2. Racjonalizm i s cjentyzm jako źródła ateizmu
2.1. Racjonalizm Kartezjus za
2.1.1. Kartezjańs ki matematycyzm metodą poznania ś wiata
Przełom, który przynios ła doktryna Kartezjus za, nie byłby możliwy bez odpowiednich narzędzi – bez nowej metody badania rzeczywis toś ci. Stworzenie metody dającej wiedzę pewną ponad ws zelką wątpliwoś ć, metody uniwers alnej, którą będą s ię pos ługiwały ws zelkie nauki s tało s ię głównym has łem i pierws zym celem wys iłków Kartezjus za.
Wiedzę niezawodną, według Kartezjus za, cechuje jas noś ć i wyraźnoś ć. Jas ne i wyraźne jes t natomias t to, co jes t pros te. Metoda, która ma dawać gwarancje niezawodnoś ci, mus i zatem wykrywać pros te s kładniki myś li – takiemu zadaniu s pros ta jedynie metoda analityczna, która używana jes t w arytmetyce, i którą, z powodzeniem, zas tos ował Kartezjus z przy budowie geometrii analitycznej. „Z Roz pr awy wynika jas no, że odkrycie przez Kartezjus za geometrii analitycznej dało mu do ręki klucz, którym miał s ię zawsze pos ługiwać. Udało mu s ię z połączyć dobrym s kutkiem analizę s tarożytnych z algebrą ws półczes nych; nas tępnym krokiem, który s am s ię narzucał w s pos ób oczywis ty, było dals ze połączenie obu tych nauk z logiką. Wynikiem tego eks perymentu była metoda kartezjańs ka”
69
, pis ze Gilson. Wybór Kartezjus za nie był więc przypadkowy – matematyka, która zajmuje s ię wyłącznie włas noś ciami iloś ciowymi, była dla niego wzorem ś cis łoś ci i pewnoś ci, ws zys tkie inne nauki powinny być zatem podobne do matematyki, ws zys tkie powinny s ię pos ługiwać jedną i tą s amą metodą.
Co Kartezjus z rozumie pod pojęciem metoda? Jego definicja metody brzmi: „[…]
przez metodę rozumiem pewne i łatwe prawidła, których jeżeli ktoś będzie ś ciś le przes trzegał, ten nigdy nie przyjmie czegoś fałs zywego za prawdę, i nie tracąc na darmo żadnego wys iłku umys łowego, będzie zaws ze powięks zał s topniowo s wą wiedzę i dojdzie do prawdziwego poznania ws zys tkiego, co poznać jes t zdolny”
70
. M etodą, w ujęciu Kartezjusza, jes t więc zbiór prawideł właś ciwego wykorzys tania naturalnych zdolnoś ci i operacji umys łu ludzkiego.
Umys łu, który pozos tawiony samemu s obie jes t nieomylny, to znaczy, że nie popełnia błędu,
zaufanie, jakim obdarzano w tamtych czasach naukę oraz próby redukowania rzeczywistości do zjawisk w ytłumaczalnych przy pomocy nauk ścisłych.
68
J. Sochoń, Ateizm, dz. cyt., s. 170.
69
E. G ilson, Jedność…, dz. cyt., s. 99.
(przes ądy, namiętnoś ci, niecierpliwoś ć), i w odnies ieniu do s praw nieprzekraczających jego zdolnoś ci pojmowania
71
. Gdyby tak nie było, s łaboś ci nas zego umys łu nie ws pomogłaby żadna, nawet najbardziej zaawans owana metoda poznania.
Czym s ą pods tawowe operacje umys łu ludzkiego? Kartezjus z okreś la je jako
„czynnoś ci nas zego umys łu, przy pomocy których możemy nie obawiając s ię pomyłki dojś ć do poznania rzeczy”
72
. Istnieją dwa rodzaje tych operacji: intuicja i dedukcja. Intuicja to czys to intelektualny ogląd, który jes t tak jas ny i pewny, że nie pozos tawia miejs ca na żadną wątpliwoś ć. M ożliwoś ć zais tnienia poznania intuicyjnego jes t jednak obwarowana pewnymi warunkami: przedmiot poznawany mus i is tnieć i mus i być pros ty, natomias t podmiot poznający mus i odznaczać s ię bys troś cią i przenikliwoś cią umys łu (chodzi o umiejętnoś ć ujęcia elementów najbardziej is totnych dla badanego przedmiotu) oraz bezpoś rednioś cią ujęcia poznawczego (które wiąże s ię bezpoś rednio z działaniem intelektu czys tego – czyli intelektu kompletnie odizolowanego od danych zmys łowych).
