikają zarówno z odbicia w jego (lustrze) sam ow iedzy,jak i z odbijania się w lustrze wiedzy innych. Jednak nie można nie dodać, że zwierciadlane odwrotności pojawia­

ją się też w charakterystyce drugiej strony.

Aż nazbyt wyraźnie podkreślona zostaje cielesna natura wszystkich członków

„niskiej” załogi statku, „wycirusów” (określenie uzmysławiające brud, w przeciwień­

stwie do czystości Zantmana), „starych wyg” (w przeciwieństwie do infantylnego bohatera), „diabłów ” (w przeciwieństwie do anielstwa narratora) i „w yżeraczy” (co akcentuje ukierunkow anie na brzuch, nie na m yślącą głowę, w yw yższaną od cza­

sów Platona), występujących jako zbiorowość: „oni” (w przeciwieństwie do zindy­

widualizowanego narratorskiego ,ja ”). Ci dzicy (Natura) i wyuzdani (brak kulturo­

wych rygorów) ludzie zmuszeni zostają jednak do przyjęcia roli, jak określi to jeden z nich, grzecznych (właśnie kulturowo ubezwłasnowolnionych) „dzidzi” (Z 132) - co kapitan ujmie dziarsko: dzielni i zacni chłopcy. Załam anie ugrzeczniającego po­

rządku wydobyw a jednak, paradoksalnie, spod wulgarności, będącej nań re a k c ją - zaskakującą uczuciowość, nawet sentymentalizm, utopijne wizje, naiwne m arzenia 0 miłości (nie za pieniądze!), o rozkołysaniu się, o modrym niebie Argentyny i cud- -dziewczynach; do głosu dojdą delikatne słowa, zdrobnienia, pieszczoty, pocałunki 1 - baśniowość, rojenia, sny, nostalgiczne zawodzenia, piosenki, właściwie poezja...

z odwołaniem do Sindbada i do biblijnej, acz akurat szczególnej w kontekście Świę­

tej Księgi, Pieśni nad pieśniam i włącznie.

Ponadto ta „druga strona” również odpowiada na podstaw ow e ontologiczne, epistemologiczne, antropologiczne i aksjologiczne kwestie, na które daw ał swoje recepty Zantm an - ale są one inne, w sposób zwierciadlany odwrócone... Ale chyba konkurencyjne.

M arynarzy opisuje Zantm an poprzez wielkie chamskie łapy, które łatwo puchną

(7)

i nabiegają krwią, oraz wyginanie się przypominające „niektóre ziem iste glisty”

(Z 120) - w takich opisach zawiera się cała jego pogarda, ale i cała prawda o „ziem ­ skim” charakterze tych ludzi (opozycyjnym wobec eksponowanej duchowości Zant- mana). Ten charakter przejawia się także w ruchu w ahadłow ym (czy raczej koło­

wym) m iędzy m orzem a ziemią, reprezentującymi m ityczną kobiecość w dwu jej wersjach, oraz m iędzy dziew czyną (portową dziw ką raczej niż ślubną m ałżonką) i częściej burdelem , gdzie „załatwia się” miłość za pieniądze, niż dom em „z m am u­

sią i tatusiem ” a - m iłością homoseksualną. To stwarza zasadniczy kontrast z pra­

wem surowego Boga Ojca.

Jednak przeciw staw iona stałości prawa i hierarchii dynam ika życia (i użycia) ujawnia się także jako ogień rozpalający załogę. Podobnie podkreślana jest „pełno- krwistość” (krew to wyraźna opozycja wobec m leka serwowanego przez Zantmana:

aktywistyczna czerwień przeciwstawia się duchowej, kontem placyjnej bieli) m ary­

narzy - co wyznacznikiem ich postawy czyni serce, miłość przechodzącą w nam ięt­

ność, wreszcie zmysłowość. Tak scharakteryzowana załoga stanowi pozytywny kon­

trast z „m ózgow ym ” Zantm anem, z którego tchórzostwem kontrastują też żeglarska fantazja i śmiałość. M arynarze reprezentują żywioł, który w iąże się z przeciw staw ­ nym żywiołem - i żyw iołowa siła decyduje też o ich działaniu, a nie teoretyczny porządek. W śród nich zamiast hierarchii do głosu dojdzie analogia (jeśli samiec wieloryb może tęsknić, to i oni, którzy też są ssakami), podobieństwo (np. chłopca okrętowego do kobiety), sprzyjające obejmowaniu, łączeniu się, tworzeniu par, a nie indywidualizowaniu i oddzielaniu (granica odpowiedzialna za formę).

Thompson, którego usta układają się w ryjek przypominający, że człowiek jest ssakiem, a więc elem entem Natury, mówi: „Kapitan i porucznik są zbyt surowi, sir.

Nie m ogę sobie użyć - nie m ogę sobie wygodzie - zdycham , sir" (Z 132). To „w y­

godzie” z punktu widzenia Zantm ana wydaje się tylko w ulgarnością i nieprzyzwo- itością: dla ludzi stawiających sobie taki cel nie będzie wszak nic świętego, podob­

nie jak dla żołnierzy w koszarach. Podejrzewa on ich o nieustanne trzym anie się za brzuch od śmiechu ze spraw dla niego najpoważniejszych, o m ałpowanie, przekrę­

canie (wszystko to przejawy ludowej karnawałowości w duchu bachtinowskim , bar­

dzo dalekie od oficjalnej - również w ujęciu Bachtina - powagi Zantmana). Przy tym ma poczucie, że ponieważ podleganie panującym na pokładzie restrykcjom ozna­

cza dla m arynarzy umieranie, więc „Porządek, karność i czystość na tym statku, to cienka błonka, która lada chwila może prysnąć i ma się ku tem u” (Z 135).

Opozycję wobec traktowania tego, co jest widziane (a raczej: co należy poka­

zać, zasłonić, widzieć lub nie dostrzegać), jako wiedzy czy absolutnej prawdy o rze­

czywistości, wyraża gra w oczko, którą podejmuje załoga, wzajem nie wyduszająca sobie oczy. To bunt przeciwko dotychczasowemu ich preferow aniu (jeśli jej człon­

kowie m ają brudne nogi, m uszą za karę patrzeć na nie godzinam i; zresztą kara za

„w yduszenie” obejm ie też konieczność połknięcia przez przestępcę wyduszonego oka). Nie przypadkiem Zantm an zdaje się traktować to jako atak „przeciw ko” sobie:

podkreśla, że na punkcie oczu jest szczególnie drażliwy, a kciuk w ym ierzony w jego gałki oczne zm usza go do wycofania się ze swoimi napom nieniam i. D oświadczenie marynarzy mówi im jednak, że w tym samym fakcie m ożna zobaczyć - stworzyć - obrazy czegoś zupełnie innego: to samo cielsko samicy wieloryba, wyłowionej, z nu­

dów, przez Smitha, daje oficerowi asumpt do filipiki przeciw ciału - do podkreślenia vanitas (ścierwo, padlina, kupa łoju, wzdęty kadłub), gdy tym czasem załoga słysząc

(8)

Ś W I A T G O M B R O W I C Z A M I Ę D Z Y P A R A D Y G M A T A M I 63

o wieku (17 lat) owej samicy, i to w dodatku - ssaka (o przyznawaniu się do tego pokrew ieństw a była ju ż mowa), wpada w tęskne rozmarzenie: bo siedem nastolatka to - m łodość, miłość, rozkosz, szczęście.

