• Nie Znaleziono Wyników

Avielką godność tego pokornego sługi Króla nieba i ziemi, któremu świętość taką nadarrała AYładzę i tylu sproAva-

dzała proszących. — Szukałem go oczyma, ale napróżno;

20

nigdzie dostrzedz go nie mogłem, gdy ktoś z obecnych na zakrystyą mi wskazał, .dodając, że tam spowiada, Była już wtedy piąta godzina z wieczora, a on dopiero przyj­ mował ludzi, przybyłych dnia poprzedniego. ^ Nie było za­ tem nadziei dla mnie, abym mógł przed końcem dma wi­ dzieć się z Proboszczem z Ars, skoro stałem ostatni w dłu­ gim rzędzie czekających. Mimo to nie żal mi było czasu,, tak byłem zachwycony i szczęśliwy; cieszyłem się, że się napatrzę dowoli, jak święty Kapłan kończy swój dzień; a nazajutrz rano, jak go rozpoczyna.

„Tymczasem ksiądz Vianney z zakrystyi me wychodził. Drzwi jej się otwierały dla wychodzących od niego peni­ tentów i zamykały się za wchodzącymi. Widziałem na twarzy wchodzących skupienie, zakłopotanie lub niepokój; wracali spokojni, uradowani, opromienieni. Jeden z nich, młody jakiś rzemieślnik, przechodząc obok mnie,' zatrzymał się n a g li: „ H a ! zapomniałem, — rzekł do siebie, — będę musiał wrócić do n iego!“ I stanął w końcu szeregu cze­ kających, aby dopiero na drugi dzień lub za dwa dni do­ stać się do Proboszcza.

„Dwie godziny błyskawicą mi tu zeszły: nie liczyłem się z czasem, tak wszystko, com widział, przepełniało du­ szę moją Bogiem i uczuciem wieczności. Wreszcie noc już zapadła, a coraz więcej pobożnych przybywało do kościoła. Powiedziano mi, że to godzina wspólnej modlitwy wieczor­ nej, na którą parafianie, przez świętego Proboszcza w pra­ ktykach chrześciańskich wyćwiczeni, również pilnie cho­ dzili, jak rano na Mszą św. — Wreszcie ksiądz Yianney wyszedł z zakrystyi i ukazał nam się na ambonie. Gdym jego zobaczył, wszystko dokoła znikło mi z oczu. Miał^ na sobie komeźkę, której cały dzień nie zdejmował. Cała jego powierzchowność świadczyła o jego cnotach i niepo­ spolitej świętości. Wycieńczone jego ciało świadczyło _ o straszliwej jego pracy, o jego umartwieniu i ascetyzmie, z których, jak Bossuet powiada, idzie wyniszczenie czło­ wieka, straszne dla natury, ale pełne powabu w porządku nadprzyrodzonym; ono bowiem zabijając naturę, daje i y -

cie łaski. Ciało ks. Yianney tak wątłe i pochylone zda­ wało mi się wielkiem i majestatycznem. Szedł z głową pochylona; długi i obfity włos jego spadał mu na ramiona

21

i otaczał twarz jakoby białym wieńcem poświaty. Zadrża­ łem ze wzruszenia, gdy obok mnie przeszedł i gdym się kraju sukni jego dotknął Wszyscyśmy padli na kolana, i powtarzaliśmy za nim modlitwy, jakie z ambony odma­ wiał głosem tak- słabym, źe zaledwo jakiś głuchy szmer słów jego mnie dolatywał. Jego.znużenie i wycieńczenie było aż nadto widoczne; ale tern więcej dziwiła jego cu ­ downa niezmordowana praca w konfesyonale i w kościele całemi dniami i nocami.

„P o pacierzu zszedł z ambony, wyszedł z kościoła głó- wnemi drzwiami, i z gołą głową w komeżce przeszedł na plebanią wśród szpaleru pobożnych, którzy padali na ko­ lana, przyjmując jego błogosławieństwo.

