• Nie Znaleziono Wyników

Raz w życiu : powieśc [!] / Włodzimierz Perzyński

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Raz w życiu : powieśc [!] / Włodzimierz Perzyński"

Copied!
402
0
0

Pełen tekst

(1)

lis

H i

MS*

w

X

i

a

(2)

Biblioteka Uniwersytecka KUL

1 0 0 0 8 3 5 0 8 1

(3)
(4)
(5)

j \ f t v»»-

iv. W* "V**1«* I L ' - -M vrr*v

*

JZ-

Mik W

W - > * 7

I t U

R A Z W Ż Y C I U

(6)
(7)

WŁODZIMIERZ PERZYŃSKI

R A Z W Ż Y C I U

P O W I E Ś Ć

N A K Ł A D G E B E T H N E R A I W O L F F A

W A R S Z A W A - K R A K Ó W - L U B L I N - Ł Ó D Ź P A R Y Ż — P O Z N A Ń - W I L N O — Z A K O P A N E

(8)

( ł' 3 r

#

Kltolick1 Ontuip r<i»M * jbdfih

t i k i 94 h **< u Utefaiuiy ^

0 & T 0

SKŁADY OŁÓWNE:

.TH E PO U SH BOOK IMPORTINO CO., INC." — NEW T O M .KSIĘOARNIA POLSKA NA ŚLĄSKU, SP.|AK C.- — KATOWICE

# 1925

Druk Klimkowskiego I Rajskiego w Warszawie, Ciasna 6 (pray ś-to Jerakiej)

(9)

P A N I

RENIE ŚWIĘTOCHOWSKIEJ

(10)
(11)

I

M łody człowiek, którego pani Teresa Osieńska wciąż spotykała w ciągu ostatnich trzech dni sw ego po­

bytu w Wenecji, jechał tym samym pociągiem co i ona.

Pani Teresa zobaczyła go z wagonu w chwili, gdy wychodził z budynku stacyjnego na peron i na­

umyślnie stanęła w oknie. Ale m łody człowiek prze­

szedł koło okna, nie odwracając głow y. M iał wyraz twarzy trochę zam yślony i trochę znudzony. Tragarz niósł za nim dwie walizki z doskonałej skóry, z któ­

rych jedna była zupełnie nowa a druga mocno pod­

niszczona. Na obu pstrzyły się kolorowe nalepki naj­

rozmaitszych hoteli. Na nowej walizce pani Teresa zdążyła przeczytać „ Monte-Carlo “ , i ten napis, w y­

drukowany w półkole białemi literami na niebieskiej kartce, wywarł na niej niemiłe wrażenie. O tej porze,

w końcu lipca, z Monte-Carlo mógł powracać tylko nałogowy gracz. Zaraz jednak zdała sobie sprawę z dowolności tego przypuszczenia. Przecież na wa­

lizce nie było napisane, kiedy właściciel jej wyjechał z Monte-Carlo.

(12)

Za wagonem, do którego wsiadła, znajdował się wagon restauracyjny. M łody człowiek minął g o i po­

szedł dalej wzdłuż pociągu. Pani Teresa doznała uczu­

cia lekkiego rozczarowania. M yślała już, że będą po­

dróżowali w jednym wagonie. W tej samej chwili młody człowiek, jakgdyby odgadując i spełniając jej życzenie, zatrzymał się, powiedział kilka słów do tra­

garza i zawrócił z powrotem.

Pani Teresa szybko cofnęła się od okna. Do­

znała zabawnego uczucia zmieszania, jak dziecko przy­

łapane na gorącym uczynku jakiejś psoty. I równo­

cześnie nie mogła się powstrzymać od uśmiechu zado­

wolenia. Nowy pasażer umieszczał się tuż obok niej w sąsiednim przedziale. Tragarz dziękował mu z prze­

jęciem, więc oczywiście otrzymał hojny napiwek.

B ył to drobniuteńki szczegół, ale harmonizujący z p o ­ jęciem, jakie pani Teresa wyrabiała sobie intuicyjnie o nieznajomym. Po chwili i on się odezwał. Pani Teresa mogła się przekonać, że miał niski głos o prze- miłem brzmieniu. Sprawiło jej to przyjemność. Nic nie psuło całości obrazu.

Niecierpliwie spojrzała najlzegarek, któryfmiała na ręce. Do odejścia pociągu pozostawało jeszcze pięć mi­

nut. Ogarnęła ją nagle denerwująca nuda. W iedziała, te w drodze musi się nadarzyć okazja do zawiązania roz­

mowy i znajomości z towarzyszem podróży, kiedy ją tak zainteresował. 1 chciała, aby pociąg już jak naj­

prędzej był w ruchu. Niewyraźnie kształtowało jej się w duszy wrażenie, że w momencie, kiedy pociąg ru­

szy, rozpocznie się jakiś nowy okies w jej życiu.

(13)

Zaraz jednak przywołała się do porządku machi­

nalnym wzruszeniem ramion. N ow y okres w życiu...

M oże romantyczne porwanie przez nieznajomego z pla­

cu Świętego Marka i potem dwadzieścia pięć lat sie­

lanki w zacisznem ustroniu, zdała od świata, jak w ja­

kiejś noweli Maupassanfa? Takie rzeczy m ogły się roić w głowach szwaczek, albo panienek ze sklepu.

I pani Teresie przypomniała się właśnie zabawna po­

stać szwaczki, która przychodziła do domu jej rodzi­

ców do szycia. Nazywała się panna Emilja, była w y­

soka, chuda, romantyczna i niesłychanie wymowna.

Ustawiała sobie maszynę w rogu stołowego pokoju przy balkonowych drzwiach, i całemi dniami słychać było dwa zbliżone do siebie terkoty: maszyny do szy­

cia i głosu panny Emilji. Uciechę w domu stanowił pe­

wien charakterystyczny zwrot, którego stale używała w opowiadaniach: „W ięc powiedziałam sobie: za bar­

dzo się zagalopowałaś, moja panno*.

Pani Teresa powtórzyła sobie to samo.

— Za bardzo się zagalopowałaś, moja panno.

I pomyślała z lekko drwiącym uśmiechem, iż ten styl panny Emilji był najodpowiedniejszy do poziomu

jej uczuciowych dygresyj.

Ale to nie znaczyło, aby miała się wyrzec zamia­

ru zawiązania znajomości z intrygującym ją młodym człowiekiem. Do jednej rzeczy musiała się szczerze

przed sobą przyznać: że nigdy w życiu nie spotkała m ężczyzny, któryby się odrazu tak jej podobał. To, że jechał w stronę Wiednia, nasunęło jej przypuszcze­

nie, że mógł być Polakiem. Również dobrze jednak

(14)

mógł być Szwedem, Anglikiem, Niemcem, w każdym razie miał typ wybitnie północny. Był w ysoki, szczu­

pły, bardzo zgrabny i widocznie wysportowany, blon­

dyn o suchej, nerwowej twarzy. Miał prześliczne rę­

ce i to przedewszystkiem zwróciło uwagę pani Teresy i zachęciło ją, żeby przyjrzeć mu się uważniej. W szyst­

ko jej się w nim podobało: jasne, energiczne oczy, ładnie wykrojone, trochę zm ysłowe usta, czoło, małe przystrzyżone wąsy. Kiedy go pierwszy raz zobaczyła w wielkim składzie szkła na placu Świętego Marka, był ubrany w garnitur zadziwiająco podobny do jed­

nego z garniturów jej męża, tylko w stylu ubrania nie miał tej przesadnej angielszczyzny, którą Karol doprowadził już prawie do karykatury. Cenne szkła stanowiły jedną z namiętności pani Teresy. Ze spo­

sobu, w jaki nieznajomy szkła oglądał, odgadła, że musi się na nich znać i lubić. Od momentu zresztą, w którym oboje zwrócili na siebie uwagę, oglądanie szkieł stało się już tylko pretekstem do wzajemnej, dyskretnej obserwacji. Pani Teresa widziała, że wzbu­

dziła w młodym człowieku niezwykłe zaciekawienie.

