— „Hej! wstawaj! Spuszczamy kotwicę“ — Joe skoczył na równe nogi i osłupiał, zoba czywszy otoczenie w jakiem się znalazł. Pod czas snu zapomniał o tern co przeżył, dopiero powoli wszystko wróciło do jego świadomo ści.
Nad ranem wiatr umilkł. Morze falowało lekko, a ,,Błysk“ płynął spokojnie pod osłoną
87
skalistej wysepki. — Niebo było jasne, powie trze przesycone świeżością i rzeźwością po ranka, Zmarszczona powierzchnia wody uśmiechała się do słońca, błyszczącego na wschodzie. Na południu leżała wyspa Aleut- raz. Dźwięki trąb, płynące z jej licznych, uwieńczonych chatami wzgórz, witały po wstający dzień. W stronie zachodu widać by ło Złotą Bramę, łączącą wody Pacyfika z za toką San Francisco. Mimo całkowicie rozpię tych żagli, jakiś statek ledwie wpełzał do za toki, korzystając ze zbliżającego się przypły wu.
W idok był cudowny. Joe przetarł ciężkie od snu powieki i zachwycał się, dopóki Lisek nie posłał go' na dziób, by przygotował spusz czenie kotwicy.
— „Wyciągnij z pięćdziesiąt sążni łańcu cha“ — komenderował. — „ A potem stój i czekaj“ .
Lisek łagodnie skierował statek pod wiatr, odwracając kliwer.
— „Puść liny od kliwra i zabieraj się do spuszczania“ — wołał na Joego.
Chłopiec zaobserwował ten manewr po przedniej nocy, mógł więc wykonać go z po wodzeniem.
„No! jazda“ . — „Puszczaj kotwicę!“ Uwa żaj na obroty! Żywo!“
8S
Łańcuch wyleciał z szaloną szybkością i „B ły s k “ zatrzymał się na miejscu.
Lisek pośpieszył z pomocą towarzyszowi. W e dwóch opuścili grot, zaryfowali go według utartego zwyczaju, mocno związali i podsta wili koziołki pod bom.
— „Masz tu wiadro“ — rzekł Lisek do Joe- go, podając mu naczynie.
— „Umyj porządnie pokład — nie bój się wody ani brudu. Szczotka jest tutaj: Niech się wszystko błyszczy. Jak skończysz, obej rzyj łódkę, jakoś jej się w nocy szwy rozla zły. Pójdę tymczasem przygotować
śniada-• M
me .
W krótce woda zapluskała wesoło na po kładzie, a z komina poszedł dym, obiecujący różne smaczne rzeczy.
Joe podnosił od czasu do czasu głowę i za chwycał się cudownym porankiem. Każdy normalny, zdrowy chłopiec, cieszyłby się rów nie szczerze. Joe nie stanowił wyjątku. Czuł by się najzupełniej szczęśliwy, gdyby nie upor czywa myśl o kompanji, w jakiej oglądał te cuda. Pamięć o tern i o pijanym Francuzie Pe- te, który wciąż spał w kajucie, psuła mu wra żenie chwili. Nie był przyzwyczajony do po dobnych rzeczy i wstrząsało nim zetknięcie z ciemną stroną życia.
Nie uczuwał bynajmniej lęku, czego mógłby doświadczyć niejeden chłopiec o słabym cha
89
rakterze, przeciwnie wzmagało się w nim pragnienie, by pozostać czystym i nie wsty dzić się samego siebie.
Obejrzał się i westchnął. Dlaczego ludzie nie chcą być porządni i uczciwi? Jakże żal bę dzie mu opuszczać ten cudowny świat. A je dnak chcąc pozostać czystym, trzeba uciekać stąd jaknajprędzej. Wypadki ubiegłej nocy zostawiły zbyt silne wrażenie w duszy chłop ca,
W takim nastroju został wezwany na śnia danie. Skonstatował, że Lisek był równie do brym kucharzem jak marynarzem, czego nie omieszkał mu powiedzieć i wykazać.
