• Nie Znaleziono Wyników

Hetman Żółkiewski u stóp Samuela Zborowskiego : z problematyki "Dumy o Hetmanie"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Hetman Żółkiewski u stóp Samuela Zborowskiego : z problematyki "Dumy o Hetmanie""

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanisław Pigoń

Hetman Żółkiewski u stóp Samuela

Zborowskiego : z problematyki

"Dumy o Hetmanie"

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 56/1, 103-121

(2)

STANISŁAW PIGOŃ

HETM AN ŻÓŁK IEW SKI U STÓP SA M U ELA ZBOROW SKIEGO Z PROBLEMATYKI „DUMY O HETMANIE”

1

R om antyzm w n u k ow i sw em u, neorom antyzm ow i, zostaw ił w schedzie, obok in n ych dóbr, tak że w ą tek literacki Sam uela Z borow skiego. Scheda to znakom ita, w ą tek urodzajny. Fu nd am ent pod ten leg at za ło ży ł b ył już M ickiew icz.

Z aw iązek tragedii o Z borow skim w y b ły sn ą ł u niego n agle, w form ie zaskakującej w szy stk ich im prow izacji, ale niespodzianką ab solu tn ą p rze­ cież n ie b ył. Z zam ysłam i d ram atyczn ym i m ocow ał się M ick iew icz od daw na. W szczególn ości w ok resie rosyjsk im sk u p ił je w rozw ażaniach 0 traged ii h istorycznej. T em atów do niej szukał w p rzebiegu d ziejó w n aszych i doszedł do w n iosk u m elan ch olijn ego, że ich tam n iew iele. „Do n iedostatk u narodow ej dram atyki — p ow ied ział raz przy M alew skim — n ajw ięcej p rzyczyn ia się n ietragiczn ość [naszej] h istorii” i. T ym w ięc u w ażn iej zatrzym yw ał się przy tych n ieliczn y ch spięciach dram atycznych, które tam jako zdatne w y p atrzył, odm ierzał p ochw yconą ich d ynam ik ę, o szacow y w ał ład u n ek tragizm u. N ie bez kozery. B ły sk a ł m u p om ysł dra­ m atu o Barbarze, n ie tak iego oczyw iście, który by m iał dać odbitkę F e ­ lińskiego. N iem n iej brak m u b yło p on ęty now ości.

Z atrzym ał się w ięc dłużej przy sp raw ie Z am ojskiego ze Z borow skim , z czego się w y w in ą ł im p row izow an y w r. 1827 fragm en t traged ii. Z nam y go z relacji M ikołaja M alinow skiego, który sobie przyznaje poddanie tem atu 2. R elacja sam a nie je st zb yt dokładna, byw a częściow o bałam utna, a w yp a d ek z p om ysłem też n ależy brać z niejaką rezerw ą. N ie godzi się

1 A d a m a M ickiewicza w spom nienia i myśli. Z rozm ów i przem ówień zebrał 1 opracował S. P i g o ń . W arszawa 1958, s. 85.

2 Ibidem, s. 95—99. Według w spółczesnej relacji M. M a l i n o w s k i e g o , poeta im prow izow ał dw ie sceny. Pam iętnikarz z oczyw istą przesadą podaje, że m iało być tego przeszło dwa tysiące wierszy.

(3)

104 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

sp raw y upraszczać. T em at Z borow skiego n ie zask ak iw ał M ickiew icza, b ieg tam tych w yd arzeń n ie b y ł m u obcy. M usiał się poecie p rzew ijać w cześn iej przez w yob raźnię, i to już w postaci utw oru, skoro w doraźnej p otrzeb ie od razu ma u staloną k on cep cję całości, zna rozkład i zaw ęźlenia akcji; im prow izow ał p rzecież n ie ek sp ozycję, ale scen y dalsze, ze środka n u rtu dram atycznego. N ie b y ło b ow iem tak, jak M alinow ski podaje, że to on dopiero n atrafił św ież o na d ok u m en ty archiw aln e do tej spraw y. D o k u m en ty tak ie zaczęto ogłaszać już przed 10 laty, i M ickiew icz znał je n ie w ą tp liw ie z d ruków 3.

Na ten w c zesn y rodow ód w ą tk u z arch iw alió w trzeba tu położyć na­ cisk, n ie je st to b ow iem bez znaczenia. W yn ik n ą stąd d w ie k onsekw encje. P rzed e w szy stk im ta, że p ierw sze zaraz litera ck ie u jęcie w ątk u zaryso­ w a ło się n ie jako dram at p sy ch olo giczn y, w szczególn ości — że jego kon­ struk cja n ie została oparta na osi k o n flik tu erotycznego. W źródłach brakło do tego im p ulsu . Tak w ię c już u M ick iew icza Z borow ski w łącza G ryzeld ę w krąg sw oich p lan ów n ie jako u m iłow aną, o którą m iałb y pro­ w ad zić w alk ę z ry w a le m — Z am ojskim , ale ty lk o jako u patrzon e na­ rzęd zie a m b itn ych k now ań. D yn a m ik ę w yzn aczać m iało zatem w sp ółza­ w od n ictw o n ie m iłosne, ale p o lityczn e, n ie n am iętn ość serca, ale n am ięt­ n ość w ład zy. T ryb un sta je tu p rzeciw tryb u n ow i, trybu n w archoł i dem a­ gog przeciw ko tryb u n ow i praw orządności. S praw a Z borow skiego z Zam oj­ sk im toczy się o m odel życia p a ń stw o w eg o P o lsk i szlach eckiej. D ram at osadza się w w ym iarach k on cep cji p o lity czn o-h istoriozoficzn ych . Tak te n w ątek p od d ały źródła, tak go też sform ow ał M ickiew icz, i na tych zrębach będzie się on rozw ija ł później w k o lejn y ch reinkarnacjach. Jeżeli k tóry z au torów sp rób uje go z n ich zesunąć, uzysk a rezu ltat arty sty czn y n ik ły lub żaden.

O w ego rodow odu arch iw aln eg o jest jeszcze k on sek w en cja druga, w a ż­ n iejsza. J eżeli p od n ietę do k o le jn y ch w e rsji dram atu o Zborowskim d a w a ły u jęcia zn ajd y w a n e w aktach arch iw aln ych , to n ie można zaprze­ czyć, że w u jęciach tych w y stą p iło n ied ostateczn ie rów nom ierne rozłoże­ n ie sił an tag on istyczn ych . W yn ik ało to z im p u lsu w y jściow eg o, z cha­ 3 W „Pam iętniku W arszaw skim ” (1817, t. 7, s. 187—200) ogłosił F. B e n t k o w ­ s k i relację: O sta tn ie ch w ile Samuela Zborowskiego, poprzedzając ją urywkiem z kroniki Bielskiego. Poza tym w „Rozm aitościach W arszawskich” (1823, nry 2—3) pomieszczono ustęp: O pojm an iu i straceniu Samuela Zborowskiego. Jest to frag­ m ent w ydanego niebaw em dzieła J. A l b e r t r a n d e g o , Panowanie H enryka Wa- lezjusza i Stefana Batorego, królów polskich (t. 1—2, W arszawa 1823). W tym czasie w yszed ł J. U. N i e m c e w i c z a Zbió r pa m ię tn ik ó w h isto rycznych o d a w n ej Polsz­ czę [...] (Warszawa 1822), gdzie m ieści się (t. 1, s. 263—269) stosow ny ustęp, w yjęty z kroniki O r z e l s k i e g o . M ateriału inform acyjnego było zatem już w tedy dosyć. Z now szych opracowań w spom nieć n ależy pracę J. S u t o w s k i e g o S p raw a Z b o ­ row skich na s e jm ie roku 1585 (Kraków 1875).

(4)

Z P R O B L E M A T Y K I „D U M Y O H E T M A N IE ’1 105

rakteru o w ych źródeł. Trochę z przypadku, w ięcej zapew ne ze św iadom ej w oli stało się b ow iem tak, że zużytkow anie w X IX w . spraw y Z borow skie­ go jako w ątk u literack iego dokonyw ało się w jedn ym p rzew ażn ie k ie­ runku, m ian ow icie zm ierzając do gloryfikacji tego bohatera. N ie m ożna zresztą p rzem ilczeć, że prowadzono ją w tym kieru nk u z w yraźn ym zlekcew ażeniem , a n aw et z obrazą praw dy historycznej.

