• Nie Znaleziono Wyników

Roczniki Kolegium Polskiego w Rzymie. R. 1, nr 1 (kwiecień 1902)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Roczniki Kolegium Polskiego w Rzymie. R. 1, nr 1 (kwiecień 1902)"

Copied!
74
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)

1

-

fó2> 83

R O C Z N I K I

K O L E G IU M P O L S K IE G O W R Z Y M IE

(5)
(6)

R O C Z N I K I

W R Z Y M I E

RZYM

d r u k a r n i a t o w a r z y s t w a b o s k i e g o z b a w i c i e l a

1902.

ROK. I. 1 9 0 2 .

®/jb

(7)
(8)

P r o p r ie ta s S/Cundi C ath. III. R ep ro d u c tio in te rd ic ta .

L E O XIII

P O N T IF E X M A X IM U S.

(9)

R ok f. KWIECIEŃ 1902. Numer 1.

ROCZNIKI KOLEGIUM POLSKIEGO W RZYMIE —

r i |

1 4 fi'

i 4

f e ANNALIUM LECTORI 1?{

i

— --- — --- ;---

W "

h * 1 I

1 En tibi P o n tificis sp ecies genuin a Supremi Ę

11 T ertius e t D ecim us dicitur Ille Leo.

| 1

Q uinis a lu stris Christi custod it o v ile ; sp

m Incolumem laetan s cernat ov ile d i u ! i*

i: St);

| „ Luceat o utinam Patri cen tesim u s annus i i i i Hanc te llu s fu n d it g en sq u e P olon a precem . J

Hf. «Ns

F 1

M 1 i

i l f i i

\m C .iflir,„ifflii,lliii,,,iiliiii,.iiilii.,aflii. ... . ■iiBiiuiftbddlib.dl iu,ui|l|iU iiij|b.|]A iu>^ m

i* m

(10)
(11)

r z e d

trzydziestu pięciu laty t. j. w ro k u 1866, po założeniu K olegium P o lsk ieg o w Rzymie, Ks. J ó ­ zef P elczar, pierw szy alu m n a zarazem i pierw szy P re fe k t te g o ż K olegium , obecnie D ostojnik Kościoła, rozpoczął sp isy w ać k ro n ik ę w y p a d k ó w naszego K olegium , p row adząc d zien n ik w szystkiego, co g o d n e g o pam ięci uw ażał. Zaczął w ów czas K siądz B iskup sw ój dziennik n astęp u jące m i słow y:

N iech b ęd z ie p o ch w a lo n y Jezus C h ry stu s

W Im ię B oże rozp o czy n am y spisyw anie tych R o c z n i-

kó w

K o le g iu m P o ls k ie g o , iżby pam ięć tych czynów , któ-

» ry ch uczestnikam i lu b św iadkam i byliśm y, nie zaginęła,

» lecz przeszedłszy d o późnej poto m n o ści, stała się p o b u d k ą

« d o w dzięczności d la P an a B o g a za tak ho jn e d o b ro d ziejstw a ,, tem uż k o leg iu m w yśw iadczone, a oraz silnym b o d źc em do w coraz gorliw szej pracy i coraz ściślejszej karności d u ch o w n e j.

,t O b o w iąz ek ten, k tóry jak n ajsum ienniej sp ełn ić pragniem y,,

« p o lecam y g o rą c o w szystkim następcom naszym , m ianow icie u P refek to m k o leg iu m i w tym celu b ło g o sław ie ń stw a i łaski n Bożej w obfitości życzym y “.

W ty m sam ym celu i o d tych sam ych słów , k tó re w ó w ­ czas K siądz B iskup nakreślił, rozp o czy n am y i m y w y d aw ać te n m iesięcznik, który przedew szystkiem będzie m iał za cel k ro n ik ę K olegium , a p o te m n a o g ó ł w szystko, co kolegiastów , tak o b ec n y ch jako też i byłych, o b ch o d z ić może.

D o d ać tutaj potrzeba, że R o c zn ik i, rozpoczęte przez

K siędza B iskupa P elczara d. 24 M arca r. 1866 t. j. w d n iu

o tw arcia K olegium , p ro w a d z o n o zaledw ie d o ro k u 1870, a

o g ło sz o n o je d ru k iem w H istoryi K olegium P o lsk ieg o ",

napisanej przez Ks. P aw ła S m olik o w sk ieg o C. R., w ydanej

w K rakow ie 1896 r. w k sięgarni S półki W ydaw niczej Polskiej,

P o te m jeszcze w latach 1892-93 i 1895-96 alum ni p ró b o w a li

(12)

pro w ad zić dziennik, k tó reg o ślady zn a jd u ją się w K olegium . W dzienniku tym um ieszczali także sw oje ■ p ró b y literackie d la lepszego ćw iczenia się w pisaniu. A w ięc w Im ię Boże rozpoczynam y ju ż poraź trzeci R

o c z n ik i

, ufni w p o m o c Bożą, że m oże u d a się nam przecież w y trw a ć d o końca.

R O K P A Ń S K I 1902.

R ządów O jca Ś*° L e o n a . XIII dw udziesty piąty.

ZA R Z Ą D K O L E G IU M P O L S K IE G O .

J. E. Ks. K ardynał L

u c y d

M

arya

P

a r o c c h i

, W ice-K anclerz Św iętego R zym skiego K ościoła: P ro te k to r K olegium . R e k to r: O . P aw eł S m olikow ski, P rzełożony Jen eraln y Z g ro ­

m adzenia Z m artw y ch w stan ia P ańskiego.

Wice-Rektor: O . T ad eu sz O lejniczak C. R.

Spowiednik : O . K onstanty C zo rb a C. R. A systent O . Jenerała.

A L U M N I K O L E G I U M : K a p ł a n i :

1. Ks. K arol A ntoniew icz, P refek t alu m n ó w , Dr. P r. Kan.

Bak. Ś, T.

2. Ks. K arol Nikiel, Dr. Ś. Teol.; Lic. O b . P raw . 3. Ks. W ładysław H onorski, Lic. Ś. Teol..

4. Ks. Franciszek Lisowski, Lic. Ś. T eol.

5. Ks. Jan N agel, Dr. Pr. Kan.

6. Ks. W ojciech T om aka, Bak. Ś. Teol.

7. Ks. A lojzy H ylon, M ag. Ś. Teol.

8. Ks. Leon K rzeczkowski.

9. Ks-. M ichał Rec, Dr. Ś. Teol.

K l e r y c y

s

10. Ks. W ładysław F rankow ski, S u b dyakon.

11. Ks. A lek san d er Pitas, Dr. Fil. Ś. T om . KI. M n. św.

12. Ks. Jan Lange, D r. Fil. Ś. T om . 13. Ks. Józef Łukow ski.

14. Ks. Stanisław Szupa.

15. Ks. A ntoni M arini.

16. Ks. Karol Ryc..

(13)

P r o p r ie ta s M u n d i C ath. 111. R ep ro d u c tio in te rd ic ta .

J. EM . KS. K ARD.

L U C Y D M A R Y A P A R O C C H I

(14)
(15)

MIKOŁAJ O O O O L W RZYMIE

n ia

6 M arca m in ęło 50 lat o d z g o n u je d n e g o z n a j­

znakom itszych pisarzy rosyjskich, M ikołaja G ogola.

T o też w d n iu tym o d b y ł się w całej Rosyi szereg uroczystości, uprzy to m n iający ch pam ięć w ielkiego pisarza, k tó re g o d zieła zachow ały d o dzisiejszego d n ia niespożytą św ieżość i znaczenie społeczne. Bez przesady m ożna tw ierdzić, że n ie m a ch y b a u m ie ją ce g o czytać R osyanina, któ ry b y dzieł G o g o la n ie znał i nie u trw alił w sw ej pam ięci w spaniałych ty p ó w je g o b o h a te ró w pow ieściow ych, z których każdy jest p ie rw o w zo rem ludzi,dzisiaj jeszcze spotykanych. W tem w łaśnie leży siła ta len tu G o g o la i je g o społeczne znaczenie.

S połeczeństw o rosyjskie zaw dzięcza b ard z o w iele g e n ia l­

n em u sw o je m u p isarzow i: on to b o w iem su b te ln e m ostrzem g łęb o k iej satyry, ożyw ionej w ielką m iłością sw o je g o narodu, w skazyw ał i karcił je g o w ady. N a n im też kształciło się p ó ­ źniejsze p o k o le n ie pisarzy rosyjskich, a i dziś z n iep rzeb ran ej skarb n icy literackiej G o g o la czerpią autorow ie, ucząc się na w sp an iale przezeń w y kończonych i p o g łę b io n y ch charakterach ludzkich. Z a życia je d n a k sw eg o nie cieszył się tem uznaniem , ow szem b y ł przez sw oje społeczeństw o p o tę p io n y .

