• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 1 (4 stycznia 1942)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 1 (4 stycznia 1942)"

Copied!
15
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków, dnia 4 stycznia

'w f w S ^

1

Ć > 7

JL / j

' " A

Pierwsze pozdrowienie

w nowym roku/

(2)

R A D IO S T A C J A FIŃSKA W LASACH KARELII

:zego i przesyła dalej k Je spostrzeżenie o rui wroga bolszcwickicgr

W kole na prawo:

CZOŁO J A P O Ń S K I NA PÓŁWYSPIE MALAJSKIM Podczas skutecznego i nie­

spodziewanego wyładowa­

nia wojsk na półwyspie malajskim wyładowały rów­

nież silne oddziały cięż­

kiej artylerii wyposażone w najbardziej nowoczesna broń. W walce o Singa­

pur odegrają one decydu­

jącą rolę.

BEZPAŃSKIE KONIE NA WSCHODZIE Na niektórych te re n a c h walk na Wschodzie widzi się niekiedy bezpańskie konie, najczęściej chore działy pozałrontowe chwy­

tają |e i opiekują się nimi.

NOWY NIEMIECKI HYDROPLAN WYWIA­

DOWCZY BV 138 amololow w BI

hydroplan, klot

tpą brylyjs rbrojnego

IAPOŃSKIE ODDZIAŁY WYLĄ­

DOWAŁY NA FILIPINACH

O N O ZDOBYTE jnaslogodzinnym raniu wstępnym silnym bombar przez |aponską

■elrzną wylądo BACZNOSC „OGNIA1

iponski olicer marynarki da|c szkaz bombardowania brytyi- lich pozycji. Nakrycie głowy połączenia biegnące do uszu aią mu możność odbierania izkazów z mostku kapitańskiego.

(3)

m —M M

Fiński o d d z ia ł szturm ow y, m ający za zadanie oczysz czenie g ęstego lasu z resztek wojsk so w ie ckich na tra fił na silnie u m o cn io n y o k o p b o lsze w icki; zaata

ko w a l go w ięc m iotaczam i p ło m ie n i.

Fot Au Fren

oddać o ko p , g o następnie Ponieważ o fic e r so w ie cki w zb ra n ia ł się

w m ó w ili F inn o w ie swój atak i zaczęli ostrzeliw ać.

Po zaciętej walce p o ko n u ją F m now ie ska so w ie ckie znadujace się w o ko p się wiec do n iego, b iorac d o n ie w o li na swój los żo łn ie rz y bolszew

N astępnego dnia sortuje się już b o g a ty lu p w o |cn n y i p rze w o zi go d a le j

rin ski o d d z ia ł szturm owy z d o b y w a

o k o p

bolszewicki

(4)

> M f t V N i r i l l J I I I I

Fel. Au. Piau ) Atlantic ScbnH 1 Oto jeden z niezna­

nych lecz odważ­

nych aż na śmierć ż o łn ie r z y , którzy bombami i torpeda­

mi wyrządzili flocie brytyjskiej i amery­

kańskiej tak ogrom­

ne szkody.

NIEMIECKI SAMOLOT TORPEDOWY PODCZAS ATAKU

Jeden z niemieckich samolotów torpedowych, których sprawność wykazała się w niezliczo­

nych lotach po wszystkich morzach świata, roz­

poczyna atak. Powyżej widzimy lecęcę torpedę, obok zaś wpadta już ona do wody, wzbijajęc wysoki slup wody, po czym automatycznie idzie na głębokość wyznaczonę i zmierza

do celu.

DOWÓDCA LOTNICTWA MARYNARKI

Kontradmirał Sawamoto. Według jego planów przeprowadzone zostały ataki na Oceanie Spokojnym, w których Amerykanie stra­

cili dotychczas osiem, Anglia zaś 2 okręty bojowe.

X , l l o p | , | | l e ( l u O l ll a ll

‘ g iclsk tr ll ok I cl Illt bojow \ , || ,. R cp u lsc ‘ i . Pi i i i i i' ni W a le ś "

o i.iz 11 /c i li ,i i i i v i y k,Iń­

sk u li o k le ió w bojo-

" ' < ll p i z e z S d l l l u l o h I a p „ n s k i e / w ro i ilu H U .lu c |i |( ) / j u ,, n o w a L" " l Z.islosow ,1 lla p<>

' ‘1/ p i e l l i s z i ii |, , j

" " " e j W ojnie, I l l i u i l O -

" 11 O U d lO l p c < l i p i l -

" i v l i / n c . W h is t o r ii

" o j c u n im s k ith już '■ ''p o in iiid ii,, <i lej b ro - Przy k lu rc j rai zej 'POMlIl /a s lo s o w a n ia

r 1870. M i a ł a o n a d w o ja k ie z a s to s o w a n ie ; a lim jd p o d w od.) r.d o k i c li n ie p r z y ja c ie ls k ie , alb o l jd / ru r ustaw louyc li na p o k ła d z ie . R z e ,z a unii sto s o w a n iu jest ii yizuc d liii to r p e d , z p o w ie liz lis d ro p i,m o w . W ii u d z ie to rp e d a , p o p ę d z a n a u l, o d b y w a cldlsż i d ro g ę sa m o d z ie ln ie w n a d a n y m l l d l l d l i lid ( el.

Pod k a d łu b e m sam o lo tó w lo ip c d o u i i l i u i s /

unii, szi zoile o d p o ii i, (Inio d o k ie ru n k u lo tu . Sa lll l is i s l e r o i i . o b e z p o ś re d n io w k ie ru n k u celu , i m ile k lulu, k rę c z jasn a że o p u sz c z a się on p iz i inoizd i ii i li i ii l i ii k lo ie j s l r z e l i o ii i w y d a jc si to rp e d a s k o ł o w a n e są d o k ła d n i, na i el. w i i z u go n a z y w a ją żo łn ie rz e . W y so k i slu p w o d , wzhl m a s i e sa m o lo t u s u d iia ik o lii m o lo m s ia ra sie ru n e k . T orpeda z a n u rz a się pod Wodą na g leb o k

sia ła n astaw io n a a iil.is n a n i.isz sn a p o p ę d z a ja sza i, n s l a b u ,} , iiiid iezp b i zny s ia te c z e k pod.,<nl i gdy k o m e n d a n t z a g ro ż o n e g o o k ię lu nie z n a jd z ie o k le i z linii n iidiezpler z e n s lii.i, lo |HŻ po klik o m si,; n u d z i, i , z a p iie u .liie l po k ilk u s e k u n d a , li, p,,lw i pi Z edslęw Zię, ie sa m o lo tu Im p eilo ii 1 g o lid,liii Sie

S p ecjału .) z a le lą leg o s p o s o b u „ a l k i )esl lig z, m oże d o trz e ć b a rd zo b lis k o ( i d u i b ard zo sz y b k o a , spodzie i, a u lę , np. w ted y g ds sa m o lo t w y n u rzy si, z na n lia ię W y n ik je s t w z n a i / ii e j m ie iz, z a lc /u i o d o w i w y m a g a tez w ie lk ie g o w i sz k o len i, i o d w a g i 1 leiislw eiii, w i l i i ,iga n iem ili Inośt i i w .l i w a l o s t i . nie ln o m ,III o k a z lid u i w re sz c ie pi z i lo in n o s, i u m y słu n i e m i , w yrzucie to rp ed ę , lesl lo w i sok.i sta w k a , I

"■ w zg lęd u n a ludzi pik i m ai, riul, w i n a g ra d z a o d o sli lacie z e n ie , w lo żo m ' w nią w y s z k o le n ie , l.a z a id

lej. / a s śru b a w p io s ly m ku lośi i zasil, bi a< ll. a gdy nal

•l c k s p lo /jtt, żt'

zato n iec ie l o t n i s k o w c a a n g i e ł- SKIEGO ARC ROYAL N iem ieckie lo d z ie p o d

* ° d n e s to rp e d o w a ły na AAorru Śródziem nym len lo tn isko w ie c o p ojem

"o ści n .6 0 0 ton. Za

*°9a je g o p rzechodzi, la k io w id zim y na zd|ę- Clu na k o n lrlo rp c d o

* ie c Z dję cie zostało fo to g ra fo w a n e z an­

ie ls k ie g o d ziennika Times’ .

(5)

o d dać oko p , go następnie Ponieważ o tice r so w ie cki w zb ra n ia ł się

w z n o w ili F in n o w ie swój atak i zaczęli ostrzeliw ać.

