• Nie Znaleziono Wyników

Do r e a l i s t ó w . — Wy ludzie trzeźwi, którym się zdaje, że jesteście uzbrojeni przeciw namięt­ ności i marzycielstwu i chętnie chcielibyście pustkę

swą obnosić, jako dumę i ozdobę, nazywacie się rea­ listami i dajecie do zrozumienia, że świat jest takim jakim wam się wydaje; że jedynie przed wami rze­ czywistość bez zasłony stoi i że wy sami jesteście może najlepszą jej częścią, — o wy miłe posągi z Sais ! Lecz nie jesteścież i wy w waszym najbar­ dziej odsłonionym stanie w najwyższym jeszcze stop­ niu namiętnemi i ciemnemi istotami, w porównaniu z rybami, i zawsze jeszcze nazbyt podobni do zako­ chanego artysty ? — a czemże jest dla zakochanego artysty »rzeczywistość!« Zawsze jeszcze obnosicie z sobą oceny rzeczy, które źródło swe mają w na­ miętnościach i ukochaniach dawniejszych stuleci! Zawsze jeszcze jest trzeźwość wasza przesiąknięta tajemnem i niezniszczalnem upojeniem ! Wasza miłość

»rzeczywistości« na przykład — ach, to stara, pra­ stara »miłość !« W każdem odczuciu, w każdym wy­ razie zmysłów tkwi część tej starej miłości: i tak

samo pracowało i działało w tem jakieś marzyciel-stwo, jakiś przesąd, nierozum, niewiadomość, obawa i ileż wszystkiego innego! Ta góra ówdzie! Ta chmura t a m ! Cóż jest w t e m »rzeczywistego«? Odejmijcie od tego urojenie i cały ludzki p r z y d a t e k , wy trzeźwi! Tak, gdybyście t o mogli! Gdybyście mogli zapomnieć o swem pochodzeniu, o swojej przeszłości, o swojej przygotowawczej nauce — o całej swej człowie-czości i zwierzęcości! Niema dla nas żadnej »rzeczy­ wistości« — ani też dla was, wy trzeźwi, — jesteśmy sobie daleko mniej obcy, niż mniemacie, a może na­ sza dobra wola otrząśnięcia się z upojenia jest tak samo godną szacunku, jak wasza wiara, że jesteście wogóle do upojenia n i e z d o l n i .

58.

T y l k o j a k o t w ó r c y ! — Sprawiało m i trud największy i ciągle jeszcze największy trud mi spra­ wia wyrozumieć, że niewymownie więcej zależy na tem, jak się rzeczy nazywają, niż czem są. Opinia, miano, pozór, uchodzenie za coś, obiegowa miara i w a g a pewnej rzeczy — będąca w początku naj­ częściej błędem i dowolnością, narzuconą na rzecz, jak suknia zupełnie obca jej istocie a nawet skórze — stopniowo, przez wiarę w to i dalszy jej z pokole­ nia w pokolenie wzrost, przyrasta do rzeczy i wrasta w nią i staje się samem jej ciałem; początkowy po­ zór staje się wkońcu prawie zawsze istotą i d z i a ł a jako istota! Jakim musiałby być szaleńcem, ktoby mniemał, że wystarczy wskazać owo źródło i ową

mglistą osłonę ułudy, by z n i w e c z y ć ten za istotny uważany świat, tę tak zwaną »rzeczywistość« ! Tylko jako twórcy możemy niweczyć! — Lecz nie zapo­ minajmy też i tego, że wystarczy stworzyć nowe miana i oceny i prawdopodobieństwa, by na długi ciąg trwania nowe stworzyć »rzeczy«.

59.

