• Nie Znaleziono Wyników

W

naszym życiu gubimy wiele rzeczy bez rozgłosu. Łatwo obywamy się bez wielu przedmiotów codziennego użyt-ku. W mowie i piśmie rezygnujemy z niektórych wyrazów i zwro-tów – zubożamy język.

Kościół znajduje się w fazie, w której wiele spraw zanika w nim niepostrzeżenie i stopniowo tonie w zapomnieniu. Ury-wają się międzyludzkie przyjaźnie, tak że później człowiek się pyta, czy w ogóle istniały. Niejedno wydarzenie ginie w słabnącej pamięci, po utracie niektórych przedmiotów odczuwamy nawet ulgę lub uśmiechamy się na myśl o tym, czego nam ubyło. Nie ma człowieka, który wszystko zachowuje, wszystko wytrzymuje.

A zacierająca się w pamięci wielu ludzi postać Jezusa! Czy procesowi określonego zobojętnienia można zaradzić? Czy my aby nie żyjemy już w czasach „po Chrystusie”? Ktoś zauważa, iż Jego życie było li tylko świetlną migawką i pozostawiło po sobie w historii przelotny ślad. O szczęściu mówić mogą rzekomo je-dynie ci, którzy ów błysk w dziejach sami przeżywali. Lecz my, późno urodzeni, wychodzimy z tego okresu historii rzekomo jakby z pustymi rękoma.

Lecz Jezus działa przezornie. Komnata w wyższej kondygnacji Wieczernika, w wynajętym na tę okoliczność salonie jerozolim-skiego domu, staje się miejscem, w którym On wznosi swój jakby kruchy pomnik. W pożegnaniu z uczniami nie ogranicza się do dobrotliwych i kojących słów. Aby swemu Kościołowi nie zatrzeć się w pamięci, obiera chleb i wino, w których się urzeczywistnia.

Bez Eucharystii Jezus pewnie rychło zniknąłby nam z pola wi-dzenia. Bez owego „pomnika swej miłości” ów dobry Człowiek z Nazaretu pozostałby może imponującą postacią, lecz w rzeczy-wistości kimś z zaprzeszłego już dnia wczorajszego.

O uprzedzającej miłości Jezusa Chrystusa świadczy fakt, że po Jego wywyższeniu my nie pogrążamy się w próżni lub nie jesteśmy li tylko swego rodzaju bezbarwnym stowarzyszeniem.

On pragnie być dla nas wszystkich Przyjacielem również wtedy, kiedy dla naszych oczu już więcej nie będzie uchwytny. Swe Ciało podaje także Judaszowi! Sam posiada dostateczną samoświado-mość, iż także po swoim odejściu pozostanie ośrodkiem swe-go Kościoła. Eucharystia jest darem, jakieswe-go człowiek osobiście i własnoręcznie nie jest w stanie wyprodukować. Nie potrafi go sobie przyswoić na drodze samoobsługi.

Będąc w podniosłym nastroju, nie wmawiamy sobie tylko obecności Jezusa. Ten „u góry” nie musi sobie czegoś niezwykłego wymyślić, aby „tu na dole” z nami pozostać. I nam, późno naro-dzonym, musi stworzyć okazję do spotkania z Nim. A ponieważ nasze zmysły zaczynają działać w żywym kontakcie z zewnętrzną rzeczywistością, On podsuwa nam coś, co jesteśmy w stanie objąć zmysłami. Jezus nie chciał pozostawić po sobie jakiegoś niezro-zumiałego dla nas symbolu.

W Wieczerniku spoczywający wokół stołu uczniowie niczego się nie spodziewają. Eucharystia jest prezentem Jezusa, ukrytym darem Jego obecności. Podczas pożegnalnej uczty pada proste i nigdy niesłyszane zdanie: Bierzcie – oto moje Ciało, oto moja Krew! Tym jestem Ja! Takim jestem! Takie jest wśród was niebo!

Niezawodnie, trwale, nieodwołalnie. Ja jestem obecny, kiedy wy duchowo będziecie odchodzili. Są to proste znaki, poprzez które w obliczu swej śmierci Jezus daje nam siebie jako „chleb łaski”.

Tym mamy żyć. Poprzez swą obecność w Chlebie On nigdy nas nie opuści. Jeden i ten sam dar miłości dla wszystkich, którzy z pustymi dłońmi proszą o ów Boży klejnot-upominek.

W tych znakach może kryć się to, co mnie przychodzi tak ciężko: bez reszty być obecnym. „Rzeczywista obecność”, jak powiadają teologowie: cudowna możność Jezusa nieograniczo-nej obecności dla nas, Jezusa nigdy od nas nieodchodzącego.

Być może, że ja osobiście zdobywam się bardzo rzadko na taką postawę: człowiek obecny. Ja gubię nie tylko przedmioty, lecz zatracam samego siebie. Sam doświadczam siebie jako istoty z gruntu roztargnionej, obecnej tylko połowicznie, jako osoby miotającej się, duchowo nieobecnej.