Po zaciętej walce p o ko n u ją F inn o w ie je d n a k w o j­

ska so w ie ckie znadujące się w o k o p ie . W d zie rają sic wiec do n ie g o , b io rą c do n ie w o li o czekujących

na sw ój los ż o łn ie rz y b o lsze w ickich .

N astępnego d nia sortuje się już b o g a ty lu p w o je n n y i p rze w o zi g o d a le j

Fiński o d d z ia ł szturm ow y z d o b y w a

o k o p

bolszewicki

H 1

# ■ W "

B

Fiński o d d z ia ł szturm owy, m ający za zadanie oczysz c ie n ie g ęstego lasu z resztek wo|sk so w ie ckich na tra til na silnie u m o cn io n y o k o p b o lsze w icki; zaata

ko w a l go w ięc m iotaczam i p ło m ie n i.

(6)

oW**‘ U

W0*e % to ie<ł',° c po»W’’ ° ^ '

! t IJLtłJLt)

W bardzo częstych wypadkach robotnicy mieszkają w wy­

budowanych według najnowszych doświadczeń domach dla robotników fabrycznych.

izkalny w domu dla robotników ła- 12 osób znajduje jasne i obszerne pomieszczenie.

Drobne zakupy środków żywnościowych i innych artykuló uskuteczniać można we własnych kantynach.

W dużych nowoczesnych kotłach kuchennych przyrządza się smaczne potrawy.

Dla spożycia śniadan, obiadów i kolacji jak również dla spędzenia wolnych chwil stoją ładne lokale do dyspozycji.

Do mycia jest stale bieżąca zimna i ciepła woda

(7)

KŁOPOTY BURMISTRZA

Biurokracja i powolne załatwianie spraw przez urzędy może doprowa­

dzić nieraz do bardzo przykrych sytuacyj. Nie­

mało też kłopotów przy­

czyniły one -burmistrzowi gminy Pont-Saint-Marlin.

Miejscowość 4a leży na malowniczym brzegu je ­ ziora Grandlieu, najwięk­

szego we Francji. Liczy 425 dusz. Ludność tej gmi­

ny jest niesłychanie przy­

wiązana do tradycji. To tylko, co pochodzi z cza­

sów praojców jest w cenie i poważaniu. Cmentarz gminy zapełniał się z biegiem lat. O wyborze innego miejsca na cmentarz nie mogło być mowy. Każdy oby­

watel wioski ma przecież prawo leżeć po śmierci w cie­

niu ojczystej wieży kościelnej. Tego nie można zmie­

niać. Oczywiście musi się powiększyć cmentarz. O tym właśnie myślał burmistrz wioski. Ale niestety istnieje we Francji prawo po dziś dzień obowiązujące, na mocy którego wolno założyć jeden cmentarz przy drugim tylko po dokładnej analizie terenu. Burmistrz starał się już od roku przeszło o pozwolenie rozszerzenia murów cmen­

tarza. W odpowiedzi na jego starania przyjechał z Ren­

nes geolog, który zbadał jak najdokładniej ziemię prze­

znaczoną na cmentarz. Najrozmaitsze próbki ziemi i ka­

mieni wziął ze sobą do badania i sprawa stanęła dalej na martwym punkcie. W międzyczasie stawała się prze­

strzeń przeznaczona na chowanie nieboszczyków coraz mniejszą, w miarę jak przybywało grobów. Doszło już do tego, że pozostało miejsce jeszcze tylko na dwa gro­

by. Wobec takie) sytuacji zwołał burmistrz zebranie gminy, w którym Wzięła udział cała wieś. Na tym zgro­

madzeniu wyjaśni! on jak sprawy stoją i zwrócił się na­

stępnie z apelem do obywateli, by zgromadzili wszyst­

kie swe siły i nie umierali, aż do roku 1942. Do tego czasu według jego obliczeń nadejdzie z Rennes pozwo­

lenie rozszerzenia cmentarza i położy kres zmartwieniu.

Będzie można wtedy do woli umierać. Działo się to przed rokiem. Mieszkańcy wsi tak bardzo wzięli sobie słowa burmistrza do serca, że podczas zimy 1941_42 roku zmarła zaledwie jedna osoba. Obecnie ma gmina w rezerwie jeszcze jedno miejsce na wypadek gdyby któryś z je j ęzłonków opuścił ten świat.

P roszę s ię n ie r u sz a ć , b o str z ela m !

Niewiadomo co człowiekowi wychodzi na dobre a co mu zaszkodzi. Jeden żyje długo, bo używa dużo alko­

holu, drugi z tego umiera, jeden złamie nogę na dywa­

nie, drugi skoczy z pierwszego piętra i wyjdzie z tej opresji cało, trudno w ogóle wyliczać poszczególne w y­

padki. Tak romantyczna i zarazem groźna historia i jej zakończenie, jaką tu opo­

wiemy, zdarza się jednak chyba raz na sto lat.

W pobliżu Florencji mieszkała na swoim zam­

ku pewna hrabina, która wydawała swoją wnucz­

kę za mąż. U jubilera Giorgio S. we Florencji zamówiła ona dla niej wspaniały i drogocenny prezent. Jubiler chciał na- samprzód odwieźć osobi­

ście ów prezent, w ostat­

niej jednak chwili zaszła przeszkoda, która go zmusiła do pozostania w domu. Ponieważ nie mógł nikogo zaufanego znaleźć a czas naglił, zdecydował się wysłać z prezentem swoją osiemnastoletnią córkę. Naturalnie zbytecznie jest dodawać,^ że ostrożny ojciec nakładł córce do głowy ty ­ siąc przestróg, zwracając je j uwagę, że na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo dla niej i dla tego prezentu.

Osiemnastoletnia i piękna Esmeralda obiecała przestrze­

gać wskazań ojca i dla większej pewności zabrała ze sobą rewolwer kieszonkowy.

Początkowo podróż odbywała się spokojnie. Esmeralda była juz prawie pewna, że bez wypadku dojedzie na miejsce i wręczy klejnot starej damie, lecz właśnie na trzeciej stacji od końca wsiadł do je j przedziału młody człowiek, dobrze ubrany, dobrze wyglądający i pozdro­

wiwszy ją zajął miejsce naprzeciw niej. Esmeralda po­

wiedziała sobie: „to jest właśnie typ, przed którym mnie ojciec przestrzegał", i postanowiła być ostrożna. Kiedy więc młody człowiek zapytał ją uprzejmie, otwierając równocześnie papierośnicę, czy może zapalić, Esmeralda zapytała również uprzejmie: „pewnie papierosy są nar­

kotyzowane? O nie, mój panie, w ten sposób mnie pan me dostanie i równocześnie wytrąciła mu papierośnicę L»r j

'

ta

,

że

.

za^artość rozsypała się na podłodze.

Młody człowiek zrobił wielkie oczy i zbierając poroz­

rzucane papierosy zapytał: „Przepraszam panią, ale czym ją uraziłem? W tej chwili Esmeralda wyciągnęła z kie­

szeni swój rewolwer i mierząc nim w pochylonego towa­

rzysza zawołała: „Proszę się nie ruszać, bo strzelam!".

Wreszcie pociąg stanął. Esmeralda wciąż trzymając re­

wolwer kazała młodemu człowiekowi podejść do okna i krzyczeć z całej siły, co ten też uczynił, nie mając innego wyboru. Za chwilę zjaw ił się zarządca stacji a z nim dwaj policjanci, i nałożyli mu kajdanki na ręce.

Ale tylko na pięć minut. Bo oto wykazało się w toku dochodzenia, że młody człowiek jest wnukiem starej damy z zamku i zaproszony na ślub jechał właśnie do zamku. Esmeralda o mało co nie umarła ze wstydu.

Usprawiedliwiała się szlochając i przepraszała młodego człowieka. A młodzieniec przebaczył je j z całego serca.

Go więcej, zakochał się w dzielnej córce jubilera

’ * , tce siS z nią zaręczył, mając nadzieję, że Esme­

ralda lepiej się z nim będzie obchodzić, niż jak to uczy­

niła przy ich pierwszym spotkaniu.

STUDENT MILIONEREM

Los chodzi często krę­

tymi drogami. Uszczęśli­

wia tam, gdzie się nikt tego nie spodziewa, a czę­

sto płata brzydkiego figla tym, którzy się po nim spo­

dziewają nie wiem czego.

Na wyścigach konnych w Meranie padła naj­

większa wygrana na dwa m iliony lirów. Nie było­

by to najdziwniejszym, gdyby nie to, że po w y­

graną do dziś dnia nikt się jeszcze nie zgłosił.