My a r t y ś c i ! — Jeżeli kochamy jaką kobietę, to łatwo powziąć nam nienawiść do natury, na myśl o wszystkich tych obrzydliwych naturalnościach, na które narażoną jest każda kobieta; chętnie pomijamy to wogóle myślą, lecz gdy raz dusza nasza otrze się o te rzeczy, to drży niecierpliwie i spogląda, jak się rzekło, na naturę z pogardą. Czujemy się obrażeni, zdaje się nam, że natura sięga w nasze posiadanie najmniej poświęcanemi rękoma. Wówczas zatyka się uszy na wszelką fizyologię i wyrokuje się w sobie zwyczajnie: »nie chcę nic słyszeć o tem, że człowiek jest czemś innem jeszcze, niż d u s z ą i k s z t a ł -t e m ! « »Człowiek pod skórą« jes-t dla wszys-tkich kochających odrazą i myślą potworną, obrazą boga i miłości. — Otóż, to co teraz jeszcze odczuwa ko­ chający w stosunku do natury i naturalności, to od­ czuwał niegdyś czciciel boga i jego »świętej wszech­ mocy« : we wszystkiem, co wyrzekli o naturze astronomowie, geologowie, fizyologowie, lekarze, wi­ dział wtargnięcie w swe najcenniejsze posiadanie a następnie napaść — a nad to bezwstyd napastnika!

»Prawo natury« brzmiało mu już jako spotwarzanie

98

boga. W gruncie rzeczy byłby chętnie widział wszelką mechanikę sprowadzoną napowrót do moralnych aktów woli i samowoli: lecz, ponieważ nikt mu wyświad­ czyć tej nie mógł przysługi, więc z a t a j a ł przed sobą wszelką naturę i mechanikę, jak tylko umiał, i żył we śnie. O, ci ludzie dawniejsi znali się na ś n i e n i u i nie potrzebowali dopiero zasypiać ! — A i my ludzie dzisiejsi znamy się jeszcze na tem zbyt dobrze, mimo całą naszą dobrą wolę czuwania i życia we dnie. Wystarczy kochać, nienawidzieć, pożądać, wogóle czuć — a natychmiast nawiedza nas duch i siła snu i wchodzimy nieczuli na wszelkie niebezpieczeństwa z otwartemi oczyma, na najniebez­ pieczniejsze drogi, w górę na dachy i wieże marzy-cielstwa, jak gdyby urodzeni do wspinania się — my lunatycy dzienni! My artyści! My taiciele naturalności! My chorzy na księżyc i na b o g a ! My śmiertelnie cisi nieznużeni wędrowcy, po wyżynach, w których nie widzimy wyżyn, lecz płaszczyzny, s w o j e bez-pieczeństwa!

60.

K o b i e t y i i c h działanie na odległość. — Mamże jeszcze uszy? Czy jestem już tylko uchem i niczem więcej ? Stoję tu wśród waru k p i ą c y c h bał­ wanów, których białe płomienie sięgają stóp mych swymi językami, — ze wszystkich stron ogarnia mnie wycie, groźba, krzyk, łoskot, gdy tymczasem w naj­ głębszej głębi stary Ziemiowstrząsca pieśń swą śpiewa, głucho jak bawół ryczący; wybija sobie przy tem taki ziemią wstrząsający takt, że nawet tym tu