Uczciwie muszę przyznać się do tego, jak bezmyślnie czasem do NIEGO się modlę i w Eucharystii Go przyjmuję. Jego obec-ność uchodzi nieraz mojej uwadze. Podobnie jak blakną stare freski, tak Bóg może znikać z mej pamięci. Lecz w Eucharystii przemawia do mnie anielska cierpliwość Jezusa. Jeżeli w moim życiu prawdopodobnie w bardzo wielu Mszach nie zawsze uczest-niczę z pełną atencją, a niektóre modlitwy recytuję tylko na wzór

„językowych ćwiczeń”, ON jest zawsze obecny w pełni i bez reszty.

Każda Msza jest moim wołaniem za Tym, który mnie regene-ruje, przemienia mój świat. Swą obecnością pragnie mnie uzdro-wić z choroby mej izolacji. Najgorsza byłaby sytuacja, gdybym ja mojego Boga miał już „dość”, gdyby Kościół zaczął cierpieć na duchową chorobę zestarzenia.

My żyjemy na koszt Jezusa. On się wydatkował. To my pozwa-lamy się „zarazić” Jego witalną siłą. Kto Jego przyjmuje, podejmu-je ryzyko. Na pierwszy rzut oka to ja podejmu-jestem tym, który opowiada się za Nim; czyniąc to, mogę odtąd rozwijać w sobie Jego święte życie i dać się prowadzić tam, dokąd sam (jeszcze) nie chcę.

A pod koniec, w uroczystość Bożego Ciała, robimy coś szcze-gólnego. Opuszczamy nasze domowe pielesze i progi Kościoła i z Eucharystią wkraczamy na drogi, które przemierzamy co-dziennie do pracy, do szkoły, na zakupy. Wokół nas wszystko jest nowe i inne: kwiaty, sztandary, baldachim, złota monstrancja i „tantum ergo” z chórem kościelnym, kadzidło, słońce, wiatr

i zmienna pogoda. Kościół nie jest dzisiaj zawstydzony, lecz raczej bez-wstydny w tym, co lubi i co jest mu drogie. A my pokazujemy Panu nasze miejsca, które czasami wymagają zmian.

Jezusa nie można unieruchomić w murach kościoła i w taber-nakulum. On jest „Osobą publiczną”. Pragnie kontaktu ze swym stworzeniem, z ludźmi ubogimi w Boga, aby także im zaoferować przedsmak nowego nieba i nowej ziemi. W ulicznym pochodzie eucharystycznego Jezusa nasz rozdarty świat ma się przedostać do świateł Wielkanocy. Stworzenie i codzienność świata są współ-autorami dzisiejszej liturgii. My nie jesteśmy zgromadzeniem ludzi wtajemniczonych, lecz obywatelami dnia dzisiejszego, kro-czącymi we wspólnym orszaku ku czci Boga żywego. A zatem:

dlaczego by łamanego chleba nie umieszczać w monstrancji?

Świętujmy więc pokorę naszego Boga, który jest w centrum świa-ta i którego Kościół nigdy nie utraci. Albowiem tuświa-taj sświa-tajemy oko w oko z posługiwaniem Boga na rzecz człowieka.

Ewangelista Jan o znaku łamania chleba w czasie Ostatniej Wieczerzy wspomina tylko ubocznie – w kontekście zdrady Juda-sza – rozjaśnia to wydarzenie dopiero scena umywania nóg. Boże posługiwanie człowiekowi dokonuje się „na wysokości oczu”, w geście przyjaźni, uczestnictwie, ze zrozumieniem dla ludzkiej nieudolności. Piotrze: „Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział” (J 13,7).

Głębia przemiany, jaka ma miejsce – a której dokonuje Bóg – wyrasta z miłującego serca, które jest gotowe do oddania wła-snego życia za przyjaciół (J 15,13). Znajduje swój wyraz za fami-lijnym stołem, ma swe miejsce w atmosferze dyskretnej domowej zażyłości. Na niezliczonych obrazach Ostatniej Wieczerzy wyko-nanych przez arcymistrzów malarstwa, oczy Apostołów często-kroć nie koncentrują się na chlebie. Stołownicy są raczej speszeni i wsłuchują się z napięciem w słowa wypowiadane przez Jezusa.

Wygląda na to, jakby – podobnie jak Piotr – jeszcze nie rozumieli, w czym rzecz. W napiętym oczekiwaniu wyczuwają, iż tajemnica

będzie im wyjaśniona. Gdy to następuje, nie pozostaje im już nic innego jak dziękczynienie, czyli promulgacja nieustającego już sprawowania Eucharystii.

Tym samym Eucharystia – wielka „Tajemnica wiary” – staje się skarbcem życia i żywej wiary.

Józef Korn

Powiązane dokumenty