ZAŁOŻYCIELA I DYREKTORA
O B S E R W A T O R IU M A S T R O * O B I C I JiB G O W A R S Z A W S K IE G O .
S to so w n ie do wielkich praw przyrodzenia, gdy wszystko prędko niknie pod działaniem silnej ręki czasu, słuszną i pożyteczną jest rzeczą, starać się o przedłużenie pamię
ci o ludziach, którzy naukową pracą usiłowali przyłożyć się do postępu ludzkości; zwłaszcza, gdy ich imię łączy się z zawsze pożyteczną wiadomością historyczną o oświa
cie krajowej.
Z tćj wychodząc zasady, postanowiliśmy tutaj skreślić bieg życia przsbieżonego w zawodzie najużyteczniejszym, najpracowitszym, i oraz najskromniejszym, jednego z naj- zasłużeńszych professorów ziemi naszćj.
Franciszek Armiński (*) urodził się dnia 2 paździer
nika 1 7 8 9 r. w parafii Tymbark w górach Karpackich;
straciwszy w niemowlęctwie rodziców, najpierwsze po
czątki wychowania odebrał w domu swego wuja.
Czu-(’ ) Szczegóły n in ie jsz e , w yjęte są z w ła sn o ręcz n eg o opisu b ie gu życia ś. p. F . A rm iń sk ieg o .
jąc niejako instynktowo potrzebę oświaty, która opu
szczonej sierocie miała kiedyś zapewnić znakomite miej
sce w szacunku społecznym, i będąc jeszcze dzieckiem udał się do K ra k o w a , gdzie wśród najdziwaczniejszych, nawet trudnych do uwierzenia kolei losu, ukończył szko
ły normalne; a dalćj mogąc już znaleźć utrzymanie z cięż
kiego grosza, uzbieranego dawaniem lekcyj prywatnych, i gimnazyalne, oraz pićrwszoletnie kursa filozofii i m a
tematyki. Nie widząc możności wykształcenia się dal
szego w Krakowie, zostającym naówczas pod rządem austryackim, udał się następnie Armiński do W arszaw y za czasów b. Księztwa W arszaw skiego, gdzie pozostając w domu ś. p. kasztelana Alexandra Linowskiego, kształ
cił się wróżnycji częściach matematyki, w czćm znalazł pomoc tak w ówczasowćj szkole inżynierów, jako też i w prywatnie branych lekcyach od p. Livet, ówczesnego professora szkoły aplikacyjnej.
Poznawszy tak pracowitym sposobem szerokie pole zakreślone przez naukę, skoro tylko uzbierane z dalszego dawania lekcyj fundusze na to mu pozwoliły, udał się Armiński przy końcu r. 1811 własnym kosztem za gra
nicę, gdzie postanow ił za główny przedmiot obrać sobie astronomią. Sława imion naukowych europejskich, zwa
biała wówczas młodzież poświęcającą się umiejętnościom do Paryża; tam tćżto w roku 1 8 1 2 przebywszy Niemcy przybył i Armiński. W śró d wszelkiego rodzaju nauko
wych ułatw ień stolicy Francyi, prędko rozpoznał on, że chcąc przeniknąć najgłębsze tajniki Uranii, potrzeba roz
ległego zapasu rozmaitych wiadomości, a w szczególno
ści wszystkich części m atem aty k i; z usilnością przeto wiek młody znamionującą, z uszczerbkiem nawet swego zdrowia, zaczął pracować w naukach stycznych przygo
towawczych, oby późnićj korzystnie m ógł zgłębić przed
miot główny.
