• Nie Znaleziono Wyników

G o ł ę b i e .

Ledwie że pan majster gębę pojedzeniu u ta r ł , już Wojtuś zaczął skakać koło stołu, i nuż prosić o jc a , żeby mu co ry ­ chlej o owych gołębiach w Ameryce opowiedział.

— Ho, ho, w gorącej wodzie kąpanyś mój c h ło p c z e ! — zawołał Walenty — pozwólże mi choć odsapnąć po jedzeniu;

opowiadanie i tak ci nie ucieknie.

Wojtuś chwycił ojca za r ę k ę :

— Mój tatusiu, bo ja też muszę iść do szkoły za godzinę, a kto wie jak to długo potrwa.

Pan Walenty nałożył sobie fajeczkę, zapalił węglem z pod komina i u s ia d ł:

— Ha to siądźże sobie i ty koło mnie, a słuchaj — rze­

cze do Wojtusia, i dalejże w ten sposób :

— Najprzód musisz wiedzieć, że owe gołębie o wiele są silniejsze od naszych, tak jako to bywa, że każdy zwierz co so­

bie na wolności pod okiem Boskiem żyje, silniejszy jest i zdro­

wszy od tego, co się przy ludziach chowa. Ztąd też będąc ca­

łe silniejsze, mają tamte gołębie szybszy lot od naszych, bo są w stanie przelecieć d z i e s i ę ć m i i na godzinę; przytem wzrok mają nad podziw doskonały, a z wysoka już lecąc, widzą ziarna i inne pożywienie na ziemi. Nieprzejrzanemi gromadami latają te gołębie z jednego miejsca na drugie za pożywieniem ; jak się czasem ruszy taka chmura, to jej n a m i 1 ę szerokości będzie, a jak się spuści na ziemię, to zalega całe pola i niezmierne la­

sy. Możesz sobie też wystawne, co to gołębie wojsko jadła potrze­

buje, i jak wszystko objada po tych miejscach kędy się spuści-Odetchnął trochę pan rymarz, i tak mówił d alej:

— Każde stworzenie ma swego nieprzyjaciela na tej ziemi, mają go też i owe gołębie w Ameryce. Są to jastrzębie czarne, któ­

re gonią za eałemi gromadami i napastują je w locie. Lecz nato mają gołębie swoje sposoby: a tak gdy ujrzą czarnego ja strzę­

bia za sobą, to się zbijają do kupy i dopiero przyspieszają lotu,

187

188

-a r-az spuszcz-ają się niby n-a ziemię, to znowu wzbij-ają się do góry że ich ledwo widać : i tak długo sobą w tę i ową stro ­ nę rzucają, dopóki jastrzębia nie zmylą , albo też tak nie zmę­

czą że daleko po za niemi zostanie.

Trafia się. że takie stada gołębi mają swoje ulubione miej­

sca kędy przesiadywać lubią; zwykle więc wylatują na cały dzień szukać sobie żywności, a pod noc wracają znowu do swego siedliska.

Tu przerw ał znowu W alenty; podniósł się z siedzenia i poszedł do szafki, gdzie było za szkłem kilkanaście książek.

— Czy to już koniec ? —zapytał Wojtuś smutnym głosem.

— Zaraz mój chłopcze — rzekł pan rymarz wracając z książką w ręce — resztę ci przeczytam , co o tych gołębiach pisze taki, który tam b y ł , i wszystko na własne oczy widział.

Wojtuś klasnął w ręce z radości, a Walenty zasadził oku­

lary, i w ten sposób czytał z owej książeczki:

„Zwiedziłem raz miejsce spoczynku gołębi. Była to naj­

piękniejsza część lasu, w której drzewa wyrosły do znacznej wysokości na pniach prostych i oddzielnych; nie było tam ża­

dnej gęstwy, która by mogła lot utrudniać. Przebywszy zna­

czną część tego lasu, mało spostrzegłem g o łę b i, ale mnóstwo myśliwych na koniach, z wozami naładowanemi bronią i prochem.

Urządzono obozy w miejscu, gdzie się spodziewano najwięcej gołębi. Dwaj dzierżawcy przypędzili z okolicy trzysta świń, ażeby je w krótkim czasie zabitem ptactwem utuczyć. Najwię­

cej zdziwiła mię wiadomość, że gołębie przylatują z okolic co o sześćdziesiąt mil oddalone, aby tylko w tym lesie noc p rze­

pędzić, nie zważając na myśliwych i na śmierć jaka ich tu cze­

kała. Jakoż widać że tu często nocowały, bo cała przestrzeń owego siedliska bieliła się od gołębiego pomiotu."