Śniadanie składało się z zupy mlecznej, befsztyków, smażonych kartofli, pysznego francuskiego chleba z masłem i kawy. Fran cuz Pete nie zjawił się na jedzenie, pomimo że Lisek kilkakrotnie probował go obudzić. Kapitan zamruczał coś niezrozumiałego pod nosem, otworzywszy nawpół zaspane oczy i chrapał dalej.
— „Nigdy nie można przewidzieć, kiedy do stanie podobnego ataku — rzekł Lisek w for mie objaśnienia, gdy Joe skończywszy myć naczynie, — wyszedł na pokład. Nieraz przez cały miesiąc wina do ust nie weźmie, kiedy- indziej nie wytrzyma nawet tygodnia“ .
— „Chodź, będziemy się kąpać“ — rzekł, 90
zmieniając temat rozmowy na bardziej inte resujący.
— „Umiesz pływ ać?“ Joe skinął głową.
— „C o tam jest“ — spytał, przygotov/ując się do skoku. Wskazał palcem na osłoniętą zatokę wyspy, gdzie stało kilka dużych gma
chów i wiele namiotów.
— „T o stacja kwaratannowa“ — odparł Li sek. „Z Chin przyjeżdża na statkach dużo lu dzi chorych na ospę. Umieszczają ich tutaj dopóki się nie okaże, że są zdrowi i mogą być przewiezieni na ląd. Mówię ci, okropnie tam ostre przepisy, dlatego...“
Plusk! Lisek nie skończył mówić i skoczył za burtę, a Joe za nim.
Gdyby Lisek nie był urwał rozmowy w po łowie zdania, Joe uniknąłby w następstwie wielu przykrych chwil.
— „W iesz, c o ? “ — rzekł młody nauczyciel gdy po upływie pół godziny zamierzali wyjść z wody. — „Nałapiemy ryb na obiad i położy my się spać. W ten sposób odbijemy sobie wczorajszą niedospaną noc; no co dobrze?“
Wdrapali się na pokład, urządzili wyścigi, w czasie których Joe znów znalazł się za bur tą. Gdy się wreszcie wygramolił z wody, Li sek przyniósł dwie liny z dużymi hakami mo cno obciążone i pudełko solonych sardynek. -— „T o przynęta“ — rzekł. — „Nakładaj ca
91
łą“ . One tu połkną każdy kąsek, i przynętę i hak i wszystko, taki już mają obyczaj. Kto pierwszy nie złapie ryby, będzie je musiał po tem wszystkie oczyścić.
Obciążone liny zanurzyły się w wodzie do ośmiu stóp głębokości.
Zaledwie lina Joego dotknęła dna, poczuł rzucanie się złapanej ryby. Spojrzał na Liska i zobaczył, że ma on również zdobycz nielada. Rozpoczęły się gorączkowe wyścigi, a mokre
liny jak węże wiły się po pokładzie.
Lecz Lisek z Frisco więcej miał doświad czenia od towarzysza, jego więc ryba pier wsza spadła do kokpitu. W sekundę później Joe wyciągnął trzymetrowego stokfisza. — Chłopiec nie posiadał się z radości. Ryba była wspaniała. Dotychczas nietylko, że nie uło wił, lecz nawet nie widział równie wielkiej sztuki.
Wrzucili znów liny do wody i za chwilę wyciągnęli powtórnie takie same okazy. Był to doprawdy królewski sport!
Joe łowiłby chętnie, dopóki nie zabrakłoby ryb w zatoce, Lisek z trudnością namówił go, by przestał nareszcie.
— „Będziemy mieli tego dobrego na trzy obiady“ — rzekł. — „Daj już spokój: Im wię cej wyłowisz, tern dłużej będziesz czyścił. Ra dzę ci, weź się do nich odrazu. A ja idę spać“ .*
92
ROZDZIAŁ XIL