P ierw szy zaraz dokum ent, ogłoszony w r. 1817, przyn iósł opow ieść 0 śm ierci S am uela n ie jako rzeczow ą relację sporządzoną w pracow ni kronikarza, ale jako in w ek ty w ę znam iętnioną w kuźnicy zborow czyków . W ydaw ca, F elik s B en tk ow ski, nie zestaw ił jej z żadnym ośw ietlen iem ob iek tyw n ym , n ie p rzeciw w aży ł u jęciem e x altera parte, choć to w szystk o b yło już w ted y m ożliw e; dał głos oskarżycielow i, a nie d ał go obrońcy. Ta dysproporcja w serw isie św iad ectw nie zniknie, ow szem , w m iarę lat 1 publikacyj będzie się potęgow ać.

Tom ik Lucjana S iem ień sk iego P am iętn iki o S am u elu Z b o r o w s k im (1844), który stał się w tej m aterii głów ną, rew elacyjną pobudką literacką, daje jaw n y przykład tak iejże jednostronności sam ym n a w et doborem m ateriału: na 11 ogłoszon ych pozycji daw ał 1 relację kronikarza i 1 tylk o przedstaw iającą punkt w id zen ia Zam ojskiego. Reszta p rzynosi w y stą p ie­ nia Z borowskich i ich adherentów (9 pozycji). N iew iele inaczej w ygląd a spraw a w tom ie Ż egoty P a u lego P a m iętn iki do życia i s p r a w y Sam u ela i K r z y s z t o f a Z borow skic h (1846): na 27 pom ieszczonych pozycji są tam zaled w ie 3 w yp ow ied zi Z am ojskiego, w tym 1 ew id en tn y a p o k r y f4.

Taki stan rzeczy na pozór m ógłby się w ydać zrozum iały, je żeli n aw et n ie uzasadniony.- B urzę przeciw ko Batorem u i Z am ojskiem u rozpętali Z borow scy z furią niepom iarkow aną. N iew olili opinię szlachecką roz­ liczn ym i pism am i, m ow am i, tak że rozrzucanym i konterfektam i, nie cofa­ jąc się przed m akabrycznym i w idow iskam i z trum ną nieboszczyka. Sztuka nasilonej propagandy p olityczn ej nie jest w yn alazk iem X X w iek u . M ro­ w iło się w ięc od takich publicznych zacietrzew ionych in w e k ty w i pam - fletów . N ic ted y dziw nego, że teksty ich przyostały się też liczn e w ar­ chiw ach, przygniatając samą już ilością rzadsze i p ow ścią gliw sze w y stą ­ pienia przeciw nika. T ym m ożna by tłum aczyć dysproporcję w p ub lika­ cjach archiw istów .

A le n ie tłu m aczyłob y to w szystkiego. N ie da się b ow iem zaprzeczyć, że p ierw si ich w yd a w cy ow ą nierów nom ierność o św ietlen ia u m yśln ie jeszcze natężali. U w iód ł ich zu ch w ały urok zaw adiaki Sam uela. W idać to zw łaszcza jaskraw o u Siem ieńskiego. B ył on św iad om ym rzecznikiem

4 Ż. P a u l i (P am iętn ik i do życia i spraw y Samuela i K r zy szto fa Zborowskich. Zebrał... Lw ów 1846, poz. X X III, s. 183—186) pierwszy podał z diariusza sejm owego protokół przebiegu spraw y przed sądem senatorskim, ale ogłosił relację tylko skróconą.

(5)

106 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

Z borow sk iego i z ty m się n ie k rył. D obierał w ięc stronn iczo m ateriał źródłow y. D ość b y b y ło jed n eg o na to p rzykładu. Jeżeli n aw et n ie m iał d ostęp u do arch iw u m Z am ojskich 5, gdzie by znalazł w ystąp ien ia K a n cle­ rza, m iał pod ręką in n y m ateriał d ow od ow y. In stygator k ró lew sk i Andrzej R zeczyck i w y g o to w a ł b y ł na sejm r. 1585 i rów nocześn ie o głosił drukiem akt osk arżenia S am u ela 6, gdzie sam a actio te r t i a na 132 stronicach trak­ tu je De crim inibu s. S iem ień sk i p u b lik ację tę znał, w z ią ł z niej tek sty d w óch listó w K rzysztofa Z borow skiego, ale z traktatu o zbrodniach S am u ela n ie p rzejął ani stronicy, n a w et o n im — poza ty tu łem — b liżej n ie w sp om n iał. O b iek ty w n y w y d aw ca źródeł h istoryczn ych tego by p rze­ cież n ie zrobił. B o też n ie chodziło tu o ob iek tyw izm .

D ow od ów na to zn ajd ziem y jeszcze w ięcej. S iem ień sk i m ateriał sw ój n ie ty lk o dobierał, ale dobrany preparow ał. D ając np. tek st przem ów ienia K rzysztofa na sejm ik u w P roszow icach 1 listopada 1584, z w yg ło szon ej tam p rzysięgi jego:

Nie oglądając się ni nacz, ani na żadne dobro ojczyzny tej korony, która m i macochą, a nie m atką jest, w szelak im i sposoby zamordowania m ścić się brata m ego nad nieszlachetnym nieprzyjacielem nie p rzestan ę7.

— u stęp o dobru „ o jczy zn y -m a co ch y ” i o „w szelak ich sposobach” zem sty m ilczk iem op u ścił. Czy tak i oczy szczon y tek st znalazł b ył w K órniku? K tóż by tem u u w ierzył?

I tego jeszcze n ie dosyć. W stęp n e szerokie w y w o d y h istoryczn e (w y ­ pełniają s. V II— X X III), k tó rym i S iem ień sk i poprzedził sw ój zestaw m ateriałów , okazują się p ro sty m streszczen iem , nierzadko d osłow n ym zap ożyczan iem się z tom u 2 d zieła Jana, A lbertrandego, pt. Pan ow an ie

S tefan a B atorego. Otóż scen ę rozm ow y w ięzien n ej Z am ojskiego z S a­

m u elem , przedstaw ioną przez h istory k a bez g lo ryfik a cji w ięźnia, S ie­ m ień sk i p rzein aczył w ciągając tu zastęp czo relację zborow czyka, a o po­ rzuconym p ierw ow zorze sw y m i o ta m tym o św ietlen iu zn ow u z a m ilc z a ł8. U derzyć też m usi, że w sw y m W s t ę p i e p rzy interp retow an iu źródeł n aw et ogłoszon ych , a w ięc ła tw y c h do sp raw dzenia, w y d a w ca n ieprzyp adk ow o

5 Znamy je dzisiaj z w ydaw n ictw a W. S o b i e s k i e g o , A r c h iw u m Jana Z a ­ m oyskiego [...], zwłaszcza z t. 3 w opracow aniu J. S i e m i e ń s k i e g o (W arszawa 1913).

6 Andreae Recicii, instigatoris regii, Accusationis in Christophorum Sboroviu m actiones très, Cracoviae 1585.

7 Cyt. za: W. S o b i e s k i , H e n ry k W alezy, Stefan Batory, Z yg m u n t III. W pra­ cy zbiorowej: Historia polityczna Polski. Cz. 2. K raków 1923. „Encyklopedia P olsk a”, t. 5, cz. 1, dział 6.

8 A l b e r t r a n d y , op. cit., s. 175 n. Por. P a m ię tn ik i o Samuelu Z borow skim . Zebrane z w spółczesnych dzieł i rękopism ów Biblioteki Kórnickiej przez L. S[i e- m i e ń s k i e g o ] . Poznań 1844, s. VII—X XIII.

(6)

Z P R O B L E M A T Y K I „ D U M Y O H E T M A N IE ” 107

przecież zaciera ry sy u jem n e d elikw enta, sw ego bohatera. N ie podnosi np. jego zu ch w ałej buty, w zgard liw ego kłucia Z am ojskiego w oczy m ag­ nacką w yższością nad św ieżo w yro sły m szaraczkiem , „żakiem ” p ad ew ­ skim , „bakałarzem ” 9, jak go przezyw a.

N iejed n o jeszcze m ożna by p rzytoczyć na dowód, że Siem ień ski in ten ­ cjonalnie p okazyw ał Sam uela w glorii w ielk ości. N iew ie le lep iej w ychodzi sprawa w p ub likacji P aulego. Obaj w yd aw cy, przedstaw iając czyteln ikom w latach czterd ziestych ponurą spraw ę Sam uela Zborow skiego, czy n ili to w u jęciu ap ologetycznym , z oczyw istą ujm ą dla praw dy h istorycznej.

