• Nie Znaleziono Wyników

lub ktokolwiek mógł odwrócić odwieczny porządek rzeczy i przeszkodzić jej, Śmierci być ostatnim Gościem w życiu każdego stworzenia!

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "lub ktokolwiek mógł odwrócić odwieczny porządek rzeczy i przeszkodzić jej, Śmierci być ostatnim Gościem w życiu każdego stworzenia!"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

ANTONIAKOWA

Tego wrześniowego dnia, babka Antoniakowa wróciła z lasu o niezwykłej porze, zapominając o grzybach, które miały doprawić jej cienką zupkę a może, gdyby trafił się dobry wysyp nadający się dla punktu skupu, to i zasilić chudy portfel.

Lecz zamiast przeszukiwać cierpliwie znane sobie miejsca w lesie, biegła teraz na swych spuchniętych nogach, czyniąc znaki krzyża sękatymi rękami i wołała starczym głosem:

- Ludzie! Ludzie! Panu Wszechmogącemu niech będą dzięki i Najjaśniejszej Panience!

Zaciekawieni mieszkańcy wioski porzucili swoje zajęcia i otoczyli babkę Antoniakową, bo najwyraźniej jakaś sensacja wisiała w powietrzu.

- Co się stało???

Antoniakowa padła na kolana i wciąż się żegnając, wydyszała:

- Nie umrzemy! Nie będzie śmierci! Chwalcie Pana na wysokościach!!!

Oszołomieni ludzie patrzyli, to na klęczącą kobietę, to po sobie, nie wiedząc jak zareagować.

- Jak to? Co Antoniakowa opowiada!

- Tam, w lesie, cudownym sposobem znalazł się uroczysty napis:

„Występowanie śmierci zabronione”!

Zapanowało milczenie. Przejęte świętym przerażeniem baby pootwierały usta i zaczęły się żegnać, gotowe śpiewać pieśni dziękczynne, gdy odezwał się gajowy:

- Ty ciemny narodzie, naucz się czytać! To wójt ma dosyć robienia z lasu wysypiska i postawił tablicę z napisem „Wysypywanie śmieci zabronione”!

Gruchnął taki śmiech, jakiego najstarsi nie słyszeli. Śmieli się wszyscy zgromadzeni, nawet baby, przed chwilą gotowe uwierzyć w cud, teraz trzymały się za trzęsące się ze śmiechu brzuchy, wytykając palcami zawstydzoną staruszkę. Co jedna przestała się śmiać, to toczyła wybałuszonymi oczami po innych i znów wszyscy wybuchali niepowstrzymanym śmiechem. Grupa ludzi na środku wioski wyglądała jak zarażona jakąś dziwną chorobą: skręcali się i pokładali ze śmiechu, jedni podrygiwali, inni płakali…

Najserdeczniej, choć bezgłośnie śmiała się Śmierć – w życiu nie słyszała czegoś tak nieprawdopodobnego! Tablica ogłaszająca, że nie ma wstępu do jakiejś wioski ona - Wszędobylska, Odwieczna i Zawsze Pewna! Tak jakby cokolwiek

(2)

lub ktokolwiek mógł odwrócić odwieczny porządek rzeczy i przeszkodzić jej, Śmierci być ostatnim Gościem w życiu każdego stworzenia!

Ale gdy minęła czkawka wywołana śmiechem i Śmierć otarła łzy, spojrzała na biedną Antoniakową i przejęło ją współczucie – stała tam wśród pokładającej się ze śmiechu i wytykającej ją palcami gawiedzi ośmieszona, zawstydzona…

Spuściła wzrok i zacisnęła upokorzone usta…

I Śmierć zadrżała ze współczucia – ona, która nigdy nie ulegała emocjom - niczyim prośbom czy błaganiom, żadnym łzom zrozpaczonej matki, żony czy syna, nie ustąpiła wobec obietnic i przysiąg, niewzruszenie czyniła swoje żniwa, teraz pożałowała tej starej kobiety. Być może dlatego, że były podobne niczym siostry: białe jak pajęczyna rzadkie włosy okalały pergaminową, pomarszczoną twarz… wyblakłe oczy pod przezroczystymi powiekami…

- Czego się śmiejecie, durnie! – Zawołała głosem, którego nikt nie słyszał – Jestem Panią życia i śmierci i gdybym chciała, mogłabym omijać waszą mizerną wioskę!

