• Nie Znaleziono Wyników

DROGA STASZICA

W dokumencie Śląsk za Olzą (Stron 138-151)

całkowicie sferze jego zainteresowań społecznych i politycznych.

W Bielsku notuje: „M iasto Biała ostatnie z zabranych krajów było starostwem. Dziś dobrze zamurowane, rzemieślnikami licznie obsiadłe. N ad brzegami rzeki Biały, która oddziela to miasto od Biel­

ska, miasta ordynacji Sułkowskich. Także rzemieślnikiem obsiadłe, ale nie tak dobrze zabudowane jak Biała. Grunta dosyć liche.“ Grun­

Z Cieszyna nocowaliśmy w Teszynowicach (oczywiście Toszonowi- cach), wsi należącej do niejakiej pani Ożarowskiej, w dow y, szlach­

cianki. Chłop po trzy i po pięć dni pańszczyzny robi. Karczm arz na rok płaci z tej karczmy (w której Staszic nocował?) zł. ryń. 500.

Wieś rozrzucona...“ Spostrzeżenie trafne: wsi śląskie jedna w drugą są porozrzucane na dużych przestrzeniach.

139

„D nia 30 kwietnia — zapisuje Staszic — z Technicy (?) prze­

jeżdżaliśmy przez Fredek (Frydek), miasteczko grafa Prażm y. Są to dwa miasteczka, jedno stare, drugie nowe, a ich środkiem płynie rzeka Fredeczka. Miasteczko bardzo rozległe, częścią murowane, częścią zabudowane. G ra f ma swój zamek stary nad Fredeczką. N i­

ziny bardzo żyzne i łąki użyteczne. O kilka staj od miasteczka leży miasto dziedziczne książąt Koloredo, także rozległe, częścią zamu­

rowane, częścią zabudowane. Rzemieślników liczno. Tamstąd 0 ćwierć mili jedliśmy obiad w nowozakładającej się wiosce Lutrzyn- kowie. Tam książę Koloredo rozdaje między ludzi las jodłow y... Zie­

mia dosyć nierodna, mokrzadła, najwięcej ziemiaków sieją. Z a p o ­ mogi żadnej nie daje. Chałupę sam sobie nowosiedlec budować musi 1 drzewo na nią kupować... Odmiany tego kraju ogólnie tern się różnią: wsie rozrzucone, małe, każdy rolnik na swoim gruncie mie­

szka. Po polach widać ich domy odosobnione... Miasta są nierównie od naszych piękniejsze, ludniejsze i rzemieślnikiem obsiadłe...“

Droga z Cieszyna do Frydku należy do najpiękniejszych, jakie

brukowane, ale bardzo mieni. Kamień jest piaskowcem. Budynki włościan nierównie porzą­

dniejsze od naszych, także słomą lub szkudłami pokryte. Kom iny

Lud w Frydeckiem mówi istotnie z czeska po polsku, ale w £)o- umie wym awiać takiego skupienia zgłosek, jakie charakteryzuje ję­

zyk czeski. Ci, co nazywali rzekę H lcyną. poznikali, ostali się ci, co ją nazywali Holczyną. Niezrozumiale sprzeczności w ytw o rzyły kompromis Lucyny, przy czym Czesi nazwali ją Luciną (łączką). robotnicy kopiący piasek na wzgórzu, niespodziewanie uderzyli ło­

patami o tw ardy kamień. Po odkopaniu kamienia okazało się, że jest

Drugą osobliwością miasta jest zamek, który w czasach ostat­

nich był kolejno własnością Oppersdorfów, Prażm ów, Habsburgów.

Zamek ma wysoką kopulastą wieżę, z której roztacza się wspaniały widok na dolinę O strawicy i na Beskidy. Rokrocznie w dzień świę­

tego Jakuba z całej okolicy Frydku i z pobliskiego Mistku zbierały się tłumy, aby przypatryw ać się dziś już zarzuconemu i niezrozu­

miałemu widowisku. Z okna wieży zamkowej wysuwano deskę, a na nią wpuszczano kozła. G dy kozioł z tego wywyższenia rozglądał się po okolicy, nagłym szarpnięciem usuwano mu deskę spod nóg i biedne zwierzę spadało z wielkiej wysokości na brzeg Ostrawicy.

Mięsem kozła zabitego w ten sposób obdzielano nędzarzy siedzą­

cych we frydeckim ,.szpitalu“ , czyli po dzisiejszemu: przytułku.

Barbarzyński ten zw yczaj musiał mieć jakieś znaczenie, ale jakie,

‘ego nikt już nie wie.