„Widziałem już, jaki wpływ wywierał Proboszcz z Ars na drugich, sam czułem się nim przejęty; więc osięgną- łem cel mojej pielgrzymki. Trudno było zaprzeczyć, że ksiądz Yianney niezwykłym był człowiekiem, kiedy doń napływały takie tłumy, jak do miejsc najcudowniejszych. Widziałem to, więc mogłem był wyjechać z Ars i dać już dobre świadectwo. Za przykro było mi atoli wyjeż­ dżać, nie pomówiwszy z świętym i bez jego błogosławień­ stwu. Dopytywałem się, jakim sposobem najprędzej do­ stać się do niego. Mężczyzna jakiś, który ustawiał przy­ bywających w porządku, a którego wziąłem za kościelnego, powiedział mi, że gdy przyjdę o czwartej z rana, będę mógł się z Nim widzieć i tegoż dnia wyjechać. Postano­ wiłem więc na czas stanąć na miejscu.

„Wreszcie wszyscy wyszli z kościoła. Okoliczny lud wracał do domu, Arsanie przyjmowali do siebie pielgrzy­ mów. I ja wróciłem do hotelu, gdzie zastałem towarzy­ szów z omnibusu i kilka osób z Marsylii. Ich obecność tlomaczyła się. głośnym cudem, jaki niedawno temu Pro­ boszcz z Ars był wyjednał dla kogoś z tego miasta. Przy wieczerzy rozmowa toczyła się wyłącznie o nadzwyczajnym mężu, któregośmy wszyscy przybyli podziwiać. Każdy w różny sposób wrażenie swre opisywał.

„Przybyłem tu jedynie z grzeczności dla mej żony,— mówił pewien Marsylijczyk, —■ ale cieszę się, żem przybył; bo teraz wiem, co to religia.“ — Czułem, że poczciwy ten •człowiek więcej sobie myślał, niż był zdolen wyrazić.

22

„Nazajutrz, było tu w piątek 11 września 1857 roku,., o czwartej przede dniem pobiegłem do kościoła. Zdawało mi się, że wszystkich wyprzedzę; ale-mnie większe zdzi­ wienie spotkało, niż dnia pierwszego. Tyle już ludzi pil­ nowało drzwi zakrystyi, żem bardzo odległe miejsce dostał. O której godzinie przybyliście tu ? — zapjJałem mych są­ siadów. — O drugiej po północy. — A ksiądz Proboszcz o której? — O północy. — I gdzież je st? co robi teraz? — Jest tam pod chórem, spowiada kobiety. To zwykłe jego zajęcie w piątek rano. Mężczyzn będzie słuchał po Mszy św. — W ięc pocóż tu ci wszyscy ? — Pilnują swego miejsca, aby się. dostać do konfesjonału, gdy na nich ko­ lej przyjdzie. — A kiedyż tu przyszli? — Równocześnie z Proboszczem. Stali już u drzwi, gdy kościół o północy otwarto. — Osłupiałem na to wszystko. Wiedziałem, ze człowiek cudów dokazuje, gdy chodzi o przyjemność lub interes; że gotów długo wyczekiwać, byle dobre dostać miejsce na widowisko jakie. Ale pojęcia me miałem i nigdy nie widziałem, aby człowiek był gotów poświęcić swój. czas i spoczynek dla dobra duchowego. I scena ta, przy­ pominająca mi czasy pierwszego chrześciaństwa do łez mnie rozrzewniła. Z równą więc przyjemnością, co dnia poprze­ dniego, i z równem zapomnieniem o sobie i o czasie, pa­ trzałem na wszystko, modliłem się i rozmyślałem, przejęty tern Bożem tchnieniem, jakie się tu rozlewało.

„Markotny przecież byłem na kościelnego, że mi nie doradził czuwać całą noc u drzwi kościoła. _ Z jakim ża­ lem patrzałem, jak się czynnie krzątał, ustawiając przyby­ wających, odpowiadając wszystkim łagodnie i do cierpliwo­ ści pobudzając drugich. Ujął mnie jego spokój, podobało mi się jego miłe ułożenie; dopytywałem się więc o niego, i ze zdumieniem dowiedziałem się, że owym mniemanym kościelnym jest człowiek z wyższego towarzystwa, który nawrócony i uzdrowiony przez Proboszcza z Ars, przez wdzię­ czność poświęcił się zadaniu, w którem go tyle podziwia­ łem. Pomagał świętemu Proboszczowi,.utrzymując porzą­ dek w kościele, podczas gdy on spowiadał; a ponieważ spowiadał do dwudziestu godzin dziennie, nie małe było to zadanie jego pomocnika. Słysząc o tern poświęceniu, zro­ zumiałem, jak święci, czyniąc rzeczy niepodobne, pociągają

