• Nie Znaleziono Wyników

Le Corbusier i przyszłość

W dokumencie Trzysta miljonów koni - Biblioteka UMCS (Stron 179-185)

Na jednym z takich sobie zwykłych, nudna­

wych rautów warszawskich dowiedziałem się nagle od miłego starszego pana, chemika z zawodu, że lat temu mniej więcej czterdzieści słyszał na własne uszy referat wielkiego Henryka Hertza o pierw­

szych doświadczeniach z falami elektrycznemi.

— Byłem wtedy młodym studentem, — mó­

wił mi, — w Karlsruhe obradował owego lata kon­

gres „przyrodników i lekarzy“. Poszedłem. Co mi najbardziej utkwiło w pamięci... Siedział przy mnie na tym wykładzie pewien uczony szwedzki, — je­

żeli się nie mylę, Angstroem — pod koniec od­

czytu chwycił mnie za rękę: „Czy pan wie, mło­

dzieńcze, co się tu stało w tej chwili? Widzę sy­

gnały od bieguna do bieguna, widzę przyrządy, któ- remi wyławiamy z przestrzeni słowa, dźwięki, obra­

zy, widzę telefony bez kabla, maszyny, puszczone w ruch z odległości setek kilometrów, stacje na­

dawcze pod zwrotnikami i u Eskimosów. Czy pan rozumie, co pan słyszał, młodzieńcze?“

Jeżeli tak było rzeczywiście — ów fizyk szwedz­

ki miał dar jasnowidzenia, rzadki idar proroczy,

— 172 —

przewidział radjofonję, telewizję, telemechanikę, an­

teny i detektory katodowe, odmalował całą „burz­

liwą rzekę zdarzeń“, posłyszawszy jej szum daleki...

Trzeba przyznać, że naogół mało jest Werny- horów w naukach ścisłych, badacz — przez wro­

dzoną skromność — unika fantazji i rojeń, mówi o rzeczach dokonanych, nie spowiada się nikomu z przypuszczeń i nadziei.

Przepowiednie i wróżby zawodzą. Nawet ge- njalny Wells zmieniał często swoją wizję przy­

szłości.

Jak sobie np. wyobrazić miasto jutrzejsze? Jak będą mieszkali, gdzie będą pracowali kiedyś ludzie, którzy odkopią normalną kamienicę dzisiejszą, oto­

czą ją drutem kolczastymi i plakatami: „Nie tykać!

Zabytek z epoki wielkiego zamętu! Legowisko ty­

siąca jaskiniowców warszawskich z r. 1930!“

Świetny architekt, Le Corbusier, jeden z nie­

wielu prawdziwie nowoczesnych, twórczych, mądrych artystów, zrozumiał może najlepiej, że formy na­

szych sadyb i osiedli — jak wogóle wszystko co po nas ma zostać — zależą od urządzeń technicz­

nych, są prostą — mówiąc językiem matematycz­

nym: jednoznaczną — funkcją narzędzi pracy, a zwłaszcza środków lokomocji. Praojcowie rozbi­

jali namioty nad brzegami rzek spławnych, później wznosili mury przy wielkich traktach lądowych, wreszcie — w ostatniem stuleciu — powstało „mia- sto-węzeł kolejowy“.

Co będzie dalej? Jutro?

— 173

Le Corbussier szkicuje potężne, wielopiętrowe drapacze nieba o dość dziwacznym przekroju, usta­

wia je zrzadka jak sosny-nasienniki w lesie, prze­

widuje w śródmieściu platformy-lotniska i oddziela centrum handlowe (city) od przedmieść i „kolonij“, w których stać mają — śliczne zresztą — domy mieszkalne. Pomosty dla przechodniów, specjalne trakty samochodowe, ruch kołowy podziemny, wiel­

kie wieże żelazne z „zakotwiczonemi“ balonami ty­

pu Zeppelina na środku ulicy głównej... Płaskie dachy, ogrody wiszące, prywatne porty lotnicze...

