• Nie Znaleziono Wyników

Chcecie bajki? Oto bajka:

W dokumencie Urania nr 1/2014 (Stron 44-47)

D

awno, dawno temu, w zamierzchłych bardzo cza-sach, wszyscy uniwersyteccy profesorowie mieli sekretarki. Gdy w roku 1993 zostałem profesorem na Wydziale Fizyki słynnego CTH (Chalmers Tekni-ska Högskola) w Göteborgu, uczelnia zorganizowała od razu konkurs. Zgłosiło się aż pięć kandydatek, doskonale przygo-towanych, ze świetnymi referencjami oraz imponującymi CV. Wybór nie był jednak trudny. Birgitta tak bardzo wyróżniała się optymizmem, poczuciem humoru, a zwłaszcza naturalną bezpośredniością, iż od razu wiedziałem, że nikt, tylko ona. Dziekan zatwierdził wybór i Birgitta została moją sekretarką. Miała się zgłosić do pracy w następny poniedziałek rano.

Przez cały weekend przygotowywałem się z pewnym nie-pokojem do naszej pierwszej rozmowy tête-à-tête. Czekało nas trudne zadanie. Mieliśmy sami, tylko we dwoje, kiero-wać wszystkimi aspektami pracy katedry astrofizyki: planami naukowymi, zatrudnieniem, budżetem, aparaturą, lokalami. Rzecz jasna spisałem dokładnie swoją wizję przyszłości ka-tedry. Ale mój niepokój nie dotyczył spraw zawodowych, tylko troski zupełnie prywatnej. Jaka Birgitta będzie na co dzień? Czy będziemy się rozumieć, akceptować różnice charakteru? Nie było to wcale oczywiste, zważywszy na nasze zupełnie odmienne doświadczenie życiowe. Birgitta, ponad dziesięć lat młodsza, urodziła się przecież i wychowała w okresie najwięk-szej powojennej prosperity, w zamożnej, bezpiecznej, mądrze rządzonej Szwecji, której obywatele od pokoleń sobie ufają, a urzędy są sprawne i życzliwe. Natomiast mój charakter kształtował się w zdruzgotanej przez wojnę, smutnej i biednej Polsce. Na pewno tkwiły w mej podświadomości urazy dzie-ciństwa — pamięć komunistycznych represji, katastrofalnie nieefektywnej administracji, a nade wszystko przygnębiające-go i powszechneprzygnębiające-go braku społeczneprzygnębiające-go zaufania… W moich oczach Birgitta była pragmatyczną i ufną optymistką. Czy jej optymizm przeważy moją przesadną ostrożność i brak pewno-ści siebie? Jak ją przygotować na moje polskie kompleksy i pa-ranoje? Postanowiłem obrócić te rozterki w żart. Rozpocząłem więc od wygłoszenia świadomie absurdalnej deklaracji, stawia-jącej na głowie powszechnie w Szwecji znany stereotyp pol-skiego bałaganiarstwa. Było to ryzykowne, ale nie miałem wyj-ścia: Birgitto, od razu od początku musimy zdać sobie sprawę z pewnej ogromnej różnicy w narodowych charakterach, która na pewno będzie rzutowała na naszą współpracę. Wy, Szwe-dzi, jesteście mistrzami improwizacji. Najczęściej odkładacie sprawy na ostatnią chwilę i jakimś cudem znajdujecie rozwią-zanie. My, Polacy, tak nie potrafimy. Nigdy nie improwizujemy, nigdy nie liczymy na cud. Zawsze z dużym wyprzedzeniem dokładnie wszystko planujemy, spisujemy szczegółowe plany, a potem skrupulatnie je realizujemy… Birgitta przez chwilę słu-chała mnie ze zdumieniem, ale natychmiast zrozumiała, że nie mówię serio, więc z udaną naiwnością i słodkim uśmiechem odpowiedziała w tej samej konwencji: Nie wiedziałam o tym, ale ten polski sposób, o którym mówisz, bardzo mi odpowiada. Spotykajmy się, Marku, w każdy piątek i ustalajmy, co każde z nas ma zrobić w nadchodzącym tygodniu, w zgodzie z two-imi planami. Będę to zapisywała w kajeciku i pilnowała, aby te plany były skrupulatnie wykonywane.