Drugi dziwny przypadek zdarzył się studentowi uni­

wersytetu w Turynie, który nie chcąco wygrał milion lirów. Vincenzo Vetro — tak nazywa się ów student — nie troszczył się zbytnio o to, czy los okaże się dla nie­

go łaskawy. Jak wszyscy prawie studenci na świecie był przyzwyczajony raczej do „bycia biednym '. Powinno więc było być przeciwnie, niż się to zdarzyło, gdyż w ielki los kupił Velro jedynie z nudów.

Pewnego wieczoru spóźnił się on na pociąg wycho­

dzący z Mediolanu do Turynu. Nie wiedząc jak spędzić czas do następnego pociągu, zagrał na stacji w koło szczęścia. No i los uśmiechnął się do niego całą twarzą, W koło szczęścia wygrał bowiem Vetro aż milion lirów.

W Panamie zebrał so­

bie Wiliam R. Hesse dość pokaźny majątek w bar­

dzo sprytny sposób, któ­

ry go nic nie kosztował.

Osiedliwszy się w oko­

lic y zamieszkałej przez murzynów trudniących się sadownictwem, sprzeda­

wał im zegarki, które, by chodziły trzeba było na­

kręcać kluczykiem. Mu­

rzyni dumni byli z tego że mają zegarki, nie wie­

dzieli jednak, jak trzeba uczynić, by zegarki cho­

dziły. Wtedy W iliam Hesse obiecał im zegarki wpra­

wiać cudownym sposobem w ruch, ale w zamian za tę sztukę miał otrzymywać od nich owoce. Codzień • rano schodzili się więc do niego murzyni z „daniną", a Hesse nakręcał im zegarki. Potem szedł do miasta i sprzedawał owoce. Ponieważ miał je darmo, wkrótce uciułał sobie znaczne oszczędności.

B ied n y n a je d e n d z ie ń

Kiedy dwudziestosześcioletni syn milionera, Lincoln Stoddard, nie wiedział już co ze sobą zrobić, żeby się nie nudzić, postanowił spędzić jćden dzień swego boga­

tego żywota jako żebrak. Przebrał się tak doskonale, że nawet od własnego ojca otrzymał pokaźną jałmużnę. Po­

licja, nie mając zaufania do njego wsadziła go na kilka godzin za kratki, po czym zwolniła go, uważała bowiem, ze jego klepki nie są w porządku. Dwie starsze damy, miłosierne, nad wyraz chciały się nim zaopiekować i za­

brać do siebie, Lincoln Stoddart. jy o la ł jednak uciec.

W swej wędrówce żebraczej zaszedł też do pewnego restauratora, o którym wiedział, że jest w dobrych wa­

runkach materialnych. Poprosił go o szklankę kawy właściciel restauracji odmówił jednak. Wtedy rozgnie­

wany milioner-żebrak wyciągnął z kieszeni banknot stu- dolarowy i zapłacił zdumionemu oberżyście za kawę.

Ten jeden dzień spędzony w warunkach zupełnie od­

miennych niż normalnie dały mu pewne doświadczenie życiowe i nauczyły go, że nie zawsze bogaci ludzie chętnie udzielają pomocy swym bliskim.

D w u d z ie ste g o piqteg<

■ p o lic z k o w a ł

W końcu października stanął przed sądem w Atenach (Grecja) pan Kaumos, dlatego że spoliezkował zupełnie obcego pana, który go poprosił o ogień do papierosa.

W toku rozprawy wyszło na jaw, że oskarżony umówił się ze swoją znajomą na jednym z bardzo ożywionych placów ateńskich. Znajoma jego jednak nie przyszła, mimo ze czekał na nią pół godziny. W ciągu tej pół go­

dziny poprosiło go o ogień do papierosa dwudziestu czterech ludzi. Kiedy je­

szcze dwudziesty piąty uczynił to samo, oskar­

żony stracił cierpliwość i uderzył go w twarz. W y­

słuchawszy tego oświad­

czenia cofnął oskarżyciel swoją skargę, cierpliwość pana Kaumosa była już i tak wystawiona na pró­

bę przez jego bogdankę, sąd zaś, by sprawiedliwo­

ści stało się zadość, ska­

zał pana Kaumosa na ka­

rę jednej drachmy.

I"}

zisiejsze nasze zdjęcia są

w charakterze swoim do stosowane do oko liczn o ści, do tej m ia no w icie, i c zaczyna się n ow y rok. A z le j racji zawsze sie d o tą d żegnało stary rok, i w ita ło now y. Jak­

ko lw ie k wojna zm ieniła znacz­

nie nasze zw yczaje, nie za­

p o m inam y je d n a k z u p e łn ie o nich i jak kto może, tak tez w ych o d zi naprzeciw le g o no w e g o roku. N a turalnie za­

m ieszczone zdjęcia nie b yty ro b io n e z tym zamiarem, jaki my im nadaliśm y, o d p o w ia ­ dają one jednak c h w ili i dla te g o tu się znajdują. O czy­

wiście poza tym, ze zdjęcia same w sobie rów nież są d o ­ bre. Czy wyraz twarzy pana w m elon iku nic jest b ło g i!

Jakby w y p ił d o b re g o wina!

A czy c z ło w ie k w czapce nie ro b i wrażenia, że po p rze p ite j nocy c h c ia lb y ochtonąc z szu­

mu, któ ry jeszcze czuje w g ło ­

w ie ) Redakcja

z M U Z Y K Ą W N O W Y ROK Tadeusz Szczurek, Kraków PRZEPITEJ NOCY SYLWESTROWEJ H enryk Potraw iak, Częstochow a

U w a g a ! F o lo a m a ło r z y !

(8)

SPOJRZENIE ZE STACJI SZCZYTOWEJ NA PÓŁNOCNO- WSCHODNIEJ KRAWĘDZI KASPROWEGO NA WYSOKOŚCI

1957 m. NA WYSOKIE TATRY

Powyifef Oto droga, którą ma dy kio pncjochal iię kole|ką

ilym imagiem łączące

ty |eil widok nd r okrytych teiai na Besk.dy ma dali.

siciytu Kaipio uac|ę kolc|ki li­

lia Gąsienicowa

a na uciyl Swinicy mają

crwsie ślady pociąlku|ą- iw.adcionych jui narciarzy wsie) sliomunie ..ljezdzic

", kloiy prowadzi na Ha-

Widok na

iS '

w g

________

■W - ' '

Bas«9W*- •

(9)

PEfcRET OPOWIADA O SWOICH WYPRAWACH NA KONWOJACH BRYTYJSKICH

Copyright: Vólkischer Verlag Dusseldorf

warno i rojno było w barze „Pod Rekinem" tuż nad rzeką Tajo. Bar nie należał dawniej do szczególnie odwiedzanych knajp Lizbony. Ale ta wojna! Wraz z nią rozwinęła się stolica portugalska w sposób zupełnie nie­

oczekiwany. Władze bezpieczeństwa były jednakże mało tym faktem zbudowane, wnosił on bowiem za sobą wiele pracy i przykrości, których powodem byli emigranci i marynarze płynący w konwojach... Materiał ludzki uprawiający to rzemiosło nie należy zawsze do najlep- . szego. Teraz jeszcze place majtków wzrosły, a co się łatwo zarabia, tym lżejszą ręką się też wydaje.

— Voila — zaczął mnie zaznajamiać z tym środowi­

skiem marynarz francuski, Jean Perret — teraz znaleźli się oni znowu na lądzie a zarobili moc pieniędzy. Ale i tak wystarczy im to tylko na kilka dni. Bo będą chcieli powetować sobie całą grozę tych tygodni i miesięcy, które przeżyli płynąc w konwojach brytyjskich.

Mówił jak ktoś, kto sam to wszystko już przeżył i te­

raz ma już całe zło za sobą.

— A pan? sr:

Jean Perret żachnął się: — Ja? Nie, ja to już prze­

szedłem. Wolę raczej zginąć z głodu albo udać się na ląd, do Francji, niż wstąpić na pokład okrętu należącego do konwoju Jego Brytyjskiej Królewskiej Mości. Jeżdżę po morzach teraz już piętnasty rok i znam wszystkie kąty i zakątki świata, przeżyłem - jńż niejeden tajfun, dwa razy szedłem na dno, ale nigdy nie odczuwałem tyle strachu i nie przeszedłem tyle grozy, co podczas tych kilku miesięcy wojny na okrętach brytyjskich.

Człowiek żyje właściwie tylko raz i to trochę życia ma ostatecznie trochę więcej wartości niż zaszczyt, że mogę gryźć trawę za Jego Królewską Mość.

