• Nie Znaleziono Wyników

Sąsiedzi. Obrazek z życia ludu górnoszląskiego ze śpiewami w 3 aktach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Sąsiedzi. Obrazek z życia ludu górnoszląskiego ze śpiewami w 3 aktach"

Copied!
59
0
0

Pełen tekst

(1)

s

SĄSIEDZI.

O B R A Z E K

Z ŻYCIA LODU GGRNOSZLASKIEGO

ZE ŚPIEWAMI W TRZECH AKTACH.

NAPISAŁ

| JIOTF^ j^O Ł O D Z IE J.

BYTOM 0 . - 8 .

N A K Ł A D E M W Y D A W N IC T W A »KAT OLlKA.«

C z c i o n k a m i d r u k a r n i „ K a t o l i k a .11 1892.

(2)
(3)

d c t i u * * Gj o j i t ^

f J tv4Ł ✓/t!

f r . i z . ę j v m : ~ i b ^

(4)

SĄSIEDZI.

O B R A Z E K

z życia ludu górnoszląskiego ze śpiewami w 3 aktach.

Napisał P i o tr K o ło d ziej.

( U w a g a. Crdzieby tg sztukę przedstawiać cheieli, powinni zwrócić się o pozwolenie do autora, P. Kołodzieja w Siemianowi­

cach p. Łanrałintą).

O S O B Y : Walenty Budłik, lat 40.

Marysia jego żona, lat 35.

Stanisław Brona, lat 89.

Małgorzata, jego żona, lat 35.

Kuba, parobek głuchy, lat 45.

Gryzipiórko, pokątny pisarz, lat 30.

Wacław Poważny, wójt, lat 60.

Szymon Białas \ . . lat 41.

Franciszek Gaweł / ławnicy> lat 40 Sgdzia, lat 50.

Sekretarz, lat 25.

Jacuś, uczeń masarski, lat 17.

Twardowski, dozórca więzienia, lat 36.

Rzecz dzieje się w pierwszym i drugim akcie na wsi, w trzecim akcie w więzieniu.

1

(5)

2

(Scena przedstawia na prawo dom Walentego, na lewo dom Stanisława, przez środek płot dość wysoki).

SCENA I,

W a l e n t y i M a r y s i a .

W a l e n t y (obchodząc z siekierą około płotu i po prawiając, mówi:)

Tak, już gotowy, teraz będę miał pokój przed tym łajdakiem. Bo, prawdę mówiąc, zbankrutowałbym do szczętu.

M a r y s i a (wchodzi z garnkiem w ręku, który sta­

wia za sceną).

Patrz, Walusiu, co mi ta czarownica narobiła!

Krowy wszystko mleko straciły, a osobliwie od gniadej ani półkwaterka nie nadoiłam.

W a l e n t y .

A toć też skaranie z takimi ludźmi! Poślij po masarza i musimy ją sprzedać,

M a r y s i a .

• Naturalnie innej rady nie ma; już robiłam, co tylko mogłam: Ładziłam rozchodnikiem, kładłam jej ciepły worek na plecy, tarłam ją po czole, a to wszystko nic nie pomaga. Ale cóż, kiedy mi kowalka mówiła, że Małgorzata jest czarownicą całą gębą; potrafi nawet mleka z powroza nadoić.

W a l e n t y .

A niechże cię wciurnoscy wezmą, takich sąsiadów!

M a r y s i a .

Nogi jej potłukę, gdyby przelazła na nasze po­

dwórze. Widzisz, Wałku, dawno ci mówiłam: Postaw płot, a będziesz sobie spokojnie mieszkać i ci tam (wskazuje na sąsiadów) nie potrafią nam tak prędko szkodzić.

(6)

W a l e n t y (namyślając się).

Już to dobrze, Marysiu, ale widzisz, nasze po­

dwórze za ciasne, żebyśmy mogli wozem nawracać, a jego także za wąskie. Więc on po naszem, a my po jego podwórzu wozem nawracali (drapiąc się po gło­

wie). O tem wcale nie pomyślałem, a teraz będziemy mieli biedę.

M a r y s i a (złośliwie).

Ba, ba, ba, ty zawsze masz biedę z twoim ro­

zumem. I cóż z tego wszystkiego, kiedy nam otwar­

cie we wszystkiem szkodzi. Przecież widzisz, co się z krową dzieje? Z 15 jaj, na których kurę nasadzi­

łam, nie wylęgło się nic! Jej kura wodzi 14 kurcząt.

Moja gęś ma dwa, jej 12 gąsiąt Mówiłeś, że ci koń okulał; czy widziałeś, żeby gdzie upadł? albo się gdzie okąleczył?

W a l e n t y . Nie przypominam sobie.

M a r y s i a . t

No, to masz widocznie, jak na dłoni, że cl go oczarowała. A zresztą skoro tylko przyjdziemy do grosza postawimy mur i basta. (Za sceną słychać trza­

skanie biczem). Patrz, Sobek przyjechał z kartoflami, konia musimy wyprządz, a sami wóz przyciśniemy.

W a l e n t y (woła za scenę).

Sobek atój! Odłóż konia. (Odchodzą za scenę i zaraz wracają. Waleaty ciągnie za dyszel i wspiera go na płocie, tak że kawałek dyszla wystaje na po­

dwórze sąsiada).

M ą r y s i a.

Widzisz, jak to wszystko idzie.

W a l e n t y .

Prawda, ale tu muszę wyżej podsuć, (pokazuje) coby nam było lżej wóz pociskać.

(7)

4 M a r y s i a .

A potem woda będzie ściekać na jego stronę, i niech sobie tam państwo Bronowie po błocie biegają, kiedy u nas będzie w podwórzu sucho.

W a l e n t y (spoglądając).

Ale Marysiu, jakoś się na deszcz zanosL Zostaw­

my tu ten wóz, a jedźmy z drugim na pole, żeby nam kartofle nie zamokły.

M a r y s i a .

Masz racyą, ja też pojadę, żeby wam dopomódz.

(Odchodzą, słychać turkot wozu).

SCENA II.

S t a n i s ł a w , M a ł g o r z a t a (powracają z jarmarku).

S t a n i s ł a w (spoglądając na płot ze zdziwieniem).

A to co? Pątrz Małgosiu! Ledwie się tylko człek z chałupy na krok ruszy, już ci ludzie coś no­

wego wymyślają, A niechże cię sto kop siana weźmie.

M a ł g o r z a t a .

To jest sprawka tej paradnicy. Widziała, że je • dziemy na jarmark, że sobie kupię co nowego, a jej nie starczy, i o to zemsta.

S t a n i s ł a w (spogląda na płot).

Patrz Małgosiu! (pokazuje). On sobie przywła szczył stopę naszego gruntu, za daleko płot postawił, (mierzy krokami). Tak, granicę przekroczył. Pocze­

kaj, braciszku, (grozi pięścią) nie pójdzie ci to do smaku.

M a ł g o r z a t a .

Oto jeszcze dyszel wystawił na naszą stronę, może się kto uderzyć, tego nie ścierpię, zaraz im po­

każę! (Prędko odchodzi za scenę).

(8)

S t a n i s ł a w .

Przecież mi każdy zaświadczy, że tu dawniej stała lipa, która była naszą granicą.

M a ł g o r z a t a (wchodzi z piłą w ręku).

Ja tobie dam, na nasze podwórze dyszel wyci­

skać. Może się przydarzyć jakie nieszczęście, a czy tego potrzeba? (Urzyna koniec dyszla przy samym płocie; urżnięty kawałek rzuca na stronę sąsiada).

SCENA III

C i s a m i , G r y z i p i ó r k o (w okularach z papie­

rami pod pachą).

G r y z i p i ó r k o .

Boże pomagaj, Stanisławie! Zdaje mi się, że płot budujecie?

S t a n i s ł a w .

Ej gdzie tam, zgorszenie mam wielkie z moim sąsiadem. Dzisiaj byłem z moją żoną na jarmarku.

Tymczasem on postawił płot.

G r y z i p i ó r k o . Do tego nie miał prawa.

S t a n i s ł a w .

