• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 29 (16 lipca 1944)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 29 (16 lipca 1944)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

B

rutalność z ja k ą a m e ry k a ń sk ie b om bow ce a ta k u ją siedziby k u l t u r y e u ro p e js k ie j je s t sym bolem ducho- w e j p ły tk o śc i i s ta ­ je się częściow o n u r o z u m i a ł ą , gdy rafay jrzy m y się bli- B h c h a r a k t e r y -

>nvm cechom

■ P e r y k a ń s k i e j M e n ta ln o śc i. Je d n ą ty ch cech jest Mieszanina fałszy- M ie zro zu m iałej re- M B jności, in tere-

^ B m o ś c i, i stąd jjKWStającego za- K * m a n i a. Obok H w d z i w e j idei H h rz e ś c ija ń s k ie j,

B t y k . u n y lam bat sK$ w iele niedo-

■ b r s tw a , b ęd ąceg o E t i k t e m w yjścia K j p o w stan ia 200

■ fa k s z y c h relig ij B a t sekt. Poza tym H b ty k a się w USA W e lu w ęd ru jący ch

^ B o s to łó w " . W ięk- B ś ć tych zgroraa.

Pr#' rc<y

Na lewo:

Pani Aimee Semple Macpherson, która przed wielu laty założyła sektę, liczącą

dziś kilka milionów zwolenników.

Powyżej:

Aimee Macpherson przemawia. Prze odpowiednie oiwiellenie reflektora mi i przybieranie iście teatralnycl

póz stara się działać na tłumy.

I ' I,.-,,.. . , i, i, w .l Brać z a p i , , ' Im, I , l i i i ' . I w . i l i a n

piłow e, g d y ż re lig ia s ta n o w i U nich jedynie środek do s ig M h l. U ż y c z a ją one pożyczek, zajm u ją się p o ś re d n ic z e n ie m w*iiprawach>p«i«ad oraz w nawiązaniu kontaktów han­

dlowych między^lrupćawi. I w ogóle sprawują czynno­

ści, które normalnie należą do banków i towarzystw asekuracyjnych. Poza tym gminy religijne urządzają w ieczory muzyczne, przedstawienia teatralne i kaba­

retowe oraz „herbatki tańcujące". W łaściw a religia ukazuje się w postaci śmiesznych przesądów, które otoczone są tajem niczymi ceremoniami, zdążającymi do „cudownych" uleczeń, wypędzanie diabla itd. Cha­

rakterystycznym przykładem, jak pojm ują A m eryka­

nie sprawy religijne jest n iejaki Billy Sunday, któ ry jeździ po kraju z namiotem cyrkow ym i obiecuje lu­

dziom, że uwolni ich od grzechu, prowadząc z n iew i­

docznym diabłem regularne w alki bokserskie. Do tych szarlatanów religijnych należy też „boski ojciec"

Father Divine starszy murzyn, któ ry doprowadza swo­

ich wyznawców do szalu drogą sugestii, a w końcu Aim ee Simple Macpherson, która określa się sama jako „najlepsza prorokini boska". Prymltywność duchowa i umysłowa ujawniająca się w takich obja­

wach, jest dla Europejczyka po prostu niezrozumiała.

Powyżej:

Ta dziwaczna budowla jesl

„świątynią" sekty pen! Aimee Macpherson. Wznosi sią ona

w Los Angelos.

Poniżej:

Po nabożeństwach w świątyni

„pokrzepia" sią Aimee Mae- pherson w jednym z licznych przez nią finansowanych ba­

rów tanecznych.

Tek odbywają sią ze­

brania urządzane przez kaznodzieję murzyń­

skiego Falher Divine.

Ne prawo:

Ogromna a m b o n a w świątyni pani Aimee Macpherson. Po środku niej słoi o n a sam a i przemawia do swych

zwolenników.

I BB *1

u 'l kt Q 1 V — —

(3)

POJEDYNEK N A SKRAIU W IOSKI

Do zajętej wsi przez niemieckich grenadierów usiło- wal włargnęć czołg sowiecki. Został on obrzucony

minami i spłonę! doszczętnie.

Powyżej:

Taki obraz przedstawiają dziś urządze­

nia portowe miasta Cherbourg. Sę one tak zniszczone, że lędowanie w tym miejscu wojsk brylyjsko-amerykańskich

jest uniemożliwione.

Poniżej:

Na jednym z niemieckich lotnisk przyfrontowych przygotowuje się bomby, które zostanę zabrane przez samoloty udajęce się do lotu na

nieprzyjacielskie pozycje.

Powyżej:

Jeden z niemieckich pocięgów pancernych na froncie wschodnim.

Poniżej:

Samoloty niemieckie towarzyszę okrętom wojennym w czasie ich rejsu na oceanie.

AJ

(4)

C V (fsfa«ra o b r a z ó w polskich m a la rzy w Zakopanem

4 na lawo: • ZAMEK W CZORSZTYNIE Inleresujęca kompo­

zycja Wiktora Berga.

M A R T W A NATURA A k w a r a la Ziemowita S z u m a na. Doskonale działo wykazujące du­

że zdolności artysty.

A UT*O°P O R T R E T Artyste-malerz, Roman Merzowicz-Mirza nama­

lował swój portret przy sztalugach.