Jak już powiedziałem — panował w barze „Pod Reki­

nem" ogromny ruch, toteż gospodarz nie nadążył napeł­

niać kieliszków tak prędko, jak prędko opróżniali je goście. Pijąc śpiewali starą piosnkę marynarską:

Now stop that crying, honey dear, The Jackton Square remains still herc In sunny New Orleans

In lovely Louisiana....

V łaściwie nie śpiewali, lecz ostatkiem sił w płucach jli tę piosenkę o dziewczynie, która zaczyna beczeć, wydaje jej się, że dobroduszny Jonny leży już na

morza.

Ma właściwie powód, żeby tak myśleć — mruknął uz. Siadł on na uboczu, nie chcąc już nic wiedzieć

Płonący okręt-cysterna, płynący w konwoju, zbombardowany na Atlantyku przez niemiecki bombowiec dalekodystansowy.

Fał. Sctiail o marynarzach z konwojów. — Zdaje się. że żaden z was nie zobaczy już Jackson Square... Nowy Orlean pełen słońca... — Zaśmiał się gorzko, pociągnął papierosa i duszkiem wychylił swój kieliszek gin'u.

— Jeżeli taki człowiek jak ja zaczyna unikać morza, w którym jako chłopiec czternastoletni przyjąłem chrzest marynarza w Hawrze, to musi w tym być jakiś powód.

Wie pan... kiedy wojna wybuchła, miałem właściwie wolny wybór. Mer bowiem powiedział mi tak: Albo pój­

dziesz jako żołnierz na linię Maginota, albo zaciągniesz się na okręt angielski kursujący pomiędzy Nowym Jor­

kiem i Liverpoolem. Powiadam ci, ogromny okręt, pięk­

ny okręt, płynie w konwoju, rozumiesz, co to znaczy?

Potrząsnąłem głową. Skąd miałem wiedzieć, co to zna­

czy? Dotąd pływałem Zawsze na okręcie, który samiu- teńki odbywał swój rejs między Hongkongiem a Mar­

sylią albo Hawaną i Hawrem. Więc mer zaraz mi zaczął objaśniać: konwój składa się z dziesięciu do trzydziestu okrętów handlowych a całym jego zadaniem jest prze­

płynąć pod osłoną kilku nowoczesnych kontrtorpedow- ców angielskich ten kawałek drogi ze Stanów Zjedno­

czonych do Europy. Znasz to przecież, prawda? No, więc co o tym sądzisz? Dzisiaj możesz jeszcze wybierać, gdzie chciałbyś służyć swojej ojczyźnie. Na słowie „oj­

czyzna" położył nacisk. Płynąć na okręcie brytyjskim oznaćza „służyć ojczyźnie". Anglicy byli przecież na­

szymi sprzymierzeńcami więc cały naród wołał hurra, gdy kilku Anglików maszerowało ulicą. Czyż nie cho­

dziło tu o bezpieczeństwo Europy? A Francja leży osta­

tecznie też w tej Europie. No więc, — wie pan, — jako człowiek morza zaciągnąłem się na to czółno angielskie.

— Linia Maginota, tak myślałem sobie, może być przyjemną dla ludzi, którzy lubią cały dzień grać w karty i popijać burgunda. Dobre to dla szczura lądowego. Ale dla prawdziwego wilka morskiego, któremu wiatry wszystkich mórz już oszczypały twarz jest to za wy­

godne, za spokojne. Nie można by tam liczyć nawet na małą przygodę. Niemcy nie odważą się przecież zawa­

dzić o ten masyw twierdz i fortów, lecz zostawią go ra­

czej w spokoju.

Podpisałem więc. Pełnomocnicy wypłacili nam zaraz gładko na stół kupę pieniędzy. Same nowe papierki, co dopiero w yjęte spod prasy. Zdaje się, że odbijano tyle tych papierków dla samej przyjemności odbijania, jeżeli już teraz kładziono przed nami takie stosy. Rzecz jasna, że nie powiedzieliśmy „nie", pojechaliśmy więc do Marsylii, aby tam czekać aż nas zabiorą. Było wtedy oprócz mnie jeszcze czterech znajomych z Hawru. Mło­

dzi, mili ludzie, zawsze weseli. A dzisiaj?

Tłomaczył M a u r y c y G u n ł h e r ‘ p Jean Perret ręką przetarł zwilgotniałe oczy i dalej pił 1 swój gin. Potem odetchnął głęboko i tak dalej cią­

gnął — Jes, sir, to były wspaniałe dni, te w Marsylii.

Co rano, gdyśmy po przepitej nocy wracali do naszego schroniska, pytano nas: No i co, nauczyliście się jednak czekać? Nam to właściwie dogadzało. Wydawało się nam wtedy, że to będzie wesoła wojna. Że niedługo się skoń- 1 czy, a my będziemy mieli w kieszeniach nasze gaże.

Można więc było naprawdę powiedzieć: jak u Pana Boga za piecem...

Po czterech dniach, kiedyśmy nasze nowe banknoty zdążyli wydać już <o do ostatniego, przyszedł rozkaz:

Trzymać się W pogotowiu, jutro rano o godzinie piątej

„Jenny Atknis" zarzuca kotwicę. Trzymaliśmy się też « w pogotowiu, zadowoleni, że to wałęsanie się nareszcie się skończy. Wreszcie ma się już dość lądul,Zwłaszcza gdy się pieniądze rozejdą. Staliśmy więc z naszym pudłem w nowym porcie. Była już godzina piąta, potem szósta, ( potem zrobiła się dziesiąta i wreszcie dwunasta, a „Jenny , Atkins" jeszcze nie było widać. Zebrał się natomiast ogromny tłum. Okręt miał bądź co bądź 8.000 ton. Cał­

kiem porządna balia, sir! Po południu zjawił się znowu j jakiś agent, wziął nas pod ręce, wyprowadził z tłumu i oznajmił, że „Jenny Atkins" został storpedowany...

O ile pamiętam, zaczęliśmy się śmiać, gdyż w pierw­

szej chwili nikt z nas nie umiał sobie tego właściwie dobrze wyobrazić. Storpedowany!

Agent wcisnął nam znowu całą garść papierków w rę­

kę i kazał czekać. Za kilka dni miał jakiś inny okręt zabrać nas do Liverpoolu, a stamtąd mieliśmy wypłynąć na morze, już wprost do Nowego Jorku. Agent zmie­

szany czymś uśmiechał się do nas, po czym odszedł.

Był to jakiś żydowski pośrednik, jeden z tych łajdaków, którzy upiwszy uczciwego marynarza, namawiają go gdy jest nietrzeźwy, do interesów niezupełnie czystych.

Kiedy to indywiduum znikło, przyszło mi na myśl, że ja tego stręczyciela już gdzieś widziałem. Musiało to być przy jakiejś nieprzyjemnej okazji. Usiłowałem przy­

pomnieć sobie, gdzie i w jakich okolicznościach to mo­

gło być, ale wtedy nie mogłem na to wpaść. Dopiero później, kiedy siedzieliśmy znowu przy gin'ie, rozjaśniło mi się wszystko. Było to w jakimś procesie przed sądem marynarskim. Łajdak ten upijał majtków, aby w ten sposób namówić ich łatwiej do kontrabandy wódką.

Oczywiście został ukarany. Teraz znowu znalazł się w Marsylii, wymuskany, i wybrylantynowany jak huzar w tańcu i dalej prowadził swój proceder. Tym razem jednak z polecenia Jego Brytyjskiej Królewskiej Mości, a zatem — legalnie. Żaden konstabl nie mógłby więc chwycić go za kark i przyprowadzić na policję. Widząc to uczułem gorycz w sercu. Po raz pierwszy w życiu pomyślałem sobie, że ze sprawiedliwością na święcie, z tą „świętą wojną chrześcijaństwa" przeciw „barba­

rzyńcom niemieckim"'coś jest nie w porządku.

„C'est la guerre" — mówili moi towarzysze i zama­

wiali nowe kolejki. Ponieważ portfele mieliśihy znów pełne, nie mogło się nam już nic złego stać. W tej chwili nie odczuwał nikt zbytniej tęsknoty do tej słonej wody, wszyscy natomiast zaczęli znów ryczeć:

She thinks me buried in the sea.

No longer does she wait for me, In sunny New Orleans

In lovely Louisiana....