Wszystkie jednak powyższe usiłow ania, możeby nie wydały spodziéwanego plonu, gdyby nie pełna ludzko
ści pomoc naukow a, przez uczonych francuzkich podana młodzieńcowi, którego jedyném prawem do tego była wytrwałość i praca. Często słyszćć można było wyma
wiane przez Armińskiego ze czcią, obok imienia Mali
szewskiego, znakomitego jego wówczas w Paryżu opie
kuna, imiona Delambra i Arago; którzyto ostatni z rzad
ką uprzejmością prowadzili jego k r o k i, po początkowo ślizkich ścieżkach głębokiej umiejętności. Téjto ich lu
dzkości, winien swe prędkie wykształcenie się Armiń- ski; podobnie jak jeszcze jeden z pierwszych dzisiejszych astronomów, który niedawno wzruszającym sposobem w tej treści w pismach czasowych oświadczył, że przy
bywszy bez żadnych poleceń do Paryża dla kształcenia się, znalazł współczucia u uczonych francuzkich, iż tylko wyłącznie temu, winien jest swe dzisiejsze położenie n aukow e (*).
Obznajmiony z zapasem pomocniczych nauk, oddał się Armiński wyłącznie astronomii tak teorycznćj, jak praktycznćj, mając dozwolony i ułatwiony przystęp do wielkiego obserwatoryum paryzkiego; i na tegoto ro dzaju zatrudnieniach, pod okiem znakomitych mężów nauki, zeszedł mu czas od r. 1 8 1 2 do połowy r. 1 8 1 5 .
Teraz już zbliżyła się chwila, w którćj Armiński zbić- rac miał owoce z mozolnéj swojćj pracy. Uczeni astro
nomowie francuzcy, a później już jego przyjaciele, chcieli (*) Q u e tellet d y re k to r o b se rw a to ry u m a stro n o m ic zn eg o w Bru- xelli, w p iśm ie czasow ém L’In stitu t.
Tom II. Kwiecień 1818.
przyswoić czynność jego narodowi, u którego pobrał wykształcenie, i w tym celu wyrobili mu miejsce dy
rektora obserwatoryum astronomicznego na wyspie Fran- cuzkićj (Isle de France). Zaiste pochlebneto było w e
zwanie, dające mu pierwszeństwo wśród tylu młodych zdolności ówczasowej Francyi; jakoż przyjął je i przed udaniem się na nowe swoje przeznaczenie, przez parę miesięcy pobićrał już płacę ze skarbu francuzkiego.
W tymto czasie, w nowo utworzonem królestwie Polskiem, rząd baczną zwrócił uwagę na publiczne oświe
cenie, a znakomite znaczeniem i światłem osoby wpływa
jące na to postanowienie, namówiły Armińskiego do zrze
czenia się w kraju obcym zaszczytnej posady w teraźniej
szości, i świetnych na przyszłość widoków; jedna z nich z własnych funduszów udzieliła mu zasiłku pieniężnego dla nieprzerywania prac n a u k o w y c h , a wkrótce potem ówczasowa Dyrekcya Edukacyi publicznej w dniu 2 wrze
śnia 1 8 1 4 r. przesławszy mu zł. 3 0 0 0 na pozostanie jeszcze przez rok w Paryżu i zapewniwszy stosowne miejsce za powrotem do k r a j u , stanowczo go powróciła ziemi rodzinnej, nie bez wewnętrznego z tej okoliczno
ści najmocniejszego jego zadowolenia.
