• Nie Znaleziono Wyników

Kolacja u milkiszonów nieuchronnie budzi poczucie winy. Milkiszon, od amerykańskiego milkies, żyje zdrowo. Po polsku właściwiej by było nazwać go korniszonem albo kwaszonerem — od kwaszonych ogórków

— bo nastrój ma on raczej kwaśny niż mleczny.

— Co, jeszcze jadasz szynkę? — pyta pani domu, stawiając na stole tarte (czyli placek) z kiełkami fasoli, grzybami mun, ziołami z własnego balkonowego ogródka i jeszcze czymś bardzo zdrowym. — A wiesz, Franek (znany nam wspólnie smakosz i obżartuch) leczy się właśnie z powodu kamicy żółciowej.

Dziękuję bardzo. Wcale nie chcę mieć kamicy. Ale jeśli nie będę jadł tłuszczów roślinnych posolonych solą z mikroelementami — która dziwnie przypomina to, co zostaje na szufelce po zamieceniu podłogi w kuchni — i popijał jogurtem z wodą mineralną, to na pewno umrę przedwcześnie i to na dodatek w mękach rozkładającego się organizmu, dotkniętego wszelkimi plagami, jakie zna współczesna medycyna.

Pan domu spogląda na mnie smętnie. Wspólnie raczymy się wodą Volvie przywiezioną prosto z Paryża.

Okres Świąt Wielkanocnych sprzyja rozmyślaniom na temat żarcia i grzechu. Z jakichś powodów poczucie winy, właściwe naszej kulturze, u jej co światlejszych przedstawicieli połączyło się z zagadnieniami dietetyki.

To wszystko z powodu upadku tradycyjnego świata, a jednocześnie przetrwania właściwych temu światu postaw i reakcji. Ciągle kształtuje nas duchowość Abrahama. Dobre jest dobre, a złe — złe, czy to się komuś podoba, czy nie. Wartościowanie pozostaje podstawą myślenia.

Tylko nie wiadomo, jak orzekać, co konkretnie jest dobre, a co złe.

Dawne autorytety odeszły, potrzebny jest więc autorytet nowy. Ten, kto żyć będzie w zgodzie z jego przykazaniami, znajdzie się wśród wybranych i zbawionych. Tylko że złe nie śpi. Kusi nas całą różnorod­

nością rzeczy tego świata. Kto pozwala sobie na upadek, kto poddaje się ziemskim przyjemnościom, ten grzeszy — i za to spotka go kara.

Trzeba tylko złe rozpoznać. Ale jak?

Kwaszonerowa surowo sądzi tych, którzy lekceważą grozę sytuacji.

Chętnie przywołuje obrazy tętnic zatykających się blaszkami, płuc, 94

w których gromadzi się czarna smoła, albo wątroby rozpaczliwie marszczącej się pod wpływem alkoholu. Niewiara grzesznika czy nawet pewna doza sceptycyzmu wywołują w niej żądzę nawracania, choć jako osoba kulturalna nieco się powstrzymuje.

Jej rodzice też potrzebowali jakiegoś porządku. Wierzyli w światową rewolucję. Było to przed kilkudziesięciu laty — odnoszę wrażenie, że wtedy konflikt dobra ze złem miał poważniejsze oblicze. Teraz chodzi 0 to, by dzieci jadły dużo białka roślinnego i serek tofu (specjalny serek z soi o wyjątkowo mdłym — dla niektórych subtelnym — smaku). Jak nie będą jadły, to trafi je szlag.

Za gorliwością milkiszonów-kwaszonerów kryje się postawa grzecz­

nego małego dziecka, które bardzo chce być posłuszne. I ma głęboko wpojone przekonanie, że jeśli będzie grzeczne, to spotka je nagroda.

Choć więc ma okropną ochotę nabroić, to jednak powstrzymuje się, bo strasznie boi się kary. Ale jak widzi tych łobuzów, którzy zupełnie bezkarnie łamią wszelkie zasady, to po prostu ich nienawidzi...

Świat uporządkowany przez porządek sakralny — prawdziwą wiarę i prawdziwy grzech — dawał solidne uzasadnienie dla nienawiści do zła i poczucia winy za grzechy. Odstępców wypadało wówczas nawet palić na stosach i nie było w tym przesady. W końcu, zabierając im doczesność, ratowało się ich od wiecznych mąk piekielnych. Aż pew­

nego dnia przyszła modernitas i wszystko zniszczyła. W miejsce uczci­

wej wiary zaproponowała postęp. W imię postępu też można było nieźle pohulać, ale efekty były zbyt namacalne i zniechęciły większość ludzi.

No i zostaliśmy bez wiary. W każdym razie — niektórzy z nas. Rzeczy złośliwie przestały być dobre albo złe, bo stały się postmodernistyczne.

I w ogóle nijak się nie można zorientować: iść do księdza po poradę

— wstyd, światły człowiek nie chodzi, a znowu fachowcy od postępu przestali budzić zaufanie — najpierw wyrżnęli mnóstwo ludzi, a teraz wycinają amazońską dżunglę. Chciałoby się mieć jednak jakąś orientację, bo przecież zła trzeba nienawidzieć, a i z poczuciem winy coś zrobić.

Żeby tylko zdrowym być. Najważniejsze. I dobrze żyć. Co to znaczy dobrze? Dobrze znaczy zdrowo! Zdrowo musi być, inaczej grzech i kara.

I to jest rozwiązanie! Na dodatek uzasadnione naukowymi badaniami.

Dobre jest to, co zdrowe, złe to, co zdrowiu szkodzi. Ciemności, 95

w których pogrążone są umysły tłuszczożerców, zostaną rozproszone, a starania oświeconych — nagrodzone.

A swoją drogą, trochę wstyd, że ostatecznym kryterium moralności stał się stan ciała. I to jeszcze na poziomie trawienno-kalorycznym.

To, że ktoś sam się chce katować, jest jego sprawą. Problem z kwa-szonerami polega jednak na tym, że odnalazłszy w diecie życia uprag­

nioną aksjologię, uporządkowawszy swój rozchwiany świat za pomocą podręczników zdrowego żywienia, rozpoczynają krucjatę. Zaczyna w nich płonąć święty ogień, czują się strażnikami (strażniczkami) ezoterycznej wiedzy o przyrządzaniu sałatek i z tych pozycji sądzą grzesznych bliźnich, wyliczając im kalorie pomnożone przez gramy wódki. Od czasu do czasu sami (same) pozwalają sobie na mały grzeszek

— tu ciastko z kremem, tam ukradkiem wypalony papieros, aby potem Otrząsnąć się ze zła i wyspowiadawszy się przyjaciółce, znów karmić rodzinę serkiem tofu. A buntującego się męża można zawsze zarazić poczuciem winy. W końcu —jak może nie dbać o swoje zdrowie, które jest tak potrzebne jego najbliższym? I niech teraz spróbuje poskarżyć się na kaca!