23

i drugich, zęby się pokusili o toż, i tak się stają najczyn- niejszymi, najpłodniejszymi i n aj dobroczynnie] szy mi z ludzi , nietylko przez to, co sami czynią z zaprzaniem się siebie,

lecz i co czynić innym dają z równem poświęceniem. .,0 szóstej wikaryusz odprawił Mszą świętą. Proboszcz zaś słuchał jeszcze spowiedzi niewiast. Wreszcie o sió­ dmej, po tej zabójczej dla każdega innego pracy od samej północy, -wyszedł z konfesyonału spokojny i swobodny jak zwykle i udał się do zakrystyi, aby się do Mszy świętej przysposobić. Ja zaś, pragnąc koniecznie pomówić z nim, otrzymać jego błogosławieństwo i tego jeszcze dnia wyje­ chać, przemocą wdarłem się do zakrystyi za wikaryuszem, „Pozostań tu pan, — rzekł mi tenże, — może ks. Pro­ boszcz zechce cię wysłuchać przede Mszą.“ Proboszcz je­ dnak, czytając jasno potrzeby w duszach, nie uwzględnił mej prośby; dał mi czekać i ubrał się do Mszy św. Zy­ skałem przynajmniej tyle, żem był blisko niego, żem uczuł łagodny a przenikliwy wzrok jego, i żem był obecny jego przygotowaniu się do Mszy św. Zauważyłem wtedy nie­ zmierne wyniszczenie jego ciała, a mimo to wielką sprę­ żystość i siłę jego ruchów. Poszedłem za nim do ołtarza świętej Filomeny, do której on miał szczególniejsze nabo­ żeństwo. U tego ołtarza najczęściej Mszą św. odprawiał i tu wielkie cuda otrzymał. Przeróżne na tym ołtarzu wota świadczą, wiele tu kalek i nędzarzy zostało pocieszo­ nych. Razu jednego, gdy u stóp tego ołtarza otrzymał nagłe uzdrowienie powietrzem rażony, który rzucił krukwie i począł chodzić, jak gdyby na wszechmocne słowo Zbawi­ ciela, a lud głośno objawiał swój podziw i wdzięczność, święty kapłan, zakłopotany temi publicznemi objawami, modlił się do świętej z pokorą: „O święta Filomeno, pro­ szę cię, takich łask udzielaj mi tajemnie! Uzdrawiaj lu­ dzi, gdy do domu wrócą, a mnie niegodnemu oszczędź ta­ kiego zawstydzenia.11

„P o Mszy św. chciałem się zbliżyć do Proboszcza, ale mnie tłumy rozdzieliły od ń ieg o; nie mogłem się do zakrystyi dostać. Znów stanąłem zdała i przypatrywałem się dalszym jego czjmnościom. Ukazał się w komeźce u ołtarza; tłumy pielgrzymów rzuciły się ku niemu, poda­ jąc mu szkaplerze i koronki do poświęcenia; wreszcie

dzieci którffii błogosławił. Zaspokoiwszy wszystkich, wszedł do bocznej zakrystyi, gdzie kilka pań czekało na mego na naradę. W godzinę potem wrócił pod chor i zaczął słu­ chać mężczyzn. Nie mogąc się do mego dócisnąc, zaczą­ łem się niecierpliwić w duchu; lecz wnet, po chwili zasta­ nowienia, zawstydziłem się; gdyż w rzeczy samej, widząc człowieka, który 'wszystkie chwile życia dla innych po­ święca, niegodną by było rzeczą, żałować trochę sił i czasu na to, żeby poczekać nieco na rozmowę z nim. W iociłem więc znów do uczuć cierpliwości i uwielbienia, które mnie już nie opuściły do końca.