Opuściwszy Francyą i zwiedziwszy tak angielskie jako tóż i obserwatorya południowej Europy, w 1 8 1 5 r. w r ó cił Armiński do Polski; gdy zaś jeszcze wtedy nie było miejsca odpowiedniego jego usposobieniu; ówczasowy Wydział Oświecenia Narodowego przeznaczył go tymcza
sowo do dawania matematyki tak w wyższych klassach b. liceum warszawskiego, jako tćż w kollegium ks. Pija
rów. Po ukończonym zaś r. szkolnym, Kommissya Rzą
dowa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego od
dała mu w mającym się urządzić wydziale fdozoficznym
b. u n iw ersy tetu , katedrę astronomii, oraz wezwała go, aby obok istniejącego wydziału prawa i administracyi, natychmiast rozpoczął wykład matematyki dla kandyda
t ó w , których taż władza zamierzyła dla dalszego kształ
cenia się naukowego wysłać za granicę. Tu pierwsza nadarzyła mu się sposobność okazania gorliwości; skwa
pliwie chwyta ją Armiński, podwaja bezpłatnie liczbę go
dzin na jego wykład przeznaczonych, i tym sposobem ukończą z uczniami cały bieg najważniejszych części ma
tematyki, którzy wtedy po zdaniu w obec władz rządo
wych zaszczytnie examinu i następnie dopełnieniu swego wykształcenia, z chlubą piastowali lub jeszcze piastują, ważne obowiązki służby publicznej.
Nauki matematyczne w wydziale filozoficznym urzą
dzającego się wówczas uniwersytetu warszawskiego, li
czyły wtedy tylko dwóch professorów, tojest księdza Dąbrowskiego Pijara, i Armińskiego; pierwszy oprócz swych obowiązków w szkołach wojewódzkich, wykładał algebrę wyższą i niższą, geometryą analityczną i początki rachunku różniczkowego; drugi zaś prócz astronomii w 6 godzinach tygodniowo, z własnćj gorliwości w dru
gich 6 godzinach nauczał wyższego rachunku anality
cznego, jakoto: różniczkowego (difierencyalnego), całko
wego (integralnego), różnic (calcul aux differences), nad- różniczkowego czyli waryacyjnego, z zastosowaniem tych
że do mechaniki niebieskićj, a oprócz tego i trygonome- tryi kulistej. Tymto jedynie sposobem, tą szlachetną gorliwością, początkowy brak professorów wznoszącego się zakładu mógł być zastąpiony, i kształcącej się m ło
dzieży podana sposobność, ogarnięcia całego ogromu nauki, dla prędszego usposobienia jćj do późniejszego zaradzenia temu niedostatkowi. Przysługa niemała ,
skoro zważymy, Ze pićrwsze kroki w głębokich umieję
tnościach, bez zręcznych i biegłych przewodników, pra
wie postawić się nie dadzą.
Począwszy od r. 1 8 1 7 do 1 8 3 0 , nauczał Armiński jako professor uniwersytetu tylko trygonometryi kuli
stej i astronomii w całćj obszerności.
W iadomo, iż obeznawszy się z astronomią teoryczną i znacznym szeregiem stycznych z nią nauk, jeszcze nie można uważać się za astronoma. Astronomia jako je d n a z nauk przyrodzenia, opićra się na doświadczeniu, i dro
gą jedynie doświadczenia sprawdzić w nićj można głę
bokie wypadki rachunku; z drugićj zaś strony, przez pra
cowite badania, przychodzi się do rozszerzania jćj wznio
słej dziediiny. Przejęty tą prawdą Armiński, czując cały zaszczyt wykładania tćj umiejętności, i ztąd chcąc swym uczniom najjaśniej okazać wielkie prawa budowy wszech
świata, n ie tjlk o ż e pierwszy podał rządowi myśl założe
nia obserwatoryum astronomicznego w W a rsz a w ie, ale i gorliwie starać się zaczął o jćj urzeczywistnienie. Po mozolnych trudach w celu powyższym przedsiębranych, w których zapał młodzieńczy dla dobra nauki, naraził go nieraz na nieprzewidzianą przykrość; niczćm niezrażony, doczekał się nareszcie tćj pociechy, iż oceniono jak nale