Dochodzenie do wzajem nego poznania związane też zostaje w przypadku m a­

rynarzy raczej z niekończącym i się rozmowami (skontrastujm y to z nadzwyczajną pow ściągliw ością Zantmana, który nieustannie ma poczucie, że powiedział za w ie­

le), a naw et bardziej z ciałem niż z głosem: kiedy zabronione zostaną wypowiedzi miłosne (Smith grozi, że zmusi wypowiadających do p o łk n ię c ia -ty m ra z e m -s łó w ; zresztą o tej powtarzalnej dośrodkowości będzie jeszcze m owa), w kładają oni całe uczucie w odezwania się i zachowania nie mające nic wspólnego z językiem ero­

tycznym , które jednak - stają się erotyczne. Podobnie cały proces poznawania prze­

staje m ieć charakter teoretyczny: przykładem kuchcik, zafascynow any żarłaczami, który wrzuca do ich wnętrza wszystko, co mu wpadnie w ręce, zarazem łącząc to poznawanie z przyjem nością i „przedziwną rozkoszą” (Z 127), a więc również z ero­

tyzm em (nic dziwnego, że przez strażników porządku na pokładzie uznany zostanie za chorego).

Tak więc zw ierciadlaność ujawnia się nie tylko „w ” postaw ie Zantm ana czy załogi, ale przede w szystkim m iędzy postawam i. M ożna pow iedzieć, że dopełnia­

ją się one, jak w czasie dopełniają się dzień i noc: bo też w istocie przecież dzień oznacza tu panow anie koncepcji Zantm ana, gdy noc należy do załogi.

A le tę odw rotną sym etrię m ożna też ująć w kategoriach przestrzennych. N aj­

pełniej oddaje charakter Zantm ana jego „choroba m orska” jako reakcja na m orską w odę - ten, jak m ów ią znaw cy tem atu, „pow szechny sym bol pierw iastka żeńskie­

go”7 i elem ent likw idujący linearność historii, a w prow adzający na now o pierw ot­

ną integralność8. Owo „zadośćuczynienie żądaniom żyw iołu” (Z 113), po zw róce­

niu mu w szystkiego (a jest to rzeczyw iście „w szystko”), co bohater ma wewnątrz, prow adzi do poczucia, że ów jest „pusty, aseptyczny i lekki” (Z 113), i przypom i­

na opis stanu nieledw ie m istycznego. Tym czasem - i to narrator akcentuje ten zw iązek - jed en z m arynarzy dośw iadcza czegoś w ręcz przeciw nego: połyka ka­

w ałek liny, która dzięki ruchowi robaczkow em u przew odu pokarm ow ego (oczy­

w iście w yjaśnienie Zantm ana) działa ja k winda w ciągająca go na górę m asztu - nie trzeba dodaw ać, że ów m arynarz nie stał się przez to ani pusty, ani aseptyczny, ani lekki, bo owo „szczytow anie” m a charakter raczej zm ysłow y i seksualny niż duchow y. O dśrodkow ość stanu nudzenia u narratora zostaje zatem dopełniona dośrodkow ością„chłonnej” reakcji marynarza, który żyje i poznaje wnętrzem swego ciała. A le - jak zauw aża narrator - m iędzy obydw iem a stronam i zachodzi „opacz­

na tożsam ość” (Z 114). W ten sposób m im ow olnie te dwie tak różne, w ydaw ałoby się, „strony” w sporze o istotę świata zostają połączone jakąś zupełnie podstaw o­

w ą więzią.

O tóż ta „opaczna tożsam ość” w ydaje się tu w ogóle pojęciem kluczow ym . Jednak zanim w yciągniem y z tego pojęcia konsekw encje - dopełnijm y obraz sy­

tuacji na statku.

7 Zob. E. F r o m m, M iłość, p łe ć i m atriarchat. Przeł. B. R a d o m s k a , G. S o w i ń s k i . Poznań 2002, s. 63.

8 Zob. M. E l i a d e , Traktat o h istorii religii. Przeł. J. W i e r u s z - K o w a l s k i . Wstęp L. K o ł a k o w s k i . P osłow ie S. T o k a r s k i . Łódź 1993, s. 191.

(9)

Teoretycznie „ponad” załogą i Zantm anem m iejsce zajm uje dow ódcza „trój­

ca” : kapitan i jeg o dwaj oficerowie. Drugiego oficera w idzim y jak o niezm ordo­

wanie dozorującego szorow anie pokładu, ale poza tym w łaściw ie je s t „bez w yra­

zu”, nawet bez imienia. Kapitan nazywa się Clarke: Czysty, pierw szy oficer: Smith, czyli Kowal (rzec by można: Pan Ognia) - by rozszyfrow ać ich nazw iska ciągle pozostając w obszarze język a angielskiego. D opełniają się oni: C larke w ym yśla głową, Smith w ym yśla gębą (jest od krzyku). Smith terroryzuje załogę za pom ocą św iderka - obrazu połączenia linii prostej i koła. W ten sposób utrzym uje j ą przy pracy, być m oże m ało potrzebnej, ale lepsze to, „niż cośkolw iek innego” (Z 123):

„cośkolw iek” - to zapew ne niechciana zm ysłow ość (przypom nijm y jeg o inter­

pretację sam icy w ieloryba). Jednak „dośw iadczenie Jonasza”, do jak ieg o chciał użyć Zantm ana, w skazuje, że dąży do utrzym ania w ryzach także drugiej strony.

Na pew no jednak w kryzysowej sytuacji w ykona taki sam krok ja k kapitan.

Kapitan zaś podkreśla, że m a w ładzę absolutną (z nachyleniem terrorystycz­

nym), co sprawia, że jeg o wola m oże być rów noznaczna z zachcianką: je st panem życia i śm ierci w szystkich na pokładzie. D eklarow aną jego rolą je st utrzym yw a­

nie porządku i czystości. W każdym razie oficjalnie. „N ieoficjalnie” kapitan ma oczy jak ogarki (ogień!) i marzy, by być „goły i w łochaty” (Z 119). O ficjalnie zatem stoi po stronie Zantm ana, skrycie - po stronie załogi (nic dziw nego, że określony zostaje za pom ocą oksym oronu: „suchy w ilk m orski” (Z 113)). O w ­ szem, gotów je st napoić m arynarzy tranem (analogia do m leczka Zantm ana) dla uspokojenia nastrojów, ale jaw nie ironizuje, gdy w ykłada - w duchu chrześcijań­

skiej miłości bliźniego - jak ich ukarze śm iercią przy w tórze w ersetów z E w ange­

lii. O statecznie też nie użyje podczas buntu niebieskiego brow ninga (znam ienny kolor pistoletu: duchowy). I prawdę powiedziawszy - wygląda na to, że ta na okręcie Najwyższa Wola, targana zmysłowymi pokusami (z zazdrością dostrzega, że wszyst­

ko w okół niej sobie używ a!), przyłączy się do zbuntow anej załogi. W tym sensie ta „trójca” zdaje się zajm ow ać m iejsce raczej „m iędzy” niż „ponad” w spom niany­

mi dw iem a stronam i, utożsam iając się raz z jedną, raz z drugą.