Naszą pierwszą wspólną akcją był zakup komputerów dla całej grupy. W tych zamierzchłych bardzo czasach kupowa-ło się to, co bykupowa-ło potrzebne, bez konieczności organizowania

przetargów. Starannie sprawdziłem, co oferuje rynek i poin-formowałem o tym Birgittę: Najlepszą jakość ma model X. Ale model Y, troszeczkę tylko gorszy, jest tańszy. Proponuję kupić dla wszystkich model Y. Birgitta popatrzyła na mnie surowo: Nie stać nas na kupowanie czegoś, co nie jest pierwszej ja-kości. Nie mamy dość pieniędzy, aby ryzykować. Zawsze po-winno nas interesować tylko to, co najlepsze. Odtąd szwedzka dewiza Birgitty only the best will do stała się główną zasadą organizowania pracy katedry. Przede wszystkim, chcieliśmy przyciągnąć do Göteborga najlepszych postdoków — tych z najwyższej światowej półki. Do tego musieliśmy zdobyć adekwatne fundusze, aplikując o granty — dużo grantów. Ja dbałem o listę kandydatów, Birgitta systematycznie i na bie-żąco wynajdowała informacje o wszystkich możliwościach (grantach rządowych i prywatnych, szwedzkich, skandynaw-skich, europejskich i innych), które mogły wchodzić w rachu-bę. Odkryła nawet prywatne stypendium „dla synów biednych pastorów”. Zawsze sama wypełniała część administracyjną i finansową aplikacji, sama pisała do kandydatów, jakie doku-menty mają przysłać. Dla mnie natomiast robiła zwięzłe notki: Swedish Institute, postdok na dwa lata. Przygotuj do 10 kwiet-nia opis planów badawczych na dwie strony oraz streszczenie na pół strony. Podaj mi do jutra nazwiska trzech kandydatów. Muszą być z krajów dawnego bloku. Wysyłaliśmy dziesiątki bardzo starannie opracowanych aplikacji. Ślęczeliśmy nad nimi godzinami, ważąc i cyzelując każdą linijkę. Większość prób zakończyła się sukcesem. Wkrótce dysponowaliśmy po-ważnymi środkami. Mieliśmy pieniądze nie tylko dla nowych pracowników, ale także na badania, własne podróże, udział w konferencjach oraz na finansowanie krótkich wizyt w Göte-borgu najwybitniejszych światowych ekspertów. Wśród nich, tylko spoza Europy, przyjechali (między innymi) Shoji Kato z Kioto, Pranab Ghosh z Bombaju, Ed Spiegel z Nowego Jor-ku, Omer Blaes z Santa Barbara, Ramesh Narayan z Harvar-du… Birgitta troszczyła się o ich lotnicze marszruty, wegeta-riańskie i koszerne diety, zamawiała bilety, hotele, odbierała z lotniska i dbała o nich na miejscu. Chodziliśmy wtedy całą grupą na kolacje, na wystawy, do filharmonii… Nasi goście byli zachwyceni, bo dzięki Birgitcie wszystko było och-i-ach, w najlepszym szwedzkim gatunku, jaki mógł zapewnić boga-ty, wyrafinowany i kosmopolityczny Göteborg: money, money, money, must be funny in the rich man’s world!

Wbrew moim mglistym obawom, od razu udało się nam stworzyć zgrany i efektywny polsko-szwedzki duet. Rozumie-liśmy się w pół słowa. Ja zajmowałem się tylko nauką, a Bir-gitta całą resztą — finansami, administracją, wizerunkiem. Była profesjonalna, błyskotliwa, szybka i lojalna. Wszystko szło jak w zegarku, a nasza grupa ciągle się powiększała. Z Cambridge przyjechał na stałe Ulf Torkelsson (który dziś jest docentem), z Moskwy, na wiele lat, Igor Igumenszczew (dziś jest profesorem w Rochester, USA). W Göteborgu za-czynali karierę, pracując przez kilka lat jako moi asystenci, także Xingming Chen (po doktoracie w Northwestern u Ro-nalda Taama), Fukun Liu (dziś profesor i prodziekan Wydziału Fizyki w Pekinie), Francesco Haard (dziś profesor w Turynie) i Bao Gang (mój były doktorant z Triestu, obecnie na stałe w Columbia University). Zajmowaliśmy się teorią akrecji na czarne dziury. Postawiliśmy na młodych, stwarzając im ideal-ne warunki do pracy. To przyniosło wyniki. Głównie dzięki