Otóż w takim że, choć dopiero cząstkow ym , u jęciu stan ęła ona też przed M ickiew iczem , a to za sprawą stronniczej relacji „P am iętnik a W arszaw ­ sk iego” z r. 1817, co się też odbiło na u jęciu scen im p row izow anych w Petersburgu, czy m oże n aw et (jeśli w ierzyć O dyńcow i) na całym obm y­ ślan ym planie u tw o r u 10. Z tego także nierów nom iernego rozłożenia św ia teł i cieni, narzuconego przez rozgłośną publikację dobranych ma­ teriałów źródłow ych u S iem ień sk iego i Paulego, w y p ły w a konsekw encja, która ciążyć będzie długo nad p rzyszłym i k onstrukcjam i literackim i w ątku. P isarze n astęp n i form ow ać go będą tak, żeby jaw n ie w ychod ziła inten cja gloryfik acji Sam uela. W całym m ajestacie w y stą p i ta dążność pod piórem Słow ackiego. W jego m isterium dram atycznym już bez po- m iarkow ania b ohaterem p ozytyw n ym , w prost w yk ład n ik iem ducha na­ rodow ego zostaje S am uel, w in ow ajcą zaś — Zam ojski. Podobne u jęcie w m n iejszym lub w ięk szym nasileniu w ystępow ać będzie w p óźn iejszych opracow aniach w ątku, aż po Szujskiego, k tóry przez dw a sw e dram aty na ten tem at m ógłby tu być u w ażan y za p ozycję graniczną.

Taką to schedę, z tak im rozkładem św iateł i cieni tu d zież z taką u ja w ­ nioną tend en cją m otoryczną, przejął neorom antyzm . W jego dopiero latach p rzyjdzie do przestaw ien ia reflektorów .

2

N ie b ęd zie się tu dochodzić drobiazgowo, co późni w n u k o w ie zrobili z ty m d zied zictw em . Spraw a została zresztą su m ien nie i w ca le szczegóło­ w o potraktow ana przed 35 la ty w rozpraw ie S tanisław a Z abierow sk iego 41, który om ów ił w całej rozciągłości reinkarnacje literack ie w ątk u . P rzed ­

9 P am iętn iki o Samuelu Z borowskim , s. 54, 53: „tego m i tylko żal, że od ciebie ginę, którego cię w Polsce przedtem i nie znano”. „Nigdy to nie było, abyś ty m ężniejszy nade m nie m iał być, ani z narodu twego obierze się m nie rów n y”.

10 O planie tym m iał on rozm awiać z A. E. Odyńcem 1829 w drodze do Darm­ stadt. Zob. A. E. O d y n i e c , L isty z podróży. Opracował M. T o p o r o w s k i . Wstępem poprzedziła M. D e r n a ł o w i c z . T. 1. W arszawa 1961, s. 272.

11 S. Z a b i e r o w s k i , Samuel Zborow ski jako m o t y w literacki. „Pamiętnik Literacki” 1930, s. 400 n.

(7)

108 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

m iotem rozw ażań n in iejszy ch b ęd zie jedno ty lk o jego ogniw o, z m łodo­ polskich najzn aczniejsze, to które w y p ełn ia cały jeden epizod w Żerom ­ sk iego D u m ie o H etm an ie. Pam iętam y: Ż ółk iew sk iem u w odw rocie spod Cecory, już w obliczu ostateczn ej k lęsk i, na ch w ilo w y m postoju, wśród w id ziad eł snu przew ija się przed w yob raźnią scena rozpraw y z Sam uelem Z borow skim . U jęcie Ż erom skiego i przez su g esty w n y w yraz literacki, i przez nadane m u w y m ia ry id eo w e stan ow i w dziejach w ątk u pozycję przednią, p araleln ą z u jęc ie m S łow ack iego, ty le że tam tem u w ręcz prze­ ciw staw ną.

O ryginalność u jęcia w yraża się już w tym , że autor zm ienia antagoni­ stów . W scen ie w izy jn e j przed try b u n ałem B atorego stają jako p rzeciw ­ n icy n ie Z borow ski i Z am ojski, jak b yw a ło d aw niej, a le Zborowski i Żół­ k iew sk i. P o m y sł nader szczęśliw y , uzasadniają go w znacznej m ierze św ia d ectw a h istoryczn e. Ż erom ski, jak zaw sze su m ien n y w podbudow ie sw y ch u jęć h isto ry czn o -b eletry sty czn y ch , tak że i w ty m w yp ad ku prze­ stu d iow ał szczegółow o re la c je kronikarzy, akta i dokum enty, nie ograni­ czając się b yn ajm n iej do zesp ołów S iem ień sk iego i P au lego. K orzystał z n ich ob ficie w zak resie fak tów , a n a w et sło w n ictw a i frazeologii. N ie p om inął też n ow szych opracow ań n auk ow ych.

Z m ateriałów tych w idać, że Ż ółk iew sk i spędził m łodość w orbicie Z am ojskiego, zostaw ał pod jego urokiem , w zajem w y so ce cenion y. W szczególn ości o ch o tn ie i w iern ie stał przy nim w potrzebie ze Zbo­ row skim . On to, razem z U row ieck im , starostą krakow skim , u jął w P ie ­ karach siłą zu ch w ałego banitę, on to w a rzy szy ł K anclerzow i, k iedy ten się u dał do Z borow skiego do w ięzien ia , on w r eszcie na blankach Lubranki czu w ał, aż sp ra w ied liw o ści nad sk azań cem stan ie się zadość. Jego prze­ św iad czen ie o w in ie S am u ela b yło su m ien n ie i trw ale u gruntow ane.

Jako w ła śc iw y p rzeciw n ik Z borow skiego m ógł s ;ę on nasunąć pisa­ rzo w i z inn ego jeszcze w zględ u . O stateczn ie zaw ziętość Z am ojskiego na Z borow skiego m ogłab y się kom u w yd a ć n iek o n ieczn ie i n ie całk ow icie b ezin teresow n ą osob iście. Sam u el, m agn at z m agnatów , patrzał, jak się już rzekło, z góry i w z g a rd liw ie na Z am ojskiego, k tóry w y szed ł z rzeszy szlach ty pom iern ej, a w y n ie sie n ie sw e, w ła d zę i au tory tet zaw dzięczał naukom p ad ew sk im i o so b isty m u zd oln ien iom . N ie jed en raz i bez obsło- nek dał m u to poznać. W tej sy tu a cji b y łb y do pom yślen ia tajon y na dnie serca, n iem n iej za w zięty uraz K anclerza. M ogłoby to rzucać cień (choćby d om niem any) na m o ty w y ry g o ry sty czn ej jeg o surow ości. O słabiałoby zarazem patos an tagon izm u . P rzy Ż ó łk iew sk im zaś, w o jew od zicu bełskim , człow iek u o k ry szta ło w y m charakterze, k łop ot ten b y ł w yłączon y. Ze w szech m iar w ię c dobór i u sta w ien ie p rzeciw n ik ó w u Ż erom skiego słu szn iejsze i a rty sty czn ie bardziej celo w e m oże się w yd ać, niż to b yło u S łow ack iego . Tu ścinać się oni będą ostrze na ostrze, rów ni sobie szer­ m ierze.

(8)

Z P R O B L E M A T Y K I „D U M Y O H E T M A N IE ” 109

A le bo też i sam a sprawa m iędzy antagonistam i w obu ty c h u jęciach literack ich m iała zu p ełn ie od m ien ny zakrój i w ym iar. U S łow ack iego m etafizyczn y, u Ż erom skiego h istoriozoficzny.

A żeb y w yrozu m ieć n ależycie głęb ię i zasadność założenia h istorio­ zoficznego u autora D u m y o H etm anie, nie m ożem y się ograniczać do tęgo jedn ego dzieła. N ie była to sprawa dla pisarza przygodna, lecz tk w iła w nim jak d aw n y zastrzał. Chcąc ją ująć n ależycie, w y p a d n ie w ięc w y jść poza D u m ę, a n ie w ychodząc poza ram y tw órczości — w ezw ać na pomoc w iązania ideow e P ow ieści o U d a ły m W algierzu. Te d w a u tw ory n ie są sobie zb yt od ległe chronologicznie. Z listó w do P rzesm yck iego 12 w ynika, że Ż erom ski w cale długo p iastow ał w sobie pom ysł W algierza. P ow ziął go jakoś n ie w iele po r. 1900, a w ięc w początkowej fa z ie planow ań, prze­ m yśleń i prac nad Popiołami. Z realizow ał zaś literacko w n et po u koń­ czeniu epopei napoleoń sk iej. Istn ieją dostateczne przesłanki, by przyjąć, że rów nież opow ieść o Cecorze, jeśli o koncepcję chodzi, je st z tam tą praw ie w spółczesna. W olno by n aw et w nosić, że w cześn iejsza, skoro ją autor u siłow ał ująć w k ształt literacki już podczas pisania tom u 1 P o ­

piołów 13. Te dwa za m y sły tw órcze są w ięc niem al rów ieśne.

