• Nie Znaleziono Wyników

dawnO, dawnO temu...

rzędy ławek oraz ośmiobocz-ną wieżę widokową. pewien architekt, którego nazwiska nie jestem pewien, zaprojek-tował moją najpiękniejszą część – skrzydło zachodnie, reprezentacyjne. w nim za-mieścił okazałą klatkę scho-dową z holem ozdobionym sztukateriami i podwójnymi przeszklonymi drzwiami. po jego obu stronach stały dwa piece kaflowe, podłogę po-krywały barwne płyty kamienne. na parterze znajdowały się również szatnie, kuchnie, spiżarnie, pralnie, prasowalnie oraz kredens. czy ktoś jeszcze pamięta, do czego służyło to pomieszczenie? żaden pałac nie mógł się bez niego obyć.

przechowywano w nim zastawy stołowe, sztućce, obrusy i wszelkie dekoracje, które stawiano na stołach. na przeciwległych ścianach półpiętra umieszono cztery tonda symbolizujące żywioły i witraże w oknach. na końcu schodów były ogromne i przeszklone drzwi ozdobione kolorowymi szkiełkami z motywami wici roślinnej. Byłem z nich wyjątkowo dumny. na piętrze pojawiły się sypialnie z do-brze wyposażonymi łazienkami, pokój dla pań, palarnia dla panów, garderoba, pokój dla dzieci i biblioteka. Gdy państwo jeszcze spali, służba nie wchodząc do prywatnych apartamentów, mogła przemieszczać się w reprezentacyjnym skrzydle wąskim i ciemnym korytarzem, na końcu którego było palenisko, dzięki któremu rozprowadzano ciepło po części pomieszczeń. Była również winda, ale nikt nią nie jeździł! umieszczano w niej gorące potrawy, które z kuchni wjeż-dżały na piętro. Kilkanaście lat później, tj. w połowie wieku XiX, dołączono do mnie jeszcze dwa budynki: wolnostojącą oranżerię oraz budynek skrajny.

nadbudowano nad nim piętro i łącznikami scalono oranżerię, po czym dodano go do reprezentacyjnego skrzydła. powstała w mych wnętrzach sala balowa/

jadalna z emporą dla orkiestry, oranżeria, sala lustrzana i mieszkania obsługi.

do skrzydła południowego, bo tak je nazwano, przechodziło się przez pokój bi-lardowy, a z niego schodami w dół podążało się do sali jadalnej, dalej oranżerii i sali lustrzanej. w najstarszej mej części powstały pokoje gościnne, a w dobudo-wanych oficynach pomieszczenia dla służby.

wystawne wnętrza nie były jedynym moim atutem. Krajobraz wokół był równie zachwycający. Otaczało mnie dwadzieścia hektarów parku ogrodzonego wysokim, kamiennym murem zwieńczonym dachówką. na tym terenie nie byłem sam. północno-wschodni obszar zajmował folwark, obok którego był wybieg dla koni. znajdowały się tam także stajnia, niedźwiedziarnia, największy jak na tamte

czasy w europie maneż oraz szklarnia, w której wnętrzach hodowano kwiaty, aby dekorować moje sale. nie sposób też nie wspomnieć o uroczym stawie z karpiami, w którego wodach odbijały się wszelkie barwy parku.

ten czas wspominam najlepiej. moja sielanka trwała do czasu, gdy właściciele postanowili się przenieść. pod koniec życia Hugona ii Henckel von donnersmarck jego żona wanda von Gaschin namówiła męża na przeprowadzkę do jej rodzinnej posiadłości w Krowiarkach. pozostawiła tutaj po sobie wiele pamiątek w postaci swoich fundacji, m.in.: przydrożną kapliczkę nazywaną „panienką” i kościół p.w.

podwyższenia Krzyża świętego. Hrabina bardzo lubiła konie; czasem jak przez mgłę widzę jej ducha, siedzącego w salonie na piętrze. wpatruje się ona w palący ogień w kominku. nagle wstaje, schodzi po schodach, przebiega dziedzińcem spoglądając na moje mury, siada na konia by po chwili zniknąć pod osłoną nocy.

