• Nie Znaleziono Wyników

Łaskawe zaproszenie Redakcji „Oblicza Dnia”144 wkłada na mnie zadanie trudne z dwóch względów.

Naprzód, że nie mogę być obiektywnym ani nawet życzliwym krytykiem rzeczy, do której mam stosunek

143 Zofia Nałkowska, primo voto Rygier, secundo voto Gorzechow-ska (1884–1954) – autorka Granicy, książki-bohaterki tego tomu, oraz kilkunastu innych powieści (m.in. Romans Teresy Hennert, Niedobra miłość, Niecierpliwi, Węzły życia), zbiorów opowiadań (Medaliony) i  dramatów, członkini Polskiej Akademii Litera-tury, polskiego oddziału PEN Clubu, Związku Zawodowego Li-teratów Polskich, działaczka Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce (1945–1949), w latach 1945–1947 posłanka do Krajowej Rady Narodowej, w latach 1947–1952 bezpartyjna posłanka do Sejmu Ustawodawczego.

144 „Oblicze Dnia”  – dwutygodnik społeczno-kulturalny, który ukazywał się w  Warszawie od lutego do czerwca 1936 roku.

Nazwa nawiązywała do powieści reportażowej Wandy Wasi-lewskiej pod tym samym tytułem, a pismo gromadziło w re-dakcji i jako współpracowników lewicową inteligencję, często związaną z  Komunistyczną Partią Polski (jak np. redaktor Mieczysław Bibrowski). „Oblicze Dnia” miały antyfaszystowski wydźwięk, każdy niemal numer był w dużym stopniu cenzo-rowany czy konfiskowany. W końcu władze zamknęły pismo.

Nałkowska należała do współpracowników periodyku, który za patrona obrał jej ojca, Wacława Nałkowskiego, i publikował jego archiwalia.

tak osobisty, a przy tym wciąż – choćby już poniewcza-sie – czynny. Niezadowolenie, daremna chęć naprawie-nia niedopatrzeń i błędów, chęć podjęcia wszystkiego na nowo – na szczęście już nieaktualna, gdyż przy nowych wydaniach możliwe jest poprawienie zaledwie paru omy-łek drukarskich. Jest to stosunek z natury swej niechętny i gorzki, stosunek kogoś, kto stał się już nieprzydatny jako autor, a nie nabrał cech czytelnika. Czytelnik bowiem powinien być nieuprzedzony, powinien przystępować do książki w pełni niestępionej wrażliwości. A krytyk jest tym, którego te cechy obowiązują w wyższej jeszcze mierze.

Nie można czytać siebie „jak kogoś obcego”, jak nie można zobaczyć siebie w lustrze w nieodwróconej syme-trii. Książka własna jest dla nas całkowicie nieczytelna, niedostępna, niemożliwa do oceny ani do przyjęcia.

Rozpada się na nieważny wierzch i nie dające o sobie za-pomnieć wnętrze – ze wszystkimi pęknięciami, łatami, strzępami i wiązaniami przebiegu pisania. Po kątach tej budowli widzę jeszcze mnóstwo nieuprzątniętego gruzu, gdzieniegdzie nawet niezwalone szczątki rusztowania. Wi-dzę ludzi o niedokończonych gestach, w których zastygli, o niedomówionych słowach. Ludzi, którym odebrałam życie, odłamując ich od rzeczywistości, i nie zdołałam im go już przywrócić literacką fikcją. Jestem ostatnią z osób, które ta fikcja może przekonać, które dadzą się na nią

„wziąć”.

To jedno. Drugą przeszkodę stanowi fakt, że trudno jest innymi słowami powiedzieć rzecz już raz przez siebie powiedzianą, trudno jest ją powtarzać, streszczać czy in-terpretować w innej technice.

Nie autorecenzja więc, tylko może komentarz.

W wielu recenzjach spotkałam się z mniemaniem, jakoby zamierzonym pierwotnie tytułem ostatniej mojej książki były Schematy. Tak nie było, tytuł Granica ustalony

został od początku. Jednak uporczywość samej wersji przekonała mnie, że ten właśnie motyw tematyczny na-suwa się uwadze krytyków, jak gdyby był najważniejszy.