Dedukcja natomias t jes t tym ws zys tkim, co daje s ię wys nuć w porządku koniecznoś ci z poznanych w s pos ób pewny rzeczy. Punkt wyjścia s tanowią dla niej dane dos tarczone przez poznanie intuicyjne. Poznanie oznacza więc u Kartezjus za uchwycenie na drodze intuicji, która jes t nieomylna, natur pros tych oraz ich wzajemnych powiązań. Intuicję i dedukcję okreś la Kartezjus z jako dwie drogi, które w najpewniejs zy s pos ób prowadzą do nauki. „Same zaś pierws ze zas ady poznaje s ię tylko przy pomocy intuicji; natomias t ich odległe wnios ki jedynie przy pomocy dedukcji”
73
. Obie drogi dos konale s ię uzupełniają, nie s tanowią jednak jes zcze kompletnej metody.
Kartezjus z wykłada s woją metodę nas tępująco: „Cała metoda polega na porządku i rozłożeniu tego, na co należy zwrócić s pojrzenie umys łu, aby odkryć jakąś prawdę. Otóż metody tej będziemy ściś le przes trzegać, jeżeli zdania zawiłe i ciemne s prowadzimy s topniowo do pros tych, a nas tępnie s próbujemy od intuicji tych, które s ą najpros ts ze ze ws zys tkich, wznieś ć s ię po tych s amych s topniach do poznania ws zys tkich innych”
74
. O co dokładnie chodziło Kartezjuszowi?
Za pierws ze prawidło jego metody należy uznać pos tulat metodycznego wątpienia – czyli zanegowania i odrzucenia całego dotychczas owego dorobku myś li filozoficznej, jako źródła wiedzy niepewnej i niepoddającej s ię prawdziwie naukowym kryteriom. Wątpić
70
R. D escartes, Prawidła kierowania um ysłem, tłum. L. Chmaj, Warszawa 1986, s. 15.
71
Tamże, s. 16.
72
Tamże, s. 12.
73
R. D escartes, Prawidła..., dz. cyt., s. 14.
oznacza także nieus tanne poddawanie w wątpliwoś ć is tniejących już twierdzeń, tak aby odkryć to, co jes t pewne, co może pos łużyć do budowy zupełnie nowej nauki.
Druga zas ada (drugie prawidło) mówi, iż należy podzielić każde badane (i zawiłe) zagadnienie na jak najwięks zą iloś ć częś ci – prosts zych do zbadania problemów. Kartezjus z okreś la ten etap terminem: analiza lub rozkład. Każde złożone zagadnienie trzeba przeds tawić i rozpatrzyć jako zbiór najpros ts zych zagadnień, które nas tępnie należy zbadać we ws zys tkich możliwych as pektach. Kres em poznania analitycznego jes t intuicja, która, zdaniem Kartezjus za, dos tarcza jedynie pewnych wyników poznania, a więc prawdziwoś ci rezultatów analizy nie trzeba uzas adniać.
Os tatnim punktem metody Kartezjus za jes t s kładanie (synteza) całego zbioru pros tych twierdzeń, które zos tały wyodrębnione w trakcie badania danego zagadnienia, w jedną całoś ć.
Na tym etapie powinniśmy „od intuicji tych [twierdzeń], które s ą najpros ts ze ze wszys tkich wznieś ć s ię po tych s topniach do poznania ws zystkich innych”
75
. Proces syntezy rozpoczyna s ię od intuicyjnie uchwyconych pierws zych zas ad (do których dochodzimy przy pomocy analizy), by nas tępnie przejś ć do uporządkowanej dedukcji, upewniając s ię w trakcie, czy na pewno nie pominęliś my jakiegoś s topnia i czy zachowany zos tał porządek wnios kowania (jedno twierdzenie wynika wpros t z poprzedniego). Dedukcja s taje s ię więc ś rodkiem koniecznym do racjonalnego usys tematyzowania zdań, jes t drugim po analizie s pos obem poznania, który s tanowi o metodzie racjonalnego pos tępowania w nauce
76
.
