• Nie Znaleziono Wyników

inaczej M alw a czarna

marchwi pastewnej

W skutek zawodnego i chybiającego plonu ziemniaków, rolnicy zagraniczni starali się zapo- biedz ubytkow i karm y, i zajęli się n a większą skalę up raw ą marchwi nadzw yczaj lubionej od wszelkiego rodzaju zw ierząt dom ow ych, czy to w stanie surowym , czy rozgotowanym. Krowy szczególniej wiele po niej d ają m leka, owce zaś zdrowo się trzym ają, i konie naw et nietylko po­

krajaną i pom ięszaną z sieczką chętnie spoży­

wają, ale i trzym ają się w ścierwie, jeżeli tylko nie są przeciążone w robocie. Nie zostaw ia ona zresztą tak niemiłego obrzasku, jak i czuć się daje po burak ach, o czem łatwo sami na sobie prze­

konać się możemy.

Z pomiędzy rozlicznych odmian m archw i, za najplenniejszą uznano gatunek biały, dawniej uprawiany jedynie w ogrodach warzywnych a w

ostatnich dopiero czasach wprowadzoną do upra­

w y w polach na w iększą skalę, która dzisiaj nosi nazwę p a stew n ej.

Marchew byw a kształtu podługowato-okrą­

głego, kręgowego. Cienka jej skórka ma powierzch­

nię gład k ą i odznacza się barwą biało-żółtawą, w padającą w barwę cytrynową. W ierzchołek zaś, przedstaw iający zawsze wielki krąg spłaszczony, barw y zielonkowatej, obfitemi pokrywa się liśćmi, które zarówno chętnie przez bydło spożywanemi bywają.

Za granicą siew ają marchew białą albo o- sobno, albo ze lnem, albo z jęczmieniem, a nawet z ozimem żytem w jesieni lub na wiosnę.

Co do siewu osobnego, ten wym aga koszto­

wnego plewienia, len zaś nie wszędzie u nas pro­

dukowanym b yw a, tych więc dwóch sposobów powszechnie zalecać nie można. Równie siew w ozimem życie w jesieni nie okazał się prak ty ­ cznym, gdyż często bardzo drobne marchewki za­

czynają w yrastać w nasienie, kiedy znowu pod­

czas suchego lata marchew posiana w życie na wiosnę, albo nierówno wschodzi, albo całkiem nie wznijdzie.

Najwłaściwiej zatem siewać j ą w czas na wiosnę w jęczmieniu po burakach lub ziemniakach lekko przybronowawszy lub przywaleowawszy.

Po zbiorze jęczm ienia przez sierpień i wrzesień marchew o tyle jeszcze podrośnie, że zachód so­

wicie się opłaci.

Ktohy jednakże jeszcze większego chciał się doczekać plonu upraw ą samej m archw i, i y chciałby zarazem uniknąć kosztów plewienia, ten niech posiany jęczmień wraz z marchwią skosi na zieloną k a rm ę , czem w yniszczą się chwasty, a później prędko rozrastająca się nać marehwiana świeżym już krzewić się nie dozwoli.

Z końcem września lub początkiem paździer­

nika przystępuje się do zbioru m archwi, wyory- wując ją pługiem, pierw ej jednakże pozrzynawszy nać, aby przez zanieczyszczenie jej ziemią nie u- czynić dla b ydła szkodliwą.

T ak łatw a i niekosztowna produkcya marchwi, dostateczną zdaje mi się powinna być zachętą do jej upraw y ; tem więcej, że naw et podwójny plon jednego roku z jednej i tej samej przestrzeni o-

trzym ać możemy. Z. J.

P i j a w k i .

P ijaw ek gatunków dotychczas znanych, jest czternaście; są one u wierzchu na grzbiecie za­

okrąglone, a spodem pod brzuchem płaskie; są to lipko-gładkie robaki , podobne do wołków bez ostrych końców, z łatw ością kurczące się i roz­

szerzające, i nie m ają ani oczów, ani innych

od-różniających się członków. Posuwanie się ich, czyli czołganie z miejsca na miejsce, odbyw a się przez kurczenie i rozszerzanie całej objętości ciała, które jeżeli je st np. cal długie, może się o d 4 e c h do 5eiu cali przedłużyć. Pijaw ki żyją w wodzie i w niej pływ ają; żywią się krw ią zwierząt i so­