I w reszcie: okręt. C zyszczony nieustannie na w ierzchu, opisyw any słowam i budzącym i dla jeg o stanu najw yższe zaufanie, przy bliższym w ejrzeniu odsłania sw oją stronę niebezpieczną: pordzew iałe rury, nadgryzione przez szczury burty i widoczne pęknięcia. M iędzy czystością a rozkładem sytuuje się grotreja spiral­

nie skręcona w literę S (bardzo przypom inającą świderek). Ponadto życie dzienne na pokładzie bardzo różni się od życia nocnego pod pokładem (gdzie m ieści się królestw o załogi i - szczurów znam iennie zw ijających się w kółka z żądzy i bólu, gdy gryzą w łasne ogony). I oto Zantm an czuje tożsam ość naw et z okrętem : z tym ciasnym , coraz bardziej ciasnym pudełkiem (o troistym charakterze), gdzie um iesz­

czeni są wszyscy i gdzie brak dyskrecji w ykazują nie tylko m arynarze, lecz nawet rury okrętowe, „które w ypraw iają dziwne jakieś zawijasy, rów nież m o j e” (Z 134;

podkreśl. L. W.).

O dnajdujem y w ięc w Zdarzeniach na brygu B anbury trzy poziom y, tw orzone przez: dow ództw o, pasażera i załogę, okręt. Te poziom y hierarchiczne stają się zarazem analogiczne, a z analogicznych poszczególnych „opacznych tożsam ości”

wyłania się jedn a „opaczna tożsam ość” : całościowa, oparta teraz na analogii zw ier­

ciadlanych odbić, w szędzie pow tarzających i odw racających to samo.

Pojęcie „opacznej tożsam ości” zostaje sform ułow ane jak o w yraz zrozum ienia

(10)

Ś W I A T G O M B R O W I C Z A M I Ę D Z Y P A R A D Y G M A T A M I 65

przez m ające od w ieków decydujące znaczenie w europejskiej kulturze Cogito - czyli św iadom ość m ów iącą o sobie z m egalom anią: „Ja”, a tu obdarzoną narracyj­

nym głosem Zantm ana - że w istocie stanowi ono tylko jeden ze składników skom ­ plikow anej i dynam icznej całości osoby ludzkiej. Skom plikow anej, poniew aż Ro­

zum i N am iętności dają jednako (choć nie jednakie) odpow iedzi na te same zasad­

nicze pytania, a W ola-D ow olność staje raz po stronie je d n e j, raz po drugiej, pozw alając na przem ienność przew ag „załogi” i „pasażera” w tej czystej i brudnej zarazem łupinie okrętu ciała9. Tożsamości człow ieka nie daje się ju ż sprowadzić do tożsam ości pojedynczej jego składowej, naw et jeśli jest nią Cogito - choć po­

głosem ongisiejszej przew agi Rozumu pozostaje nazw anie tego nowego rodzaju skonstatow anej przezeń tożsam ości właśnie „opacznym ” . O paczność ta wydaje się jednak relatywna: w ynika z zestaw ienia z pojęciem tożsam ości takim , jakie przez wieki w kulturze europejskiej uznaw ano za w yłączne na skutek uzurpacji Cogito - i o którym ju ż w spom nieliśm y (Leibniz). Tradycyjne pojęcie tożsam ości było „tw arde” , ściśle sprecyzow ane i w ynikało z zajęcia przez człow ieka określo­

nego m iejsca w hierarchii: m etafizycznej, społecznej, kulturow ej itd., co czyniło go „typem ” odrębnym od innych ze względu na różnice zew nętrzne. W yłaniająca się natom iast tutaj konkurencyjna tożsam ość je st płynna, dopuszcza do głosu roz­

maite racje różnych składników ludzkiej osobow ości, nie zakłada jak iejś ostatecz­

nej krystalizacji i - przede w szystkim - opiera się na diagnozie dynam iki sił w ew nętrznych, traktow anych jako w zględnie autonom iczne elem enty w ramach całości.

„W zględnie”, bo prezentacji przygody G om brow iczow skiej tożsam ości nie da się po prostu definityw nie zakończyć w tym m om encie (a m oże i w żadnym innym). Jej w ym iar odm ienny dopisują Przygody, w prow adzające kolejne „lustrza­

ne” - tym razem wobec poprzedniego opow iadania - sytuacje.

Jeśli Zdarzenia na brygu Banbury w nosiły m otyw św iadom ego porzucenia Europy, w której pozycja narratora stawała się coraz „przykrzejsza i bardziej nie­

w yraźna” (Z 112), a jego pierw szą reakcją na morze był odruch wymiotny, to w pad­

nięcie narratora P rzygód do morza, pow odujące niebezpieczne zachłyśnięcie się, zapoczątkuje całą serię powrotów do Europy (nie w spom inając ju ż o tym, że w Zda­

rzeniach narrator nie zdąży na statek noszący imię egipskich księżniczek, gdy w Przygodach płynie początkow o właśnie do Egiptu).

Ale odbicia zw ierciadlane są tu jeszcze bardziej wyraziste.

W Przygodach zam iast nieodw ołalnie zw iązanego z m orzem brygu (kształt linii) ze Zdarzeń, o szybkości w ygaszanej popraw nym liniow ym kursem , a w zm a­

ganej dostaniem się na zabronione wody oraz o w łaściw ościach innych na pokła­

4 Od czasu Calderonowskiego Odysa z dydaktycznej M agii grzechu (P. C a l d e r o n d e l a В a r e a , A utos sacram entales: Wielki teatr św iata. - M agia grzechu. - Życie j e s t snem. Wybrał, przeł., oprać. L. B i a ł y . Wrocław 1997), kiedy to alegoryczne postacie zm ysłów, tęskniących za egzotycz­

nymi barwami, światłami, woniami Arabii (a w ięc zm ysłow ym W schodem) przeciwstawiały się w y ­ stępującemu jako sternik Rozum owi (pochodnemu rozumu Boskiego, w cielonego w B iblię, znak kul­

tury Zachodu), marzącemu o ascetycznej Tebaidzie, nie zmienił się w iele obraz człow ieka jako nawy płynącej po morzu życia - trójpoziomowej całości złożonej z tego, co duchowe i boskie (lineam ość), tego, co cielesne i naturalne (kołow ość), i tego, co zawieszone m iędzy przeciwieństwami. A le zmieniła się interpretacja owej żeglugi, bo Gombrowiczowski Odyseusz okazuje się nie tylko negatywnie „zw e­

ryfikowanym” podróżnikiem calderonowskim, ale i wykpionym przez Woltera Panglosem - w zboga­

conym jednakże o krytyczną samoświadomość.