„Już dziewiąta wybiła, a ruch dokoła zakrystyi mc się nie zmniejszył; dla mnie pozostawała ona zawsze nie­

dostępną. Kilka tylko pań ku oburzeniu powszechnemu, przecisnęło się przemocą. Czasami Proboszcz sam wywo­ ływał niektóre osoby; a wtedy nikt się o to nie skarży , bo każdy widział, że sobie najnieszczęśliwszych wybiera. Pani jedna z Marsylii z dwiema córkami, jedną niemą, drugą chromą, czekała tylko krótką chwilkę Od czasu do czasu grono penitentów pojednanych juz z Bogiem przyj­ mowało Komunią świętą z rąk wikaryusza. Gdy niekiedy powstawał jakiś ruch niespokojny czy szepty pomiędzy cze­ kającymi, człowiek, którego wziąłem za kościelnego, łago­ dnie do porządku wszystko przywoływał.

„Od dziesięciu godzin, bez chwili odpoczynku trwał mąż Boży w pracy, najmniejszego nie okazując znuzema. Jam przybył cztery godziny po nim ; byłem po prostu bezczynnym świadkiem, a mdlałem z głodu i zmęczenia; i już myślałem o odwrocie, gdy raz jeszcze pokusiłem się o ostateczny szturm-do zakrystyi. Z a pomocą uprzejmego kościelnego stanąłem wprost drzwi; gdy jo swię y o u o rzył, poznał mnie i wpuścił. Stanęliśmy naprzeciw siebie, nie chcąc mu zabierać drogiego czasu, stawiłem mu w krótkości dwa zapytania, na które mi odpowiedział bardzo rozumnie i bez namysłu, stanowczo, bez najmniejszego wa­ hania, ale też i bez pospiechu. . . , , *

„Zwykle człowiek musi namyślić się i rozwazye rzecz bv roztropnie sobie począć, — u Proboszcza z Ars mą­ drość płynęła z natchnienia. Jego spokój, uwaga i przy­ tomność'” umysłu, w takich warunkach zdumiewały mnie.

25

B oć on od północy był w pracy, bez chwili wypoczynku, wysłuchał około stu osób. — Jakiś penitent klęczał już u konfesjonału, czekając za spowiedzią; a nowi przypły­ wali do kościoła, jak rosnące fale morskie. Święty zaś ka­ płan był zawsze gotów służyć wszystkim, bez zniecierpli­ wienia się, nie okazując zmęczenia, z równą dla wszystkich serdecznością, wszystkim z równą przytomnością umysłu zdrowych rad udzielając. Było w tern coś nadludzkiego, i każdy, co zechce się zastanowić, musi tu przj^znać dzia­ łanie łaski, udzielającej potężnej swej mocy człowiekowi, wiernemu jej poruszeniom. Odpowiedział mi równie szy­ bko, jak ja mu pytanie zadałem.

„A teraz proszę Ojca o jednę jeszcze łaskę, — doda­ łem w końcu, — jadę do Rzymu pomodlić się na gro­ bach świętych Apostołów, udziel mi Ojcze swego błogosła­ wieństwa, któreby mi w tej podróży towarzyszyło.

„Na wspomnienie Rzymu, twarz ks. Yianney rozpro­ mieniła się radością, podniósł oczy; głęboki, do dna duszy sięgający wzrok jego jakąś iskrą się zapalił.

„Jedziesz Pan do Rzym u! — zawołał — zobaczysz Ojca świętego! . . . O módl się za mnie u grobów świętych Apostołów.

„Po krótkiej wymianie kilku jeszcze wyrazów, skłoni­ łem się, on mi pobłogosławił; ucałowawszy mu rękę, po­ żegnałem go, szczęśliwy, wzmocniony na duchu i głęboką czcią przejęty.

„Korzystając z wolnej chwili, puściłem się jeszcze zwie­ dzić Ars, któregom dotychczas nie znal. Wszystkie pra­ wie domy zamieniły się na domy zajezdne dla podróżnych, i na składy przedmiotów pobożnych. W e wszystkich oknach były różne portrety ks. Yianney. Kupiłem sobie jeden z najlepszych; a doszedłszy do zamku, wróciłem się do kościoła na katechizm Proboszcza. Były to jego zwy­ kłe przedpołudniowe nauki, do których w niezmordowanem poświęceniu czerpał nowe siły po tak uciążliwej pracy w konfesyonale. Kościół był znów tak przepełniony, że za- ledwo jakie takie miejsce dostałem.