N ied alek o stąd do przyjęcia, że autor form ow ał je przy pom ocy tejże sam ej zapraw y ideologicznej. Co to za zaprawa? N ietrudno ją rozpoznać. W iązania ideow e P o w ieści o W algierzu są w yraźne. H ardy sobiepan na T yńcu i szerokim okręgu, zw ycięsk i zdobyw ca W iślicy, n iezad ow olon y z zarządzeń Chrobrego po rozgrom ieniu Sasów 1, b un tu je się, zjed nyw a trzech d ru hów i w raz z nim i uchodzi sam ow olnie z obozu, rzuca szeregi k rólew sk ie i w yp ow iad a p osłuszeństw o. Na co mu cudza wola? N ie w n et on ją pojm ie. Po pow rocie w zam ku sw ym u jęty przez zdradę, p rzyk u ty do słupa w sw ej daw nej kom nacie syp ialn ej, żyje w pohańbieniu i boleści. P rzygotow yw an a sk rycie próba w yłam an ia się z okuć k ończy się k lęską i p oniżeniem tym srom otniejszym .

P rzez d łu gie m iesiące u w ięzien ia rycerz na dnie b eznadziei p rzem agał się, przetraw iał w sobie dolę sw ą i sen s sw ego życia. W u cisku dopiero i w m ęce przełam ał się i pojął sw ą prawdę pow inności. Z deptał w sobie w archolską sam ow olę i odrzucił ją. W olny nareszcie, patrząc na płonąęe zam czysko, dom ostw o zdrady i hańby, zanosi się radośnie now ą m yślą:

N ow e zamki, jakoby gniazda orłowe, w ydźw ignę na szczyty gór, now e sioła rozsadzę po puszczy jak ule pszczół, pszeniczne i żytnie ziarno rozsieję po sto­ kach, gdzie rośnie jałow iec, po nizinach, kędy kwitną kaliny...

12 Zob. w niniejszym zeszycie: Zenona Przesmyckiego i Stefana Żerom skiego korespondencja w z ajem n a w spraw ie „Powieści o U dałym W algierzu ”. Opracował S. P i g o ń .

13 S. P i g o ń , Stefana Żeromskiego parerga i paralipomena. „Pamiętnik L ite­ racki” 1959, z. 2, s. 644 n. Podano tam zachowany fragm ent pierwszej redakcji i próbę jej chronologicznego określenia.

(9)

110 S T A N IS Ł A W PIGOKr

Lecz już w ielkości nie zaznam.

W ielkość m oja do słupa żelaznego przykuta, w tam tych się dymach ogniem przepala. [...]

Nad przyszłością pokoleń ich w ieczną osadzim y stolicę. Tam to [...] nadleci ku nam P ośw ist-w iatr. N adleci [...], echo przyniesie, kędy w lasach polski król...

Pow iem królow i praw dę głęboką, prawdę, co się tam oto w ogniu pali. [ I l i ] 14

P raw dę o złam an ej bucie, o n ałożonym sobie karn ym posłuchu i o uznanej grom adzkiej p ow inności.

Takiego oto u cisku trzeba było, by przełam ać przyrodzone polsk ie w arch olstw o. N ie w ie le ry zyk u jąc m ożna by pojąć W a lg ierza jako u tw ór n iem al alego ryczn y. L osy koniądza ty n ieck ieg o to losy całej P olski, w jej b ohaterstw ie, w b u tn ym rozuzdaniu i w ok ru tn ym docisku niew oli.

N ie ma co zw racać u w agi, że p roblem tak iego w ła śn ie trudnego p rze­ radzania się d u szy p olsk iej od w arch o lstw a do uznania służebnej p ow in ­ ności, od rozpasania in d yw id u alizm u do w p rzągnięcia się w obow iązek zbiorow ości — problem ten n ie w y n ik n ą ł z dow olnego p om ysłu pisarza, n ie b y ł w ysk ok iem . Z achodził on w cześn iej drogę tw órcom p olskim nie jed en raz. P rzecież to je st p roblem Jacka-R obaka i K m icica-B abinicza. A utor W a lg ie rza sta w ał w szeregu , podjął zadanie odziedziczone.

3

Otóż czas pow ied zieć, że takiż je st w ła śn ie problem cen tra ln y obchodzą­ cego nas epizodu w D u m ie o H etm a n ie, epizodu ze Zborow skim . Jest to w szelak o problem w ta m tym u tw o rze w ca le n ie ep izod yczn y, ow szem stru k tu raln y, p rzew ija się on w całej k on cep cji jako w ew n ętrzn e spoidło dzieła. S tw ierd zić to m ożna bez w ięk szeg o zachodu.

K lęsk a cecorska w u jęc iu Ż erom skiego n ie w y n ik n ęła przecież z m ili­ tarnej słabości R zeczyp osp olitej, a le je st rezu lta tem w ła śn ie traw iącego ją skira sob iepań stw a, zw yrod n ien ia n ajszlach etn iejszej latorośli. W yn ik n ęła z p rzek lętego d ylem a tu P o lsk i szlach eckiej: co nią włada? sforna w oln ość czy dzika sam ow ola? D z isiejszy rapsod o w ej zastraszającej katastrofy cecorskiej n ie m ógł w ięc o gra n iczyć się do prostego p rzedstaw ien ia p rze­ biegu. Trzeba b yło u ch w y cić jej p rzy czy n y w śród gry im m an en tn ych sił d ziejow ych , w stad iu m o w o czesn ego rozprzężenia w o li narodow ej. Tak p ojm ując zadanie, w ch o d ził Ż erom ski na tory polskiej m y śli h istorio­ zoficzn ej. B y ły one rów n ież już p rzetarte. Spraw a w y d ała się b oleśn ie żyw otn a i od lat stan ow iła p rzedm iot troski n iejed n ego z czu jn iejszych d uchów przew odnich. Toram i ty m i szed ł był już M ickiew icz, gdy w P r e ­

14 Cytaty z Powieści o U d a ły m W alg ierzu i Du m y o H etm anie podaje się za w yd.: S. Ż e r o m s k i , Dzieła. Pod redakcją S. P i g o n i a . [Dział] I, t. 3. Warszawa 1957. Liczby w nawiasach w skazują strony.

(10)

Z P R O B L E M A T Y K I „ D U M Y O H E T M A N IE ” 111

lekcjach, rozpatrując sen s d ziejów dawnej P olski, u siłow ał ująć i określić

tę w ew n ętrzn ą trudną jej antynom ię. P rzed staw iając Francuzom sw oiste znam iona ustroju p aństw ow ego R zeczypospolitej, zatrzym ał się dłużej p rzy takich osobliw ościach, jak elekcja v i r i t im i lib e r u m veto. K orzenie ich w id ział w odrębnej p sych ice narodu: w n a m iętn ym u m iłow aniu w o l­ ności i w rozw ielm ożn ion ym ind yw idualizm ie. D ostrzegał zarazem , że w oln ość taka, siostra sw aw oli, jest czynnikiem złow różbnym , źródłem rozstroju. Jakże na niej oprzeć spoistość ustrojową?

P olska rzeczyw istość historyczna w skazała jed en ku tem u sposób. W godzinie potrzeby n ależy te rozbieżne dążności osob nicze zjąć w jedno ognisko, ogarniając je p łom ien iem zapału, entuzjazm u, zaw ichrzon e siły odśrodkow e zw iązać p oryw em ku w ielk iej idei przew od niej, zew rzeć je w u n iesien iu ofiarn ego heroizm u. Taki stan u niesienia n a zyw a M ickie­ w icz egzaltacją polityczn ą, a za centralną pow inność uw aża u trzym an ie jej w perm anencji. Czy taka perm anentna egzaltacja jest m ożliw a, czy m oże dać siłę tw orzącą i utrzym ującą organizm p aństw ow y? M ick iew icz tej sp raw y n ie rozstrzyga, choć nietrudno w yczuć, w jakim k ieru n k u idą tu jego pragnienia.

W sejm ach p olskich — tak to tłu m aczył słuchaczom — w szy stk o za­ leżało od zgody. Ż eby ją spow odow ać, zadziałać m usiał w y so k i im puls. Tak o tym mówi:

Ilekroć w ięc chodziło o ustanow ienie silnej władzy, a choćby tylko o pobór podatków, trzeba było odwołać się do uczuć szlachetnych, do tego, co w narodzie było w ielkoduszne. Cała władza opierała się na zapale i w yłącznie na zapale.

A le jakże z takich zasad w yw ieść stały ustrój królestwa? Jak rozwinąć w system at, jak ująć w normy konstytucyjne to, co najbardziej przelotne, n ie­ zależne od w oli: zapał? Możnaż mieć trwałą pewność, że zapał ten objaw i się w e w łaściw ej chw ili, z należytym żarem i mocą? [...] A le czyż m ożna stw orzyć państw o, które by żyło, oddychało, działało samym tylko zapałem? Państw o takie nigdy dotąd nie istniało; ale czy będzie istnieć w przyszłości? [...] Za­ gadnienie to, które cudzoziemcom wydać się może próżne, dla Słow ian w ielką ma w agę, bo od jego rozstrzygnienia zależy przyszłość P o ls k i15.