Słychać wtedy jedynie tętent oddalającego się konia. twarz hrabiny zawsze jest niewidoczna. do dzisiaj niewielu o niej pamięta, mimo iż przez długie lata jedna z głównych ulic Siemianowic nosiła jej imię.

moim nowym właścicielem stała się Spółka akcyjna zjednoczonych Hut Królewskiej i laura, a nowym mieszkańcem na początku XX w. – dyrektor spółki ewald Hilger. za jego rządów doprowadzono kanalizację, w łazienkach pojawiła się bieżącą ciepła i zimna woda oraz odnowiono moją najładniejszą część – skrzydło za-chodnie. nie wiedziałem wówczas, że mój dobry czas się kończy… nastał rok 1915 i pan Hilger wyjechał do Berlina, zostawiając mnie samego na kilka lat. w czasie powstań śląskich pełniłem rolę kwatery powstańczej, a w mych reprezentacyj-nych wnętrzach skrzydła południowego trzymano konie. w tamtym okresie bardzo ucierpiały dwa z moich pięciu skrzydeł. w 1925 wprowadził się do mnie Józef Kiedroń wraz z małżonką i dziećmi. to pani zofia tak pięknie opisała mnie w swo-im pamiętniku. Szkoda że już wtedy nie byłem w dobrej kondycji. zdewastowane wnętrza skrzydła południowego, zawalony dach oficyny, zniszczona lampa na dziedzińcu i zapuszczony park mocno odbiły się na moim wizerunku. próbowałem im zaimponować, ale nie udało się. Gdy w 1932 r. zmarł pan Józef, zostałem sam.

w 1934 wyburzono mi jedno skrzydło odsłaniając cały dziedziniec. w czasie ii wojny światowej wylano nowy strop w skrzydle południowym, wbudowano mi ścianki dzia-łowe oraz wybito nowe okna, dzieląc mnie na mieszkania.

w pozostałych wnętrzach urządzono biura. ucierpiała na tym moja klasycystyczna elewacja. „modernizację”

zaprojektował w 1942 r. architekt o nazwisku Bulla. w latach 1945-46 stałem się ośrodkiem stacjonowania garnizonu wojska polskiego.

nastał rok 1947, wydawało mi się, że to co złe mam za sobą. marzyłem o tym, aby ktoś oto-czył mnie właściwą opieką… w mych wnętrzach zostało otwarte przedszkole, zawodowa szkoła górnicza i klub studencki „Siemion”. powstały też siedziba pttK oraz mieszkania dla pracowników kopalni. zniknęły w tym czasie prawie wszystkie piękne piece, które mnie ogrzewały, dekoracje, resztki oryginalnego wyposażenia oraz zegar, który od wieków odmierzał upływający czas.

eksploatowano mnie do granic możliwości, nie przeprowadzając remontów. Byłem pamiątką po niemcach, a w prl-u nie dbano o to, co powstało za czasów przynależności śląska do niemiec. Gdy mój dach zaczął przeciekać i walić się, wszyscy mnie opuścili.

w 1991 roku zainteresowała się mną gmina i próbowała zabezpieczyć. Jednak na jednej z sesji rady miasta radni podjęli decyzję o sprzedaży. Od tego czasu kilku możnych chciało mnie wskrzesić. czasem snuli tylko plany, czasem coś próbowali robić. zdarzało się, że nawet mnie niszczono. mój obecny właściciel od jakiegoś czasu próbuje mnie odbudować. choć z zewnątrz będę podobny do siebie sprzed lat, to moje wnętrza będą już zupełnie inne. czy tego chcemy, czy nie – czas upły-wa. świat idzie do przodu więc ja również muszę się dostosować. za kilka tygodni zacznie się wiosna, wszystko ponownie obudzi się do życia. a ja? może to będzie mój czas… Jeśli kiedyś będziesz przechodził obok, spójrz na mnie i uśmiechnij się.

wtedy i ja uśmiechnę się do ciebie.

Siemianowice, jak wspominają najstarsi mieszkańcy, były nazywane „miastem zieleni”. pod koniec XX w. nazwa ta była jeszcze w pełni uzasadniona. parki, ogro-dy, rozległe tereny pokryte zielenią, czyniły Siemianowice niezwykle atrakcyjną miejscowością. Stare widokówki i fotografie, nawet te czarno-białe z czasów po ii wojnie światowej, pozwalają dojrzeć mnóstwo zieleni – uzasadniającej tytuł zainspi-rowany wspomnieniami przywołanymi przez ilzę K., urodzoną w Siemianowicach, a mieszkającą obecnie bardzo daleko – w namibii. pani ilza wspomina swoją ro-dzinną miejscowość tak: „(…) o Siemianowicach mówiło się „śliczne miasteczko”, bo było tam mnóstwo parków, zadbane uliczki, piękna architektura. Było też znane wśród miejscowych jako „die Stadt im Gruenen” ze względu na otaczające laski, obfitość parków, zielonych skwerów. (pani ilza) pamięta, że było bardzo zielono”.

Siemianowickie parki, liczone podczas jednej z tegorocznych audycji radiowych prowadzonych przez redaktor Beatę tomanek, osiągnęły liczbę 7! to wszak dużo