po-99 tworom skalnym serce drży w piersiach. Nagle, jakby z nicości zrodzony zjawia się przed bramą tego pie­ kielnego labiryntu, o kilka sążni odległy — wielki żaglowiec, jak widmo sunący w milczeniu. O, ta wid­ mowa piękność! Jakimż mię czarem przejmuje! Co ? Czyż okręt ten wiezie całą ciszę i spokój świata? Czyż na tem cichem miejscu zasiadło me szczęście samo, moje szczęśliwsze ja, moje uwiecznione ja ? jeszcze nie martwe, a jednak już nie żyjące ? Jako nadprzyrodzona cicha patrząca ślizgająca się buja­ jąca istota pośrednia ? podobna statkowi, który bia­ łymi żaglami swymi jak motyl olbrzymi ponad ciemne wzlatuje morza ! Tak ! Wzlatywać p o n a d istnienie ! Tego się c h c e ! Tego by się chciało ! — — Zda się, że ten tu zgiełk uczynił mnie fantastą ? Wszelki duży zgiełk sprawia, że pokładamy szczęście w ciszy i dali. Gdy mężczyzna pośród s w o j e g o zgiełku stoi, gdy oblewają go wzburzone fale jego czynów i zaczy-nów: wtedy widzi też przesuwające się obok niego istoty, do których szczęścia i zacisza tęskni, — są to k o b i e t y . Sądzi on nieledwo, że tam u kobiet mieszka jego lepsze j a : że w cichych tych miejscach nawet najgłośniejsze wzburzenie martwą staje się ciszą, a życie samo snem o życiu. A jednak! Jednak! Szlachetny mój marzycielu, nawet na najpiękniej­ szym żeglowcu jest wiele hałasu i zgiełku, i to nie­ stety tak wiele małego, marnego zgiełku! Czarem i najpotężniejszem działaniem kobiet jest, by rzec językiem filozofów, działanie na odległość, actio in distans : na to jednak trzeba, naprzód i przedewszyst-kiem — o d l e g ł o ś c i !

61.

N a c z e ś ć p r z y j a ź n i . — Ż e uczucie przy­ jaźni w starożytności za najwyższe uchodziło uczu­ cie, wyższe nawet niż najbardziej sławiona duma po­ przestającego na samym sobie i mędrca, a nawet niejako za jego jedyne i jeszcze świętsze braterstwo: to wyraża bardzo dobrze opowieść o owym królu ma­ cedońskim, który gardzącemu światem filozofowi ateń­ skiemu darował jeden talent i otrzymał go odeń z po­ wrotem. »Jakto ? rzekł król, czyż nie ma on żadnego przyjaciela? Chciał przez to powiedzieć: »czczę tu dumę mędrca i człowieka niezależnego, lecz czcił­ bym jego człowieczość jeszcze wyżej, gdyby przy­ jaciel był w nim odniósł nad jego dumą zwycięstwo.

Filozof ten skarlał w moich oczach, gdy okazał, że nie zna jednego z dwuch najwyższych uczuć — i to wyższego!«

62.

M i ł o ś ć . — Miłość wybacza ukochanemu na­ wet żądzę.

63

-K o b i e t a i m u z y k a . — Jakto się dzieje, że ciepłe i deszczowe powiewy sprowadzają z sobą też nastrój muzyczny i wynalazczą rozkosz melodyi ?

C z y nie są to te same powiewy, które napełniają kościoły, i budzą w kobietach zakochane myśli?

64.

S c e p t y c y . — Lękam się, że postarzałe ko-kiety są w tajemnej skrytce swego serca sceptyczniej-sze niż wszyscy mężczyźni: biorą one powierzchowną stronę istnienia za jego istotę, a wszelką cnotę i głąb za osłonę tej »prawdy«, jedynie za wielce pożądania godną osłonę pewnego pudendum — więc za kwe-styę przyzwoitości i wstydu, i za nic więcej !

65.

O d d a n i e s i ę . — Są kobiety szlachetne pod pewnym względem ubogie duchem, które, chcąc wy­ r a z i ć swe najgłębsze oddanie się, nie umieją sobie poradzić inaczej, chyba ofiarując swą cnotę i wstyd: jest to dla nich to, co mają najwyższego. I często dar ten zostaje przyjętym, nie obowiązując tak głę­ boko, jak to przypuszczają dawczynie, — bardzo smętna historya!

66.

S i ł a s ł a b y c h . — Wszystkie kobiety są w tem przemyślne, że przesadzają swą słabość, nawet są

102

wynalazcze w słabości, by zdawać się ogromnie kru-chemi ozdobami, którym nawet pyłek ból sprawia; istnienie ich powinno przypominać myśli i sumieniu mężczyzny jego niezgrabność. Tak bronią się one przed silnymi i wszelkiem »prawem pięści«.