Frydek ma duży przemysł włókienniczy, specjalnie bawełniany, podobnie zresztą jak sąsiedni Mistek morawski. Koniunktura dla przemysłu była tu wspaniała, gdy w sąsiednich gminach górskich

gospodarowali niemieccy urzędnicy komory cieszyńskiej i dopro­

wadzali biedny lud podgórski do rozpaczy swoim nieludzkim w y ­ zyskiem. Kw itło tu niegdyś tkactwo domowe i na jego gruncie rozwinął się przemysł, który w yroby swoje w yw oził daleko poza granice monarchii austriackiej. W przędzalniach i tkalniach frydec- kich i misteckich pracowało po kilka tysięcy robotników i robotnic.

Dziewczęta z górskich wsi, zagłodzonych przez komorę cieszyńską przybyw ały do Frydku tłumnie i pracowały za 25— 30 krajcarów dziennie, marniejąc w najfatalniejszych warunkach społecznych.

R ęka w rękę z rozwijającym się przemysłem szło tu demoralizujące pijaństwo. Ludność Cieszyńskiego była zresztą przyzw yczajona do picia wódki, bo ją do tego zmuszali właściciele komory, posiadający wielkie gorzelnie i potrzebujący spożywców.

„Propinacyjne“ metody utrzym ały się także w przemyśle cie­

szyńskim. Przem ysłowcy pośrednio, przez osoby podstawione, roz- pająli swoich robotników, aby zdemoralizowanych pijaństwem tym mocniej trzymać w swoim ręku i tym bezwzględniej wyzyskiw ać.

Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych zeszłego wieku i to w zagłębiu karwińskim, gdzie ludność robotnicza była już bardzo uświadomio­

na pod względem społecznym, kw itły tak zwane „konsumy werko-

Dzisiaj produkcja przemysłu frydeckiego jest kryzysow a, jak zresztą wszędzie. Sldma nazwał Frydek jedynym miastem czeskim

miosło świeczkarskie i piernikarskie, bo pątnicy potrzebowali dużo świec, a zw yczaj kazał pątnikom przynosić z pielgrzymki pierniki dla dzieci.

I dzisiaj słyszy się we Frydku dużo niemczyzny z dodatkiem czeskiego, polskiego i narzeczy śląskich. W ieża Babel. Slama jeszcze w osiemdziesiątych latach zeszłego wieku widział w Domasłowicach gospodę, która acz stała w pobliżu „narodni śkoly“ miała szyld z na­

pisem: „H ospoda pod damfśifem“ . Miał to być dowcip zapewne, ale jest wysoce charakterystyczne, że w pobliskich Bartowicach, które Czesi uważają za bezwzględnie czeskie, istnieje dotychczas

z w idokiem na Ł y s ą G ó r ę ( 1 3 2 5 m)

gospoda „ N a jaszczurce“ . N ie „na jeśtierce“ , ale właśnie „na ja­

szczurce“ !

Do sławnego kościoła frydeckiego idzie się pod górkę ciasną uliczką, pełną drobnych kramików z dewocjonaliami i świecami. Jest w okolicy kościoła frydeckiego jakoś średniowiecznie, osobliwie gdy przybyw a się tu z przemysłowego Mistku i gdy przedtem było się w Morawskiej Ostrawie i W itkowicach. Stoi tu hotelik pątniczy „na vapenkach“ (na kamieniach wapiennych), jest mnóstwo sklepików i nawet restauracyjek pod wezwaniem świętych Pańskich. Zaś na rogu uliczki, prowadzącej na wzgórze kościelne, jest kapliczka mi­

zerna z pomalowaną rzeźbą drewnianą, przedstawiającą Jezusa

fra-145

sobliwego. Rzecz osobliwa, żadne najpoprawniejsze dzieło sztuki współczesnej, doskonałe pod względem techniki artystycznej, nie przykułoby naszej uwagi tak mocno, jak ten pracowicie wystrugany Jezus, pomalowany naiwnie i — na pierwsze spojrzenie — zabaw ­ rozkochani w łowach, nie pozwalali nędzarzowi, aby się bronił przed zwierzyną, która w yrządzała mu wielkie szkody na polach i w ogro­

Sześćset i czterdzieści kilometrów kw adratow ych ziemi cieszyńskiej należało do arcyksięcia Fryderyka, który nie gardził jednak paru mękach przydrożnych, w niezliczonych kapliczkach lud śląski w

y-C z a d e c k i e Ś w i c r c z y- n o w i c c.

W id o k w stronę p r z e ł ę c z y J a b ł o n- k o w s k i c j

raził własną swoją niedolę i własny smutek. Ale słusznie powiedział Bezruc: „H odina prijde, den, veliky den!“ W czechosłowackiej

ustawie konstytucyjnej ominięto słowo naród, aby nie trzeba było mówić, który naród, i zastąpiono go wyrazem lud. .,L i d j e j e d i- n y z d r ó j y e s k e r e s t a t n i m o c i v r e p u b l i c e ć e s k o - s

1

o v e n s k e“ . Lud jest jedynym źródłem wszelkiej mocy państwo­

wej w republice czechosłowackiej. Brzmi to bardzo stanowczo, ale.

niestety, lud śląsko-polski jest w yłączony z zasięgu tej pięknej zasady.