Jak to powiedział ten człowiek?... Storpedowany! Po trzecim i czwartym kieliszku gin'u brzmiało to słowo prawie że romantycznie. A że kogoś storpedują — to się zdarza! Może też „Jenny Atkins" nie płynął wcale w konwoju? Jakże by inaczej mogli go byli storpedo­

wać? Ale my?... My płynęliśmy w konwoju. Nam więc nie mogło się nic przydarzyć. A gdyby...? No to wtedy wyłowiłaby nas jakakolwiek łódź strażnicza. Nie byłoby to przecież po raz pierwszy. Szczęście, że na Atlantyku nie ma przynajmniej rekinów.

Potem otrzymalibyśmy premie i ordery na znak, że cierpieliśmy - dla wolności Francji i dla chwały Old England, a nasze zdjęcia znalazłyby się we wszystkich dziennikach. Dobrze się jednak stało, że nie poszliśmy do linii Maginota. Ta nudna służba...!

(10)

Czekaliśmy więc znowu. Tym razem czas nie wydawał się nam już tak długi. Mieliśmy nawet jeszcze kilka pa­

pierków w kieszeni, gdy jednego dnia, stojąc na wzgó- / rzu, na lewo od Notre Damę de la Gardę, spojrzeliśmy

na morze. W tej chwili jeden z naszych towarzyszów zawołał: Voilń! Zdaje się, że to on! — I rzeczywiście jeszcze tego samego wieczora „Sun" podniósł kotwicę i odpłynął do Liverpoolu.

Już w drodze do Liverpoolu mieliśmy przedsmak tego, co to znaczy płynąć do Anglii w czasie wojny. Wszyst­

kie światła pogaszone, szybkość co parę minut wstrzy­

mana, przy czym nie dawano żadnego sygnału. Wyda­

wało się nam, że płyniemy na statku-upiorze i że sami jesteśmy duchami. Kilka razy przemknęło tuż obok na­

szego okrętu kilka innych okrętów-widm. Raz nawet otarł się jeden z nich o dziób naszego okrętu tak mocno, że całe pudło zadrżało we wszystkich spojeniach. A nam serca rosły, bo nareszcie była jakaś odmiana! Chcie- liśmy użyć przecież jakiejś przygody. W przeciwnym .razie bylibyśmy lepiej zrobili, gdybyśmy poszli do linii Maginota. Byliśmy też prawie źli, gdy z dala ukazał się Liverpool i wszystko tak gładko dotąd poszło.

I znowu siedzieliśmy w porcie. I znowu zaczęło się wałęsanie! Nie byliśmy więc bez ochoty, by w tym wiel­

kim mieście portowym nie wziąć się do jakiej pracy.

Mieliśmy bowiem już dość tej bezczynności! Mimo że mieliśmy jeszcze pieniądze. A dziewczęta w Liverpoolu nie wiele są warte. Wolę już Marsylię lub Port Said.

Ale Liverpool! Mgła i mgła, proch węglowy i śmieci.

Jedynie whisky, tę można było jeszcze pić. Ale i wódka może być jedynie do czasu pocieszycielką!

Z braku zajęcia przyglądaliśmy się, jak mieszkańcy miasta uszczelniali otwory swych piwnic przy pomocy worków z piaskiem, jak zabezpieczali okna kościołów i jak w porcie montowano działka obrony przeciwlotni­

czej. Czy liczono się tu z tym, że Hitlerowcy mogliby wejść do Anglii? Ci którzy przedsiębrali te wszystkie Środki zabezpieczające, należeli chyba do ludzi najbar­

dziej strachliwych? Można to było wnioskować stąd, że tylko część ludności w ten sposób się zabezpieczała.

Właściwie — jaką drogą mieliby Niemcy wejść do Anglii? Anglicy byli przecież we Francji, a we Francji jest przecież linia Maginota, którą żadna potęga mili­

tarna świata nie była w stanie przejść! Po co więc te środki ostrożności? Co do artylerii przeciwlotniczej, no to wszystko w porządku, z tym się zgadzaliśmy. Mógł przecież jakiś samolot niemiecki zabłąkać się do Anglii i przez pomyłkę zrzucić bomby. A wtedy obrona lotnicza mogłaby go uprzedzić.

Nareszcie ustalono dzień odjazdu! Załoga była już kompletna, a okręt, który miał zawieść nas do Nowego Jorku nazywał się „Meteor". Piękne pudło! Około 5000 ton.

Wieczorem siedzieliśmy w jednej z knajp portowych i piliśmy na pożegnanie. Nagle wpada sternik i opo­

wiada, że na statku wydarzył się przykry wypadek.

Mianowicie pękła tam butla z tlenem i rozerwała trzech ludzi z załogi. Taka rzecz może się zdarzyć, toteż nie myśleUśmy sobie przy tym nic więcej, zwłaszcza gdy sternik oznajmił nam, że z tego powodu wyruszymy o jeden dzień później.

Czując jeszcze wódkę w całym ciele, zjawiliśmy się następnego dnia na pokładzie naszego okrętu. I zaraz wdrapaliśmy się do naszych koji. O śnie nie mogliśmy jednak marzyć, bo na pokładzie stukano młotkiem i zbijano coś z desek tak, jakby budowano co najmniej nowy okręt. Przez chwilę słuchaliśmy tych stuków, po­

tem jednak wstaliśmy i wyszliśmy, aby się trochę do­

koła rozglądnąć. Każdego, kto się na kilka miesięcy zaangażuje na jakiś okręt, obchodzi przecież to, co się na nim buduje!

Ach, jak ten pokład wyglądał! Przeżyłem już wiele burz i wiele już razy widziałem, jak grube maszty łamały się niby kruche zapałki, ale żeby pokład okrętu był kie­

dy tak rozpruty jak brzuch słonia, którego się patroszy, tego jeszcze nie widziałem! Nie wyglądało to na skutki burzy a i butla z tlenem nie mogła tu być winna. Pach­

niało za bardzo spalenizną, swądem i prochem.

— Do koji z wami! — ryknął na nas kapitan, kiedyśmy chcieli obejrzeć szkodę. Śmieszne towarzystwo okrę­

towe! Najpierw przedłużyło nam urlop na lądzie, a teraz kazało nas zamknąć w jasny dzień. Prawda nie da się i tak ukryć!

Następnego dnia rano mówiono już dokoła, że szkody te spowodowała eksplozja dynamitu. Zaczęliśmy spo­

glądać po sobie. Od kiedy to bowiem przewoziło jakie­

kolwiek brytyjskie towarzystwo okrętowe dynamit do Stanów Zjednoczonych? Przecież tego towaru mają po tamtej stronie dość! Coś tu było nie w porządku! Oczy­

wiście męczyła nas ciekawość, jaką to szczególną grę prowadzi z nami to towarzystwo okrętowe. No tak, było to w obronie naszej ojczyzny, w obronie wolności mórz!

Było to jeszcze lepsze niż zagrzebanie się w linii Magi­

nota i zapadnięcie tam w sen zimowy, prawda, sir?

Nazajutrz rano wypłynęliśmy. Dokoła dziury w pokła­

dzie postawiono barierę a na nią narzucono płótno ża­

glowe i przybito gwoździami. Teraz wyglądał on znowu zupełnie przyzwoicie. Statek o pojemności 8000 ton jest też dość duży, tak że nie ma potrzeby patrzeć stale tylko na dziurę w pokładzie. A zresztą wkrótce nie mieliśmy i tak czasu na to, bo zwaliło się na nas moc roboty.

Załoga okrętu przedstawiała pstrą zbieraninę, toteż można tu było usłyszeć wszystkie języki świata, wy­

jąwszy może języki Dalekiego Wschodu. Oczywiście nie był to żaden czysty język lecz jakiś żargon, od któ­

rego bolały uszy. Stosunkowo najłatwiej można się było porozumieć po francusku i angielsku.

W czasie jazdy zauważyliśmy, że wejście na spód okrętu było zamknięte na klucz. Dlaczego ta tajemni­

czość, gdy chodziło przecież tylko o wolność mórz i ra­

tunek Europy? Czy nie mogli nam powiedzieć po prostu:

jedziemy teraz do Norwegii. Tam mieszkają nasi sprzy­

mierzeńcy, więc spróbujemy stamtąd przetrzepać trochę Niemców?

Ale kapitan niczego podobnego nam nie powiedział, ryczał za to i przezywa, nas cały dzień: Psy leniwe!

Żółwie przeklęte! Skończyło się już z piciem! Czego się tak gapisz na wodę? Wołałbyś pewnie do Nowego Jorku popłynąć, he? Yes, sir, akurat, Nowy Jork, he, he, he!