Powyżej na lewo:

JESIEŃ Obraz olejny Fran­

ciszka Wójcika prze­

konywująco oddają­

cy nastrój taj pory

PO OTWARCIU WYSTAWY Wystawę otwarł komisarz miasta Zakopanego Klehnert w obecności przedstawicieli rzędu i władz. Na zdjęciu widzimy malarza Stanisła­

wa Galka, który po otwarciu wystawy objaśnia gościom znaczenia obrazów.

HELA Obraz pastelowy Karola Kło­

sowskiego, który doskonale opanował technikę pastalowę

obok olejnej.

J Pe t j i r 1

J * > AJ

J. a 4 , Li

it — I . « l k ł *

(5)

Dorosłe i całkiem młode okazy zwierzą! rasowych przedełiłowały

przed komisje egzaminacyjną.

Niezwykłe p ię k n y okaz buhaja.

a domowego jest

zarazem przeglądem stanu ho­

dowli bydła w pewnym okręgu.

Na takim pokazie bowiem w i­

dzi publiczność ogrom całorocz­

nej pracy hodowcy, która może być tu należycie zbadaną i oce­

nianą, a rozdzielenie premij i medali na końcu aukcji sta­

nowi dla hodowcy uznanie i na­

grodę za poniesione trudy. Z w ie­

rzęta rasowe sprzedawane na pokazie i następującym po nim przetargu publicznym przyczy- niają się do poprawy rasy bydła w coraz to dalszych okolicach i w ten sposób ulepsza się bez ustanku hodowlę bydła krajo­

wego.

prawo: 1

N a t e j a u k c j i m o ż n a b y ł o u j­

r z e ć rów­

nież piękne okazy b a r e ­ nów i owiec.

° w * i

^ re z u m ie - ący się na rzeczy wi- d z o w i e k r y t y c z ­ nym okiem

obserwują przepro­

wadzane oka-

- * *

W Krakowie odbyła się niedawno licy- ~ łacja buhajów i knurów.

Na lewo i powyżej: Ko­

misja o c e n ia jakość zwierząt.

>jaj

^Smi i i

b&jfi ?ęs i y

(6)

| kopiero po zakupieniu biletu i nadaniu rzeczy na bagaż,

• ' pan Witold Strzycki zaryzykował pytanie:

— Czy koniecznie musisz już dzisiaj wyjechać kochana cioteczko?

Pani w buraczkowym kapeluszu, najstaranniej dobranym barwę do różu na policzkach, spojrzała na niego z rozczu­

leniem.

— Niestety, muszę! Miałam zamiar zabawić w mieście najwyżej jeden dzień, a siedziałam przez cale trzy dni.

Obawiam się, że zanudziłeś się na śmierć w towarzystwie starej ciotki — krygowała się z kokieterię, pragnąc wywołać komplement.

Uszczęśliwiony jej bliskim odjazdem, rozpływał się w ga- lanłeri:

— Skędże znowu ciotuniu! Było mi bardzo przyjemnie.

Ciocia nie ma pojęcia, jak na tym wielkomiejskim bruku, czuję się czasami osamotniony i spragniony rodzinnego cie­

pła. Jestem niepocieszony, że ciocia już wyjeżdża. Ciocia powinna zamieszkać tutaj na stałe. To doprawdy grzech, żeby taka urocza, elegancka osoba marnowała się na prowincji.

Oszołomiona grzecznościami niewiasta, sama nie wiedzęc kiedy, znalazła się w wagonie. Pan Witold ulokował ję jak najwygodniej, zaopatrzył w gazety i słodycze, wycałował po rękach — i długo jeszcze z zapałem machał kapeluszem, za odjeżdżajęcym pociągiem. Niewętpliwie była to chwila naj­

przyjemniejsza z wszystkich, które spędził na usługach wy- magajęcej ciotki, przybyłej z prowincji dla załatwienia drobnych sprawunków. Wymagajęca dama, przeceniając a priori jego uczucia rodzinne, nie puszczała go od siebie ani na krok, obwodzęc go wytrwale w charakterze doradcy i bagażowego, po wszystkich możliwych i niemożliwych magazynach miasta.

Depcąc po piętach wystrojonej cioci, obładowany pacz­

kami ponad ludzkę możliwość, powzięł pan Witold żywę urazę do autora kodeksu towarzyskiego, który nakazuje, pod groźbę utraty czci i honoru, uprzejmość dla kobiet w ogólności, a dla samotnych ciotek, Z widokami na pokaźny spadek w szczególności.

Poczęły go nawiedzać, jak po przepiciu, głębokie, filozo­

ficzne refleksje. Np.: że szczerość cudownie uprościłaby życie. Zamiast wlec się za ciotunię, umałowanę ekscentrycz­

nie jak wielkanocna kraszanka, i przeliczać bez końca: pudło z kapeluszem, paczka z ciastkami, parasolka, teczka z żółtej skóry, teczka z czarnej skóry, mopsik, — skłoniłby się w y­

twornie i przemówił w te mniej więcej słowa:

— Kochana cioteczka pozwoli, że pozostawię ję sarnę.