67.

U d a w a n i e s a m e g o s i e b i e . — Teraz ona go kocha, więc odtąd patrzy przed siebie z tak spo-kojnem zaufaniem, jak krowa: lecz biada! to właśnie czarowało g o , że zdawała się nawskroś zmienną i nieuchwytną! Miał on bowiem już za wiele nie-zmiennej pogody w sobie samym ! Czyżby nie uczy niła dobrze, gdyby udawała swój dawny charakter ? Udawać brak miłości ? Czyż jej nie radzi t a k mi­ łość ? Vivat comoedia !

68.

W o l a i p o w o l n o ś ć . — Przyprowadzono raz młodzieńca do pewnego mędrca i powiedziano: »Patrz, oto zepsuły go kobiety!« Mędrzec potrząsnął głową i uśmiechnął się. »To mężczyźni, zawołał, psują ko­ biety : a za wszystko, w czem kobiety pobłądzą, powinno się mężczyznom nakładać pokutę i po­ prawę, — bo mężczyzna tworzy sobie obraz kobiety, a kobieta wedle tego kształtuje się obrazu«. — »Je­ steś za łagodny dla kobiet, rzekł jeden z

otaczają-103 cych, nie znasz ich !« Mędrzec odparł: »Rzeczą męż-czyzny jest wola, rzeczą kobiety powolność - takie jest prawo płci, zaprawdę ! twarde dla kobiety prawo! Wszyscy ludzie niewinni są swemu istnieniu, kobiety są jednak niewinne w drugiej potędze: któż może dość mieć dla nich oliwy i łagodności.« — »Cóż mi tam oliwa! Co mi tam łagodność! zawołał inny z tłumu: trzeba kobiety lepiej w y c h o w y w a ć ! « — »Trzeba mężczyzn lepiej wychowywać,« — rzekł mę-drzeć i skinął na młodzieńca, by poszedł za nim. — Lecz młodzieniec za nim nie poszedł.

69.

Z d o l n o ś ć do z e m s t y . — Że ktoś bronić się nie może, a przeto też nie chce, to nie przynosi mu jeszcze w naszych oczach wstydu; lecz nie mamy szacunku dla tego, kto do z e m s t y nie ma ani moż-ności ani dobrej woli, — obojętna, czy to mężczyzna czy kobieta. Czyby mogła nas przykuć do siebie (lub jak mówią »spętać«) kobieta, po której nie spodzie­ wamy się, że w danym razie umiałaby użyć sztyletu (jakiegobądź rodzaiu sztyletu) p r z e c i w n a m ? — lub przeciw sobie : co w pewnym wypadku jest do tkliwszą zemstą (zemsta chińska).

70.

W ł a d c z y n i e w ł a d c ó w . — Głęboki, po­ tężny głos altowy, jaki się nieraz słyszy w teatrze,

podnosi czasem przed nami zasłonę możliwości, w które nie wierzymy zazwyczaj : wierzymy naraz, że mogłyby istnieć gdzieś na świecie kobiety o wy-sokich, bohaterskich, królewskich duszach, zdolne i gotowe do wspaniałych wystąpień, postanowień, poświęceń, zdolne i gotowe do władztwa nad męż­ czyznami, ponieważ stało się w nich nad płeć wyż­ szym ucieleśnionym ideałem to, co w mężczyźnie najlepszego. Wprawdzie wedle zamysłu teatru, n i e powinny takie głosy właśnie tego o kobiecie dawać pojęcia: zwykle powinny one przedstawiać idealnego męskiego kochanka, na przykład Romea. Lecz wedle mego doświadczenia sądząc, teatr i muzyk, po takim głosie takiego oczekując skutku, prawidłowo się prze­ liczają. Nie wierzy się w t y c h kochanków: głosy te zabarwione są zawsze jeszcze czemś z matki i pani domu, i właśnie wówczas najwięcej, gdy w dźwięku ich tkwi m i ł o ś ć .

