• Nie Znaleziono Wyników

Mistrzyni w robieniu przydymionego oka”

uzasadniając wysoki poziom poetyckiego konceptualizmu. „Spamy miłosne” niewprawnym okiem odczytywane, tłumaczą się najpierw jako „spazmy”. Rośnie więc przekonanie, że będą śmiechy z miłości, motywu odwiecznie lirycznego, że będzie nam dana sceptyczna trzeźwość, widok z wysoka na ludzkie maleństwa oddające się swym ślepym grom. I częściowo tak jest. Ale nie do końca, gdyż bohaterka nie potrafi sprostać koncepcji „zimnego kadru”, głos się niekiedy łamie, a spojrzenie ucieka w głąb. Kadrowanie (metaforyzowanie) splata się w całość z przeży-waniem, poruszaniem, tkliwością. W efekcie czytelnik uporać się musi z „konfliktem sosów”, czyli konsumpcją czegoś sprzecznego, a co można by na roboczo nazwać: „w zimnym ogóle ciepły szczegół”.

Gdybyśmy jednak nie dali wiary zaocznym „spazmom”, a chwilę uwagi poświęcili realnym „spamom”, to doszłoby do nas coś jeszcze. Otóż, istnieją specjalne programy oczyszczające skrzynki z niechcianych listów. Cały świat pełen jest zabezpieczania się przed czymś niechcianym. Agnieszka Wolny-Hamkało zarzuciła nas kilkudzie-sięcioma spamami naraz i jeszcze twierdzi, że są miłosne. Pojawia się myśl, że poezja dzisiaj to spam natychmiast ekspediowany do kosza pod hasłem „my tym śmieciom świadomości mówimy nie”. Są jednak w milionowej masie odbiorców nieliczni, którzy te „skrawki komu-nikowania się” wezmą do ręki. Tym bardziej, gdy są gorące, szczere, miłosne. Niektórzy jeszcze czytają wiersze – mówi za Szymborską Wolny-Hamkało – chociaż większość nawet nie zagląda, zlecając programowi zabezpieczającemu usuwanie. (Nic takiego nie ma prawa dochodzić do świadomości. Taki rodzaj rozterki, rozgrywki, rozmowy.) Ale te miały być przecież gorące, miłosne, liryczne, tymczasem szeregowy zjadacz wiersza natrafia na opór poetyckiej materii, na dyskurs, w którym zaledwie pobłyskują perełki intymności i ciepła, dominuje zaś męski idiom błyskotliwie tworzony ze zgrzytliwego łańcucha trudnych metafor, a obrazy popkultury i codzienności podporządkowane są awangardowemu drylowi.

I nie miałbym tu czego szukać, gdyby rzecz nie wypaliła, gdyby ekscentryczny eksperyment z hukiem osunął się na kolana i obnażyła się podszywająca ten gest sztuczność. Nic jednak – jak się wydaje – nie osuwa się. Czytając nie otrząsałem się z nieznośnych spamów, a raczej miałem poczucie, że wchodzę w wiarygodny, tekstowy świat, logicznie i pomysłowo skomponowany, subtelnie wciągający w wewnętrzne kręgi i labirynty. Wchodzi się weń, a potem wychodzi, doznając szeregu olśnień i objawień, bo Wolny-Hamkało właśnie dostąpiła dojrzałości i pełni.

Przenikanie się wątków i słów-kluczy, motywów i wiążących obrazów, to narastanie poetyckiej frazeologii, obrastającej w nowe znaczenia i sensy, dopracowane jest do ostatniego szczegółu. Sztuka pogodzenia wyższej kombinatoryki formalnej, naśladującej poetykę zwięzłego maila, z naturalnymi odruchami kobiecej duszy i kobiecego ciała wypracowała zaskakującą formułę.