Nie była to prawda. Śmierć robiła sobie złudzenia, że to ona decyduje o kresie ludzkiego życia – działała raczej instynktownie, szła tam, gdzie pchało ją Przeznaczenie. Co prawda zdarzały jej się odruchy samowoli – czasami, wbrew wszelkiej logice, wiedziona kaprysem odchodziła od łoża beznadziejnie chorego, albo równie niespodziewanie przecinała nić młodego życia, bez innej przyczyny niż nagły impuls. Ale to były rzadkie incydenty – podlegała prawom Natury, jak wszystko. Teraz, patrząc na upokorzoną Antoniakową, ogarnięta siostrzanym współczuciem postanowiła po raz pierwszy siłą woli przeciwstawić się instynktowi i wprowadzić element osobisty do niewzruszonego od zarania dziejów aktu umierania. Zapewne na jej dziwną decyzję wpłynęła zraniona miłość własna, – gdy słyszała śmiech, drwiny i argumenty, że ona - Śmierć MUSI czynić, co do niej należy i NIE MOZE działać według własnej woli, nie posiadała się z oburzenia:

- Ja muszę? Ja nie mogę? Co za bezczelne kmiotki! To wy musicie umierać na mój rozkaz i nie możecie mi się wymknąć!

A może po prostu uległa kobiecemu kaprysowi, żeby tym wszystkim prześmiewcom przytrzeć nosa, dość, że po raz pierwszy od początku świata postanowiła wyłączyć tę wioskę z odwiecznych praw i omijać ją. Rzuciła ostatnie spojrzenie na grupkę ludzi, którzy już zaczęli się rozchodzić i mruknęła oddalając się:

- No, Antoniakowa, jeszcze Cię będą przepraszać.

(3)

Na razie nikt niczego nie zauważył; ludzie wrócili do swych zajęć chichocząc i kiwając z rozbawieniem głowami. Jakiś dowcipniś pobiegł do lasu z kubłem farby i dla kpiny przerobił napis tak, że ogłaszał teraz: „Zakaz występowania śmierci”.

Ale gdy w trzy dni później dogorywający od tygodnia stary Feliks nie umarł, gdy zdychający pies Kuleszów powlókł się do miski, ludzie poczuli się nieswojo i ogarnęło ich nabożne przerażenie.

Kilka następnych tygodni potwierdziło nieśmiałe przeczucie i wkrótce stało się jasne, że w ich wiosce nikt nie umiera. Wielka euforia zapanowała w zapomnianej, oddalonej o setki kilometrów od świata osadzie.

Wójt zwołał mieszkańców i surowo zakazał o tym rozpowiadać, ale jak utrzymać taką tajemnicę! Starzy i chorzy nie umierali, młodzi się nie zabijali, skończyły się śmiertelne wypadki przy ścince drzew, jeździe po pijanemu na motorze i wypływaniu na jezioro. I wieść o dziwnej wiosce powoli rozchodziła się po okolicy, zataczała coraz szersze kręgi, aż gruchnęła z telewizorów i gazet w całym kraju: „W Miszowej ludzie nie umierają!”

Zapomniana wioska stała się atrakcją turystyczną – ludzie się zjeżdżali zobaczyć jak to jest, dziennikarze robili zdjęcia tablicy i wywiady z mieszkańcami, naukowcy badali zjawisko. Nie udało im się zrozumieć przyczyny dziwnego fenomenu, ale posługując się zwierzętami doświadczalnymi ustalili, że tajemniczy krąg nieśmiertelności kończy się o 100 metrów za ostatnimi domami wsi.

To, co na początku było ciekawostką turystyczną i naukową, prędko stało się dobrem handlowym, towarem na rynku – do wioski zaczęli ściągać przedstawiciele biur nieruchomości i przystąpili do wykupywania ziemi. Z początku chłopi z chęcią ją sprzedawali, bo pieniądze na wsi były wyróżnikiem, symbolem bogactwa w świecie, gdzie ludzie żyli głównie z tego, co sami uprawiali, wyhodowali i wyprodukowali. Lecz wkrótce pożałowali swego pośpiechu, bo ceny szybko rosły i bardziej cierpliwi sprzedawali swoją ziemię coraz drożej. Lecz ci, którzy sprzedali ziemię później, niedługo cieszyli się swoim sprytem, który pozwolił im zarobić grube pieniądze, bo chętnych do zamieszkania w Miszowej wciąż przybywało i coraz drożej płacono za każdy metr kwadratowy ziemi.