« K iedy r. 1836 o b u rz o n a o p in ia pub liczn a n a pierw szem p rzed staw ien iu ko m ed y i R

e w iz o r a

", piętnującej sp rzedaj- n o ść sfer urzędniczych, w y d ała okrzyk zgrozy, i w idzow ie, zry w ając się z krzeseł, nazyw ali a u to ra » oszczercą, b u n to w n i­

kiem , n iedołężnym farsistą ", n ieo cen io n y i niezrozum iany

(16)

-

10

-

satyryk-poeta, rozg o ry czo n y tym n a p a d em w szystkich bez w yjątku ", uciekł za granicę, skazując siebe sam eg o n a d o ­ b ro w o ln e w ygnanie.

G o g o l z rzadka i n a k ró tk o tylko p o w ra ca do swojej

chłodnej ojczyzny ", której czyni 'zarzut, że ■> sm u tn y los g o tu je sw oim p o eto m W k o ń cu jed zie d o R zym u i tam niem al bez p rzerw y przem ieszkuje lat dziew ięć. W ieczne m iasto o d razu p o ciąg n ę ło i oczarow ało " artystę. T u p oczyna się w nim d o k o n y w ać zw ro t na g ru n c ie relig ijn o -m o ra ln y m . B iografow ie je g o rosyjscy ze zdu m ien iem spotykają, w jego ów czesnych listach d o przyjaciół, zdania, że " nie m a losu lepszego n ad śm ierć w R zym ie ", że » tu człow iek bliższy je st B oga

q

całą w iorstę ", że » ulice W iec zn e g o m iasta usiane są pięknie m nicham i i księżm i, n ib y m akiem “ ». 1

P o dziew ięciu latach bytności w Rzymie, w róciw szy G o g o l do kraju, w p a d ł w czarną m e la n c h o lię ; pisyw ał po całych d niach, a w ieczorem nisżczył to, co napisał. Dręczyła g o w ątpliw ość, czy p rzyniósł lu b przynosi sw em i p racam i jakąkolw iek korzyść społeczeństw u. U n ik ał jaknajstaranniej ludzi. O d d a w a ł się ciągłym p o sto m i m odlitw ie. —• Jed n em słow em , na tych, co nań patrzyli, ro b ił w rażenie dziwaka, n ie ­ m al w ary ata B iografow ie nie um ieli, albo nie chcieli zrozu­

m ieć przyczyn te g o stanu duszy. Przypuszczali, że tru d n o ści z cenzurą tak g o d ręczyły; ale początki tej m elancholii za­

uw ażano już w R z y m ie ; ow szem p o b y t je g o w św iętem m ieście b y ł przyczyną te g o dziw n eg o stanu, czego też w naj­

now szych czasach zaczęto się już dom yślać.

P ierw szy z je g o biografów , k tóry z ro b ił to przypuszczenie, a przynajm niej który n ie b ał się te g o pu b liczn ie w ypow iedzieć, b y ł T ich o n raw o w , członek p etersburskiej A kadem ii N auk, k tó ry w ro k u zeszłym, w y d ając k o m p letn y zb ió r dzieł G ogola, n ap isał d o sy ć obszerny je g o życiorys i w nim zaznaczył, że w yrażenia w listach pisarza, tc h n ąc e zachw ytem Rzym u i je g o d u ch o w ień stw a, m ó w ią o czem ś w ięcej, aniżeli o w rażeniach artystycznych, i że ch y b a m atka G o g o la nie m yliła się, gdy, czytając je g o listy, podejrzyw ała trw ożnie sw o jeg o syna, że d a ł się p o ciąg n ą ć katolicyzm ow i.' O b ec n ie d ru g i pisarz, A. Ko-

1 Z Kraju « 1902. N. 9 str. 100, 2 Taroże sjtr,

101

,

(17)

MIKOŁAJ GOGOL

(18)
(19)

11

czubiński, w lu to w y m zeszycie, » W i e s t n i k a J e w r o p y 11 o g ło sił o b sz ern y arty k u ł p o d tytułem » P r z y s z ł y m b i o g r a ­ f o m G o g o l a " , w którym na p o d staw ie d o k u m e n tó w , czer­

p an y c h z H i s t o r y i Z g r o m a d z e n i a Z m a r t w y c h w s t a n i a P a ń s k i e g o , Ks. P. S m olikow skiego, ju ż stanow czo tw ierdzi, że G o g o l w R zym ie o m ało co nie został katolikiem .

Z listów S em en en k i do Jań sk ieg o d o w iad u jem y się, że K siężna Z e n e jd a W o łk o ń sk a, p o b o ż n a i g o rliw a katoliczka, a zarazem g o rą c a R osyanka, m ieszkająca stale w Rzymie, p ra ­ g n ę ła zw ró cić G o g o la ku praw dzie. N ie tylko sam a nań w p ły ­ w ała, ale znalazła w tem n ie m ałą p o m o c w K ajsiew iczu i S em en en ce, uczących się p o d ó w czas w R zym ie teologii.

K siężna m arzyła o n aw ró ce n iu sw ojej ojczyzny. W sonecie, n ap isan y m przez Kajsiewicza, » N a W i l l ę Ks. Z e n e j d y W o ł k o ń s k i e j ", o niej pow ied zian o , że w n ie j:

u Pamięć Heleny większą myśl w sercu rozpala:

Kiedy krzyż prawy ujrzy północna kraina, Kiedy się w nim uściśnie słowiańska rodzina, Kiedy wydrze niewiernym grób Bożego Syna ".

R ów nie ja k K siężna, m arzyli o n a w ró ce n iu Rosyi m łodzi k le ry c y : raz n a m iesiąc w ysłuchiw ali n a tę in te n cy ą Mszy św. i przy jm o w ali K o m u n ię św . — a d o Jańskiego p is a li:

n D o te g o n ab o ż eń stw a w erb u jc ie w szystkich ". N ie dziw tedy, że tak se rd e cz n ie zajęli się G o g o le m .

O to szczegóły, jakie n am przekazał S em e n en k o w sw ych listach d o Jań sk ieg o .

D n ia 17 m a rc a 1838 r. p is z e :

» W ra c a m y z o b ia d u o d ks. W ołkońskiej, i z wycieczki d o jej w illi w jej tow arzystw ie, tudzież je d n e g o z najlepszych dzisiejszych pisarzy i p o etó w rosyjskich, G o g o la, k tóry tu zam ieszkał. O je g o w artości św iadczym y n a sło w a ks. W o ł­

k ońskiej. Z ro zm o w y w ielce nam się p o d o b a ł. S zlachetnego je s t serca, przytem m ło d y i głęb iej z czasem tknięty, m oże też i n a p ra w d ę nie będzie g łu c h y i duszą całą d o niej się o b ró ci. T ę m a n adzieję księżna, w której i m yśm y się dziś n ie co utw ierdzili. N aturalna, żeśm y o Słow iańszczyznie ro z­

praw iali. P o k azał się w cale b ez przesądów , ba, naw et m oże

tam w g łę b i b ard z o czysta tkw i dusza. U m ie po polsku, to

(20)

12

jest, czyta. G ad aliśm y d łu g o o N i e b o s k i e j K o m e d y i i o T a ­ d e u s z u etc. Z ap o m n iałe m pow iedzieć, że ks. W ołk o ń sk a u m y śln ie nas n a o b ia d zaprosiła, by to p o zn an ie się zrządzić, dlatego, że on o nas słysząc, z a p rag n ął m o c n o tego, zaś i ona jużto, b y m u zadość uczynić, ju ż spodziew ając się korzyści dla religii, i sam a też te g o chciała

Dalej w tym że liś c ie :

„ . . . . B ędziem y też m ieli książki n iek tó re cerkiew ne słow iańskie, do historyi p otrzebne, o d św iaszczennika p o sel­

stwa. G o g o l je w eźm ie d la siebie, bo w iem up rzed zo n y jest 0 p ołożeniu naszem , zaś jest człowiek, jakeśm y w spom nieli, w duszy szlachetny. C hodzi też o sp ro w ad zen ie niektórych z Rosyi. W ten sp o só b nie zab rak ło b y źró d eł — przyłączywszy to d o tych niezm iernych innych, znajdujących się w Rzym ie

D nia 7 k w ietnia pisze S em en en k o z n o w u :

u O n e g d a j G o g o l nas odw iedził, m y je g o nazajutrz. M ie­

liśm y u n ie g o b iesiad ę słow iańską. C o za czysta d u s z a ! M ożna d o n ie g o z P an em p o w ie d z ie ć : « N iedalekiś K rólestw a Bo­

żego ». G ad aliśm y szeroko o w spólnej literaturze. O bjaśniliśm y g o b ardziej w zg lęd em tego, o czem w onej w ycieczce d o willi n ap o m k n ęliśm y tylko w zajem nie sobie. D ziw ne nam zrobił w yznanie, w p ro sto cie b o w iem serca przyznał się, że m u język polski d aleko dźw ięczniejszy się w ydaje o d ruskiego.

n D łu g o — p o w iad a - o te rn 's ię prześw iadczałem , starałem zu p ełn ie stać się o b o ję tn y m — i nareszcie tak m i się w ydało Sam d o d a ł: ,, W iem , że p o w szechnie inaczej pow iadają, szcze­

g ó lniej w Rosyi to przyjęto, ale niem niej m i się w ydaje p ra w d ą to, co m ó w ię D la M ickiew icza z najw iększem p o ­ w ażaniem . Jest on sam dzieckiem Puszkina, w ostatnich cza­

sach w iele po nim w różył Puszkin. D ał nam też n a naszą p ro śb ę sw oje dzieła d o przeczytania, są to pow ieści m ało ro - syjskie. Je d n ąm przeczytał, nazw aną S t a r o s w i e c k i j e p o - m i e s z c z y k i , o b ra z życia m ałorosyjskiego na wsi. B ardzo m ię u jęło ".