(11)

dzie (porządek linearny), innych pod pokładem (linia gryząca w łasny ogon...) i je sz ­ cze innych nad pokładem (kształt S) - pojaw ią się cztery w ersje kolistości. Jeżeli bryg potraktow aliśm y jak żyjące ciało, kołowość m ożem y uznać za obraz Natury:

materii (w tym antynom ii żyw iołów ) i jej cyrkularnego ruchu. Pojaw ia się tu także kapitan, podobnie ja k poprzednio sygnalizujący Wolę i D ow olność - a zatem ne­

gatyw ną i pozytyw ną stronę w ładzy w ynikającej z nadrzędnego m iejsca w hierar­

chicznym porządku. W Przygodach m usielibyśm y go jed n ak potraktow ać jako w ładzę nie w ram ach osobow ości, ale świata: w Europie, tak istotnej dla w spo­

m nianego narratora, za gw aranta porządku hierarchicznego uw ażany jest Bóg - lub ojciec. U G om brow icza m ożem y zachować tę am biw alencję. Podobnie jak w Zdarzeniach, i w Przygodach w ystępuje narrator: tu jedn ak nie zostaje nazw any - potraktujm y go więc jak o tyleż konkretnego, co i K ażdego (Everym ana). Tak jak poprzednio pojaw ia się też jakaś „obca” załoga lub „inni” ludzie. W ten sposób zostaje zarysow ana analogia m iędzy osobow ością ludzką a światem . Ale nie jest to analogia prosta: jest to odw racające odbicie.

W pierwszej przygodzie kapitan z nienaw iścią przyjmuje sugestię narratora, ja ­ koby był białym murzynem , tzn. jakoby nie był zupełnie biały, jak na pierw szy rzut oka wygląda - zw ażm y zaś, że biel w kulturze europejskiej ma konotacje duchowe, duchowość jako najwyższy stopień zakłada hierarchia metafizyczna i w konsekwencji jej pochodne, uzasadniające status rycerstwa, arystokracji itd. Sugestia dotycząca czerni odnosi się do stóp, czyli tego, co ma kontakt z ziemią, materią, Naturą. Ale to podważałoby uzasadnienie nadrzędnej, „czystej” pozycji udzielnego pana i nieza­

leżnego, na tym pokładzie, Boga. Narrator prezentuje niebezpieczną postawę, będą­

cą zaprzeczeniem postawy Pawła w Dziewictwie - we władcach, generałach etc.

widzącego (męskie) „dziew ice”, czyli osoby nieskazitelne, czyste, których taki wła­

śnie status (oznaczający wyłączenie niskiego wymiaru „kio...”) pozostać musi „świętą tajem nicą bytu” (D 90); tutaj narrator ma poczucie, że właśnie przeniknął „tajem ni­

cę fizjologiczną” - tajem nicę bytu... kapitana (P 96). Sugestia, iż ów jest białym murzynem m oże ujawniać jeszcze jedno: choć ma przewagę ontologiczną(jako w ła­

ściciel i kapitan tego „prywatnego jachtu”), to zarazem w dziedzinie poznawczej tą sw oją pozycją jest w łaśnie ograniczony: nie może poznać przeciw ieństw a i potrze­

buje do tego kogoś innego; ten pan sytuacji będzie w końcu dokonywał sporych wydatków, by skonstruować odpowiednie „laboratoria” na swoje potrzeby i celem umieszczenia w nich narratora - tym samym stając się poniekąd „m urzynem ”, nie­

wolnikiem własnej „sondy” .

Wydaje się zatem, że kapitan, z jednej strony, aby podkreślić swoje wysokie miejsce „nad”, a z drugiej strony - aby uniemożliwić narratorowi ekscesy poznaw ­ cze dla siebie niewygodne (choć, jak zaznacza, nienawiść rozm yw a się wobec mimo wszystko nie zagrożonego poczucia władzy, a może nawet cała sytuacja była tylko pretekstem ), zam yka go „pod” pokładem w „ślepej kom órce” , uniem ożliwiającej w każdym razie poznanie w ładcy i jego domeny. Natom iast dla własnej przyjem ­ ności doświadczenia: zażycia wrażeń i rozkoszy (zatem m otyw acja kapitana jest raczej hedonistyczna), zamyka go w przezroczystym jaju, które puszcza w nieustan­

ny ruch kołowy, mający bezpiecznie trwać lat dziesięć, dopóki nie nastąpi śmierć delikwenta (na razie ma on zapew nioną wodę, pożyw ienie i - lekkość). Dodajmy, że dzieje się to po ośm iu m iesiącach „ślepej kom órki”, co sugeruje okres bliski naro­

dzinom w dziew iątym miesiącu ciąży, ale skoro ten miesiąc ma trwać dziesięć lat,

(12)

Ś W I A T G O M B R O W I C Z A M I Ę D Z Y P A R A D Y G M A T A M I 67

powinniśm y przyjąć paraboliczną wym owę tego faktu - i takie rozumienie utworu musi odtąd towarzyszyć wszelkim aluzjom do konkretu.

Jajo (oznaczające biologiczny początek życia), swym kształtem naw iązujące do koła, w rzucone zostaje do oceanu, jak wspom inaliśm y, żyw iołu kobiecego i za­

razem pozahistorycznego, który zapew nia nieskończoną w ielość kierunków ruchu (coincidentia oppositorum ) i wieczny kołowy naw rót w stanie pełni m ożliwości (w tym życia, potencjalnie będącego ju ż śm iercią i odw rotnie). N atura jednak nie mniej nie poddaje się poznaniu (choć z innych pow odów - je s t po prostu zbyt zm ienna) niż kapitan (który chce być zbyt stały, jednorodny, czysty) i po krótkim czasie narrator daje sobie spokój z próbą uchw ycenia jej porządku, a nawet jej stosunku do Boskiego gw aranta stałości: nigdy wszak nie wie, czy odwróci się tw arzą czy plecam i do nieba, w którego rozm ytych i niew yraźnych zarysach po­

strzega palec Boga (Ojca): wskazujący, a m oże grożący, w każdym razie dom aga­

jący się wyboru, strzegący porządku - lecz w tej przestrzeni m orza to nie ma w ięk­

szego znaczenia. M acierzyński, zielony ocean daje m ożliwość braku wyboru. W na­

turze m ożna tylko „uczestniczyć” i - gdy porządek unierucham ia w ślepej komórce i w ja ju - tu krążyć w „w iecznym ruchu” (P 99) i w iecznym naw rocie (koneksje nietzscheańskie), zarazem zaś bez najm niejszego w ysiłku ze swej strony (w bier­

nej pozycji leżącej) tańczyć dionizyjski taniec („raz dokoła, raz dokoła, raz doko­

ła”, P 98) i śpiew ać z czysto biologicznego szczęścia.

Inni ludzie, którzy się pojaw iają w pierwszej przygodzie, to załoga obcego statku francuskiego tow arzystw a „zjednoczonych dostaw ców ” , których rola nad­

zwyczaj przypom ina rolę położnej - ale nie zostanie ona skom entow ana, tym bar­

dziej z w dzięcznością. Zastosow ane do nich określenie brzm i m ało sym patycznie:

dowodzi przedm iotow ego traktow ania „tow aru” ; ich działanie jest brutalne (roz­

bicie jaja), ich zasadnicza rola zakłada w łaściw ie nie rozpoczęcie, ale zakończe­

nie, ucięcie tej przygody (z czego narrator nie m usiał być zadowolony, zw ażyw szy jego dziecięce tęsknoty).

Pierw sza człow iecza przygoda egzystencjalna zatem to spotkanie z porząd­

kiem - ale i uczestniczenie w Naturze. Jolanta B rach-C zaina przypom ina, że N a­

tura, reprezentow ana przez Boginię, oznacza w ew nętrzność przestrzeni opartej na zasadzie jedności przeciw ieństw (począw szy od parzystości), w idzianej niejako od środka (i to przestrzeni w sensie fizycznym , cielesnym , społecznym ), oraz ko­

łowy, cykliczny naw rót w czasie, gdy tym czasem chrześcijański Bóg w prow adza przestrzeń hierarchiczną, w idzianą z zewnątrz, opartą na linii, oraz czas linearny, sugerujący rozwój i historyczność10.