Tak się w ięc zarysow ał M ickiew iczow i centralny problem Polski: ofiarna egzaltacja — czy g łu ch y upór sam owoli? O tóż w id zieliśm y , że z tym sam ym zagad n ieniem m ocow ał się rów nież autor P o w ie ś c i o W a l ­

gierzu . A le ro zw iązyw a ł je inaczej. Jak? To pokazał w ła śn ie w D u m ie 0 H etm an ie, g łó w n ie w W idziadłach snu, których spraw a cała rozgryw a

się m ięd zy tym i biegunam i: n iczym nie uham ow anego k on d otierstw a — 1 karnego słu żeb n ictw a narodowi, m iędzy C oleonim — a H etm anem . Epizod z S am u elem stan ow i tam ogniw o spraw y w sp ółistotn e i centralne.

15 A. M i c k i e w i c z , Dzieła. Wydanie Jubileuszowe. T. 10: Lite ratu ra słow iań ­ ska. K u rs drugi. W arszawa 1955, s. 44—45. Przekład L. P ł o s z e w s k i e g o .

(11)

112 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

Jak cała ta scena w izy jn a została skonstruow ana? I tutaj ma ona for­ m ę sądu. Od egzek u cji pod Lubranką u p ły n ęło lat sporo, ale upiór Sa­ m u ela z p rzy szy tą przez braci głow ą w ciąż w łó czy się po św iadom ości polsk iej i praw u je się o sw ą rzecz. T ym razem trud n iejszą ma spraw ę niż w dram acie Słow ack iego. Tam Z am ojski b ył n iem al b iern y. Tu H etm an- -o sk arżyciel w yp osażon y został w szerok ie rozeznanie sp raw y i zd ecydo­ w an e o niej p rześw iad czen ie. Ż ó łk iew sk i na rów ni z M ick iew iczem w id zi złow rogą procedurę p olsk ieg o sejm ow an ia, a le znacznie su row iej ją osądza:

Każdym z nas rządzi jego sam ow ola, a nami w szystkim i rządzi pogłos tłum nej Zgody.

Wpośród nas zasiada n iew idzialna nasza w ieczna królowa Zgoda. Ona jedna trzyma nas i w naród spaja.

Kto naszej królow ej Zgody pojąć nie m oże i uznać nie chce — nie jest Polakiem .

A Zgoda nasza narodowa jest w tym w szystkim , co ani jednem u z nas w niczym nie w idzi, ani jednego z nas na nic nie naraża, a w szystkim nam korzyść przynosi.

Na to jest nasza pospolita zgoda.

Tę okrzykujem y dziarskim, tłum nym pokrzykiem .

W szystko [zaś], z czego w yrastać ma pośw ięcenie, wszystko, co się będzie sprzeciw iało k tóregokolw iek z nas korzyści, w szystko, co by stanow ić m iało w ielk ą odm ianę starodaw nego d opasow yw ania każdego w ygody do w szystkich zgody — to m y zadeptujem y tłum nym pospólstw a naszego krzykiem i niszczym y ze zdrową pasją.

Oto jest sekret bytu tej Rzeczypospolitej. [188]

Trudno o w y r a zistszy obraz sob kostw a, zakłam ania i rozstroju. Za­ razem jedn ak n ie n eg u je H etm an fak tu i roli tw órczy ch u n iesień zbio­ row ych .

K iedy się w zruszy senatorska izba albo rycerskie koło, kiedy na skutek czyjegoś n atchnienia porw ie nas u niesienie grom adzkie, paść może prawo n ie­ wiadom e, jakiego nie w id ział orbis terraru m .

Możemy w szyscy co do jednego korzyść ujrzeć w w yrzeczeniu się dla ojczy­ zny ostatniej koszuli i ostatniego pacholęcia. [188—189]

Z apew ne. A le czy m ożna m ów ić, czy m ożna m arzyć o p erm anencji tak iego zapału? P o w ysk ok ach w y b u ch ó w grożą przepaści zatraty. P rz ej­ rzał H etm an na w sk roś str a sz liw y w sw ej n ieobliczaln ości, n iesfo rn y ż y w io ł narodu szla ch eck iego, i n ie k ry je przerażenia:

N ie ciebie się boję — nie ciebie się boję, o wrogu! N ie ciebie się boję, zew nętrzna potęgo [...]. [120]

Ciebie się nie tylko boję, lecz lękam , o w olna, o kresu nie znająca duszo polska!

Przed tobą drżę, ty niełacna, krnąbrna, sam a siebie szaleństw em chłoszczą- ca [...]. [121]

(12)

Z P R O B L E M A T Y K I „ D U M Y O H E T M A N IE ” 113

Och, polskiego wyuzdania duchu, w rosły w serce, ojcow ski, w łasn y — a obcy, rodzimy — a wrogi!

N ie przed najeźdźcą drży m oje serce, lecz przed w am i, o sobiepany! [122]

W w izji sen n ej zu ch w ale staje przed w yob raźnią H etm ana w ła śn ie złow rogi sobiepan, Sam u el. N ic dziw nego, że osk arżyciel unosi się św iętą pasją oburzenia.

4

U d erzyć m usi, że Żerom ski, kładąc w usta H etm ana g w a łto w n y atak ink rym inacji, w y ch od zi daleko poza krąg św iad ectw o b jęty ch publikacją S iem ień sk iego. N ie ogranicza się w ięc do ty c h oskarżeń, k tóre w y c zy ta ł był w Liście Pana K a n c le rz a do I. M. P a n ó w D e p u t a t ó w 16, tzn. w p iśm ie do gru p y p osłów sejm ow ych , k tórzy w y stą p ili przed Z am ojskim w obronie Sam u ela. K anclerz dow odził tam g łó w n ie praw nej zasadności egzek u cji w yk on an ej na banicie, co p rzekroczył w yro k k rólew sk i. Z w y stę p k ó w o sob istych skazańca w y tk n ą ł n iew iele: napad zbrojny na dom ks. Ł u gar- skiego, w sk azał m im ochodem na zu ch w ałe rozboje, „na te g ościń ce tuż pod m iastem , na k tórych [...] na zasadzkach napadano: b ia łogłow y, które tam tęd y jech ały, biorąc, gw ałcąc [...]” 17. A le i tu w szczeg ó ły n ie w chod ził, n ie w sp om n iał np., co na sejm ie głośno pow iedziano, że S am u el sam m ordow ał w in n y ch m u czy n iew in n ych , „ręką sw ą sied m i zabił, a z p rzy­ cz y n y jego potem in n ych siła p ob itych ” 18. N ie m ów iąc już o tym , że jego p rzestęp stw an typ ań stw o w ych , know ań z w rogam i, zm ów na życie króla, n ie d otk nął zu p ełn ie, p rzesuw ając całą tę część oskarżenia na forum sejm ow e.

Otóż Ż erom ski w w y stą p ien iu osk arżycielsk im H etm ana poza opłotki te w ych od zi daleko, daje cały zestaw zbrodni S am u elow ych , w ysu w a ją c w ła śn ie na czoło te, k tóre d o ty cz y ły zdrady stanu:

Zdrajcą byłeś ojczyzny.

Pod Toropcem zm aw iałeś się z M oskiewskim. N iżow ceś na ojczyznę sposobił [...].

K róla zniew ażyłeś panującego. [191—192]

Stoi w ięc S am u el przed nam i z całym pocztem sw ych p rzestęp stw : g w ałto w n ik , m ężobójca, zdrajca, buntow nik, n iedoszły królobójca.

A u tor nadaje osk arżeniu w ięk szą jeszcze w yrazistość, u k azu jąc po­ sta w ę oskarżonego w ob ec zarzutów . Czy się broni? czy zbrodni u ja w n io­ nych się w yp iera? czy żałuje?

16 Pam iętn iki o Samuelu Z borowskim , poz. X, s. 71—74. 17 Ib id em, s. 73.

18 Zob. Pam iętn iki do życia i s p r a w y Sam uela i K r zy szto fa Zborowskich, s. 157.

(13)

114 S T A N IS Ł A W P IG O ÏÏ

Ju żcić n ie w sp om in a S a m u el ju rg ieltó w , jak ie brał brat K rzysztof — i jego także osobą p rzecież narabiając — pobierał od cara Iw ana i od cesarza M ak sym iliana; n ie p rzyzn aje się do p rzyg otow yw an ia zam achów na króla ani do tego, że razem z braćm i torow ał drogę do tronu kandyda­ tow i au striack iem u . A le w szy stk ie in n e w y tk n ięte p rzestęp stw a ja w n ie przytw ierd za, p rzech w ałk am i zu ch w a le je p otęgu je. W ładzy króla n ie uznał, S tefan a m ien i „w ęg iersk im B aa lem ”, „obcym ty ra n em ”, w ob ec k tórego u zasadnione b y ło b y sięg n ięcie po m u szkiet. Zdrad i know ań z w ro g iem p ostron n ym w ca le się n ie w y p iera ani ich w yrzeka:

Bo m oje jest to królestw o. Poza nim szukać będę sojuszu.

