• Nie Znaleziono Wyników

* * *

Przypis. Korzystam z okazji, jaką daje mi ta rozprawa, aby publicznie i formalnie wyrazić życzenie, jakiemu dotąd dawałem wyraz w przygodnych rozmowach z uczonymi: to mianowicie, ażeby jakiś fakultet filozoficzny przysłużył się wspieraniu badań nad historią moralności, rozpisując konkurs z nagrodami na najlepszą rozprawę w tej dziedzinie - być może niniejsza książka posłuży jako silny impuls w tym kierunku. W związku z taką możliwością, podnoszę następującą kwestię, która zasługuje na uwagę filologów i historyków, jak również uczonych filozofów z zawodu:

„Jakich wskazówek udziela lingwistyka, zwłaszcza badania etymologiczne, jeśli idzie o historię rozwoju pojęć moralnych?”

- Z drugiej strony, rzeczą równie istotną jest zachęcić do udziału w dyskusji nad tymi zagadnieniami (o wartości dotychczasowych systemów wartościowania) fizjologów i ludzi medycyny: przy czym rolę adwokatów i mediatorów można by pozostawić zawodowym filozofom, kiedy już uda im się przekształcić owe zrazu tak napięte i oziębłe stosunki pomiędzy filozofią, fizjologią i medycyną w najserdeczniejszą i najbardziej owocną wymianę. Faktycznie wszystkie tablice wartości, każde „powinieneś” („du sollst”), znane historii czy badaniom etnologicznym, trzeba poddać przede wszystkim objaśnieniom i interpretacjom [o charakterze] fizjologicznym, raczej niż psychologicznym; podobnie wszystkie czekają na krytykę ze strony nauki medycznej. Pytanie: jaką ma wartość ta czy inna tablica wartości lub „moralność”? trzeba postawić w różnych perspektywach; mianowicie nie dość subtelności, gdy pytamy o „wartość w jakim celu?” Na przykład coś, co niezaprzeczalnie miałoby wartość ze względu na szczególną długowieczność rasy (lub polepszenie jej zdolności przystosowawczych do danego klimatu czy zachowania największej liczebności), nie miałoby bynajmniej podobnej wartości, gdyby chodziło o wykształcenie silniejszego typu. Dobro większości i dobro mniejszości to przeciwstawne punkty widzenia na wartość: uznanie pierwszego za sam w sobie stojący wyżej w hierarchii wartości pozostawiamy naiwności angielskich biologów... Wszystkie nauki muszą odtąd utorować drogę przyszłemu zadaniu filozofów: zadaniu interpretowanemu w ten sposób, iż filozof ma rozwiązać problem wartości, iż sam musi określić hierarchię wartości (Rangordnung der Werthe).

Rozprawa II

„Wina”, „złe sumienie”99 i zagadnienia pokrewne 1.

Wyhodować zwierzę, które może składać obietnice - czyż nie jest to właśnie owym paradoksalnym zadaniem, które natura postawiła sobie względem Człowieka? czy nie jest to właściwy problem Człowieka?... Fakt, iż problem ten w dużym stopniu został rozwiązany musi tym bardziej zdumiewać tego, kto potrafi w pełni docenić siłę przeciwną, zapominanie (Vergesslichkeit). Zapominanie to nie zwykła vis inertiae, jak sądzą ludzie powierzchowni, ale raczej aktywna zdolność tłumienia, pozytywna w najściślejszym sensie tego słowa, której należy przypisać, iż to, co przeżywamy, doświadczamy, wchłaniamy w siebie, nie zakłóca naszej świadomości w stanie trawienia (można by to nazwać

