• Nie Znaleziono Wyników

N arojek był niepozorny

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "N arojek był niepozorny"

Copied!
5
0
0

Pełen tekst

(1)

WINEK

Zapewne każdego, kto usłyszał o nim po raz pierwszy, uderzało przede wszystkim niecodzienne skojarzenie imienia z nazwiskiem. Nazwisko rdzennie polskie, chłopskie, zwyczajne. D o tego imię patrycjusza rzymskiego, pięknego, rosłego, nieposkrom ionego w pragnieniach i działaniach, bogatego, imię w Pol­

sce niezwykłe, niepow tarzalne, powieściowe, poniekąd baśniowe, nadane chyba jak o wyraz tęsknoty rodziców za nieziszczalnym. Nie jestem pewien, czy nie wyrządzili m u tym imieniem krzywdy, ale na pewno zamknęli w nim wszystkie swoje m arzenia i nadzieje.

Przy bliższym poznaniu uderzał kontrast drugi: postura i oczy. Postać niepokaźna, wzrost niski, rysy twarzy nie piękne, choć wyraziste, nieco niezwykłe, ale przykuw ające uwagę podczas przypadkow ego spotkania tylko na chwilę. T ru dn o powiedzieć, że sylwetka ta w rażała się w pamięć - póki nie zobaczyło się oczu, niezwykłych, płonących inteligencją, z lekko filuternym błyskiem, oczu, któ re tru d n o zapomnieć.

K o n trast trzeci, ważniejszy od tam tych, wewnętrzny: między rzeczywistą m iarą człowieka a jego m niem aniem o sobie. Najczęściej m niemanie przekracza m iarę, w tym przypadku - na odwrót.

N arojek był niepozorny. Dziwne słowo. Pisane łącznie oznacza człowieka, jakich wielu, który nie w yróżnia się n a pierwszy rzut ok a z otoczenia. Pisane rozłącznie - człowieka autentycznego, który niczego nie czyni dla pozorów.

W inek był niepozorny, lecz przede wszystkim nie pozorny.

N ie ułatw iało to życia. Ludzie postronni stykając się z nim p o raz pierwszy odnosili nieraz wrażenie nijakości. N ie m ówił ze swadą, bo wiedział, że wypadnie to nieskładnie. Zresztą ani um iał, ani chciał błyszczeć. W iedza rozległa i głęboka była głęboko ukryta, niejako n a potrzeby własne, niewiel­

kiego grona przyjaciół, a przede wszystkim jego pism.

O ile bowiem m ówić nie um iał, o tyle pisał znakomicie, jasno, dobitnie, unikając wszelkich udziwnień, wszelkich wyrazów niezwykłych. Nigdy w jego książkach nie pojawił się żaden syndrom paternu, nie pojawiła się w nich zresztą

(2)

8 WINEK

też sam oograniczająca się rewolucja. W inek takich określeń nie lubił, nie używał. D b ał pieczołowicie, by być zrozum iałym, dbał też o unikanie wszelkich słów obciążonych emocjonalnie. D latego wolał pisać o upaństwowionym społeczeństwie niż o totalitaryzm ie. W łasne predylekcje i uczucia m iały być głęboko schowane n a własny użytek; w pracach naukow ych nie było n a nie miejsca.

K iedy piszę o nim, natrafiam n a dwie trudności. Z jednej strony boję się naruszyć jego privacy. Z arów no on sam, ja k jego rodzina przywiązywali i przywiązują nadal do niej ogrom ną wagę. T o, co ważne, nie jest na pokaz. Była w tym piękna wstydliwość, świadomość, że niepowołane spojrzenie może coś zabrudzić, jakieś przeżycie, jakieś wspomnienie. To, co najbardziej własne, należy trzym ać w ukryciu.

Pryw atność była dla W inka w artością wielką i uniwersalną. Nie dom agał się praw a do pryw atności tylko dla siebie, uważał je za jedno z najważniejszych, niezbywalnych praw ludzkich. N ie lubił plotek, nie lubił obmowy, uważał, że interesować się cudzym życiem wolno tylko w stopniu dopuszczonym przez d an ą osobę. Subtelność w tej sprawie rozciągała się także n a świadczenie innym pom ocy. B ardzo uczynny, zawsze gotów jej udzielić, ale nigdy narzucić.