kami roślin, do których się przyczepiają. W je ­ dnym z cienkich końców m ają trojgraniasty py­

szczek z trzema zębam i, obsadzonemi w każdym kąciku po jednym , którym w gryzają się przez skórę w ciało i ssą pożywność. Po nasyceniu się i odpadnięciu, zostawiają w skórze zwierząt ranę trójgraniastą tego kształtu , ja k ich zęby w pyszczku są uporządkowane. Głodna pijaw ka wciągnie w siebie jedn ę uncyę, czyli dwa łuty k rw i; nasyciwszy się, sama o d p a d a ; lecz niebez­

pieczno odrywać ją, gdy jeszcze jest przyczepiona do c ia ła , bo się trzym a tak m ocno, że ciągnąc ją , zwykle urywa się przy pyszczku, który zostaw szy z zębami w c ie le , spraw ia częstokroć niebezpie­

czne zapalenie rany. Nie chcąc jednak czekać na ich własne odczepienie, posypują się tylko k u ­ chenną so lą, a wypuszczą natychm iast z siebie krew i odpadną. Na zimę zwijają się w kłąbki, zanurzają w m uł, lub k ry ją pod korzonki roślin wodnych, i w tym stanie otrętw ienia aż do wiosny spoczywają.

Nie wyliczając wszystkich czternastu gatunków, mówić tu będziemy tylko o trzech ; o pierw szym , jak o szkodli­

wym, a dwóch drugich, ja ­ ko znaczne przynoszących korzyści gospodarzowi, któ­

ryby się chciał zająć ich p ie­

lęgnowaniem, a bez których sztuka lekarska obejść się nie może:

1. Pijaw ka końska z nieco plaskiem czarnym krzyżem , żółtemi bokam i, żelazno-oli- wkowatym i czarno-nakra- pianym brzuchem, jest jado­

w ita; rana przez jej u k ą­

szenie spraw iona, rozognia się, trudna do zagojenia i za­

trzym ania płynienia krwi.

Ten więc gatunek szkodliwy, nie powinien mieć miejsca w sadzaw kach rozpłodowych.

2. P ijaw ka lek arsk a z za­

okrąglonym brunatno-czar- :nym krzyżem, z 6 lub 8 żół­

temi, albo czerwonawo-żół-

temi paskami wzdłuż o znaczon a, z płaskim bla­

dym brzuchem i żółtemi po nim plam am i, a nie­

kiedy z szarem i i czarnemi cętkami jest dobra.

33

5

3. P ijaw ka apteczna czyli węgierska, różni się od pijaw ki lekarskiej tylko tem, że na szarym b rz u ch u , zamiast żółtych i czarnych cęików, ma

czarne prążki.

Ostatnie dw a gatunki znajdują się tylko w ap tek ach , bo też te tylko lekarze przeznaczają dla chorych.

Nie można drugiego i trzeciego gatunku pie­

lęgnow ać w jednej sadzawce, gdyż drugie wyni­

szczą trzecie.

N ajlepszy jest drugi g atunek, ja k stwier­

dzono doświadczeniami; tego się więc trzeba trzy­

mać, i ten tylko, nie m ięszająe z innemi, rozpładzać.

Łowienie czyli chw ytanie pijaw ek, je s t tak łatw e, iż może być powierzone małym dzieciom, które się zatrudnieniu temu z największą oddają radością. P ijaw ki znajdują się pospolicie w sto­

jącej w odzie, zarosłej traw ą i sitowiem; aby je ztam tąd d o s ta ć , wchodzi się w w o d ę; tę burzy nogami lub kijam i, która gdy się mocno zmąci, w ychodzą na powierzchnię jej p ija w k i; wtenczas łap ią się rękam i lub sitkam i, i k ła d ą w mokre torby. N ajłatw iej jed n ak chw ytają się zaraz po burzy, kiedy wszystkie prawie w ypływ ają na wierzch. W łaściwy czas ich łow ienia, są miesią­

ce: maj, czerwiec, wrzesień i październik.

Do rozpłodu lub przezim ow ania, w ybierają się tylko średniej w ielkości, lub całkiem małe, ale zdrowe.

Stan ich zdrowia poznaje się, kiedy wzięte w pałce, albo położone na dłoni ręki, szybko się zw ijają w k rążk i. Grube i nasycone są najlepsze do rozpłodu. Lecz pijaw ki leniwo poruszające się na dłoni, i z trudnością tylko kurczące się, zostające praw ie w swojej naturalnej długości, w miernie zimnej wodzie zaledwie ruszające się, m ają przytem pyszczek roztw arty i nabrzmiały, po winne być natychm iast w yrzucone; bo niezda­

tne do rozpłodu, ani przechowania do użytku, swą szkodliw ą chorobą, szybko rozw ijającą się, zarażą zdrow e i przypraw iają je wkrótce o śmierć.

Założenie sadzaw ki do rozpłodu pijaw ek je s t proste i niekosztowne. Hodowanie pijawek, jestto ich zkoncentrowanie w jedno miejsce, z któ­

rego je łatw o dostać można w każdym czasie, g d y tego potrzeba wymaga ; kiedy przeciwnie w dzikim zostawione stanie po obszernych błotach i trzę saw isk ac h , nie tak łatwo dają się ująć, i często w suche la ta , g d y wody w yschną, i one giną. D latego na bagnach, czyli b ło ta c h , gdzie się zw ykle znajdują pijawki, kopie się sadzaw ka np. na jeden p rę t w kw adrat szeroko a na cztery stopy głęboko, i zostaw ia na spodzie 6—9 cali1

34

grubości m u łu ; lecz wybrać należy takie miejsce, ja k się samo przez się rozum ie, aby w każdej porze roku, w czasach naw et największej posu­

chy, utrzym ywała się woda do wysokości trzech stóp, i aby świeżej wody, gdy je j będzie potrze­

ba , czasami wpuścić można. Podobna sadzawka, która i większą być może od te j, o której się mówi, powinna być opasana wałem, na trzy stopy w ysokim , aby się w czasie przybrania wód łub ulewnych deszczów nie przepełniła, a tem samem i pijawki z w odą nie uszły ; w ał nie będzie ko­

sztowny, boć się naturalnie uformuje z ziemi wy­

rzuconej kopiąc sadzaw kę. S adzaw kę tę w ypada jeszcze ogrodzić wysokim płotem , ab y zasłonić płód i młode pijaw ki od zimnych wiatrów i zło­

dziei; bo nic łatwiejszego, jak w ykraść pijaw ki.

Jeżeli w miesiącu maju i czerwcu złowione pijawki wsadzimy w sadzaw kę, to w miesiącu w rze­

śniu tegoż samego roku złożą płód w szlam ie, w którym w ydrążą mały, kształtny dołek, a w tym uformuje się okrągła tkanka, czyli kokon, z któ­

rego po niejakim czasie wysnuje się 10 do 15 młodych pijaw ek m ocnych, wkoło pływających, jeżeli im nie braknie na dobrym pokarmie,*i nie są przymuszone trzym ać się piersi m atek tak dłu­

go, dopóki nie nabiorą potrzebnych sił do szu­

kania sobie samym pożywienia. S tarać się więc potrzeba, żeby pijawkom rozpłodowym nigdy nie zbywało na żywności , i dlatego zasadzić trzeba w sadzawce tatarak i różne sitowia, jakoteż wło­

żyć rząsy, do której listków przyczepia się mnó­

stwo małych, ledwie widzialnych o w ad ó w ; wpu­

szczają się ślimaki w konchach, małe ry b k i i żaby. Żabom w iążą się tylko nogi, aby się nie wymknęły pijawkom. Nieżywe żaby i ryby, pły­

w ające po w ierzchu, w yrzucać trz e b a , aby się woda nie psuła.

D la płodu i młodych pijaw ek, których j e ­ szcze użyć nie m ożna, jeżeli zakład rozpłodu na wielką przedsięwzięty skalę, trzeba drugą osobną założyć sadzaw kę.

Gdy młode pijaw ki dójdą wieku od 6 do 8 miesięcy, należy im obmyślić środek ssania krwi, bo dopiero po ssaniu krw i są zdatne do rozpło­

du. Na ten koniec wpuszcza im się ślimaki, ryby i żaby i td. do sadzawki, w której znajdować się powinny rośliny, o których powyżej mówiono.

Że zaś w czasie zimowym trudno pijawki w mule w ynaleźć, będące w małych kulkach zwinięte i otrętw iałe; przeto najlepiej na tę porę roku w miesiącu październiku nałowić i zacho­

wać w szklannych naczyniach.

m ,

Ma r c i n Sz fyk.

S z k ic z ż y c ia studenckiego.

Pozwól czy teln ik u , niech cię przeniosę w owe czasy, kiedy to z młodą duszą i miodem sercem, nie znając ni zawodów, ni rozczarowań pędziłeś dni błogie w uroczych snach i m arze­

niach — kiedy to znajdow ałeś się w owej porze życia ludzkiego, do której śpiewa wieszcz na­

tchniony :

Święć się, święć się wieku młody, Śnie na kwiatach, śnie mój złoty, Ideale wiary, cnoty.

I miłości i swobody

Przyznaj się po szczeremu kochany czytel­

niku, że nieraz w chwilach zadumy, w chwilach, kiedy puszczone wolno myśli bujają po błękitach przypomnienia, zatęsknisz całem sercem zaszczę- śliwemi dniami młodości, że sobie powiesz w du­

szy z rzewnem uczuciem : Fuim us Troes

A jeżeli młodość życia naszego tak nam za­

zwyczaj miło tkwi w pamięci — to niezaprzecze- nie najpoetyczniejsze, najciekawsze wspomnienia z je j biegu dostarcza życie studenckie. Pamiętne to dla każdego chwile, te chwile spędzone na* ła ­ wie szkolnej!... Ileż te w nich szlachetnego za­

pału, ile świetnego ognia z jednej, ile rubasznego prostactw a, ile jednakich w ybryków z drugiej stro n y !

Owoż z tegoto życia studenckiego, zamyślam ci przedstaw ić ciekawą bardzo postać, mego nie­

zrównanego kolegę, Marcina Szłyka.

Bohater do dziś jeszcze żyjącego podania Samborskich gimnazjalistów, a główna postać n a­

szego szkicu, był on w rzeczy samej niezw ykłą osobą. Marcin Szłyk był młodzieńcem bystrego umysłu i nader uzdolnionym, lecz nad wszelkie dary ducha górował w nim niewyczerpany nigdy dowcip, przew ażała wiecznie tażsam a jowialność.

Nadto celował prawdziwie studencką, charakte­

rystyczną rubasznością, szaloną odw agą i wygó- rowanem junactwem .

W ewnętrznym przymiotom odpowiadała po­

niekąd postać zewnętrzna. Nasz Marcin był niz- kim, krępym i podsadkowatym , przytem olbrzy­

mią obdarzonym siłą. T w arz jeg o w ostrych wykrojona rysach uderzała wyrazem junackim wyzywającym i kpiącym, około pięknie wciętych ust wił się uśmiech ironii i sarkazm u, a oko strze­

lało promieniami prawdziwego humoru i wesołej jowjalności.

Marcin Szłyk należał do moich najserdeczniej­

szych przyjaciół. W oryginalny sposób zabrałem z nim pierw szą znajomość. W szkole

przezna-czono mi miejsce obok niego. Ja k o ż niebawem miałem sposobność poznać się z dowcipem mego sąsiada.

— Słuchaj! — rzekł do m n ie— załóżmy się !

— O co? — zapytałem.

— Oto j a przym knę jedno oko, a drugiem bę­

dę więcej w id z ia ł, ja k ty dwoma. Ja k wygram za fa su je s z jabłek u B u rd zich y!—D o b rz e! zakład s to i! — odpowiedziałem ! Na to zaśmiał się Szlyk jowialnie, a przykryw szy jedno oko dłonią, w p a­

trzył się we mnie i zawołał:

— Otóż przegrałeś! J a widzę jednem okiem twoje oba oczy, ty zaś oboma tyiko moje je d n o l E r g o , zakład wygrałem ! a po godzinie musisz fundować...

Niebyło n a to repliki.

Niebawem połączyło nas wspólne niebezpie­

czeństwo i wspólne w niem bohaterstwo jeszcze więcej. Odwieczną to już przez śp. Adam a i E w ę stwierdzoną praw dą, że to co z a k a z i e , posiada daleko większy, daleko ponętniejszy u r o k , jak to, co nam jest pozwolonem. Nie wolno nam było w gymnazium kurzyć tytoniu. Owoż dym z fajki i cygar stał się ztąd dla nas jakim ś czarodziej­

skim, ra jsk ą wonią owianym obłokiem umysłowej i zmysłowej rozkoszy, w który jak b y w cudowną mgłę Jow isza z największem osłanialiśmy się za­

dowoleniem. Mimo bolu i zawrotu głowy, tych naturalnych skutków nikotiny, okadzaliśm y n a­

sze bezwąse usta i dobitniej powiedziawszy nie- otarte nosy, dymem tytoniow ym , stokroć więcej od nas cenionym, niźli ongi wieszczy obłok z pod trójnoga nieboszczki P ytji.

Zgromadzaliśmy się w tym celu u jednego z naszych kolegów, który miał w jednym s m iej­

skich zaułków osobną stancyjkę. Położoną ona była na pierwszym piętrze, a nader strome i kręte schody prow adziły do niej. Owoż pew nego razu zgromadziliśmy się do kochanego koleżki na ty ­ toniowy wieczorek. A nic nie było komiczniej- szego nad takow y!

W ystaw sobie kilku malców zarcypow ażną i śmiesznosztywną miną, obdzielających się jednem sygarem lub papierosem. W czasach goljzny kie­

szeń i kapczuków (które niestety dość często nas nawiedzały), składało się podobne sygarko z nędz­

nie sklejonego nied og arka. którego nie można było w ziąść do ust bez spieczenia tychże.

Owoż sygaro takie przechodziło z ust do ust, a każdy pociągnął z niego po kolei, n o tab en ejak najsumienniej, głębokiego ły k a alias z niem iecka sztuka . Im więcej kto dymu łyknął i bez za- krztuszenia się napowrót w ypuścił, na tem wię­

kszą u swoich kolegów zasługiw ał estymę. W ła­

śnie tedy Marcin Szłyk produkował się sążnistym łykiem w naszej terminologii „węgierskim,,

przs-35

5*

zwanym, gdy naraz w pada do izdebki jeden z na­

szych kolegów i krzyczy zadyszany:

— Panow ie! F rag e eajch e n !

— Co Frageeajchen ? Gdzie ? — zawołaliśmy z przestrachem .

Co to za F rageeajchen ? — zapyta czytel­

nik. T a k nazwaliśm y naszego profesora — or- dynarjusza czyli „k l a s s e n l e r e r a B yła to sobie arcypocieszna i arcykomiczna figura. Maleńki, zgarbiony i skrzyw iony człow ieczek; miał pan or- dynarjusz zw yczaj, powtarzać ciągle przy egza­

minowaniu u czniów :

•— Und wenn ich sic fra g e n wurde.

Z tąd też nazwano go profesorem F ragecaj- ehen, i w samej rzeczy połam ana jego figura ży­

wo przypom inała znak zapytania. Nadto niepo- cieszną wcale szczycił się pan F rageeajchen uro­

dą. Miał on tw arz suchą, maleńką, z której ster­

czał do góry również suchy a ogromny nos sino- czerwonawy, istny pomnik zużytkowanym przez jego właściciela spiritualiom . Nos ten podstaw ą sięgał aż do szerokich bardzo ust, które wiecznie rozw arte, odsłaniały szeregi dużych, prawdziwie wilczego kroju i kształtu zębów. Musiała być kubek w ku bek podobną do tw arzy p. Fragecaj- ehen fizognomia pana Slasy, do którego śpiewa Ja n Kochanowski:

Stań ku słońcu i rozdziaw gębę panie Slasa, A już nie będziem szukać innego kompasa, Bo ten nos,' co to gęby już ledwie nie minie, Na zębach nam ukaże, o której godzinie!

Otóż ten pan F rageeajchen zwietrzywszy jakim ś sposobem nasze fajczane w ieczorki, zbli­

żał się w niepożądane do nas odwiedziny. P rze­

strzeżeni jednakow oż postanowiliśmy odwrót stra­

tegiczny. Zam knął go nam niestety za nadto prędko p. Frageeajchen, znajdował się bowiem już w dolnych sieniach. Co tu począć ? W izdebce tak srodze zakazana nam „schadzka11 i ciemny dym, oczywisty dowód popełnionej zbrodni, a je ­ dyna droga ratunku, tak ulubiona dla walecznych, strategieznem i względami kierujących się armji, droga rejterady odcięta przez nieprzyjaciela.

— Panowie I H annibal ante p o r ta s ! — zawo­

ła ł Szłyk do potrwożonych kolegów — trzeba iść przebojem !...