....Pociąg był już w pełnym biegu. Pani Teresa podniosła się z miejsca, chcąc zdjąć walizkę, w której miała książki na drogę. Ale sprzączka od paska przy walizce tak jej się jakoś zaplątała w siatkę, że nie mogła dać sobie rady. Siedzący nawprost niej pasa­

żer, typowy Niemiec, który ani na chwilę nie spu­

szczał z niej oczu, pośpieszył jej z pomocą i, korzysta­

jąc z okazji, chciał rozpocząć rozmowę. Pani Teresa przecięła to odrazu i zabrała się do czytania. Jednakże

10

(15)

starczyło jej zaciekawienia zaledwie na pół stronicy.

Fotem udawała już tylko, że czyta, przysłuchując się rozmowie, którą prześladujący ją Niemiec zaczął pro­

wadzić ze swoim sąsiadem, również Niemcem. M ó­

wili o wojnie. Ponieważ pani Teresa wracała do- Warszawy wskutek alarmującego listu męża, po którym

otrzymała jeszcze i telegram, gwałtownie wzywający ją do powrotu, więc ją ten temat zaciekawił. Niewiele rozumiała coprawda, bo Niemcy mówili bardzo prędko

i niewyraźnie, a ona wyszła już najzupełniej z wpra­

wy w mówieniu po niemiecku, jednakże to zrozumiała,, że obaj panowie uważali wybuch wojny za nieuniknio­

ny. W obec tego list męża nabrał w jej myślach po­

ważniejszego znaczenia. W Wenecji list i telegram przyjęła z pewnem lekceważeniem.

Taki rozumny człowiek, jak Karol, i wierzy wszystkim warszawskim plotkom.

Przychodziło jej także na myśl, że może na dnie tej łatwowierności kryła się pospolita zazdrość. Ka­

rol był pozornie dość obojętny i pozostawiał jej naj­

zupełniejszą swobodę, ale nie lubił, gdy na zbyt dłu­

gi przeciąg czasu wyjeżdżała sama. W ydało jej się więc, że skorzystał z pretekstu alarmów wojennych, żeby ją prędzej ściągnąć do Warszawy, tem bardziej, źe tym razem projekt wyjazdu na Lido szczególnie mu się nie podobał. Sam miał zamiar wybrać się na sier­

pień do Karlsbadu i namawiał żonę, żeby wstrzymała*

się z podróżą do sierpnia. Tłumaczył jej, źe lipiec jest jeszcze za wczesnym miesiącem na Lido. Pani Teresa uparła się jednak, wojując argumentem, źe po-

11

(16)

irzebna jej była koniecznie natychmiastowa zmiana wrażeń. Przez całą wiosnę chorowała na nerwy, co się objawiało stanem ^nieokreślonego przygnębienia i apatji. Marczyński, młody lekarz, który bywał u nich w domu i nawet prowadził z panią Teresą lekki flirt, określił jej cierpienia jako początki psychastenji. Pa­

ni Teresa pierwszy raz w życiu usłyszała o takiej cho­

robie, ale podobała jej się nazwa i dlatego chętnie przy­

jęła djagnozę. Wiedziała, dlaczego mąż był tak prze­

ciwny jej wyjazdowi na lipiec. Traf chciał, iż w tym samym czasie wyjeżdżał zagranicę Marczyński i cho­

ciaż zapowiadał, że udaje się do Francji, w głowie Osieńskiego napewno się zrodziło podejrzenie, że Fran­

cja zamieni się w Wenecję. Podejrzewając to, był zresztą na najfałszywszej drodze. Panią Teresę dziwiło nawet, że jej uczony Karol, który z wielkiem znawstwem rozprawiał o psychologji jednostek i mas, w tej spra­

wie okazał się tak złym psychologiem. Osieński z ła­

tw ością mógł towarzyszyć żonie na Lido, ponieważ nie miał żadnych obowiązkowych zajęć i trudnił się tylko po dyletancku nauką, ale właśnie może dlatego traktował swoje prace z niesłychaną powagą. 1 upla- nowawszy raz, że może wyjechać dopiero na sierpień, bo w lipcu musi jeszcze;- pracować, za nic na świecie nie zmieniłby postanowienia. Skończyło się więc na tem, że pani Teresa wyjechała sama. Mąż miał przy­

jechać po nią do Wenecji, po ukońcżeniu kuracji w Karlsbadzie. Tymczasem?; wszystkie te plany po­

krzyżowała wojenna panika, która zaczynała się już szerzyć po Europie.

- 12

(17)

Jedną z tajemnic suggestji jest to, te najsilniej działa wówczas, gdy występuje niespodziewanie i przy­

padkowo. Pani Teresa miała bezwzględne zaufanie do rozumu swego męża i, mimo to, nie mogła się prze­

jąć jego wiarą w możliwość wybuchu wojny, gdy jed­

nak to samo usłyszała od dwóch nieznajomych Niem~

ców, których rozmowy nie rozumiała nawet dokładnie*, wojna stała się dla niej odrazu czemś realnem i bli-

skiem.

Ale zarazem było to dla niej jeszcze pojęcie zu­

pełnie martwe. Groza wojny nie potrafiła wzbudzić w jej wyobraźni najmniejszego oddźwięku. Z okresu wojny japońskiej, w którym była dorastającą panienką, pozostały jej jak najmilsze wspomnienia. Nigdy w ż y ­ ciu nie bawiła się tak dobrze, jak wówczas. W szyscy znajomi, których powołano do wojska — wrócili cali i nietknięci. 1 opowiadania ich o bitwach i o Man- dźurji nie budziły w niej wcale zaciekawienia. Ta obojętność była trochę naturalna, trochę narzucona.

Uważała, że sprawami wojny i rewolucji m ogły się zaj­

mować tylko „społeczniki*, typ, do którego czuła in­

stynktowną odrazę. Zawdzięczała zaś to uczucie da­

lekiej kuzynce z Litwy, pannie Józefie Borskiej, zapa­

lonej działaczce społecznej. Panna Borska fanatycz­

nie kochała naród, ale w stosunku do poszczególnych jednostek, które go tworzyły, potrafiła ziać tylko pogardą i nienawiścią. Ponieważ wciąż wszystko mu­

siała poprawiać i reformować, więc na każdym kroku wywoływała awantury. He razy zjawiała się w domu rodziców pani Teresy, zawsze musiała na dole stoczyć

— 13 —

(18)

wojnę ze stróżem, a na górze z pokojówką, która jej otwierała drzwi. Do pani Teresy czuła szczególną niechęć i prześladowała ją stale sarkazmami i morała­

mi. Raz jej tłumaczyła, że fryzowanie włosów jest obyczajem, godnym dzikich plemion murzyńskich, in­

nym razem patrząc, na jej starannie utrzymane ręce, cedziła przez zęby przeciągłym litewskim akcentem.