Podejmę go więc, w nim bowiem wyraża się w mej intencji społeczne stanowisko Granicy.

W indywidualnej naturze człowieka tkwi opór przeciw sprowadzaniu jego właściwości do stałych norm, wedle których łatwo można go społecznie zakwalifikować. Jest ciekawy, jak wygląda z zewnątrz, chce ujrzeć siebie oczami ludzi – i zarazem boi się wyników tego ujrzenia. Podświa-domie wyczuwane położenie centralne pośród świata, cała egocentryczna terminologia naszej myśli świadczy o tym zasadniczym przesądzie ludzkiej ambicji. Przyjęcie innego miejsca widzenia, pomyślenie o sobie sądem ludzi, w ka-tegorii ich moralnej oceny – wymaga wysiłku nie tylko woli, ale i wyobraźni.

Widziany z zewnątrz, w działaniu swoim, „sądzony po czynach” – człowiek da się zawsze sprowadzić do jakiegoś gotowego, powtarzalnego układu stosunków, elementy jego charakteru dadzą się odnieść do jakiegoś typu, kon-flikty, którym ulega, wydają się już przewidziane w go-towych schematach i na tej podstawie wytwarza się sąd o nim danej zbiorowości, sąd, który wyznacza mu pośród tej zbiorowości miejsce i rolę albo nawet los.

W wypadku Ziembiewicza zagadnienie schematu lub – powiedzmy skromniej – obawa schematu ma cha-rakter samoobrony jednostki przed zbiorowością i jej mo-ralnymi normami. Ta obawa jest podwójna. Chodzi nie tylko o to, że odkryty zostanie i poddany osądowi jego krzywdzący stosunek do Justyny. Niebezpieczniejszy jest dla niego schemat jego roli publicznej, zakwalifikowanie go socjalne.

W dzieciństwie służba folwarczna widzi go jako syna rządcy – i już to budzi w nim lęk przed własnym obra-zem zobiektyzowanym, uczuwa się zagrożony w poczuciu

„metafizycznym” swej subiektywnie uczuwanej jedyności.

Później tłum bezrobotnych widzi go jako komisarycz-nego prezydenta miasta, głodni – jako tego, który pomoc dla głodnych zorganizował wadliwie, bezdomni – jako tego, który budowy domów nie ukończył. Dla siebie zaś Ziembiewicz jest wciąż jeszcze radykalizującym studen-tem, który niejako robi taktyczne ustępstwa na rzecz po-żytecznego działania praktycznego. Moment, w którym oba te aspekty jego osoby, subiektywny i socjalny, zostają skonfrontowane, w którym się przecinają (sceny uliczne przed magistratem)  – jego aspekt subiektywny ulega skompromitowaniu. I ten moment uczuwa Ziembiewicz jako granicę, poza którą dalsze złudzenie jest niemożliwe.

Schemat, przed którego przyjęciem się bronił, narzuca mu się oczywistym dowodem, którego przekonywającą dialektykę musi uznać. Dochodzi do wniosku, że „jest się takim, jak miejsce, w którym się jest”145 – chociaż długo nie chciał w to uwierzyć. I niezależnie od prób daremnych indywidualnego rozwiązania spraw, które załatwić może tylko zbiorowość – rozumie, że „jesteśmy tacy właśnie, jak myślą o nas inni”146.

Z przebiegu zdarzeń w powieści wynika, że schema-tyzacja nie fałszuje faktu indywidualnego, nawet gdy go upraszcza. Wyznacza mu tylko miejsce właściwe na skali przydatności społecznej i jest jego oceną z tego punktu widzenia całkowicie miarodajną, opartą na interesie zbio-rowości.

145 Zob. Z. Nałkowska, Granica (1935), s. 384 oraz Granica (2018), s. 333.

146 Zob. ibidem.

Powiązane dokumenty