żało jego zachody, wyznaczono fundusz na wybudowanie gmachu obserwatoryum i na zakupienie narzędzi astro
nomicznych, odpowiednich postępowi nauki. W ygotow a
nie zaś tak pierwotnego planu budowli (*), jako też i na
(*) P lan te n n ie został w zu p ełn o ści przyjętym . P orobiono w nim m im o woli A rm iń sk ieg o n a stęp u jące zm iany, które lu b o u m ie jętn o śc i w działaniach praktycznych n ie przeszkadzają, w p ły w ają je d n a k na n iek ształtn o ćć sali obserw acyjnej: i tak, ażeby o b serw ato ry u m tw orzyło k orpus d w óch postaw ionych ju ż poprze
dnio paw ilonów i b y ło w lin ii ciep larn i o g ro d u b otanicznego;
bycie potrzebnych narzędzi poruczono Armińskiemu, który nie opuszczając swych professorskich obowiązków, sam z niezmierną stratą czasu zajmował się tak dozo
rem wznoszącćj się budowli, jako tćż i jej wewnętrznym u r z ą d z e n ie m , ażeby celowi sw em u odpowiedziała. Ja k a - to jest praca, ile wymaga mozołu, i ie tak powiemy po
święcenia, ci tylko dostatecznie ocenić mogą, którzy chuć na małą stopę urządzali jaki zakład naukowy; jakoż sam Armiński w czasie przeznaczonym do spoczynku pro- fessorów, musiał kilkakrotnie wyjeżdżać jużto po mar
mury pod narzędzia astronomiczne, jużto dla zdjęcia pla
nów innych obserwatoryów, już tóż nareszcie po spro
wadzenie zamówionych przez niego w Monachium na
rzędzi. Nawiasowo nadmienić tu w ypada, że powyższe zlecenia, dopełnił z gorliwością i bez żadnego wynagro
dzenia.
Wszystkie powyższe prace jakkolwiek znacznego mo
zołu wymagające, były tylko przedwstępnemi do wielkićj, przy ustawieniu i uregulowaniu narzędzi astronomi
cznych oczekującej go (*). Rzecz ta tylko ręką znawcy do
konaną być może, inaczej narzędzia popsute zostaną, lub też cel właściwy stosownego ich ustawienia nie bę-rozkazano now o w znoszącą się b u d o w lę z e tk n ąć o b u k o ń cam i
z tem iż ciep larn iam i; ztąd w ynikło, że pow yższa budow la nie m o
gła być postaw ioną w k ie ru n k u płaszczyzny po łu d n ik o w ej, i dla tegoto p rzecięcia w środkow ej sali o b serw acy jn ej, k ló re z p o trze b y u m ie jętn o śc i m uszą kon ieczn ie być o tw a rte w k ieru n k u tejże płaszczyzny, lye są p ro sto p ad łe do ścian frontow ych budow li. M i
m o zdania A rm inskiego, dla lepszego kształtu b u d y n k u , w ysta
w iono na nim w ieże daleko wyższe, jak w podanym planie wska zano; ztąd pow stały schody m niej w ygodne, śro d ek drzew em w y.
jożony i podw yższony, oraz u tru d n io n e o tw ie ra n ie przecięć.
(*) N iniejsze o d tąd sz c zeg ó ły , c z e rp an e są z a k t b. królew skie
go w arszaw skiego u n iw e rs y te tu , i ogłoszonych d ru k iem p o sie
d zeń tegoż u n iw e rs y te tu od r . 1824 do r . 1830.
dzie osiągnięty. Wreszcie inna jest rzecz złożyć narzę
dzie naukowe małego w ym iaru, a inna wielkie astrono
miczne, do którego niekiedy oświetlenia, potrzeba czę
stokroć przebić massę utrzymującego je słupa m arm uro
wego, a jedno przy tćm uchybienie, psuje i cały ogromny kamień stale osadzony, i zupełnego przerobienia wszyst
kiego stać się może powodem; ztąd tćż za granicą przy urządzaniu obserwatoryów astronomicznych, mechanicy narzędzia astronomiczne robiący, za bardzo znacznem wynagrodzeniem do powyższćj czynności są używani.