Rozum iał, że pom oc, podobnie ja k litość zobowiązuje, nieraz upokarza, zawsze zaś daje pew ną władzę nad człowiekiem, którem u przypada w udziale.

Poszanow anie pryw atności leżało zapewne u podstaw jego wielkiej toleran­

cji. N ie usiłował nigdy przeforsow ać swego stanowiska, narzucić go innym.

D latego też unikał ocen ludzi. Naw et, jeśli ich zasady kolidowały z jego własnymi, nie wyrzekając się własnych szanował cudze. Skoro innym ludziom ich dajm onion kazał postępow ać w określony sposób, jakież m iał praw o to kwestionować? M ógł jedynie powiedzieć, że on by tak nie postąpił, nigdy jednak nie mówił, że jego sposób widzenia spraw i jego sposób postępow ania jest jedynie słuszny i dopuszczalny. Byłoby to nieuprawnionym wywyższaniem się n ad innych ludzi. Bronił się przed wszelkim przymusem i nie chciał stosować żadnego wobec innych. Był „zasadniczy”, ale tylko wobec siebie, bez cienia zacietrzewienia i nietolerancji. T oteż w jego dom u nikt na nikogo nie podnosił głosu, nie pouczał, nie strofował. N astrój tego dom u oddaje słowo „harm o nia” . Wszelkie zadrażnienia usuw ał żart i uśmiech, a groźbą najcięższą, groźbą praw dziw ą i skuteczną, były słowa: „nie rób tego, bo się n a ciebie obrażę”, co oznaczało: będę przez ciebie cierpiał.

„D ziw ność” W inka n a tym między innymi polegała, że będąc socjologiem stosunków politycznych i zajm ując się przede wszystkim problem atyką władzy nigdy jej nie chciał dla siebie. W ładza i stosunki między nią i rządzonymi interesowały go wyłącznie jak o przedm iot badań. Zabrzm i to bardzo staro ­ świecko i niem odnie, ale on po prostu chciał wiedzieć, nie wiedzieć po coś, lecz wiedzieć dla samej wiedzy. Zdaw ał sobie oczywiście z tego sprawę, że wiedzę tak ą m ożna wykorzystać, co więcej, wykorzystać w dobrym i złym celu. Ale to

(3)

już nie była jego sprawa. Myślę, że w głębi duszy był głęboko przekonany, znowu jakże w tym staroświecki i niemodny, że praw da jest nierozłącznie związana z pięknem i dobrem , że przynieść szkody sam a nie może, a tylko jej nadużycie.

M odny jest dziś, nie tylko u nas zresztą, sukces. Uw aża go się za jedyną obiektyw ną m iarę w artości człowieka. W inkowi takie myślenie było z gruntu obce. Pogoń za sukcesem wydawała m u się czymś tak niezrozumiałym, że nie m ógł wyjść z podziwu, iż ludzie przywiązują do niego wagę. I nie była to bynajmniej p o g ard a dla powodzenia w życiu, za któ rą najczęściej kryją się frustracje, resentymenty i zwykła zawiść. Cieszył się, gdy doceniano jego prace, bolał, gdy przechodziły niezauważone. Nie dlatego jednak, że nie odniósł pow odzenia, lecz dlatego, iż był przekonany, że powiedział tam rzeczy ważne, które należycie wyzyskane m ogłyby być dla społeczeństwa przydatne.

Nie m am praw a, i tu tkwi druga m oja trudność, gdy piszę o W inku, wypowiadać się n a tem at jego osiągnięć. Od tego są specjaliści. On sam nie wypowiadał się nigdy w spraw ach, których nie znał do głębi. Głosow ania na Radzie N aukow ej nad przyznaniem stopni lub tytułów w dziedzinach, na których się nie znał, sprawiały m u przykrość. Czuł się nieuczciwy wobec ludzi, o których losie współdecydował. W iedział oczywiście, że takie są reguły funkcjonow ania w środow isku naukowym , wiedział, że uchylać się od udziału w takich głosow aniach nie m ożna, bo byłoby to z kolei nieuczciwe wobec kolegów i instytucji, ale nie pam iętam , by kiedykolwiek zadał poza swoją dziedziną pytanie lub wypowiedział n a tem at obrony lub kolokwium habilita­

cyjnego z innej dziedziny. Stał n a antypodach wobec ludzi, którzy zawsze m uszą zabrać głos i w każdej sprawie czują się powołani do zadaw ania pytań.