Znudził mnie już śmiertelnie monolog cioci o chorobach trzody chlewnej. Zaś do magazynów, z konfekcję damskę, zakazał mi wstępować mój spowiednik, pod groźbę kar do­

czesnych i wiekuistych z tego powodu, że rozrzucone po la­

dach, dyskretne części garderoby damskiej budzę we mnie zazwyczaj niebezpieczne pokusy. By jednak udowodnić cioci, że uczucia rodzinne pielęgnuję w sobie starannie i otaczam niekłamanym pietyzmem, gotów jestem ponieść koszta baga­

żowego, który z zawodowę zręcznością uniesie podwójnie wielkę liczbę paczek i za pewnę nieznaczną dopłatę wysłu­

cha w skupionym milczeniu wszystkiego, co mu tylko ciocia łaskawie zechce opowiedzieć.

To byłoby szczere, ale niestety, pan Witold tylko w ma­

rzeniach umiał być oryginalnym. W rzeczywistości wieczne

^.nie wypada", „nie uchodzi", „nie należy", ścięgało cugle jego światoburczych zapędów i nawracało go na nudnę auto­

stradę konwenansu. Jedynę satysfakcję, której nie umiał sobie odmówić, było to, że powodzię zachwytów skłonił ciot­

kę do kupienia toalety, w której wyględala — jak słoń w szlafroku.

— Chwała Bogu — odetchnęl. — Pojechała nareszcie) — Przypomniał sobie, o czym zapomniał był na chwilę w rado­

ści wyzwolenia, że miał zamiar udać się zaraz do Ewy. Przez całe trzy dni, stracone na usługach cioci, nie znalazł nawet tyle czasu, by napisać do Ewy z usprawiedliwieniem.

Wyszedł z dworca, zapalił i raźno ruszył do domu. Chcial jak najprędzej być już z Ewę. a tu należało się jeszcze prze­

brać, bo na pewno wybiorę się gdzieś na kolację. Pogwizdu- jęc wesoło wbiegł na schody. Cieszył się. Było to jego ulu­

bione zajęcie, a teraz miał przecież specjalne po temu po­

wody. Ciocia pojechała . . . Wkrótce zobaczy się z Ewę . ..

— O. jakiś listek przywiał wiatr — ciągnął zauważywszy przy otwieraniu zatrzasku, bielejęcy w skrzynce list.

— Zobaczymy co to nowego . . . Co?.. . pismo Ewy — zdziwił się oględajęc list. — Cóż się tam stało? .. . Zoba­

czymy.

Pogwizdując tango: „List zostawiłaś na stole", jako koja- rzęce mu się z trzymanym w ręku listem, rozerwał kopertę, zaczęł czytać. Urwał gwizdanie w pół taktu, zrobił minę, jakę określa się, może niezbyt wytwornie, ale za to dosadnie i obrazowo zbaraniałę.

„Szanowny Panic!"

— Co? Panie? i w dodatku szanowny? Co to ma znaczyć?

zdziwił się niepomiernie.

(M trzech dn i nir dajr Pan znaku życia. co ju ż j r l tam o przez zif rzeczą wielce dziw ną. U dodatku m iałam zazzczvl widzieć Pana w „E.uroprjzkirj", «r towarzystwie. wielce przez Panu admirowanej. p a n i w niebirzkiej toalecie. Komentarze zbyteczne. Rozumiem. Posądzałam Pana o lepzzy gust. Pomyli- lam z if mocno na Panu — wobec l y n nie m am y zobie ju ż nir

da powiedzenia.

Ewa

— Oszalała dziewczyna! A to historia! „Pani w niebieskiej toalecie" — „admirowanie"! — „Nie mamy sobie nic do po­

wiedzenia!"

Ależ mamy! Mamy!

Witold czym prędzej porwał kapelusz i popędził do Ewv.

Drzwi otworzyła mu stara Walenlowa — służąca.

— Panna Ewa w domu? — zapytał.

— Panna Ewa wyjechała.

— Wyjechała? Kiedy? Dokąd? — pytał zdziwiony.

— Dzisiaj rano. W niewiadomym kierunku — podkre­

śliła mocno ostatnie słowa.

— Jak to?

— Tak kazała mi informować pytajęcych o nię. Żadnych innych zleceń nie otrzymałam.

— A pan inżynier?

— Pan inżynier wyjechał przed dwoma dniami na kurację do Krynicy.

— Ach tak . . . Dowidzenia.

Odsunęl kapelusz na tył głowy. Zrobiło mu się goręco.

— A to kabała! Co ta Ewa zrobiła! Psia krew! Ta ciocia!

— napłynęła nań fala wściekłości.

— Co teraz robić? Nie dobrze! Ej ta Ewa!

Wiedział, że jest strasznie uparta. Zawsze musiała posta­

wić na swoim. Powoli wlókł się ulicę.

— Pojechała — myślał — licho wie dokęd. nie odezwie się ni słowem. Co robić?

Naraz przystanęl, olśniony nagłę myślę. — Ależ matural­

nie! — wykrzyknę! głośno, aż mijajęce go właśnie dwie

»ns»e: A N M &

pensjonarki oględnęly się za nim i parsknęły śmiechem. Nie zwrócił na lo uwagi. Ruszył raźno naprzód, ucieszony, że objawiło mu się tak łatwe wyjście z przyklej sytuacji.

— Przecież to takie proste - myślał, uśmiechając się do siebie. — Gdzieżby mogła pojechać, jak me do Krynicy, do ojca. Zadzwonię — wytłumaczę wszystko . . .