Tak więc opisany przez narratora stan, do którego później tęsknił, to stan zgod­

ności porządku z ruchem , form y nadanej przez k a p ita n a -je d n a k nie (hierarchicz­

nej) form y własnej, reprezentow anej i chronionej przez kapitana - z naturą, stan połączenia kapitana z naturą, ale nie w sposób m echaniczny, lecz w yłącznie przez jej poznanie, dostarczające przyjem ności. I naw et użyta do tego „sonda” : narrator, choć użyta instrum entalnie i tęsknie spoglądająca na drew ienko podążające w kie­

runku stałego lądu - Europy - uzyskuje z tego dośw iadczenia szczęście, mimo iż teoretycznie skazyw ało j ą ono ostatecznie na śmierć.

10 J. B r a c h - C z a i n a , Bogini. N eolityczne zabytki M alty i G ozo. W zb.: O d kobiety do m ęż­

czyzny i z pow rotem . R ozw ażan ia o p ic i w kulturze. Red. J. Brach-Czaina. Białystok 1997.

(13)

W każdym razie rozbicie jaja oznacza przede wszystkim zastąpienie przestrzeni w ew nętrznej - zew nętrzną. W przestrzeni zewnętrznej następuje w stosunku do poprzedniego stanu zw ierciadlane odw rócenie ról, choć kapitan ciągle zajm uje swe m iejsce w hierarchii, pozostając jej gw arantem , a natura ciągle reprezentow a­

na je st przez obraz naw iązujący do koła.

Jak poprzednio, kapitan w zasadzie zakłada śm ierć narratora i podobnie też skazuje go na „ślep ą kom órkę” pod pokładem . Ale tym razem jeg o stosunek za­

rów no do narratora, jak i do natury - czyni go reprezentantem destrukcyjnej i ne­

gatyw nej strony porządku. Jeśli wcześniej nie działał specjalnie po to, by zadaw ać cierpienie (narratora jajo chroni, m a on w nim pożyw ienie i w odę), teraz stosunek do narratora ujawnia się w postawie drapieżnego tygrysa, który zasm akow ał w ludz­

kim m ięsie, a zarazem - w zabaw ie niew olnikiem , co w jedny m i w drugim przy­

padku zakłada sadyzm i okrucieństw o. Podobnie gdy poprzednio kapitan zam ie­

rzał poznać naturę w jej życiu, obecnie zam ierza poznać j ą w jej m artw ocie, a kie­

rując sw o ją „sondę” w jej głębiny niedostępne dlań i obce ,je g o uścisk om ” - w istocie chce dosięgnąć dna, a więc zarazem pow ierzchni: tego, co charaktery­

styczne dla niego sam ego.

Poznanie natury oznacza teraz poznanie skały (stałość przeciw staw iona zm ien­

ności, tw ardość przeciw staw iona miękkości wody), ciem ności (przeciw staw ionych przezroczystości, jasności, zieleni), m artw oty (przeciw staw ionej życiu) i bezna­

dziei (przeciw staw ionej w ynikaniu nie tylko śmierci z życia, ale i życia ze śm ier­

ci). O puszczona na dno sonda naw iązuje do zarysu kola, ale przecież zostaje znie­

kształcona przez linię prostą, zaw artą w obrazie kuli-stożka, przyczepienie zaś do niej obciążającego balastu jeszcze to zniekształcenie pow iększa. Ta form a staje się bardziej dw uznaczna, skoro kula-stożek przypom ina kulę arm atnią: pozbyw szy się balastu - w ystrzeli ona w górę, a następnie opadnie na w odę niszcząc, być może, kapitana.

N arrator natom iast, w poprzedniej przygodzie reprezentujący zasadę coinci- dentia oppositorum - zasadę Natury, za której stosow anie w poznaniu kapitana został zam knięty w „ślepej kom órce” i z pow odu stosow ania której „uczestniczył”

(ontologia) w kierującej się nią N aturze, obecnie, po przejściu do przestrzeni ze­

w nętrznej, w yraźnie „uczestniczy” w kulturow ym porządku: przedstaw ia siebie jako człow ieka postępującego zgodnie z praw em , niczego nie ukryw ającego, za­

wsze chw alonego przez urzędników, tych strażników zew nętrznego praw a - i w y­

raża z tego pow odu zadow olenie. Poniew aż jedn ak ucieka przed kapitanem , sta­

now iącym tego praw a sym bol (przypom nijm y: negatyw ny, co teraz każe go na­

zyw ać po prostu M urzynem , czyli Czarnym), więc pozostając w zgodzie ze sw ą praw orządnością przyznaje się celnikowi, że - ukryw a i przem yca sam ego siebie.

Ułatwia to kapitanowi jego dopadnięcie. I tutaj może narrator uśm iecha się za w cze­

śnie, zbyt u fn ie... (poprzednio uśm iechnął się dopiero dośw iadczając przyjaznej zm ienności natury). W sadzony w kulę-stożek, w jej z kolei „ślepą kom órkę”, ale tym razem opuszczoną na dno (dno!), styka się z groźną raczej w yjątkow ością losu.

Ta obietnica, którą sobie roił, okazuje się w rzeczyw istości to rturą św iadom e­

go ,Ja ” , zaw sze odpow iedzialnego za m yślenie racjonalne, które oddziela podm iot od przedm iotu i porządkuje świat. Świadom ość, przyw ykła do w arunków dnia, nie w ytrzym uje ciśnienia w arunków sobie obcych i - spotw orniała - zostaje w tło­

czona (P 103) do w ew nątrz (zatem do przestrzeni natury). C iem ność bow iem jest

(14)

Ś W I A T G O M B R O W I C Z A M I Ę D Z Y P A R A D Y G M A T A M I 69

dom eną nieśw iadom ości, a samo ciem ne pom ieszczenie w kuli spełniać tu m oże rolę pieczary, groty - ciem ności poza św iadom ością, gdzie, w edle Junga, pozosta­

w ia się człow ieka, aby m ógł się wylęgnąć i odnow ić11. N arrator m a jedn ak poczu­

cie, że M urzyn w ziął pod uw agę reakcję uwięzionego: szaleńcze m iotanie się we w szystkich kierunkach, pow ołujące znów do istnienia obszar działania zasady co­

incidentia oppositorum (Jung podkreśla, iż coincidentia oppositorum to dom ena nieśw iadom ości12).

O becność innych w tym m iejscu zostaje zasygnalizow ana jedn ym zdaniem:

„W krótce odśrubow ała m nie załoga statku handlow ego »H alifax«” (P 104). O d­

śrubow anie oznacza uw olnienie - odw rotnie niż w przypadku jaja. Zam iast „do­

staw ców ” pojaw ia się też handel - wymiana.

O ja k ą w ym ianę chodzi - podpow iada swoiste interludium m iędzy tymi przy­

godam i: opow ieść o zam ienieniu się miejscam i przez kam ienny bolid z nieba w pa­

dający do m orza oraz w yparow ujące m orze zajm ujące m iejsce w górze, a następ­

nie - naturalnym trybem - (połączenie jej i jego) na sw oje m iejsce wracające.