A jeśli zajdzie potrzeba, przeciwko niem u przyw iodę obcego w ładcę. [197]

Praw dę m ów isz: gdybym się był znudził do cna w aszą nędzną demagogią p adew skiej norm y [...] — byłbym m oże przejechał się po waszych wsiach w kozackim m oim zastępie. [195]

W yrok ów sąd ów p olsk ich , tych , jak je z w ie pogardliw ie: „jakichś w a szy ch są d ó w ”, n ie u znaje, ciążący na n im w yrok banicji jest dlań ok azją do p rześm iew ek .

N ie dość tego. W archolskiej sw ej sa m ow oli się n ie odrzeka, ale grozi nią n a w et po śm ierci — grozę jej zaw iesi on nad narodem po w ieki:

Jam jest w ieczn y w ojczyźnie.

Na bystrym koniu mój trup upiorem po niej przejeżdżać będzie hardo, szum nie, szatno, strojnie, z tętentem , który zagłuszy każdy nie mój głos, z grom kim okrzykiem . [196]

Każdą polską spraw ę — sw oją uczynię sprawą.

W każdej radzie zasiędę — ja w ygnan y — i jeśli przeciw m ojej w oli toczyć się zechce, splączę ją, zm ieszam , zniszczę, w kłótn ię jednostek, w war am bicyj, w e w ściek łą zw adę zam ienię. [196—197]

K im je st ten stra szn y czło w iek , „duch w ie c z n y ” — p rzecież nie „re­ w o lu cjo n ista ”, ale an arch ista, dem on n ih ilizm u , ten — jak go tu n azw ał Ż ółk iew sk i — „C oleoni, k tórem u szatan w y łu p a ł m ózg” ? Jak ież to zało­ żenie m y ślo w e m ogłob y go uzasadnić?

D opatrzono się w nim odbicia k siążk ow ego, dojrzano p rzed staw iciela ja k iejś osobnej ety k i, u form ow an ej w m y śl filo zofa fran cu sk iego Jana M arii G uyau, m ia n o w icie „zn iek ształco n ej n ieco ” ety k i „bez obow iązku i sa n k c ji” 19. D o m y sł ten w szela k o n ie da się utrzym ać. M niejsza o to, że ani w d ziełach , ani w listach Ż erom skiego n ie n apotkam y n a jm n iej­ szego choćby św ia d ectw a , jak ob y zn ał on p ogląd y tego filozofa i je u zn aw ał. D zieło Esquisse d'une m o ra le sans o b ligation n i sanction b y ło dla Ż erom sk iego za stare w o ry g in a le (1845), a za późne w przekład zie

(14)

Z P R O B L E M A T Y K I „ D U M Y O H E T M A N IE ” 115

p olsk im (1910). N ie to jest w ażne. W ażniejsze, że te d w ie koncepcje człow iek a zu p ełn ie do sieb ie n ie przystają. Praw da, w ed łu g G uyau czło ­ w iek o w i w rodzony jest popęd do p otęgow ania życia; etyka, jego zdaniem , ma w sk azy w ać środki celow i tem u służące: są m oralne przez to, że po­ tęgują życie. A le zarazem prawdą jest i to, że form ą życia n ajp ełn iejszego n ie jest dlań rozpętan y ind yw id ualizm , lecz w ła śn ie życie społeczne. E tyka przyrodzona n ie u zn aje rzeczyw iście ob ow iązk ów narzuconych, ale sam a ok reśla sobie obow iązki, które n ajceln iej prow adzą w k ieru n k u jak najbardziej w ład n ego życia zespołow ego. G dzież tu m iejsce na w ar- cholstw o?

N ie b ęd ziem y w ięc szukać po św iecie w zoru dla straszliw ego Sam uela. Z najdziem y go na m iejscu . P o tym , co się m ów iło o h istoriozofii M ickie­ w icza i o jego szacow aniu ind yw id u alizm u polskiego, co p am iętam y z k on cep cji P ow ieści o W a lg ie rzu — spraw a w y d a je się jasna. S am uel je st w y tw o rem przerażonej m y śli Ż erom skiego, m ocującego się — w cza­ sach n iew o li — z w e w n ętrzn y m i p ętam i i zw yrod nien iam i p olsk iego ducha narodow ego; to w y k ła d n ik polskiego sobiepaństw a. M ożna b y po­

w ied zieć, że S am u el to coś jakby koniądz W algierz zatw ard ziały w sobie przed p rzeistoczeniem . N aw et p raw ie sąsiad tam tego; ta sam a go w yd ała ziem ia, te sam e w y k o ły sa ły w ich ry. „W szystko [to] m oje — pow iada W idm o S am u ela — p o ły sk W isły w oddali i sine lasy, i łę g i m e ku W iślicy ” (194).

W ew n ętrzn e p ok rew ień stw o m ięd zy W algierzem a S am u elem jest zatem n ie urojone. D op iero dalsze ich k o le je w yd ad zą się m ocno roz­ bieżne.

5

W śn ion ym przez H etm ana przew odzie sąd ow ym n astęp u je n iespo­ dziane załam anie.

O depchnął S am u el b u tn ie króla, a w zgard liw ie Ż ółkiew sk iego. N ie m oże darow ać, że n ie w ejrzan o nań w ow ej nocy przedśm iertnej, że n ie dostrzeżono i n ie ocenion o jego ow oczesn ej skruchy. W ogłoszon ych d ru­ k iem relacjach zborow czyk ów rzeczyw iście w ielk i nacisk położono na to, że sk azan iec w o statn ich ch w ilach uznał się w grzechach sw oich , pokajał się przed B ogiem , że godzinam i leżał krzyżem , m odlił się i łzam i zlew a ł podłogę celi.

Potem padł na ziem ię krzyżem, począł się m odlić takim głosem skruszonym i z taką w ym ow ą, iż to było w podziwieniu u tych, którzy przy tym byli [...] 70.

(15)

116 S T A N IS Ł A W P IG O Ń

R elację tę rozw inął Ż erom ski w osob nym obrazie, a na fak t skruchy p ołożył d u ży nacisk. M oże n a w et za duży. Bo u niego, podobnie zresztą jak w starych relacjach archiw aln ych , na skrusze się kończy, zło jakoby czeźn ie załam aw szy się na uznaniu grzech ó w i na w ierze w m iłosierd zie B oże. Czy to m oże postaw a p ro testan ta-k alw in a, jakim b ył Zborowski? N ie zdaje się, żeb y autor na ten w zgląd k ład ł nacisk. W w ym iarze ładu sp ołeczn ego n ie m a on znaczenia d ecyd u jącego. Bądź co bądź uderza, że m ało tam sły ch a ć o p o tęp ien iu w y stęp k ó w , a jeszcze m niej o zadość­ u czyn ien iu za nie. A są to p rzecież w sp ó łczy n n ik i odrodzenia jak n aj­ istotn iejsze. W u jęciu autora D u m y — w yso k o cenił w in ow ajca ten swój g o ły żal i zb yt w ielk iej czek ał zań zap łaty. Z w idziało m i się, m ów i, że ten w y le w m ych łez

spłukał z naju [...] proch zestarzały, brud starodawny, z któregom sobie uszył delią — i że oto w yjd ę nagi, wydziedziczon, radosny banita, nowy do cna, patrzeć na blask oleśnickich staw ów [...]. [199—200]

W ed ług tego dość b y ło b y sk ru ch y w sercu sk rytej, n iczym na ze­ w n ą trz n ie p ośw iadczon ej, n ie podpartej żadną w olą od płaty czy p rzy­ jęcia od pow iedzialn ości, by p rzestęp ca w y sz e d ł z celi n ie tylk o w oln y, ale i w y b ie lo n y ponad śn ieg, „ ob m yty z sam ego sieb ie i h yzopem pokro­ p io n y ”, zd ecyd ow an y na „czyn n iezm ierzon y, trud straszliw y od ku p ie­ nia^ (200). O dkupienia bliżej zresztą n ie ok reślonego, led w ie że na- pom kniętego.