Deweloperzy wyburzyli kilka chałup w środku wioski i wznieśli dziesięciopiętrowe bloki. W ten sposób powstało osiedle z 500 mieszkaniami, których ceny dorównywały cenom w dużych miastach. A chętnych było coraz więcej – jak niegdyś poszukiwacze złota ciągnęli na Alaskę, a włoscy i polscy

(4)

imigranci do Ameryki – wymarzonego raju dobrobytu, tak teraz do Miszowej ściągali z całego świata chorzy i starzy – bogaci amatorzy nieśmiertelności.

Antoniakowej nikt nie przeprosił, ale otaczano ją głębokim szacunkiem i podziwem.

*

Mijały lata i nikt nie umierał. I dopiero teraz, gdy pogłoski się potwierdziły rozpoczął się prawdziwy najazd. Dawni nabywcy cennej ziemi parcelowali teraz swoje działki i sprzedawali za bajońskie sumy. Wkrótce już nie została ani jedna chałupa – jak grzyby rosły wysokie domy i osiedla bloków.

Przedstawiciele władzy zainteresowali się również niespodziewanym źródłem gotówki – wygoniono wójta z jego domu, bo należał on do skarbu państwa tak, jak i kilka arów ziemi w centrum wsi. Nie obyło się bez zażartych walk, bo członkowie rządu nie chcieli się z nikim dzielić zyskami ze sprzedaży, ale jak im się dziwić! Zabezpieczyli finansowo swoje rodziny na wiele pokoleń.

Za tłumem starych i chorych bogaczy pojawiły się zastępy ludzi potrzebnych do obsługi tej klienteli – mieszkali jednak poza granicami niezwykłej wioski, bo ceny mieszkań były dostępne tylko dla najbogatszych. Ogólna nieśmiertelność przyniosła też pewne kłopoty – nie umierały psy, koty, szczury, muchy, komary, wszelkie robactwo i bakterie! Żadne środki chemiczne ich nie uśmiercały i trzeba je było łapać i wywozić daleko od Miszowej. Prosperowały więc firmy oczyszczania miasta stosujące wymyślne metody do wyłapywania niechcianych, a mimowolnych beneficjentów nieśmiertelności. Ale to nie był jedyny kłopot;

zaistniała sytuacja obudziła również niezadowolenie. Pierwsi zbuntowali się spadkobiercy nieśmiertelnych bogaczy. Nie, żeby byli bardzo pazerni, ale postulowali o zwykłą przyzwoitość we wszystkich sprawach – również w sprawie życia i śmierci. Lata mijały i majątki milionerów, które zostały im zapisane w testamencie, teraz topniały jak kostki lodowe w drinkach nieśmiertelnych ojców i dziadków. Gdy bogactwo było owocem pracy jednego człowieka, łatwiej akceptowano, że dysponuje zdobytymi przez siebie pieniędzmi, ale w rodzinach, gdzie majątek był wynikiem pracy wielu pokoleń oczekiwano, że zostanie on przekazany następnym generacjom, a nie roztrwoniony przez jednego starca, który nie chciał umierać.

Również firmy ubezpieczeniowe podniosły protest – wypłacanie emerytur w nieskończoność było niemożliwe. Burzliwa dyskusja, do której włączyli się moraliści, filozofowie, księża, ekonomiści, politycy, obrońcy praw człowieka i

(5)

dziennikarze przetoczyła się przez media. Jak zwykle w przypadkach moralnych wyborów nie uzgodniono jednej wersji – zwyciężyły prawa ekonomii i przedsiębiorstwa ubezpieczeniowe samowolnie wyznaczyły granicę 105 lat dla ludzi pobierających emeryturę.

Bo wszystko w Miszowej było nieśmiertelne oprócz pieniędzy.

Pierwszymi ofiarami tej decyzji stali się rdzenni mieszkańcy wioski. Już dawno skończyły im się pieniądze ze sprzedaży ziemi i wiedli nędzne życie za grosze otrzymywane z pomocy społecznej. W większości przypadków mieli o wiele więcej niż 105 lat, więc zostali stanowczo i nieodwołalnie wypchnięci poza magiczny krąg. Nie można było marnować cennej ziemi, więc cmentarz przesunięto poza granice Miszowej. Z czasem zaczął powoli zataczać krąg wokół nieśmiertelnego miasta.

