Za czasów Mikołaja II, jak powiedziałem, ma sowych przejść na prawosławje nie było. Bardzo
rzadko, przy ślubach w cerkwiach, lub dla karjery urzędniczej, zdarzały się pojedyncze wypadki zdra
dy wiary.
Inna, natomiast, plaga gnębiła kościół katolicki na kresach.
Młodzi kapłani rozpoczęli z nią walkę zaciętą, na śmierć i życie.
To były mieszane małżeństwa i ciemnota ludu, pozbawionego szkół polskich, a w wielu wsiach i rosyjskich, bo o ukraińskich szkołach nikt nigdy nic nie mówił i nikogo one nie obchodziły. Z pośród ludu wszyscy uważali siebie, albo za polaków, o ile byli katolikami, albo za moskali, o ile byli prawosła
wnymi, lub też narodowość swoją określali wyra
zem „tutejszy* 1.
* * *
Do walki z mieszaneini małżeństwami mieliśmy do rozporządzenia tylko dwa środki: kazania i spo
wiedź.
Za kazania rząd kapłanów zamykał w klaszto
rze, a za odmówienie rozgrzeszenia, chcącym brać ślub w cerkwiach, oddawał księży pod sąd, jedynie na podstawie zeznań penitenta, wymuszonych przez popa przed ślubem.
Na mocy prawa rosyjskiego nie wolno było, dawać ślubu w kościele katolikom z prawosławny
mi. Śluby takie musiały, bezwarunkowo, odbywać się w cerkwi.
Ale tego było im mało!
Domagano się od nas, żebyśmy wydawali za
świadczenia, „że przeszkód żadnych niema ze stro
ny prawa kanonicznego, do zawarcia ślubu w cer
kwi".
Zaczęła się walka.
Rząd zgrozit surowemi karami księżom, odma
wiającym takich zaświadczeń.
Ale, kiedy jednego tygodnia otrzymał generał - gubernator Dragomirow kikadziesiąt skarg od po
pów, że księża nie dają takich zaświadczeń, i wypa
dałoby mu zaraz trzecią część duchoiweństwa die
cezji zamknąć w klasztorze, wszedł w pertraktacje z biskupem, żeby inną jaką formę zaświadczeń wy
pracować.
Biskup odmówił.
Wtedy rząd kazał popom domagać się tylko zaświadczeń, że katolik, chcący brać ślub w cerkwi, jest „wolnego stanu".
Ponieważ lud ciemny i takie zaświadczenia da
ne przez księdza, uważałby za pozwolenie wzięcia ślubu w cerkwi, nie zgodziliśmy się na wydawanie i takich zaświadczeń.
Znowu, pamiętani to dobrze, słyszałem z ust biskupa Niedziałkowskiego, generał-gubernator o- trzymał w ciągu jednego miesiąca 60 skarg na księży.
Wtedy ten sam Dragomirow pojechał do pra
wosławnego metropolity w Kijowie, Władimira, i namówił go, żeby się zadowolnił tylko wydawaną przez księży metryką urodzenia tego, kto chce Drać ślub w cerkwi.
Walki nie zaprzestaliśmy dla tych samych po
wodów.
Dragomirow posyła do klasztoru kilku księży.
Gdyby wszyscy byli opierali się, jak poprzed
nio, byłaby sprawa wygraną.
Niestety, nie tylko księża, ale i biskup Niedział
kowski był tego zdania, że metryki musimy wyda
wać, „jako urzędnicy", że poprzestawać na wyda
waniu świadectw przez policję, jak ostatecznie za
decydowały władze wyższe, nie wolno, bo w ten sposób zatraca się możność wpływania w ostatniej chwili na niedopuszczanie do takiego małżeństwa.
Skończyło się na tern, że jedni dawali metryki, drudzy odsyłali do policji po zaświadczenia.
Trzeba jednak przyznać, że nasz polski lud, łą
cząc się z moskalami w związki małżeńskie, bar
dzo niechętnie szedł do policji po odnośne świadec
twa, uważając to sobie, zwłaszcza kobiety, za wiel
ką hańbę brać ślub za świadectwem z policji".
Dla walki z ciemnotą musialeiri otwierać tajne szkoły i nieraz, pod groźbą odmówienia rozgrzesze
nia na spowiedzi wielkanocnej, zmuszać rodziców i dzieci do korzystania z tych szkół.