„Wymowa ks. Vianney nie w słowach się mieściła. -Skutkiem wycieńczenia sił głos jego tak był słaby, przy tern wymowa skutkiem utraty zębów tak niewyraźna, że

dzieci, którym błogosławił. Zaspokoiwszy wszystkich, wszedł do bocznej zakrystyi, gdzie kilka pań czekało na mego na naradę. W godzinę potem wrócił pod chór i zaczął słu­ chać mężczyzn. Nie mogąc się' do niego docisnąć, zaczą­ łem się niecierpliwić w duchu; lecz wnet, po chwili zasta­ nowienia, zawstydziłem' s ię ; gdyż w rzeczy samej, widząc człowieka, który wszystkie chwile życia dla innych p o­ święca, niegodną by było rzeczą, żałować trochę sili czasu na to, żeby poczekać nieco na rozmowę z mm. Wróciłem wił^c znów do uczuć cierpliwości i uwielbienia, które mnie

już nie opuściły do końca. . .

„Już dziewiąta wybiła, a ruch dokoła zakrystyi nic się nie zmniejszył; dla mnie pozostawała ona zawsze nie­ dostępną. Kilka tylko pań ku oburzeniu powszechnemu, przecisnęło się przemocą. Czasami Proboszcz sam wywo­ ływał niektóre osoby; a wtedy nikt się o to me skarżył, bo każdy widział, że sobie najnieszczęśliwszych wybiera. Pani jedna z Marsylii z dwiema córkami, jedną niemą, drugą chromą, czekała tylko krótką chwilkę. Od czasu do czasu grono penitentów pojednanych już z Bogiem przyj­ mowało Komunią świętą z rąk wikaryusza. Gdy niekiedy powstawał jakiś ruch niespokojny czy szepty pomiędzy cze­ kającymi, człowiek, którego wziąłem za kościelnego, ago- dnie do porządku wszystko przywoływał.

„Od dziesięciu godzin, bez chwili odpoczynku trwał mąż Boży w pracy, najmniejszego nie okazując znużenia. Jam przybył cztery godziny po nim ; byłem po prostu bezczynnym świadkiem, a mdlałem z głodu i zmęczenia, i już myślałem o odwrocie, gdy raz jeszcze pokusiłem się o ostateczny szturm-do zakrystyi. Z a pomocą uprzejmego kościelnego stanąłem wprost drzwi; gdy je -św ię ty otwo­ rzył, poznał mnie i wpuścił. Stanęliśmy naprzeciw siebie, nie chcąc mu zabierać drogiego czasu, stawiłem mu w krótkości dwa zapytania, na które mi odpowiedział bardzo rozumnie i bez namysłu, stanowczo, bez najmniejszego wa­

hania, ale też i bez pospiechu. , ,

„Zwykle człowiek musi namyślić się i rozwazyc rzecz by roztropnie sobie począć, — u Proboszcza z Ars mą­ drość płynęła z natchnienia. Jego spokój, uwaga i przy­ tomność umysłu, w takich warunkach zdumiewały mnie.

25

B oć on od północy był w pracy, bez chwili wypoczynku, w ysłuchał' około stu osób. — Jakiś, penitent klęczał już u konfesjonału, czekając za spowiedzią; a nowi przypły­ wali do kościoła, jak rosnące fale morskie. Święty zaś ka- plan był zawsze gotów służyć wszystkim, bez zniecierpli­ wienia się, nie okazując zmęczenia, z równą dla wszystkich serdecznością, wszystkim z równą przytomnością umysłu zdrowych rad udzielając. Było w tem coś nadludzkiego, i każdy, co zechce się zastanowić, musi tu przyznać dzia­ łanie łaski, udzielającej potężnej swej mocy człowiekowi, wiernemu jej poruszeniom. Odpowiedział mi równie szy­ bko, jak ja mu pytanie zadałem.

„A teraz proszę Ojca o jednę jeszcze łaskę, — doda­ łem w końcu, — jadę do Rzymu pomodlić się na gro­ bach świętych Apostołów, udziel mi Ojcze swego błogosła­ wieństwa, któreby mi w tej podróży towarzyszyło.