„wduchawianiem”) bardziej aniżeli cały ten po tysiąckroć złożony proces żywienia naszego ciała, tak zwane „wcielanie”. Na chwilę zamknąć drzwi i okna świadomości; nie przejmować się zgiełkiem i walką, w jakich nasze podziemie służebnych organów pracuje dla siebie i przeciw sobie; nieco spokoju, odrobina tabula rasa świadomości, by zrobić miejsce dla czegoś nowego, przede wszystkim dla szlachetniejszych funkcji i funkcjonariuszy, dla zarządzania, przewidywania, określania z góry (nasz organizm bowiem urządzony jest oligarchicznie) - taki jest pożytek z tego, jak powiedziałem, aktywnego zapominania, przypominającego strażniczkę czy też opiekunkę ładu duchowego, spokoju, etykiety: z czego od razu widać, jak dalece nie byłoby szczęścia, wesołości, nadziei, dumy, teraźniejszości bez zapominania. Człowieka, w którym popsuł się ów aparat do tłumienia i więcej nie działa, można przyrównać (i nie tylko przyrównać) do dyspeptyka; z niczym nie może się „załatwić”... A właśnie to z konieczności zapominalskie zwierzę, u którego zapominanie stanowi siłę, formę silnego zdrowia, wyhodowało sobie zdolność przeciwną, pamięć, z pomocą której zapominanie można w niektórych przypadkach zawiesić - mianowicie w tych, w których trzeba złożyć obietnicę: stąd nie jest to bynajmniej jedynie bierna niemożność-pozbycia-się raz wyrytego wrażenia, nie tylko niestrawność raz danego w zastaw słowa, z którym nie sposób się załatwić, lecz aktywne-poniechanie-uwolnienia-się-od, nieustanne chcenie tego, co raz chciane, prawdziwa pamięć woli: tak że pomiędzy pierwotne „chcę”, „zrobię” i faktyczne wyładowanie woli, jej akt, można spokojnie wstawić świat rzeczy nowych i obcych, okoliczności, a nawet sam akt woli, bez zrywania tego długiego łańcucha woli. Czegóż to jednak do tego wszystkiego potrzeba! Ażeby móc w tej mierze rozporządzać swą przyszłością, Człowiek musiał wpierw nauczyć się rozróżniać zdarzenia konieczne od przypadkowych, myśleć przyczynowo, to, co odległe przewidywać i widzieć jako teraźniejsze, pewnie ustalać, co jest celem, a co doń środkiem, w ogóle umieć liczyć i rachować - wprzódy jednak Człowiek sam musi stać się obliczalny, systematyczny, konieczny, również we własnym wyobrażeniu, aby w końcu w taki sposób, jak czyni to składający obietnicę, móc zaręczyć za siebie jak za swoją przyszłość!

2.

Takie są właśnie długie dzieje pochodzenia odpowiedzialności. Owo zadanie, ażeby wyhodować zwierzę, które może składać obietnice, zawiera w sobie - jak już pojęliście - jako warunek wstępny i przymiarkę bliższe zadanie, by wpierw uczynić Człowieka w pewnym stopniu niezbędnym, jednolitym, równym wśród równych, systematycznym i w konsekwencji obliczalnym. Cały ogrom pracy tego, co nazywam „moralnością obyczaju” (Sittlichkeit der Sitte) (por.

Morgenröthe, s. 15 i nast., 20 i nast., 23 i nast.100), rzeczywista praca Człowieka nad sobą samym w najdłuższej epoce rodzaju ludzkiego, cała jego praca prehistoryczna - pomimo towarzyszącej jej bezwzględności, tyranii, tępoty i idiotyzmu - znajduje swój sens i wielkie uzasadnienie w tym, iż za pomocą moralności obyczaju i społecznego kaftana bezpieczeństwa Człowieka uczyniono rzeczywiście obliczalnym. Jeśli postawimy się natomiast na końcu tego nadzwyczajnego procesu, tam, gdzie dojrzewają owoce drzewa, gdzie społeczeństwo i jego moralność obyczaju odkrywają w końcu to, czemu służyły tylko za środek, to jako najdojrzalszy owoc na tym drzewie znajdziemy samowładne indywiduum, równe tylko sobie samemu, które uwolniło się od moralności obyczaju, autonomiczne, ponad-etyczne indywiduum (albowiem „autonomiczny” i „moralny”

wzajemnie się wykluczają), słowem, odkryjemy człowieka z jego własną, niezależną, trwałą wolą, który ma prawo składać obietnicę - a w nim dumną, w każdym mięśniu drgającą świadomość tego, co tu ostatecznie zostało zdobyte i w nim ucieleśnione, prawdziwa świadomość mocy i wolności, uczucie doskonałości Człowieka (ein Vollendungs-Gefühl des Menschen) w ogóle. Ten wyzwoleniec, który rzeczywiście może składać obietnice ten pan wolnej woli, ten samowładca -jakże miałby nie wiedzieć, iż jest wyższy ponad wszystko, czemu nie wolno obiecywać czy ręczyć za siebie; iż wzbudza tyle zaufania, strachu i szacunku (a „zasługuje” wszakże na wszystkie trzy); iż jemu, z jego panowaniem nad sobą, powierzono nieodwołalnie również panowanie nad przypadkiem, nad naturą i nad wszystkimi mniej niezawodnymi stworzeniami o słabszej woli? Człowiek „wolny”, właściciel trwałej niezłomnej woli, ma w tym posiadaniu również własną miarę wartości:

oceniając innych z własnej perspektywy - szanuje lub pogardza. I tak jak nieodzownie szanuje sobie równych, silnych i niezawodnych (którym wolno obiecywać), to jest każdego, kto obiecuje jak samowładca, z oporami, rzadko, z ociąganiem, skąpiąc zaufania, kto ufając wyróżnia, który daje swoje słowo jako Coś, na czym zawsze można polegać, gdyż jest dość silny, aby go dotrzymać, wbrew wszelkim wypadkom, a nawet „wbrew losowi”: równie niezawodnie będzie miał w zanadrzu