Oszczędzono tylko Antoniakową z jakiegoś zabobonnego lęku, że dziwne zjawisko, wyraźnie związane z jej błędnym odczytaniem napisu ustanie, gdyby jej zabrakło. Przydzielono jej małą komórkę gdzie leżała czasami jedząc coś, co mieszkańcy miasta jej przynosili. Ale nikt się nią specjalnie nie przejmował, bo w granicach Miszowej i tak umrzeć nie mogła, nawet z głodu.

Po decyzji usunięcia najstarszych mieszkańców trochę się rozluźniło, ale chaotyczna zabudowa nie odpowiadała rosnącym potrzebom. Wyburzano więc domki, a nawet niższe bloki, na których miejscu powstawały nowoczesne wieżowce. Otoczono też miasto wysokim murem, a w bramach postawiono straż, gdyż ciągnęła do Miszowej biedota nieskora umierać. Niekiedy zdesperowani spadkobiercy wynosili jakiegoś przodka z miasta. Strażnicy wykazywali ludzkie zrozumienie i przymykali oko na ten proceder. Zresztą nie było dowodów, gdyż po przekroczeniu granic miasta, ciała mające kilkaset lat rozsypywały się w proch, który rozwiewał się na wietrze.

*

Z czasem wyburzono wszystkie budynki poniżej 30 pięter i wzniesiono prawdziwe drapacze chmur 100 i 200-piętrowe. Były to niemal miasteczka same w sobie, mogące pomieścić po 20 tysięcy kawalerek.

Firmy nieruchomości, wzbogacone wynajmem setek mieszkań w Miszowej ogłaszały konkursy dla architektów w celu jeszcze lepszego wykorzystania ograniczonej przestrzeni.. Najtęższe umysły, najznamienitsze biura projektów szukały rewolucyjnych rozwiązań. Każdy rok przynosił nowe pomysły, każde dziesięciolecie burzyło osiągnięcia poprzedników i realizowało najnowsze

(6)

wynalazki w budownictwie. Cudem japońskiej architektury były wieżowce, w których każdy mieszkaniec miał tylko jeden pokój z rozkładaną łazienką – każdy mieszkaniec zajmował nie więcej niż 5 metrów kwadratowych.

Nie wszystkie mieszkania mogły mieć okna, więc w tych tańszych, wewnątrz budynków instalowano ekrany, na których piękne pejzaże można było zmieniać za pomocą pilota. Zresztą widok z prawdziwych okien wcale nie był nadzwyczaj ciekawy – tylko inne bloki. W mieście nie było już ani jednego parku, skwerku czy choćby trawnika, żadnego drzewa. Każda piędź ziemi wykorzystana była pod budynki mieszkalne.

Mnożono pomysły, bo kolejki chętnych z całego świata nie malały, a miejsca, ze zrozumiałych względów, nie zwalniały się.

Jak zwykle tam, gdzie chodzi o wielkie pieniądze nie obyło się bez oszustw:

mafia wykupiła jakąś zapomnianą wioskę, wygoniła mieszkańców i zbudowała podróbkę Miszowej. Po czym zorganizowała transport z lotnisk i dworców:

autokary z napisem „do Miszowej” zgarniały przybyszów i odwoziły do podrobionego miasteczka kierując do kieszeni mafiosów strumień wielkiej gotówki. Ta uzurpacja trwała wiele lat, bo przestępcy byli nieuchwytni. Dopiero zorganizowana akcja wojska i policji położyła kres oszustwu: milionerów wywieziono do prawdziwej Miszowej, mieszkańcy powrócili do swojej wsi tak bardzo zmienionej, że długo nie mogli się połapać gdzie, kto miał kiedyś dom.

A właściciele budynków w nieśmiertelnej wiosce dalej starali się pozyskać przestrzeń; następnym krokiem ku oszczędnościom były sale zbiorcze, gdzie jedna kabina, mieszcząca WC i prysznic wystarczała dla 15, 20 osób. Padały propozycje skurczenia starych ludzi, układania ich ukośnie do góry, po dwoje w łóżku, schłodzenia ciał, żeby spowolniły się funkcje życiowe wymagające pomocy obsługi, lecz zawsze znalazł się jakiś marudny obrońca praw konsumenta, który protestował.

Rewolucją w pozyskiwaniu przestrzeni okazały się automatyczne łóżka – śpiwory, które wyeliminowały łazienki i ubikacje: leżący zostali podłączeni do rurek doprowadzających jedzenie i odprowadzających odchody. Śpiwory same myły, masowały i nacierały ciała balsamem. Obniżono przy tej okazji wysokość pomieszczeń, bo leżący nie potrzebowali aż 2 metrów, a obsługa mogła się schylać. Zresztą pielęgniarki zaczęto zastępować niewielkimi, wielofunkcyjnymi robotami, które po wykonaniu czynności pielęgnacyjnych składały się i zamieniały zależnie od potrzeb w kubek kawy lub wazonik z kwiatami.