W kraczanie w sprawę, n a której się nie znał, było dla niego ja k nieuprawnione wkraczanie w cudze życie, niedyskrecja, czyli przejaw nierzetelności i niesubtel- ności.

Nie m ogę wypowiadać się o jego pracach. Ale W inek należał do tych rzadkich ludzi, którzy bez reszty identyfikują się ze swym dziełem. M iał rodzinę, poświęcał jej wiele czasu; m iał przyjaciół, im też czasu nie skąpił; lubił prace m anualne i wykonywał je rzetelnie, ja k wszystko, co czynił; ale wyżywał się w swojej działalności naukowej, pominięcie jego twórczości byłoby niedopusz­

czalnym zubożeniem tej postaci. Cóż m i więc pozostaje? C hyba tylko wspo­

m nieć o dram atycznej sytuacji, w jak ą popadł nie z własnej winy.

Ja k już była m ow a, podstaw owym przedm iotem jego badań było „społeczeń­

stwo realnego socjalizmu” . T u był na swoim polu, tu wiedział, jakim i narzędzia­

m i badawczymi m a się posłużyć i ja k je zastosować. Przewidywał upadek tego ustroju, a w przewidywaniu tym nie było nic z myślenia życzeniowego. Po prostu ustrój wikłał się w takie sprzeczności, że w jego obrębie nie było z nich wyjścia. N ie próbow ał prorokow ać, kiedy i ja k to nastąpi, ale pewien był, że nastąpi.

(4)

10 WINEK

Ale W inek przewidywał więcej: nie tylko upadek kom unizm u, lecz także jego przetrwanie. Zdaw ał sobie doskonale sprawę ze zmian, jakie zaszły w m entalno­

ści ludzi poddanych presjom owego ustroju, wiedział, ja k trudno będzie starych nawyków się wyzbyć, ile wysiłku i czasu będzie to wymagało. Chyba m ało kom u w Polsce tak obcy był powszechny optymizm, że wystarczy przepędzić „czer­

w onego”, by od tąd wszystko potoczyło się autom atycznie i kraj bez wstrząsów podążył ku świetlanej przyszłości. Co dla innych było kresem, poza który nie sięgali naw et myślą, dla niego było początkiem trudnego i bolesnego procesu.

K to inny po u p ad k u systemu komunistycznego w Polsce i n a świecie byłby tryum fow ał, a wszelkie późniejsze trudności byłyby dla niego potwierdzeniem własnej przenikliwości. Nie W inek. Oczywiście, cieszył się z up adku kom uniz­

m u, z odzyskania niepodległości, dostrzegał zmiany, widział szanse, jakie dawały m łodym ludziom, w tym także jego córce. Tyle tylko, że działo się to jego kosztem. Nie w sensie prymitywnym, jego osobista sytuacja m aterialna uległa zmianie n a lepsze. Ale z upadkiem dawnego ustroju cała jego wiedza okazała się z dnia n a dzień bezużyteczna. A p aratu ra pojęciowa nie pasow ała do nowych zjawisk, czuł się wobec nich bezradny, a wobec tego zbędny. Daw ny system nie m iał dla niego tajemnic, nowy był gąszczem, w którym nie istniały żadne drogow skazy ani znaki rozpoznawcze. W idział zjawiska, ale ich nie rozum iał, wiedział, że działają jakieś mechanizmy, ale ich nie znał. Nie znane były nie tylko odpowiedzi n a pytania, ale nawet same pytania, sam sposób, w jaki należało je postawić. Rządzący i rządzeni tańczyli jakiś obłędny taniec, a on nie m iał klucza do jego reguł.

W szystko, co dotąd było jego siłą, zawodziło. M ógł opisywać prawidłowo ustrój kom unistyczny, bo w ybrał pozycję obserw atora i potrafił obronić swą niezależność. Ale ta pozycja pozw alała penetrować coraz głębiej ustrój właśnie dlatego, że był spetryfikowany i niereformowalny. Teraz, na jego gruzach zmiany nabrały rozpędu. M oże m ożna je było uchwycić, ale wym agało to czynnego w nich uczestnictwa, a nie zewnętrznej obserwacji. N a to nie pozwalały ani usposobienie, ani siły.