99

Termin przypuszczalnie zapożyczony z Tomasza z Akwinu (Summa Theologiae, 1a. 2ae, kwestia 19, art. 5 i 6).

Pojawia się również wielokrotnie u Lutra (np. Tischreden, Weimar 1921, t. 3, ss. 471-472; Werke, Weimar 1927, t. 17, s. 500).

100

Część I, aforyzmy: 9, 14, 16.

kopniaka dla smukłych lekkoduchów101, którzy obiecują, choć nie mają prawa, i rózgę dla kłamcy, który łamie swe słowo, gdy tylko otworzy usta. Owa dumna świadomość niezwykłego przywileju odpowiedzialności, świadomość rzadkiej wolności, tej władzy nad sobą i losem przeniknęła go do głębi i stała się instynktem, instynktem dominującym: - jak nazwie on ów dominujący instynkt, zakładając, że musi znaleźć nań słowo? Bez wątpienia Człowiek samo-władczy nazwie go swym sumieniem...

3.

- Swym sumieniem?... Z góry można odgadnąć, iż to pojęcie „sumienie”, które napotykamy tutaj w jego najwyższej i niemal szokującej postaci, ma za sobą długie dzieje i przemiany. Móc za siebie ręczyć i to z dumą, a przeto móc sobie powiedzieć Tak - to, jak mówiłem, dojrzały owoc, lecz także owoc późny: - jakże długo musiał ów owoc, cierpki i kwaśny, wisieć na drzewie! A jeszcze dłużej trzeba było czekać, żeby go zobaczyć - nikt nie ważył się go obiecywać, choć pewne jest, że wszystko w tym drzewie gotowe było właśnie do jego wydania! - „W jaki sposób wyrabia się Zwierzęciu-Człowiekowi pamięć? Jak w ten po części tępy, po części zaś bezmyślny, nieuważny umysł, to ucieleśnione zapominanie, wtłoczyć Coś, co pozostanie obecne?”... Tego odwiecznego problemu, jak może się zdawać, nie rozwiązano wcale przy pomocy subtelnych odpowiedzi i środków; być może nie ma w pradziejach człowieka nic bardziej straszliwego i niesamowitego aniżeli jego mnemotechnika. „Naznacza się ogniem to, co ma zostać w pamięci: tylko to, co nie przestaje boleć, pozostaje w pamięci” -oto zasada naczelna najstarszej (niestety również najdłużej istniejącej) psychologii na ziemi. Chciałoby się nawet rzec, że gdziekolwiek jeszcze obecnie istnieje na ziemi uroczystość, powaga, tajemnica, ponure barwy w życiu człowieka i narodu, tam pozostało jeszcze coś z tej straszliwości, z jaką niegdyś wszędzie na ziemi składano obietnice, przyrzekano, ślubowano:

przeszłość, ta najdłuższa, najgłębsza, najtwardsza przeszłość, owiewa nas i w nas wzbiera, ilekroć stajemy się „poważni”.