71.

O k o b i e c e j c z y s t o ś c i . — Jest coś zdu­ miewającego i niebywałego w wychowaniu kobiet dojstojnych, może nawet niema nic paradoksalniej-szego. Cały świat zgodził się na to, by in eroticis wychowywać je najmożliwiej w nieświadomości i wpa­ jać im w dusze głęboki wstyd przed podobnemi spra­ wami i najskromniejszą niecierpliwość i ucieczkę na wspomnienie tych rzeczy. Tylko w tym wypadku wgrun-cie rzeczy narażona jest »cześć« kobieca: czegóżby im zresztą nie wybaczono ! L e c z co do tego winny

po-zostać w nieświadomości aż do głębi serca; nie po­ winny mieć ani oczu, ani uszu, ani słów, ani myśli na to swoje »zło« : nawet wiedzieć jest już w tym wypadku złem. Lecz oto patrzcie! Jakby srogiem uderzeniem gromu być przerzuconą przez małżeń­ stwo w rzeczywistość i wiadomość — i właśnie przez tego, którego najbardziej się kocha i czci; przyłapać miłość i wstyd na sprzeczności, co więcej musieć odczuwać jednocześnie zachwyt, oddanie się, obowią­ zek, współczucie i strach z powodu nieoczekiwanego sąsiedztwa boga i zwierzęcia i czegóż jeszcze oprócz tego — rzeczywiście zadzierzgnięto tu sobie węzeł duszny, który nie ma równego sobie ! Nawet współ­ czująca ciekawość najmędrszego znawcy serc ludz­ kich nie starczy do odgadnięcia, jak ta lub owa ko­ bieta potrafi połapać się w tem rozwiązaniu zagadki i w tej zagadce rozwiązania, i co za grozą przejmu­ jące, daleko sięgające podejrzenia budzić się muszą w tej biednej, z wszystkich spoideł wysadzonej duszy, a nawet jak w punkcie tym zarzuca swe kotwice ostateczna filozofia i sceptycyzm kobiecy! — A po­ tem to samo głębokie milczenie co przedtem; a często milczenie przed samą sobą, zamykanie oczu przed samą sobą. — Młode kobiety starają się bardzo, by zdawać się powierzchownemi i bezmyślnemi; najprze-myślniejsze wśród nich udają pewien rodzaj zuchwa­ łości. — Kobiety skore są odczuwać swych mężów jako znak pytania nad swą czcią, a dzieci swe jako apologię lub pokutę — dzieci są im potrzebne, życzą sobie dzieci, w zupełnie innej myśli, niż mężczyzna dzieci sobie życzy. — Słowem, nie można być dość łagodnym dla kobiet!

1o6

72.

73.

Ś w i ę t e o k r u c i e ń s t w o . — D o pewnego świętego przystąpił człowiek, trzymając na rękach dziecię nowonarodzone. »Co mam począć z tym dziec­ kiem ? pytał, jest nędzne, kalekie a nie ma dość ży­ cia, by umrzeć«. »Zabij je, zawołał święty straszli­ wym głosem, zabij je, a potem trzy dni i trzy noce trzymaj je w swych ramionach, ażeby pozostała ci pamięć: — a nie będziesz nigdy płodził dzieci, kiedy ci nie czas po temu, by płodzić«. — Gdy mąż to usłyszał, odszedł zawiedziony; a wielu ganiło świę­ tego, ponieważ doradzając zabić dziecko, doradzał

74.

N i e m a j ą c e p o w o d z e n i a . — Nie mają powodzenia te biedne kobiety, które w obecności człowieka kochanego, stają się niespokojne i niepewne i mówią zbyt wiele; gdyż mężczyzn uwodzi najsnad-niej pewna potajemna i flegmatyczna czułość.

75.