(7)

Nowoczesna, europejska technologia prześcignęła osiągnięcia Japończyków;

zburzono wszystkie budynki poniżej pięćdziesięciu pięter i w ich miejsce zbudowano prawdziwe giganty: domy o wysokości dwóch, trzech, a wkrótce nawet pięciu kilometrów! Szybkobieżne windy zapewniały dostęp do mieszkań.

Kolejnym krokiem było pogłębienie piwnic – nieśmiertelność działała w obrębie Miszowej również pod ziemią, więc wielu właścicieli budynków zdecydowało się na wzmocnienie fundamentów i pociągnięcie kondygnacji w głąb ziemi.

Jeszcze dalej poszedł pełen inwencji biznesmen chiński – jego projekt przewidywał wyeliminowanie i tak już bardzo wąskich ulic i postawienie jednego wielkiego budynku, którego ściany zewnętrzne zbudowane byłyby na zewnętrznym konturze nieśmiertelnego kręgu. Zamiast wielu wieżowców powstałby jeden, którego części połączone byłyby wąskimi korytarzami.

Technolodzy wypracowali już tak mocne płyty, że taki budynek można by wznosić w nieskończoność.

– Wyobraźcie sobie coś, jakby wieżę Babel! Przy dzisiejszej technice może się wznieść na sto, dwieście km, a w środku mieć niskie piętra o powierzchni dziesięciu hektarów!

I roztaczał przed nimi śmiałe wizje budowania bliźniaczej wieży w głąb ziemi.

Zabrał się do realizacji swojego pomysłu, wykupił zewnętrzne budynki, wyburzył je i zaczął otaczać miasto dokładnie po granicy kręgu pierwszym poziomem niskich mieszkań. Sprytny Chińczyk kazał budować grube mury na zewnątrz, tak, żeby nie stracić ani milimetra powierzchni i żeby oznaczona przez naukowców strefa nieśmiertelności zaczynała się równo z warstwą tynku na wewnętrznych ścianach pomieszczeń. Podczas gdy inni ważyli jeszcze straty z wyburzenia swoich wieżowców i zyski z genialnego rozwiązania, robotnicy kończyli już drugi i trzeci poziom. Rosło coś rzeczywiście jak wieża Babel, oblepiona zewnętrznymi windami i balkonami dla obsługi.

Stwórca powoli obrócił swe oblicze ku Śmierci i powiedział głębokim głosem:

- Mam jakieś deja-vu. Już ktoś kiedyś coś takiego budował.

- Wiem, – odpowiedziała Śmierć – ale w innym celu.

- Jak ci się podoba rezultat twojego kaprysu?

Śmierć skrzywiła sine usta:

- Okropne! Jak narośl na skórze Ziemi, czy jakiś nowotwór, który się rozrasta bez kontroli. Potworność!

- To może już czas coś z tym zrobić?

- Mogłaby to Ziemia pochłonąć – podsunęła nieśmiało.

- Ok! – zgodził się Stwórca – zrobimy taką ładną implozję! No to do dzieła.

(8)

Śmierć z ulgą przyjęła tę decyzję. Rozpostarła białe skrzydła i zstąpiła na Miszową. Odnalazła Antoniakową w komórce pod schodami, wzięła ją jak wróbelka w swoje kościste dłonie, tchnęła zimnym oddechem i kobieta rozsypała się w garstkę pyłu. A Śmierć szła dalej zionąc wokół siebie lodowatym tchnieniem i na tysiącach łóżek i pryczy ludzie zamieniali się w proch.

Ziemia się rozstąpiła i powoli, dając szansę ucieczki żywym, zaczęła wchłaniać miasto umarłych. Obsługa w panice uciekła i z bezpiecznej odległości przyglądała się jak zapadają się wielokilometrowe wieże, mury i cmentarz.

