• Nie Znaleziono Wyników

Józefa Mączyńskiego

W dokumencie Krakowianin : kalendarz na rok 1867 (Stron 25-43)

'

.

NA K R Z E M I O N K A C H

p o ć ) K r a k o w e m , .

1

' . . j A

Y * - . t . p

■ •- '■'■ 5-i f :i- : i %©tj'

DUCHY

m m, m m m m m E m m & Ł n P O D H B i H O H E J I .

^ \^ iosna dla natury tćm j e s t , czem dla c z ło ­ w ieka m ło d o ś ć : o b ied w ie maja ten dar wspólny, że w szystko nam m i ł ć m , pięknem i r o z k o ­ sznym czynią. Dla tego też do najprzyjem ­ niejszych w y c ie c z e k , w g ło ś n e z piękności o k o lic e Krakowa, liczę te, które robię w pier­

w szy ch dniach w io s n y .

W jednćj takiej w y c ie c z c e w r. 1 8 5 4 z a ­ sz e d łe m na skalistą g órę L a s o t n i , co p r z y ­ brała później nazw ę Krzemionki, a której szczyt koronuje m ogiła Krakusa. Z jćj wierzchołka

patrząc o k i e m , u c z u c i e m , i w spom nieniam i w o k o ło siebie, ujrzałem w z w ie r c ied le mojej duszy, p rzesu w a ją cy się mnogi sz e r e g obra­

z ów , rozpoczynający s i ę , od m glistych p ostaci z ciem nej dla nas p r z e s z ł o ś c i , w k t ó ­ r ych tę m o g iłę m iał w d zięczn y lud u sy­

pać z a ło ż y c ie lo w i K r a k o w a , a k oń czący się na obrazach p rzed sta w ia ją cy ch nieod gad n ion a teraźniejszość w z n o s z ą c ą przy tej m ogile w a ­ r o w n ie , ja k ie na straży stać mają w o k o ło K rakow a. B o że! o b y ta straż była p o s tr a ­ c h e m dla n ie p r z y ja c ió ł i o d w r ó c iła od Kra­

k o w a te k l ę s k i , ja k ie ju ż wojna w mury j e ­ go tylo k ro tn ie w p r o w a d z iła .

L e d w o to w e stc h n ie n ie w z n io s łe m do B o g a , a w tem sły s z ę ja k b y huk armat i w i ­ dzę jakby ł u n ę rozciągn ięta nad K rak ow em . B o le ść mi s e r c e ś c is n ę ła ... zd aw ało mi s i ę , że to o d m o w n a o d p o w ie d ź na m oje p r o ś b ę , i sm u tn e p r z e p o w ie d n ie p r z y s z ło ś c i, z a p o ­ w iad ające K rakow ow i zniszczenie... Z tr w o g ą wzrok zw r ó c o n y na Kraków, zatrzym ał się na W a w e lsk im Z a m k u , w patryw ałem się w je g o drogą dla nas Ś w iątyn ię z tem u c z u c ie m , jak ie nas p r z e j m u j e , kied y w patrujem y się w o b licze drogićj, konającćj o so b y . L ecz

razem dom len Boży który ja k b y cudem lu- taj n ie u le g ł zniszczeniu i daw na ś w ietn o ść z a c h o w a ł , w z n ió sł myśl moje do B o g a , a wiara w miłosierdziu J e g o , ukoiła w krotce bolesna, ob aw ę,

Z tych marzeń przeszed łem do r z e c zy ­ w istości. K rw aw y zachód słońca r o z c ią ­ gający ł u n ę nad K r a k o w e m , p rzypom niał mi że ju ż czas w racać do d o m u , a huk p o ­ c h o d z ą c y od w y sa d za n y ch p r o c h e m s k a ł p o ­ niżej k o śció łk a S. B enedykta, co mi się h u ­ kiem armat w y d a w a ł , o str z e g ł mię,- że nie tę d y w racać należy. Jakoż ob rałem so b ie in­

ną drogę, k tó r ą w o k o ło zak ład ów fabrycznych Piotra Steinkellera d o sta łe m się na g o śc in ie c . D o b r z e się ju ż zciem n iło k ied y m p r z e c h o ­ dził w o k o ł o tśj części K r z e m io n e k , w której kilka p o m n ie js z y c h p a g ó r k ó w o d d z ie lo n e są zak lęśn ien iem od tego w ię k s z e g o wzgórza ,

na którem stoi k o ś c ió łe k S . Benedykta.

W tern p rzech o d zie w strzym ał mię jak iś jęk d o c h o d z ą c y uszów m oich . P otem zdało mi się s ły s z e ć w niejakiej o d le g ło śc i jakby bębnienie k o tłó w , szczęk oręży i g ł u c h ą w rzaw ę. W ła ś n ie k o ło mnie p rzech o d ził jakiś człow iek; pytam go czyli co słyszy i odbieram następną o d p o w ied ź :

f i

„ T u praw ie przez cafy rok s ły c h a ć taka bijatykę: zdarza s i ę , że czasem przez kil­

ka dni j e s t c isz a , ale i w ted y, g d y się tędy idzie strach jakiś bierze, a n aw et p o w iem panu że p rzejeżdżający d o ś w ia d c z a li, źe konie im się lękają- D o p ie r o wolniej człek o d etchnie d o sta w szy się pod k o ś c i ó ł e k , bo p o ś w ię c o n e to m iejsce w strzym u je d u c h y .