W trzeciej przygodzie kapitan reprezentuje brak porządku (tak dalece, że pod­

w ażone zostaje naw et jeg o w cześniejsze istnienie), ale brak ten (w ykorzystajm y w tej analizie tożsam ość w prow adzoną przez tancerza m ecenasa Kraykowskiego:

„zero, pow ietrze” (T 12)) też ma swój, acz m ało dostrzegalny, w ym iar: powietrze.

Ono to bow iem , jak o łagodny, pozytyw ny zatem , duch, pow oduje przem ieszcza­

nie się, przy czym „nie m ożna było przew idzieć losów naszych w przestrzeni”

(P 106) - konstatuje narrator, uznając to za je d n ą z zalet swej nadziem nej podróży.

Gdy w ięc poprzednio poznanie wydobyło z natury m artw otę, obecnie natura w y­

dobyw a z porządku zasadę coincidentia oppositorum , a duch, pow ietrze (w ym iar górny) w ykazuje w łaściw ości takie jak - morze.

Sam zresztą balon stanowi zw ierciadlane odbicie jaja, jeg o pow tórzenie, a za­

razem (m ęską) odw rotność: jajo zaw ierało narratora w ew nątrz, balon „urzeczy­

w istnia się” nad nim - ogromny, ale i lekki (analogicznie jak jajo , zdolne do uno­

szenia się w wodzie), zarazem funkcjonując w przestrzeni wewnętrznej: przestrzeni N atury („w ew nątrz próżni łagodny”, P 105). Balon je st okrągły, ale też naprężają­

cy „liny” i dźw igający pod sobą „kosz” z pasażeram i, w ielokrotnie napełniają­

cy się, w zdym ający i w ypuszczający pow ietrze, balon tężejący i elastyczny, balon unoszący się dzięki pow ietrzu rozgrzanem u płom ieniem (aż banalny symbol zm y­

słowości bądź nam iętności) i przede wszystkim - otwarty. W reszcie balon um oż­

liwia poznanie: zobaczenie w szystkiego z szerokiej perspektywy.

W trzeciej przygodzie narrator, „pow róciw szy do siebie” (P 104) - co m ożna odczytyw ać także przenośnie: do siebie sam ego - a jednocześnie „i w Sandom ier­

skie”, w idylliczną okolicę dw orków szlacheckich z ich kaw ą z serem (!) i konfi­

turam i, więc i do sw ojego środow iska, robi różne rzeczy. Pow stanie balonu przy­

pisuje jednak , oczyw iście, nie sobie, swoim zdolnościom technicznym , lecz natu­

rze: jej „ospałem u rozigraniu” (P 105), które (tej jesieni) także jeg o samego zachęca

11 C. G. J u n g , O drodzenie. W: A rchetypy i sym bole. P ism a w ybrane. Wybrał, przeł., wstęp J. P r o k o p i u k . Warszawa 1976, s. 144.

12 Zob. C. G. J u n g , G nostyckie sym bole ja źn i. W: Rebis, czy li kam ień jllozofów . Wybrał, przeł., wstęp J. P r o k o p i u k . Warszawa 1989, s. 376: „Zjednoczenie przeciw ieństw jest równo­

znaczne z nieśw iadom ością, jak dalece sięga ludzka logika, albow iem św iadom ość zakłada rozróż­

nianie i zarazem relację m iędzy podm iotem a przedm iotem ”.

(15)

do pędu, tęsknoty i sw aw oli, do figlów, do gry zatem. Pierw sze zetknięcie z balo­

nem napełnia zresztą narratora pew nym lękiem, szybko jed nak staje się źródłem rozkoszy i radości - w ynikającej rów nież z akceptacji ze strony innych. M łody człow iek okazuje się zainteresow any podniebną podróżą z je d n ą tylko osobą: ko ­ bietą. Z n ią tw orzy jak ieś „m y”, przejm ujące łagodną duszę łagodnie płynącego balonu, zdające się zapowiadać urzeczywistnienie tradycyjnego m odelu życia: pier­

ścionki, kościół, rodzina. W szystko zaczyna uzyskiwać tradycyjną tożsam ość: brzo­

za je st brzozą, sosna - sosną (P 106) i - ani jednego zboczenia. W szystko zm ierza ku - linii prostej. Tak w yłoniłoby się oblicze człow ieka dojrzałego do przyjęcia określonej roli społecznej, nastaw ionego na cele naturalne, takie jak seksualność i potom stw o 13. N astaw ionego na rzeczyw istość zew nętrzną.

Tę linię prostą oferuje tutaj kobieta i jej wianek mirtowy, sygnalizujący niewin­

ność, jej biały welon, sygnalizujący duchowość. W tej przygodzie pojaw iają się de­

koracje szlacheckie i „ona” niczym z M ickiewiczowskiego zaścianka: wyraźnie re­

alizująca Χ ΙΧ -wieczny jeszcze model kobiety14, ulegle i chętnie, uważnie i rozu- miejąco słuchającej m ężczyzny (co podtrzym uje też całą hierarchię społeczną). Ten jednak nie wszystko jej mówi, zakładając wyraźnie, że czegoś m ogłaby nie pojąć, więc jej rozum zostaje tu w każdym razie lekko zakwestionowany, ale jej zdolność dania szczęścia m ężczyźnie wydaje się nie podlegać dyskusji. Co może ja k najlepiej służyć trwałości „m y” . W szyscy otaczający narratora ludzie również są niezw ykle radośni, życzliwi, chw alą go, „kom plem entują”, w itają okrzykam i podziwu jego osiągnięcia (tzn. biologiczną dojrzałość jako jego osiągnięcie!).

Tak oto zatem poprzednie przejście od „ja” podporządkow anego „urzędnikom ” ku nieświadom ości znalazłoby teraz swoje odwrócenie: dokonuje się przejście od nieświadomości ku hierarchii opartej na kryterium biologicznej dojrzałości i jej kon­

sekwencji (kobieta, dziecko...), sytuujące narratora w świecie zewnętrznym . Ale w czwartej przygodzie z kolei pozytywność powietrza unoszącego balon w górze zyskuje negatyw ne odwrócenie w wichrze o wściekłej sile (analogia do w cześniejszego dzikiego tygrysa), który spycha w dół. W ten sposób kapitan, w y ­ stępujący jako negatyw na strona braku porządku, odgrywa rolę m urzyńskiego (czar­

nego, diabelskiego) Ducha (P 109), przynoszącego ściągnięcie w dół: w piekło - piekielną treść, piekielną kombinację piekielnej tortury.

Treścią tej tortury stanie się wielokrotne, koncentryczne zam knięcie - zam knię­

cie na wyspie, wśród ludzi-potworów, i zagrożenie zam knięciem we własnej spo- tworniałej skórze. Dojrzałość biologiczna ujawnia swój drugi, przerażający wymiar:

odwrócone, przenicow ane odbicie balonu, którego wielkość zostaje poszatkow ana przez pow tarzanie tego sam ego kształtu i rozdrobniona, jego lekkość i elastyczność zam ieniona w twardość narośli, a wewnętrzne ciepło - w odór zgnilizny i rozkładu pow odow anego „erotycznym trądem ”.