W e d w a ty g o d n ie p o tem : Poszliśm y — d o n o si S em e-

m en en k o — d o ks. W o łk o ń sk ie j... W n e t też zaczęliśm y

1 o G o g o lu ; pow iedzieliśm y słów p arę o odw iedzinach,

któreśm y je m u uczynili, a k tóre w ostatnim liście obszernieś-

m y w am opisali. H iero n im w sp o m n ia ł o sonecie, który do ń

(21)

KS. ZENEIDA WOŁKONSKA

(22)
(23)

13

-

napisał. W ięc o n a nas nazajutrz na obiad zam ów iła, b y z nim nas znow u spotkać. Tym czasem pow iadała, jak się m u zw ie­

rzyła ze sw ych zam iarów w zględem syna, i jak to on serdecznie przyjął i d o b ro d u szn ie ją zachęcił, żeby m iała nadzieję, to jest, że się syn naw ró ci W tym że sam ym liś c ie : O b ia d u W ołkońskiej po szed ł p o m y ś li; dziękujem y szczególniej P a n u B ogu, że nas w tych tru d n y ch chw ilach nie opuszcza i nie p o zw ala n am zakochać się w świecie, ani m yśli naszej m u o d d ać. Z G o g o le m o b o k siedziałem i rozm aw iałem po rosyjsku, b o w iem on inaczej nie rozm aw ia; po w łosku i fra n ­ cusku bardziej czyta niż m ów i, lu b o zaw sze m ów i dobrze, zaś dlateg o , że jak nam pow iadał, niem a d a ru d o języków . Z d a je m i się, żem m u z p arę m yśli d o b ry ch natrącił. Z resztą tok ro zm o w y całego tow arzy stw a b y ł po m y śln ie skierow any.

B ardzo G o g o l z a d u m a ł się , m ó w iąc je g o językiem . T o m ię cieszy — m ó w iła n am później W ołkońska. — Czy u w a ­ żaliście, jak p ra c u je w ew n ętrzn ie ? C hciała W o łk o ń sk a k o ­ niecznie, b y śm y co dzień przez te dni do niej przychodzili, aleśm y w piątek nie m ogli, w ięc aż na sobotę zn o w u w spólny o b iad . W p iątek z rana. . . . do G o g o la w jego w łasnem m ie s z k a n iu ; tu bardziej o Słow iańszczyźnie (jak i pierw szego razu) m ów iliśm y, i d lateg o nadal p ojedynczo um yśliliśm y chodzić, b o p o je d y n cz e w idyw anie ku w yn u rzen iu się zobo- p ó ln e m u sposobniejsze. A le rozum iem y, że się i przez te o d ­ w iedziny d o b re w rażenie w duszy je g o ustaliło... N aza­

ju trz w so b o tę ___ p o o biedzie u W ołkońskiej, H ieronim czytał sw oje sonety oba. Ten, co d o G ogola, nie chybił sw eg o końca, w ielkie zrobił w rażenie na w rażliw ej duszy śpiew aka. P o fra n ­ cusku b y ły tłóm aczone, ale G o g o l i po polsku niem ało ro ­ zum ie. B aw iliśm y przeszło trzech g odzin tą razą

S o n et ów d o G o g o la b rzm i jak n a s tę p u je : DO M. G O G O L A

W idziałem ja kwiat piękny, z pola p rz e sa d z o n y :

T en choć w odą kryniczną hojnie podlewany,

1 słońcem oświecony, i za szkłem ogrzany,

Przecie krasy pozbyw a sm ętnie pochylony.

(24)

14

Widziałem ja śpiewaka od Dnieprowej stro n y : Ten, choć sercem i umem nie skąpo nadany, Deptał po rajskiej ziemi natchnieniem zasianej, Przecie nad czołem mętny ból chmurką zwieszony.

Przyszła wiosna, otwarto przezrocze więzienie:

Wonnym kielieherri riagie witając promienie, Kwiat ciepłą rosą długie ugasza pragnienie.

I ty, wieszczu, niezdrowej odejmiesz się suszy,

• 1 pieśń górniejsza silniej pierś braci poruszy, Tylko rosie niebieskiej nie zamykaj duszy.

25 marca 1838 r.

D nia 12 m aja j e s t d o p isek w liście d o Ja ń sk ie g o : ,i N B . Z G o g o le m b ard zo śm y się za łaską Bożą p o ro ­ zum ieli. D ziw na, w yznał, że M oskw a jest rózgą, któ rą ojciec karze dziecko, a po tem ła m ie ! i. w iele, w iele innych pełnych p o ciech y rzeczy. D ziękujcie i p ro ście; i ks. W o łk o ń sk a inaczej p o czy n a w idzieć ".

O statnia o nim w zm ianka jest z 25 m aja zaw sze tegoż ro k u 1 8 3 8 : „ . . . . . Ks. Z en e jd a W ołk o ń sk a tem u tydzień w yjechała do Paryża. W yjazd b y ł nagły, nie w idziała się z nam i. D om yślam y się czem u, chciała u n ik n ą ć eksplikacyi.

Zresztą, że obaczy A dam a, w ięc w ięcej pisać o tern nie p o ­ trzebujem y. — G o g o l jak najlepiej. D łu g o i szeroko z nim eś- m y się porozum ieli. Jużeśm y słów p arę w ostatnim liście nap o m k n ęli o tem . M ów ił nam za rzecz szczególniejszą o o d ­ m ianie, jaka zaszła w um ysłach m oskiew skich w d w ó ch leciech ostatnich. O ficerow ie leib g w ard y i, tu przybyw ający, przed d w o m a laty entuzyaści rosyjscy, dziś n ie p o d o b n e rzeczy n a cara w ym yślają, ci w łaśnie, którzy są. o sypani h onoram i, przyw ilejam i, dobrodziejstw y. I to d ziw na ta otw artość, k tóra p an u je m iędzy M oskalam i; w Paryżu ostrożniejsi dem agodzy, niż tam ci niezadow oleńcy. Z ajm u je się histo ry ą ru sk ą G ogol.

I w tem b ardzo m a m yśli jasne. W idzi to dobrze, że n iem a

pierw iastku, coby w iązał to niekształtow ne gm aszysko. Z g ó ry

n ap iera przem oc, ale n ie m a w ew n ątrz ducha, i za każdym

razem w y k rz y k a : « U w as, u was, co za życie ! P o u p a d k u tyle

m ocy! C io s,k tó ry m iał zn iszczyć,podniósł i o żyw ił.C o za ludzie,

co za literatura, co za n a d z ie je ! T o rzecz n ig d y n ie s ły c h a n a ! "

(25)
(26)
(27)

15

N ie s te ty ! z p o w ro tem d o Rosyi, G o g o l nie m iał dosyć o d w a g i cyw ilnej, by w yznać to, w co ju ż w idocznie wierzył.

N ie o b a w a p rzed rządem , ale raczej bojaźń p rze d sp o łe ­ czeństw em , b y nie b y ć przez nie p o tę p io n y m d o reszty, na co tak b y ł zaw sze czuły, pow strzy m ała g o o d kroku, który m u nakazyw ało sum ienie. Pisze ks. K ajsiew ićz w P a m i ę t n i k u sw oim z r. 1 8 5 0 : „ P o zn aliśm y G o g o la, M ałorusina, z d o l­

n e g o pisarza w ielkorosyjskiego, k tó ry zrazu się d o katolicyzm u i P olski m o c n o skłaniał, o d b y ł n a w e t szczęśliw ie p o d ró ż d o P ary ża d la p o zn a n ia M ickiew icza i B o h d a n a Z a le sk ie g o ; po tem zyskany przez rząd, w szedł d o T ow arzy stw a p ro p a ­ g a n d y schizm atyckiej, zało żo n eg o w P e te rsb u rg u \

P . K oczubiński pisze, że nie w iad o m o , czy G o g o l za ch o ­ w ał sto su n k i ze sw ym i przyjaciółm i rzym skim i. Nie. Ż ad n e g o o n i o d n ie g o listu ju ż nie otrzym ali. W stanie, w jakim zo­

staw ał p o p o w ro c ie d o Rosyi, odrzuciw szy łaski, których tak obficie P. B ó g m u w R zym ie udzielał, b y łb y się w stydził o d ez w ać do p o w iern ik ó w sw ych zw ierzań, b y łb y się ob aw iał b u d z ić w sp o m n ie n ia m i sw oje sum ienie, któ re starał się uśpić, nie m ając d o ść siły, ab y pójść za gło sem jego. W rażen ia rzym skie były p rzyczyną całego rozstroju w nim późniejszego;

n ie chciał g o pow iększać. Je d n em słow em , cała racya jego, n iezrozum iałej d la o b o ję tn y ch o w iarę ludzi, czarnej m e lan ­ cholii, b y ła w tem , że zostaw ał w niezgodzie sam z sobą.