Pewne wydawnictwo dla młodzieży szkolnej ka­

zało mi napisać skromną nowelkę na ten temat, i przez czas dłuższy biłem się z myślami: okraść Le Corbusiera, skopjować jego wizję, „ściągnąć“

od zdolniejszego kolegi, czy też puścić wodze wła­

snej fantazji i wykombinować jakieś inne „miasto moich prawnuków“.

Jeżeli wziąć pod uwagę technikę dzisiejszą, przedłużyć jej linje rozwojowe — oczywiście, ge- njalny architekt ma rację. Kopcącą lokomotywę zdetronizowaliśmy, dworzec kolejowy nie może być sercem, a kupa szyn żelaznych główną aortą, i na­

sze mrowiska ludzkie trzeba stanowczo przegrupo­

wać, przebudować podług jego rozsądnych planów...

Alei „super-scyscrapery“ orazaerodromy świet­

nego artysty nie będą wieczne.

Już teraz pewien skromny inżynierek, którego pisma amerykańskie nazywają poprostu „człowie­

kiem z Detroit“, zbudował bardzo sprytny model

trotuaru ruchomego i proponuje, żeby chodniki i jezdnie miast naszych obracały się i nawijały na koła, jak szerokie pasy transmisyjne w wielkich fa­

brykach. Powiedzonko „droga biegła wśród drzew“

przestanie być skromną, banalną metaforą poetycką

— szosa, ulica, chodnik będą doprawdy, „biegły“

z dość znaczną szybkością. Człowiek wyjdzie z do­

mu, przeskoczy z wolniejszej transmisji na szybszą, siądzie spokojnie na ławeczce ulicznej i po kilku minutach zajedzie do przyszłej „Ziemiańskiej“ albo do ogrodu Saskiego. Zarządy miast transportować będą obywatela i przewozić bezpłatnie, dadzą mu lokomocję gratis tak, jak dziś dają mu wieczorem światło latarń elektrycznych.

Można ten pomysł rozwinąć nieco i wyobrazić sobie pędzące szosy, rozbrykane ścieżki leśne i cwa­

łujące truchtem drogi polskie...

Co ciekawsze: w projekcie amerykańskim nie­

ma nic humorystycznego. Wycofajmy miljardy, tkwiące w armatach, torpedowcach, moździerzach, kolubrynach, przeznaczmy je na próby i doświad­

czenia rozumne, a potężna technika dzisiejsza takie­

go prztyka da naszym traktom ospałym i brukom wyboistym, że pomkną jak stado szalonych koni arabskich.

A wtedy — pojutrze — Le Corbusier, reforma­

tor i rewolucjonista, będzie solą w oku dla innych znowu reformatorów. Naszkicują własne plany miast, przebudują na własną modłę mrowiska ludzkie, wy­

rzucą aerodromy za rogatki, skasują tramwaje, prze­

— i75

niosą auta na prowincję, oddadzą kolejkę podziem­

ną do muzeum razem z „zeppelinem“ i żelaznym masztem kotwicznym...

Mówię to nie w tym celu, żeby znakomitemu architektowi i twórcy rozumnego „urbanizmu“ psuć robotę, żeby gasić śliną taniego sceptycyzmu czyjś entuzjazm...

Nie! Przeciwnie! Chcę wykazać śledziennikom, że — wbrew ich narzekaniom codziennym — świat roi się od pomysłów, idee tryskają z mózgów ludz­

kich, dzisiejszy rewolucjonista już pojutrze stać się może skostniałym rutynistą.

Czyli — jak mawiał stary mój kolega, Ga­

lileusz, — „e pur si muovel“ Najlotniejszym lu­

dziom fantazja odmawia posłuszeństwa.

Nie umiemy sobie — nawet w przybliżeniu — wyobrazić, jak świat będzie wyglądał za lat trzysta.

Powieść fantastyczna jest wciąż jeszcze naj­

trudniejszym gatunkiem literatury.

W dokumencie Trzysta miljonów koni - Biblioteka UMCS (Stron 179-185)

Powiązane dokumenty