Tkwi bowiem i w samym narratorze - choć zarzeka się, że nic złego nie m yślał (oczywiście: nie m usiało to być myślenie) - przewrotna i odw racająca zarysow ują­

13 J. P г о к o p i u к (C. G. Jung, czyli g noza X X wieku. W: J u n g, ib id e m , s. 16) przypomina, że ten proces indywiduacji w szerszym sensie, przebiegający bez udziału św iad om ości, refleksji, raczej biernie, charakteryzuje pierw szą połow ą życia.

14 M odel w ych ow aw czy sankcjonujący hierarchiczny układ przedstawiała w XIX wieku np.

K lementyna z Tańskich Hoffm anowa - piszą o tym w: K o b iety w literatu rze (i m ężczyźni) (w zb.:

K o b iety w literaturze. Red. L. W iśniewska. B ydgoszcz 1999).

(16)

Ś W I A T G O M B R O W I C Z A M I Ę D Z Y P A R A D Y G M A T A M I 71

cy się wcześniej spokój chęć zażycia kołysania na gwałtownym wichrze w burzliwą noc, czego skutkiem będzie wrzucenie go w obcość innych: w chińszczyznę. Wobec takiej formy narrator - zrazu ufnie otwarty, przynoszący tu ze sobą jeszcze pogłos poprzedniej idylliczności - zamyka się, postrzegając siebie teraz jako dziecko, ko­

bietę, małpę: wszystko to określenia niższości będącej zw ierciadlanym odbiciem niedojrzałości, świeżości, gładkości, które on chroni i z którymi ostatecznie ucieka do „siebie” . Ale ju ż nie do „m y” (w tym: nie do owego, tak bliskiego niedawno, małżeństwa, które wprowadzałoby w dojrzałość). Związek („m y”) ujawnił swoją drugą stronę - zniewolenia (przez obcość, ja k ą wnoszą „oni”). A zatem ucieczka

„do siebie” oznacza odwrócenie się od świata zewnętrznego i przystosowanie się do świata wewnętrznego, z jej składnikiem nieświadom ym (to Jungowska indywidu- acja w węższym sensie, niejako przemiana dla w ybranych15).

Czwarta przygoda tak naprawdę przynosi sform ułowanie generalnego zarzutu pod adresem ludzi. A właściw ie nie ludzi - wyspę wszak chce narrator nazwać bez­

ludną: zam ieszkują j ą potwory. Potworność ich polega na tym, że zajęcie określone­

go miejsca w hierarchii ludzkiej (dojrzałość jako wyższy stopień rozwoju, wobec którego narrator czuje się jak dziecko, kobieta, małpa) tak napraw dę uzależnili oni od - ciała i erotyzmu. Narrator ma poczucie, że sytuacja przedślubna, kościół i w e­

lon w ykazują duże podobieństw o - co tam podobieństw o: jest to „jota w jo tę ” (Z 109) - do tego, co widzi na szatańskiej wyspie. Ponieważ na tej wyspie pojawie­

nie się trądu zbiega się z czasem dojrzewania biologicznego, dla niego, który nie przywykł do tego, co inni tutaj (ale i... w Sandomierskiem: w ten sposób, niestety,

„u siebie” w sensie społecznym przestaje być „u siebie” w sensie psychologicznym, a zamienia się w chińszczyznę) uznali za naturalne - wszystko staje się aż nader oczywiste i odrażające. Zainteresowanie nim tych mężczyzn i kobiet, polujących po prostu na niedojrzałego przybysza po to, by go uczynić podobnym do siebie, prow a­

dzi do zrozum ienia, że tu w rezultacie powstaje jakaś w ynaturzona natura (a prze­

cież Natura uszczęśliwiała go, gdy był w jaju) i spaczony porządek (porządek, któ­

remu chciał podlegać aż do przesady w drugiej przygodzie). N atura i porządek ra­

zem wzięte dają tu taką całość, w której duchow ą hierarchię wypełnia cielesność, a w rezultacie zaciera się jedno i drugie.

Podsumujm y. Kapitan sygnalizuje przestrzeń zew nętrzną, którą m ożna koja­

rzyć z „europejską” przestrzenią m etafizyczną, zdom inow aną przez duchow ość (Boga O jca i jego odbicia). Jednak skojarzenia nie w yczerpują się w tym ujęciu m itycznym : rów nie dobrze m ożem y mówić o hierarchicznej przestrzeni społecz­

nej, rodzinnej, psychologicznej i każdej innej, gdzie istnieje nadrzędna rola jej gwaranta, zazdrośnie strzegącego nienaruszalności swej pozycji (um ieszczanie pasażera „pod” pokładem ) i swej niepoznaw alności („ślepa kom órka”), a rów no­

cześnie sondującego, próbującego „wziąć w uścisk” (P 101), co niekoniecznie musi oznaczać uścisk erotyczny, może to być uścisk „żelazny” - to, co stanowi jego zw ierciadlane odbicie (spychane w hierarchii do pozycji podrzędnej, jak materia).

Druga przestrzeń, przestrzeń w ew nętrzna, reprezentow ana je st przez Naturę: m a­

terię, żywioły, jednoczące się dzięki zasadzie coincidentia oppositorum , i wieczny

15 P r o k o p i u k (lo c. cit.) nazywa ten proces opus contra naturam , podkreślając, że w przeci­

w ieństw ie do indywiduacji w sensie szerszym ma on charakter św iadom y i aktywny. Pojawia się w drugiej p ołow ie życia.

(17)

ruch w obiegu kołow ym . Im ponująco zarysow ana przez G om brow icza potęga pozytyw na N atury staje się jednak m ożliw a do pojęcia dopiero wtedy, gdy nadana zostanie jej (przez hierarchicznego kapitana) w łaściw a (to w ażne zastrzeżenie) form a (tu: jaja, obiegu kołowego); dodajmy, że i byt kapitana m ożliw y je st ponie­

kąd tylko dzięki niej: wszak pływ a on po jej pow ierzchni. Krótko m ów iąc: granica m iędzy tym i przestrzeniam i je st też ich spoiwem , obie są od siebie zależne, stano­

w ią w łasne odbicia.

Jednak opisana wcześniej sytuacja harmonijnego dopełniania się obu przestrze­

ni mieści się w obszarze przednarodzeniowej utopii, do której narrator chciałby może wrócić, ale tym czasem kolejne doświadczenie jest mniej optym istyczne. Druga sy­

tuacja zostaje zdeterm inowana przez negatywność kapitana, tzn. takie jeg o działa­

nie, że (zachowując swoje poprzednie prerogatywy m etafizyczne i poznawcze: po­

zycję „nad” i „ślepą kom órkę”) jednocześnie nie stwarza on porządku adekwatnego do poznawanej natury, ale narzuca własny (co ujawnia się w obrazie koła spaczone­

go przez linię - obciążający balast) oraz dąży nie tyle do p o z n a n i a głębi natury, ile do jej opanowania, zdobycia (pozbawienia jej tego, co tylko jej, własne), ponadto zaś (w sensie ontologicznym ) dąży nie tyle do poznania głębi (do której poznania właściwie, w takim stopniu, w jakim chciała, Natura dopuszczała, rzucając jajo w swo­

je przepaście, ale nie pogrążając go), ile do poznania negatyw nego: d n a natury, które jest w ieczną martwotą, absolutnym brakiem ruchu. Ale też tam właśnie po­

wierzchnia (dom ena porządku) widziana od środka ujawnia w istocie również paro­

dię porządku: skam ienienie i martwotę. Negatywność porządku w ydobyw ająca ne­

gatywność natury to negacja negacji, która znajduje odbicie w wyparciu „grobu”

z dna i potem - w jego upadku z wysokości oraz uderzeniu w pow ierzchnię (w i­

dzianą od zew nątrz), będącą ju ż dom eną porządku, jeszcze raz powtórzmy. A za­

tem negatyw ny porządek (nastaw iony na siebie) uderza w końcu - w siebie.