Nagle zwolnił kroku i przestał się uśmiechać. Opadły go wątpliwości.

— Zadzwonić — no dobrze — ale jeżeli inżynier podobnie jak u siebie w domu kazał i tam wyrzucić telelon? Stary dziwak!

— Nie krytykuj! — zgromił sam siebie — to ojciec Ewy.

Zresztą ludzie bogaci mogę a nawet powinni mieć jakieś dziwactwa, to ich tym więcej wyróżnia z szarego tłumu.

— Już tam jakoś będzie — uspokajał sam siebie.

Zaraz po powrocie do domu, zasięgnęwszy informacji biura adresowego w Krynicy, zadzwonił do inżyniera.

— Hallo! Czy pan inżynier Zator?

— Moje uszanowanie. Mówi Strzycki. Czy panna Ewa jest u pana?

— Nie — w domu także jej nie ma. Wyjechała wcz >raj.

Nic pan inżynier o tym nie wie?

— Kazała ranie poinformować, że wyjechała w niewiado­

mym kierunku.

— Dlaczego? — Ach — zaszło pewne nieporozumienie.

Panna Ewa zerwała ze mną i wyjechała.

IM PRESJE

Zabierz mnie na pieszczot szalony taniec niech ciszę serca rozedrze szkarłatny krzyk krwi

— zabierz na biódr kołysanie na gw iazd migotanie

z ust słodycz mych zcałuj i śpij.

Zachwyci nas zmysłów rozkoszny zawrót w otchłanne mnie porwij ramiona

i burzę rozpętaj — niech trwam w niej — niech skonam i do kolan Twych upoić — nie zabroń

G dy podajesz czarę upojeń tych złotą i jasny ogień obejmuje ciało

w uniesień królewskiej purpurze

zagubionam — — — — — — — — —

— — gdzie byłeś, że nie znalazłam Cię dotąd?

a tylko serce Cię dawno już znało.

Miłość po łzach — jak tęcza — przychodzi po burzy.

A M A LIA Ł U C Z Y Ń S K A

— Ależ nie! Doprawdy nie. Ot, zwykłe nieporozumienie.

— Tak. Tak właśnie kazała mi oznajmić: w niewiado­

mym kierunku.

— Owszem, mieliśmy w planie wyjechać razem, ale to dopiero za dwa tygodnie.

— Ja sam nie wiem co robić. Byłem pewny, że Ewa jest u pana.

— Słucham.

— Mam jej szukać? Ale gdzie?

— W niewiadomym . , . Ależ panie inżynierze! Hallo!

Hallo . . .

— Masz ci łosi Szukaj teraz w niewiadomym kierunku.

Rozdrażniony rzucił słuchawkę na widełki.

— A to postawiła kabałę ta nieznośna Ewa — denerwo­

wał się, chodząc wzburzony po pokoju.

— Szukać! W niewiadomym kierunku! Hm... Może i ra­

cja — zastanowił się przystając.

— Trzeba szukać. — Będzie to napewno lepsze niż bez­

czynne siedzenie.

Od dawna już było postanowione, że część lata spędzę z Ewę w Zakopanym. Ewa miała tam jakąś kuzynkę — czy ciocię — nie mógł sobie w tej chwili przypomnieć doklad nie stopnia ich pokrewieństwa, ale jak tonący brzytwy chwycił się myśli, że może tam odnajdzie Ewę

— Jadę —- zdecydował, bez. długiego namysłu Zapako­

wał do walizki najpotrzebniejsze drobiazgi. Kilka chwil i Witold zbiegał z. góry golow do drogi. Wstąpił zawiado­

mić dozorcę.

— Wyjeżdżam proszę pana w niewiadomym kierunku.

Nie wiem jeszcze kiedy wrócę. Dowidzenia. Już był za bramą.

— A mówiłem, że z nim coś nie w porządku — mruczał dozorca, zaplótłszy ręce na wcale pokaźnym brzuszku i k i­

wając współczującą głową. —- Zawsze skakał co trzy schody i coś tam do siebie gadał. Ale teraz to go już na amen wzięło.

Po niedługim czasie Witold wyglądał już oknem wagonu I znów przypomniała mu się ciocia. Życząc jej rasowym świnkom morowej zarazy wcisnął się zły w ką! przedziału

— Pojechał. Pociąg pędził — łoskotem kół mącąc ciszę nocy.

Dudnił głucho na mostach, łomotał na zwrotnicach małych, skąpo oświetlonych stacyjek. Witold wsłuchiwał się w rów­

nomierny stukot kól i jak gdyby to mogło coś pomóc, przynaglał je, powtarzając w myśli: — Prędzej, prędzej, prędzej, prędzej . . .

— Ależ powoli, powoli, nic się nie pali — mruczała Wa lentowa spiesząc ku drzwiom, nad którymi niecierpliwie- terkotał dzwonek.

— Ojej! Pan inżynier wrócił! Co się stało? Była tak bar­

dzo zdumiona, że zapomniała usunąć się z drogi, by prze­

puścić swego chlebodawcę.

— A właśnie! Co się stało? Gdzie Ewa? — pytał inży­

nier szybko, usuwając Walentową z przejścia.

— Panienka? a gdzieżby, u siebie na górze.

— Kiedy wróciła?