W i ę c to d u c h y lak dokazują ?

— A któżby inny— N iektórzy powiadają że j e widzieli. Mnie P. Bóg od teg o strzeże, bo też zaw sze przeżegnam się id ą c tędy, a ch o d z ę często, bo b ę d ą c siodlarzem w łó c z ę się za zarobkiem po o k o lic z n y c h w s ia c h , a wracam tędy do żony i dzieci na Podgórze.

L e c z ja się z Panem rozgadałem , a w domu z w ieczerzą na mnie czekają. —

C h c ą c go do reszty w ysp ow iad ać, p o ­ szed łem z nim razem, a idąc zapytałem. Jak ci co widzieli op isyw ali te duchy?

— Mówili że to b y ło m n óstw o rycerzy w s t r o j a c h , jedni pieszo, drudzy na koniach a bili się z sobą. A jedna kobieta mi p o w ia ­ d a ła , że widziała jak w s z y s c y skupili się potem razem i zapadli się w ziem ię; bo to te pagórki to ich groby być mają. —

— A n iepow iadal wam też kto, jakich lo ry cerzów groby? —■

— Bają to tam ludzie, lecz Bóg w ie co w tem prawdy, że tu zw io d ła bój ta k r ó lo ­ w a, ale zah aczyłem w tej chw ili jej nazwiska, co to o nićj ś p ie w a j ą , że niechciała niemca.

— W a n d a , z a w o ła łem .—

— T a k , tak, W anda, masz Pan ra c y ą .—

N iepoprzestając na tóm com sły sza ł i czegom się d o w ie d z ia ł, p o sta n o w iłe m sobie w y w ia d y w a ć się i przek on yw ać, bo mi się zdaw ało n iep o d o b n ą r z e c z ą , aby prawie pod K r a k o w e m , przy g o ściń cu publicznym, m o ­ żna b y ło doznaw ać takiej u łudy, s ły s z e ć ta­

kie podania, a żeby o tćm ani m ó w io n o ani pisano.

Jakoż kilka razy dla przekonania p o ­ szed łem w lo miejsce w późny w ieczór, i za­

w sze słyszałem tę w r z a w ę , tylko raz silniej drugi raz słabićj. Nie trafiwszy zaś na tę c i­

s z ę , o którćj mi opowiadano, nie m ogę p o ­ św ia d czy ć o doznawanćj wśród nićj bojaźni.

I w dzień tam często chodząc, raz zeszedłem się z jednym dziadem prawiącym mi:

— Upiór samobójcy, tak tu d o k a z u je ! Mój ojciec p o w ia d a ł, że znał m łodą dziew czyn ę,

— 8

-która mu z zało żo n em i na krzyż palcami p r zy sięg a ła , iż g d y raz w p óźny w ie c z ó r szu ­ kała tu zabłąkanćj kozy, p rzy p a d ł do niej j a ­ kiś mężczyzna dżiw nie ubrany, lecz zaraz o d ­ s k o c z y ł g d y ona zaw ołała, Jezus! Marya ! i ty l­

ko k r z y k n ą ł: „ m ó d l się za s a m o b ó jc ę !1*

N ie rad b y łem u sły sza w szy to drugie podanie, tak sprzeczne zdaw ało mi się pier­

w s z e m u ; przepom niałem b o w iem że w kronice sw ojćj Mateusz berbu C h o lew a to napisał o W andzie: „Jakieś książę N iem ieck ie napadł jej kraje, i c h c ia ł so b ie p r z y w ła sz c z y ć w ładzę.

S k oro j e g o w ojsko zo b a czy ło W a n d ę , ja k b y jakim prom ieniem słońca tch n ięte, z ło ży ło u czu­

cie nieprzyjacielskie i boju to czy ć niechciało.

Książe czy z m iło ści czy z g n i e w u , rzucił się na m iecz własny.** G dym przeczytał p o w y ż ­ sz e s ł o w a , dwa słyszan e podania stały się jednćm p o d a n ie m , zapisanym o W a n d z ie w k s ię ­

gach dziejów.

Jak podaniom o w y c h bajecznych cza­

s ó w o zgładzonym sm ok u przez sy n ó w Kra­

kusa, o zgonie te g o założyciela Krakowa i j e g o córy W a n d y , b y ły i są wskazanym przez kroniki przytułkiem i św ia d ectw em , to gro ty W a w elsk ió j skały, to w zn o szą ce się

— 9

-nad K rakow em m ogiły, tak też i podanie o zw y c ię z lw ie W a n d y m oże miało swój p rzy­

tułek w skałach Krzemionek, a św ia d e c tw o w tćj sły sz e ć się dającej w rzaw ie. L ecz kroniki m o g ł y n iew sp o m n ieć o tern; bo b y ły pisane ręką chrześcian c h c ą c y c h za­

grzebać w niepam ięci to zjawisko natury, za­

m ienione b a łw o c h w a lstw e m w c u d o w n o ść.

j ! SM 4 J , ; i . i : P . / < ; / } nB;- j ' • ■ ?. .W ■■' - 3[Ś .■1 ■ . ■

O V ^!\> >■? . n . Ą !-■> ■

-B ) u .-jr;?;v x v .y b - r % i, v l y o

: . . .