— Jak ktoś ma takie ręce to znaczy, że nie pra­

cuje. Próżniactwo jest niemoralne i niespołeczne, więc takich rąk nie powinno się pokazywać, żeby już przy­

najmniej nie dawać złego przykładu innym.

W wesołym, pełnym życia podlotku, jakim była pani Teresa, ta kuzynka zawsze szaro ubrana, z gład­

ko zaczesanemi włosami i żółtemi zębami, budziła gro­

zę i obrzydzenie i na długie lata stała się symbolem kobiety, pracującej społecznie.

Z całego zagadnienia wojny panią Teresę inte­

resowała w tej chwili właściwie tylko jedna rzecz: czy brałby w niej udział młody człowiek, który jechał w sąsiednim przedziale.

— Może dlatego z taką zamyśloną miną szedł przez peron — przemknęło jej przez głowę. I w y­

obraziła go sobie w wojskowym mundurze. O czyw i­

ś c ie — rosyjskim, bo te najlepiej miała utrwalone w pa­

mięci. Wogóle me lubiła mundurów i nie uważała, żeby był to strój, podnoszący urodę, jednakże musia­

ła przyznać, że nieznajomemu z Wenecji i w mundu*

rze byłoby bardzo do twarzy.

Ogarnęła ją lekka melancholja.

— 14 —

(19)

Pomimo pootwieranych naprzestrzał okien, w wa­

gonie było niemożliwie duszno i gorąco. K oło oknaf przy którem siedziała pani Teresa, snuł się długą smu­

gą dym z lokom otywy. Kilka razy zwęglone iskierki uderzyły ją w twarz. Zauważył to siedzący nawprost niej Niemiec i, przerywając polityczną rozmowę, znów

się do niej zwrócił.

— M oże pani zechce zamienić się ze mną na miejsca. Dym nie będzie pani tak dokuczał.

Podziękowała mu chłodno, chociaż z wielką ochotą byłaby skorzystała z tej uprzejmości. Wciąż miała w myśli poznanie się z młodym człowiekiem z Wenecji, i zdjął ją nagły lęk o wygląd. Twarz mia­

ła już zwilgotniałą od gorąca. — Niech mi się teraz sadze po twarzy rozmażą, to dopiero będzie ładnie — myślała, sięgając pośpiesznie do torebki po lusterko.

Na szczęście, wygląd jej nie był jeszcze tak straszny, jak sobie wyobrażała. Jednakże dłużej sie­

dzieć przy oknie było niepodobieństwem. Dym stawał się coraz czarniejszy i gęstszy, i chwilami wiatr wpędzał

go do wnętrza przedziału. Pani Teresa wyjrzała na korytarz. P o drugiej stronie wagonu powietrze było zupełnie czyste.

Postanowiła wyjść na korytarz.

1 nagle ogarnęło ją takie wzruszenie, jak na pensji, kiedy wychodziła z ławki do tablicy, nie bę­

dąc zupełnie pewna zadanej lekcji.

— Śmieszna jestem — rozgniewała się na sie­

bie, wzruszając ramionami.

— 15 —

(20)

II.

Ironizując: »za bardzo się zagalopowałaś* moja panno", pani Teresa była trochę niesprawiedliwa wzglę­

dem siebie. Przelotna myśl o nowym okresie w życiu byłaby naiwnie romantyczna, i zgorszenie, jakie wzbu­

dziło w pani Teresie, uzasadnione, gdyby nadzieja zmiany łączyła się bezpośrednio z osobą młodego człowieka z sąsiedniego przedziału i występowała po

raz pierwszy w jej myślach. Tak jednak nie było.

Pani Teresa wciąż żyła wyczekiwaniem jakiejś zmiany w życiu, i uczucie to występowało w niej już niemal

automatycznie.

Na czem ta zmiana miała polegać, pani Teresa nie uświadamiała sobie nawet dobrze. Teoretycznie wiedziała i wierzyła, że istotną zmianę w życiu ko­

biety może wprowadzić tylko mężczyzna. Nie zda­

wało jej się jednak, aby w stosunku do niej b yło to możliwe.

Doskonale zdawała sobie sprawę z walorów swej urody. Wiedziała, że ma słodko zm ysłowe oczy, prześliczną linję nóg, i to uważała za największe swo­

je atuty. Oddziaływanie ich poznała dokładnie, dzię­

ki licznym flirtom, w których potrafiła zachować chłodną obserwację. Uważano ją ogólnie za istotę, pozbawioną temperamentu. Ona sama przyznawała temu poglą­

dowi słuszność. Nad wszystkiemi uczuciami górowa­

ła w niej ambicja. Na to, żeby mężczyzna m ógł ją pociągnąć tylko fizycznemi zaletami, musiałby już być tak doskonałym typem piękności męskiej, żeby to

— 16 —

(21)

zwracało ogólną uwagę i zadowalało jej ambicję.

W jej podświadomych uczuciach i uświadomionych pojęciach rola m ężczyzny w stosunku do kobiety po­

legała na możliwie najświetniejszej reprezentacji. Dla­

tego też tylko taki mężczyzna mógł liczyć na jej za­

ciekawienie i w zględy, który się czemkolwiek z pośród otoczenia wyróżnił. Poza tem był jeszcze jeden mo­

tyw , który mógł ją skłonić do zajęcia się mężczyzną, mianowicie odbicie go innej kobiecie. Udawało jej się to kilka razy i za panieńskich czasów, i po wyjściu zamąż, i zawsze sprawiało jej to przyjemność.

Poza uczniakami, kolegami brata, którzy się w niej kochali za pensjonarskich czasów, pierwszym jej „flirtem- , już zupełnie poważnym, przynajmniej we­

dług jej ówczesnych pojęć, był młody Argentyńczyk, Luigi Vernon. Poznała go w Lozannie, dokąd rodzi­

ce wysłali ją po skończeniu pensji na rok, dla w ydo­

skonalenia się we francuszczyźnie. Mieszkała w pen­

sjonacie, utrzymywanym przez dwie stare panny, Niemki z Badenji, bardzo surowe i wstydliwe. W pen­

sjonacie obowiązywała prawie klasztorna reguła.

W przedsionku, w salonie i w jadalni wisiały powy- drukowy wane na kartonach wersety z Pisma Świętego, co jednak nie przeszkadzało, źe wśród gości pensjo­

natowych, przeważnie młodych panien, panowała atmo­

sfera w najwyższym stopniu erotyczna. W zasadzie młodych mężczyzn nie przyjmowano do tego pensjo­

natu, na jeden sezon jednak właścicielki zrobiły w y­

jątek dla Luigi Vernona z. powodów, które były tak niesłychanie zawiłe, źe nikt nie potrafił objąć ich

R u w tyciu. 2

— 17 —

(22)

umysłem. I Vernon królował wśród kilkunastu panien, mając dla równowagi drugiego przedstawiciela zakaza­

nej płci, w osobie podstarzałego, zgryźliwego Bułgara.