Jak wyżej powiedziałem, praca ta była bardzo utrudniona dzięki szpiegostwu popów.
Kiedy wydałem we Lwowie pierwszą moją bro
szurę agitacyjną „O mieszanych małżeństwach i w 20 tysiącach egzemplarzy rozrzuciłem po kraju, to, chociaż podpisałem ją, jak zwykle, pseudonimem
„Ks. P. K.“, jednak popi wykryli szybko autora, a broszura miała słabe powodzenie, bo jedni bali się ją rozpowszechniać, a drudzy nie umieli czytać.
Wielką pomocą w walce z ciemnotą i miesza- nemi małżeństwami były bractwa religijne, zwła
szcza, tercjarstwo św. Francszka i Żywy Różaniec, zorganizowane należycie, gdzie dobór członków był robiony nie na ilość, ale na jakość.
Wtedy prawdziwa była z nich pomoc. 1 szkołę utrzymali i kościołowi pomogli i dzięki im niejedno mieszane małżeństwo do skutku nie doszło.
Prędko jednak niepowołani „dyrektorzy11 potra
fili zupełnie zdezorganizować to wielkie dzieło.
Przyjęli do bractwa ludzi bez odrobiny ideowości, nieraz skończonych łotrów i publicznych grzeszni
ków, którym ani się śniła poprawa życia *).
ą-.) Z jednym takich niepowołanych tercjarzy miałem kłopot.
W parałji Szarogrodzkiej do tercjarstwa został przyjętym nałogowy pijak, kowal z Szostakówki. Nie pomagały ani proś
by, ani groźby. Cały majątek przepił, żonę bił, dzieci z głodu mu umierały.
Na sesji tercjarskiej, po miesięcznych egzekwjach tercjar- skich, jako dyrektor zgromadzenia, zażądałem wykluczenia go
zupełnie z tercjarstwa, jako niepoprawnego, dającego publi
czne zgorszenie, zatwardziałego grzesznika. Wniosek mój przy głosowaniu upadł. Postawiłem drugi, żeby mu naznaczyć publi
czną karę w kościele.
Jednogłośnie przeszedł.
Na środku kościoła stał katafalk, a koło niego całun, jak zwykle.
Powiedziałem kazanie ■ o „śmierci duszy przez grzech".
Potem stanąwszy koło katafalku, ogłosiłem zebranym, że
„obecny tu w kościele kowal z Szostakówki umarł, nie żyje"!
Kazałem mu leżeć krzyżem, koło katafalku, a obecnym śpiewać litanję do Wszystkich Świętych, żeby Bóg „wskrzesił”
duszę jego.
Nabożeństwo odbywało się przy drzwiach zamkniętych, w obecności tylko profesów.
Płacz, lament niezwykły przerywał śpiew litanji.
W pięć lat potem, będąc już na innej parafji, jechałem do. Kamieńca.
W drodze spotkał mnie jakiś dostatnio ubrany chłop i za
pytał, czy to ja byłem wikarjuszem w Szarogrodzie. Usłyszaw
szy odpowiedź twierdzącą, upadł na kolana i zaczął z płaczem nogi całować.
Pytam, „Kto jesteś",?
„Ojcze, to ja, kowal z Szostakówki, którego ojciec żyw-, cem grzebał. Proszę patrzyć, jaki ja jestem bogaty, jak ubrany.
A jaką ja mam kuźnię teraz", zakończył tryumfująco.
„Więc nie pijesz? Pomogło lekarstwo"?
„Ojcze, do śmierci wdzięczny będę!"
Rozgadaliśmy się na dobre i przy tej okazji opowiedział mi, jak w Szarogrodzie, na Hebalówce pop dowiedział się, że w taki sposób wyleczyłem nałogowego pijaka, zawołał do
cer-kwi swego pijaczyną — parafjanina, i mimo jego protestu kazał go w cerkwi związać, położyć na mary i z procesją trzy razy naokoło cerkwi oprowadził, śpiewając pogrzebowe pieśni za zmarłych!
„Pomogło to Hryśkowi", pytam.
„Gdzie tam, ldryć nadal pije, a pop poszedł pod sąd".
Biblioteka
U.m