T r z e c i a p ł e ć . — Mały mężczyzna jest pa radoksem, lecz zawsze mężczyzną — atoli małe ko­ bietki zdają mi się w porównaniu z rosłemi kobie­ tami, należeć do innej płci — rzekł stary tancmistrz. Mała kobieta nie jest nigdy piękną — rzekł stary Arystoteles.

76.

N a j w i ę k s z e n i e b e z p i e c z e ń s t w o . — Gdyby za wszech czasów nie była istniała nadmierna liczba ludzi, którzy wychowanie swej głowy — swej »rozumności« — uważali za swą dumę, swój obo­ wiązek i swą cnotę; których jako przyjaciół »zdro-okrucieństwo. »Lecz nie jestże okrutniej dozwolić mu żyć ? « rzekł święty.

M a t k i . — Zwierzęta myślą zupełnie co innego o samicach niż ludzie : dla nich oznacza samica istotę płodną. Niema w nich miłości ojcowskiej, lecz coś jakby miłość dla dzieci kochanki i nawyknienie do nich. Samice znajdują w dzieciach zadowolenie swej żądzy panowania, własność, zatrudnienie, coś dla nich zupełnie zrozumiałego, z czem gwarzyć można: to wszystko razem jest miłością macierzyńską — można ją porównać do miłości twórcy dla swego dzieła.

Ciąża uczyniła kobiety łagodniejszemi, cierpliwszemi, lękliwszemi, uleglejszemi; i tak samo duchowa ciąża wytwarza charakter ludzi kontemplacyjnych, który pokrewny jest charakterowi kobiecemu: — są to męskie matki. — U zwierząt uchodzi rodzaj męski za płeć piękną.

wego ludzkiego rozsądku« obrażało lub zawstydzało wszelkie rojenie i wybujałość myśli : to byłaby ludz­ kość oddawna zginęła ! Unosił się i unosi ponad nią ustawicznie, jako największe jej niebezpieczeństwo, wybuchający o b ł ę d — to znaczy właśnie wybuch upodobania w odczuwaniu, widzeniu i słyszeniu, roz­ koszowanie się niekarnością głowy, radość z ludz­ kiego nierozumu. Przeciwstawieniem świata obłąkań­ ców nie jest prawda i pewność, lecz powszechność i wszechobowiązkowość jakiejś wiary, słowem brak dowolności w sądzeniu. A największą dotąd pracą człowieka było dojście do wzajemnego uznawania bardzo wielu rzeczy i narzucenie sobie prawa w z a ­ j e m n e g o u z n a w a n i a — obojętna, czy rzeczy te prawdziwe są czy fałszywe. Oto wychowanie głowy, które ludzkość otrzymała. L e c z popędy przeciwne są zawsze jeszcze tak silne, że w gruncie rzeczy o przy­ szłości ludzkiej z małą można mówić ufnością. Usta­ wicznie posuwa i przesuwa się jeszcze obraz rzeczy, a może odtąd więcej i szybciej niż kiedykolwiek; ustawicznie buntują się najwyszukańsze właśnie du­ chy przeciw obowiązkowości powszechnej — badacze p r a w d y przedewszystkiem. Ustawicznie wiara owa, jako wiara powszechna, budzi wstręt i nową pożąd­ liwość w głowach wytworniejszych; i już owo po­ wolne tempo, którego ona dla wszystkich duchowych przebiegów wymaga, owo naśladowanie żółwi uzna­ wane tu za normę, zmienia poetów i artystów w zbie­ g ó w : w tych niecierpliwych duchach wybucha for­ malna rozkosz z obłędu, ponieważ obłęd tak wesołe ma tempo ! Potrzeba więc cnotliwych intelektów — ach, chcę użyć najmniej dwuznacznego słowa — po­ trzeba c n o t l i w e j g ł u p o t y , potrzeba

niewzruszo-nych taktomierzy p o w o l n e g o ducha, aby wy­ znawcy wielkiej wiary powszechnej mogli razem po­ zostać i dalej taniec swój tańczyć : nakazuje to i wy­ maga tego potrzeba najgłówniejsza. My i n n i je­ s t e ś m y w y j ą t k i e m i n i e b e z p i e c z e ń s t w e m — potrzebujemy wiecznie obrony! — Tak, dałoby się nie­ jedno rzec na korzyść wyjątku, p o d w a r u n k i e m , ż e n i e z e c h c e b y ć n i g d y p r a w i d ł e m .