Vernon odrazu zwrócił uwagę na młodą panienkę z Rosji i zaczął jej okazywać swe w zględy. G d y mu panna Teresa wytłumaczyła różnicę między Polską a Rosją, stał się odrazu gorącym patrjotą polskim i staczał przy obiadach zaciekłe kłótnie polityczne

z Bułgarem, który był zapalonym rusofilem. Tem ujął sobie serce panny Teresy. Zaczęli prowadzić co­

raz częstsze rozmowy; Vernon tak zabawnie wym a­

wiał .Panno Tereniu*, źe zawsze doprowadzało ją to do śmiechu. Nauczył się kilkunastu polskich wyrazów i opowiadał, że się przeniesie z Argentyny do Polski.

Chodzili razem na spacery, jeździli po jeziorze, raz i drugi pod róźnemi pozorami wpadł do jej pokoju i w ten sposób w yw alczył sobie prawo składania jej ukradkowych wizyt.

C ały pensjonat wiedział, że Vernon był zakocha­

ny w pięknej Polce do szaleństwa. On sam, na każ­

dym kroku, dawał jej to do zrozumienia, tylko nie mógł się zdobyć na wyraźne wyznanie swych uczuć.

Pannę Teresę dziwiło to trochę, nie spodziewała się takiej nieśmiałości w swobodnym, aż do zuchwalstwa, Argentyńczyku. Ale zdziwienie jej miało pewien przy­

jemny odcień, wynikający z poczucia, źe to ona wła­

śnie tak potrafiła panować nad nieokiełznanym połu­

dniowcem. W głębi duszy nie bardzo jej zależało na ostatecznem wyznaniu. W ystarczał jej upajający

18

(23)

triumf, jaki odniosła, zdobyw ając Argentyńczyka, ku któremu słały tęskne spojrzenia wszystkie panny z pen­

sjonatu. W iedziała, że z końcem sezonu rozjadą się prawdopodobnie na całe życie. Małżeńskich projek­

tów, o których Vernon wciąż wspominał w swoich niedomówieniach, ani przez chwilę nie mogła brać po­

ważnie. Mimo całej sympatji, jaką m łody Argentyń­

czyk potrafił w niej wzbudzić swe mi hołdami, b ył on dla niej za bardzo obcy.

N agle jednak w szystko się zmieniło. Pewnego dnia, kiedy znaleźli się sam na sam w salonie, Vem on chw ycił ją wpół, przyciągnął do siebie 4i namiętnie za­

czął całować w usta. Stało się to tak niespodziewa­

nie, że pierwszem jej wrażeniem było: „zwarjował".

I ogarnęła ją paraliżująca trwoga. Nim ochłonęła, Vernon uciekł, spłoszony czyjem iś krokami.

O d tego momentu flirt ich przybrał inną formę.

W ciąż poszukiwali samotności i korzystali z każdej chwili, żeby się w ycałow yw ać. Trwało to przez kilka dni. W pannie Teresie obudziły się zm ysły. Żyła w nieustannym gorączkow ym niepokoju i nie mogła sypiać po nocach. W reszcie Vem on zapowiedział jej, że przyjdzie do niej w nocy. Doznała wrażenia, jak- gd yby ją zahipnotyzował. Przez całe popołudnie, drżąc ze strachu, przygotow yw ała się d o tej fatalnej nocy. Polegało to na tem , że biegała p o sklepach, szukając jak najspójniejszych koszul. W łasna bielizna wydawała jej się za bardzo panieńska i prosta. W ie­

czorem bardzo wcześnie odeszła do sw ego pokoju

(24)

i niesłychanie starannie ubierała się do snu. Wresz­

cie, gdy w pensjonacie wszystko ucichło i zbliżała się pora, w której Vernon m ógł zjawić się w jej po­

koju, zamknęła drzwi na klucz, i ponieważ przyszło jej na myśl, że tacy ludzie, jak Argentyńczycy, mogą mieć zawsze wytrychy w kieszeni, zasunęła jeszcze drzwi szafą. I odrazu mocno zasnęła.

Vernon probował jednak widocznie dostać się do niej w nocy, bo nazajutrz chłodno się z nią przy­

witał i przez cały dzień chodził ze sztywną i obrażo­

ną miną. Sprawiło jej to przykrość i już myślała, jakby go przeprosić, gdy nagle przed wieczorem zaszedł wypadek, który wstrząsnął, jak kataklizm, ci-

chem i ustalonem trybem pensjonatowego życia. Pan­

na Lisbeth Tropman, Niemka, zakochana beznadziejnie w Argentyńczyku, usiłowała odebrać sobie życie. Na­

piła się jodyny i narobiła strasznego krzyku. Na tym krzyku i dramatycznym nastroju, jaki zapanował w do­

mu, skończyła się cała katastrofa, ale właścicielki pen­

sjonatu, przerażone, wym ówiły natychmiast Vernonowi mieszkanie, i Argentyńczyk, tego samego wieczora jeszcze, przeprowadził się do hotelu. W dwa dni po­

tem wyjechał do Paryża na spotkanie rodziców, któ­

rzy przybyli do Europy. 1 przepadł. Pannie Teresie pozostały dwie strojne koszule, które podarowała przed powrotem do Warszawy pokojówce, bojąc się przy­

wozi ć je z sobą do domu.

Flirt ten pozostawił jej w duszy rozkoszne wspo­

mnienie, ale tylko do momentu, w którym zbudziły się w niej zm ysły. To, co przeżywała w ciągu kilko-

— 20 —

(25)

tygodniowego okresu „rom ansowego*, jak go nazy­

wała w myślach, wydaw ało jej się denerwującem i nud- nem. I kiedy po powrocie do Warszawy rozpoczęła już życie dorosłej panny na wydaniu, w żadnym flircie nie dopuszczała swoich wielbicieli do pocałunków.

Flirtów tych miała bardzo wiele, nazywano ją piękną panną Lubiejewską, słynęła z powodzenia u mężczyzn, mimo to jednak nie składało jej się małżeństwo. Tak, Ze wkońcu, kiedy trafił jej się Karol Osieński, zde­

cydow ała się w yjść za niego już w pewnem nastroju trwogi przed staropanieństwem.

Zresztą Osieński dość się jej podobał, więc nie b yło to małżeństwo tylko z wyrachowania. Nie b ył zbyt przystojny, ale wytworny, bogaty i chodził już w glorji przyszłej wielkiej sław y naukowej, którą mu powszechnie i chętnie przepowiadano. T o zaspokajało ambicję pani Teresy, która mogła uważać, że w yszła bardzo szczęśliwie za mąż. Osieński posiadał liczne stosunki w najlepszych sferach towarzyskich, w ytw o­

rzyli sobie bardzo miłe koło znajomych, i pani Teresa, otoczona wielbicielami i hołdami, czuła się jak naj­

bardziej w swoim żywiole. Jedyną przykrością w jej życiu była erotyczna strona małżeństwa, która męczyła ją i napełniała niesmakiem. Na szczęście temperament Karola szybko się zaczął wyczerpywać i po niedługim czasie przejawiał się już tylko w neurastenicznych wybuchach. Zato dość długo prześladował panią Teresę chorobliwą prawie zazdrością, równocześnie jednak kryjąc się z tem starannie, ponieważ, jak wie­

lu zazdrosnych m ężczyzn, wstydził się tego uczucia.