Walentowa nigdy jeszcze nie widziała inżyniera w sta­

nie takiego wzburzenia, toteż zdziwienie odebrało jej mo­

wę. On zaś rzucił trencz i podręczną walizkę na fotel i z za­

dziwiającą jak na jego Wiek szybkością pospieszył na górę Niecierpliwy dzwonek i głosy wywahiły nudzącą się nad marną powieścią Ewę.

— O! Tatunek! Co się stało? — zawołał biegnąc ku niemu.

—- Znów ta z kolei pyta co się stało! — krzyczał zasa­

pany inżynier. — Przecież to ja od dziesięciu godzin stale sobie powtarzam to pytanie. Co się stało? Co się tam stało u licha? Co ty wyprawiasz? Cóż to za eskapady urządzasz.

— wyrzucał z siebie inżynier.

— Jakie eskapady? — zdziwiła się Ewa. — Od twojego wyjazdu cały czas jestem w domu. Doprawdy nie rozumiem.

Achał Za to ja zaczynam już coś niecoś rozumieć.

Podszedł ku niej i pocałował ją w czoło.

— Chwała Bogu, że jest — pomyślał.

— Schody nie są miejscem odpowiednim do konwersacji, moja droga. Chodźmy do ciebie, porozmawiamy. Weszli do małego, jasnego pokoiku.

— O! zmiana dekoracji — odezwał się inżynier z uśmie­

chem, zauważywszy, że na stoliku gdzie stała zwykle foto­

grafia Witolda, stoi teraz jej własne zdjęcie.

— Gdzież to wyrzuciłaś sprawcę zamętu?

— Ach. więc to Witold — szepnęła.

— A tak, tak. Witold. Dzwonił do mnie. Stracił chłopak głowę. Pojechałaś podobno w nieznane. Zerwałaś. No i cóż' właściwie się stało? — mówże miłośniczko podróży w nie­

znane.

Ewa zagryzła wargi. Wcale nie było jej do śmiechu.

— No cóż — pytał dalej inżynier, biorąc ją za ramiona, pokłóciliście się zapewne, jak zwykle, o któregoś z ado­

ratorów. Nie? Może scena zazdrości o artystkę z ostatniego filmu, też nie? No to może stokrotka wywróżyła, że nie kocha. I to także nie? Ha, to już nie pamiętam o co więcej mogą się kłócić zakochani.

— Czemu żartujesz sobie ze mnie — ozwala się Ewa z wyrzutem.

Ależ bynajmniej nie żartuję. No więc co właściwie się stało?

— Witold przez trzy dni nie dal znaku życia.

— I lo cały powód tragedii? Widocznie coś mu stanęło na przeszkodzie. Może cierpiał na vin triste po jakiej sutej libacji, może odprawiał spowiedź generalną, może . . . och, tyle można znaleźć powodów, kto widział robić zaraz tragedię. Może musiał gdzie nagle wyjechać.

— Nie! — krzyknęła. - Nigdzie nie wyjeżdżał. Widzia­

łam go w „Europejskiej", w towarzystwie jakiejś kobiety.

Odprowadził ją do hotelu - dodała cicho i rozpłakała się.

Inżynier nie wiedział co ma na to powiedzieć. Lubił przykre rzeczy obracać w żart, chwilowo zabrakło mu dowcipu.

— Ach, -tak westchnął tylko. Znów nir nie rozu­

miem. Mówił, że zaszło nieporozumienie. — No, ale daj spokój — pogładził Ewę po włosach wezwiemy sprawcę zamętu niech się wytłumaczy. Pierwszy raz żałuję, że nie mam w domu telefonu. Każę założyć.

Wyszedł by z pobliskiego sklepu zadzwonić do Witolda.

Nie zastał go jednak w domu.

Jeszcze dwa razy tego wieczoru dzwonił do niego, naza­

jutrz znów żadnej odpowiedzi. Dopiero posłaniec, wy­

słany z listem wrócił z. wiadomością, że pan Strzycki wy­

jechał w niewiadomym kierunku. Inżynier usłyszawszy to, aż powstał od stołu.

— Co?! — wykrzyknął. — Pojechał? A lo postrzelona głowa! Posłuchał . . .

— Posłuchał? Jak to? — Ewa ze zdumieniem spojrzała na ojca.

— Ech, no bo widzisz, byłem lak zaniepokojony o ciebie

* poradziłem mu by jechał cię szukać w niewiadomym kierunku, no a ten niewiele myśląc pojechał. No, ale nie martw się, nie martw, za dwa dni wróci. Napewno wróci.

— Dozorca mówił, że mu coś źle z oczu patrzało — do­

kończyła relacji Walentowa.

— No i co tato zrobił najlepszego! — wybuchła Ewa nagłym płaczem.

Inżynier był mocno zakłopotany.

— Ależ nie płacz Ewuś — mówił gładząc ją po włosach

— daj spokój, nic sobie złego nie zrobi. Znajdzie się, znai- dzie. No, nie bądź dziecinna.

•— Dziecinna, dziecinna, zawsze jestem dziecinna szloch rwał jej słowa. — Zapomina tato, że mam już dwa­

dzieścia lat. Traktuje mnie stale jak dziecko. Wszystko co powiem ośmiesza, zbija żartem. Nie chce zrozumieć . . . nie pozwoli mi myśleć i mówić poważnie. Ale nie! W ła­

śnie pokażę, że nie jestem już dzieckiem. Udowodnię. . .

