• Nie Znaleziono Wyników

W miasteczku był jarmark na świętą Annę, a ze wsi Smo- lęcina biegło wszystko, iście gdyby na odpust jaki. A było w ła ­ śnie po deszczu, bo przez noc całą, gdyby z wiadra lało — to i nie kurzyło się wcale i słonko nie dopiekało.

Wojtek Basaj, najraźniejszy z całej wsi parobczak, a zaso­

bny przytem , bo syn jedynak u matki wdowy, włożywszy na siebie suknie świąteczne, także się w drogę zabierał.

— A kiedyż powrócisz ? — zapytała m a tk a , spojrzawszy z upodobaniem na jedynaka — abym wiedziała kiedy ci tam pożywienie sporządzić.

— Powrócę, matusiu, nim na

Anioł Pański

zadzwonią, boć i nie wielkie mam interesa na jarm arku, jeno kosę kupić i od Szmula te pare złotwin odebrać, co mi je niecnota jeszcze wi­

nien. Pałkowie już poszli, a byłoby mi raźniej iść z niemi.

— Wstąp do G ieruszków : — Stacho poprowadzi krowinę na jarm ark, co im zjałowiała do szczętu.

— N o , to i bywajcie zd row i, Matusiu. Panu Bogu oddaję.

— Niech cię Matka najświętsza prowadzi, mój synu ! — poczciwe matczysko zrobiło znak krzyża św ięteg o , wyszła za nim i stanęła w progu dom ostw a, bo aż niby napatrzeć się na niego nie mogła — wyrósł gdyby topol, a był pracowity i za­

radny, jak pan Bóg p r z y k a z a ł: i do tańca i do różańca — i do Boga i do ludzi.

W ojtek szedł sobie przez wieś i pogwizdywał w esoło, a naprzód już wysełał oczy ku jednemu domostwu na lewo. Ej, boć też tam mieszkała dziewucha, gdyby malina, Małgosia S ro - czanka, za którą wszyscy okoliczni parobcy zerkali. W o jtek aż się wyprostował, gdy pod okna ładnej Małgośki podchodził. Ale tam nikogo dziś widać nie było — ś wszedł do domostwa. Izba była jeszcze nie zamieciona, na kominku ogień p r z y g a s ł, g ło ­ wienki się powywracały, w koło stały garnki nie poumywane,

- 88

-miski i łyżki — a wszystko w nieładzie Na łóżku leżała ko­

bieta z przewiązaną głow ą i raz po raz postękiwała.

— Niech będzie pochw alony.. . •— ozwał się Wojtek.

— Na w ie k i... — odrzekła kobieta i spojrzała ku wcho­

dzącemu.c

— A cóż wam to , gospodyni? Czy, o j, chorujecie?

— Jużcić zaniemogłam w nocy ogniście — odrzekła Sroczyna.

— N o , i tak jeno sami zostajecie?

— A bo mój jest w polu przy ro b o cie, zaś Małgośka po­

szła z drugiemi na jarmark.

— To i któż wam tu poradzi w potrzebie?

— Przyjdzie Rózia Gieruszkowej i poratuje mnie kąsek.

— N o , to i zostańcie z Bogiem !

— Bóg zap łać, miły chłopcze!

W ojtek szedł znowu dalej — ale jakoś mu się niby gw i­

zdać nie chciało. Doszedł do domostwa Gieruszków, a gdy do sieni wchodził, posłyszał pieśń ładną, pobożną. W ojtek p rzy ­ stanął na chwilkę, a potem wszedł do izby.

W izbie czyściutko umieeionej stała na środku młoda dzie­

wucha i masło robiła. Pod ścianą były dwa łóżka z porządną pościelą, równiuehno usłane, a nad niemi wisiały obrazy święte, umajone gałązkami świeżemi. Stoły, ławy i zydle było czysto umyte — a na pułoe stały garnki i miski w porządku. W ko­

minie ogień był przygaszony i popiół umieeiony. Przy oknie obok skrzynki niebiesko pomalowanej, stał kołowrotek z cieniu- chną przędzą. Wszędzie był ład i porządek, jak się przynależy.

Dziewucha, która sobie przy pracy śpiewała, nie była b a r­

dzo urodziwą, ale wyglądała czerstwo i zdrowo, i wcale jej we­

soło patrzyło z niebieskich oczów. Miała na sobie czyściutką koszulę, sznurówkę gran ato w ą, cycową spódnicę i zapaśnik p ł ó ­ cienny w p r ą ż k i ; włosy płowe gładziutko uczesane i warkocz na plecy spuszczony.

W ojtek stanął we drzwiach i paDa Boga pochwalił.

— Na w ie k i ... — odpowiedziała dziewczyna i poczerwie­

niała jak wiśnia.

— Jenoś to sama, Róziu? — zapytał parobek.

— A jużci, bo matusia ju ż , o j , długa chwila, jak poszli ze Stachem na jarmark.

— B ó d a jś ! ... syknął W ojtek — a toóżem się spóźnił.

1 tyżeś na jarm ark nie p oszła, Rózi u?

— A ja po co ? W domu jest robota, a na jarmarku cale żadnego interesu nie mam.

W ojtek spojrzał na dziewuchę — i powiódł oczami po całej izbie; a było aż popatrzeć miło, że tak wszędzie czysto i schludno.

— Kiedyć - ta już poszli — wymówił znowu — to i ja za niemi poskoczę, a może i dopędzę jeszcze. Niech będzie pochwalony...

— Na w ieki. . . !

W ojtek szedł szparko bo spieszno mu było — i tuż pod lasem dogonił kilka dziewuch i gospodyń smolenieckich, jako też i dwóch parobków.

Małgosia była wystrojona w bieluchną jak śnieg spódnicę, w czerwoną sznurówkę i zapaśnik zielony. Przy warkoczu piękne uwiesiła wstęgi i okapiła się od słońca żółtą chustką. Chicho­

tała się ciąg le, białe wyszczerzała zęby, głaskała włos ciemny

— a oczy, gdyby węgle, tam i sam latały. Baraszkowałaó też ze wszystkiemi.

W ojtek gromadkę pow itał, a dziewuchy spojrzały na niego i poczerwieniały; znać każda chciałaby się spodobać młodzianowi ehwackiemu.

— Małgosia idzie na ja rm a rk , a matka w domu chora leży — z ac zął, zbliżywszy się do niei.

— Jeno tak j ą , o j, przeszło trochę zwyczajnie, i nic jej nie będzie — odrzekła lekkomyślnie dziewczyna.

— A jakież tam pilne interesa masz na Jarmarku ?

— W stęgę nową muszę sobie kupić na odpust do jarmulca.

— Daj go k a t u ! A przecież ich masz t y l e , i wszystkie gdyby tęcze jakie — i ujął końce w stążek, które się z pod chustki zwieszały.

— Gadałbyś! Stareć to już i uprzykrzyły mi się — od­

powiedziała twarz krzywiąc.

— 89

-W ojtek szedł obok niej, ale tak jakoś posmutniał, że mu się i zagadać odechciało. Inni gwarzyli, śpiewali, a on wyglądał gdyby sęp jaki.

Tak i doszli do miasteczka. W ojtek poszedł za swojemi interesami: kupił kosę, a wybierał z jakie pół godziny; ode­

brał pieniądze od Szmula, kupił dla matki pare polewanych garnuszków i rządek kołaczów — a potem poszedł w rynek i jakoś znowu z dziewuchami się zeszedł.

Małgosia zajadała piernik i kupowała wstęgi, śliczności!

Kupiła jednę i d ru g ą, i czystem za nie płaciła śrebrem.

— Jakież to drogie, niech je kaci porw ą! — pomruknął W o jtek , pokręcając głow ą.

— Ba i prawie ! Co ma być d r o g ie ! Nie znasz się ani

k r z t y !

— skrzywiła się M ałgosia, kładąc , w koszyk kupione wstążki.

— To i powrócicie już teraz do Smolęcina ? — zagadał W ojtek znowu, zwracając się do dziewcząt — pójdziemy razem.

— O j , widzicie g o ! żeby też już w ró c ić , nie używszy jarmarku! — zawołała Małgosia i drugi piernik zajadać poczęła.

— A cóż - że myślisz tu jeszcze poczynać ? zapytał Wojtek kwaśno.

— Co ? O j , u Gołobuekiej gra katarynka o gniście, i pój­

dziemy potańcować trochę. Poszedłbyś i ty z nami!

•— A przecie matuś twoja doma choruje!

— To jeno trochę tak ją ziąb przeszedł... Chodźcie dzie­

wuchy! Chodźże Wojtku!

P o biegły naprzód. W ojtek wolniej szedł za niemi. A gdy weszły do Gołobuekiej, i Małgosia z jakimś parobczakiem na dobre wywijać poczęła — W ojtek wcisnął kapelusz na oczy, machnął kijem sękatym, zaklął jakoś i ruszył z kopyta ku domowi.

Jeszcze dobrze przed zachodem słońca do Smolęcina po­

wrócił. Idąc obok mieszkania S ro k i, wstąpił by zobaczyć, jak tam Sroczyna się miewa.

Leżała biedaczka w łóżku i stękała. Ale izba była umie- ciona, sprzęty pomyte i poustawiane w porządku.

— Jakżeż wam, gospodyni? — zapytał W o jte k , pochwa­

liwszy Pana Boga.

— 90 —

- 91

-— Nic mi, o j, nie lepiej.

— A możeby wam matusię p rzysłać i czy nie żędniście czego ?

— Toóże tu była Rózia, posprzątała i zgotowała mi też kąsek polewki... A Małgośka rychło tam powróci ? — zapytało matczysko.

— Pewnieć i wróci. Przyślę wam matusię.

— Bóg ci zapłać i Matka Najświętsza !

W ojtek wybiegł — niby sobie g w izdał, lecz był zły gdyby osa.

Zajrzał do domostwa Geruszków — w sionce leżała płachta z świeżo pożętą traw ą dla krowiny. W izbie nikogo nie było

— lecz palił się ogień na kuchni i jakaś tam w czystych garnkach gotowała się wieczerza.

W ojtek wychodząc z chałupy gwizdnął sobie niby raźniej

— w tern posłyszał wesoły śpiew Rózi. Zajrzał po za płot chróściany ; dziewucha siedziała na zagonie warzywnym i pełła.

— A co tam ro b is z , Róziu ? — zagadał do niej, a jakoś mu miło było na sercu.

— W idzisz, że zielsko wyrywam — odrzekła Rózia — a snadno to idzie po deszczu.

— Jeno że tam z garnków tymczasem wykipi.

— Gdzie t am! Już to ja utrafię, by nie wykipiało.

— Szczęść Boże! — i W ojtek szedł dalej, po pare razy obejrzał się za siebie, coś tam gło w ą pokiwał, a potem wcale raźno zagwizdał.

Gdy przyszedł do domu i powiedział matce, że Sroezyna nie domaga, zawinęła się zaraz poczciwa kobiecina i pobiegła do sąsiadki.

Małgosia późno wróciła z wstęgami i paką pierników, w sponiewieranych sukniach, a jeszcze i żółtą chustkę zgubiła.

Biedna Sroezyna przez cały tydzień chorowała. Przytem i zmartwiła się trochę, bo Małgośka żaliła się przed nią, że W ojtek chodzi koło niej, gdyby zmyty i ani spojrzy, ani za­

gada — a nawet cale odwraca się od niej.

Dnia jednego zamówiła się umyślnie do Basajowej o

poży-— 92

-ezenie motowidła, właśnie w samo południe, kiedy wiedziała, że W ojtka napewne w domu zastanie.

W e s z ła , pochwaliła Fana Boga, zagadała do Basajowej.

A W ojtek ledwo spojrzał, jeno tam coś kozikiem strugał.

Basajowa poszła po motowidło do komory, a dziewucha przystąpiła do parobka.

— Cóż, oj, tak strużesz, W o jtk u ? zapytała, białe poka­

zując zęby.

— Aby nie próżnow ać: ząb do bronów — o d rzek ł, i ani podniósł na nią oczów.

— Jakoś osowiałeś i zmarkociałeś niby ?

— T o , bo i człek tak zmienia się z czasem.

— A jakiż to ciebie kur opiął?

— Com go, oj, na jarm arku kupił, — Wojtek się porw ał i szybko z izby wybiegł.

Małgosi aż świeczki w oczach stanęły.

Nadeszła Basajowa z motowidłem. Pogadały coś tam jesz­

cze — a potem dziewucha poszła do domu,

ja kb y nie swoja, ja k cudza

— i aż pobladła nieboga.

Na tydzień potem , we czw artek, były

względziny

czyli

pytanki

u Gieruszków — gospodarz P ałka poszedł tam z W o jt­

kiem jako drużba, by o białą, zabłąkaną, dowiedzieć się gąskę.

W sobotę odbyły się na dobre

zmowiny

czyli

zrękowiny,

— a w niedzielę spadli z ambony: Wojciech Basaj i Rozalja Gie- ruszkówna.

Żałko tam było pono Małgośce, gdy o tem posłyszała.

Ale dobijała wszelako na weselu w nowiuteńkich szmatach i wstęgach.

W ojtek zaś często pow tarzał: że ten jarm ark na św. Annę dopiero mu rozumu do głowy napędził, poznał się na poczci­

wej pracowitej Rózi; że Małgośce jeno stroje na myśli a reszta za nic — i że uroda na licho się zdała, kiedy przy niej nie ma pracy, statku — i cnoty.

Małgośka zawsze pozostała jednaką, i też męża nie zna­

lazła.

Paulina

z L.

Wilkońska.