— 21 —

(26)

G dy więc pani Teresa zaczynała okazywać któremuś z wielbicieli zbytnie zainteresowanie, zazdrość Karola przejawiła się w najrozmaitszych, czasami zabawnych transpozycjach złego humoru i zdenerwowania. Pani Teresa bardzo dokładnie zdawała sobie sprawę z te­

go, i czasem, zależnie od usposobienia, widok nadąsa- nej miny męża podniecał ją do tem gorętszego flir­

tu, a czasem budził w niej pewien rodzaj roztkliwienia, jak dla bezsilnego dziecka. Bardzo prędko te odruchy tkliwości stały się jedynemi jej źywszem i uczuciami

dla męża.

Karol, przy całej swej zazdrości, sam bezwiednie podsunął jej kilku mężczyzn do flirtu. Miał on wyraźne manjactwa w charakterze i jednem z nich, może najwybitniejszem, było robienie z ludzi, z który­

mi utrzymywał stosunki, niepospolitych istot. Zwła­

szcza tyczyło się to nowych znajomych. Każdy czło­

wiek, który przekraczał po raz pierwszy próg mieszka­

nia Osieńskich, musiał tam wchodzić w aureoli nie­

zwykłości. Przez kilka tygodni nie było końca entu*

zjazmom i zachwytom. Potem Osieński zmieniał cza­

sami radykalnie pogląd, i z kilkotygodniowego nad- człowieka robił się nagle pospolity osieł. A le zda­

rzało się to stosunkowo rzadko. Wybrańcy, gdy mi­

jał ich okres, odchodzili przeważnie niepostrzeżenie w cień, zmieniani przez innych. Nieraz w stosunku do ludzi hipnotyzował się poprostu własną fantazją.

G d y zaczął u nich bywać pewien stary kawaler z wiej­

skiego towarzystwa, zamożny i elegancki, ale tak ogra­

niczony i banalny, że w żaden sposób nie można by»

— 22 —

(27)

23

ło przypisać mu choćby cienia jakiejkolwiek niezw y­

kłości, Osieński zrobił z niego najznakomitszego w Eu­

ropie smakosza tytoniu. I, upajając się własną lma- ginacją, przedstawiał g o niemal jak jakiegoś maga, który kombinował w laboratorjum rzadkie i wyszukane gatunki tytoniu, poszukując możliwie najw yższego stop­

nia narkozy.

Pani Teresa szybko poznała w szystkie manjactwa męża i przestała g o traktować poważnie. Usuwała się od niego i zyskiwała coraz więcej sw obody.

Osieński z biegiem czasu zaczął się przyzwyczajać do tego, że zaw sze miała przy sobie jakiegoś admiratora, i jeśli nie przestał być zupełnie zazdrosnym, to w każ­

dym razie przejawiało się to znacznie rzadziej i słabiej.

Rozwijała się w nim choroba serca i to pochłaniało głównie jeg o uwagę. Poza tem wrócił do zaniedba­

nych w pierwszych latach małżeństwa prac nauko­

wych. W tem był także przedewszystkiem manja- kiem. M iał w dorobku twórczym dwie kilkonasto- stronicowe broszury z zakresu socjologji, którą obrał za przedmiot swoich studjów, ale i to już stanowiło duży rezultat, zw ażyw szy, że całe lata schodziły mu

na stwarzaniu sobie warunków pracy.

Rozpoczął ją w majątku rodzinnym, ale bardzo szybko doszedł do wniosku, że potrzebna mu była atmosfera miejska. W obec tego sprzedał majątek i przeniósł się do W arszawy. Tu w yłoniły się jednak now e trudności. Nie m ógł znaleźć mieszkania, któ- reby mu dogadzało. Jedne były za hałaśliwe, inne za ciche; obrawszy sobie jakiś pokój za gabinet do

(28)

pracy, przekonywał się po kilku tygodniach, że świa­

tło było niedobre, albo, źe widoki z okien na banalne, obrzydliwe kamienice1 oddziaływ ały na niego zbyt denerwująco. Wskutek tego jednem z urozmaiceń ż y ­ cia pani Teresy w ciągu pierwszych lat małżeństwa

były ciągłe przeprowadzki, przemieszkali nawet kilka miesięcy w Konstancinie. Wkońcu Osieński nabył kamienicę w Warszawie i kazał specjalnie przebudo­

wać dla siebie mieszkanie. Pani Teresa, którą zmę­

czyły już ciągłe przeprowadzki, mogła się była wresz­

cie spodziewać, źe ma na kilka lat przynajmniej za­

pewniony spokój. A le nie sprawiło jej to przyjem­

ności. Przeciwnie nawet, kiedy znalazła się w tem nowem mieszkaniu, krojącem już na wielkopański, sty­

low y apartament, ogarnęło ją poczucie ciężkiej bez­

nadziejności.

— M oże już mnie w trumnie stąd wyniosą — pomyślała.

B ył to tylko jaskrawszy przejaw tego nastroju duchowego, w jakim znajdowała się od dłuższego czasu. Dręczyło ją poczucie pustki i nudów. Karol, entuzjazmujący się zmianą, która łączyła się w jego wyobraźni z wizjami wielkiej pracy naukowej i sławy, zauważył melancholję żony, ale nie m ógł jej zro­

zumieć. Odezwał się z pewnem zniecierpliwieniem w głosie.

— W idzę, że jesteś niezadowolona. C o ci się tu nie podoba?

Wzruszyła ramionami i nic mu nie odpowiedzia­

ła. Nigdy jeszcze nie uświadamiała sobie tak jasno,

— 24 —

(29)

jak w tej chwili, przepastnej różnicy pojęć i odczu­

wań, jaka ich dzieliła. Rozentuzjazmowany mąż w y­

dał jej się płaskim, pospolitym głupcem. Pierwszy raz w życiu poczuła do niego prawdziwą nienawiść.

O czyw iście było to uczucie przelotne, które mi­

nęło, gdy uspokoiły się jej nerwy.

W nowem mieszkaniu życie potoczyło się dawnym trybem. Pani Teresa przyjmowała gości, bywała, flir­

towała, wiedziano już jednak, źe flirty te nie są groź­

ne dla jej męża. W rzeczywistości b y ły jeszcze mniej groźne niż wiedziano. Ani jeden z męźczyn, którzy zbliżali się do pani Teresy, nie m ógł się pochwalić nawet tem, źe ją pocałował. M ówiono, źe umiała pokierować swojem życiem . I ona sama wierzyła w to święcie, a nurtujące ją w głębi duszy nieokreślone pragnienie jakiejś zm iany przypisywała w chwilach

rozsądnej refleksji — zdenerwowaniu.

— 25 —

III.

Na korytarzu było świeże powietrze, ale też i pełno osób, które tak samo jak pani Teresa p ow y­

chodziły z przedziałów, uciekając przed coraz dokucz­

liwszą spiekotą. Przy wszystkich oknach potw orzyły się grupy wyglądających pasażerów i tylk o jedno o k ­ no pośrodku wagonu pozostawało wolne. Żeby do niego się dostać, pani Teresa musiała przejść obok przedziału, w którym siedział m łody człow iek z W e­

necji.