„Zbliżyła się pora ł o w ó w ; wszyscy myśliwi byli gotowi, każdy wedle naznaczonej sobie powinności. Jedni nieśli siarkę w żelaznych g a rn k ac h , inni byli opatrzeni w żerdzie, lub tłuste smolaki sosnowe. Pierwsi myśliwi mieli po dwie i trzy strzelby."

„Słońce już zaszło, a jeszcze żadnego ptaka nie było wi­

dać. Nagle ozwały się głosy: Już lecą! Szum , jaki zbliżając

się czyniła owa chmura gołębi, był podobny do świszczącej bu­

rzy ; kiedy przelatywały ponad moją głową, uczułem jakby sil­

ny wicher. W net od strzałów padło tysiące ptaków, pomimo to stado zwiększało się coraz bardzej. Ognie ze wszech stron zapalone oświecały ten straszny i wspaniały widok. Miljony g o ­ łębi przybywały jeszcze, cisnęły się jedne na drugie, jak pszczo­

ły podczas rojenia; gałęzie łamały się pod ich ciężarem i pa­

dały wraz z niemi na ziemię, a spadając druzgotały znowu inne gałęzie i siedzące na nich gołębie. W śród tego gwaru, trzasku i zamieszania, napróżno było odzywać się do sąsiada, bo choć­

byś i krzyczał, to krzyk się gubił zupełnie. Czasem tylko s ły ­ chać było wystrzały myśliwych. “

„O północy dopiero przestały się gołębie zlatywać na to miejsce. Polowanie trw ało aż do białego dnia. Gdy świtać za­

częło, odezwał się znowu szum i ło sk o t: całe stado podniesło się do góry, lecąc znowu w swoją zwykłą drogę. Ledwo tam było znać, że cały las zarzucono zabitemi ptakami. “

Przestał Walenty czy tać, złożył książkę i zaniósł ją na swoje miejsce. Wojtuś siedział jak niemy z podziwu; pan r y ­ marz przystąpił i poklepał go po ramieniu:

— Widzisz Wojtusiu jak to różnie bywa na tym szerokim świecie. Pan Bóg co krok to inne drzewa i zwierzęta, narody i obyczaje stw o rzy ł, zaco niech Mu będzie chwała na wieczne czasy !

Wojtuś zerw ał się z ław ki:

— Ale to już czas będzie do szkoły — zapytał ojca.

— Prawie druga godzina — rzecze Walenty — idź , idź mój chłopcze, a ucz się , żebyś to wszystko później umiał co ja ci opowiadam, lecz żebyś umiał lepiej odemnie, boś jeszcze m ło­

dy i masz chęć do pracy.

Wojtuś pocałował ojca w r ę k ę , zabrał książki i wybiegł do szkoły, a pan Walenty wrócił do swego warsztatu.

G rze ś z M o g iły .

— 189

-- 190

O warzywach.

— Dziwno mi że wy tylko jadacie g ro ch , kapustę, kluski, kiedybyście mogli cały rok jeść najpiękniejsze ogrodowiny, i w jadle tak odmieniać jak i ci co w miasteczkach mieszkają, byle- ście tylko sami chcieli. — Tak mówił pleban w Bulkowie do Wojciecha, spotkawszy go w polu, gdy szedł do kapusty i na­

rzekał, że mu ją gąsienice do ostatka zjadły.

— Ej, tak się to dobrodziejowi zd aje; któż może to jeść czego nie ma — rzecze Wojciech.

— Właśnie też to chciałem powiedzieć — mówił pleban — jako w tem chybiacie, że sobie nie chcecie przysposabiać le­

pszego jadła niż zwykle.— I wdał się też dalej ksiądz proboszcz z Wojciechem w rozmowę, a tak mu mówił o chodowaniu ja­

rzyn :

—■ Bardzo łatwo każdy w swym ogrodzie czy kapustniku, przy­

sposobić sobie może na cały rok nietylko kapusty, marchwi, b ru ­ kwi, ale nawet selerów, cebuli, różnych rodzajów grochu, ogórków, buraków, szpinaku, czerwonej i niebieskiej kapusty, a nawet kala­

fiorów, iżby w niedzielę czy święto, mógł się przecie czem le- pszem uraczyć, jak zwyczajną strawą. O to tylko chodzi, aby pracy i kilku groszy na nasienie nic żałować, i dzieci przypil­

nować aby pełły i podlewały. Gospodyni także miałaby czas zatrudnić się ogrodem, gdyby gospodarstwo z bydłem było le ­ psze: bo nie trzehaby jej tracić pół dnia nad szukaniem traw y dla krowy. Jeno zważać trzeba na to, żeby ogród nie zabierał tej mierzwy, co ma iść na rolę, bo to rolnikowi robi krzywdę ; należy się przeto tak urządzić, aby mierzwy coraz więcej było a wtedy o ogrodzie pomyśleć.