no-watorskim programom numerycznym opracowanym w Göte-borgu przez Igora oraz skutecznym modelowaniu „adafów” przez Xingminga, nasze prace naukowe stały się dość zna-ne międzynarodowej społeczności astrofizyków zajmujących się akrecją. Jedna z nich uzyskała nawet status the ISI cita-tion classic jako najczęściej w świecie cytowana szwedzka praca z fizyki, fizyki technicznej i astrofizyki. Naukowy sukces nakręcał ekonomię, a to nakręcało nasze ambicje. Birgitta i ja postanowiliśmy zorganizować Bardzo, Bardzo Ważną Konferencję. Na końcu świata, w małej islandzkiej wiosce, o godzinę jazdy jeepem od Rejkiawiku.

Kilku moich współpracowników, w tym Jean-Pierre Laso-ta z Paryża, Ramesh Narayan z Harvardu i Bob Wagoner ze Stanfordu, sformowało międzynarodowy komitet organizacyj-ny, który ustalił szczegółowy plan konferencji, a przede wszyst-kim imponującą listę zaproszonych wykładowców. Ten staran-nie obmyślony plan był doskonałą podstawą do ubiegania się o fundusze. Posłaliśmy aplikacje do kilku poważnych sponso-rów, w tym do kopenhaskiej (wtedy) Nordity, legendarnego in-ter-skandynawskiego instytutu fizyki teoretycznej założonego przez Nielsa Bohra. Koledzy z Nordity chcieli negocjować pew-ne kwestie organizacyjpew-ne na miejscu w Kopenhadze. Birgitta wiedziała o nich więcej niż ja, wybraliśmy się więc do Kopenha-gi we dwoje. Negocjacje były bardzo udane głównie dzięki rze-czowej argumentacji Birgitty. Nordita zgodziła się pokryć znacz-ną część kosztów a także objąć patronat nad konferencją, co bardzo podniosło rangę naszych planów w całej Skandynawii. Poważni sponsorzy wspierają najchętniej tych, którzy już są wspierani przez innych poważnych sponsorów. Nasze szanse na uzyskanie dodatkowych funduszy natychmiast więc znacz-nie wzrosły. Zupełznacz-nie już dziś znacz-nie pamiętam, jakich skutecznych argumentów użyła Birgitta w tych negocjacjach. Pamiętam natomiast doskonale drobny kopenhaski epizod, śmieszny i najzupełniej prywatny, z Birgittą w roli głównej. Znałem wtedy dobrze Kopenhagę, gdyż przedtem przez kilka lat mieszkałem w jej willowej dzielnicy Hellerup, pracując jako profesor w Nordi-ta. Aby się popisać lokalnym obyciem, zaprowadziłem od razu Birgittę na lunch do modnej i szykownej Den Franske Café. To był maj, Kopenha-ga pachniała szalo-nym, zielonym bzem, wszystkie stoliki były zajęte. Usiedliśmy przy barze. Rozmawialiśmy z duńską barmanką po angielsku. Zamówiliśmy Elephant Beer i wypi-liśmy oboje po małym łyku. Oh, it’s very strong — powiedziała wyraźnie zaskoczona Birgitta. You must be Swedish! — spointowała natychmiast barmanka. Dla tych, którzy nie znają towarzyskich napięć duńsko-szwedzkich, małe wyjaśnienie. Duńczycy nie mają psychologicznych pro-blemów z alkoholem — wino można kupić w każdym sklepie, o każdej porze dnia i nocy. Szwedzi mają problemy. Jeszcze niedawno alkohol był tu racjonowany (stemple w paszportach), a teraz sprzedają go wyłącznie należące do rządowej sieci mo-nopolistyczne sklepy Systembolaget, zamknięte w niedzielę (do niedawna także w sobotę). Oryginalny Elephant Beer jest bardzo popularnym, dość mocnym, duńskim piwem. W Szwe-cji sprzedaje się zwykle jego prawie bezalkoholową wersję.

