• Nie Znaleziono Wyników

Witold Prandota, ojciec Lucynki, Witka i Adasia (Po prostu Lucynka P.) jest jedynakiem. W powieści to on jest rodzicem, mimo tego dowia‑

dujemy się też kilku rzeczy o jego matce, czyli babce Lucynki. To o tyle nietypowe, że w innych książkach Krüger nie wspomina się o babkach głównych bohaterek. W Po prostu Lucynce P. występuje kilka matek, w tym dwie, które wyrzekły się swoich synów. Pierwszą z nich jest Iwona, która podrzuciła Lucynce małego Adasia (owoc związku z re‑

daktorem Prandotą) i wyleciała do Turcji, drugą właśnie matka Witolda.

Lucynka mówi o niej:

Zwiała w  trzydziestym dziewiątym roku, kiedy zaczęła się wojna. Zwiała z Warszawy, a potem z Polski, z jakimś facetem z MSZ–etu, a mojego tatę zostawiła tu z ciotką. Dziewięcioletnie dziecko! Nie cierpię jej. Siedzi do dziś dnia w tym swoim Londynie i tęskni za ojczyzną. Ale nie sama, nie sama!

Razem z tym swoim drugim mężem i córką, która się tam urodziła. A ojciec taty zginął we wrześniu, gdzieś pod Kutnem [PLP 17].

Lucynka zazdrości „tym, którzy mają prawdziwe babcie i tak mogą je nazywać” [PLP 25] – matka jej ojca chce być nazywana Myszką („kiedyś napisała, że jest za młoda, aby być babcią” [PLP 25–26]). Ta przeszło sześć‑

dziesięcioletnia kobieta podkreśla, że wygląda dużo młodziej, lubi być podziwiana, „często wypuszcza się w wojaże po świecie, tylko do War‑

szawy nie chce trafić. Z tych podróży przysyła widokówki” [PLP 25]. Nad spotkanie z synem przedkłada samochodową wycieczkę z przyjaciółmi do Włoch. Sam Witold stwierdza „my się przecież prawie nie znamy…”

[PLP 242] i może lepiej, że nie udało im się spotkać.

Porzuconego w bombardowanym mieście Witka wychowywała ciotka, która jednak zginęła podczas powstania. Od tej pory musiał radzić sobie

sam; jego jedyną bliską osobą stała się przyszła żona – Ewa. Najmłodszy syn Prandoty, również porzucony przez matkę, będzie miał więcej szczę‑

ścia. Trafi pod opiekę przyrodniej siostry, która spełni rolę matki pod‑

rzutka, matki jedynaka, i której pomagać będą przyjaciółka, Besia, oraz gosposia – pani Lodzia.

Lucynka od początku żywi do dziecka opiekuńcze uczucia: „żal mi się go zrobiło… Patrzał na mnie tak ufnie i złożył wargi w śmieszny dzió‑

bek. Czy można takie małe, bezbronne coś po prostu wyrzucić z domu?”

[PLP 74]. Mimo zmęczenia i zniechęcenia nie opuszcza ani jednej godziny z tego przedwczesnego i przyspieszonego kursu bycia matką. W pewnym momencie stwierdza nawet, że sytuacja, w której przyszło jej się odnaleźć

„jest to po prostu mała próbka niełatwego, skomplikowanego, dorosłego życia, które chwilami może być gorsze od najgorszej klasówki z matema‑

tyki” [PLP 207].

„Biedna, mała Lucynka” zmienia się, zaczyna rządzić niewielkim gospodarstwem Prandotów. Do tej pory zarówno ona, jak i jej otocze‑

nie traktowało ją z pobłażaniem typowym dla najmłodszego dziecka w rodzinie, któremu na wszystko się pozwala, ale którego nikt nie trak‑

tuje do końca poważnie. „Taka mała szczeniara – mówi jej brat – a rzą‑

dzi się w domu teraz jak dorosła osoba” [PLP 216]. Sama zainteresowana zauważa różnicę między sobą a jej rówieśnikami, kolegami i koleżankami z klasy [wyróżnienia moje: K.J.]: „ja już przecież mam dorosłe kłopoty, a oni co? Co oni wiedzą o życiu? I pewnie dlatego wydali mi się tacy jacyś niedorośli” [PLP 219].

W Odpowiedniej dziewczynie małemu Adasiowi matkuje Felicja Waliń‑

ska. Dla niej także zostanie matką jedynaka będzie swego rodzaju próbą – sprawdzianem przed zostaniem żoną Witolda Prandoty. Dziwny zbieg okoliczności sprowadził Dudka (Adasia) do domu Celiny Łabędzkiej, którą Fela się opiekowała, i zmienił całe życie dziewczyny.

Adaś Prandota to nie jedyny chłopiec o tym imieniu występujący w powieści. Matką dorosłego Adama, bardzo zdolnego studenta arche‑

ologii, jest właśnie Celina. Adam osobiście w książce pojawia się tylko raz, za to stale jest obecny w rozmyślaniach nadopiekuńczej matki. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Celina patrzy w syna jak w tęczę.

Usprawiedliwia wszystkie jego potknięcia: „Adam chciał jak najlepiej – stwierdziła surowo. – Nie jego wina, że mi to w tej chwili nie dogadza.

Jest młody i nie ma pojęcia, jak mnie niektóre rzeczy drażnią i męczą”

[OD 14]. Nie chcąc martwić jedynaka, ukrywa przed nim swoje złe samo‑

poczucie. Na każdym kroku ocenia Felicję pod kątem jej „przydatności dla Adasia”, ale – trzeba sprawiedliwie dodać – chce ją, ze względu na syna, zaakceptować, polubić: „Trzeba tej małej okazać trochę życz‑

liwości. […] nie uniknę tego, że zaistnieje taka czy inna dziewczyna,

którą powinnam zaakceptować” [OD 14], „powinnam coś więcej o niej wiedzieć, może starać się lepiej ją rozumieć, może jakoś bliżej się z nią zaprzyjaźnić. Choćby dlatego, żeby Adaś wiedział, że nie wybrzydzam na każdą dziewczynę” [OD 41].

Kiedy okazuje się, że Felicja nie jest jednak wybranką Adama, że ledwie zna jej syna i wcale nie ma zamiaru zostać młodszą panią Łabędzką, Celina obdarza młodą kobietę większą sympatią. Już nie musi rozważać, czy jest to dziewczyna odpowiednia dla jej ukochanego syna. Sposób myślenia Celiny dobrze podsumowała jedna z recenzentek powieści:

Celinka – kulturalna, starsza pani w pełni docenia walory młodych kobiet, które pomagają jej w trudnym okresie rekonwalescencji, patrzy jednak na nie jak na kandydatki na żonę dla Adama. I chociaż je lubi, widzi ich uro­

dę, inteligencję i zalety ducha, to chyba u boku niewątpliwie wyjątkowe­

go syna powinna znaleźć się kobieta doskonalsza, taka, która byłaby go godna. Jakże prawdziwy jest ten bezsensowny egoizm wielu samotnych matek jedynaków2.

Podobne uczucie bezgranicznej i ślepej miłości żywią dla swoich synów matki z Gorzkiego wina – Waleria Malkiewiczowa i jej córka, Adelajda Brej‑

biszowa. Ich synowie nie są co prawda jedynakami, ale jedynymi synami (Malkiewiczowa poza synem ma trzy córki, Brejbiszowa – jedną).

Stasiulek Gorajski to syn Malkiewiczowej z pierwszego małżeństwa.

Ta piękna kobieta, która ani z pierwszym, ani z drugim mężem „nie miała tego dostatku, za którym tak tęskniła” wybacza swojemu pierworodnemu wiele rzeczy, nawet wyniesienie z domu najcenniejszych przedmiotów, w tym złotego dukata z Matką Boską, przeznaczonego do ślubnego wianka siostry, ponieważ „Stasiulek był taki piękny!”, córki natomiast w jej oczach są „nieeleganckie i niezbyt ładne”. W opinii bliskich i dalszych krewnych Stasiulek jest tylko „marnym łobuziną”, istotnie pięknym, lecz niewiele wartym. W dzień ślubu siostry siedzi zamknięty w cyrkule, zostaje jednak wypuszczony na tyle wcześnie, że zdąża na przyjęcie weselne Adeli, na którym poznaje przyszłą żonę.

Podobnie traktować będzie swojego pierworodnego – Apolinarego, Polusia – Adelajda Brejbiszowa. Kilka lat po nim urodzi jeszcze córkę, Emilkę. Nikt, z wyjątkiem Adelajdy oraz stryja jej męża – Apolinarego – nie dowie się, że Poluś i Emilka są przyrodnim rodzeństwem. Leon Brej‑

bisz w pierwszych tygodniach małżeństwa nie był w stanie skonsumo‑

wać związku z Adelą (zdobywał w tym czasie potrzebne doświadczenie w ramionach służącej), w związku z czym zniecierpliwiona żona straciła dziewictwo właśnie ze stryjem męża.

2 J. Szczygielska: Żona dla jedynaka…, s. 7.

Nierówne traktowanie chłopców i dziewcząt widoczne jest nawet w powieści dla dzieci – Klimku i Klementynce. Kwestia ograniczania swo‑

body Klementynki przy jednoczesnym pozwalaniu jej bratu bliźniakowi na zakazane dla dziewczynki przyjemności (np. samotne wędrówki po mieście) była już poruszana w rozdziale o ubiorach. Niemniej warto ją przypomnieć, gdyż to, co w powieści dla młodszych czytelników staje się jedynie nośnikiem komizmu sytuacyjnego, w powieści dla dorosłych zmieni się w wyrazisty obraz modelu wychowania, który wpływa destruk‑

cyjnie na rodzinę.

W przekonaniu Adelajdy dziecko, a zwłaszcza syn, miało umocnić jej pozycję w rodzinie Brejbiszów. Przyszła matka zdecydowanie pragnęła syna, bo „z dziewczynami zawsze kłopot. Niech nie będzie dość ładna, to kłopot z wyjściem za mąż. A syn to zupełnie co innego. To mężczyzna”

[GW 97] – w domyśle: dziedzic nazwiska i majątku, osoba, która zapewni matce utrzymanie. W wydaniu Adelajdy i jej matki – dziecko, któremu można pozwolić na bardzo dużo, wybaczyć wszystkie niemal błędy. Bez‑

troski Poluś zaraża się w końcu „kawalerską chorobą”. Pewnego dnia wdaje się ponadto w bójkę z czeladnikami z jatek na bazarze3, a jego rany nie chcą się goić z powodu syfilisu. Adelajda o jego rychłej śmierci myśli jedynie z żalem, rozpamiętując przy tym, ile pieniędzy na niego wydała:

Ubierałam go jak panicza! I  w  iluż był szkołach! W  Warszawie i  w  Łodzi!

A  on jeszcze narobił długów. Któż je będzie płacił? Z  czego? Z  czego?

[GW 171].

Zmarnowanego syna Adelajda nie jest już w stanie odzyskać, zmar‑

nowane pieniądze – owszem. Przypomina sobie, że przecież biologiczny ojciec zapisał Polusiowi kamienicę na Podwalu i kilkanaście tysięcy rubli, które chłopak miał otrzymać po dojściu do pełnoletniości; w razie jego śmierci – spadek należał się rodzicom. Ponieważ Poluś i tak nie ma szans na przeżycie, jego rany nie goją się, chłopak gnije za życia, matka posta‑

nawia pomóc mu w zejściu z tego świata – podaje mu truciznę. Później wyprawia kosztowny pogrzeb i „zgarnia” pieniądze zapisane synowi.

W ten przewrotny sposób Poluś zrobił to, do czego jako męski potomek był przeznaczony – zapewnił utrzymanie matce.