C h ciał zagłuszyć su m ien ie sw oje, chciał P. B o g a ' zado w o lić m o d litw am i ciągłem i, postam i, p o k u tą ; ale takie rzeczy się nie udają. P. B ó g chce przedew szystkiem w y znania w o b ec ludzi te g o , w co się wierzy. T o też ani m o d litw y ciągłe, ani p o sty i u m a rtw ie n ia nie potrafiły p rzyw rócić sp o k o ju tej, tak g łę b o k o czującej i tak praw ej sk ą d in ąd duszy G og o la. Był i sam nieszczęśliw y p o p o w ro c ie z R zym u i nic ju ż d la sp o ­ łe cz eń stw a nie uczynił.

O g d y b y ż b y ł posłuchał, co m u z serca K ajsiew ićz ży­

czył i po nim się s p o d z ie w a ł! W id ział g o K ajsiew ićz zaw sze sm ętnym :

. . . . choć sercem i umem nie skąpo nadany,

Deptał po rajskiej zienii natchniemiem zasianej,

Przecie nad czołem mętny ból chmurką zwieszony.

(28)

C z e m u ? b o się n ie o d ją ł b y ł jeszcze tej » n i e z d r o w e j s u s z y A le się to s ta n ie ! w o ła ł K a jsie w ic z :

i, I ty, wieszczu, niezdrowej odejmiesz się suszy, I pieśń górniejsza silniej pierś braci poruszy, Tylko rosie niebieskiej nie zamykaj duszy

G o g o l z a m k n ą ł d u s z ę ! Ileż w Rosyi jest d u sz g łę b o ­ kich, g orących, któ re cierpią, b o czują tę n ie z d ro w ą suszę m arnieją, b o nie m ają praw dziw ej w iary, lu b jej n ie przyjm ują, b o « rosie niebieskiej zam ykają duszę "■

Ks. A

lojzy

H

y l o n

.

16

(29)

P I O T R S E M E N E N K O

(30)
(31)

NASI MALI MINISTRANCI

o l e g iu m

polskie, aczkolw iek w p o śro d k u m iasta położone, zn a jd u je się je d n a k w b a r­

dzo nieszczęśliw em m iejscu: przy b ru d n y m zaułku, a w sąsiedztw ie najniższej w arstw y lu d n o śc i rzym skiej. Z w łaszcza w kościele, po d cz as nabożeństw , kilk u n astu ch ło p ak ó w z ulicy, sp raw ia ło nam w ielkie ro zta rg n ie­

n ia sw em hałaśliw em zachow aniem się.

Z g a n ie n ie ich lu b sk arcen ie nie d o p ro ­ w ad z iło b y n ig d y d o p o ż ą d an e g o skutku.

P o lec ił te d y O . R ektor, żeby ich ła g o d n ie u p o m n ie ć, p rze m ó w ić d o ich ro zu m u — a w razie p o p ra w y przyrzec n ag ro d y . W tym że czasie, t. j. w jesieni r. z. 1901, przeczytał był O . W ic e re k to r dzieje założenia o rato ry ó w św iątecznych Ks.

Ja n a B osco w T u ry n ie. P rzyszło m u te d y n a m yśl w p o d o b n y sp o só b zająć się tym i ulicznikam i z Via de’ Maroniti. P oczął się w ięc d o nich zbliżać i w k ró tce do te g o sto p n ia ośm ielił, że m ó g ł ich, b ojących się zaw sze jeszcze jakiejś kary, n a n a ­ stę p n ą n iedzielę d o K olegium zaprosić. Z eb rało ich się z dzie­

sięciu, w w ieku o d sześciu d o d w u n a stu lat — zrazu bard zo n ie śm ia ło i lękliw ie — ale cukierki i obrazki sw. zaraz u su ­ n ęły w szelkie obaw y.

Lecz n ie m ałą b y ło tru d n o ścią, czem by ich pożytecznie z a ją ć : uczyć katechizm u lu b historyi św. nie b y ło potrzeba, g d y ż n au k ę religii po b ierali już alb o w parafii, albo w szkole, ą n a w e t niektórzy w C o lleg iu m O e rm a n ic u m ; uczyć zaś

2

.

(32)

18

-

czego in n e g o n. p. p oczątków łaciny, nie b y ło roztropnie, g d y ż m o g ło b y biedniejszych rod zicó w w k ło p o t w prow adzić.

N a szczęście pokazało się, że żaden z nich nie u m ia ł jeszcze służyć d o Mszy św. Zaczęli się w ięc uczyć m inistrantury, a g d y poduczyw szy się nieco, otrzym ali sutanny, pasy zielone i kom eżki, (tu w R zym ie jest w zwyczaju, że u sługujący chłopcy, ub ierają się jak kapłani przy kościele b ęd ący ) to nie było p raw ie ko ń ca ich radości. D la nas zaś jest ta korzyść, że nikt już nam nie przeszkadza po d czas nabożeństw , że w b rak u k leryków do M szy św. i litanii, śpiew anych przez alu m n ó w K olegium , ci chłopcy służą przy ołtarzu, że wreszcie, zajm ując się nim i d o b ry uczynek spełniam y i ćw iczym y się w k ierow aniu m łodzieżą.

P o M szy św. przychodzą oni codzień razem z nam i na śniadanie d o w sp ó ln e g o refektarza, a w uroczyste św ięta także i n a obiad. D o d ać należy, że w izerunek, um ieszczony na początku te g o artykułu, przedstaw ia je d n e g o ze starszych m inistrantów , b o o śm ioletniego, g d y ż najm łodsi, ale ślicznie d o Mszy św. służący chłopaczkow ie, ledw o sześć lat liczą.

X. T. O.

(33)

Ś. P. J A N Z U L E W S K I

zień 25. Marca zwiastun wielkiego szczęścia, bo odrodzenia

\_J ludzkości całej, dobrą był wróżbą, gdy w. r. 1866 pierwsi l— O O . Zmartwychwstańcy po długich i wielkich pracach, otworzyli w Rzymie Kolegium dla wychowania Kościołowi pol­

skiemu kapłanów, pełnych ducha apostolskiego, którzyby pracowali nad odrodzeniem swego narodu. Upłynęło od tego czasu trzydzieści pięć lat i dziś Kościół polski widzi na swych stolicach biskupich pierwszych alumnów Kolegium.

Rzuciwszy okiem na cały ten trzydziesto pięcio letni okres trwania Kolegium, niejedną czarną chm urę dojrzećby można, które ód czasu do czasu przesuwały się po nad niem, starając się za­

słonić jasny widnokrąg niebieski i niedopuścić w całej pełni do­

broczynnego wpływu słońca łask Boskich.

Właśnie w roku zeszłym 25 Marca obchodziliśmy uroczyście trzydziesto pięcio letnią rocznicę założenia Kolegium, uprzytomnia­

liśmy sobie chwilę założenia i całą historyę, oraz niektóre walki, jakie wytrzymać musiało, i każdy z nas wzdychał do Pana, by zesłał hojność, błogosławieństw swoich na Kolegium, by pokój Boży w niem się ustalił na zawsze.

Pan wysłuchał tych modłów, lecz wszelka łaska być winna okupiona o fiarą; zażądał więc Pan Bóg i od Kolegium polskiego daniny, zażądał ofiary i takową upodobał Sobie w najmłodszym z alumnów, powołując do Swej Chwały ś. p. Jana Zulewskiego.

Niechaj więc na pierwszych kartkach, mającego się wydawać Ro­

cznika Kolegium, słów kilka poświęconych będzie pamięci zmarłego naszego kolegi, by smutek nasz nieco ukoić, a z przedwczesnej jego śmierci mieć zawsze przypomnienie gotowości na rozkaz Pański.

U rodził się ś. p. Jan Zulewski 26 Maja r. 1882 w Buffalo,

gdzie uczęszczał też do szkoły parafialnej św. Jana Kantego ; poczem

ukończył kurs klasyczny i rok filozofii w polskiem seminaryum

(34)

-

20

-

w Detroit. W młodziutkim wieku powołał go P. Bóg do służby Swojej w stajnie duchownym, a on się ani chwili nie zawahał, lecz szedł za głosem powołania. Widząc w nim wielkie zamiłowanie do nauki wyprawił go jego opiekun W ny Ks. Tomasz Flaczek do Rzymu do Kolegium polskiego, gdzie przez rok pobytu słuchał filozofii w uniwerytecie gregoryańskim. Skromny, cichy, łagodnego usposobienia, szczerze pobożny, zjednał sobie miłość i przyjaźń

wszystkich. Silnie zbudo­

wany, pełen życia i zdro­

wia, przy pięknych przy­

miotach d u s z y , dawał nadzieję wielkiej pociechy w przyszłości dla Kościo­

ła polskiego w Ameryce.

Niestety, inne od ludzkich, są wyroki i sądy Boże.

« Vivens brevi tempore, explevit tempora m ulta», musiał wypełnić ofiarę, jakiej Pan Bóg żądał od Kolegium.

Pod koniec Maja roz­

począł zapadać trcchę na febrę rzymską, lecz peł­

ność sił młodocianych i zdrowia nie obudzała obawy jakiegoś groźniejszego niebezpieczeństwa. Ody Kolegium wy­

jechało na letnie miesiące do swej wili w Albano, zdawało się, iż świeże i czyste powietrze albańskie zupełnie obawy wszelkie usunie. Zdawało się też być mu lepiej, a dla niejakiej rozrywki wyjechaliśmy we dwóch na pewien czas nad morze do Nettuno, gdzie przez trzy pierwsze dni roskoszowaliśmy się kąpielami morskiemi. Choroba atoli, przy­

czajona na chwilę, czekała tylko sposobności by się rzucić na swą

ofiarę i powaliwszy go dnia szóstego pobytu w Nettuno na łoże

boleści, w dwa tygodnie przecięła pasmo krótkiego, lecz pięknego

jego żywota. Nie pomogła najtroskliwsza opieka, jaką go otoczyli

Bracia Miłosierdzia św. Jana Bożego, O. Wicerektor i koledzy; -

dnia 22 Sierpnia oddał niewinnego swego ducha Bogu, przenosząc

się do lepszych przybytków. Cios ten tern boleśniej dotknął wszyst­

(35)

21

kich alumnów, pozostałych w Albano na wakacyach, im mniej był spodziewany. Uwiadomiono też wszystkich innych, po za Kolegium wakacye spędzających kolegów, dzieląc się tą smutną wiadomością.

W kilka godzin po zgonie ś. p. Jana już wszyscy alumni z Albano byli wokoło zwłok zmarłego kolegi. Przybył też zaraz O. Czorba, zastępca O. Rektora, który w tym czasie znajdował się w Ameryce.

Wszyscyśmy zamieniali z sobą tylko nieme spojrzenia, nie mogąc znaleść ukojenia w bólu. Lecz, iż taka była W ola Boża, a iż « pla­

cita erat apud Deum anima illius », więc w pokorze przyjęliśmy ten krzyżyk od Pana, pęlecając w modlitwie duszę zmarłego kolegi Panu Bogu. Nazajutrz rano kapłani odprawili Msze św., a klerycy przyjęli Komunię św. za jego duszę, i wspólnie odprawiono przy trum nie Wigilie, poczem O. Czorba wyszedł z uroczystą żałobną Mszą św ., podczas której bardzo pięknie śpiewali alumni pod dy- rekcyą Ks. Prefekta. Po absolucyi, na której byli obecni wszyscy kapłani, bawiący w zakładzie kąpielowym, trumnę drewnianą umie­

szczono w drugiej metalowej, którą zaraz zalutowano, i wyruszy­

liśmy z drogiemi szczątkami zmarłego kolegi na miejsce wiecznego spoczynku. Towarzyszyli nam dwaj klerycy Zmartwychwstań cy;

brat ekonom, dwaj alumni kolegium szkockiego, Bonifratrzy O. U r­

ban i minorzysta br. Florentyn. Tu zostawiliśmy nieodżałowanego towarzysza aż do dnia powszechnego ciał zmartwychwstania.

Zdała od rodzinnej ziemi, na drugim końcu świata, nad brze­

giem morza, którego szum i ryk bałwanów jednak ze snu wiecznego nie zbudzi, leży w murowanym grobie pierwszy alumn Kolegium polskiego, jako ofiara, którą Sobie Pan upodobał, aby była zakła­

dnikiem naszym : zgody, miłości i pokoju.

Kamień grobowy ma te słowa w yryte:

H IC RESURRECTURUS QUIESCIT

JOANNES ZULEWSKI

A LUM NUS PO N T IFIC I COLLEGII PO LON O RU M NATUS XXVI MAII MDCCCLXXXII

OBIIT XXII A UGUSTI MCMI

R. J. P.

Ks. Karol Antoniewicz

(36)

KORONAOYA CUDOWNEJ FIGURY

M. BOSKIEJ MENTORELSKIEJ

--- ^ ---

a

panowania cesarza Adryana, wódz jego naczelny, imie­

niem Placydus, polując w dobrach swojich, niedaleko sta­

rożytnego Tibur, na jelenie, spostrzegł łanię niezwykłej wielkości, która szybko przed nim uchodząc, nagle jednak zatrzymała się na szczycie urwistej skały. Równocześnie ukazał się pomiędzy rogami zwierzęcia Zbawiciel Ukrzyżowany, a zwracając się do Pla- cyda i Łaską Swoją nawracając go do prawdziwej Wiary, polecił mu, aby wraz z całą rodziną przyjął Chrzest święty. Placydus, który, zostawszy Chrześcijaninem, nazywał się Eustachyuszem, poniósł w końcu śmierć męczeńską z żoną. i dwoma synami, a Kościół w dniu 20 września obchodzi ich święto.

W miejscu tego cudownego widzenia zbudowano małą kaplicz­

kę na skale, a poniżej wielki kościół, który poświęcił Papież św.

Sylwester I, jak tego dowodzi płaskorzeźba na drzewie, przedsta­

wiająca jelenia z Chrystusem P. z jednej strony, a z drugiej św.

Sylwestra i poświęcanie ołtarza. W wieku zaś VII wznieśli tam Benedyktyni z opactwa Subiaco klasztor, na pamiątkę pobytu ich św. Założyciela w grocie pod skałą św. Eustachyusza. Mieszkali oni w nim aż do wieku XV, kiedy opactwa benedyktyńskie prze­

chodziły wszystkie pod zarząd kardynałów-komendataryuszów. Od tego też czasu zaczyna się upadek kościoła i klasztoru mentorel- skiego, o których tu mowa, i dopiero w wieku XVII świątobliwy, a jak na owe czasy, bardzo uczony O . Atanazy Kircher, T. J. zajął się ich odnowieniem i podniesieniem, zakładając przytem trzydniową misyę na św. Michał. Jednakże kasata Towarzystwa Jezusowego spo-

z

(37)
(38)
(39)

23

. —

wodowała ponowny zastój Mentorelli, który groził ostatecznym upadkiem w połowie zeszłego wieku XIX, gdy opatem-komenda- taryuszem był Kardynał Roberti. Wtenczas, aby okolicznym wier­

nym znów przypomnieć to, niegdyś tak sławne, święte miejsce, kazał tyburtyński kanonik, ks. Joachim Rosati, wybić medale, przedsta­

wiające z jednej strony figurę M. Boskiej, tamże od wieków czczonej ą z odwrotnej — widzenie św. Eustachyusza. Jeden z takich medali, których podobiznę

; tu podajemy, ofia­

rowała p. Konstan- eya Ł u b ie ń s k a , w r. 1856 w Tivoli

# mieszkająca, O.Hie-

ronimowi Kajsie- wiczowi. Tym spo­

sobem, prawdziwie opatrznościowym , poznali 0 0 . Zmar- I twychwstańcyMen- torellę, a przeko-

!. nawszy się, że ona I przydałaby się bar­

dzo na letni pobyt dla Zgromadzenia i na założenie misyi wśród Włochów, poprosili o nią Kar­

dynała Robertego, który za zezwole- r v T ’"- Ń • • niem O jc a św.

O . L u ig i O ld o m i. J

Piusa IX, oddał im

świątynię z klasztorem, zrazu na lat siedem — a po ich upływie

na zawsze. Przełożonym Mentorelli został wtenczas O . Luigi Ol-

doini, rodem ze Spezii, bardzo gorliwy kapłan i gorący wielbiciel

Maryi. O n to pierwszy miał myśl ukoronowania cudownej figury

M. B. Mentorelskiej. Pisze bowiem dnia 27 września r. 1863 Ojciec

Kajsiewicz do Ks. Jana Koźmiana: ...Za rok 300

letnia rocznica założenia misyi św. Michalskiej. X. Luigi myśli o

obchodzie i koronowaniu Matki Boskiej. Nie wiem, czy położenie

(40)

24

świata i kieszeni pozwoli to na rok przyszły wykonać. Ale może za dwa lata 11.

Owszem, w kilka miesięcy potem, bo w styczniu r. 1864 p o ­ leca tenże sam O. Kajsiewicz, aby O. Semenenko, w prośbie do Kard. Robertego o darowanie Mentorelli na zawsze, nadmienił po­

między innemi, ż e : nadchodząca rocznica 3001etnia usta­

nowionej misyi S.to Michalskiej i projektowana koronacya M. B.

wymaga rychłych i sporych wydatków..."

Niestety, żadnemu z tych czcigodnych Ojców nie udało się wykonać tak pięknego zamiaru, i dopiero w trzydzieści lat później, t. j. około roku 1894 ówczesny przełożony Mentorelli, O. Walenty Lanciotti, podjął na nowo projekt koronacyi, z cierpliwością praw­

dziwie włoską i gorliwością, godną tak wielkiej myśli, zbierając zewsząd składki na koszta uroczystości, co mu jednak jeszcze siedem lat zabrało. W tym zaś czasie rozszerzył najprzód zabudowania klasztorne, powiększył liczbę pokoji mieszkalnych, wybudował wielkie cysterny do wody, kupił srebrne (pozłacane) korony dla M. Bożej i Dzieciątka Jezus, sprawił organy, zaopatrzył zakrystyę w bogate a liczne szaty i naczynia kościelne, we mszały, lampy, świece i t. d.

Nie zapomniał także i o obfitych zapasach żywności, gdyż zapro­

sił i spodziewał się wielu kapłanów, których musiał przez kilka dni u siebie gościć. Mając tedy wszystko przygotowane, uchwalono, za radą Najprzew. Ks. Biskupa tyburtyńskiego, Msgra Monti i in­

nych światłych kapłanów, uroczystości koronacyjne odprawić w trzech ostatnich dniach miesiąca września roku 1901, aby tym sposobem połączyć je i z doroczną misyą świętomichalską i z aktem poświę­

cenia kamienia węgielnego pod pomnik Zbawiciela na szczycie Guadagnolo.

O. Walenty, wraz z alumnami Zgromadzenia, dzień w dzień pracowali więc przez kilka tygodni, aby dziką skałę jakoś przy­

stroić i nadać jej miły w ygląd; cały obszar przed kościołem, gdzie miał się odbyć akt koronacyjny, ubrano wieńcami i lampio­

nami, — na skale wykuto schody, a kościół cały przystrojono na sposób rzymski rozmaitemi draperyami. Już na trzy dni przed św.

Michałem, poczęli zjeżdżać się zaproszeni goście. Najprzód przybyli:

O . Generał Smolikowski, - O. Tadeusz, Wicerektor Kolegium pol­

skiego, - Ks. Antoniewicz, prefekt, i a lu m n i: Ks. Lisowski i Ks.

Szupa, - później Monsignor Piętro Monti, Biskup z Tivoli, - Mon-

signor Schiró, arcybiskup z Neocezarei, - O. Czorba, asystent ge-

(41)

P ła sk o rzeźb a z je le n ie m i św . S ylw estrem .

(42)
(43)

-

25

-

neralny, kanonicy z Rzymu i z Tivoli, okoliczny kler zakonny i świecki — a wszyscy na mułach i osłach. — Na nieszczęście, w samą wygilię koronacyi spadł potężny deszcz, — a przezto dostęp na górę stał się daleko trudniejszym, ale miłość do Maryi pokonała wszystkie trudy i pobożny lud zbierał się powoli. Zdaleka widać było gromady pielgrzymów z przewodnikami na czele, wspinających

Przed Koronacyą.

się po wężowo biegnących ścieżkach, a raz po raz echo przynosiło okrzyki evviva Maria, evviva “ . Na wstępie do świątyni powta­

rzano je bez końca; w kościele zaś wchodził ksiądz na ambonę i miał krótką przemowę » Fervorino ", przerywaną wiwatami na cześć Najświętszej Panny, Pana Jezusa, Św. Joachima i św. Michała.

O dy już się kościół napełnił, zeszli się w prezbyteryum spo­

wiednicy, przed 4 ł* po południu, a było ich około 60, i po wspólnej

m odlitwie zasiedli do konfesjonałów i rozpoczęło się żniwo., które

(44)

trwało aż do rana, przez caluteńką noc, z małemi dwoma przerwami:

na kolacyę i na czarną kawę, o w pół do dwunastej, aby sen spędzić z oczu.

Choć deszcz wciąż padał i dobrze pozimniało, jednak piel­

grzymki coraz to nowe nadciągły przez całą noc i, niosąc pochodnie, śpiewały ulubioną pieśń o Madonnie Mentorelskiej ;

« V e rg in r san ta di M entorella De’ n o s tri m onti fu lg id a stella L ’ am ato sg u ard o di tue pupille Qual dolce d a rd o ferisce il cor »...

« Dziewico Święta z M entorelli, G ór n aszych błyszcząca Gwiazdo, Miłe spojrzenie Twoich ócz, J a k o strz a ła ra n i serce »...

Wielu biedaków zziębniętych i zmęczonych spało słodko w ko­

ściele, ale nie długo, bo skoro się który z nich obudził, zaraz wołał

evviva Maria ", a tem budził innych, i wszyscy wtórowali mu tysiącznem " evviva

Inna scena odbywała się na dworze. Obok kościoła stoi na wysokiej skale dzwonnica, a do niej prowadzą schody kamienne; od niepamiętnych czasów lud uważał te schody jako facsimile Scala Santa w Rzymie i podobnie jak tam, tak i tu, czołgał się na kola­

nach aż do najwyższego stopnia. Ody który przeszedł już wszystkie stopnie, zębami chwytał sznur od dzwonu i w ten sposób dzwonił.

Dzwonienie takie trwało bez przerwy trzy dni i trzy noce.

Ponieważ na Mentorelli nie ma żadnego domu, ani schronienia oprócz klasztoru i kościoła, większość ludzi nocowała pod otwartem niebiem : — a jak to zwykle bywa na odpustach zebrało się wiele przekupniów z pobliskich miasteczek. — Krzyk i zgiełk był wielki, nie do opisania.

O godz. 3 '/, wyszły 3 msze św. i rozdzielono Komunię św.

generalną. Zwykle po inne lata ze wschodem słońca opuszczali pielgrzymi świątynię i powracali do domów, ale tego roku mało kto wracał, owszem napływało coraz to więcej, bo pogoda zaczęła sprzyjać i upragniona chwila już się zbliżała.

O godz. 10 7, celebrował X. Biskup Piętro Monti uroczystą mszę św., w asystencyi Monsignora Schir6, O. Generała Smolikow- skiego, 6 kanoników, alumnów maronickich i t. d. Asystą kierował ceremooiarz papieski Monsignor Menghioi,

26

(45)

27

Na chórze stanęło grono śpiewaków kapłanów, a na organach przygrywał niejaki Zachei, który z wdzięczności ku Najświętszej Pannie Mentorełskiej za cudowne wyzdrowienie, nie tylko zupełnie bezinteresownie trudził się dni kilka, ale jeszcze ofiarował 100 lir na koronacyę.

Po mszy św. wygłosił ks. Biskup piękną homilię, poświęcił

ześlicznie ozdobione

Akt uroczystej koronacyi.

sztandary i dwie korony ze złota i srebra,

prawdziwemi klejnotami, szmaragdami, topazami, ametystami i tak zw. granate orientali *.

Potem rozpoczęła się procesya.

Oczy wszystkich spoglądały na Matkę Boską, umieszczoną na

pięknie ozdobionych noszach. — Evviva, evviva Maria głuszyło

pieśni, organy i wystrzały. Szli w porządku w szyscy: na czele

bractwo Dzieci Maryi w białych strojach: dalej bractwo Najsłodszego

Serca Jezusowego, za niemi inne bractwa; Zwiastowania, św. Wik-

(46)

-

28

-

toryi, św. Antoniego, św. Stefana, orkiestra ze S. Gregorio. Dalej postępowali alumni Kolegium polskiego, alumni O O . Zmartwych­

wstańców, Maronici, Franciszkanie, Karmelici, Benedyktyni ze Su- biaco, przedstawiciele kapituły z Palestryny, przedstawiciel Kardynała Vannutellego, Kanonicy z Tivoli. — O. Generał Smolikowski, ubrany w ornat bułgarski niosąc jednę koronę złotą, a drugą O. Walenty

— X. Arcybiskup Schiró w pontyfikaliach obrz. wschodniego i X. Biskup z Tivoli w pontyfikaliach obrz. łacińskiego.

Na końcu czterej kapłani O . Tadeusz C. R. - Ks. Lisowski, - Ks. Semadini i Ks. Valeriani, ubrani w dalmatyki, nieśli cudowną figurę M. Boskiej.

Cały bok góry, spadającej terasami, zaległy tłumy pielgrzymów, a miejsce na koronacyę tak było dobrane, że wszyscy dojrzeć ją mogli. Na pierwszy widok Maryi, entuzyazm ogarnął wszystkich, evviva, evviva się nie kończyło, a łzy były w oczach wszystkich.

Już dobrze było po południu, gdy figurę postawiono na prze- znaczonem miejscu, - X. Biskup Piętro Monti, odmówił przepisane modły i wstąpiwszy z O. Walentym na stopnie, włożył najpierw koronę na główkę Najświętszego Dzieciątka, a następnie ukorono­

wał Przeczystą Jego M ateńkę..

A c h ! Bóg jeden wie, co się wtedy działo w sercach zgroma­

dzonych, — zapał ogarnął wszystkich, wołanie, prośby o łaski, zmie­

szane ze łzami poszły do stóp Królowej Niebios, — kto nie mógł wołać, to wywijał chustką, wyciągał ręce, — lament taki trwał może pół godziny, wszyscy byli bardzo wzruszeni, kapłani wszyscy pła­

kali, nawet dwie Angielki, protestantki turystki, przy tym akcie obecne, nabożnie klęczały.

Zaraz też wypuszczono wielki balon z napisami, jako depeszę, do nieba o dokonanej koronacyi. Następnie odśpiewano znaną pieśń o Matce Boskiej Mentorelskiej i Te Deum. Ksiądz Biskup Monti udzielił papieskiego błogosławieństwa i w tym samym po­

rządku wśród coraz to nowych okrzyków wniesiono posąg do świą­

tyni. Tutaj odczytano akt spisany przez notaryusza biskupiego i podpisano w obec świadków.

Na tem zakończył się wprawdzie akt koronacyi, ale uroczystość trwała jeszcze dni ośtn.

W czasie obiadu, w dijiu koronacyi, nie było mów żadnych,

ale wedłiT g zwyczaju włoskiego posypały się liczne a piękne ody

na cześć Maryi, po łąeiijie i po yłosku, które układali na prędęę

(47)

29

z zadziwiającą wprawą zebrani goście. P rzy wieczornem nabożeń­

stwie dnia tego miał, słynny z wymowy, Mons. Schiró piękny pane- giryk, poczem kapłani postanowili postarać się u Stolicy św ., aby

Procesya po koronacyi,

Matkę Boską Mentorelską ogłoszono Patronką całej dyecezyi i aby na Jej cześć mogli odmawiać osobne officium i mszę świętą.

Po skończonem triduum zgromadzili się znowu wszyscy księża

przy stole, a było ich przeszło 60. Najprzód wzniósł toast O- G e­

(48)

30

-

nerał Smolikowski na cześć X. Biskupa, dziękując mu za trudy i gorące poparcie ich sprawy, — na co odpowiedział pięknie X. Bi­

skup, iż owszem, on się poczuwa do wdzięczności, bo miał szczęście ozdobić koroną Królowę Niebios. Nie można — powiedział — odłączać Zgromadzenia od Polski, z której ono wyszło, więc też chwała stąd należy się całemu narodowi, który wydaje takich czci­

cieli Maryi. Nie mógł się dość nachwalić Polaków za tak miłą i szczerą gościnność, a zakończył prośbą do Matki Boskiej Mento- relskiej, aby raczyła wejrzeć na biedną Polskę i obdarzyć ją Swoją szczególniejszą opieką i laskami, a przedewszystkiem wolnością i swobodą, - co wywołało wśród zgromadzonych setne oklaski.

Po nim przemówił ks. kanonik Cascioli, redaktor " La Vera Roma « w te słow a: » Katolickiej i szlachetnej Polsce, od tak dawna

„ uciśnionej i udręczonej, zasyłamy nasze życzenia, aby zmartwych-

wstała do nowej i świetnej chwały i aby się już spełniło pro-

» roctwo Błogosławionego Andrzeja Boboli. Niech wnet przejdzie

ze stanu opuszczenia lodowatej zimy do radosnej i rozkosznej

» wiosny.

„ O niechaj powstanie z łona Polski nowy Sobieski i niech n przyczyni się do rozszerzenia na ziemi Królestwa Jezusa Chry-

„ stusa i jak ongi Jan III., niby piorun z nieba, spędził z brzegów

Dunaju dzikie hordy Turków, tak nowy Jan niech odpędzi no-

„ wych Mahometan, którzy dzisiaj z butą deptają prawa Boskie i, i kościelne ".

Następnie odczytano odpowiedź Kardynała Rampolli na tele­

gram wysłany do Ojca św., w którym Ojciec św. błogosłąwił zebranych i dziękował za modły.

Wszyscy byli nader ujęci gościnnością gospodarza, O. Walen­

tego. który potrafił tak suto podejmować około 200 gości, a do tego w górach, gdzie przystęp tak utrudniony, — i wszyscy odcho­

dzili z nowym zapałem miłości dla Maryi i z wdzięcznością dla Polaków. — Wieczorami przez całą oktawę Mentorella była oświe­

tlana ogniami bengalskiemi, puszczano też rakiety i balony. Z po­

bliskich wiosek przypatrywali się tym okazałościom kardynałowie Macchi i Vannutelli, Biskup z Palestryny.

Ks. F r. L

iso w sk i

.

(49)

n i ą

4 Kwietnia r. b. szósta godzina rano biła na zegarze w Kolegium, gdyśmy pod przewodnictwem naszego Re­

ktora Przewielebnego O. Smolikowskiego opuścili nasze stamtąd udać się do Valmontone.

Półtory godziny drogi koleją zeszło nam bardzo szybko i przy­

jem nie; tu najęliśmy omnibus dość duży, w którym pomieściło się nas 19 osób i wyruszyliśmy do miasteczka Genazzano, przygląda­

jąc się po drodze prześlicznym widokom, jakich kraina włoska turyście dostarcza bez liku. Przybywszy tutaj mieliśmy sposobność przyjrzeć się bliżej życiu i obyczajom mieszkańców małych mia­

steczek Włoch Średnich, ale ponieważ nie to było celem naszej wycieczki, więc udaliśmy się wszyscy do dosyć brudnej, ale pier­

wszorzędnej gospody, skąd po złożeniu naszych rzeczy i wydaniu przez O. Rektora dyspozycji urządzenia obiadu, głodni turyści udali się do kościoła, by tam wysłuchać kilku Mszy Św. i złożyć hołd Najświętszej Maryi Pannie Dobrej Rady, cudami słynącej.

Kościół stoi na najwyższym punkcie miasta i przytula do siebie całe masy brudnych, wysokich, a wązkich domów, które zdaleka robią na turyście wrażenie skalistej góry, postrzępionej na wierz­

chołku przez czas nieubłagany. Wnętrze kościoła jasne, dosyć czyste,

ozdobione obrazami dobrego pędzla, robi w całości dość przyjemne

wrażenie. Po lewej stronie w nawie bocznej kościoła znajduje się

kaplica Cudownej Matki Boskiej Dobrej Rady. Cztery kolumny

marmurowe, w kącie kaplicy umieszczone, podtrzymują baldachim

metalowy, pod którym umieszczony jest ołtarz marmurowy; ponad

mury, by

(50)

32

cyborjum urządzono niszę złotą, w której za szkłem mieści się ów cudowny wizerunek Najświętszej Panny. Liczne wota w postaci serduszek, sztylety, fuzje lub noże świadczą o ilości łask, tutaj do­

znawanych. W tymże kościele, po prawej stronie nawy, w niszy marmurowej, za szkłem umieszczona jest szpada, którą jakiś żołnierz w chwili szału chciał przebić wizerunek Chrystusa i takowa tak się zgięła, iż nikt jej podziś dzień wyprostować nie może. Cudowny wizerunek Chrystusa jest także umieszczony w owym kościele, który pozostaje obecnie pod opieką 0 0 . Augustjanów.

Po wysłuchaniu trzech Mszy Św., odprawionych przeż O.Czorbę, i księży Antoniewicza i Hylona, udaliśmy się do oberży, gdzie pokrzepiwszy nadwątlone siły, pa wezwanie O. Rektora, powstaliśmy od stołów i pochwaliwszy Boga, udaliśmy się pieszo przez miasto, by na przedmieściu dosiąść okulbaczonego osła lub muła i dalej-że w góry, pełne powabów i wdzięku !

Dziewięciu tylko uczestników wycieczki m ogła narazie korzy­

stać z tej jazdy, gdyż laką liczbę zwierząt przygotowano, reszta na czele O. Rektora puściła się naprzód pieszo. Po dwóch godzinach drogi znaleźliśmy się u stóp góry Mentcrelli, na którą bardzo trudna i udfążliwa była droga. Zmęczeni ludzie i- zwierzęta zbyt wolno posuwali się po stromych ścieżynach górskich, pełnych ostrych kamieni, narażając się co chwila na niebezpieczeństwo. Wśród śmie­

chu ogólnego zachęcano zwierzęta do dalszej pracy, przyjętym u Włochów wykrzyknikiem a 1 a ! a ! . . . gdyż zmęczone bydlęta i:e stoicką obojętnością skubały sobie trawkę przy każdej sposobności, nie myśląc wcale o dalszej podróży.

Skalista olbrzymia góra ze spadkiem na 60 stopni pochyłości, pokryta gdzieniegdzie roślinnością, wisiała nad głowami naszemi, dźwigając na sobie kościół i klasztor OO . Zmartwychwstańców.

Zaiste, wspaniałe to dzieło natury ! Patrząc na tę wysokość i p o ­ chyłość, człowiek nie mógł zdać sobie sprawy, jak się tam dostanie.

Strach było spojrzeć poza siebie na dół, lub też w bok na przepaść kamienistą.

Osieł w tej chwili uważanym był przezemnie za najrozumniej­

sze stworzenie i gniewałem się na świat i ludzi, iż tak go niesłu­

sznie skrzywdzono tem mianem, bo też potrzeba było tylko widzieć

z jaką przezornością stąpał on po śliskich, ostrych kamieniach,

wązką ścieżyną, tuż nad przepaścią idącą, i chociaż nie obyło się

bez małych wypadków, to w każdym razie osieł znajdował się wy-

(51)

W n ętrze K ościoła M en torelsk iego.

(52)
(53)

-

33

-

b aw cą z p rz y k re j sytuacji. I tak n ap rzy k ład , jech ałem n a g rzb iecie osła, p rz y g lą d ają c się w sp an iały m w id o k o m 'o k o lic y , g d y w tern mój p rz e w o d n ik p o ślizg n ą ł się i zaw isł tu ż n ad p rzep aścią, pociągając siln ie za so b ą m eg o osła, k tó reg o trzy m ał za uzdę.

Z d aw ało m i się, iż za chw ilę b ęd ę m u siał zd ać ra c h u n e k p rzed B ogiem , z an iem ó w iłem ze strach u , g d y oto osiet czując, iż jest w raz z c m n ą c ią g n io n y tam , d o k ą d on so b ie nie życzy, o p arł się silnie p rz e d n ie m i n o g a m i o skalisty b rz e g p rzep aści i p o d ając w tył cały sw ój k a d łu b , d a ł tym sp o s o b e m m em u p rzew o d n ik o w i m o żn o ść w y d o s ta n ia się na d ro ż y n ę.

C ałą d alszą d ro g ę polecałem d u sz ę m o ją P a n u , a w idząc co raz częstsze okazje d o p o w tó rz en ia się tejże sceny, u zn ałem za sto so w n e o p u śc ić o sła i piąć się pieszo n a w y ży n y M en to relli. W id o k nie d o o p isa n ia p rz ed sta w iał nam się z tych w yżyn : p rz ed okiem ro z ­ taczał się łań c u ch g ó r po k ry ty ch śniegiem lu b o b ło k am i, w d o li­

nach leżały liczne m iasteczka, k tó re p o łączo n e b y ły szosą, ro b iącą zdała w rażen ie białej falow atej w stążki, w ijącej się w licznych sk rę ­ tach. Skaliste g ó ry , p o o b ra sta n e m ch em lu b o strem i k rzew am i, n o ­ siły n a so b ie w y ra z dzikości w p o ró w n a n iu z pięk n em i K arp atam i, o b ro śn ię ty m i lasem i łąkam i.

P o w ielu w ysiłkach d o sta liśm y się n a szczyt M en to relli, g d zie p rzy w itali nas bracia Z m a rtw y ch w stań c y i p o n a b o że ń stw ie R óżań- c o w em z ap ro sili n a kolacją, k tó rą zg ło d n ia li turyści u nicestw ili w m g n ie n iu oka. P o k rz e p iw szy sw e siły sn em u p ra g n io n y m , na d ru g i d z ie ń d w u n a stu nas p o d p rz ew o d n ic tw em O . R ektora, p o ­ sta n o w iło d o sta ć się jeszcze w yżej, a w ięc n a najw y ższy szczyt G u a - d a g n o lo , 1218 m etró w liczący. Z tąd m o g liśm y p rz y jrz eć się szczeg ó ­ ło w o sam ej M en to relli, o g ląd ając nią ze w szech stro n . Ł ad n y w idok p rz ed sta w ia to k a m ie n n e g n ia z d o O O . Z m artw y ch w stań có w ; z n aj­

d u je się tam n iew ielki ko śció ł w fo rm ie bazyliki, p osiadający statu ę C u d o w n e j M atki B o sk iej: stary k laszto r d o sy ć o b sz e rn y , ale stary i b a rd z o w ilg o tn y , p o sia d a o b e cn ie d w ó ch k a p ła n ó w ze Z g ro m a ­ d zen ia O O . Z m artw y ch w stań có w , z k tó ry ch O . A risteo S im o n i m a p o w ie rz o n ą ad m in istrac ję tej b ied n ej p u ste ln i i w y w iązu je się z tego z a d a n ia w yśm ienicie; o p ró c z b o w iem kilku braci, u trzy m u je o śm iu c h ło p c ó w , uczy ich, p rzy sp o sa b iając d o sta n u d u c h o w n e g o i rad w idzi w d zięczn y o w o c sw ej p racy w ich g o rliw o ści i w spólnej m iło ści. O p ró c z k laszto ru na M en to relli z n ajd u je się g ro ta, w której Ś w . B e n ed y k t ro zp o czął sw e życie p u steln icze i p o n a d nią, k o śció ­

3

.

(54)

34

-

łek m aleńki, w m iejscu g d zie Św. E u stach em u u k azał się jeleń z w i­

z eru n k iem C h ry stu sa na krzyżu p o m ięd zy ro g am i.

P o d ro d z e d o G u a d a g n o lo O . R ek to r nie szczędził nam in fo r­

m acji, p o k azu jąc leg e n d o w ą jam ę sm o czą lu b d o lin y sa rn i łez, to też w p ół g o d z in y d o staliśm y się na najw yższy szczyt G u a d a g n o lo .

S traszn a tu nęd za p a n u je w ś ró d m ieszk ań có w tych stro n . U lice stan o w ią ważkie k o ry tarze cuchnące, p rzed d o m am i n a pół n ad zy m ieszkańcy z dziećm i w ygrzew ają się n a sło ń cu , p rzy jm u jąc b a rd z o n ę d zn y posiłek, g d y ż skała ro d z ić ch leb a niechce, a d ostaw a jest tu nadzw yczaj tru d n a , to też lu d n o ść tutejsza w liczbie 500 o só b całą sw ą egzystencję zaw dzięcza m iejsco w em u p ro b o szczo w i, k tóry p o ­ zostając sam w skrajnej nędzy, w szelki g ro sz z d o b y ty ro z d aje sw ym parafjan o m . O d w ie d ziliśm y kościółek tutejszy i m ieszkanie p ro b o ­ szcza. D w ie m aleń k ie izdebki, p ełn e w ilgoci i lichego sp rz ętu , — oto w szystko, co p o sia d a pro b o szcz, a k ilkadziesiąt książek to całe jeg o bogactw o, jakie zd o b y ł w' ciągu 28" lat p o b y tu n a tej z ao b ło - kow ej parafji. L ud też go uw ielbia, bo w idzi w n im ojca, p asterza i d o b ro d z ie ja .

O d p ro w a d z e n i p rzez g o śc in n eg o p ro b o szcza d o d o m u , o d p o ­ częliśm y i po o b ied z ie zn ó w u d a liśm y się w g ó ry i d o lin y . T eraz w iatr n ap ęd ził n a nas cale m asy c h m u r i zostaliśm y ow ionięci w oalem lotnej pary, któ ra g d y o p u ściła się n a dól, zakryła p rzed n am i w id o k g łęb i d o lin y i okolic. K lim at w G u a d a g n o lo m a być tak zd ro w y , iż m ieszkańcy żyją tu n ierzad k o po sto lat.

M iejscow ość ta o b ecn ie m ało jest z n an ą d la b a rd z o tru d n e g o d o stę p u , lecz w krótkim czasie stanie się o n a m iejscem w ycieczek d la tu r y s tó w ; b u d u ją tu b o w iem na n ajw yższym w ierzch o łk u p o ­ sąg C h ry stu sa P ana, dw adzieścia m etró w w ysoki, k tóry m a b y ć w i­

dzialn y z R z y m u .

F u n d a m e n ta są ju ż gotow e, p o są g o d lan y z b ro n z u m a p rz e d ­ staw iać C h ry stu sa P a n a z krzyżem w ręku i m a być p o m ieszczo n y n a cokule z b iałeg o kam ienia.

G d y ś m y , używ ając w y tch n ien ia, cieszyli się n a jb ard ziej z d o ­

bro ci i h u m o ru O . R ektora, d oszła nas b a rd z o sm u tn a w iad o m o ść,

o o p u szczen iu p rzez N ieg o d o ty ch czaso w eg o stan o w isk a R ektora

n aszeg o K olegium , z p o zo stan iem je d n a k p rz y g o d n o śc i Je n e ra ła

Z g ro m a d ze n ia O O . Z m artw y ch w stań có w . W ia d o m o ść ta sp raw iła na

n as b a rd zo p rz y k re w rażenie, b o śm y kochali n aszeg o O . R ektora

d u sz ą całą i g d y b y nie to, iż m yśl ro z stan ia się z naszym O . R e­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ludzka pamięć gubi się bowiem we mgle dzieciństwa, człowiek nie pam ięta przecież ani swoich narodzin, ani wielu innych spraw, jakie się wydarzyły w jego życiu, a których

Rzecz charakterystyczna, w spom niany fragm ent Optatam totius rozpoczyna się od stwier­ dzenia, które łatwo d a się odnieść d o teologii fundam entalnej: „N auki

Przez urozm aicone m etody pracy wyzwalające aktyw ność uczniów oraz przeprow adzaną refleksję będącą osobistą odpow iedzią n a słowo Boże i poznane praw dy, a

Podkreśla jednak, że chrześcijańskie żyrie monastycz- no-zakonne nie może koncentrow ać się tylko na osiąganiu doskonałości etycznej, ale powinno koncentrow ać się

wanie zespołów zarządzania w sytuacjach kryzysowych więcej uwagi powinny koncentrować na realizacji przedsięwzięć zapobiegania i przewidywania rozwoju sytuacji w celu

2) Rola Niemiec w działaniach UE na rzecz udzielenia pomocy Grecji na przełomie 2009/2010. Na przełomie 2009/2010 wydawało się, że pojawiły się przesłanki stopnio-

Przyczyny użycia przez terrorystów broni biologicznej mogą być bardzo różne.. Mogą mieć podłoże: konfliktu politycznego, fanatyzmu religijnego, rasizmu, motywu

wdzięku słowa” Jezusa, lecz o rzeczywiście „słow a łaski [Bożej]” , proklam ujące początek zbawienia. 147-180) został poświęcony adresatom D obrej N ow