Następnym razem, kochasiu, na razie jedziemy do Nor­

wegii. A jak nie będziecie chcieli, wyleci cały okręt w powietrze. Załadowałem odrobinę prochu na okręt, aby Norwegowie łatwiej mogli strzelać do swoich fok, morsów i wielorybów.

Smia, się przy tym i cały aż poczerwienią, z tego rechotania. Bo to nie był śmiech, sir, ale jakiś rechot.

Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem, żeby człowiek tak się ordynarnie śmiał.

Był to więc Anglik, — pomyślałem sobie — jeden z tych Anglików, którzy walczyli o wolność mórz i oglądnąłem sobie obrzękłe oczy i spuchnięty, czerwony nos tego gentlemana. Nosił on zawsze rewolwer w kie­

szeni i kiedy chodząc po pokładzie zataczał się szcze­

gólnie mocno, zatrzymywał się zawsze przy maszcie i mierzył w spód okrętu, gdzie leżało na składzie trzy tysiące skrzyń z ekrazytem, — jakeśmy się o tym w mię­

dzyczasie dowiedzieli. — Tym gestem chciał on nam po­

kazać, że jesteśmy w jego mocy.

Spać ani wypoczywać nie mogliśmy. Dbał już o to kapitan Swallman. Wypędzał on z nas „lenistwo" mo­

tywując to w ten sposób, że na Atlantyku, który stał się morzem niebezpiecznym, jest koniecznym, by cała załoga była stale na pokładzie i czuwała. Ubrań nie zdej­

mowaliśmy już w ogóle. W końcu byliśmy już tak po­

męczeni, że zasypialiśmy stojąc lub chodząc. Była to zdaje się przemyślana dobrze metoda powstrzymywania nas od buntów i sabotaży. Mówiąc prawdę, nie byli­

byśmy w stanie przedsięwziąć nic podobnego. Kto jest tak zmęcźony że nieledwie upada ze zmęczenia, ten o żadnych buntach nie myśli. Jedynymi ludźmi, którzy się zmieniali, byli maszyniści i sternicy. Kapitan bał się bowiem, że mogliby przewieźć go na dno.

Szczęście, że w tym czasie morze zachowywało się spokojnie, inaczej napewno niejednego z nas spłuka­

łoby z pokładu. Pożywienie było dość średnie. Toteż kapitan, ile razy widział, że nastroje nie są z tego po­

wodu zbyt różowe, kazał rozdzielać pomiędzy załogę rum, co było jeszcze gorsze: rum bowiem działał na nas jak środek usypiający. Kto się zaś zdrzemnął, tego bu­

dził nagle szorstki język ogromnego bernardyna, psa kapitana. Strach przed tą bestią, która liżąc nas swym szorstkim jęzorem, wyrywała nas brutalnie z drzemki, odbierał wszelką ochotę do spania. Powłóczyliśmy więc raczej nogami niż chodziliśmy, tak byliśmy pomęcze­

ni. — Pijane psy — ryczą, wtedy na nas kapitan i strze­

lał ze swego rewolweru w powietrze. Naturalnie sam był wtedy zalany w sztok. Starzy marynarze z załogi, którzy z nim już przedtem jeździli, opowiadali, że jest to stary tchórz, który upija się tak ze strachu przed torpedami niemieckimi. Gdy jest trzeźwy, płacze jak dziecko i mo­

dli się głośno. Nie wiem kiedy mógłby to robić, bo ja nie widziałem go w każdym razie ani razu trzeźwym.

Modlił się więc chyba także, gdy by, pijany. Śpiewał przy tym chorały i to tak głośno, że jego bernardyn zaczynał wyć. Doskonale zharmonizowana dwójka! Były to nasze jedyne jaśniejsze chwile na okręcie.

W ten sposób przybyliśmy do Norwegii. Było już zimno i marzliśmy ze zmęczenia. Mimo to nie wpłynę­

liśmy do żadnego portu. Prawdopodobnie obawiał się kapitan, że moglibyśmy mu zwiać. Nie był zresztą da­

leki od prawdy. Podczas czarnej jak węgiel nocy zatrzy­

mał się jedynie okręt w pobliżu Krystiansundu. Po czym załadowano niebezpieczny ładunek na łodzie które prze­

wiozły go na ląd.

Nie nabijaliśmy sobie głowy myślami o tym, jaki może być cel tego „towaru". Europa prowadziła wojnę a na- cjonal-socjaliści chcieli podbić cały świat. To było wszystko, co wiedzieliśmy z polityki. Rzecz jasna, że pewnego dnia stanęłaby Norwegia po stronie mocarstw zachodnich i na pokładzie mówiono o tym, że przy naj­

bliższym lądowaniu dadzą nam też mundury i każą się nam bić z Niemcami. Nie wywołało to żadnego zapału wśród załogi i z pewnością namyślał się jeden i drugi nad tym, jakby najlepiej było zwiać. Powiedziano nam przecież, że jedziemy do Stanów Zjednoczonych. Nor­

wegia nie interesowała nas zupełnie. Mogliśmy w takim razie równie dobrze pójść do linii Maginota i odczekać tam, czy Niemcy nie połamią sobie o nią rogów. Yes, sir, tak wówczas myśleliśmy. Prawdziwego zapału wo­

jennego jednak nie było. Nam bowiem Niemcy nic złego nie zrobili. Wprost przeciwnie. Płynąłem dwa razy juz na okręcie niemieckim i całkiem nieźle mi się wtedy wiodło. Dostawaliśmy dobre jedzenie, czyste koję dosta­

tecznie dużo urlopu. Obchodzono się też z nami przy­

zwoicie. Pracować musieliśmy co prawda za te pienią­

dze, które nam płacili, ale skarżyć się nie mieliśmy powodu.

Po wyładowaniu tego bagażu, odpłynęliśmy znowu z Krystiansundu. Nie zobaczywszy lądu! Że to nastroju wśród załogi nie podniosło, o tym zbytecznie byłoby mówić. Ale łudziliśmy się jeszcze nadzieją, że popły­

niemy do Southampton, stamtąd w konwoju i że uży­

jemy wówczas choć maleńkiej przygody. Czy to był zapał wojenny? Nie, jedynie wielka ochota na małą przygodę. Ż e b fe ia s tak troszeczkę storpedowali... ale żeby przy tym nie bolało nas. Jak to sobie ci chłopcy tę wojnę wyobrażali. Skąd właściwie mieli oni nabrać innego o niej wyobrażenia?

W Southampton pozwolili nam naprawdę wyjść na ląd. Ale broń Boże nie dlatego, żeby nam dać urlop, lecz jedynie z tego powodu że okręt nasz miał iść do na­

prawy, a myśmy mieli przejść na inny. Dopiero teraz, kiedyśmy już szczęśliwie czuli znów ląd pod nogami, dowiedzieliśmy się, że okręt nasz był mocno dziurawy:

od tej eksplozji dynamitowej. Szpara była tak wielka, że można było dobrze włożyć w nią rękę. Wówczas, kiedy to tak stukano na pokładzie, że nie mogliśmy za­

snąć, naprawiono go od biedy, ale teraz my, stare wilki morskie, wiedzieliśmy, że pierwsza lepsza burza mogła go wykończyć. Ach, teraz wierni To dlatego nasz kapitan śpiewał tak chętnie chorały. A kiedy stanął zdrowo na lądzie, wyobrażał sobie z pewnością, że dla tego właśnie Pan Bóg uchronił go od zatonięcia.

D alsiy ciąg nastąpi

KNOTEK »OBLEW A« NOWY ROK

i p .w .

Miast starego miodu z lipy Knotek się z radości śmieje, Skaczą myszy poprzez pipę. Że raz w Nowy Rok „podleje .

Chce wznieść toast o północy — Skaczą myszy jakby z procy.

Motek garniec w ręku dzierży, Pewnie miodu nim namierzy.

(11)

JEDEN DZIEŃ Z ŻYCIA BELGU- SKIEJ BABY MAŁŻEŃSKIEJ BIL- IABT-YEYT, PRZEBYWAJĄCEJ WBAZ Z WIELU SETKAMI TY­

SIĘCY ROBOTNIKÓW Z CAŁEJ E U B O P Y N A B O B O T A C H

W NIEMCZECH

Ne niedzielnym specerze popołudniowym (połyka małżeństwo Biłfert-Veyt oddziel Żołnierzy niemieckich, którzy idę zmienić

Zwiedzania Berlina. Państwo Riliart-Veyt doję przed por­

talem Schlulera, przez który wchodzi dę do Pałacu Ber­

lińskiego.