Filozofia Kartezjus za była „zuchwałym eks perymentem”, pokazującym co może s ię s tać z ludzkim poznaniem, które uks ztałtujemy na wzór matematycznej oczywis toś ci, napis ze Gils on. „Oczywis toś ć matematyki zależy zarówno od jej całkowitej abs trakcyjnej ogólnoś ci, jak i od s zczegółowej natury jej przedmiotu. Z racji całkowitej ogólnoś ci matematyki metoda analityczna może być uogólniana w nies kończonoś ć, jeś li jednak chcemy, aby dos tarczyła ona oczywis tego dowodu, nie można jej rozciągać bez zas trzeżeń na ws zelkie możliwe przedmioty. Te logiczne prawidła porządku abs trakcyjnego, które w zas tos owaniu do iloś ci dają ś cis łą naukę zwaną matematyką, po zas tos owaniu do przedmiotów bardziej złożonych aniżeli iloś ć prowadzą jedynie do dowolnych uogólnień. To przynajmniej zdarzyło s ię Kartezjus zowi, a rezultat jego ś miałego eks perymentu był katas trofalny zarówno z punktu widzenia nauk ś cis łych, jak i filozofii”
77
.
74
Tamże, s. 23.
75
Tamże, s. 23.
76
E. Morawiec, Przedm iot a m etoda w filozofii Kartezjusza, Warszawa 1970, s. 41.
77
E. G ilson, Jedność…, dz. cyt., s. 103.
matematycyzmu – jeżeli matematyka, jako najbardziej oczywis ta i pewna ze ws zys tkich nauk, jes t jednocześ nie najbardziej abs trakcyjna, wys tarczy s prowadzić ws zystkie inne nauki do tego samego s topnia abs trakcyjnoś ci, aby s tały s ię one równie oczywis te. Teza ta, pis ze Gils on, jes t jednak niczym innym, jak zwykłym s ofizmatem. Kartezjus z zapomniał o najważniejs zym as pekcie abs trakcji – abs trahowanie w pierws zym rzędzie nie polega na odrzucaniu czegoś ale na obejmowaniu czegoś , i dlatego poznanie abs trakcyjne może s tanowić wiedzę. Trzeba o tym pamiętać, zanim rozs zerzy s ię metody matematyczne na nauki, w których iloś ć nie odgrywa żadnej roli – nas ze pojęcia abs trakcyjne s ą prawdziwe, gdy dotyczą tego, co z rzeczywis toś ci zachowują, a nie tego, co z niej odrzucają. Poza tym, kontynuuje Gils on, mus imy być pewni, że przedmiot nas zego poznania jes t równie dobrze przeanalizowany (lub możliwy do przeanalizowania) jak liczby lub figury, w przeciwnym wypadku, ws zys tkie konkluzje, które otrzymamy z niekompletnie przeanalizowanych przedmiotów, chociaż poprawne logicznie, będą pozbawione oczywis toś ci właś ciwej matematyce. Jeżeli matematyką nazwiemy dowolny zbiór twierdzeń uporządkowanych w logiczny s pos ób, wyniki innych nauk nie nabiorą przez to matematycznej oczywis toś ci – doprowadzi to jedynie do tego, że wyniki s amej matematyki s taną s ię dowolne.