.

-'-t.ii * ’ i ) f i h ' ! ; ' ;.w ' K tJ ■>,<

_ (>.

PO D ZIEM N Y

Z A M E K K R A K O W S K I .

T E M S G H I O T

. m m - i t . a a ' m u

-*

N H U l t i m

KRAKOWSKI.

^ ^ i e l k i e cuda na tu ry , i m iejsca p o ś w ię c o n e chlubna n iegd yś p rzeszłością, zw y k le lud przy­

straja je s z c z e podaniami. O jakże szczodrze m am y niemi upięk n ion y Zamek Krakowski!

C iem ne pod nim p ieczary s m o c z e , g ło sz ą nam p o e ty c z n e zmyślenia o pierw iastkach n aszego narodu. S te rczą cy m nad nim w i e ­ ż y c o m , przep ow iad ało n ieg d y ś niebo u d e ­ rzeniem p io ru n ó w zbliżającą się śm ierć k r ó ­ l ó w , a w zn oszącej się w nim św iątyni w iluż to cu d a ch objawiała się W s z e c h m o c n o ś ć i łaska Boga.

L e c z n ied o ść b yło naszemu ludow i na tych i innych podaniach zapisanych w k się g a c h dziejów.

— 14 —

Prawią nam jeszcze o tym zamku górale p r z e c h o w u ją c y w sw y ch dolinach i lasach , jarach i h a la c h , jakby kroniki rodzinnego ży­

wota p o w ie śc i z lat daw nych. 1 zaprawdę je s t im lubo, ho w te d y skały i g ó ry jak oś milćj i jaśnićj zaglądają okienkiem s z a ł a s u , a ch m u ry i wiatry w eselszym i żyw szym tanem hasają po śnieżnych szczytach ich n i e b o ­ tyczn ych gór.

Dla nich ten stary krakowski zamek w którym za życia k r ó lo w a ł ród Piastów i Jagielon ów , a po śm ierci za sn ą ł na w ień ca ch c h w a ły , nie jest je s z c z e zu p ełn ym k ró ló w grodem,* bo tam gdzieś g łę b o k o pod naj- głę b s z e m sklepieniem , ma b y ć drugi taki, ale nie cich y , n ie smętny, nie g łu c h y , i nie g r o b o ­ w y , jak ten nasz nad ziem ią co go ludzie w i­

d z ą , ale jasny, w e s o ły , w s p a n ia ły , bo g a ty i strojny, tak jak ten nad ziem ią b y ł niegdyś.

W nim znajduje się św ietlica w ie lk a , niby k o ś c ió ł j a k i , i dużo tam z b r o i , t a r c z , szabel i c h o r ą g w i , a w środku św ietlicy stoi s t ó ł , a o k o ło s to łu sie d z ą w sz y sc y dawni k r ó lo w ie w szatach koronacyjnych. Raz w rok s ły s z ą ludzie huk i rżenie koni, trąby i w rza­

w ę , i w te d y j e d e n z nich, p onoć to Bolesław

co się zw ał Chrobrym k r ó le m , z g łę b o k ie g o grodu w ych od zi o p ó łn o cy i rusza krokiem żelaznym przez duże dziedzińce z a m k o w e , a na ramieniu św ieci mu niby m iecz an io ła .—

G dy się kto z ludzi śm iertelnych z nim spotka a j e s t dobry, to zobaczy króla, a w s e r ­ cu mu lekko i wdzięczno; a gdy jaki zły, to go nieobaczy, ale uczuje bojaźń i t r w o g ę , i w mózgu mu się skręci i upadnie.

T yle jest s łó w tego podania wiara, ich w p e w n o ś ć zam ienionego.

'

n -.j-łm .i iłSftin i 7 * 0 -h’>q <• . v - . vi , < n tth o r^

c . M W fi/ itiie s ó s ń i s b s f s b e ń ib •-•s-k; .i>7iix:;bńi

; j . H j H i S ? ‘ ) i i r , y ^ u i i i t i .: '> 0 ! W « o i - . r U i n i r i : i i i i

H « ;łj!<V,d o! ' ' i-łOj. ii

o-' ,'ts iyiiij •'{» i> ~wi >*»! i - ' : i;:;.; u::

I ‘i!-::. >’ ■' o

-f •:fi< i, t i i y r A * ą i? . O f.n s i b s ó h i w

. - - - * '

'

r i V5

W dokumencie Krakowianin : kalendarz na rok 1867 (Stron 25-43)

Powiązane dokumenty