Gdyby tylko w granicy, ale około 12 cali wlazł mi do mojego podwórza. A niechże milion weźmie

takiego sąsiada!

G r y z i p i ó r k o (śmieje się).

Ha! ha! ha! i toż sobie nie wiecie rady?

M a ł g o r z a t a (głaszcze Gryzipiórko po ramieniu).

Panoczku! Doradźcie nam, żebyśmy tego rajcę rozumu nauczyli. My wam dobrze zapłacimy.

(9)

6

G r y z i p i ó r k o ,

A dyć to mała rzecz; nie takie sprawy miałem już w sądzie, a przeprowadziłem je tryumfalnie, nie dopiero tu, gdzis każdy uzna, że po waszej stronie słuszność (grozi paleem ku sąsiadom). Panie Walu­

siu, gdybym tę rzecz wziął w woję rękę, musiałbyś krowy poprzedać na koszta, a potem przyjść z twoją żoną i przeprosić Stanisława i jego uczciwą żonę za obrazę,

S t a n i s ł a w .

Panoczku, a na jaką karę zasłużyłby ten łajdak, gdybym go zaskarżył do sądu?

G r y z i p i ó r k o .

Podług paragrafu hm, hm, hm, podług paragrafu ten t e go . . . . może być karanym więzieniem albo karą pieniężną.

M a ł g o r z a t a .

A móżeby się co i tej dygotce oberwało.

G r y z i p i ó r k o .

Naturalnie, choćby mu tylko gwoździe podawała, może być podług paragrafu ę... ę,... ę .... hm, hm, hm, tego ten, jak się zow ie,.. podług paragrafu jako wspól­

niczka karaną, że się nieprawnie do cudzej własności wdzierała.

M a ł g o r z a t a ,

Panoczku, on sobie wystawił dyszel na nasze podwórze, przecież on do tego prawa nie ma? Ale mu zapłaciłam! Urżnęłam i urżnięty kawałek na jego stronę przerzuciłam.

G r y z i p i ó r k o .

Słusznie, bardzo słusznie sobie postąpiliście, że­

ście urżnięty kawałek na jego stronę przerzucili. Bo podług paragrafu ę... ę... ę.„, hm, hm, hm... podług pąragrafu, kaduk tam wie którego, kiedy człowiek ma

(10)

pełną głowę samych paragrafów. Gdybyście ów ka^

wałek byJi sobie zatrzymali, mógłby was sąsiad za­

skarżyć podług paragrafu prawa z roku ę... ę..., z roku Pańskiego o przywłaszczenie cudzej własności.

S t a n i s ł a w .

Przebaczcie, a wieleby też taka skarga koszto­

wała?

G r y z i p i ó r k o .

To jest bagatelna sprawa, to nie może wiele kosztować, (otwiera książkę) stempel, suplika, termin, koszta świadków, nieprzewidziane koszta, to może uczynić około 15 do 20 talarów, które wam sąsiad wróci, gdy proces wygracie.

S t a n i s ł a w . Matka, mnie się to zdaje za wiele.

M a ł g o r z a t a .

Ba, ale przecież postawimy na swojem; nauczy­

my tego mądralę po kościele gwizdać. Sprzedamy jałówkę, to więcej dostaniemy, niżeli tyle,

G r y z i p i ó r k o .

Gospodyni, wy macie rozum, choćby jaki adwo­

kat (na stronie). To woda na mój młyn.

S t a n i s ł a w .

Kiedy moja żona chce, to proszę, piszcie.

G r y z i p i ó r k o .

Dobrze, więc zaczniemy tak. Idźcie do wójta, żeby przybył z urzędem gminnym i pokażcie mu, że wam sąsiad przekroczył z płotem granicę. Ja tymcza­

sem pójdę po papier stemplowy, który kosztuje 6 m a­

rek, o które was proszę, A potem wytnę skargę, że Wałkowi aż oczy na wierzch wjlezą.

M a ł g o r z a t a Zaraz przyniosę (odchodzi).

(11)

S t a n i s ł a w .

Więc urząd gminny, muszę przyprowadzić tu na miejsce?

G r y z i p i ó r k o .

Tak, tu na miejsce ażeby się naocznie przeko­

nali, że wam Wałek Budzik wlazł z płotem do gra­

nicy, i aby to przed sądem poświadczyli, M a ł g o r z a t a (wchodzi).

Oto panoczku dwa talary (oddaje). Kierujcie do­

brze tą sprawą; jeżeli proces wygrany, dam wam ze dwie gęsi w dodatku.

G r y z i p i ó r k o .

Że wygracie, tak jestem pewnym, że po gęsi już dzisiaj przyślę chłopaka.

M a ł g o r z a t a .

Dzisiaj jeszcze nie, aż podrosną w pierze; tak za dwa tygodnie.

G r y z i p i ó r k o . No, to dobrze.

S t a n i s ł a w . Więc pójdę po wójta.

M a ł g o r z a t a .

Ja też muszę pójść do sklepu po mydło (odchodzą).

SCENA IV.

G r y z i p i ó r k o (sam).

Ha, ha, ha nie ma lepszego w świecie geszeftu, jak głupim chłopom prowadzić procesa. Znowu mi się udało tłustą rybkę ułowić (do publiczności). Ba, moje państwo, nie prawda, że tłusta, kiedy daje zali­

czki 6 marek i dwie gęsi. No, a później znajdzie się i więcej, bo od czegóż moja głowa z paragrafami!

(12)

i nie będzie mnie do roboty wyganiać. Dzisiaj spra­

wię sobie wieczerzę wyśmienitą; poślę po pięć kru- pnioków.,.. ale, aie krupnioki każdy prosty robotnik kupuje, muszę coś lepszego wymyślić, coby tak trochę z pańska było. Aha, wiem co sobie kupię: —- funt polskiej kiełbasy, za 20 fen, bułki, 8 flaszek piwa ba­

warskiego i kwaterkę koniaka. Ba! dla czego czło­

wiek nie mógłby sobie pozwolić, kiedy na to ciężko pracuje, nie tjlko głową, ale i rękami! Potem usiądę i napiszę skargę na Walentego; wygra Stanisław ów proces, to jego szczęście; przegra, to ja temu nie wi­

nien tylko sędzia; dla czegóż dał Walentemu racyą?

Zresztą kto proces wygra, to mnie wcale nie obcho­

dzi. Mnie tylko głównie o to chodzi, od kogo więcej dostanę (namjśla się). Wyborna myśl! Spróbuję, może się uda i od sąsiada co wyciągnąć; oni mnie nie zdradzą, kiedy się gniewają i społem procesują (śmieje się). Ha! ha! ha! może się uda, aż człowiek zaraz weselszy, jak ma pieniądz w kieszeni, a geszefta same się do ręki cisną,

Śpiew Nr. I.

Grdy się chłopy w karczmie biją, Bo im wódka mózg zaćmiła, Albo kiedy w karty grają — W net i kłótnia sig zaczęła.

Wtedy do nich przystępuję — (Boć to przecie moją pracą!) — Paragrafy im wskazuję:

Oni za to dobrze płacą!

Gdy sąsiad miedzę przyorze, Albo kury są w ogrodzie;

Zaraz proces — o mój Boże! — Człek człowieka zaraz bodzie.

Wtenczas ja się tsm znajduję, Wszystko piszę podług prawa.

Nagrodę więc otrzymuję!

Czyż to nie jest dobra sprawa?

I prooesik po procesie Tnę ja sobie, że aż miło,

(13)

Każdy z nich mi ooS przyniesie, Oby tak na zawsze było. — Choć się ladzie gorszą, niszczą, Choć majątki na to tracą, —

Mnie z tern dobrze, a tu ciepło, (wskazuje na kieszeń).

Bo mi głupi ludzie płacą!

(odchodzi).

SCENA V.

W a l e n t y , M a r y s i a , potem G r y z i p i ó r k o . W a l e n t y (z biczem w ręku, chwyta za dyszel).