W inek się poczuł bankrutem . Sens życia upatryw ał w badaniu świata, w którym żył; teraz nie m iał już niezbędnych po tem u narzędzi i nie m iał czasu ani sił, by je na nowo stworzyć. M ożna by rzec obrazow o, że przysypały go gruzy systemu, który chciał i pom ógł wysadzić w powietrze.

O bracały się przeciw niem u własne niewzruszone zasady: rzetelność nie pozw alała zabierać głosu w sprawach, których nie pojął do głębi; uczciwość nie pozw alała korzystać z okazji, w której m ógł zrobić oszałamiającą, m oże m iędzynarodow ą karierę; prostolinijność i praw ość nie pozwalały przenikać m otyw ów ludzi, dla których jedynym m iernikiem wartości był sukces. Poza

najbliższym kręgiem był w tym nowym świecie beznadziejnie zgubiony.

Przeszedł n a rentę, bo nie chciał brać pieniędzy za darm o. Ale najgorsze byłe;

to, że stracił m otyw ację do pracy. Cierpiał nie tyle nad tym, że nic nie pisze, ile

(5)

że pisać już nie chce. A nie chcieć już pisać znaczyło dla tego człowieka nie chcieć już żyć.

G dyby był wierzący, powiedziałbym, że wymodlił sobie śmiertelną chorobę.

Ale wierzący nie był, nie potrzebow ał ani wiary ani żadnych autorytetów , wystarczała busola wewnętrzna. A nawet gdyby był wierzący, nie m odliłby się n a pewno o śmierć, bo byłoby to nielojalnością wobec rodziny. D la niego zaś wierność, lojalność to były wartości najwyższe, którym sprzeniewierzyć się nie wolno. N ie sądzę, by kiedykolwiek pozwolił sobie choćby n a pragnienie rychłej śmierci. Tyle, że odporność jego organizm u była złamana.

W cieniu śmierci żył od daw na, właściwie od wczesnej m łodości, kiedy zapadł n a nieuleczalną chorobę. Nie bał się jej. Powiedział mi kiedyś w ostatniej chorobie, że dożył i tak wieku późniejszego niż przypuszczał. I on i rodzina wiedzieli, że jest skazany i razem czynili wszystko, by nie przysparzać sobie bólu.

Piękny człowiek, człowiek z jednej bryły, bez skazy. A choć nie m nie oceniać jego dorobek naukow y, jestem pewien, że czas, jedyny bezstronny m iernik w artości uczonego, okaże r z dla ''d n k a łaskawy.

Jan Garewicz

Cytaty

Powiązane dokumenty

Uczeń, tworząc na Facebooku dziennik (blog) znanych posta- ci historycznych, może nauczyć się kreatywnie korzystać z ma- teriałów źródłowych, szukać, redagować i

W najwyżej ce- nionych periodykach naukowych udział publikacji odnoszących się do ewolucji i historii świata żywe- go wciąż jest nieproporcjonalnie większy niż udział

żółty szalik białą spódnicę kolorowe ubranie niebieskie spodnie 1. To jest czerwony dres. To jest stara bluzka. To są czarne rękawiczki. To jest niebieska czapka. To są modne

Brihadratha porównuje się wprawdzie do żaby, ale mówi też o sobie aham asmi – „ja jestem”, to ja istnieję w tym wszystkim, co mnie otacza, ale wciąż postrzegam siebie

Tak, rozszerzenie oferty TUW PZUW o produkt D&O jest elementem ekspansji towarzystwa na rynku podmiotów medycznych, zwłaszcza szpitali.. Ten pro- dukt okazał

Zapowiedziane kontrole ministra, marszałków i woje- wodów zapewne się odbyły, prokuratura przypuszczalnie też zebrała już stosowne materiały.. Pierwsze wnioski jak zawsze:

Konsekwencje upadków postrzegane poprzez pryzmat (i) wyłącznie symptomów: złama- nia bioder, bliższego końca kości udowej oraz inne złamania i urazy; (ii) symptomów i interakcji

J.W.: Nie obawia się pani, że w związku z tym, że mówi się o oddłużaniu, szpitale przetrenowanym już sposobem zaczną się teraz zadłużać.. E.K.: Nie, bo jest graniczna data: