• Nie Znaleziono Wyników

W

nocy z 24 na 25 września nastąpiło znaczne pogorszenie.

Gdy Ojciec wymówił słowo „matka”, wezwano Matkę Czacką. Kilkakrotnie wydawało się, że to już koniec. Najbliż-si zmieniali Najbliż-się przy łóżku Ojca. Jeszcze w przeddzień śmierci uśmiechem powitał imiona dwóch osób bardzo sobie bliskich, których obecność mu zasygnalizowano.

* s. Teresa Landy, s. Rut Wosiek, ksiądz Władysław Korniłowicz, Biblioteka

„WIęZI”, Warszawa 2003.

26 września od rana wiedziano, że koniec jest bliski. Wspólna modlitwa zgromadzonych przy Ojcu nie ustawała. Ojciec uczył, że umierającemu potrzebna jest modlitwa Kościoła, dlatego wie-lokrotnie odmawiano teraz przy nim modlitwy za chorych, za umierających. Litanie i Ordo commendationis animae. Wchodzili wszyscy, którym ich obowiązki przyjść pozwalały, aby się włączyć w tę wspólną modlitwę.

Gorączka wzrosła wreszcie tak, że gromnica, którą trzymał i opierał o siebie, stopniała i wygięła się. Odcisnął się na niej krzyżyk, który Ojciec trzymał w tej samej ręce.

O godzinie 10.35 ks. Władysław Korniłowicz zakończył ziemskie życie. Matka Czacka zamknęła mu oczy. Bolesny wyraz twarzy zmienił się natychmiast, twarz rozjaśniła się pogodnym uśmiechem. Wkrótce potem zszedł obrzęk, twarz się wygładziła i jakby odmłodniała.

Żałobny dzwon kapliczny oznajmił całym Laskom, że Ojciec nie żyje. Zwłoki zniesiono do kaplicy domu rekolekcyjnego. Tam odbyła się uroczystość nieprzewidziana żadną liturgią, a jednak wyrażająca coś bardzo istotnego dla życia ks. Korniłowicza: jego umiłowanie piękna, jego związek z artystami i ze światem ich przeżyć, jakąś swobodę ducha, który we wszystkim, co dobre i piękne widział materiał dla uczczenia Boga i Jego Tajemnic.

W ostatnim roku życia Ojca osiedlił się z żoną w Laskach prof. Witold Friemann, muzyk i kompozytor. Ojciec podczas choroby chętnie słuchał gry profesora, miał swoich ulubionych mistrzów – szczególnie Chopina i Beethovena – oraz ulubione utwory, o które prosił najczęściej: balladę dur, polonez As--dur, kilka etiud, a przede wszystkim nokturn EsAs--dur, opus 9, nr 2 Chopina. Prof. Friemann wspomina zdarzenie z okresu, gdy Ojciec słuchał jeszcze koncertów, siedząc w fotelu na ganeczku:

„Przyszedłem do niego, aby spytać, czy nie ma jakichś życzeń.

Ojciec, po chwili mocowania się z sobą, wyraźnie mówił te słowa:

– «Nokturn…, Nokturn»… Znając ulubiony utwór, poszedłem szybko do instrumentu i odegrałem go, jak mogłem najstaran-niej. Gdy powróciłem po dalsze rozkazy, Ojciec spojrzał na mnie niezwykle wyraziście i powiedział z naciskiem: – «Nokturn ten…

do trumny, do trumny…» – Zrozumiałem. Chciał, aby mu zagrać to dzieło, gdy już będzie spoczywał w trumnie”.

Dalszy ciąg wspomnień profesora przenosi nas w dzień po śmierci ks. Korniłowicza: „Nie zapomniano […] o życzeniu przedśmiertnym zmarłego. Przed wyprowadzeniem ciała do du-żej kaplicy, zamknięto na chwilę wejście do domu rekolekcyjnego.

Otworzono na przestrzał wszystkie drzwi prowadzące do pokoju, gdzie stał fortepian i nieliczne grono obecnych w najgłębszej ciszy wysłuchało tchnącej prostotą i słodyczą melodii”.

27 września przeniesiono zwłoki Ojca do kaplicy zakłado-wej. Leżał tam przybrany w kapłańskie szaty, w prostej trum-nie z surowego sosnowego drzewa – zgodtrum-nie z franciszkańskim obyczajem, który sam wprowadził w Laskach. Przez drewniany kościółek przewijały się tłumy ludzi. Przynosili spontanicznie obrazki, kwiaty, gałązki, którymi dotykali rąk Zmarłego, aby mieć pamiątkę uświęconą jego dotknięciem. Atmosfera tego kościoła, pełna pokoju i pogody, pociągała do modlitwy nie tyle za duszę Ojca, ile raczej do Boga za jego przyczyną.

Pogrzeb odbył się 28 września 1946 roku, w sobotę rano.

Był to jedyny termin, jakim rozporządzał między swymi wizy-tacjami pasterskimi ks. biskup Wyszyński, a pogrzeb bez jego udziału był nie do pomyślenia. Mimo tak wczesnego terminu, przyjechało wiele osób, choć zjazd byłby z pewnością liczniejszy, gdyby można było odłożyć pogrzeb na późniejszą porę. Biskup Wyszyński odprawił Mszę św. i poprowadził kondukt w asyście biskupa Choromańskiego, delegowanego przez Kurię Warszaw-ską, oraz licznych księży – przyjaciół, uczniów i wychowanków ks. Korniłowicza.

Ojciec został pochowany pośrodku małego zakładowego cmentarza, u stóp wielkiego brzozowego krzyża. W kazaniu wy-głoszonym podczas Mszy św. biskup Wyszyński mówił o życiu i dobrze wykonanym dziele Ojca: „Taka wielka gromada prze-winęła się wokół tego człowieka. Zawsze był otoczony tłumem;

zaprawdę, tak wielka rzesza starała się doń zbliżyć i dotknąć, albowiem «moc wielka zeń wychodziła» i wszyscy czuli, że uczył inaczej, «jako władzę mający». I oto z tej wielkiej gromady jest nas tu nieliczna gromadka – i my jesteśmy świadkami tego ostatniego akcentu życia, jesteśmy świadkami tego dokonanego dzieła, je-steśmy świadkami tego oddania człowieka Bogu. I to jest bodajże ostatnia nauka, bardzo nas wiążąca, albowiem Bóg nic nie czyni bez celu. Skoro więc dał nam tę łaskę, że jesteśmy tutaj i możemy oddać ostatnią posługę naszemu Ojcu, niech to zapadnie głęboko w nasze dusze i niech ta lekcja, która płynie z takiego życia i takiej śmierci, wzbudzi w nas pragnienie takiego życia i takiej śmierci”.

Słowa pogrzebowego przemówienia przyjaciela najlepiej chyba podsumowują życie księdza Korniłowicza, a w każdym razie ten jego etap, który się zamknął pogrzebem. Ojciec sam rzadko przemawiał podczas pogrzebów, zwłaszcza podczas pogrzebów osób bliskich.

W pamięci przyjaciół pozostały jednak jego słowa wypowiedziane nad grobem bratowej, żony Rafała Korniłowicza. Chciał powiedzieć o niej coś bardzo dobrego i bardzo pięknego. Swoim zwyczajem dłu-go szukał odpowiednich słów. Wreszcie je znalazł. To, co w zmarłej najbardziej cenił, wyraził jednym zdaniem: – To był żywy człowiek…

– i raz jeszcze powtórzył: – To był żywy człowiek…

Bóg nie żąda od nas sukcesu w każdej dziedzinie, lecz wierności. Jakkolwiek piękna będzie nasza praca, nie przywiązujmy się do niej. Bądźmy gotowi zrezygnować

z niej w każdej chwili, nie tracąc pokoju ducha.

św. Matka Teresa z Kalkuty

s. Lidia Witkowska FSK