— Ależ Ewa! Masz rację, jesteś już osobą dojrzałą, tylko nie rób tragedii z tego, co ma wszelkie walory po temu, by być komedią.

— Komedią?! Mnie^ta-komedia drogo kosztuje.

— Bo patrzysz na nią przez wywracające świat do góry nogami okulary miłości. Taż4& przecież dziecinada . . , ach' przepraszam! — uderzył się dłonią po ustach, ale już było za późno.

(7)

— N ie będę w ię c e j dziecin na! Zobaczysz! — k rz y k n ę ła Ewa i w y b ie g ła z p o koju , a k c en tu ją c silę postan ow ien ia głośnym trzaśnięciem d rzw ia m i. W ie c zo re m , k ilk a n ajs k ro m ­ n iejszych sukienek Ew y. z d od atkiem ich e g za lto w a n e j w ła ­ ś c icielki, zn ik n ę ło z k o m ło rto w e j w illi in ży n ie ra Z ato ra .

„ I d f u d o w a d n ia ć — o b ja ś n ia ł in ż y n ie ra list, ja k i zn ala zł na stole — i r n m irm b y r pow ażntf. m yśleć p o w a żn ie i p o w a żn ie pracow ać. J e ś li n i t hydr m o sla d a r sobie ra d y sa m a , w róry i p r z y ­ znam C i ra rjy . że j-s te m jeszcze d lie e k i-m . U p r;e~ iw n ym razi.-.

arrocf k ir d y uznam za stosowne.

N i t m a rtw s i f i n ie g n ie w a j na

b.wf"

— Do c zarta! ma d zie w c zy n a c h a ra k te r. — In ż y n ie r ta rł d ło n ią czoło, ja k g dyby ch c ia l w y pło szyć stam tąd ja k a m ądrą radę.

— Poszła u do w ad niać — p e ro ro w a ł — w ła ś n ie u dow od­

n iła doskonale, ze jest u p a rty , n ie m ą d ry d zieciak. C a ła na­

d zie ja w tym , że sam odzielność w n et je j się znudzi. C h te m nie nastraszyć. Pew no p rzeno cuje u k tó re j z k oleżan ek i jutro w róci do dom u. A je ś li nie? W y ją tk o w o się za w zię ła . Ha! no to na odm ianę ja będę m usiał iść szukać w nieznane.

— B ył w tym m om encie szczerze zm a rtw io n y . — Sądzę, że jedn ak w ró ci. N a p e w n o w ró c i. ■— U s p o k a jał sam siebie.

O d d w u dni b a w ił S trzy c k i w górach. E w y o czyw iście nie zn ala zł. N ie zn a la zł n aw e t je j k u z y n k i, bo ja k go po­

in fo rm ow ano , w y je c h a ła na p ew ie n czas do je d n e j z p rz y ­ ja c ió łe k . Doszedłszy do w niosku, że szukanie w ia tru w polu

to bardzo niew d zięczn e zajęcie, postan ow ił S trzy c k i pozo­

stać przez p ew ie n czas w górach. Sądził, że zm iana otoczenia pozw oli mu ła tw ie j p rze zw y c ię ży ć tęsknotę. W m iędzyczasie Ewa na pew n o w ró ci do domu, w ted y p ojedzie do n ie j i w y tłu m a c zy w szystko. Z am ie szk a ł w schronisku na hali.

O d b y w a ł d ale k ie , forsow ne w y c iec zk i, starał się być stale w ruchu. N a jg o rs ze b y ły w ie c zo ry. Razem z u ro kie m s p ły ­ w a ła na niego nostalgia.

T a k b yło i teraz. S ie d ział w łaśnie w sali re s ta u ra c y jn e j, p a lił papierosa i k re ś lił o łó w k iem , na p a p ie ro w e j serwetce, fantastyczne zy g za k i i k re s k i. C a łk ie m b ezw ie d n ie napisało się słowo: Ewa — Jedno, d ru gie, trzecie — ca ły szereg.

Jedno obok d ru giego m a le ją c e stopniow o. Sp ostrzegł się po c h w ili. W y d a ło mu się, że słow o to u cieka od niego, jest coraz d ale j, coraz niniejsze...

E w a! — Z nó w m yśli z e rw a ły się do lotu.

Trzeba jechać, szukać. A le gdzie? O t tak przed siebie, bez celu?

Bez celu — napisał, ja k b y chcąc sobie le p ie j jeszcze słowo to u zm ysłow ić. W s trę tn e słow o — m yślał p rzy p a tru ją c mu się uw ażn ie. C a łą swą w y m o w ę zaw dzięcza tem u w łaśnie, że nic nie m ów i, że oznacza pustkę, p rze ra źliw ą pustkę, ja k a o tw ie ra się przed nam i. W tym m iejscu koń czy się ży c ie. — Bo w ży c iu musi być cel! Bo ży c ie to nieustanne osiąganie i nieustanne rzu canie w przestrzeń now ych tarcz!