Kilometry okien przesuwały się w pionie jak klatki powolnego filmu…

*

Po Miszowej została wielka dziura w ziemi – wyglądało jakby wielki meteoryt uderzył w to miejsce. Po pewnym czasie dziura zapełniła się wodą tworząc jezioro o łagodnie opadających wysokich brzegach. Właściciele wieżowców, biur obsługi i innych przedsiębiorstw czerpiących zyski z tego gigantycznego domu nieśmiertelnych starców odjeżdżali do swoich krajów porzucając to, co zostało... Jednak Chińskiemu biznesmenowi nie brakowało pomysłów. Był właścicielem zewnętrznego pasa tej ziemi, a właściwie tej wody – wykupił za grosze pozostałe metry kwadratowe jeziora, wykuł na zboczach amfiteatr, a na jeziorze postawił scenę i zapraszał najsłynniejsze teatry, balety, opery i orkiestry na występy w tej pięknej scenerii. Legenda Miszowej przyciągała rzesze publiczności, a niepowtarzalna akustyka i niezwykłe otoczenie zadowalały nawet najbardziej wyrafinowane gusty. Jego teatr pod gołym niebem wypełniał się co wieczór do ostatniego miejsca.

- Bo tak naprawdę – tłumaczył udziałowcom, którzy powierzyli mu swoje pieniądze na budowę wieży Babel – tylko kultura jest nieśmiertelna.

W czym się poważnie mylił. Bo tak naprawdę nieśmiertelne jest tylko pragnienie nieśmiertelności. Od wieków, na całym świecie naukowcy prowadzili badania nad możliwością przedłużenia ludzkiego życia w nieskończoność. Pewien zespół pobrał nawet próbki ziemi i roślin z Miszowej zanim jeszcze wszystko zostało zabudowane; w laboratoriach badano składniki i szukano jakiegoś nieznanego pierwiastka. I jak to często w nauce bywa, odkrycia dokonano nie tam, gdzie się spodziewano.

W najlepiej wyposażonym laboratorium Europy, pewien genetyk pracujący na chorobami wieku starczego wynalazł technikę pozyskiwania od optymistów

(9)

radości, entuzjazmu i akceptacji życia, które preparował i wstrzykiwał pacjentom. Do preparatu dodał przechowywany przez stulecia zapach fiołków z Miszowej i poddawał wymyślnym reakcjom. W rezultacie otrzymał niematerialny czynnik zapobiegający starzeniu się żywych organizmów.

Powtórzone tysiące razy badania oraz doświadczenia wykazały, że oto ludzkość stoi u wrót ery nieśmiertelności. Stworzył eliksir na bazie owego elementu, pozwalający zachować wieczną młodość. Nazwał go AMBROSIA od słów Anti-Mortal-Bio-Recycling-Organic-Solution-Inteligent-Agent. Co prawda nie gwarantował on nieśmiertelności i nadal można było umrzeć na przykład w wypadku, lecz wyeliminował starzenie się, a u końca trzeciego tysiąclecia większość chorób trapiących kraje wysokorozwinięte już dawno przestała istnieć. Genetyk nie chciał prowadzić leniwego życia na jakimś ranczu na Marsie, co było oznaką najwyższego statusu dla ludzkości żyjącej w okropnym zagęszczeniu na Ziemi. Rozpoczął masową produkcję eliksiru. Oczekiwania się potwierdziły – ludzie, którzy otrzymali dawkę AMBROSJI zatrzymywali się w tym wieku, w którym wstrzyknięto im preparat. Europa od dawna zdominowana emigracją ze wschodu i południa i zagrożona w swojej tożsamości przez masowy napływ Azjatów i Afrykańczyków dostrzegła w Ambrozji szansę odnowy. Oto przeznaczenie dało klucze do nowej ery, w której zagrożona wyginięciem biała rasa znów będzie mogła zdominować świat. Rządy Europy zaczęły wykupywać cudowny eliksir i stworzyły program rozprowadzania go wśród ludności. Zasady były specjalnie tak niejasne, żeby nikt nie dostrzegł prawdziwego celu: podawać Ambrozję tylko białym. Różne środowiska przejrzały tę grę i ujawniały niemoralne cele rządów, oskarżały o rasizm, ale nic nie osiągnęły. Cichy ratunek dla białych otoczony był ścisłym sekretem wojskowym i szedł takimi kanałami, że nic nie można było udowodnić. Po tajnych rozmowach z prezydentem Stanów Zjednoczonych, władze Europy zezwoliły na sprzedaż preparatu do Ameryki, pod warunkiem, że dostaną go tylko biali. Nie było to łatwe w kraju, w którym już zaakceptowano inne rasy i nawet Czarni i Indianie bywali prezydentami, ale znaleźli się rozmówcy, którym leżały na sercu interesy białej mniejszości i program ratowania zagrożonej rasy przeniósł się na drugi kontynent. Wystarczyło tylko kilka dekad, żeby jasny stał się triumf tego procederu i dyskryminacyjna polityka rządów.