W braku u nas tego rodzaju ludzi, sam Armiński do
browolnie pracę tę wykonał. Są jeszcze między nami, którzy widzieli w urządzającćm się obserwatoryum, jak Armiński przed ustawieniem narzędzi przy przygotowa
niu pod nie m armurów, z ujmą zdrowia, po całych dniach pracował jak prosty rzemieślnik, aż wreszcie po długim mozole, doczekał się tej pociechy, że instytut jego staraniem wzniesiony, ujrzał się w r. 1 8 2 5 już na takim stopniu, iż czynności naukowe w nim rozpoczęte być mogły. I tego także dokonał Armiński bez innego wynagrodzenia, nad najmilsze, że zostawia po sobie po
mnik, który w późne czasy z dziękczynnem wspomnie
niem przekaże następcom imię jego założyciela.
W następnych Iatath trudnił się Armiński już jako dyrektor nowego zakładu, dalszćm urządzaniem narzędzi tak astronomicznych, jako tćż i meteorologicznych, i spo
strzeżeniami astronomicznemi, które tak dlp korzyści sa- mój umiejętności, jako tćż i pożytku uczniów b. uni
wersytetu AIexandrowskiego, a zatem i swoich, były wy- konywanemi. W r. 1 8 2 9 wszystkie narzędzia zostały ustawione i u re g u lo w a n e , spostrzeżenia astronomiczne jako pewne zapisywane, i obserwatoryum stanęło na
sto p ie rów nającej j e z p ierw szem i te g o rodzaju zakładam i w E u ro p ie. P o w y ższy n ajm ozoln iejszy o k res życia A rm iń - sk ieg o , p ok rótce przez nas p rzeb ież o n y , jed n a m u najpię
kniejsze p ra w o , d o szacunku w szystk ich przyjaciół o ś w ia ty k rajow ej.
W życiu poświęconem pracy naukowej praktycznej, trudno było znaleźć czas stosowny do rozszerzania um ie
jętności przez piśmienne drukiem jej prawd ogłaszanie;
jednak i tu o ile tylko mógł starał się służyć Armiński oświacie krajowej, dowodem tego są niektóre jego pisma naukowe, drukowane w Rocznikach b. Towarzystwa Kró
lewskiego Przyjaciół Nauk, którego był członkiem i t. p.
Oprócz powyższych tak mozolnych zatrudnień, uży
wany był Armiński i do innych ważnych prac rządowych.
W skutku wezwania lj. ministra Przychodów i S karbu, w czasie feryj uniwersytetu w r. 1 8 2 8 i 1 8 2 9 , oznaczył on położenie geograficzne niektórych miejsc b. woje
wództwa sandomierskiego w dobrach górniczych, a m ia
nowicie najwyższego w Polsce, czyli góry zwanej Ł ysi
cą (*): urządził obserwatoryum astronomiczne w b. kon
wikcie ks. Pijarów na Żoliborzu, wpływał do wszelkich deputacyj z jego przedmiotem związek mających i t. p.
Tyle i lak pożytecznych zatrudnień, zwróciło na niego powszechną uwagę. Uniwersytet Alexandrowski zaszczy
cił go stopniem doktora filozofii, a wiekopomnej pamię
ci cesarz Alexander, orderem ś. Stanisława klassy. IV.
Po roku 1 8 3 0 pełnił Armiński obowiązki dyrektora obserw atoryum aż do dnia swojej śmierci; i z tegoto
(*) Zobacz pism o: P a m iętn ik S a n d o m iersk i, czyli S ta ro ży tn o ści P olski, w yd aw an e przez T om asza U jazdow skiego, W arszaw a r.
1830, to m 2, s tr. 427, gdzie A rm iń sk i cel sw ojej p racy i je j w y p ad ki o b sz e rn ie j opisuje.
czasu spostrzeżenia astronomiczne jeżeli kiedy będą d ru kiem ogłoszone, jak to było jego zamiarem, dowiodą, że w ścisłości nie ustępują pracom w té n u e obserwatoryum wprzódy wykonanym i znanym już uczonemu światu (*).