I wybiegł z izdebki. J a tuż za nim. Na górnym korytarzu, prow adzącym do owego n a­

szego kassyna, stały dwie ogromne beczki z k a ­ pusty. Z początku chcieliśmy się w nie schować, lecz zważywszy żeby to nieładnie b y ło , myśleć tylko o salwowaniu w łasnej skóry a niepodzielać niebezpieczeństwa kolegów, odmieniliśmy zamiar.

— Nuż za beczki! — szepnął do mnie Szłyk, bo już słychać było, ja k p. Frageeajchen doma- cuje się schodów na górę — ty za je d n ę , ja za drugą, i zbombardujemy nieprzyjaciela! i 36

Projekt trafił odrazu do naszych szalonych pałek. Uchwyciwszy każdy za swoją beczkę, przytoczyliśmy je tuż do samych schodów, i sta­

nęliśmy za niemi w pogotowiu ja k artylerzyści za działami. Tymczasem p. F rageeajchen dopytał się z niemałym szwankiem swego sążnistego no­

sa (gdyż to było w wieczór bez oświetlenia) schodów i począł się na nie drapać. Lecz zale­

dwie na pierwszych stanął stopniach, zakomende­

row ał Szłyk z cicha: „og nia!“ i obie ogromne beczki stoczyły się wśród piekielnego łoskotu na dążącego do góry Frageeajchen. P orw any i oba­

lony naszą dzielną salw ą a wywracając pocieszne koziołki, w padł w niedaleko położoną piwnicę, której drzwi nieszczęsnym w ypadkiem były o- tworzone.

A tu ponad głow ą w piwnicy ciemnej po­

grążonego zagrzmiał śmiech szalony psotników, i zatętniały ja k huragan skoki uciekających w czas kolegów...

O dtąd zaprzyjaźniliśmy się z Szłykiem szcze­

rze. Miałem tedy sposobność być świadkiem lub uczestnikiem figlów i dowcipów mego jow jalnego Kolegi. W szystkich opowiedzieć nie mogę dla rozmaitych przyczyn — z najciekawszemi jed n ak pospieszam obznajomić czytelnika.

Od owej beczkowej kanonady upłynęło już kilka lat. W zrośliśmy już w młodzieńców i ja k ­ kolwiek (jak to zwykle na ławach szkolnych) za­

wsze szaleni ju nacy i zaw adyjacy, zawalidrogi, wyrobiliśmy sobie pewne zdania i zasady, o ile młodzieńcza chwiejność charakteru takow e przy ­ puszczała. Między tymi zasadam i górował szcze­

gólniej demokratyzm.

Ciekawe to zjaw isko, to przeważne, a n a ­ wet można powiedzieć wyłączne usposobienie de­

mokratyczne m łodzieży naszej w zakładach pu­

blicznych. Mówię publicznych, bo jakżeż można żądać od wymuskanych i wylizanych konw ikto­

wych maminków i papinków, od owych blaźnią- tek i m ałpiątek w glansowanych rękawiczkach, od tych pełnych nadziei potomków przezaenej cremc de la creme naszego społeczeństwa, papla­

jących ja k papugi po francuzku, aby nie patrzyli pogardliwie z pod ufryzowanych a czczych łbów na uboższych a nie „wysoko urodzonych*)" roda­

ków', aby dumni na lichą franeuzczyznę i lakie­

rowane buciki nie wołali z wyniosłości z pośród woni wód i olejków paryzkieb i dymu Havanah lub R egalia w raz z Horacym: „Odi profanum v u lg u s /...“

*) Jeżeli już idzie o „wysokie urodzenie*, to niech się schowa cała książęca i hrabiowska „śmietanka”

przed bocianami, jak to zauważył niemiecki humo­

rysta Abraham a saneta Clsra, bo ten się rodzi na wysokich wieżach i dachach... Pr*. ««(.

Nasza prawdziwie polska młodzież uboga a p ałają ca pragnieniem wiedzy, która szuka przy­

tułku na tw ardych ławach publicznych gimnazjów, inaczej myśli i czuje! Bezwzględna równość jej hasłem i godłem ! Podobno to najlepsze świadectwo prawości tej idei demokratyzmu, kiedy niewszcze-

tułku na tw ardych ławach publicznych gimnazjów, inaczej myśli i czuje! Bezwzględna równość jej hasłem i godłem ! Podobno to najlepsze świadectwo prawości tej idei demokratyzmu, kiedy niewszcze-

Powiązane dokumenty