Są konkretne wskazówki biograficzne, pozwalające czytelnikowi na narysowanie spontanicznej, osobistej mapy. Z tych wskazówek najważniejsza dotyczy macierzyństwa, orientowania świata podług ruchów głowy synka, Miłosza. Są związane z tym opisy dzieciństwa, jest patrzenie na świat oczami dziecka. Znajdziemy impresje dotyczące małżeństwa, bycia z drugim człowiekiem, odbijania jego kaprysów i postanowień w psyche wypowiadającej się osoby. Jest dom i przeprowadzka. Mowa o zagranicznych wyjazdach, podróżach, szosach i torach, o wieczorach autorskich, o bywaniu na festiwalach poetyckich. Są wyraźne ślady wiodące do jaskini lwa, czyli plotkarsko-towarzyskiego kręgu życia literackiego ostatnich lat, przednia zabawa, w której ważną rolę odgrywają nawiązania i aluzje do Świetlickiego, Grzebalskiego, Tulli i innych twórców oraz książek na co dzień recenzowanych przez Agnieszkę Wolny-Hamkało. Wydaje mi się jednak, że nowy tomik wrocławskiej poetki miał być wszystkim, tylko nie pamiętniczkiem. Wreszcie zamarzyło jej się dzieło sztuki. Żeby je stworzyć, potrzebny jest dystans. Musiała stanąć bardzo wysoko ponad własnym życiem, własnym dzieckiem, własnym mężem, własną pracą. Krótko mówiąc: musiała pozbyć się poczucia własności tego świata, musiała oderwać się od ziemi przyzwyczajeń i schematów. Uznała, że umożliwi jej to z jednej strony oniryzm, a z drugiej estetyzm, rozumiany jako idea nasycania potocznego języka niezwykle bogatym kondensatem metafory.

To mnie w tej książce obeszło najbardziej. To, jak ta kobieta metaforyzuje, jak wznosi się ponad przyzwyczajenia tak zwanej liryki kobiecej, jak ignoruje poprawność i zwyczajowość, jak daje się ponieść językowi, jego wolności. Bohaterka rzeczywiście kocha ten świat, obmacuje go miłośnie, z napięciem, głębokim zaangażowaniem, i mało ją obchodzi, że potraktuje jej wiersze jak spamy. Musi je wysyłać. Uznała, że to najpierw wściekłe, a potem przemyślane i metodyczne wysyłanie określa sens jej egzystencji. Polega to na tym, że budzi się rano i obserwuje słońce, informując świat, że jest ono „niemrawe”, albo że jest „jak kluska rozgotowana w mętnej wodzie”, albo że sunie po nieboskłonie „jak wrotka”. Poeta podsuwa niezbędne skróty. Dzięki nim

da się ogarnąć tę chwilę, da się ustanowić porządek samopoczucia. Oczywiście, zaczyna się od porządku brzmienia („mowa miast: szumne szaszłykarnie”), lecz dochodzi się do większej harmonii, która odczuwana jako satysfakcja estetyczna, staje się satysfakcją życiową. W tym sensie niektóre fragmenty tych wierszy satysfakcjonują mnie zupełnie.

Ktoś mógłby zarzucić mi, że dzielę się impresjami poety, zapomniawszy zupełnie o roli krytyka literackiego. W takim razie ośmielę się przedstawić spostrzeżenie ogólniejszej natury. Cóż to się porobiło z liryką kobiecą? I co się dzieje z naszą męskością czytającą wiersze Marty Podgórnik, Agnieszki Wolny-Hamkało, Anny Tomaszewskiej, Wioletty Grzegorzewskiej, Justyny Bargielskiej, Mirki Szychowiak ? Bohaterki tych wierszy bywają bardziej zdecydowane i konkretne od niejednego żałosnego chłoptasia dochodzącego do głosu w wierszach panów. Głosy wymienionych poetek są wyraziste. Nie znaczy, że histerycznie krzyczą, żeby na siebie zwrócić uwagę. Mówią cicho, lecz dobitnie. Dobitność ta dotyczy uderzania w czułe punkty języka i świata, relacji międzyludzkich i problemów egzystencjalnych. Potrafią to robić, niczego przy tym nie udając. To tylko brak kluczy i kategorii powoduje, że pomawiam je o używanie „męskiego idiomu”. Nie potrafię jeszcze nazwać nowego tembru. Trudno sobie wyobrazić tę chwilami porywającą, chwilami zatrważającą muzykę bez wiolonczeli Agnieszki Wolny-Hamkało.

Agnieszka Wolny-Hamkało: Spamy miłosne.Wydawnictwo a5, Kraków 2007.