Wchodzimy do kościoła frydeckiego i przez chwilę czekać mu­

simy, aż oczy przyzw yczają się do panującego w nim półmroku.

Różnica olbrzymia, gdy się przybyw a z jaskrawego blasku słonecz­

nego. Kościół wielki, ale pusty w tej chwili i tą pustką dziwnie uro­

czysty. W ołtarzu głównym stoi niewielki posąg M aryi Panny Fry- deckiej. M atka Boska trzyma na ramieniu Dzieciątko, w praw icy ber­

ło. Obie postacie w złocistych płaszczach i koronach. Przez witraże słońce wsiewa tu swój blask delikatnie stonowany, za drzwiami zo­

stał gwar i zgiełk życia. Przym ykam oczy i próbuję ujrzeć te nie­

zliczone tłumy ludzi, którzy w ciągu stuleci szukali na tym miejscu wyrównania najtragiczniejszych niedoborów życia. Ubodzy, upośle­

dzeni na wszelki sposób, chorzy, zrozpaczeni, nieszczęśliwi i biedni, z takich już, co dla nędzy swojej nawet w yrazu nie znajdują. Serca tych milionów ludzi biły przyśpieszonym tętnem przy przekraczaniu tego progu kościelnego, krew krążyła żywiej, do oczu cisnęły się

147

łzy, z piersi wydzierał się szloch, a potem przychodziło odprężenie jakieś, pokój, najwyższa postać szczęścia na tej ziemi.

Przed tysiącleciami błogosławiący Aron nie znał większego sło­

wa nad życzenie ludowi swojemu pokoju. „N iech obróci Pan oblicze Beethoven nakazyw ał sobie ufanie, miliony ludzi, których niewi­

dzialny ślad przylgnął do murów tego kościoła, wędrowało z dale­

szkadzało przymuszaniem uwagi, aby zapamiętała wszystko, co trze­

ba ujrzeć, opisać.

K lam erk i i spin­

ki k o b i e c e g o stro ju w alaskiego M uzeum Śląskie w K ato w icach

W ychodzim y znowu na słońce, oddalamy się od kościoła, aby spojrzeć nań z oddalenia. Dwie smukłe wysokie wieże. W duchu w i­

dzę rusztowanie z czasów, gdy je budowano. K rzątali się ludzie, dźwigali kamienie i wapno, chodzili po chybotliwym rusztowaniu...

Gdzie oni są? Minęli, jak mija wszystko na tym świecie. Z a lat sto, czy dwieście jakiś turysta czy kolega-literąt jeszcze nie narodzony,

przyjdzie tu tak samo z notatnikiem w ręku, ale przestanie notować, podda się myślom nieoczekiwanym i zdziwi się, że one przyszły do­

piero tutaj na skrzydłach tkliwych uczuć i wzruszeń. I on pomyśli może o tych pątnikach, których było tu tak wiele z niedolami i roz­

paczami, a porządek myślenia ludzkiego podsunie mu jakiego wiel­

kiego, to znaczy wielu ludziom znanego, człowieka, który także szukał pokoju i nie znajdował. A może przypomni się mu tutaj ce­

sarz rzymski, Septimius Severus, który umierając r. 2 1 1 w dalekiej Brytanii, zakończył życie smutną rekapitulacją: „W szystkim byłem i wszystko jest niczym !“ C zyli Goethe: „A ch , ich bin des Treibens jakieś, budzące bezgraniczne zaufanie. W iduje się podobne kobiety na każdym kroku, także w okolicy Mistku. W yjdzie taka kobieta z konwią drewnianą do pompy i wraca szybko do swego prania czy szorowania. Sukienka zawsze czysta, szeroka zapaska i pończochy starannie zacerowane na piętach, bo gdy się nosi trepki, byłoby w i­

dać najmniejszą nawet dziurkę. Jakieś szlachetne, dumne ubóstwo.

Powiedziałbym : ubogie damy. Przypomina mi się jakiś historyk cywilizacji, który pięknie pisał o bezimiennym wkładzie kobiety w zdobycze ludzkiej kultury. T o one, z tą ceratową torbą, w trep­

kach, schludne i dostojne. Idą, postukują trepkami i nawet nie w ie­

dzą o tym, jak wiele w kładają do skarbca ludzkiej kultury tym, że wychowują dzieci, synów, a nawet mężów, że byw ają surowe dla siebie i dla innych i że czuwają nad życiem, aby miało linię prostą, wiadom y rytm i jasną perspektywę.

151

W id o k z d oliny O straw icy ku zachod ow i. N a tyln ym

W dokumencie Śląsk za Olzą (Stron 138-151)

Powiązane dokumenty