Nie obywało się nigdy bez krwi, tortur i ofiar, ilekroć Człowiek pragnął stworzyć sobie pamięć; najstraszliwsze ofiary i zastawy (do których należą ofiary z pierworodnych), najokropniejsze okaleczenia (na przykład kastracje), najokrutniejsze formy rytualne wszystkich kultów religijnych (a najniższym fundamentem wszystkich religii są systemy okrucieństw) -wszystko to ma swoje źródło w owym instynkcie, który odkrył, iż ból jest najpotężniejszym środkiem zaradczym mnemoniki. W pewnym sensie dotyczy to także wszelkiego ascetyzmu: pewne idee mają pozostać niezatarte, wszechobecne, niezapomniane, „zafiksowane” (fix), celem zahipnotyzowania całego systemu nerwowego i intelektualnego poprzez te „zafiksowane idee” - a te ascetyczne procedury oraz style życia służą jako środek do tego, aby uwolnić te idee od konkurencji wszystkich pozostałych idei, ażeby uczynić je „niezapomnianymi”. Im gorzej było „z pamięcią” u ludzkości, tym straszliwsze pojawiały się zwyczaje; zwłaszcza surowość praw karnych ukazuje miarę trudności, jakie musiała pokonać, by przezwyciężyć zapominanie, i utrwalić (gegenwärtig zu erhalten) w umysłach tych niewolników nastroju i chwilowych pragnień kilka prymitywnych wymogów życia społecznego. My, Niemcy, z pewnością nie uważamy się za naród szczególnie okrutny i twardego serca, a jeszcze mniej za szczególnie frywolny i żyjący z dnia na dzień; lecz wystarczy przyjrzeć się naszym dawnym kodeksom karnym, by się przekonać, jak trudno było na ziemi wyhodować „naród myślicieli” (przez co mam na myśli ten naród Europy, gdzie wciąż znaleźć można maksimum zaufania, powagi, braku smaku i rzeczowości -właściwości, które dają mu prawo hodowania wszelkiej maści mandarynów Europy). Owi Niemcy wyrabiali sobie pamięć za pomocą straszliwych środków, by zapanować nad swymi niskimi, gminnymi instynktami i brutalnym chamstwem:

pomyślcie o dawnych niemieckich karach, na przykład kamienowaniu (sama legenda spuszcza kamień młyński na głowę winowajcy), łamaniu kołem (wynalazek własny i specjalność niemieckiego geniuszu w dziedzinie kar!), wbijaniu na pal, rozrywaniu i tratowaniu końmi („ćwiartowaniu”), gotowaniu przestępcy w oleju lub winie (jeszcze w czternastym i piętnastym wieku), ulubionym obdzieraniu ze skóry („darciu pasów”), wycinaniu mięsa z piersi, i oczywiście smarowaniu złoczyńcy miodem i pozostawianiu go na pastwę muchom w słonecznej spiekocie. Za pomocą takich obrazów i procedur w końcu zachowa się w pamięci pięć, sześć takich „nie chcę”, w związku z którymi złożono obietnicę, by cieszyć się korzyściami życia w społeczeństwie - i rzeczywiście! z pomocą tego rodzaju pamięci doszło się wreszcie do „rozumu”! Ach, rozum, powaga, opanowanie, cała ta ponura rzecz zwana refleksją, wszystkie te przywileje i wspaniałe okazy (Prunkstücke) człowieka: jakże drogo trzeba je było okupić! ileż krwi i zgrozy legło u podstaw wszystkich „dobrych rzeczy ”!...

4.

Jak tedy przyszła na świat owa druga „ponura rzecz”, świadomość winy, całe to „złe sumienie”? I tak oto powracamy do naszych genealogów moralności. Powiem raz jeszcze - czy może jeszcze tego nie mówiłem? - są nic nie warci. Na pięć piędzi długie, ich własne, jedynie „współczesne” doświadczenie; żadnej wiedzy ani woli poznania przeszłości;

jeszcze mniej instynktu historycznego, tak tu niezbędnego „drugiego wzroku” - a jednak parają się dziejami moralności:

rzecz jasna musi to całkiem słusznie doprowadzić do rezultatów, które rozmijają się z prawdą. Czy tym dotychczasowym genealogom śniło się choćby raz, iż na przykład owo główne pojęcie moralności „Schuld” [wina] ma swój rodowód w bardzo materialnym pojęciu „Schulden” [być dłużnym]? Lub że kara, jako odpłata (Vergeltung), rozwinęła się zupełnie niezależnie z wszelkiego założenia wolności czy niewolności woli? - i to do tego stopnia, że potrzeba wpierw zawsze wyższego stopnia uczłowieczenia, ażeby zwierzę „Człowiek” nauczyło się robić o wiele bardziej prymitywne rozróżnienia pomiędzy

„umyślny”, „niedbały”, „przypadkowy”, „poczytalny” i ich przeciwieństwami, i brać je pod uwagę przy wymierzaniu kary.

Owa myśl, obecnie tak tania i pozornie tak naturalna i nieuchronna, która aby wyjaśnić, w jaki sposób powstało na ziemi poczucie sprawiedliwości, musiała podsunąć twierdzenie, iż „przestępca zasługuje na karę, gdyż mógł postąpić inaczej”, [ta myśl] jest w istocie rzeczy niezwykle późną, a nawet wyrafinowaną formą ludzkiego osądzania i wnioskowania. Kto

Powiązane dokumenty