Sobek, chwytaj za koło, cofniemy wóz, a zaje- dziemy drugim (spogląda na ziemię i podnosi urżnięty kawałek dyszla). A to co? (idzie ku końcowi dyszla) Patrzcie, moi ludkowie, czy koniec świata? Ktoś mi dyszla urżnął! Marysiu! pójdź jeno. (Marysia wcho dii). Patrz, ktoś nam dyszla urżnął?

M a r y s i a (składa ręce).

A toć też skaranie, oj! oj! a któżby inny, tylko ci nieszczęśliwi sąsiedzi.

W a l e n t y .

A niechże ich wciurnowscy wezmą, to są ludzie, tego im nie można darować (chwyta za dyszel i wy ciska wóz za scenę).

M a r y s i a .

Nie można, nie można, choćby pod ziemią cho­

dzili.

G r y z i p i ó r k o (wchodzi i kłania się).

Dzień dobry, panie Walenty. O co się tak gor­

szycie? Czy wam się jakie nieszczęście przytrafiło?

W a l e n t y .

Oto widzicie, sąsiad mój Brona ze złości, że mii płot postawiłem przed nosem, urżnął mi kawał dyszla!

(14)

G r y z i p i ó r k o .

A czy to na niego nie ma sprawiedliwości?

M a r y s i a .

Naturalnie, ja także mówię, żeby gó zaskarżyć do sądu, przecież słuszność po naszej stronie.

G r y z i p i ó r k o .

Ale co tam mówić? Przecież to każdy wie, że kto drugiemu szkodzi na majątku, może być karanym podług paragrafu ę... ę... ę... podług paragrafu tego a tego, więzieniem lub karą pieniężną. Moi ludkowie, w mojem życiu nie takie zawikłane procesa szczęśli­

wie przeprowadziłem. I naumyślnie się tu do waszej wioski sprowadziłem, ażeby biednym ludziom dopo- módz w sprawach sądowych. W mieście pełno adwo­

katów, a ci sobie każą grubo płacić, jeżeli wezmą ja­

ką sprawę w rękę.

W a l e n t y .

Możebyście wy nam do sądu tg skargę napisali?

G r y z i p i ó r k o .

Jeżeli o więcej nie chodzi, dla czego nie?

W a l e n t y .

A wieleby też takie pisanie kosztowało?

G r y z i p i ó r k o (namyśla się).

Po pierwsze, ta skarga musi być na stęp Iowa- nem papierze — to kosztuje; po drugie, ażeby też coś skutkowała, musi być mądrze opracowaną — to też kosztuje; a po trzecie dla was, porządnego człowieka, tylko 6 marek.

M A r y s i a.

Nie więcej? Wałku, dawaj temu panu 6 marek, a niech już dziś pisze.

(Wałek dobywa worek z pieniędzmi i daje Gry­

zipiórkowi).

(15)

12

G r y z i p i ó r k o (na stronie).

Ani mi się nie śniło o takim geszefcie.

W a ł e k .

A kiedyż mam przyjść po to pismo?

G r y z i p i ó r k o .

Jutro o ósmej godzinie. A teraz do widzenia, moi przyjaciele, bo spieszno mi do domu, ażeby przej­

rzeć rozmaite paragrafy, podług których wam skargę ułożę. Adie! (kłania się).

W a l e n t y , M a r y s i a (razem).

Z Panem Bogiem!

G r y z i p i ó r k o (na stronie).

Nie ma w świecie lepszego geszeftu, jak chłopom prowadzić procesa (odchodzi).

W a l e n t y .

Muszę także pójść do kowala (odchodzi).

SCENA VI.

M a r y s i a , M a ł g o r z a t a .

M a r y s i a (bierze miotłę i zaczyna podwórze zamia­

tać; spoglądając na wchodzącą. Małgorzatę).

A witajże, imościnko! Zachciało ci się naszego dyszla. Poczekaj, nie pójdzie ci to z masłem,

M a ł g o r z a t a .

Tylko nie warguj, bobyś się mogła dostać tam, gdzie słońce nie świeci.

M a r y s i a .

No, no, tylko pomału, by mnie złość nie wzięła.

M a ł g o r z a t a (śmiejąc się ironicznie).

Ha! hal ha! z ciebie najwięcej strachu.

(16)

M a r y s i a .

Tyle, wiele ja mam z ciebie, a trzymaj go!

(grozi).

M a ł g o r z a t a .

Wypraszam to sobie. Twojej rówiennicy albo twojej pasterce od bydła możesz tąk przygrażać, ale mnie nie.

M a r y s i a (śmieje się).

Ha! ha! ha! Patrzcie co o m to jest, może jaka hrabianka i wnet się po rękach rozkaże całować.

M a ł g o r z a t a .

Trochę więcej jak ty, bo ty ani żuru nie potra­

fisz, jak się należy ugotować.

Śpiew Hr. 2.

(Duet).

M a r y s i a .

Patrzcie moi ludzie, co to za pani?

M a ł g o r z a t a . Widzieliście stracha, moi kochani?

M a r y s i a . Tyś jest paradnicą. (tupie nogą).

M a ł g o r z a t a . . Tyś jest wystawnicą. (tupie nogą).

M a r y s i a .

Nie mówże tak wiele, moja asani. (przegrywka).

M a ł g o r z a t a . Kupię sobie suknię, tylko za swoje.

M a r y s i a . Kupię sobie chustę, ale za moje.

(17)

M a ł g o r z a t a .

Mnie żyd nie notuje, (uderza ręką o rękę).

M a r y s i a .

Bo ci nie borguje. (uderza ręką o rękę).

M a ł g o r z a t a.

Mam złoto w kieszeni, to się kupuje, (przegry wka).

M a r y s i a .

Wszyscy ludzie mówią tylko o tobie.

M a ł g o r z a t a .

Jak mi nie przestaniesz, spamiętasz sobie.

M a r y s i a . Ześ ty paradnicą. (tupie nogą).

M a ł g o r z a t a .

A ty czarownicą, (tupie nogą i uderzają się mio­

tłami przez płot).

M a r y s i a .

Kuba, gwałtu, gwałtu, zagramy tobie!

SCENA VII

M a ł g o r z a t a , K u b a (z pomiotłem w ręku staje przy płocie pomiędzy Marysią i Małgorzatą. M a r y ­

s i a ucieka).

K u b a . Cóż się tu stało?

M a ł g o r z a t a (do ucha Kuby),

błyszałeś, jak mnie jędza nazwała czarownicą?

K u b a .

Wystawnicą?

M a ł g o r z a t a (do ucha).

Nie, czarownicą.

(18)

K u b a .

Acha parądnicą, niech ona się też paradzi, jak ma w czem.

M a ł g o r z a t a .

Gadajcie tam z głuchym, (do ucha) czarownicą.

K u b a (kiwa głową).

M a i g o r z a t a .

A ty pójdziesz za świadka, rozumiesz?

K u b a (kiwa głową).

M a ł g o r z a t a (złośliwie).

Nie mogę jej tego darować, dam sobie skargę napisać, oddam do sądu. Patrzcie, do bicia się daje I A ty, przejęta paradnico, poczekaj, dam ja tobie! (grozi).

K u b a .

Widzicie, gospodyni, (pokazuje) z jaką, to hala strą nasz gospodarz idą: wójt, ławnicy, i Bóg tam wie, kto jeszcze.

M a ł g o r z a t a (klaszcze rękami).

To dobrze, to dobrze, zaraz ci pokażę, co ja znaczę.

K u b a (drapiąc się po głowie)

Nie mogę nijako pojąć, o co rzecz chodzi, (od­

chodzi).

SCENA VIII.

W ó j t , ł a w n i c y , S t a n i s ł a w , M a ł g o r z a t a , potem W a l e n t y , M a r y s i a na swojem podwórżu).

S t a n i s ł a w (pokazuje).

Widzicie, panie wójcie, tu dawniej stała lipa i dotąd mi wlazł w granicę z płotem.

(19)

16

S z y m o n .

Przypominam sobie, gdy jeszcze byłem chłopa­

kiem, źe tu stała lipa.

F r a n c i s z e k .

I wiele razy na nią właziłem, aby zobaczyć gnia­

zdo bociana.

W ó j t (do Szymona).

Szymonie, idźcie zawołać Walentego, żeby się tu stawił.