(30)

Zdecydowała się na to po chwilowem wahaniu.

Bała się, żeby nie pomyślał, źe chce zwrócić jeg o uwagę. Ale ostatecznie skrupuł był śmieszny. Nie*

znajomy nie widział jej przecież i nie m ógł się domyślać nawet, źe jadą w jednym pociągu.

Wolne okno nie miało amatorów prawdopodob­

nie dlatego, źe szyba w niem się zacięła i niepodob­

na było jej podnieść. Usiłowania pani Teresy skoń­

czyły się tylko na zabrudzeniu rękawiczek. Wyglądała, nie zwracając najmniejszej uwagi na pejzaż, który przesuwał się przed jej oczami. Daleko bardziej intere­

sował ją sąsiedni przedział.

1 nagle uczuła, źe ktoś za nią stanął. O czyw i­

ście — on. Momentalnie chwyciła znów za mosiężne zatrzaski, służące do podnoszenia szyby, i zaczęła nie­

mi szarpać. Ten manewr, obliczony na interwencję młodego człowieka, odniósł natychmiastowy skutek.

— Pani pozwoli... — usłyszała za sobą po fran­

cusku.

Zauważyła odrazu, źe miał doskonały akcent.

— To okno tak się zacięło, źe nie wiem, czy się panu uda otworzyć — odpowiedziała, unikając

wzroku młodego człowieka.

— Spróbuję.

Ujął za zatrzaski i ze skurczu rąk widać było, źe mocuje się z niemi z całym wysiłkiem, ale szyba

ani drgnęła.

Pani Teresa roześmiała się wesoło.

— Widzi pan, źe to nie tak łatwo.

W oczach młodego człowieka zamigotała złość.

— 26 —

(31)

— W tej chwili.

— Nie warto. Ręce pan sobie powala.

— Już sobie powalałem.

— Ja również. Doprawdy, niech się pan nie mę­

czy. T o okno wcale się na pewno nie otwiera.

Pani Teresa mówiła to w szystko wesołym tonem, ale w głębi duszy była podrażniona. Zamknięte oknof którego oboje nie mogli otworzyć, nabrało nagle w jej

wyobraźni znaczenia symbolu.

— Nie otworzym y sobie okna na świat... — po­

myślała, mrużąc oczy.

M łody człowiek znów zaczął wojować z szybą.

— Jakiż pan uparty.

— Nie chodzi mi o bohaterskie postawienie na swojem — odparł z lekką ironją — tylko o powietrze.

— Tu tak duszno i gorąco, że nawet otworzenie okna niewieleby pomogło.

— W ogóle w ostatnich dniach w Wenecji b yły szalone upały.

— Pan był w Wenecji? — Pani Teresa z tru­

dem powstrzymała się od uśmiechu. Udało jej się zadać pytanie tak naturalnym tonem, że m łody czło­

wiek uwierzył w jego szczerość. I nie umiał ukryć wyrazu lekkiego rozczarowania.

— Przez kilka dni — odparł po chwili. — I spo­

tykałem panią d ość często.

— Oh, to nie było trudno. Ja całemi dniami włóczyłam się po Wenecji.

— 1 wojna panią wypłoszyła?

— Tak. C zy pan wierzy w wybuch wojny?

27 —

(32)

— Owszem. Zdaje się, że tym razem już do niej dojdzie.

— C zy to będzie bardzo straszne?

— Jak dla kogo. Pani wojny nie potrzebuje się obawiać zapewne.

— Skąd pan wie?

— Ma pani krewnych w armji?

— Nie.

M łody człowiek zmienił nagle temat rozmowy.

— Pierwszy raz spotkaliśmy się w Wenecji w skła­

dzie szkieł z Murano.

— W takim razie przed czterema dniami, bo właśnie cztery dni temu tam byłam.

— Przyszło mi na myśl, że pani musi być ogrom­

ną amatorką szkieł. Czego się pani śmieje?

Panią Teresę zabawiła dziwna zgodność ich wza­

jemnych spostrzeżeń, bo przecież to samo pomyślała 0 młodym człowieku.

— Z tego, że pan tak zgadł — odparła. — Prze­

padam za szkłami.

— Mamy jednakowe upodobania.

— Przynajmniej pod tym względem.

— Przypuszczam, że znaleźlibyśmy ich znacznie więcej.

— Skąd ta pewność?

— Założyłbym się, że tak jest.

Na ustach młodego człowieka błąkał się wciąż ironiczny uśmieszek.

— Troszeczkę pozer — pomyślała pani Teresa 1 postanowiła przybrać taki sam niedbale ironiczny ton.

— 28 —

(33)

— Bardzo w ą tp ią czy będziem y mogli to spraw­

dzić w ciągu tych kilkunastu godzin, które los nam każe wspólnie spędzić w wagonie.

— Znajom ość, zawarta w wagonie, m oże mieć dalszy ciąg u kresu podróży.

— Jeśli ten kres jest jednakowy.

— A pani dokąd jedzie?

— Narazie do Wiednia.

— T o tak, jak ja. Ale sądzę, źe Wiedeń jest tylko etapem pani podróży, a nie kresem.

— Dlaczego?

— Bo pani na pewno nie jest wiedenką.

— Tak samo jak i pan nie jest wiedeńczykiem.

— Nie.

— W ięc widzi pan, źe nie mamy wspólnego kresu podróży.

— A wolno zapytać, jaki jest kres pani podróży?

— Proszę zgadnąć; skoro pan odgadł, że lubię szkła, m oże się pan dom yśli również, dokąd jadę.

M łody człow iek zmierzył ją badawczym spojrzeniem i odezwał się zdecydowanym tonem.

— Do Petersburga.

— Skąd panu to miasto na myśl przyszło?

— Bo pani jest Rosjanką.

— W Rosji jest przecież dużo miast.

— Ale pani na pewno mieszka w stolicy.

Pani Teresie podobało się to stwierdzenie jej wielkomiejskiej elegancji. Uśmiechnęła się z zadowo­

leniem. Nietrudno jej b yło odgadnąć, dlaczego m ło­

d y człowiek wziął ją za Rosjankę. Podczas jednego

— 29 —

(34)

30

z e spotkań w Wenecji przypadkowo znajdowała się w towarzystwie dwóch Rosjanek, z któremi zawarła przelotną znajomość w hotelu. I traf zdarzył, że w mo­

mencie, kiedy młody człowiek je mijał, Rosjanki rozma­

wiały bardzo głośno po rosyjsku.

— A może to Moskal?... — przemknęło jej przez myśl. — Nie, nie wygląda — odpowiedziała sama sobie zaraz. I odezwała się z lekkiem wahaniem w głosie:

— Ale pan nie jest Rosjaninem?

— Nie. |

— I nie był pan w Rosji?

— Nigdy.

Nie zdając sobie sprawy, dlaczego to robi, pani Teresa postanowiła udawać Rosjankę.

— Zgadł pan — odparła z uśmiechem. — Je­

stem Rosjanką.

— Niech pani określi teraz moją narodowość.

— Pan jest... Szwedem.

M łody człowiek roześmiał się wesoło.

— Rzeczywiście. C zy mam tak wybitnie szwedz­

ki typ?

Bardzo.

A pani znała wielu Szwedów?