P

odczas w o jn y przybyło do Rzeazy setki tysięcy obcych robotników ze wszystkich prawie krajów europejskich, by przez swą pracę przy pasach trans­

m isyjnych i tokarniach we labrykach, lub łopatę i motykę na wsi, ramię przy ramieniu z robotnikami niemieckimi wzięć udział w walce Niemiec o nowę Europę. Nasz korespondent-fotograf od­

w iedził dwoje takich zagranicznych ro­

botników — belgijskę parę małżeńskę, państwo R illa rt-V e yt z Brukseli i uwiecz­

n i! przy pomocy swej kamery fotogra­

ficznej w iele obrazków ilustrujęcych ich ty c ie w dzień powszedni i w święto...

jako przykład jak żyje wiele setek ty ­ sięcy zagranicznych robotników w Rze­

szy. Nasza para małżonków je s f zatrud­

niona w jednej z w ielkich fabryk ber­

lińskich: on przy maszynie wiertniczej, ona jako robotnica montuje zręcznymi rękoma wentyle. We wspólnym obozie położonym tuż obok fabryki zamieszkuję ci małżonkowie tak zwany „p o kó j mał­

żeński", za k tó ry wraz z opałem płacę 4 marki tygodniowo. W obozie tym znaj­

duje się również wspólna sala, gdzie ro­

botnicy mogę przebywać w czasie w ol­

nym od zajęć. Obiad spożywają m ał­

żonkowie najczęściej w kantynie fa­

brycznej — gdyż tak im ‘ najdogodniej.

Cena obiadu wynosi 1,25 tygodniowo od osoby. Prócz tego pani domu może ko­

rzystać zawsze ze specjalnej kuchni, gdyby chciała ugotować ja kie przysmaki dla siebie lub męża.

Podczas gdy pani Rillarł przygoto­

wują w kuchni obozowej obiad, małżonek jej idzie na partyjkę kart

do swych ziomków.

Ne lewo: Po pracy! Pani Rillert-Veyi wy­

jęła już ze swej garderoby płaszcz, w mię- dzyczesie męt jej myje ręce.

(12)

Na lewo dobrany i zgrany zespół girlasów, na prawo zaś efektowna scena baletowa z aktu III. „Wesołej wdówki', w kfórej okazałość deko- racyj idzie w parze z wykonaniem.

Jadwiga Fonłanówna w roli Walen­

tyny i E. Weisis w roli Kamila w ak­

cie III. tejże operetki.

ści niemal wodewilowej na przemian z doić wysoką tem­

peraturą dramatyczną. N atural­

nie te ostatnie chwile były bar­

dziej przekonywujące, głosowo zaś partia brzmlała szlachetnie, raz jeszcze przedstawiając mię- ki, doskonale wyszkolony bary­

ton artysty w dobrym świetle.

Rutyna i nerw operetkowy J.

Pantanówny dopiero w trzecim akcie roli W alentyny mogły się

„wykazać". Wysokościom tessi- turalnym partii Kamila sprostał doskonale E. Weisis, którego tenor znajduje się obecnie w „formie" jak najlepszej. Pier­

wiastek humoru reprezentowali:

zawsze „rasowy" W ł. Bratkie- wicz, dziś bezkonkurencyjny komik operetki w dawnym sty­

lu i re i. Domosławskl. Wśród epizodów zabawnie groteskowy był J. Bukowski, w miarę cha­

rakterystyczna Terenkoczy. N ie ­ sprawiedliwością byłoby rów­

nież pominąć Peteckiego.

O balecie, który dopiero w o- statnim akcie ma pole popisu, można śmiało powiedzieć, śe jest efektownie i okazałe po­

kazany. Najw iększy s u k c e s święci tu akrobatyka. w której Alesso jest naprawdę dosko­

nała I To Jej istotny zakres, a nie „klasycyzm". Przypomnia­

ła się też b. zdolna Lebedowict, dawno niewidziana. Baletmistrz Ciepliński wyzyskał możliwo­

ści wszystkich sił solowych z Szatkowską i Stanisławską na czele.

Dyr. B i e r d i a je w prowadził dzieło Lehara z „klasą" kapel- mlstrzowską. na Jaką stać lego muzyka w dużym, szlachetnym stylu.

Czesław Pudłowski

W

esoła W dów ka" Lehara, za- sze młoda i pełna uroku, stałaby się na pewno jeszcze młodsza i jeszcze bardziej uro­

cza, gdyby je j miłą, ale trochę już „wczorajszą" akcję, umie­

ścić w dniu wczorajszym, tzn.

w epoce powstania tej praw­

dziwie melodyjnej operetki w r.

1905-ym. Stroje i dekoracje, sty­

lizowane na to właśnie „wczo­

raj", o d m ło d z ił y b y jeszcze

„W dów kę", a pewnym naiwno­

ściom libretta i dialogów (a bar­

dzo wymagających w przekładzie nowego opracowania literackie­

go) dałyby zawsze m iły czar

„patyny". Z tyra zastrzeżeniem uznać trzeba przedstawienie za efektowne i okazałe, stwierdzić rzetelność przygotowania reży­

serskiego i skonstatować, że arcydziełu twórcy „Miłości cy­

gańskiej" dano obsadę właści­

wą i przemyślaną, a nie przy­

padkową. W tytułow ej roli B a r b a r a K o s t r z e w s k a budziła zachwyt swym prze­

ślicznym głosem, którego bar­

w a — jednakowo piękna w „for­

te" jak i w „pianissimo" jest zwłaszcza w górnym rejestrze, coraz bardziej upajająca. A k ­ torsko podeszła primadonna do trudnego zadania b. inteligent­

nie: nie starała się bynajmniej o to, żeby je j Hanna G lavari była „szampańska" czy „fascy­

nująca", jak chcą szablony, a dążyła do przemiłej prostoty dziecka ludu, którym jest prze­

cież „W esoła wdówka". Jej partner T a d e u s z Z a ­ k r z e w s k i — miał b. skom­

plikowane zadanie. Rola hr. Da­

niela wymaga kunsztu śpiewa­

czego w ysokiej klasy z jednej strony, z drugiej zaś — lekko-

EATR w wAR

P r im a d o n n a B a r b a r a Kostrzewska jeszcze ra r na t le ensamble'u.

ret. lessyśskl Poniżej: Fragment aktu I. Barbara Ko-

słrzewska w roli wesołej wdówki i jej partner Tadeusz Zakrzewski

Największy sukces w balecie święci akrobatyka, w której Alesso jest do­

skonała. Na zdjęciu „Ich słu — a ona Jedna".

(13)

jzo p ka arly/tyczna

P U D ŁO W S K IE G O WEDŁUG CZEStAWA

U AKTO REK

M y ze sp ó ł g w ia z d n a jw ię k s z y c h , same g ło ś n e sła w y — Z a ło ż y ły ś m y ..C afe d la s n o b o w

W arsza w y Lecz, ze blask w oczy k łu je , kłos

z ło ś liw y g ru c h n ą ł, Ze n ic g w ia z d y to św iecą, lecz po

p ro stu ... p ro c h n o . IRENA M A L K IE W IC Z D O M A Ń S K A

Kic i, k ic i chce Irusia

Byc g w ia z d e c z k a d la Jerzusia W te j s ło d y c z y b łą d je d y n y Jest za d u żo sacharyny.

JERZY PiCHELSKI Jam jest s ym b o l p ro s to ty O b ca mi m a n ie ra U w ażam , zem jest le p szy o d G ary C o o p e ra .

W IT O L D Z A C H A R E W IC Z

P oty b y łe m g w ia z d a , p ó k i b y ły ż y d k i — Dziś ż y d o w s k ic h film ó w s k o ń c z y ła się era — P oszła fez w n ie p a m ię ć ma w ie lk a

k a rie ra ! M ia st H o lly w o o d — ,,M ir a ż " Praga —

i to m i d o s k w ie ra . Ze na k a rtk i t a l e n t u nie d a ja , c h o le ra ! A D O L F D Y M S Z A

C h a p lin czy K e a to n — ło d la m m c f.a jc ry B ie d n a p rzy w z lo ta c h m ej s ła w n e j k a rie ry W arsza w y ,P o ł-B ó g , a p o w ie d z m y ścisłe:

, P oł — d la śró d m ie ścia a ,,B o g " — na P o w iśle

P i ą k n e u f t b & y t a o i M a !

„Tano - Yegetale"

racjonalni* pielęgnuj* wloty, nadaj* wlotom śliczny połysk i puszyslość, utuwa łupież, przy­

wraca pelnę aktywność cebul­

kom wlotowym, posiada tilny wpływ na porott wlotów.