Nasza konferencja The Non-Linear Phenomena in Ac-cretion Discs around Black Holes odbyła się na Islandii

pod-czas letniego przesilenia w roku 1997. Interesowało nas tylko to, co najlepsze. Zaprosiliśmy najlepszych światowych eksper-tów i wszyscy przyjechali. Ich znakomicie przygotowane wy-kłady opublikowało w rok później prestiżowe CUP (Cambridge University Press), pod redakcją Guli Björnssona z Uniwersyte-tu w Rejkiawiku, Jima Pringle’a z UniwersyteUniwersyte-tu w Cambridge i moją, w tomie Theory of Black Hole Accretion Discs. Wszy-scy uczestnicy konferencji byli teoretykami i dlatego wszystkie wykłady dotyczyły prawie wyłącznie teorii. Poprosiliśmy więc dwóch wybitnych obserwatorów o napisanie uzupełniających rozdziałów. Powstała w ten sposób monografia była, i chy-ba ciągle jest, dość popularna. Birgitta miała urwanie głowy z negocjowaniem ceny publikacji z CUP, a potem rozsyłaniem autorskich egzemplarzy. Ponieważ pierwsze wydanie naszej monografii zostało szybko wyczerpane, CUP dodrukowało w roku 2010 wydanie drugie. Niedawno, w listopadzie 2013, Amazon oferował jego jedyny dostępny egzemplarz (w paper-back) za $240.

Przyleciałem na Is-landię na dwa dni przed konferencją. Birgitta była już tam od tygodnia, aby pilnować spraw na miej-scu. Wyjechała po mnie na lotnisko specjalnie wy-najętym na czas konfe-rencji ślicznym samocho-dem. Już nie pamiętam jego marki, może to był ciemnogranatowy

kabrio-let Saab? Sama zdecydowała, że musi mieć samochód do swej dyspozycji, aby wozić naszych VIP-ów, a także na wszelki wy-padek. Hotel, w którym odbywała się konferencja, był bowiem daleko od miasta. Dojeżdżaliśmy do hotelu w ostrym świetle niskiego słońca tuż przed północą. Byłem bardzo zmęczony długim lotem przez Atlantyk, nierealną porą ni to dnia, ni nocy, niezwykłością islandzkiego pejzażu. Zapadałem w płytki sen na jawie i budziłem się z niego co chwilę, jeszcze bardziej skon-fudowany. Droga biegła krętą górską szosą wzdłuż wybrzeża, w lunatycznej scenerii Islandii, nie przypominającej niczego prócz może niektórych znanych mi miejsc na Sycylii, w masy-wie Etny. Birgitta prowadziła bardzo szybko, z widoczną przy-jemnością. Ostro wchodziła w zakręty. Cały czas mówiła, zdając sprawozdanie z tego, co przygotowała w hotelu: jak rozmieściła uczestników w pokojach, co jest w sali wykładowej, jakie będą godziny posiłków. Choć jej opis docierał do mego zmroczone-go półsnem umysłu jak przez leciutką bladolila mgłę, jezmroczone-go rze-czowość była jedynym solidnym elementem realności. Było to niezwykłe przeżycie! Minęło już szesnaście lat, a ja ciągle naj-bardziej pamiętam Birgittę w tym islandzkim śnie nocy letniej.

Przez jakiś czas wszystko było nadal świetnie. Posłałem nawet Birgittę na rok do Oxfordu, aby jako wizytująca sekre-tarka szlifowała tam swój akcent. Miałem wtedy ciągle dobre znajome w uniwersyteckiej administracji, gdyż przed laty by-łem w Oxfordzie wizytującym profesorem. Ale nadszedł kryzys i uniwersytety, nie tylko w Szwecji, przestały płacić pensje se-kretarkom profesorów. Ten szlachetny i bardzo potrzebny za-wód nigdy się już zapewne nie odrodzi…

Moja znajoma anglistka z UW, należąca do współczesne-go pokolenia profesorów, nie rozpieszczanewspółczesne-go przez panujący obecnie neoliberalny egalitaryzm i multi-kulti, po przeczytaniu rękopisu tego felietonu westchnęła Piękna bajka! Dobrze by było mieć osobistą sekretarkę... Albo chociaż większe biurko...

Marek Abramowicz

Circulos meos

W dokumencie Urania nr 1/2014 (Stron 44-47)

Powiązane dokumenty