Adelajda chciała mieć syna z powodów czysto pragmatycznych, Bry‑

gida natomiast – dla samego dziecka. Wspomina, że kiedyś szalenie i nie‑

przytomnie pragnęła zostać matką, że zazdrościła „każdej kobiecie, która szła ulicą, popychając dziecinny wózeczek” [B 39]. Trzydziestoletnią Bry‑

3 Po tym, jak sklep Leona Brejbisza przeszedł w inne ręce, Adelajda poszła w ślady zmarłej matki i otworzyła jatkę na bazarze. Poluś, wyrzucony z kolejnej szkoły, miał zostać czeladnikiem rzeźnickim.

gidę „upokarzał […] widok szczęśliwych siedemnastolatek, obnoszących swoją ciążę z łagodnym, tajemniczym uśmiechem kobiet oczekujących dziecka” [B 40].

Tak jak w dzieciństwie snuła fantazje o małym domku, tak teraz wyobraża sobie swoją córkę, powtarzając przy tym pogląd matki na temat dzieci:

Moja córka, gdybym ją miała, mogłaby mieć dzisiaj prawie trzydzieści lat. Byłaby dorosła i  być może byłaby mi obca. Albo też może byłaby bliska, ufna i  kochająca? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Mama za­

wsze utrzymywała, że córka postarza matkę. Natomiast syn  – odmła­

dza [B 40].

Brygida przyznaje w głębi duszy, że wolałaby mieć syna, nie uzasadnia jednak, dlaczego. Przy jakiejś okazji tak „zaprojektuje” swoje alternatywne życie z kochanym Bronkiem lub z dzieckiem, które mogłaby z nim mieć:

Gdyby nie było wojny, Bronek by żył. Mielibyśmy pewnie dzieci. Syna i córkę. Dziś miałabym, być może, już wnuki. To przecież możliwe. Kobiety w  moim wieku mają wnuki. Ludzie dziwiliby się  – taka pani młoda i  już wnuczęta. Na moje albo Bronka imieniny zbieralibyśmy się przy stole – do­

bra, kochająca się rodzina. Małomieszczańskie marzenia, co? [B 88].

To straszne, że go nie dość kochałam […]. Dlaczego nie miałam z  nim dziecka? Wychowałabym je sama i dziś byłoby już dorosłym człowiekiem.

Ileż to szczęścia! [B 140].

A  dziecko? Mój Boże, jakież to byłoby szczęście, gdyby miała dziecko z Bronkiem. Jakiż inny sens miałoby życie [B 145].

Pod koniec książki Brygida, starająca się nie myśleć o dawnym kochanku (Joachimie), z którym po latach się spotkała, godzi się wrócić do swojej rutyny, w której radość czerpie się „ze wspomnień, małych radości zwy‑

kłego dnia, z doznań intelektualnych, dobrej muzyki, pięknej lektury” [B 182]. Kobieta zauważa jednak z żalem, że jej życie tak naprawdę jest nijakie.

Gdyby książka kończyła się w tym miejscu, czytelnik rozstawałby się z dojrzałą kobietą, która dokonała rozliczenia swojego życia, w którym ciągle odczuwała brak czegoś – pełnej akceptacji ze strony matki (o tym za chwilę), porządnych ubrań, miłości mężczyzny, dziecka, możliwości zrealizowania swoich ambicji (kiedyś pragnęła być aktorką lub pisarką).

Z rozliczenia tego wynikałoby, że Brygida ma swego rodzaju debet na koncie życia – nie otrzymała żadnej z rzeczy, której najbardziej pragnęła;

jak sama mówi wcześniej: życie ją oszukało.

Krüger zdecydowała się jednak na inne zakończenie opowieści o losach Brygidy, niemal baśniowe. Deux ex machina, bez żadnej wcześniejszej zapo‑

wiedzi, pojawia się okazja roztoczenia opieki nad dzieckiem, pięcioletnim Jasiem, bratem maturzystki Bożeny, którą macocha wyrzuciła z domu.

Bożenę przygarniają przyjaciele niemogący podjąć się opieki nad dzieckiem, natomiast chłopiec zostaje na noc u Brygidy, która tego wieczoru nie dopełni swojego małego ceremoniału samotnego picia herbaty, przekona się, że nie tylko jej młodość jest „przepaprana” oraz zacznie snuć fantazje o przyszłości.

Brygida zachowuje się w tym momencie niczym nastolatka, która w chwili, kiedy poznaje rówieśnika wykazującego zainteresowanie jej osobą, widzi siebie jako pannę młodą w bieli. Kobiecie chłopiec zostaje powierzony na jedną noc – nie wiadomo, czy zostanie u niej na dłużej, czy strapiona Bożena zdoła zapewnić mu inną opiekę, czy może mały będzie musiał spędzić dzieciństwo w domu dziecka… Brygida jednak nie widzi tych trudności; „On zostanie u mnie. Na zawsze” [B 189] – myśli. Tego wieczoru spełniło się jedno z jej marzeń – została matką i zyskała rodzinę.

Przynajmniej w tym momencie może delektować się swoimi fantazjami o jasnowłosym synku i sobie – matce doskonałej:

Siedząc przy śpiącym dziecku układała program jego pogodnego dzie­

ciństwa. […] Będzie z  nim razem to wszystko przeżywać. To tak, jakby sama zaczynała jeszcze raz życie. Tylko lepsze od tamtego, które już jest za nią [B 189].

Brygida planuje wspólne spacery, wakacje, kupowanie wyprawki szkolnej, przyjęcie imieninowe, studia Jasia… W jej fantazjach jest też miej‑

sce dla Bożeny, która „wyjdzie za mąż, będzie miała dzieci i będzie razem z nimi i ze swoim mężem przychodzić do mnie. Razem będziemy spędzać święta i organizować małe uroczystości rodzinne” [B 189]. Brygida o jej bracie myśli i mówi „mój syn”. Chłopczyk wypełnia najważniejsze puste miejsce w jej życiu i staje się kluczem do szczęśliwej przyszłości, który zarazem zamyka drzwi przeszłości:

Potem, jak zwykle, nalała sobie filiżankę herbaty i  pijąc małymi łykami gorący płyn sięgnęła po jeden z  brulionów. Przerzucała zapisane kartki, odczytywała niektóre zapiski. To przeszłość  – pomyślała  – niepowrotna przeszłość. A przede mną jest teraz jeszcze życie [B 191].

Od czytelnika zależy, czy zinterpretuje to otwarte zakończenie jako pomyślne bądź smutne. Może Brygida ma realne szanse na zostanie matką i przeistoczenie się z samotnej, żyjącej w spokoju kobiety w Celinę, która hołubi swego jedynaka. Może to dziecko jest dla niej rzeczywiście rodza‑

jem daru, dzięki któremu rozpocznie nowe życie. W optymistyczny sposób zakończyły się przecież wszystkie poprzednie książkowe historie pod‑

rzutków – Adasia (podrzucanego dwa razy) i Antosia (zwanego Kleksi‑

kiem) ze Szkoły narzeczonych. Marianna po ukończeniu szkoły ma zamiar zabrać małego do domu rodziców, do Warszawy. Jednakże dyrektorka szkoły w Jagodnem, pani Hurłowa, zachowuje się w stosunku do Antosia jak Brygida względem Jasia, tyle że nie poprzestaje na wyobrażaniu sobie opieki nad dzieckiem:

[…] pani Hurłowa poprosiła do siebie Mariannę i bardzo cichym i pełnym słodyczy głosem powiedziała, że ma do niej prośbę […] o zostawienie ma­

łego w Jagodnem.

– Zrób to dla mnie, Marianno – powiedziała pani Hurłowa. Zaraz po tym zaczęła jej mówić o tym, iż, mimo że ma tu tyle wychowanek, to przecież jest samotna, bo dziewczęta wychodzą ze szkoły i  mają potem własne rodziny4, a ona, pani Hurłowa tak się bardzo przywiązała do małego.

– Kocham go bardzo, Marianno – powiedziała cicho i bezbronnie [SN 157].

Marianna przystaje na propozycję dyrektorki. Młoda dziewczyna, która ma w perspektywie założenie własnej rodziny, oddaje dziecko kobie‑

cie, która – choć „taka ładna i młoda” – nie ma widocznie szans na zosta‑

nie matką.