Oprócz tego w tym okresie nie pełniąc już obowiązków professorskich i mając wiecéj chwil wolnych, zajmował się przedmiotami naukowemi piśmiennemi, które jeszcze drukiem nie są ogłoszone.
Dotąd zastanawialiśmy sie nad zaszczytnie przebieżo- ną drogą naukową założyciela warszawskiego obserwa
toryum; dla dokończeniu naszego obrazu, pare słów o ży
ciu jego domowém nie będzie tu zbyteczném. Nie dzie
limy wcale zdania, że o zgasłych albo nic się nie mówi, albo ich tylko chwalić wypada: bo głównym warunkiem historyi, chociażby i w najmniejszym jej zarysie, je st praw da; zaszczytne zaś wspomnienie tą drogą zmarłemu oddane, je st dopiéro największą nagrodą jego pamięci uczynioną. Wreszcie Armiński dopiéro co ubył zpośród nas, i zbyt wiele pozostaje znających go, aby w razie p o trzeby, piszący przez poezyą śmiał ubarwić rzeczywi
stość. Do sądu wiec ogólnego odwołujemy sie, utrzy
mując, że Armiński był jednym, z najgodniejszych ludzi, a charakter jego prosty, otwartość, szczćrość, niczćm nie
wzruszona prawość, jednały mu powszechny szacunek.
Pomnąc na krótkość życia ludzkiego, żył ze wszystkiemi w zgodzie, i nigdy podła ‘zawiść lub nikczemna złośli
wość życia jego nie splamiła; z pominieniem względów n aw et na własne w id o k i, szedł zawsze drogą prawdy, a święta jéj pochodnia, wszędzie, nawet w obec
wyso-('I O znaczenie położenia geograficznego o b se rw a to ry u m w a r
szaw skiego, um ieszczone w p iśm ie francuzkiém : C o n n aissan ce d es T em p s p o u r l’a n 1846, p. 30—32.
kich osób, zawsze jego słowa oświecała; ztąd tćż docze
kała się jego pamięć tćj najsłodszej nagrody, że w uzna
niu jego prawości nie ma zdań różnorodnych.
Dotknięty od niejakiego czasu ciężką chorobą serca, w śród najokropniejszych bólów przewidując swój zgon, przygotował się do niego jak przystało na człowieka, którego religia nie była w samych tylko słowach. Bez obawy patrzał na zbliżającą się chwilę przejścia, bo głę
boka nauka już mu oddawna odkryła, że za grobem musi być lepiej, zważając juk w wszechświecie wszystko j e s t cudownie urządzone. Wyprzedził więc nns tam, do
kąd wszyscy szybko zdążamy, opuszczając ziemię w dniu 1 4 stycznia 1 8 4 8 r. Pochowany w pieczarach Powąz
kowskich.
Na tę więc przeto bolesną dla nas stratę, na grób j e dnego z najzasłużeńszych oświacie krajowej mężów, rzu
camy należną mu gałązkę wawrzynu.
Józef Bełza.
Tom II. Kwiecień 1848.
10
B U D N I K .
O B R A ZE K
P R Z E Z
(Ciąg dalszy).
VII.
Z r a n a w ię c , jedną ze ścieszek leśnych posunął się ze strzelbą na ramieniu Maciej, za którym dążył w tropy Burek głodny, z podkulonym ogonem i jeszcze bardziej wpadłemi boki, ale uszyma najeżonemi i głową do góry.
D ru g ą drożyną puścił się ku miasteczku, rezydencyi urzę
dowej pana Pomocnika stary Bartosz, wiodący konie żydowskie.
Pomimo nędznćj jego odzieży i zmęczonych rysów tw arzy, zastanawiającato jeszcze była postać. Niepo- chylony wiekiem, niezwalczony n ędzą, nieupokorzony swym sta n e m , zdawał się raczćj przebranym w sierak dawnych lat w ojakiem , nie ubogim puszczy poleskićj mieszkańcem. Męztwo i siła malowały się na obliczu pogodnćm, którego czoło tylko przeciął na dwoje fałd
poprzeczny, świadczący o długich myślach i głębokich cierpieniach. F a łd ten prawie zawsze ciemniejący na czole, jak cięcie szabli malował się wśród ły se j, poły
skującej głowy; ale szablą tą nie ludzka władała ręk a—
prawica losu nią raniła...
Ułamaną po drodze w pączkach i kwiecie leszczyny gałęzią, popędzane konie dość żw aw e i m ło d e , biegły ściskając się i wyprzedzając, często zwężającą bardzo drożyną. On zadumany patrzał nie widząc przed siebie, czasem tylko pogładził wąsa i westchnął p o n u ro , jakby w przestankach ugniatającej go myśli.
Dobrze znając wszystkie drożyny le ś n e , machinalnie kierował się wśród nich, choć mnóstwo porosłych d ar
nią, wykręcały się wśród z a ro ś li: to szersze, to w ę ż s z e , to prawie nieznaczne, tak zawieszone młodemi przeszło- rocznemi wypustkami bujno rosnących krzewów. Prze
bywszy gąszcze otaczające c h a t ę , łąkę co je dzieliła od przerzedzonego już lasu i większćj drogi, potćm świćże trzebieże, borem małym zbliżał się już ku miasteczku, ukazującemu się w oddaleniu za dłu g ą grzązką i topie- listą groblą.
W t ć m drogą ku niemu ujrzał pędzącą bryczkę osta- wioną słomą, u której dyszla ogromny kołatał dzwonek znak niechybny jadącego urzędnika. Za bryczką tą kon
no, leciało dwóch ludzi, poprawując w biegu to czapek’
spadających, to rozwianych pół sukmany.
— Stój! stój! — rozległ się nagle krzyk, i przed Bar
tosza skoczył mały, czerwony jak ry d z , trądem jak m u
chomor okryty, 7. oczkami drobnemi jak dwie atram en
tu k ro p le , łysy jak a r b u z , ospowaty jak czerstwy chle- ba k a w ałek , pan Pomocnik, racząc swą własną ręką chwycić za cugle kon a , na którym siedział budnik.
— Trzymaj! łapaj!— dodał zapalając się i przywołując ludzi, widząc że koń zlękniony do ro w u się szarpnął.
Konni natychmiast zastąpili Bartoszowi drogę. Stary nie mógł pojąć coto się z nim działo.
— Czego łapaj? albo uciekam?— odezwał się spokoj
nie,— czego chcecie?
— A! udajesz ty mnie fu niewinnego! Nie nadm iesz (wyrażenie właściwe) nie! postoj! Ja cię nauczę złodzie
ju jakiś, rakalio! Ja cię nauczę! — wrzeszczał pijany P o mocnik w paroxyzmie gniewu.
Stnry Bartosz zarumienił się, a raczej oblał krw ią, tak, że białka oczu w jednej chwili nią zaszły.
— Sluchajno p a n — zaw ołał— czy pan wićsz co g a dasz? za co mnie łajesz?
— Za co? ja ci pokażę pytać o przyczynę! Ciekawy?
patrzajcie! W iązać mi zaraz tego złodzieja.
— Mnie! mnie! — I stary gwałtow nie rzucił się na worku na którym siedział— M nie?
— Nu! tak, ciebie złodzieju jeden! Tak, nie rozpra
wiaj mi! Wiązać go!
— Ależ powiedz mi pan i wytłumacz co to ma znaczyć?
— Ja nie na to tu jestem aby ci tolkować trutniu!
W ytłum aczę ci inaczej w stanowej kwaterze. Hej wią
zać go!
zać go!