Bez celu . . . M y ś li ru s zy ły w a rtk o . Poczęły p ię trzy ć się cisnąć. B ył n iesłychan ie p odniecony. I nastąpiło to, co mu- siało nastąpić odprężenie. Plan s k ry s ta lizo w a ł się. i cha­

osu m y ś li w y ło n iły się w y ra ź n ie postacie — o ż y ły — po­

czę ły m yśleć — czuć — pragnąć — tęskn ić . . . A on po­

spiesznie, na tym co m ia ł pod ręką — na p a p ie ro w e j ser­

w etce — zn a c zy ł k a żd y ich kro k , każde słow o i m yśl. Pisał..

Każda z rzeczy, k tó re dotychczas napisał, a m ia ł ich ju z k ilk a za sobą, pow stała pod w p ły w e m w e w n ę trzn e g o p rz y ­ musu. N a grom adzo ne m yśli m usiały znaleźć o d p ły w , mu- sialy się w y p o w ied zie ć , p rzybrać k o n k re tn ą lorm ę i zostać po za nim. obleczone w s w ó j w ła s n y kształt.

Pan N ..„ re d a k to r n ajp o c zy tn ie js ze g o m agazynu, siedział p rzy b iu rk u i u k ła d a ł m a te ria ł do najbliższi go num eru. Bra­

k o w a ło mu jeszcze n o w e li. P rzegląd nął k ilk a rękopisów , ale z żadnego n ie b y ł zad o w o lo n y . N ie d latego by b y ły złe.

O w szem , n ie k tó re b y ty bardzo o ry g in a ln e , dow cipne, pełne treści. Pan re d a k to r jedn ak chcial m ieć coś innego. Coś. co h arm o n izo w a ło b y z treścią całego num eru, k tó ry pośw ię­

cony m ia ł być górom . H a rm o n ia — ze s tro je n ie ze sobą c ałej treści, p rzy s tro je n ie je j d ob ra n y m i o d p ow iedn io ilustracjam i, b yło to je d n y m z p rzy k a za ń pana re d a k to ra . Jesienią, n u ­ mer p ła k a ł k ro p la m i deszczu, s k a rży ł się zaw od zeniem w ia ­ tru . W pustce zasnutych m g ła m i pól, k on ała czyjaś miłość.

N a ilu s tra c ja c h w ia tr g ią ł bezlistne d rze w a i lśniły oślizgłe od deszczu a s ła lty . M g ła je s ie n n e j m e la n ch o lii snuła się po całym num erze. N a w iosnę num er k w itł, ja k ja b ło n k o w y sad. ś p ie w a ł jak trel, słow iczy, w o n ia ł jak bukiet bzu. N a ilu s tra c ja c h w ic jiń ia n e piękności tu liły do ust ro z k w itłe p ęk i k w ia tó w . P okończen ie w n a stę p n y m num erze

lluttfow any Kuiier Polski — Kr*k*u, Redakcją: ul. P lh ud tkieg o 19 tel. JJ3-9J — W ydaw nictw o: W ielop ole 1 tel. 220-61 — Pocztowe Konto C ie k o w e : Wartchau N r .1

KU RSY B U C H A LTER Y JN E 62ACJANA PYRKA

WtRUsW*. iWipMHYSU I I PrntawH laeoy. ZaaiajKMrik.ra«aadm<ita*

P ł V T V P0 *5**®* instrumenty muzyczne r L Ł V Ł reperaci* po.eca:

„ N E F - T O N ” W e r s z f w a , l w a r d „ 23 Ogłaszaj się w IKP. g

T a n i o s p r z e d a j e m y

w szelk# qardełrob#, futra, lisy srebrne, niebieskie p e le ry n k i, błam y, po ś ciel, b ie liz n y , d y ­ wany, k ilim y , ch o d n iki, l in o ­ leum , o b razy , w a liz k i, teczki, maszyny ,,S in g e ra “ , maszyny pisarskie, p atcfony w a lizk o w e , elektryczn e, p ły ty , nakrycia sto­

ło w e , przed m io ty ze srebra, p la ­ tero w e , p o rce lan # , szkło, kry­

ształy, foto aparaty, p rzed m io ty dom o w eg o użytku- Duży w ybór okolicznościow ych praktycznych

upom inków

„ C e n tr o k o m is '

Kraków, G r o d z k a 9

1 O O O ©

S p ó łd z ie ln i

w Generalnym Gubernatorstwie stoi w służbie

zabezpieczenia

wyżywienia ludności

Smacznego ł

C o kolw iek trochę drastycznie przed ­ stawione, ele lak jednak jest; mu­

chy siadaj# na wszystko, tak na potraw y jak i na b r u d y . A b y och ro­

nić własne zd ro w ie i wartościow e środki żywności p rze d zepsuciem, trzeba muchy w yto pić radykalnie, szybko i n ie za w o d n ie : za pom oc#

H e fta -F iie g e n le c k t (la k na muchy).

H aR a-F liag an la ck nie jest lepem na muchy, jest niezaw odnym w użyciu i b e z wonnym . Hefta t#pi rów nież m rów ki, osy i inne robactw o. Do nabycia w aptekach i drogeriach.

C H E M IS C H E FABRtK WIESBADEN

AKUSZERKA H . W Ó JC IK

W a r s z a w a . Z ł o t a I m t te le fo n 44-024

IGdyuau* 1* *

| jgffZKSZ

IOdfoci* : ^

CHtTKS.

1AW1EPZIESZ|

I ZmbikkajaP ,

, H-' »‘«x

JWYSOCKA

i MU ŚL3Ć3-1 S,6 ;

r

KOMIS a

Z

0

Roezeze Petafoey Kryaafmty

Filateliści?