P o n iew aż zaś to się n ie stało, p oniew aż w szczególn ości Ż ółkiew ski w głąb tego sk ru szon ego serca n ie w e jrza ł — ted y w pokracznym su m ie­ n iu S am u ela z nagła i sk w a p liw ie p rzesu n ął się ciężar odpow iedzialności na barki czy je inne. P o p ęd liw ie w o ła ł podsądny:

Poznałem w tedy, kto w y jesteście!

Wonczas to now y gniew , gn iew w yższy, iście szatański w e m nie się w znie­ cił, spłonął, rozpętał.

Tyś go zażegł! Ty! [200]

Jeżeli w ięc za ciek ły w zem ście upiór S am u elo w y przez w iek i szaleć będ zie „iście szatań sk o” nad narodem polskim i n iw eczy ć go od w ew nątrz, m am y w ied zieć, z czyjej w in y się to dzieje. W in ien je st tem u jed en ty l­ ko: — hetm an Ż ółk iew sk i. On, jak w D u m ie ukazano, tw ardy stróż prawa, zgin ający się w p oniżeniu jak obręcz, żeb y opasać i zw iązać polsk ie sza­ leń stw o... ma być spraw cą tej fu rii p ych y m agnackiej, on, n ajofia rn iejszy strażn ik granic R zeczyp osp olitej... ob u d ził gadzinę zdrady. M usi przerazić to d zikie u roszczen ie szaleń stw a. M ało przerazić — osłupić.

P orządek m oraln y w y su n ię ty przez autora w całej tej sp raw ie w y d a je się b ow iem jakiś tru d n y do pojęcia i do p rzyzw olen ia. T ym czasem — rzecz n ie do w iary. Cała ta n iesam ow ita d ia łek tyk a czy so fisty k a skazańca

(16)

Z P R O B L E M A T Y K I „D U M Y O H E T M A N IE ” 117

z w yraźn ej w oli autora uderzyła celnie... w H etm ana i poraziła go. Dziwr- n ym jakim ś trybem uznał on sw ą w inę.

Słania się Hetman. Chwieją się jego nogi stare. Gną kolana. Splatają się i łam ią ręce. Runął na ziem ię. W yciągnął dłonie z jękiem i nogi strasznego Widma objął szlochając. Do butów w e krwi stapianych usty się czołga, usty przywiera. [201]

Na tym się epizod w D u m ie zam yka, sprawa ma b yć w ten sposób a rty sty czn ie i m oralnie skończona: bohater u stóp zbója.

N ie da się ukryć, że przed tym i przez autora zatrzaśn iętym i podw ojam i zostajem y w osłu p ien iu . Coś się tu z nagła i przerażająco odw róciło na opak. W norm aln ym porządku m yślen ia i odczuwania obrót taki w yd a je się w yd ziw aczon y. G dzie je st kodeks i trybunał, który b y go uznał? który by taki w yrok o przerzuceniu w in y ze zbrodniarza na rzecznika prawa przyjął i nań przyzw olił? M ów ić tu w olno o jakimś n iep ok ojącym p rze­ gięciu i załam aniu konstrukcji. A rtystycznej, jeżeli już n ie m oralnej.

O b iek tyw n ie biorąc, sprawa w yd aje się zaskakująca, niezrozum iała. A le czy niezrozum iała także su biek tyw nie? Czy w yjaśn ien ia jej n ie na­ le ż y szukać w ow oczesn ych sw o istych pojęciach pisarza? Ż erom ski z; na­ gła, sposobem trud n ym do uznania, zdaje się także rehab ilitow ać i glo­ ryfik ow ać Sam uela.

C zyżby naw racał do stanow iska Siem ieńskiego? K on tyn u ow ał S ło ­ w ackiego? O tym o czyw iście n ie ma m owy. A le jak iejś przecież p rzy­ cz y n y szu k am y gorączkowo.

Gdy pocisk idący praw idłow o torem w ytyczon ym — z nagła zaczyna zbaczać, w o ln o w nosić, że coś na niego zadziałało z boku. S p otk aw szy się z w yra źn ym zjaw iskiem dew iacji artystycznej, skłonni jesteśm y oglądać się za jakąś p rzyczyną postronną. Postronną, niem niej tkw iącą w uzbro­ jen iu tw órczym pisarza. Co to za podnieta obca, a przecież tak w iern ie piastow ana? Jeżeli w ten sposób sform ułujem y p ytanie, do odpow iedzi n ie b ęd ziem y m ieli daleko.

6

W ypadek zahacza o p roblem atykę zbrodni i kary, od pow iedzialn ości za w ystęp ek . Ł atw o p rzypom nieć, że problem ten b y ł już u Ż erom skiego roztrząsany, że p ostaw ion y został w całej jaskraw ości, i to w kategoriach w c a le p okrew n ych z napotkanym i w Dumie, a w ięc w y w od zą cy ch się

zap ew n e ze w sp óln ego jakiegoś źródła.

O dbyła się k ied yś taka rozm owa w Z agłębiu m ięd zy K orzeckim a Ju ­ dym em . P rotagonista bronił w niej sw obody jedn ostk i przed sk ręp ow a­ niam i sp ołeczn ym i, b y ł za niekrępow aniem n aw et zła, k tóre b y się u ja w ­ n iło w postępkach człow ieka. K ryterium zła, m ów ił, jest w zględn e. Ju dym oponując przypiera go do muru:

(17)

118 S T A N IS Ł A W P IG O fr

— W ięc m yślicie, że zbrodnia jest to absolutnie to samo, co cnota?

T am tego jedn ak n ie zbija to z toru.

— Nie. M yślę tylko, że „zbrodnia” powinna być tak samo w yzw olona, jak cnota. [...]

— Duch ludzki jest niezbadany jak ocean. [...] Siłą przym usu ani żadną inną nie m oże być w ytrzebione to, co nazyw am y zbrodnią. W ierzę mocno, że w tym duchu nieogarniętym sto tysięcy razy w ięcej jest dobra [...]. Niech tylko będzie w y z w o lo n e !21

K orzecki za zasadę p rzy jm u je w ięc przyrodzoną dobroć natury ludz­ k iej. Czy aby n ie są to jak ieś u to p isty czn e złudzenia? M yśm y w łasn ym i oczym a w id zieli zło w y z w o lo n e , zu ch w ale rozpętane. W yładow ało się w lu d ob ójstw ie. A le K orzecki ob staje przy sw y m p rześw iadczeniu tw ardo. Z ło w ed łu g tego jest w zględ n e, w zg lęd n a jest tzw . zbrodnia, n ie ma w ięc i zbrodniarza; w o statn iej in stan cji n ie ma w in y ani w in ow ajcy.

— W idziałem gdzieś rycinę... [ciągnie Korzecki.] N a słupie obwieszony został zbrodniarz. Tłum sędziów schodzi ze wzgórza. Na każdym obliczu m aluje się radość, zw ycięstw o... Każą mi w ierzyć, że ten człowiek był winien.

— A cóż w am dowodzi, że tak nie było. [...]

— M ówi m i o tym... D ajm onion. [...] Mówi m i to w głębi serca. W jakimś podziem iu to słyszę... Poszedłbym i całow ał stopy tego, co z a w is ł22

Toż D ajm on ion n ajw yraźn iej przem ów iło znienacka w głęb i serca H etm ana. P rz y tk n ą ł w ię c w rzeczy w isto ści sn u usta sw e do b utów Sa­ m u ela w e k rw i stap ian ych , do b u tó w zdrajcy, zu ch w ałego p raw ołom cy. T rudno się obronić przed m yślą, że ten jego „głos z głęb i serca ” niczym

21 S. Ż e r o m s k i , Ludzie bezdomni. W: Dzieła. [Dział] II, t. 3. Warszawa 1956, s. 343. — Z poglądam i rozw ijanym i przez Korzeckiego można by związać b eztytułow ą notatkę aforystyczną, zapisaną ręką S. Żerom skiego na osobnej kartce, być m oże — o ile z w yglądu papieru w nosić w olno — kiedyś w okresie tworzenia L u dzi bezdomnych. Treść jej przystaje w cale blisko do tam tych poglądów. Nie była ona dotąd w łączona w Dzieła i nierychło zapew ne przyjdzie tam na nią kolej. W obec tego niech w olno ją będzie tutaj podać:

„Ten najskuteczniej przyczyni się dziś do w yzw olenia tworzących św iat fanatyzm ów , w ielk ich idei, nam iętnych czynów -dźw igni, które bezczynnie leżą w duszy każdego bez w yjątk u człow ieka — kto przyzwyczai się przede w szystkim oczym a jednakiej łaskaw ości spoglądać na tak zw ane d o b r o i na tak zwane z ł o .

„Mamy zupełną m ożność przyjęcia i w prow adzenia w życie tego powszech­ nego prawa do fanatyzm u. — Stefan Ż e r o m s k i”.

Sens dyrek tyw y w yraźny: w yzw olić żyw ioł ze staw ideł etyki!