77.

Z w i e r z ę z c z y s t e m s u m i e n i e m . — Po­ spolitość we wszystkiem tem, co się podoba na po­ łudniu Europy — choćby w operze włoskiej (na przy­ kład Rossiniego lub Belliniego) lub w hiszpańskim romansie awanturniczym (w francuskiem przebraniu Gil Blas'a dla nas najdostępniejszem) — nie uchodzi mej uwagi, jednak nie obraża mnie, tak samo jak pospolitość, którą napotykamy podczas wędrówki przez Pompeję, a w gruncie rzeczy nawet przy czytaniu każdej starożytnej książki: skąd to pochodzi? Czy stąd, że każda pospolitość występuje tu bez wstydu, — tak odważnie i z taką pewnością siebie, jak coś szla­ chetnego, miłego i namiętnego w tego samego ro­ dzaju muzyce i powieściach? »Zwierzę ma takie samo prawo jak człowiek: niech więc sobie wolno biega, a ty, mój człowieku, jesteś też jeszcze tem zwierzę­ ciem, mimo wszystko !« — To zdaje mi się morałem rzeczy i właściwością tych ludzi z południa. Smak zły ma takie samo prawo jak dobry, a nawet pierw­ szeństwo przed nim, jeśli jest konieczną potrzebą,

78.

Z a c o p o w i n n i ś m y b y ć w d z i ę c z n i . — Dopiero artyści, a mianowicie teatralni, wprawili lu­ dziom oczy i uszy, aby z pewną przyjemnością słu­ chali i patrzyli na to, czem każdy sam jest, co sam przeżywa, czego sam chce; dopiero o n i nauczyli nas czcić bohatera, który w każdym z tych ludzi codzien­ nych się kryje, i sztuki, jak oglądać można samego

siebie jako bohatera, z odległości i niejako uprosz­ czonego i wyświetlonego, — sztuki »wystawienia na scenie« samego siebie. W ten sposób jedynie wycho­ dzimy poza niektóre nizkie w nas szczegóły! Bez tej sztuki nie bylibyśmy niczem innem, tylko przednim planem i znajdowalibyśmy się najzupełniej pod klątwą owej optyki, która temu co najbliższe i najpospolitsze wydawać się każe potwornie wielkiem i rzeczywi­ stością. — Może podobnego rodzaju zasługę ma religia, która na grzeszność każdego poszczególnego człowieka patrzeć kazała przez szkło powiększające i uczyniła z grzesznika wielkiego nieśmiertelnego zbrodniarza; zakreślając wkoło niego wieczne perspektywy, nau­ czyła człowieka patrzeć na siebie z odległości i jako na coś należącego do przeszłości i skończonego.

79.

U r o k n i e d o s k o n a ł o ś c i . — W i d z ę t u poetę, który, jak niejeden człowiek, wywiera większy urok swoją niedoskonałością, niż tem, co pod jego ręką zaokrągla się i staje doskonałem, — nawet powodze­ nie i sławę zawdzięcza bardziej swej najzupełniejszej niemocy, niż swemu sił bogactwu. Dzieło jego nigdy nie wypowiada zupełnie tego, coby właściwie chciał wypowiedzieć, coby c h c i a ł b y ł z o b a c z y ć : zda się, że miał przedsmak wizyi a nigdy jej samej. Lecz ogromna pożądliwość tej wizyi pozostała mu w du­ szy i z niej czerpie on swoją równie ogromną

W dokumencie http://nietzsche.ph f.org/dziela/fn wr (Stron 50-185)

Powiązane dokumenty