Po ow ym uderzeniu porządek pojawia się jako „duch kapitana” (i cień natury) - który na pierw szy rzut oka wydaje się pozytywny: można płynąć w powietrzu we wszystkich kierunkach, choć niezbyt wysoko nad ziemią. Porządek ten przejm uje więc zasadę natury (coincidentia oppositorwn), tyle że realizuje j ą nie w przestrzeni wewnętrznej, ale w przestrzeni zewnętrznej, pozbawionej zamknięcia. I odwrotnie:

natura, przedstawiana jako otwarta powłoka balonu, do której na napiętych linach przyczepiony jest kosz, co prawda porusza się we wszystkich kierunkach, jednak motor tego ruchu tkwi nie w niej, lecz na zewnątrz. W ypuszczenie pow ietrza pozw a­

la łatwo tę naturę „składać” gdziekolwiek, ale czyni j ą bezw olną (przypom nijm y zaś potęgę żyw iołu w przygodzie pierwszej). Zatem zamiast współistnienia w ew nętrz­

nej dynamiki natury (gry) oraz zewnętrznego porządku (form y) kapitana i w m iejsce zderzenia negatyw nego dna natury (z której porządek w ydobył śm ierć) z negatyw ­ nym porządkiem ustanowionym po wewnętrznej stronie powierzchni - pojaw ia się jako zewnętrzny porządek (góra) wewnętrzna dynam ika natury, a jak o w ew nętrzna dynam ika natury zew nętrzny porządek (pchający w różnych kierunkach). Do tego dodać trzeba czw artą m ożliw ość stanow iącą negatyw ne odbicie tego „pozytyw ne­

go ducha kapitana” - jeg o cień, wcześniej posłusznie biegnący po ziem i za b alo­

nem. Kapitan, przedstaw iany jako negatyw na, rozkiełznana, diabelska dynam ika wichru, ujaw nia sw ą naturę zakuw ającą w statykę ograniczających kół: wyspy, ludzi-m yśliw ych, a przede wszystkim stwardniałej i cuchnącej rozkładem w n ę­

trza w łasnej skóry, zam ykającej osobowość.

(18)

Tak więc pokazane tu zostają różne m ożliwości realizow ania się, przeplatania się w czasie - w ew nętrznej przestrzeni natury (jako pełnej lub próżnej) i zew nętrz­

nego porządku kapitana (jako Woli lub Dowolności).

Między nimi, tzn. między przestrzenią w ew nętrzną a zew nętrzną - pojawia się narrator oraz inni ludzie. W pierwszej przygodzie narrator um ieszczony jest w we­

wnętrznej przestrzeni natury: inni rozbijają ją i wyprowadzają go na zewnątrz. W dru­

giej przygodzie w przestrzeni zewnętrznej obecny jest on przede wszystkim jako porządkująca świadom ość (np. nazywa teraz Murzyna jednoznacznie) - i poddany presji (urzędnicy) porządku (w którym chce przemycić siebie). Ale wsadzony do wnętrza kuli-stożka, doświadcza przestrzeni wewnętrznej: nieświadomości. Jako taki zostaje uwolniony (odśrubowany) przez innych. Teraz w zewnętrznej przestrzeni realizuje sw ą biologiczność (ciągle wewnętrzność natury) zam ierzając połączyć się z kobietą przedstaw ianą jako ucieleśnienie porządku (zewnętrzność), który i jem u zapewnia widzenie świata w kategoriach tradycyjnej tożsam ości. Jednak zrozum ie­

nie, że ta tożsam ość narzuci (poprzez innych ludzi) skorupę na jego naturę, skłania go do ucieczki do siebie - tzn. do swojej przestrzeni wewnętrznej.

Tę przestrzeń opisaliśmy już przy okazji Zdarzeń na brygu Banbury. Teraz tylko pozostaje zdać sobie sprawę, jak wyglądają relacje między światam i obu opowia­

dań. W Przygodach narrator przechodzi od jednej (wewnętrznej, zewnętrznej) prze­

strzeni do drugiej. Odbite w sposób zwierciadlany to zm ienianie przestrzeni ujawnia się w „innych” . Natom iast hierarchiczna Wola i Dowolność, podobnie jak kołowa Natura - zachow ują swój status przestrzeni zewnętrznej, sygnalizowanej przez w y­

miar górny (kapitan), lub wewnętrznej, sygnalizowanej przez koło, jakkolw iek oby­

dwie ulegają znacznym fluktuacjom. W Zdarzeniach jest odwrotnie: kapitan (do­

wództwo) i statek (realizacje porządku hierarchicznego oraz materii w wymiarze indywidualnym, odpowiedniki kapitana i koła jako ich realizacji w wym iarze świa­

ta) w istocie są wpisani zarówno w przestrzeń w ew nętrzną (np. włochatość i podpo- kładzie), jak i w zew nętrzną (np. niebieski pistolet i czystość). Natom iast narrator i załoga przypisani są przeciwnym paradygmatom: on realizuje hierarchiczny po­

rządek przestrzeni zewnętrznej (przypudrować...), oni - w ew nętrzny porządek natu­

ry (zdem askować drugą stronę, odsłonić).

A zatem światy Przygód i Zdarzeń pow tarzają i odwracają: na tej samej pozycji kapitana znajdą się Clarke - Czysty, i Murzyn - Czarny (chociaż zarazem: Czysty, ale nieczysty, i Czarny, ale biały), na tej samej pozycji załogi - załoga własna i zało­

gi cudze, na tej samej pozycji materii - statek i koło, na tej samej pozycji narratora- wym ieniony z nazw iska Zantm an, uczestniczący w „opacznej tożsam ości”, i nie wymieniony z nazwiska narrator, wchodzący w przygodę tożsamości „nieopacznej” .

Świat Gom browicza zawieszony został między mitem a paradygm atem - w sen­

sie eliadow skim obydw u term inów, tzn. m iędzy opisam i sakralnym a zdesakrali- zow anym i16. Wolę m oglibyśm y równie dobrze odczytyw ać i jako Boga, i jako ojca, a m atczyny ocean w ykazuje pokrew ieństw o zarów no z m atką, ja k i z m ityczną kobiecością. N iezależnie jedn ak od tego, w jaki z pow yższych sposobów chcieli­

byśm y ten św iat opisać, i tak charakteryzow ać go będzie to samo: zaw ieszenie m iędzy odm iennym i obrazam i świata - jego przestrzeni i czasu - dopełniającym i się i zarazem konkurencyjnym i.

Ś W I A T G O M B R O W I C Z A M I Ę D Z Y P A R A D Y G M A T A M I 73

16 M. E 1 i a d e, M it w ieczn ego pow rotu. Przeł. К. К о с j a n. Warszawa 1998.

Cytaty

Powiązane dokumenty