Fala oburzenia wstrząsnęła światem, ale rządy niewzruszenie zaprzeczały wszelkim oskarżeniom i niczego nie można było im udowodnić.

Chiny się nie przejmowały – kraj miał wciąż za dużo ludności. Ale Japonia, w której przyrost naturalny spadł do zera, desperacko szukała drogi do

(10)

laboratorium gdzie produkowano Ambrosję. Jednak szpiegom nie udało się dotrzeć do strzeżonych przez wojsko naukowców i zdesperowana Japonia musiała uciec się do zbrodni. Nastąpiły porwania ludzi, którzy, jak mniemano, otrzymali dawkę cudownego preparatu i naukowcy japońscy wydestylowali z ich organów eliksir młodości! Cóż za triumf! Radość w kraju kwitnącej wiśni była wielka, ale nie trwała długo. Po kilku dekadach brakowało już miejsca na wulkanicznych wyspach dla powiększającej się liczby mieszkańców. Bo, korzystając z podobieństwa fizycznego, zaczęli do Japonii przenikać Koreańczycy spragnieni nieśmiertelności. Zanim wykryto ten proceder, zagęszczenie stało się nie do zniesienia. Jednak, w międzyczasie Korea się niemal wyludniła, tak wielki był exodus po Ambrosję i teraz Japonia po prostu kupiła ziemie należące do Korei i powstało nowe państwo. Przybyło trochę przestrzeni życiowej dla każdego mieszkańca.

Afryki nie stać było na Ambrozję; mimo ciągnącej się przez stulecia pomocy od krajów cywilizowanych, kontynent wciąż borykał się z biedą. Lecz tak naprawdę nikogo na świecie to nie martwiło – czarnych imigrantów zaczęto wypierać z Europy i Ameryki do krajów ich pochodzenia, a widmo wyginięcia czarnej rasy otworzyło przed zatłoczoną Europą perspektywy nowych przestrzeni. Developerzy już zacierali ręce i kupowali za bezcen najatrakcyjniejsze obszary, gdy pewna organizacja charytatywna wykupiła od Japończyków preparat i zaczęła go rozprowadzać w Afryce. Pominięto kraje Arabskie, które od dawna stanowiły zagrożenie dla świata. Żydzi już 100 lat wcześniej udowodnili, że są rasą białą i otrzymali Ambrosję. Izrael pękał w szwach, podczas gdy sąsiednie kraje się wyludniały i rozkład sił na bliskim wschodzie odwrócił się na jakiś czas, ale nie definitywnie, gdyż Emiraty Arabskie nie zamierzały dać się zdominować – tak jak kiedyś w Japonii, tak teraz w laboratoriach Dubaju uzyskano Ambrosję z organów porwanych turystów.

Ogólny dostęp do Ambrosji sprawił, że nikt nie umierał i ludzi było za dużo.

Czwarte tysiąclecie zastało Ziemię zamieszkałą przez taką ilość mieszkańców, że nie było ani skrawka ziemi uprawnej. Ludzkość od dawna żywiła się już tylko tabletkami odżywczymi, ale teraz zaczynało brakować tlenu do oddychania. Powolne zasiedlanie Marsa nie było wyjściem z tej sytuacji;

przestrzeni było tam pod dostatkiem, ale jałowe podłoże nie produkowało żywności. Bogaci ekscentrycy, którzy uciekali z Ziemi w poszukiwaniu bezkresnych widoków i samotności musieli żywność sprowadzać za ciężkie pieniądze. Wprowadzono światowy zakaz rodzenia dzieci. Ale jak wyplenić

(11)

podstawowy instynkt ludzkości – instynkt rodzicielski? Mimo wielkich mandatów dzieci nadal się rodziły, a rodzice po kryjomu wychowywali dzieci w piwnicach.

*

W tej sytuacji stało się jasne, że ktoś musi umrzeć. O żadnej wojnie nie mogło być mowy, bo od wieków wszystkie państwa trzymały się nawzajem na muszce.

Samobójcy nie przynosili ulgi w skali globalnej – co najwyżej najbliższe otoczenie zyskiwało trochę miejsca. Wypadki i morderstwa nie mogły zapobiec przeludnieniu. Nie było żadnych ochotników do umierania i UFF - Światowa organizacja ratowania Ziemi zleciła poufnie przywódcom państw dyskretną inwigilację; rozpoczęło się regularne szpiegostwo w celu sprawdzenia, kto jest naprawdę młody, a kto zatrzymał procesy starzenia Ambrosją. Ludzi powyżej trzystu lat zamierzano usunąć, choć nie sprecyzowano, w jaki sposób.