CSMA i l f .— 3 flaszki zł 10.—

TUNGSRAM

Kto w trzech dniach przęśl* ogłoszenie wraz z zamówieniem otrzyma 20%

rabatu na duży pakiet.

Laborato riu m „ T E -E N ” Lublin 1, Postfach 73.

należy czynić

by-piąhnie i m łodo usyyLądać?

Oto tytuł broszury, która zainteresuje każdę kobietę.

Wskazuje ona sposoby osiągnięcie bujnych pięknych włosów o lśnięcym połysku, puszystych, miękkich peł­

nych powabu. Pięknej cery, różowo białej, matowej, gładkiej jak jedwab o miękkości aksamitu, pozbawio­

nej wszelkich defektów. Idealnego biustu. — Tę księ- żeczkę wysyłam gratis I franco wszystkim, którzy do

mnie napiszę. Adres mój:

Przedstawiciel firmy T. NOWAK

Warszawa, skrytka pocztowa 603.

A zatem to jest Tw oja narzeczona?

Pięknie ona wygląda... Co się Tobie u niej najbardziej podobało?

Jej cera, która jest cudowna, miękka jak jedwab, aksamitna w dotyku, ró­

żowo—biała, naturalne piękno) No jutro będziesz widziała moją przyszłą żonę.

Stefan mi powiedział, że ty masz pięk­

ną cerę. Niestety moja twarz jest stale pokryta zmarszczkami, wągrami, żół­

tym i i brunatnymi plamami itp.

Mądra kobieta używa „Tano" — płynu piękności, dzięki temu ma tak cudowną

’ i młodocianą cerę.

Ten niezwykły o tajemniczym działaniu płyn „Tano" jest do nabycia w każdej lepszej drogerii, perfumerii, lub składzie aptecznym.

Skład) Rlśne: w kRAhRWIE: l»erłaeeria A.

k ia .

Adall-Hiller-nalz 3?; w RZESZ!* IE: W. TheakaM. Braaeria ?; w WARSZAWIE: Balsa* l Szayier, Badwale 21;

w EZĘSTBCRBUIE: Skład Apłrczay. Z. Brlawski I Ska. al. N. M. P. 13: w klELCACI: Kaseełyka, W. Żak. al. kelriawa 13. Wyrdk: Lakaralarlm .TE-EA" lablla I.

(14)

zryw ki

tuuysłowt'

LOGOARYTMOGRAF

OBJAŚNIENIA DO LOGO-ARYTMOGRAFU!

Z podanych niżej sylab proszę ułożyć wyrazy o poda­

nym znaczeniu. Po wpisaniu ich w figurę zamieszczone tam liczby zastąpimy odpowiednimi literami, które w ko­

lejności od 1—51 dadzą dokończenie rozwiązania, któ­

rego początek mieści się w trzecim rzędzie pionowym figury.

Poskramiaczka wężów: M uszę sobie przynieść większego w ęża ; marznę ja k żaba! (Sempre Ftee, Portugali.)

PORTUGALIA SIĘ ŚMIEJE

Znaczenie wyrazów:

1. Pomieszczenie dla żołnierzy; 2. imię żeńskie; 3. mia­

sto znane z układu rumuńsko-węgierskiego; 4. wyspy, należące do W ielkiej Brytanii; 5. rzemieślnik; 6. inaczej wniosek; 7. mały podchlebiacz, donosiciel; 8. ogólne określenie kwiatów; 9. szkielet in.; 10. klient lekarski;

11. narkotyk, środek trujący.

Sylaby:

ber — chi — cie — da — dy — jent — jo — ko — ko — kra — kra — kwie — mu — na — ni — nie — li — lia — pac — po — ro — ry — sek — sza — ściec — wa — wiec — za — zu.

ROZWIĄZANIE ZAGADEK Z NR. 49 Krzyżówka rysunkowa

P o z i o m o : 2. kłos, 6. klucz, 8. wiatr, 10. luk, 11. ta­

boret, 12. Don, 13. lanca, 14. adres.

P i o n o w o : 1. sokół, 3. Solon, 4. kurtyna, 5. pantera, 6. kąkol, 7. zebra, 8. Warta, 9. Rodos.

Staś b ard zo kocha Jankę, ale ona nie raczy nawet spojrzeć na niego. Raz błaga Sta­

szek:— Ach, po­

zwól mi choć r a z d o t k n ą ć twych jedwabi­

stych włosów, ucałować twe różane usteczka.

— To nie u- chodzi — mówi dziewczę — ale policzek mą li­

liową rączką mo­

gę panu wymie­

rzyć.

*

S z e f w chwili zjawienia się żo­

ny:,. Proszę, niech pan i pisze dalej, panno Izo!

(Sempre Fiie, Por­

tugalia)

W y d d w n .c lw o : W ie lo p o le 1 le i '3 S o O — Pocztow e K o n to C ie k o w e : U m iło w a n y K u rjc r P o llk i - Krakou, Redakcja ul. P iliu d ik ie g o 19 le i 113 OJ W .,r,ch, i

F O T O

KUPNO SPRZEDAŻ

APARATÓW I SPRZĘTU

N A P R A W Y S iT U C Z N A

C E R C W N IA

Janiny RetmaAciyk bylaj kiarownicikl obu firm Kallara, War- naw a, ul. Chmielna U , m. J, lal. 5SS-22. Srlucrnia ceruje, nicują, p iaria . Raparacja Irykołaiy. O diw iaiania kapalutly,

krawatów. Carujamy na iadanie na pocrakaniu.

^ansafślast jest podatny!

D z ię k i e la s ty c z n o ś c i wszerz jest opatrunek z Hansaplastu podatny tzn.

poddaje się sprężyście wszelkim ruchom ciała, nie krępuje i nie obsuwa się.

Hfinsapiast,

T o l e r o w a n i a i k l e j e n i . o b j . k t y w ó w ,BrO>* WARSZAWA, Aleja Jarorollmikla MS

Dr. med. Leopold GUTOWSKI

S k ó rn e i w e n e r y e sn e przyjmuje w Igranicy WARSZAWA, TręWke t, gada. lł-2 i

Również i dział ogłoszeń

JCcirfera

Jest c i e k a w y i p r « e j r z y « t y i warto, aby na n i e g o z w r ó c i ć s p e c j a l n ą u w a g ą .

F il ATEIIST1TKA

HAJIEPSZA LOKATA KA PIIA IU ....

igodnia tw ie rd u w .ry.cy llla la liic l, klóriy badać w nagle, polrrabia materialnej, ju i niarar kotły,tal, i dobrego oprocentowania i nigdy niaiawodnaj po­

mocy. Dołgci alg wiać i Ty do lago grona prry po-

B /h’' O d d .lalu P. II,my

B/H. „ P IO N K I Kraków, Stola,tka a. Tal. 220__12 Bezpośredni Import Znaczków Europejskich.

(15)

R ZE Ź N IE W IN IĄ T E K

Cytaty

Powiązane dokumenty

zultat zapewne byłby ten sam, toteż wyciągnąłem się jedynie na tapczanie i zatopiłem w niemej kontemplacji. Właśnie zastanawiam się czym jest kochająca

kach lat wieku XIX rozpadło się ono jednak na części i od tego czasu datuje się właśnie zainteresowanie się Afgani­.. stanem Anglii i

I q * międzyczasie dowiedzieć się, że jednym z celów do których dążył Tymoszenko, było miasto iac4sn°Brad, gdzie spodziewał się ugodzić w ważny węzłowy

Starszy z nich, o rysach prawdziwego arystokraty, był to książę Wielcepański, dziedzic na Wielkopałkach.. Młodszy był jego dalekim krewnym, hrabią Zenobiuszem

' Tak naprawdę jest się gburem, jeśli ja- dąc z kobietą w przedziale i to w dodatku z piękną kobietą, nie zwraca się na nią uwagi. Tymczasem Eliza

Młody człowiek już promieniał z zadowolenia, że udało mu się wreszcie osiągnąć swój cel, ale w dwie minuty później zjawił się Ja- wajczyk z dużą

Bogaty wielki kupiec, który bez ustanku znajduje się w podróży (od ganku do ganku) przedstawiciel potężnej przemysłowej firmy, która się sprowadziła do Lwowa

N a ­ ród amerykański widzi że ta wojna zbliża się coraz bardziej do źródeł jego własnego bytu tak od zewnątrz jak i od wewnątrz wskutek coraz bardziej