W ysłuchał Wojciech wszystkiego, a wreszcie poskrobał się w głow ę i rzecze :

— Mój Jegomościuniu, kiedy to siła zachodu wedle tego, dużo też trzeba różnego naczynia, a nato człeka nie stać choć­

by chciał z całej duszy.

— Wymawiacie się byle czem — odezwał się pleban —

- 191

-a to wszystko jeno m-ało dobrej woli, bo w-am się lepiej widzi leżeć do góry brzuchem na słonku, jak kopać grzędy w o gro­

dzie. Robicie tylko tyle aby z głodu nie umrzeć, ot tak byle z dnia na dzień pociągnąć z żoną i dzieciskami. Całe naczy­

nie do ogrodu to j e s t : rydel, grabie drewniane, a jak lepsze to żelazne, parę motyk do ogrzebywania, taczki do zwożenia gno­

ju, konewka do polewania, wreszcie sznur do robienia bruzd i zagonków. Ot, tyle świecy i wosku ! Do tego jak gospodarz zręczny a pracowity, to sobie połowę tych rzeczy sam potrafi zrobić. I tak rydel wystruga ładnie i gładko, a znajomy kowal okuje mu go mocno i nie drogo. Tak samo też z grabiami i innem narzędziem ; można w domu zrobić, a nietrzeba wielkiego na to majątku. Zresztą porządny gospodarz choćby nie miał ogrodu , to siła z tych narzędzi w domowem gospodarstwie potrzebuje: bo też grabiami można wygrabać barłóg z podwó­

rza, liść na jesień w sadku, mech na łąkach, ścierniska na polu, a to wszystko przymnoży mierzwy i słańska; zaś motyki po- potrzeba do ziemniaków, do wytępienia zielska, a taczkami m o ­ żna sobie zwieść mierzwę, darń z pod płotów, i muł z r o ­ wów na omastę ziemi, i tak z każdem innem a narzędziem.

— Jeno zkąd czasu na to wszystko mój dobrodzieju — o- zwał się zaturbowany Wojciech. — A choćby i czas, toć czło ­

wiek nie nauezny we wszystkiem...

Ksiądz proboszcz przerw ał turbacje gospodarz mówiąc:

— Mój Wojciechu macie czworo dzieci, dwóch chłopców już sporych, dwie dziewuszki mniejsze, to nie ma co narzekać, gdzie pan Bóg dał tyle rąk do roboty. Najstarszemu każcie kopać, młodszy może się wziąść do grabi, a dziewuszki chętnie wezmą się do konewki podlewać w skwarne dnie warzywa i kwiatki. Miło potem będzie dzieciom p atrzeć, jak się w szyst­

ko pięknie zieleni i rośnie jak na drożdżach w ogródku , który codzień skraplają i podlewają. Miło będzie dziewczętom ustroić się w niedzielę w kwiatki, co za ich staraniem ro z k w itły ; miło będzie chłopcom jeść rzepę i marchew z własnego ogrodu.

Co zaś d o te g e, żeś nie nauezny mój gospodarzu, to bajka! K a­

żdy człowiek uczy się od urodzenia aż do samej śmierci, a dużo się nauczy jeśli mu się chce tylko. Żebyś się zaś i ty mój

192

przynoszę— rzecze sługa. C arzesin iał i zezieleniał od złości, wyrwał list z ręki

Wydawca odpowiedzialny za redakcyę: E. Winiarz,

Tom IV.

1. Maja.

Boga, dzieci, Boga trzeba, Kto chce syt byc swego cbleba.

Wychodzi weLwowie co 10 d n i, to jest 1. 11. i 21. każdego

m ie s ią c a

-Kosztuje rocznie z przesyłką pocztową 2 złr. w. a., półrocz­

nie 1 złr. w. a.