A jednak Kartezjus z szedł odważnie do przodu – aby upodobnić przedmioty filozoficznego poznania do przedmiotów matematyki, zredukował ich liczbę do zaledwie trzech: myś l, rozciągłoś ć i Bóg. Nas tępnie, żeby uczynić je równie pros tymi jak pojęcia liczby i przes trzeni, s twierdził, że treś ć każdego z nich możemy objąć pros tą intuicją. Problem polega na tym, że nawet pojęcia liczby i przes trzeni nie s ą tak zupełnie pros te – a co dopiero myś l albo pojęcie Boga, który przekracza przecież nas ze rozumienie. Widząc te trudnoś ci, Kartezjus z s tworzył swoją s łynną doktrynę, w której s twierdził, że jas ne i wyraźne pojęcia ludzkie s ą pros tymi naturami, które pos iadają włas ne is toty, i które są całkowicie niezależne od umys łu ludzkiego. Przyjmując to twierdzenie, zauważa Gils on, Kartezjus z przyjmował tym s amym, że nawet najmniejs zy błąd w odnies ieniu do tych is tot umys łowych mus i mieć wpływ na całą naukę, zaczynając od fizyki i kończąc na medycynie oraz etyce, a gdyby okazało s ię, że te is toty w rzeczywis toś ci nie is tnieją – filozofia matematyczna sypie s ię w gruzy.
Filozofia Kartezjus za, pis ze Gils on, s tanowiła rozpaczliwą próbę wydobycia s ię ze s ceptycyzmu, popularnego we Francji w drugiej połowie XVI wieku, była odpowiedzią na wyzwanie rzucone filozofii przez M ontaigne’a. Autor Es ejów na nowo przywołał znane ze s tarożytnoś ci argumenty na rzecz s ceptycyzmu: względny i niepewny charakter poznania zmys łowego, zależnoś ć umys łu od doznań zmysłowych i wynikającą z tego niezdolnoś ć do os iągnięcia prawdy bezwzględnej, wres zcie brak możliwoś ci rozwiązywania problemów, które pows tają ze s przecznych ros zczeń zmys łów i rozumu. Dlatego nie jes teś my w s tanie s kons truować żadnego niezawodnego sys temu metafizycznego, co dobitnie ukazuje his toria filozofii (mnogoś ć sys temów, które wzajemnie s obie przeczą). Nie ma więc s ens u wywyżs zanie zdolnoś ci ludzkiego umys łu, jak czynili to humaniś ci, powinniś my raczej uznać s łaboś ć i ignorancję nas zych władz umys łowych. Prawidłowo uks ztałtowany umys ł nigdy nie jes t pewien s woich poglądów, ponieważ wątpienie, według M ontaigne’a, jes t oznaką najwyżs zej mądroś ci. M ądroś ć, dodaje Gils on, s taje s ię więc dys cypliną umys łu, której jedynym rezultatem jest nabyta umiejętność nie wydawania s ądów. Tracą jakiekolwiek znaczenie terminy „wiem” a nawet „nie wiem”, liczy s ię tylko „co naprawdę wiem”.
Kartezjus z dobrze znał twórczoś ć M ontaigne’a, ś wiadczą o tym nawiązania do Es ejów, które znalazły s ię w Roz pr awie o metodz ie
78
, na przykład zdanie otwierające Roz pr awę: „Rozs ądek to rzecz ze ws zys tkich na świecie najlepiej rozdzielona, każdy bowiem s ądzi, że jes t w nią tak dobrze zaopatrzony, iż nawet ci, których we ws zys tkim innym najtrudniej jes t zadowolić, nie zwykli pragnąć go więcej, niźli pos iadają”
79
. Wyks ztałcenie, które zdobył w Collège de la Flèche, zgodnie z ówcześ nie panującą modą, zorientowało Kartezjus za na s ceptycyzm (s am Kartezjus z pis ze o tym w Roz pr awie), rychło okazało s ię jednak, że s tudia nie dostarczyły mu ani wiedzy pewnej, ani jas nej, ani przydatnej w życiu.
Jak wiadomo, pis ze Gils on, wielu ludzi s kończyło s woją przygodę z filozofią właś nie w taki s pos ób, jednak dla Kartezjus za zwątpienie nie było konkluzją – pos łużyło jedynie za punkt wyjś cia. Zadanie, które s obie wytyczył to znalezienie wiedzy pewnej, niewzrus zonej wiedzy, która obroni s ię przed pows zechnym s ceptycyzmem.