Wielu nie, ale w każdym razie o typie mam pojęcie.

— I ma pani dla Szwedów sympatję?

— Bardzo dużo.

— T o tak, jak ja dla Rosjan.

Wyznanie to wywołało w nastroju pani Teresy jakby leciuteńki zgrzyt, pocieszyła się jednak zaraz,

(35)

że m łody człow iek m ógł tak mówić naumyślnie, żeby ją sobie ująć.

— W każdym razie — ciągnął ze swoim ironicz­

nym uśmieszkiem, który mu prawie z ust nie scho­

dził, — to jedno jest dobre, że nasza znajomość nie potrzebuje się obawiać wojny.

— Dlaczego?

— Bo gdybym ja b ył Niemcem, albo odwrotnie pani Niemką, a ja Rosjaninem, to wojna wykopałaby

m iędzy nami przepaść.

— Jeszcze przed wybuchem w ojny tę przepaść w ykop ie między nami Wiedeń, bo pan w yjedzie w jed­

ną stronę, a ja w drugą.

— C zy pani zatrzymuje się w Wiedniu?

— O d pociągu do pociągu.

— Ja kilka dni się zatrzymam.

W korytarzu ukazał się konduktor wagonu re­

stauracyjnego, oznajmiając, iż rozpoczęto wydawanie obiadów. M łody człowiek z lekkim ukłonem zwrócił się do pani Teresy.

— Pozwoli mi pani tow arzyszyć sobie przy obiedzie?

— Z miłą chęcią... Niech pan poczeka chwilę.

Pani Teresa przyniosła ze swego przedziału fla­

kon z wodą kolońską i ręcznik.

— Zabrudziliśmy sobie ręce, a okna nie udało się nam otw orzyć — odezwała się z lekką melancholją

w głosie.

— 31 —

(36)

Obiad skierował ich rozmowę na najrozmaitsze głośne restauracje europejskie i to dało im sposobność

do wyliczania miast i m iejscowości kuracyjnych, któ­

re znali oboje. W tym popisie młody człowiek zdy­

stansował odrazu panią Teresę. Okazało się, że znał doskonale całą Europę.

Ambicja pani Teresy ogarniała i drobnostki. Nie lubiła, żeby ktoś ją w czemkolwiek przewyższał. Nor­

malnie, opowiadania o podróżach, których sama nie o d ­ bywała, bardzo szybko znudziłyby ją i rozdrażniły.

Ale młodego człowieka słuchała z niewypowiedzianą przyjemnością. W zapale rozm owy zatracił trochę swojej pozy, lekko ironicznej niedbałości, i stawał się coraz bardziej naturalny, pełen prostoty i wdzięku.

Kiedy zaczął opowiadać o Hiszpanji, w pani T e­

resie wzbudziła się nagle niechęć do męża. Przez szereg lat O sieńscy projektowali podróż do Hiszpanji.

Karol zdążył zakupić całą bibljotekę przewodników, sprowadził nawet jakiś przewodnik kolejow y hiszpań­

ski, wciąż kończyło się jednak, na odkładaniu. Pani Teresa odżałować teraz tego nie mogła. B yła pewna, że wrażenia jej zgadzałyby się najzupełniej z wraże­

niami młodego człowieka.

— K iedy pan zdążył odbyć te w szystkie po­

dróże?!— wykrzyknęła z akcentem mimowolnego zdu­

mienia.

M łody człowiek przybrał odrazu sw oją poprzed­

nią, niedbałą pozę.

— Nie lubię siedzieć w miejscu i włóczyłem się po świecie.

— 32 —

(37)

— To chyba największa rozkosz, jaką można mieć w życiul — wykrzyknęła pani Teresa.

W głosie jej b ył jakiś akcent, który zastanowił m łodego człow ieka. O dezwał się, mierząc ją przeni-

kliwem spojrzeniem.

— A jednak, mimo pozorów, pani nie jest za­

dowolona z życia.

— Dlaczego?

— W yczułem to w tonie pani słów.

— Zamiłowanie do podróży nie jest jeszcze oznaką niezadowolenia z życia.

— Zapewne, ale ja odniosłem takie wrażenie, jakgdyby pani w podróżach nie szukała samych tylko turystycznych zaciekawień, ale chciała zapełnić jakąś

pustkę.

— Zresztą — dorzucił po chwili — m oże się mylę, może ten dziwny akcent, który mnie uderzył w pani słowach, był wyrazem tej tęsknoty rosyjskiej, dla nas niezrozumiałej.

Pani Teresa miała ochotę zawołać: Ależ ja nie jestem Rosjankąl— jednakże ugryzła się w język, w sty­

dząc się kłamstwa, które niewiadomo dlaczego po­

pełniła.

Spostrzeżenie m łodego człowieka wywarło na nią silne wrażenie. W ydało jej się, że pierwszy raz

w życiu została zrozumiana naprawdę, i napełniło ją to jakiemś nieokreślonem, aż żenującem uczuciem.

Przez chwilę unikała wzroku młodego człowieka, jak­

gd yby obawiając się, że w yczyta z jej oczu wszystkie najskrytsze myśli.

Ra* w tyciu. 3

— 33 —

(38)

M łody człowiek, machinalnym ruchem, w yjął z kieszonki od kamizelki monokl i odrazu schował go zpowrotem. Pani Teresa nie lubiła m ężczyzn

w monoklach. Uważała, że jest w tem coś niepo­

ważnego i fircykowatego. W ywarło to więc na nią troszeczkę nieprzyjemne wrażenie.

— Pan nosi monokl? — zapytała, nie umiejąc ukryć zdziwienia.

— Dlaczego to panią tak dziwi?

— T o nie jest w pańskim stylu.

— A jakiż, pani zdaniem, jest mój styl?

— Zupełnie prosty i naturalny.

— Z tego powodu właśnie, ponieważ mam jed­

no oko słabsze, używam monokla.

— Niech go pan założy.

M łody człowiek, z pobłażliwym trochę uśmiechem, spełnił jej życzenie.

— Wie pan, uśmiechnęła się pani Teresa, mojem zdaniem, monokl jest czemś tak okropnem, źe każdą twarz szpeci. A panu jest w niem do twarzy. To dziwna.

— Żałuję, źe nie włożyłem monokla w chwili, jak zaczęliśmy rozmawiać. Byłbym ten przyjemny

komplement usłyszał wcześniej.

— I jużby pan o nim zapomniał.

— Po czterech godzinach? Zbyt słabe ma pani wyobrażenie o mojej pamięci.

— Jakto, to my już cztery godziny rozmawiamy?

M łody człowiek spojrzał na zegarek.

— Nawet... przeszło.

— 34 -

(39)

Pani Teresa w tej chwili dopiero spostrzegła, że wagon restauracyjny prawie opustoszał. Pozostało tylko kilka osób, wśród nich Niemiec, z przedziału pani Teresy, który siedział przy jednym z sąsiednich stolików i popijając wodę mineralną, obserwował ich

ze zgryźliw ą niechęcią.

Pani Teresa spojrzała w okno. Szyn y drugiego toru błyszczały jak srebro. W zdłuż nasypu ciągnęły się w y­

sokie, szare skały. M chy i rysy na skałach układały się w dziwaczne obrazy. Mignęła jej potworna twarz ludz­

ka, z jednem okiem i szeroko roześmianemi ustami, za nią pies na trzech nogach. Przypomniały jej się war­

szawskie godziny nudy, kiedy z wzorów na dywanach i firankach snuła sobie w myśli fantastyczne bajki.