S z y m o n (odchodzi).

S t a n i s ł a w .

Panie wójcie, sąsiad powinien odemnie mieć po­

zwolenie, gdy chciał płot stawiać.

W ó j t.

Nie, tego nie potrzebował, gdyby tylko swoje był zagrodził.

S t a n i s ł a w .

Tego sobie nie mogę dać spodobać, żeby sobie kto kawał gruntu mojego przywłaszczył.

M a ł g o r z a t a . A mnie jeszcze nazwał czarownicą.

W a l e n t y , M a r y s i a , S z y m o n (wchodzą na po­

dwórze swoje).

W ó j t .

Chodź tu, Wałku, jesteś obwiniony, źe postawi­

łeś płot w gruncie twojego sąsiada Stanisława.

W a l e n t y . Zagrodziłem tylko swoje.

W ó j t .

Nieprawda! Ci świadkowie zeznawają, źe po­

dług tej lipy, która tu dawniej stała, i która byław a-

(20)

szą granicą, posunąłeś o 12 cali płot do podwórza sąsiada.

W a l e n t y .

Bo to prawda, lipa była moja i basta.

M a r y s i a .

Panie wójcie, gdybyście wiedzieli, wiele musimy wycierpieć od tych ludzi, tobyście nam nie płot, ale mur postawić kazali. Kto słyszał, co oni nam zro­

bili! Dyśzla nam urżnęli, miotłą mnie zabić chciała.

I kowalka może powiedzieć, że nam szkodzi, gdzie tyl­

ko ma sposobność.

M a ł g o r z a t a .

Panie wójcie, nie słuchajcie co ona wam plecie, ona jeszcze od wigilii nie trzeźwa. O tem to nie mówi, że mnie nazwała czarownicą, myśli, źe jej to daruję.

M a ry s i a.

Bo też jesteś, o tem wszyscy ludzie wiedzą.

W ó j t .

Cicho, nieprzyśliśmy tu waszych plotek słuchać, tylko zobaczyć płot, jeżeli jest za granicą postawiony.

W a l e n t y .

W samej granicy, ani na cal dalej.

W ó j t .

Nieprawda! Podług tych świadków i podług mo­

jego zdania płot za daleko postawiłeś i powinieneś go cofnąć.

W a l e n t y . Ani mi się śni płota cofać.

M a r y s i a (grozi Walentemu).

Jabym ci dała! Jak postawiłeś, tak niech stoi.

W ó j t (do Stanisława).

Od ciebie też nie pięknie, Stanisławie, sąsiadowi dyszel urzynać.

3

(21)

M a ł g o r z a t a .

Dla czegóż go na nasze podwórze wycisnął?

Czy my mamy obowiązek dać sobie spodobać takie rzeczy?

W ó j t .

Ludzie, bójcie się Boga! Co robicie? Taka zazdrość i nienawiść panuje w sercach waszych. Prze­

cież jesteście chrześcianie i znacie przykazania miłości:

„Będziesz miłował bliźniego twego, jak siebie samego.*

A wy tylko kłócić i procesować się chcecie?

W a l e n t y .

Bo sobie nie dam lada komu w kaszę dmuchać.

M a ł g o r z a t a . A my osobliwie.

W ó j t .

Ludzie! Gdzie się podziała miłość, która po­

między ś. p. waszemi ojcami panowała? Oni się przy­

kładnie zgadzali, a wy się zgodzić nie możecie? Słu­

chajcie dobrej rady: Ty Wałku, cofnij płot, a ty Sta­

siu, wynagrodź za dyszel, a dla większej waszej w y ­ gody, najlepiej zrobisz, gdy płot rozbierzesz, a będzie­

cie mieli obaj w podwórzach więcej miejsca.

M a r y s i a . Płot pozostanie tak, jak stoi.

M a ł g o r z a t a .

My mamy za dyszel płacić? A pocóż go na nasze podwórze wycisnął?

S z y m o n .

Bracia, dajcie sobie doradzić; zgódźcie się. Prze­

cie to nie pięknie, gdy aię sąsiedzi procesują!

W a l e n t y .

Ej, co ci tam do tego; przez niego nie dam się za nos wodzić.

18

(22)

W ó j t .

Jak widzę, z wami nie ma rady. Róbcie, co chcecie, ale wam mówię: Pamiętajcie, źe jeszcze ojco­

wiznę przesądzić możecie.

M a r y s i a .

No, to wy nam jednak nic nie dacie.

W ó j t .

Oj! oj! źle się dzieje, ale róbcie, jak wam się podoba, tylko patrzcie, jaki będzie koniec. A teraz zostańcie z Bogiem.

S t a n i s ł a w . Z panem Bogiem.

( W ó j t i ł a w n i c y odchodzą.) SCENA IX.

S t a n i s ł a w , M a ł g o r z a t a , W a l e n t y , Ma ­ r y s i a .

S t a n i s ł a w .

, 4 tef az ciS wzywam, abyś płot zaraz cofnął.

Nie ścierpię, żeby kto na moim gruncie płoty budował.

W a l e n t y .

Możesz sobie tak dziesięć razy powiedzieć, płot będzie stał, bo go na to postawiłem.

M a ł g o r z a t a .

Chłopie, nie daj się za nos wodzić przez teeo

"mądralę.

M a r y s i a .

Wałku, ani mi się waż jednej sztachety cofnąć.

S t a n i s ł a w . Cofniesz albo nie?

(23)

20 W a l e n t y . Nie!

S t a n i s ł a w . Cofniesz?

W a l e n t y . Nie!

S t a n i s ł a w .

Matka, daj ml siekierę. (Małgorzata wchodzi.) Ja tobie pokażę, co ja znaczę. (Małgorzata podaje sie­

kierę).

W a l e n t y .

Ani mi się waż dotknąć, bo wiesz, czem to pa­

chnie.

S t a n i s ł a w (śmieje się).

Ha! ha! ha! (uderza siekierą w płot, rozbija, Małgorzata mu pomaga i przerzucają rozbity płot na podwórze Walentego). Patrz, tak się płoty budują.

M a r y s i a (złośliwie).

Daj mu pokój, daj mu pokój! Chódf, pójdziemy do sądu; my go nauczymy! Dubeltowo nam to wy­

nagrodzi.

( Z a s ł o n a s p a d a ) .

A K T I I .

(Scena przedstawia ten sam obraz, co w pierw­

szym akcie, tylko bez płota).

SCENA I.

S t a n i s ł a w , M a ł g o r z a t a . M a ł g o r z a t a .

A widzisz, Stasiu, źe proces wygramy, kiedy tu sędzia na miejsce przyjedzie.

(24)

S t a n i s ł a w .

1 mnie się tak zdaje, tylko to źle zrobiłaś, żeś dyszla urżnęła.

M a ł g o r z a t a .

0 dyszel tyle nie chodzi, jak o to, żeś płot porąbał.

S t a n i s ł a w . Dla czegóż mi podałaś siekierę?

M a ł g o r z a t a .

Na cóżeś żądał, — wnetby mnie jeszcze oskarżył!

S t a n i s ł a w .

Nie targaj się, jak łopołka za wozem, bo nie masz o co, proces jeszcze nie skończony, a pamiętasz, że nam pisarz mówił, źe proces przeprowadzi tryum­

falnie.

M a ł g o r z a t a .

To się rozumie, tylko nie potrzebujesz na mnie winy zwalać, kiedjś to ty wszystkiego nabroił.

S t a n i s ł a w .

Mnie tylko to dziwi, dla czego sędzia tak na mnie krzyczał, kiedy słuszność po naszej stronie.

M a ł g o r z a t a .

Ej, będziesz się tam kłopotał, sąsiad zapłaci ko szta i basta!

S t a n i s ł a w . Zdaje mi się, źe ktoś nadchodzi.

SCENA II.

C i s a m i , G r y z i p i ó r k o . G r y z i p i ó r k o .

Dzień dobry, Stanisławie, i wam gosposiu, (po­

daje im rękę).

(25)

22 S t a n i s ł a w . Dzień dobry, panoczku!

G r y z i p i ó r k o . Jakże tam wypadło na terminie?

S t a n i s ł a w.

Do tego czasu nie można powiedzieć, ale myślę, że słuszność po naszej stronie, co nam sami przyzna­

liście.

G r y z i p i ó r k o .

Naturalnie, źe proces wygracie; w przeciwnym razie udamy się do wyższego sądu, wcale do kamer- gerychtu.

M a ł g o r z a t a .

To, to, — tak się nazywa ten wyższy sąd, bo jak byłam w mieście sprzedać masło, to mi też mó­

wił hausdiner od steigeramtu, że jeżeli tu przegramy, to się tam udać mamy.

S t a n i s ł a w .

Ale kto wie, coby zaś to kosztowało?

G r y z i p i ó r k o .

Nieco więcej, prawda, ale nigdy nie tyle, jakby wam to jaki adwokat pisał, a zresztą, Stanisławie, kto chce furmanić, musi drogi nie ganić.

M a ł g o r z a t a .

Niech kosztuje, co chce; od takich ludzi nie da­

my sobie graó po nosie. Go do mnie, to ostatnią chustę sprzedam, byle postawić na swojem.

G r y z i p i ó r k o .

Wasz proces stał doskonale i w nocy bylibyśmy go wygrali podług paragrafu ę... ę... ę... paragrafu..., gdybyście tylko płotu nie byli porąbali.

(26)

S t a n i a ł a w (do Małgorzaty).

Słyszysz, matka, to wszystko przez te moję na­

głość, a tyś mi też zaraz siekierę podała.

G r y z i p i ó r k o .

Gdy paragrafy przejrzałem, to wam było wolno żądać, ile wam się podobało, nagrody za to, źe płot stał na waszym gruncie, ale teraz — to będzie trudna sprawa.

M a ł g o r z a t a (do Gryzipiórka na ucho).

Panoczku, zróbcie już tak, co wygramy, bo ja wam to dobrze zapłacę, a z moim się tam nie doga­

dacie, bo to głupie, jak ciele.

G r y z i p i ó r k o (po cichu).

Dobrze, (głośno). Ale to przecież musi jako się dać zrobić, (otwiera książkę i zamyśla sie). Ha! ha!

ha! (śmieje sie). Człowiek tylko zajrzy do prawa> ża- raz coś wynajdzie.

M a ł g o r z a t a (ciekawie).

Cóż takiego?

G r y z i p i ó r k o .

Że proces wygrać musicie podług paragrafu, że sołtys rozkazał waszemu sąsiadowi płotu cofnąć, a on tego nie uczynił.

M a ł g o r z a t a . Prawda, prawda, rozkazał.

S t a n i s ł a w .

Do trzeciego razu sam go wzywałem, żeby płotu cofnął, a on i jego żona mówili, że eo prawie nie cofną.

M a ł g o r z a t a . Jeszcze nam pięścią groziła.

(27)

24 G r y z i p i ó r k o .

To bardzo dobrze, więcej wain nie potrzeba.

Tylko dla pewności poradziłbym wam jeszcze jednę rzecz zrobić. Oto tę całą sprawę opowiedzieć w są­

dzie panu sekretarzowi. On m oie to sędziom przed­

stawić i tak cały sąd będzie lepiej na waszą korzyść poinformowany. Szkoda, że on mówi tylko po nie­

miecku.

S t a n i s ł a w .

Panoczku, moźebyście wy nas zastąpili, my wam drogę zapłacimy?

G r y z i p i ó r k o .

Dla czego nie, z sekretarzem znamy się bardzo dobrze, bośmy społem do szkół chodzili i przez parę lat w biurze społem pisywali, o drogę mi tam wcale nie chodzi, ale....

M a ł g o r z a t a . No, cóż ale, powiedzieć otwarcie?

G r y z i p i ó r k o .

Ale to jest tak, moi kochani: jak ja pójdę do niego, on mnie zaprosi na wino jako starego znajo­

mego, a ja przecież się też nie dam zawstydzić, żebym też czegoś nie postawił, a w naszych drogich czasach mało kogo na wino styka.

M a ł g o r z a t a (do Stanisława).

Dajmy mu 10 marek, przy winie on to najlepiej sprawi.

S t a n i s ł a w (do Małgorzaty).

Masz jeszcze tyle, to mu daj.

G r y z i p i ó r k o (na stronie).

Geszeft kwitnie!

M a ł g o r z a t a (dobywa z kieszeni i podaje).

Weźcie to, panoczku, a jak powrócicie, przyjdź­

cie nam też powiedzieć, jak tam wypadło.

(28)

S t a n i s ł a w .

Patrzcie, jeszcze będzie od panoczka żądać, żeby ci tu z odpowiedzią chodził. Jeżeli pozwolą, to jutro przybędę się zapytać.

G r y z i p i ó r k o .

Można zaraz rano. A teraz natychmiast się wy­

bieram, tylko inny surdut oblekę. Adie! (odchodzi).

S t a n i s ł a w , M a ł g o r z a t a (razem).

Z Panem Bogiem.

M a ł g o r z a t a .

Stasiu! niech kosztuje co chce, ale jednak po­

stawimy na swojem.

S t a n i s ł a w .

Po takiej sprawie, to my będziemy górą.

M a ł g o r z a t d .

Prawda! ten ma łeb do paragrafów.

S t a n i s ł a w .

Chodź, pójdziemy na pole obejrzeć.

M a ł g o r z a t a .

Zaraz, tylko chustkę wrzucę na kości, (odchodzą).

SOENA in .

W a l e n t y , M a r y s i a , J &c u ś . J a c u ś (gwizdając krakowiaka).

Śpiew Nr. 2.

Nie przebieraj diiołoho, żebyś nie przebrała, Żebyś 7.a kanarka w róbla nie dostała, Bo niektóre panny wiele przebierają, Aż w końcu na starość pannami zostąją.

Ej panny, ej panny, cóż w y to myślicie.

Dużo was na świecie, jeszcze się drożycie.

Bo podług rachunku i zdania mojego Przypada was dziesięć na chłopca jednego.

4

(29)

26

Zdaje mi się, że to tu mieszka owa sławna go­

spodyni, co gwoźdźmi krowy pasie. Jak te?, to bydlę mogło żyć, kiedy parę gwoździ, parę igieł, parę guzi­

ków, parę śpilek, dwa fenygi i czeski znalazłem w żo­

łądku krowy. A to wszystko przez niepozór gospo­

dyni, bo gdyby pozór dała, takie szkodliwe rzeczy nie dostałyby się do paszy i nie utraciliby tak młodego bydlęcia. Mówiła majstrowi, źe jej sąsiadka uczaro- wała; — a niechże cię las trzaśnie, to są te czary, które znalazłem. Wstyd i hańba takim gospodyniom, które jeszcze dzisiaj w dziewiętnastym wieku w czary wierzą. A wiele, wiele ich to jeszcze jest po wsiach,

— źe aż wstyd pomyśleć. W szkole się uczyłem, że poganie, którzy w Boga nie wierzą, mają w czary wierzyć, ale my chrześcianie mamy wierzyć w gusła?

Na przykład: uwiązać książkę u klucza i dać sobie wróżyć albo karty kłaść ? Ej, to głupstwo nad głup­

stwami i grzech przeciwko pierwszemu przykazaniu Boskiemu. W czternastym roku, gdy opuściłem szkołę, zgodziłem się na pastucha do bydła. W Maju, gdy po pierwszy raz przygnałem z połą, gospodyni zalała mi oczy wodą. Ja, nie wiedząc, co to ma znaczyć, pytam się gospodyni, a ona mówi, źe to na to, aże­

bym na polu nie zasnął. Za jaki tydzień chcąc wy próbować ten środek, położyłem się pod żyto, ale nie trwało ani kwadransu, a już spałem jak zabity. Kro wy wlazły do koniczyny, sąsiad przychodzi i tak mi skórę wygarbował, źe jeszcse dó dzisiaj pamiętam.

Razu jednego poszedłem z gospodynią na jarmark i kupiliśmy krowę; przywodzimy do domu, gospodyni rozkazuje stanąć przed chlewem pod okapem. Stoję i czekam dalszych rozkazów, aż tu naraz cała konew wody spada z dachu na mnie biedaka i na krowę.

Krowa się zlękła, szarpnęła powrozem i o mało mi dwóch palców nie urwała. Pytam się gospodyni, co to ma znaczyć, gospodyni mówi, źe to na to, aby się krowa nadała. Co tu ma pomódz polanie wodą, do dzisiaj sobie nie mogę wytłómaczyć. Inny raz mieli­

(30)

śmy konia dychawicznego, gospodarz umyślił go sprze­

dać, więc dalej z nim na jarmark. Gdy wy jetdf ał, wy leciała gospodyni z łopatą do wsadzania chleba i ude­

rzyła konia, który miał być sprzedany, a to miało być na szczęście, żeby kupcy nie poznali, źe koń dycha*

wiczny. Ja się śmiałem do rozpuku. Gospodarz po­

wrócił i konia dobrze sprzedał. Gospodyni uradowa na mówi do mnie: widzisz, mamlasie, że łopata sku tkowała. Zawstydzony spuściłem oczy ku ziemi i po myślałem sobie: jednak to coś w tem musi być prawdy.

Wtem otwierają się wrota i już nasz koń na podwó­

rzu. A handlarz wpada za nim i grozi: jak tego ko­

nia nie weźmiecie napowrót, to was oddam prokura­

torowi, czy wy nie znacie prawa? Czy wam wolno sprzedawać konia dychawiczaego? Gospodarz oddał pieniądze napowrót i jeszcze musiał 10 marek zapła­

cić handlarzowi za drogę. No! łopata skutkowała?

I wiele, wiele jeszczebym mógł opowiadać o zabobo­

nach i czarach ludu naszego, ale zostawię sobie to na później, boby się gospodynie bardzo wstydziły i na mnie gniewały, jakbym wszystko opowiedział (spoglą­

da na wchodzącgo Walentego i Marysię). Mieszka tu Wałek Budzik?

W a l e n ty .

A tak, to ja nim jestem, — cóż nowego?

J a c u ś .

Majster przysyła gwoździe, które znalazłem w żołądku wąszej krowy, i daje wam powiedzieć, że to są te czary, na które wasza krowa była chora.

M a r y s i a (odbiera i rzuca za scenę).

Ej pleciesz chłopcze, ty tego nie rozumiesz.

J a c u ś .

Przecie gospodyni w czary nie wierzycie?

M a r y s i a .

Dla czego nie; czy i dziś jeszcze nie ma złych

(31)

ludzi, którzy tylko, gdzie mają sposobność, szkodzą bliźniemu, na przykład jak i moja sasiadka?

J a c u ś (śmieje się).

Ha! ha! ha! ha! to wasza sąsiadka czarownica;

radbym ją widział, co to za zwierz.

M a r y s i a .

To nie jest żaden zwierz, tylko kobieta tak jak ja,

J a c u ś .

No, toście wy też czarownica?

M a r y s i a (rozgniewana).

Jak cię palnę, to ci pokażę, czy jestem czaro wnicą. (do Walentego). A ty stój jak rura, a nie broń mojej sławy!

W a l e n t y .

Tak zatopiony jestem w myślach, źe wcale nie wiem, o co rzecz idzie.

M a r y s i a .

Ten malec nazywa mnie czarownicą.

J a c u ś .

Gospodarzu, wierzcie mi, to było inaczej, ją. ..

M a r y s i a (zatyka mu usta).

Cicho, nie mądruj, a wynoś się!

J a c u ś .

Kiedy taka wasza wola, —- dla czego nie? (na stronie). Ha, ale jednak widziałem czarownicę, (o d ­ chodzi).

W a l e n t y (spogląda w bok sceny).

A to co, komornik sądowy do nas przychodzi!?

M a r y s i a .

Pewno znowu po jakie koszta, a tu w chałupie nie ma ani grosza, (odchodzą).

(32)

SCENA IV.

K u b a (sam wpada chwytając sie za głowę).

Czego to ja się jeszcze doczekałem, do czego są­

dy doprowadzą! Ostatnią krowę wziął nam komornik sądowy, a po drugą idzie do sąsiada, a to tylko na zaliczkę na koszta. A cóż, jak gospodarz proces prze gra, — toć nas i tak z tego chałupska wypędzą. Oj, oj, dość się ja nagadałem, aby się nie sądzili, ale co tam, nazwali mnie głupim. Nie daj Boże, żeby im się tak stało, jak przed pięcioma laty w mojej wsi dwom gospodarzom, którzy się tak długo procesowali, aż je den z nich wszystko przesądził i dziś służy za pa­

robka u żyda. A o coź się to procesowali? O to, że Franek ciął kilka razy przez miedzę kosą po łące Ignacego Grzywy. Ignacy zaskarżył do sądu, na miej • sce zjechała komisya sądowa i uradzili zawezwać mier­

nika rządowego. Drugi raz zjeehali z miernikiem, ale cóż, podług jego zdania nie można było powiedzieć, gdzie jest granica; miała to rozstrzygnąć jedynie karta generalna z regeucyi. Nareszcie po trzeci raz przyje­

chali i rozsądzili, źe Franek granicy nie przekroczył, tylko Ignacy tyle a tyle lat używał skrawka łąki Franka.

Franek, który był obwiniony, proces wygrał, a Ignacy przesądził swoję posiadłość i dziś jest parobkiem.

Gdzie się to podziała dawniejsza miłość bliźniego!

Dziś powiedz tylko słówko jakie, już obraza honoru, już sąd, smykanie po terminach, a ztąd koszta, żmuda i zmartwienie. Ej, źle się dzieje w świecie, źle!..,

S t a n i s ł a w (za sceną).

Kuba! Kuba!

K u b a .

Zdaje mi się, że mnie ktoś woła, pójdę zoba­

czyć. (odchodzi).

(33)

30 SCENA ¥ .

G r y z i p i ó r k o , W a l e n t y , M a r y s i a (ociera oczy fartuchem).

M a r y s i a .

Go teraz poczniemy bez krowy, jednę sprzeda­

łam, a drugą nam wziął,

W a l e n t y ,

Ej, to też niemiłosierny! Prosiłem go. żeby cze­

kał, mówiłem, źe proces wygramy, ale gdzie tam, — bierze i pokazuje swoje papiery.

G r y z i p i ó r k o (wchodzi i spogląda na Marynię).

Co tam nowego? A — wy zdaje mi się płaka­

liście?

M a r y s i a .

Jak tu nie płakać, kiedy nam ostatnią krowę wziął komornik sądowy.

G r y z i p i ó r k o .

No, to jeszcze sprawa nie stracona, — przecież jeszcze proces nie skończony!?

W a l e n t y .

Ale cóż mi z tego, kiedy mnie już fantują.

G r y z i p i ó r k o ,

Nie potrzeba się było dać, należy założyć ape- lacyą.

W a l e n t y A co to jest hapelacya?

G r y z i p i ó r k o .

To jest, że wam nie śmią nic wziąć aż po skoń­

czonym procesie.

W a l e n t y .

Komornik nam mówił, że to tam jakaś zaliczka dla tych świadków, których podałęm.

(34)

G r y z i p i ó r k o .

Dla czego mnie się nie poradziliście? Panie Wa­

lenty, wasza sprawa stała bardzo dobrze; gdyście płot za daleko postawili, a wójt wam go rozkazał cofnąć, trzeba go było usłuchać.

W a l e n t y .

Miałem ja ci takie myśli, ale moja stara mi nie pozwoliła.

M a r y s i a .

Patrzcie, on będzie na mnie winę zwalał? Po cóż tak daleko stawiałeś?

W a l e n t y .

Po cóźeś tak daleko dołki pod słupy wykopała?

M a r y s i a .

Bo nie wiedziałam, gdzie jest granica, ale ty je­

steś w tej chałupie urodzony, to byłeś powinien w ie­

dzieć.

G r y z i p i ó r k o .

Cicho, nie kłóćcie się, bo to już za późno. Co się stało, odstać się nie może.

W a l e n t y .

I powiedźcież mi, panoczku, cóż wy o tem pro­

cesie myślicie?

G r y z i p i ó r k o .

Ja m yślę tak, że jeżeli mnie usłuchacie, proces wygracie.

W a l e n t y . Więc cóż mamy rcbić?

G r y z i p i ó r k o .

Potrzeba wam napisać, źe gdy wójt rozkazał wam płotu cofać, tak byliście zagniewani i od tego was tak głowa bolała, żeście w tym dniu me byli w stanie ani

(35)

32

siekiery wziąć do ręki. A wasz sąsiad natychmiast płot porąbał i nie czekał, aż go sami cofniecie.

W a l e n t y . Prawda, tak było.

M a r y s i a (głaszcze Gryzipiórka po ramieniu).

Panoczku, wy nie macie głowy od parady.

W a l e n t y .

Piszcie, panoczku; jak proces wygramy, to wam dobrze zapłacimy, bo dzisiaj nie mamy ani grosza.

G r y z i p i ó r k o .

O pieniądze wcale mi nie chodzi, tylko ziemnia­

ków mi zabrakło, możebyście mi co spuścili.

W a l e n t y .

Sęmi wiele nie mamy, ale dla pana to się nasy­

pie worek.

G r y z i p i ó r k o .

Gosposiu, do was też mam prośbę: nie sprzeda­

libyście mi z kopę jaj?

M a r y s i a .

W domu tyle nie mam, ale to się uzbiera, pa­

noczku. tylko piszcie, a przedstawcie to jak najlepiej.

G r y z i p i ó r k o .

To już jest moja sprawa; po te jaja przyślą tu wnet chłopaka.

W a 1 e n t y.

A Sobek zaraz zawiezie panu kartofle.

G r y z i p i ó r k o .

Muszę się spieszyć, żeby pierwszą pocztą jeszcze list wysłać. Adie!

W a l e n t y i M a r y s i a (razem).

Z Panem Bogiem!

(36)

SCENA VI.

W a l e n t y , M a r y s i a , potem S z y m o n . M a r y s i a .

Ale to człowiek mądry, on zna każdy paragraf!

W a l e n t y .

Nadarmo też nie jadł chleba nie z jednego pieca.

M a r y s i a .

Ale mnie sie to w głowie nie może pomieścić, dla czego on nie jest w sądzie za jakiego hadwokata.

W a l e n t y .

To sie nie masz czemu dziwić, kiedy teraz każdy gospodarz albo robotnik daje syna do szkół i tyle ma­

my uczonych, żę nie mają ani miejsca.

S z y m o n (wchodzi).

Niech będzie pochwalony!

W a l e n t y . Na wieki.

S z y m o n .

Wałku, wójt daje powiedzieć, że dzisiaj tu przy- jedzie sąd, ażeby pomiędzy wami proces rozstrzygnąć.

W a l e n t y (do Marysi).

Marysiu, biegaj do pisarza, niech pisze list, ja go sam oddam sędziemu; nie potrzeba pocztą w ysyłać, boby było już za późno.

S z y m o n .

Na co jeszcze pisanie, kiedy już, jak wójt m ó­

wił, proces rozsądzony, tylko sie jeszcze chce sędzia na miejscu przekonać i potem wam wyrok ogłosi.

W a l e n t y .

Dobrze, niech się przekona, źe mam racyą.

S z y m o n .

To jeszcze nie wiadomo, kto wygra.

5

(37)

34 W a I e n t y.

Kto? Ja wygram i basta!

S z y m o n .

Z tobą nie będę dysputował, bo mnie to nie ob­

chodzi, a wreszcie nie mam czasu, muszę też uwiado­

mić Stanisława, (idzie ku chacie btanisława, Walenty odchodzi). Stanisławie, Stanisławie!

SCENA VII.

S z y m o n , S t a n i s ł a w i M a ł g o r z a t a wychodzą, potem K u b a .

S t a n i s ł a w . Cóź nowego nam przynosisz?

S z y m o n .

Wójt daje powiedzieć, że dzisiaj masz pozostać w domu, bo tu przyjedzie komisya sądowa.

S t a n i s ł a w (zdziwiony).

Tu do nas?

S z y m o n .

Tak, tu do was.

M a ł g o r z a t a .

Dobrze, przecież się to raz skończy; wierzajcie mi, Szymonie, że gdyby to jeszcze dłużej trwał ten proces, zbankrutowalibyśmy do szczętu. Co my już przez ten rok wydali pieniędzy, a moźeście słyszeli też już, źe komornik sądowy wziął nam krowę?

S z y m o n .

Słyszałem, nawet byłem na aułcyi, waszą kupił Icek z Zapłocia, a aąsiadową Szmul z Zawiercia.

M a ł g o r z a t a .

Teraz będziemy się musieli obejrzeć, gdzięby krowę kupić.

S z y m o n .

A macie na to pieniądze?

(38)

M a ł g o r z a t a .

Przecież nsin musi sąsiad wypłacić to, cośmy wyłożyli.

S z y m o n .

A jak też proces przegracie?

S t a n i s ł a w .

No, toby już nie było sprawiedliwości!

M a ł g o r z a t a .

Szymonie, my już takie kroki poczynili, źe proces na pewno wygramy.

S z y m o n .

Na pewno nie mrzecie powiedzieć, bo dopiero sąd rozstrzygnie.

S t a n i s ł a w .

Ale ja wam mówię, źe na pewno, bo słyszałem od takiej osoby, która zna prawo.

S z y m o n .

Nie pleć, bo sędzia nikomu naprzód nie powie, kto wygra.

M a ł g o r z a t a .

Sędzia nie, ale taki, co był sędzią i co z miło­

ści ku biednym ludziom przeniósł się tu do naszej wioski, aby biednym w sprawach sądowych pomagać.

S z y m o n .

Aha, już wiem, Gryzipiórko! On był sędzią? On był pokątnym pisarzem , a za swoje gryzmolenie siedział 6 miesięcy w kozie. W mieście już stracił swoich klientów, więe się tu do naszej wioski przeniósł, aby głupich burzyć i oszukiwać,

S t a n i s ł a w . Ej Szymonie, ty go nie znasz?

M a ł g o r z a t a .

Ten człowiek jest mądry, bo zna paragrafy.

(39)

36

S z y m o n .

Niech zna, co chce, ale ja wam mówię, źe to oszust.

K u b a (wpada).

Panowie jacyś przyjechali.

S z y m o n .

To sędziowie!

S t a n i s ł a w . To ci sami, co nas sądzili.

(Kuba odchodzi).

SCENA VIII.

S ę d z i a, s e k r e t a r z, w ó j t , ł a w n i c y , S t a n i s ł a w , M a ł g o r z a t a , potem W a l e n t y i Ma ­

r y s i a . S e k r e t a r z . Dzień dobry!

S t a n i s ł a w . Dzień dobry, panie, sędzio!

S e k r e t a r z .

Jam nie sędzia; ten pan sędzia, (wskazuje na sędziego).

S t a n i s ł a w (drapiąc się za ucho i kłaniając mu się).

Prześwietny sędzio! Jabym prosił, żebym mógł z samym prześwietnym sędzią mówić, (na stronie).

Ale jak o d po naszemu nie potrafi?

S ę d z i a .

A czemuźbyście sobie tego życzyli?

S t a n i s ł a w (radośnie).

Wejcie, ludkowie, — prześwietny sędzia potrafi pó polsku! Ach, jak to dobrze! Teraz też naszą spra

(40)

wę dobrze rozsądzi, kiedy nas dobrze zrozumieć umie.

Przez tłómacza trudno się z sędzią dogadać, (do sę­

dziego), Dopraszam się łaski pana sędziego!

S ę d z i a .

Sąd sądzi wedle prawa, nie podług łaski. Gdzie jest ten drugi gospodarz? Niech się stawi!

W ó j t .

Szymonie, byliście u Walentego?

S z, y m o n.

Byłem, zaraz go zawołam, (idzie do chaty W a­

lentego).

S ę d z i a .

Gospodarzu, przynieście tu stół i dwa krzesła.

(Stanisław, Małgorzata i Frąnciszek odchodzą. Stani­

sław z Małgorzatą wynoszą stół, ławnik dwa krzesła.