Pods tawowym celem Kartezjus za s tało się os iągnięcie prawdy filozoficznej przy pomocy rozumu. W Roz pr awie Kartezjus z pis ze: „pragnąłem oddać s ię wyłącznie
78
R. D escartes, Rozprawa o m etodzie, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1952.
79
Tamże, s. 20. K artezjusz nawiązuje w tym fragmencie do słów Montaigne’a: „ze wszystkich darów, jakimi natura obdarzyła człowieka, najsprawiedliwiej została rozdzielona zdolność osądu, żaden bowiem człowiek nigdy nie bywa niezadowolony z tego jej zasobu, jaki mu przypadł w udziale”, Eseje, ks. II, rozdział 17.
pos zukiwaniom prawdy” , nie chodziło mu jednak o znalezienie s zeregu prawd, jako odpowiedzi na wyrywkowe pytania, lecz o s tworzenie sys temu prawdziwych twierdzeń, opartego wyłącznie na oczywis tych i niewątpliwych przes łankach, na bezdys kusyjnie niezawodnym fundamencie
81
. Jak ten fundament znaleźć?
Paradoks alnie w zwątpieniu odnalazł Kartezjus z fundament pewności – jeżeli wątpię, to znaczy że myś lę, jeżeli myś lę to znaczy, że is tnieję. M oje is tnienie manifes tuje s ię w s amym akcie wątpienia. Świat zewnętrzny – ś wiat zmys łów, nie jes t pewny, rzeczy materialne mogą być tylko ułudą lub s nem. Podobnie s nem może być też to, co myś lę ale nie może być wątpliwoś ci, że myś lę – a więc is tnieję. Idea s zukania fundamentu wiedzy w ś wiecie wewnętrznym nie była nowa, podobną tezę pos tawił przed wiekami ś w. Augus tyn, nie próbował jednak kons truować na tej pods tawie s wojego sys temu filozoficznego, nie była to również fundamentalna zas ada jego filozofii – dopiero Kartezjus z ws kazał dobitnie, że fundamentu wiedzy należy s zukać nie w przedmiocie, lecz w podmiocie, nie w materii, lecz w ś wiadomym duchu.
Na tej myś li opiera s ię cała filozofia kartezjańs ka, pis ze Gils on, do „myś lę”
doprowadziło Kartezjus za jego zaangażowanie w oczywis toś ć matematyczną. „Była to, jak mi s ię zdaje, jedna z tych początkowych decyzji, z jakich rodzą s ię sys temy filozoficzne, w których ws zys tko jes t definitywnie uzas adnione z wyjątkiem s amej ich zas ady”
82
. Czy naprawdę filozofia mus i być tak pewna, jak pewna jes t matematyka? Jeżeli tak, to czy rzeczywiś cie możemy to os iągnąć? I w końcu, czy jes teś my pewni, że ws zys tko, co jes t, dos tępne jes t matematycznej interpretacji? W filozofii Kartezjus za, konkluduje Gils on, ws zys tko dowiedzione jes t matematycznie – ws zys tko, oprócz s amej tezy, że ws zys tkiego można (i trzeba) matematycznie dowieś ć
83
.
80
R. D escartes, Rozprawa o m etodzie, dz. cyt., s. 37.
81
K oncepcja prawdy w filozofii K artezjusza różni się od koncepcji przyjętej w filozofii klasycznej, gdzie prawda definiowana jest jako zgodność poznania z rzeczywistością. Tymczasem K artezjusz przyjmuje jako kryteria prawdy jasność i wyraźność ujmowanych twierdzeń. W Medytacjach pisze: „Jestem przekonany, że jestem czymś, co myśli, ale czyż nie wiem też w rezultacie i tego, co konieczne, abym mógł nabrać pewności?
O czywiście, co do tego pierwszego, to pewności dostarcza mi jasność i wyrazistość doświadczenia, o którym mówię, lecz nie w ystarczyłoby ono, aby mnie upewnić o prawdziwości tego, co mówię, jeśli tylko kiedykolwiek miałoby się zdarzyć, że coś, co poznałem równie jasno i dokładnie, okazałoby się fałszywe. Stąd też wydaje mi się, że mogę ustalić jako zasadę ogólną, iż wszystko to, co poznajemy bardzo jasno i dokładnie, jest prawdziwe”, Medytacje, s. 48. Jasne jest dla K artezjusza to, co stanowi bezpośredni przedmiot naszego poznania, wyraźne jest natomiast to, co pozbawione jest części obcych, czyli zawiera w sobie tylko własne elementy, zawiera tylko to, co jest jasne. K ilka zdań niżej K artezjusz przyznaje, że kryteria te najlepiej wypełniają arytmetyka i geometria. K onsekwencje takiego stanowiska omówione zostaną w dalszej części rozdziału.