— Ach, raz w życiu przeżyć bajkę na jawie — po­

myślała, odchylając zlekka głow ę wtył.

— C z y m y jesteśm y znajomi, czy nieznajomi,—

odezwał się nagle jej towarzysz.

— W ie pan, że i ja już raz, w ciągu naszej rozm owy, zadawałam sobie to pytanie.

— I jak pani na nie odpowiedziała?

— Nie umiałam znaleźć odpowiedzi. A pan?

— Konwencjonalnie jesteśm y dwojgiem niezna­

jom ych ludzi, prowadzących przelotną rozmowę. Ale musi pani przyznać, źe mieliśmy takie momenty, kie­

dyśm y rozmawiali, jakgdybyśm y się znali od dzieci.

Przynajmniej ja miałem to wrażenie.

— Ja także, — odparła pani Teresa.

I uczuła, że się gwałtownie czerwieni. Zmiesza­

na i zła na siebie, otworzyła torebkę, udając, że cze­

— 35 —

(40)

goś pilnie poszukuje. Wiedziała zresztą, źe ten w ybieg jest naiwny i bezcelowy, bo m łody człowiek nie mógł nie zauważyć jej zmieszania. Nie podnosiła na niego oczu, bojąc się, aby się nie spotkać z ironicznym uśmieszkiem, który w tej chwili szczególnieby ją uraził.

M łody człowiek pierwszy przerwał kłopotliwe milczenie.

— C zy pani nie jest wyznawczynią okultyzmu?

Pani Teresa spojrzała na niego uważnie, jakgdy- by chcąc odgadnąć, jaka odpowiedź bardziejby mu się podobała. Czytała dość dużo o okultyzmie i bez trudu mogłaby udawać entuzjastkę nauk tajemnych. Ale od­

razu odpowiedziała szczerze.

— Nie.

— To tak samo, jak i ja. Szkoda. 80 okultyzm ogromnieby nam ułatwił odpowiedź na to pytanie, nad którem zastanawialiśmy się przed chwilą. Po*

prostu, powiedzielibyśmy sobie, żeśm y się znali w jed- nem z poprzednich wcieleń i teraz odnawiamy zna­

jom ość.

— A może to nie są takie bajki, jak nam się zdaje?

— Uwierzmy w takim razie w metem psychozę, przynajmniej na czas naszej rozm owy. Jak się pani zdaje, jakiego rodzaju stosunki m ogły nas łączyć

w poprzedniem życiu?

Pani Teresa roześmiała się w esoło.

— Panu pozostawiam odpowiedź na to pytanie.

Ja mam za mało wyobraźni.

— W każdym razie, nie byliśm y małżeństwem.

— 36 —

(41)

37

— Dlaczego?

— B o prawdopodobnie jużbyśm y się kilka razy zdążyli pokłócić.

— T o pan jest takim przeciwnikiem małżeń­

stwa? Przecież bywają małżeństwa bardzo szczęśliwe.

— Wiem o tem tak samo, jak i pani. Teore­

tycznie, ze słyszenia.

— A skądżeż pan doszedł do wniosku, że mo­

je małżeństwo nie jest szczęśliwe?

— Nie jest szczęśliw e, to za ostro powiedziano.

Raczej nudne i puste.

Pani Teresa zesztywniała trochę. Uwaga mło­

dego człowieka, wypowiedziana niedbałym tonem, z lekkim akcentem arogancji, uraziła jej ambicję. O d­

parła chłodno:

— Już znalazłam odpowiedź na pańskie pytanie.

Jesteśm y nieznajomi.

1 w tej samej chwili ogarnął ją strach, że może ta odpowiedź wypadła za ostro. Chcąc złagodzić

wrażenie, odezwała się szybko.

— Pan nie jest żonaty. Jak pan się zakocha i ożeni, zmieni pan jeszcze zdanie.

— Skąd pani wie, że nie jestem żonaty?

Pani Teresa nie umiała ukryć nerwowego gry­

masu.

— Pan żonaty? — zapytała takim tonem, jakby w tem było coś gorszącego.

— Nie, — uśmiechnął się m łody człowiek.

Pani Teresa wciąż nie mogła się pozbyć uczucia, że niepotrzebnie i zbyt gorąco wzięła swoje małżeń­

(42)

stwo w obronę. I nagle, odezwała się prawie niespo­

dziewanie dla samej siebie.

— Pan miał słuszność.

— Pod jakim względem?

— Doskonale pan m oje małżeństwo scharakte­

ryzował. Jest nudne i puste.

— Więc dlaczego się pani na mnie rozgnie­

wała?

— Będę szczera — odparła pani Teresa, — nie rozgniewałam się, ale czułam się trochę urażoną.

W łaściwie powinnam się była rozgniewać. N ieprzy­

jemnie jest słuchać zbyt prawdziwych rzeczy od obcego człowieka. Bo jednak — zakończyła z uśmie­

chem — nie da się zaprzeczyć, że jesteśm y sobie obcy.

— T o znaczy, że nie mamy grona wspólnych znajomych, którzyby rozpowiadali pani złośliw e plot­

ki o mnie, a mnie o pani.

— M oże to jest prawdziwe, co pan mówi, ale jakoś nie mieści mi się w głowie. Znajomość, zawarta

w wagonie, to jednak trochę za mało.

— Przepraszam, niech mi pani odpowie szcze­

rze na jedno pytanie: czy przyjemnie zeszło pani tych kilka godzin na rozmowie ze mną?

W oczach pani Teresy odmalowało się lekkie zakłopotanie.

— Proszę być odważną!

— Więc... niesłychanie przyjemnie.

— Mnie również. I zupełnie dokładnie zdaję sobie z tego sprawę, że nasza rozmowa wcale nie sprawia­

— 38 —

Cytaty

Powiązane dokumenty

Myślę, że wtedy ja też, jeśli jestem zaskoczona, a mam jakieś różne nawet odrabianie z dzieckiem lekcji to muszę mieć czas dla dzieci i jak ktoś wchodzi, to wtedy jest takie

Na skraju tej nędzy z każdą porą roku powiększaną kolejnymi elementami ubóstwa zmieszanego z estetyczną ob- ojętnością na otoczenie (zimą na ogołoconych z liści

Wydaje mi się, że historia Polonii w tym mieście, podobnie jak historia Polonii amerykańskiej, nie jest jeszcze zamknięta i że nie tylko kolejne fale emigracji z Polski

Pow ołując się n a wagę owych wydarzeń, stwierdza: „(...) kryzysy te oraz sposoby ich rozwiązywania stanow ią zasadnicze m om enty zwrotne w historii

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Dusseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się

To tym bardziej jest ważne osiągnięcie, bo medal olimpijski stał się teraz tak drogi… Zawodnicy z wielu krajów zaczęli biegać bardzo szybko 400 m, w tym zawodnicy z rejonu

trójkącie? Długość przekątnej... Jej długość wynosi. Jest to tak s iln e sterowanie, że utrudnia ono obserwatorowi ocenę tego, w ja k ie j mierze uczniowie są