Przeszukiwano kartoteki lekarzy. Jak każda akcja i ta wzbudziła reakcję.

Ruszyła fala fałszowania kart.

Wobec oporu ludzi, władze rozpoczęły dokładne badanie dat urodzenia w Urzędach Stanu Cywilnego, ale i tu dotarła korupcja i masowo fałszowano dokumenty. Nowe świadectwa urodzenia zalały Urzędy i już nikt nie był w stanie odtworzyć prawdy.

*

Tak dalej być nie mogło. Zmęczony Stwórca skierował swe spojrzenie na Śmierć i skinął głową, a ona, od dawna bezczynna i sfrustrowana rozwinęła skrzydła. Na chwilę wstrzymał ją gestem – co innego było pomóc umrzeć zmęczonym starcom z Miszowej; teraz miał nastąpić koniec ludzkości i Stwórca poczuł smutek. Jego łzy rozlały się we Wszechświecie jak niezwykła muzyka i ludzie wylegli ze swych mieszkań i jaskiń; jakiś wewnętrzny głos kazał im wziąć na ręce ukrywane dotychczas dzieci i w oczekiwaniu rzeczy ostatecznych patrzeć w niebo, po którym sunęła od wieków niewidziana, zapomniana Biała Wszędobylska. Pod jej przezroczystymi skrzydłami obumierało wszystko po krańce Ziemi i nawet na Marsie. Ale ludzie nie rozpadali się w proch – jakiś efekt uboczny Ambrosji powodował, że umarli stali jak żywi i Ziemia miała odtąd krążyć w przestworzach jak zaklęta galeria figur, cmentarzysko niepochowanych trupów…

(12)

Od dotknięcia Kościstej Damy umarło wszelkie życie stworzone ze struktur białka i Stwórca już miał się oddać gorzkim rozmyślaniom, gdy wyczuł, że coś żyje na umarłej planecie!

Agent Inteligent – podstawowy składnik Ambrosji, wypreparowany z uczuć i myśli, zbudowany z niematerialnych jednostek czystej Inteligencji i doskonalony przez stulecia w najbardziej strzeżonym laboratorium świata nie podlegał władzy śmierci! Koścista przesunęła swoim skrzydłem - a tu nic, przesunęła drugi raz - i dalej nic! Agent Inteligent był nieśmiertelny! A sztuczna inteligencja, dumna z nagromadzonej wiedzy, przejęta własną mądrością i ufna w jej moc sięgnęła do skarbnicy wiedzy ludzkiej, żeby zapewnić sobie wieczne trwanie i zawołała patrząc wyzywająco i pogardliwie na Śmierć: „trwaj chwilo”!

Płynący równomiernie od zarania dziejów czas zatrzymał się w swym biegu, zbity z tropu i zdezorientowany, rozejrzał się bezradnie, jakby szukając wyjścia z sytuacji, spojrzał w prawo i w lewo, po czym znieruchomiał; przeszłość zamiast upływać stanęła w miejscu i zahamowała teraźniejszość, która na nią wpadła; przyszłość potknęła się o nagle zatrzymaną teraźniejszość i walnęła z impetem w nawarstwioną teraźniejszo-przeszłość. Ogłuszający, przeogromny huk tego karambolu napełnił przestworza … Nie mogąc płynąć dalej to, co było zapętliło się z tym, co miało nadejść i gigantyczne sploty zatrzymanego w biegu przemijania, niczym kłęby potwornej Bestii (przepowiedzianej w zamierzchłych czasach przez pewnego wizjonera z Galilei), przewalały się i wzbijały po nieboskłonie wsysając i wypluwając galaktyki. Czas piętrzył się jak apokaliptyczna nawałnica; pod jego naporem skruszyła się struktura świata:

pękło sklepienie niebios i otworzyły się otchłanie kosmosu! Przez chwilę jeszcze kłębił się i przewalał w konwulsjach agonii, i zamarł. Wezwany magicznym słowem, podsuniętym w dalekiej przeszłości Doktorowi Faustusowi przez Mefista, ale wciąż żywym i mającym moc sprawczą, czas przeistoczył się w trwanie. I chwila trwała… trwała…

Cytaty

Powiązane dokumenty