82
E. G ilson, Jedność…, dz. cyt., s. 95.
83
G ilson pisze: „Istota kartezjanizmu polega na tym, że niczego nie można przyjąć za prawdę, co nie było oczywiste przynajmniej w takim stopniu, w jakim są oczywiste wnioski matematyczne; ilu można spotkać dzisiaj filozofów pośród zwolenników K artezjusza, którzy uważaliby za poprawne matematycznie jego dowody na istnienie myślącej substancji, nieskończenie potężnego Boga, a nawet wszechświata rozciągłej materii
pos zukiwania wewnątrz włas nego umys łu innych idei, których is tnienie będzie równie pewne.
Ponownie s ięga do samego początku, czyli aktu wątpienia – jeżeli wątpię, to znaczy, że wiem, iż moja wiedza nie jes t dos konała, że czegoś nie wiem w s pos ób abs olutny. Wobec tego mus i być w moim umyś le obecna idea dos konałoś ci (ponieważ wiem, że moja wiedza nie jes t dos konała) a co za tym idzie i idea bytu dos konałego, pos iadającego wszelką dos konałoś ć, jaką możemy s obie tylko wyobrazić. Takim bytem jes t Bóg. Niedos konały umys ł nie może być jednak autorem idei, z której s am czerpie wzorzec dos konałoś ci – s kąd więc wzięła s ię w nas idea Boga? Przyczyną nie może być żadna rzecz materialna leżąca poza nas zym umys łem – is tnienie ś wiata materialnego nie zos tało jes zcze przez Kartezjus za udowodnione, ws zys tko co wiemy do tej pory, to is tnienie nas zego umys łu, nic poza nim nie jes t pewne. Skoro jednak każda rzecz ma s woją przyczynę, również idea Boga mus i ją pos iadać. Co więcej, mus i to być przyczyna zawierająca w s obie co najmniej taki s topień dos konałoś ci, jaki znajdujemy w jej s kutku, a więc mus i być to byt dos konały – wieczny, nies kończony, ws zechmogący, mus i być s tworzycielem ws zys tkiego innego, co jes t poza Nim, mus i być Bogiem.
Idea dos konałoś ci, pis ze Gils on, która jes t tożsama z ideą Boga, is tnieje zatem w nas zych umys łach jako obiektywna rzeczywis tość, której nie może wytłumaczyć żadna inna przyczyna, oprócz s amego Boga. „ I doprawdy nie należy s ię dziwić, że Bóg, tworząc mnie, wprowadził we mnie tę ideę, będącą niczym znak towarowy umies zczony przez wytwórcę na produkcie”
84
, pis ze Kartezjus z. Udowodnienie is tnienia Boga było Kartezjus zowi koniecznie potrzebne do dals zych badań rzeczywis toś ci. Wiemy już, że pewne jes t is tnienie umys łu (podmiotu poznającego), pewne jes t, że is tnieje Bóg – jak udowodnić is tnienie ś wiata materialnego? Dotychczas żaden filozof nie negował tak kategorycznie is tnienia rzeczy materialnych, zauważa Gils on, s am Kartezjus z nigdy nie miał co do tego wątpliwoś ci, jednak zas ady, którymi s ię kierował, nie pozwalały mu na przyjęcie tego jak pewny fakt. Należało to udowodnić.
„Myś lę, więc jes tem” – wynika z tego, że jes tem rzeczą myś lącą i nierozciągłą, ponieważ rozciągłoś ć jest cechą materii, podobnie jak brak możliwoś ci myś lenia. Wynika z tego, że „ja jes tem czymś różnym od mego ciała i bez niego mogę is tnieć”
85
. Is tnienie mojego umys łu nie dowodzi jednak is tnienia mojego ciała, ani żadnego innego bytu materialnego ale znajdując w s obie pewne zdolnoś ci i czynności (np. zdolnoś ć porus zania s ię), mogę zakładać
zupełnie pozbawionej jakichkolwiek jakościowych elementów?”, Elem enty filozofii chrześcijańskiej, tłum. T.