„Na wspomnienie Rzymu, twarz ks. ■ Yianney rozpro­ mieniła się radością, podniósł oczy; głęboki, do dna duszy sięgający wzrok jego jakąś iskrą się zapalił.

„Jedziesz Pan do R zym u! —- zawołał — zobaczysz Ojca świętego! . . . O módl się za mnie u grobów świętych Apostołów.

„P o krótkiej wymianie kilku jeszcze wyrazów, skłoni­ łem się, on mi pobłogosławił; ucałowawszy mu rękę, po­ żegnałem go, szczęśliwy, wzmocniony na duchu i głęboką czcią przejęty. _

„Korzystając z wolnej chwili, puściłem się jeszcze zwie­ dzić Ars, któregom dotychczas nie znał. Wszystkie pra­ wie domy zamieniły się na domy zajezdne dla podróżnych, i na składy przedmiotów pobożnych. W e wszystkich oknach były różne portrety ks. Yianney. Kupiłem sobie jeden z najlepszych; a doszedłszy do zamku, wróciłem się do kościoła na katechizm Proboszcza. Były to jego zwy­ kłe przedpołudniowe nauki, do których w niezmordowanem poświęceniu czerpał nowe siły po tak uciążliwej pracy w konfesyonale. Kościół był znów tak przepełniony, że za- ledwo jakie takie miejsce dostałem.

„Wymowa ks. Yianney nie w słowach się mieściła. Skutkiem wycieńczenia sił głos jego tak był słaby, przy tem wymowa skutkiem utraty zębów tak niewyraźna, że

zaledwo mogłem go dosłyszeć. Ale wymownemi były: wy­ raz jego trfarzy, jego ruchy, a nadewszystko wym owny po­ waga jego życia i wpływ jego uczynków.^ To też, cóż za potężny wpływ wywierał on na słu ch a czów !... Była to ostatnia, ale najpiękniejsza scena, jaką widziałem. Tłum ludzi wszelkiego stanu i wieku, a mianowicie kobiet z dzie­ ćmi na ręku, skupiał się u jego stóp, na stopniach ołta­ rza i na ziemi; wszyscy z wytężonymi ku mówiącemu

wzrokiem i uwagą. Niedosłyszane słowa tłomaczjT nam wyraz jego ruchów i twarzy. Drżał on z przerażenia, mó­ wiąc o grzechu; płakał na wspomnienie obrazy Bożej; pro­ mieniał, jak gdyby w zachwycie, gdy mówił o miłości Bo­ żej ; to rumieniąc się, to znów blednąc na^ przemian. Zre­ sztą wyrazy płynęły mu z łatwością. Mówił nam o celu człowieka, którym jest szczęście w Bogu. Mówił, że grzech oddala nas od Boga, a żal i pokuta znów nas d o Ni e g o zbliżają. Był to jego codzienny przedmiot, a rozwijał go sercem" Choć słów nie słyszałem wszystkich, czułem wszy­ stko, co miał na myśli, raz po raz zaledwie jakiś wyraz pochwytując. Było w tern coś cudownego! Wypowiadał takie trafne m yśli: „Dziwna rzecz, spotykałem ludzi, któ­

rzy żałowali, że nie kochali B oga ; alem nigdy nie spotkał nikogo,- coby był żałował, że Go kochał.'1

„Nie było tu wymowy zdumiewającej i porywającej, ra­ czej namaszczenie słów ks. Vianney przenikało i zagrze­ wało. Jak drugi święty Jan, ciągle powtarzał: „Moje dzieci!11 a tłumy słuchały go, jak ojca uwielbianego. Na­ prawdę tu trzeba było przyjść malarzowi, któryby chciał przedstawić kazanie Chrystusa Pana na górze.

„Z uderzeniem dwunastej, Proboszcz z Ars skończył mówić i wrócił na plebanią, gdzie w modlitwie i _ umar­ twieniu miał zaszerpnąć sil do dalszej pracy za dwie, trzy godziny. W godzinę potem wyjechałem z Ars, uwożąc z sobą błogosławieństwo ks. Yianney i niezartą pamięć

Powiązane dokumenty