S ę d z i a (siada z sekretarzem i rozkładają papiery na stole. — Walenty z Marysią i Szymon przychodzą).

Wy się nazywacie Walenty Budnik?

W a l e n t y . Tak, a to moja żona?

S ę d z i a (do Stanisława).

Wasze nazwisko Stanisław Brona?

S t a n i s ł a w .

Tak, a to moja żona, Małgorzata, córka po nie­

boszczyku Jakubie Szenkali.

S ę d z i a .

Więc, Walenty, postawiliście płot w gruncie w a­

szego sąsiada.

W a l e n t y .

Panie sędzio, swoje tylko zagrodziłem.

S ę d z i a (do wójta).

Panie wójcie, wzywam was, jako świadka. P o­

wiedzcie, gdzie stał płot i w czyim gruncie.

(41)

38

W ó j t .

Przysięgą ju2 stwierdziłem, 2e płot stał w grun cie Stanisława.

S z y m o n .

Ja także zaświadczam.

F r a n c i s z e k .

Ja także, bo tu stała dawniej lipa, która była granicą.

S ę d z i a .

Dla czego, panie Walenty, przekroczyliście gra nicę?

W a 1 e n t y.

Nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie jest gra­

nica.

S ę d z i a .

A czemu płotu nie cofnęliście, gdy wam wójt rozkazał?

W a l e n t y . Bo byłem chóry.

S ę d z i a .

Świadkowie! Jest to prawdą, co mówi Walenty?

W ó j t .

O tem nie wiemy, aby Walenty był chorym.

Tak on, jak i jego żona otwarcie mówili, że płotu nic cofną.

S ę d z i a (do wójta).

Pokażcie, wójcie, gdzie stał płot, a gdzie jest granica.

W ó j t (pokazuje).

Tu stał płot, a tu jest granica.

S t a n i s ł a w (na stronie do Małgorzaty).

Nasza wygrana!

(42)

S ę d z i a .

Stanisławie, dla czegoście się poważyli płot po­

rąbać, kiedyście go nie budowali?

S t a n i s ł a w .

Panie sędzio, on go nie chciał dobrowolnie co­

fnąć, więc go porąbałem.

S ę d z i a .

Nie mieliście praw a cudzej własności rąbać.

M a r y s i a .

Panie sędzio! On nam jeszcze siekierą groził, że a i uciekać musieliśmy.

S ę d z i a .

Sam naocznie się tedy przekonałem, że tak jest, jak sobie zdanie o tem utworzyłem. Wyrok zostanie taki, jak go w sądzie ustanowiliśmy. Ale jeszcze je­

dno pytanie: kto wam, Walenty, pisywał skargi?

W a l e n t y .

Obrońca ludowy, pan Gryzipiórko.

S ę d z i a (do Stanisława).

A wam kto?

S t a n i s ł a w . Pan hadwokat Gryzipiórko.

S ę d z i a .

Więc tu dotąd przeniósł się ten ptaszek. S ły­

szycie, panie wójcie, obu sąsiadów burzył; jednemu i drugiemu pisywał skargi, z obu ciągnął zyski. Po czekaj, braciszku, nie ujdzie ci to bezkarnie, (do s e ­ kretarza). Panie sekretarzu, proszę zanotować,

M a r y s i a .

Panie sędzio, prawda, że my wygrali?

S ę d z i a .

Zaczekajcie, zaraz się dowiecie, jak my w osta­

tnim terminie rozsądzili, (bierze papier, staje i czyta).

(43)

40

Przed niżej podpisanym sędzią stawił się gospodarz Walenty Budzik, obwiniony przez Stanisława Bronę o przekroczenie granicy, co przysięgą potwierdzili świadkowie: wójt i ławnicy. Ale że Stanisław Brona, który oskarżył Walentego Budzika, nie czekał, aż sąd tę sprawę rozstrzygnie, tylko sam sobie wymierzył sprawiedliwość, podpada karze 30 marek, a w niem o­

żności zapłacenia 6 dni więzienia, iponosi połowę kosztów.

Walenty Budzik za przekroczenie granicy zapłaci 30 mrk.

kary lub 6 dni więzienia i połowę kosztów.

M a ł g o r z a t a i M a r y s i a (zatykają oczy fartu­

chem i płaczą).

S t a n i s ł a w . Panie sędzio, jestem niewinnym.

W a l e n t y .

Panie sędzio, ja niewinnym, on płot porąbał.

S ę d z i a .

Wyrok wydany, jeżeli nie jesteście zadowoleni, apelujcie do wyższej instancyi. Ale wam mówię, szko - da każdego grosza, boście obaj winni. Gryzipiórka, tego burzyciela zapozwę przed sąd za oszustwo. Zo­

stańcie z Bogiem, (odchodzą z sekretarzem).

W ó j t . Z Panem Bogiem!

SCENA XI.

Ci sami, oprócz sędziego i sekretarza.

W ó j t .

Teraz macie proces! Czy wam tego było potrze ba? Ojcowie wasi żyli tyle lat w zgodzie i miłości, a wy się musicie procesować!

M a ł g o r z a t a (gniewnie).

Nie damy sobie tego spodobać; będziemy hape- lować.

(44)

Ale za co, kiedy nie masz ani grosza, a tu po­

trzeba połowę kosztów płacić i 30 marek kary, które z pewnością będę musiał odsiedzieć.

W ój t .

Usłuchajcie mnie! Kiedyście obaj przegrali, to teraz się pogódźcie, bo zawsze lepsza chuda zgoda, niż tłusty sąd.

M a r y s i a .

Ale, panie wójcie, nie można; ona nam szkodzi, gdzie tylko ma jaką sposobność; (do ucha wójtowi) ona jest czarownicą.

W ó j t .

Nie pleć, a nie bądź zabobonną, bo to jest grze­

chem.

W a l e n t y .

Nie, tego mu nie daruję, będę hapelówał.

S z y m o n .

A za co, kiedy ci krowę sprzedali.

W a l e n t y .

Tobie nic do tego! Marysiu, chodź, pójdziemy hapelować. (odchodzą).

S t a n i s ł a w .

To nie podobna, abyśmy przegrali. Małgosiu pójdziemy do pisarza, niech hapeluje. (odchodzą).

Wó j t .

Słyszycie, moi bracia, że z temi ludźmi nie ma co gadać, oni tak daleko w swojej złości i nienawiści zajdą, że im jeszcze domostwa sprzedadzą.

S z y m o n .

Ha! cóż robić? Jak sobie kto pościele, tak się wyśpi.

Cytaty

Powiązane dokumenty

(MECENAS-KARZEŁ, dyrektor szkoły ; CHÓR MAR, CIEŃ CYPRIANA NORWIDA, CHÓR WIEŚCI ZŁYCH, CHÓR ZA SCENĄ ; muzyka gubi się wolno, coraz wolniej i w smudze bólu niewypowiedzianego

Rózia: Jest to Florjan Uczciwek, pasierb mego wujaszka i uradzi ­ liśmy, że się ożenimy, ale jego ojciec nie chce na to zezwolić więc przy­.. szedł mi to powiedzieć

Dniester rzewnie nuci, ale dalej płynie, Dziewczę będzie kochać dopóki nie zginie [.. J ó z e f (pokazuje

Teraz zaś jak widzę, to się kłopot skończy, skoro z łaski pana mecenasa dla najstarszej trafił się jakiś bogaty i przystojny kawaler. Kiedy już takie

Jak tylko cokolwiek się ułatwię w domu, nie omieszkam się

Wstydzisz się twej matki, więc i twa matka wstydzi się ciebie.. Ty twą matkę wypędzasz od siebie i twa matka cię więcej znać

Co oni zrobili, tego nie wiem, ale ja sobie tak myślę, że jeżeli się oni od maleńkości u-... to przecież muszą więcej umieć, niż wy, coście się niczego i nigdzie

(Czesze i poma- duje włosy, spogląda zwierciadło.. Teraz dopiero wiem, że żyję na świecie. Jagusia trochę za wiele wydaje, ale to młode, niedośw iadczon e;