Wielki wybór znacz­

ków europejskich, przyborów filateli­

stycznych, katalogów iłp., najlepsze źródło zakupu dla kupców i zbieraczy. Cennik gratis „Pionier", O d ­ dział Filatelistyczny Kraków, Stolarska 9, lei. 165-85 i 184-25.

Biuro czynne od 7.30 do 15-tej.

t. M. BIE MACKA choroby włosów, skóry, kosmetyka lekarska t a r a s o w a , iie » m a A g , 1 4

w. imnufinz

Ir. i e c a w y n a * W arszaw a bwT-hml 37 a. II

Dr JELNICKI

i W a r s s a w a,

u l. W i l c z a 69 m. 1 tEL. JO i* o PRZYJ. 1 0 - U i 5 J

DO SZKOŁY HAHDLOWEJ

przyg o to w u j#. Egzam iny. K o re­

p e ty c je : A rytm etyka, N ie m ie c k i, Stenografia, Ksi#gowość. Inna.

D o zw olona*

Warszawa, Senatorska 22, m. 24.

% l» I V

513-63 Warszawa

Do w ydzierżaw ienia upraw­

nienie na przedsiębiorstwo spedycyjno - transportowe na Kraków. Zgłoszenia:

IKP.. W ie lo p o le 1. Nr 216.

i K ino aparatą w ąskotaśm ow e

8 — 16 m m . o ra z w s z e lk i s p rzęt k in o w y S P R Z E D A Ż — Z A M I A N A — K U P N O

fttltufar

W A R SZ A W A . P I. TRZECH KRZYŻY 13

T E L E F O N 8 5 7 - 4 8

le k arz j*mu Mttwsu

■ M nąnM a 31 g I. p . fro n t

• a l. J tt- J O W e a A S. t w I Ą T E C K I W M a rfti. - i*4t m

W a rszaw a M a ia w ia c k alla S

ie l. i j t - y o BR n . KRAJEWSKI woaor. i tkeree

W arszaw a C h m ie ln a 54

te l. 247-52 g o d r . 0 —1 4—4

^kazakmeblowy*

Pt Gnyhtwskl IB W 517-43 Kajwif to e składy aka- fcrafez fa ta Zmian

AkuszerkaARTOSZEWSKA p r z iia a i* iał» 4iiaa W a r s z a w a , Złota 40 m . 30

te l. *73-10

DREWNIAKI

sznurkowce, spody arf.

sandałki— poleca f irma

„S Z C Z E P K O -T O Ń R O ' Krakaw, Nala-Targawa 22

Portret o le jn y lub pastelowy w ra m a c h

z każd e, fo to g ra fii. — M edeślij zd jęcie, opis zmian, 10 « l, otrzymasz po rtret pró b n y bry­

zow y-sepia) w rozm iarach: 24 / JO cm — 60 zł, JO 40 cm — 70 zl, 4 0 ^ 5 0 cm — 00 zł p o b ra ­ niem pocztow ym w 10 dni. Popiersia, c ale p o ­ stacie, portrety ro d zin n e, d zie c ig c e , ślubna, p a­

m iątkow e. Złg czen ia ,, k ilku fo fo g ra lij, ż#-

dan e z m i a n y n ie w p ły w a j# na c e n # .—

Z w r o t fo fo g ra lij.

A. Waśkowska

T

W a r s z a w a

W ilc za 71 m. I

Pracowała o artystycznym

p o zio m ie

» P R O - A R T E « MIECZYSŁAW RYŚ

K R A K Ó W , FŁM1AŃSKA 15

o rz y s ła j

Z OBROTU CZEKOWEGO

i O S Z C Z Ę D N O Ś C I O W E G O

N I E M I E C K I E J P O C Z T Y W S C H O D U

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ta komedia nie wyszłaby na jaw od razu i pan, który tak skarży się na monotonię i nudę, męczyłbyś się niepewnością, może obawą i rozwiązywa­.. niem

Zawierucha wojenna zataczając coraz szersze kręgi objęła ostatnio terytorium Indii i wzróciła znów uw agę św iata na ten niezw ykły kraj i jego duże

dziano, że ów potwór jest bardzo roztropny i dlatego nikt nie odważył się napadać na niego. Ponieważ jednak pokazywał się rzad­. ko, przeto podróżni

W świetlany krąg słońca wrzyna się czarna jak węgiel łarcza księżyca, posuwa się ona wyraźnie coraz bardziej, zasła­.. niając naszą gwiazdę dzienną,

A ciężka to była praca. W końcu ukazała się trumna, więc dobył resztek sił, odkopał, podważył wieko łopatę i zabrał się do bandażu.. Daremny trud. W

Pani Brignon, skarżąc się na ból głowy, przeszła do swego pokoju i niedługo potem panowie zostali sami. Niestety Henryk nie mógł udzielić żadnych informacji,

Człowiekowi nie wystarczyło poznanie tego wszystkiego, co znajduje się na powierzchni ziemi, coraz dalej próbuje wdzierać się w głąb ziemi, a szybki rozwój

Wróciła Jędrusiowa duszyczka na świat boży, aby wypełnić polecenie niebiańskiego klucznika A tymczasem dziwował się baca, dziwowali się juhasi, że owce rano