A utograf — półarkusik papieru listow ego, już zestarzałego — znajduje się w zbiorach Bibl. O ssolineum, sygn. 11985 II: A u to g ra fy zn akom ity ch łudzi, za­ kupiony w r. 1949 ze spuścizny po m alarzu P. Stachiew iczu. Brak na owym auto­ grafie jakichkolw iek znaków, m ogących św iadczyć bezpośrednio, kiedy i dla kogo został napisany.

(18)

Z P R O B L E M A T Y K I „ D U M Y O H E T M A N IE ” 119

s ię n ie uzasadnia, że je st to D ajm onion ex machina. Co gorsza, e x

doc-trina.

Co to za doktryna? D zisiaj już w iem y dow odnie. W spom niał o tym Bogdan S u c h o d o lsk i23, szerzej w yk azał H enryk M a r k iew ic z24, że K o- rzecki w L u dziach b e z d o m n y c h to porte-parole Edwarda A bram ow skiego. D ostrzeżen ie to rozw inął w szerszych w ym iarach, acz jeszcze nie bez reszty, S tefan K a w y n 25. M am y w szelk ie prawo tw ierd zić, że czar m yśli i m arzeń A b ram ow skiego trw ał jeszcze nad D u m ą o H etm anie, a nad epizodem z S am u elem — w szczególności.

M yśl tę w y ło ży ł on w P rogram ie w y k ł a d ó w n o w e j e ty k i. Broszura w yszła w r. 1899 i w yw arła głęboki w p ływ , skupiła w ok ół m istrza duży zastęp zw olenn ików , k oło tzw . etyk ów . H istorycy ideologii społecznej m ów ią tu w yraźn ie o in filtracji utopijnego anarchizm u. W iem y, że do oddanych p rzyjaciół A bram ow skiego, do u legły ch jego teoriom i m arze­ n iom n ależał Żerom ski. Odbicie tego uroku nie kończy się na L u dziach

b e z d o m n y c h , na D zieja ch g rzec h u i na P rzedw iośniu , n ależy je w skazać

tak że w D u m ie o H etm anie. W skazać w ięc na całym obszarze, n ie tylk o w teoriach społecznych, w zu żytkow an ych pom ysłach sp ółd zielczych , ale i w zastosow anych norm ach etyczn ych .

N ie tajm y zresztą: w tym w yp ad ku wskazać je w yp ad a z żalem . To jest ow o potrącenie z boku, k tóre n ie tylk o załam ało i od ch y liło oś środ­ kow ą, ale rozbiło w iązania sk lepienn e epizodu. Jeżeli w tam tych utw orach zapożyczenia z A bram ow skiego b y ły w spółczynnikam i k o n stru k ty w n ym i, w D u m ie sta ły się one elem en tem raczej rozstroju. R ozstroju w ła śn ie w zakresie konstrukcji.

Już b yła m ow a o tym , że zakończenie sceny sądu nad S am u elem jest sam o w sobie m om entem całk ow icie zaskakującym , elem en tem z d zie­ d ziny jakby kaprysu, a nie logiki. To nie norma etyczn a tu się w yraża, to w yb ryk . O stateczn ie o to m niejsza. W ażniejszy jest w zgląd inn y, arty­ styczn y. W przesłankach całego utw oru nic a nic tego obrotu n ie zapow ia­ da, n ie p rzygotow u je, n ie m otyw u je. F in ał jest tu jakim ś p aradoksalnym zakrętem . O k o nsekw entnej, jasno w sobie zw artej k onstru kcji literack iej m ówić tu nie sposób. W olta końcow a scen y jest n ie konsonansem , ale zd ecydow anym dysonansem .

23 B. S u c h o d o l s k i , Sta nisla w Brzozowski i A leksander Ś w ię to chowski. „Ruch L iteracki” 1932, s. 102 n.

24 H. M a r k i e w i c z , „Ludzie bezdomni”. W: Prus i Żeromski. R o z p r a w y i szki­ ce. W arszawa 1954, s. 182 i 346.

25 S. K a w y n , Edw ard A b r a m o w sk i i jego idee w tw órczości Żeromskiego. „Zeszyty N aukow e U niw ersytetu Łódzkiego”, seria I, z. 13 (1959). Autor ogranicza się głów nie do idei społecznych, etyczne zostawia raczej na uboczu. O Dumie o Het­ manie nie wspom ina.

(19)

12 0 S T A N IS Ł A W P IG O K

P o w ied zieć trzeba w ięc ej. N ie je st ona n a leży cie su m ien na n aw et w stosu nk u do źródła i do inspiratora, n ie p rzystaje dość dobrze do św iata p ojęć A bram ow skiego.

Praw da, A b ram ow ski n ie cofa się przed tezą determ in izm u etyczn ego. • Z daniem je g o —

przestępstw o w ynika niezbędnie z w arunków życia, w ychow ania, z ustroju społecznego, w reszcie z chorobliw ego stanu duszy człowieka. Odpowiedzialności zatem być n ie może.

W dalszym ciągu b ron i także tezy zakładającej sw obodną autonom ię etyczn ą człow ieka:

żaden przym us sp ołeczn o-p ań stw ow y nie może ludzi uszlachetnić, ani też gw ał­ tem zła tam ow ać; [...] tak zw any w ym iar spraw iedliw ości jest zwyczajnym gw ałtem nad jednostką lu d z k ą 26.

C ok olw iek b y p ow ied zieć o ty ch norm ach etyczn ych , zaprzeczyć się jed n ak n ie da, że A b ram ow ski zostaw ia w śród nich m iejsce na w zgląd p ozajed n ostk ow y, sp ołeczn y. W ed ług niego:

jedyną cnotą i obowiązkiem jest b r a t e r s t w o ludzi, jedynym grzechem — krzywda ludzi [...]27.

A w ięc k rzyw da. Ta się zatem liczy jako p rzestęp stw o. W D u m ie ty m ­ czasem przy sp raw ie S am u elow ej o k rzyw d zie lud zk iej nie ma słow a. A p rzecież cało w an e przez H etm ana b u ty rozpasanego w archoła stap iane b y ły w e k rw i n ie ty lk o jego, ale i jego ofiar: ty ch „sied m i”, k tórych w ła sn oręczn ie ro zw a lił obuszkiem , i ty ch w ielu , k tórych pom ordow ała w atah a jego b ezkarnością rozzu ch w alon ych zbirów - B u ty oblane b y ły też łzam i w d ó w i sierot, a ręce osm olon e od m u szk ietó w u ży ty ch przy tylu zajazdach. K ilk a drgnień żalu przedśm iertn ego m iałoż je obm yć i osuszyć? K rzyw d ę lud zk ą m ożnaż rozw iać bez znaku jed n y m w estch n ien iem sk ru ch y bez p ok u ty i o d p łaty, bez sp ołeczn ego zadośćuczynienia? N ie p rzew in ęły się te m y śli p rzez sk ołataną g ło w ę H etm ana. N iep otrzeb n ie ją sp on iew ierał w prochu.

R ozstając się w ięc z d ziełem pisarza, n ie zd ołam y pow ściągnąć uczucia n ied o sy tu i zaw odu, ani też zataić żalu. Ż erom ski podjął w ątek, k tóry w a g ą sw ą n arzucał się w yo b raźn i tw órczej k ilk u pokoleń, sięg ał głęb oko w b olesną p rob lem atyk ę b ytu narodow ego; w b rew su g estio m idącym z rom an tyczn ych pokus a rty sty czn ie tra fn ie u jął k on flik t p od staw ow y

26 E. A b r a m o w s k i , Program w y k ł a d ó w n o w e j etyki. W: Pisma. W opraco­ w aniu i z przedm ową K. K r z e c z k o w s k i e g o . 1 \ 1. W arszawa 1924, s. 315 (roz­ d ział IV: Z brodnia i kara).

(20)

Z P R O B L E M A T Y K I „D U M Y O H E T M A N IE ” 121

w tw arde rygory k rytyczn ego osądu, p ostaw ił go i zw iązał z głębokim w yczu ciem jego d ynam ik i dram atycznej, odział go brokatem w sp an iałego język a. N iem n iej ostatecznie, w sposób nie dający się w ystarczająco uza­ sadnić, przy rozw iązaniu n iestety zabłąkał się; w iążąc zaś sk lep ien ie bu­ d ow li — n ależytej, d ostateczn ie zw artej strzelistości nadać mu n ie zdołał, n ie zam knął k on flik tu w w ym iarach pełnej p oetyckiej spraw iedliw ości.

Spraw a Sam uela Z borow skiego w literaturze naszej i przed sądem su m ien ia p olsk iego w ciąż jeszcze jest otwarta.

Cytaty

Powiązane dokumenty