G órski, Warszawa 1965, s. 220.
84
R. D escartes, Medytacje o filozofii pierwszej, tłum. J. H artman, K raków 2002, s. 63.
85
Tamże, s. 37.
przynależą do dziedziny myś li, mus zą więc być ulokowane w innej, rozciągłej s ubs tancji.
Pos trzeganie zmys łowe nie jes t ode mnie zależne, odbieram wrażenia czas ami wbrew mej woli (np. ból), jes tem więc s kłonny uwierzyć, że przychodzą do mnie od ciał innych, niż moje włas ne. Ponieważ Bóg, nie może być zwodzicielem (wyklucza to Jego dos konałoś ć) a to on zas zczepił w nas naturalną s kłonnoś ć do przypisywania wrażeń materialnym przyczynom zewnętrznym, to przyczyny te (s ubs tancje materialne) mus zą is tnieć.
Dowód Kartezjus za był najleps zym z możliwych, pis ze Gils on, problem polegał na tym, że nikomu nie przyszło na myś l przeprowadzanie dowodzenia is tnienia ś wiata – nie było to potrzebne, aż do czas u Kartezjus za. Jego próba przeprowadzenia dowodu is tnienia rzeczywis toś ci okazała s ię pierws zym krokiem w kierunku jej zanegowania. Kartezjus z chciał dowieś ć czegoś , co nie może być dowiedzione – nie dlatego, że jes t nieprawdziwe, dlatego że jes t oczywis te. Jes t oczywis te dla dus zy, dodaje Gils on, dla „pierwias tka duchowego s ubs tancjalnie zjednoczonego z ciałem”, nie dla umys łu a Kartezjus z był wyłącznie oddzielonym od ciała umys łem. Umys łem, który według autora Medytacji, miał byś tak radykalnie odrębny od materii, żeby jej is tnienia trzeba było dowodzić a jednocześ nie tak ś ciś le związanym z materią poprzez czucie, żeby jej is tnienie dało s ię udowodnić. Nawet metafizycy wiedzą, konkluduje Gils on, że takich przeciwieńs tw nie da s ię pogodzić.
Teoria poznania w sys temie Kartezjus za to ogromny przełom w his torii filozofii – oto człowiek w akcie poznania nie ujmuje już transcendentnej w s tos unku do umys łu rzeczy, lecz jego idee. Przedmiotem poznania przes taje być s ama rzecz a s taje s ię nim idea, pojęcie.
Całoś ć proces u poznawczego rozgrywa s ię wyłącznie w ś wiadomoś ci, umys ł chwyta tylko idee, którym, dzięki gwarantowi prawdziwoś ci poznania – Bogu, odpowiadają jakieś wzory (jakieś rzeczy) na zewnątrz. Pojęcie s taje s ię jedynym terminem bezpoś rednio os iągalnym przez myś l. Odwrócony więc zos tał kierunek poznania, które nie przebiega już od rzeczy do umys łu ale odwrotnie – od umys łu do rzeczy
86
.
Prawda, rozumiana w s tarożytności jako zgodność poznania z bytem pozamyś lowym, zos tała s prowadzona przez Kartezjus za do podobieńs twa danego pojęcia (przedmiotu myś li) do jakiejś rzeczy pozamyś lowej. Zagubiony zos taje, tworzony od wielu wieków, obraz racjonalnoś ci ś wiata – byt pos trzegany w filozofii klasycznej jako trans cendentny w s tos unku do człowieka, pos iadał s am w s obie rację tego, że jes t i czym jes t, natomias t poznanie, które informowało o jakimś konkretnym przedmiocie, było inters ubiektywnie komunikowalne i s prawdzalne. W s tarożytnoś ci jednym z motywów racjonalnoś ci było powiązanie rozumu z
86
P. Mazanka, Źródła sekularyzacji i sekularyzm u w kulturze europejskiej, Warszawa 2003, s. 207.