• Nie Znaleziono Wyników

nął i zaczął ostrożnie wlewać w siebie brandy

W dokumencie REJS DO SMITHTON (Stron 69-73)

1 1

Było już późno, kiedy Thomas z zawiniątkiem rzeczy po Lesie pod pachą stanął w furtce domu, gdzie mieszkała Luiza. Przystanął i westchnął ; właściwie dopiero teraz zrobiło mu się żal Lesa.

- Szkoda chłopa - mruknął.

W głowie mu szumiało, o mały włos byłby, idąc tu, zbłądził. Luiza mieszkała w wynajętym domku za mias­

teczkiem, od Smithton było szmat drogi po wertepach.

przez las. Nad domkiem kiwały się sennie tuje i topole, w trawach szumiały cykady, w Thomasie był żal po koledze.

- Cholera - splunął - szkoda chłopa. Cóż warte jest to życie od przypadku do przypadku? Czasem widzi się w życiu jakąś konsekwencję, kiedy indziej daje się ono domyślać koszmarnej wprost przypadkowości. A gdy­

by tak Les nie zaofiarował się, że pójdzie po wodę sodową dla Jeffa, to pewnie by przeżył katastrofę .,Eureki" i teraz leżał w ramionach Luizy. A my wszyscy zapewne pili­

byśmy w hotelu, w wewnętrznym barze, gdzie właściciel wpuszcza tylko .. swoich" gości, gdyż prawo zakazuje wy­

szynku piwa i alkoholi po dziesiątej wieczorem. W Wikto­

rii, w Melbourne jest jeszcze gorzej, bo tylko do szóstej.

Wszyscy wiedzą, że w .. Royal Mail Hotel" można dostać piwa do późna w noc, wie o tym i jedyny policjant w tym miasteczku. Ten to chyba jest najhardziej przegrany : ani wytoczyć Walterowi sprawy o to, ani samemu pójść do cupboard i wpuścić w siebie parę piwek z lodu gwarząc z kumplami, tak jak wszyscy. Przed dziesiątą musi ofi­

cjalnie kupić kilka butelek Melbourne Bitter i potem sam to doić w chałupie. A więc, gdyby nie ta woda sodowa, to bylibyśmy dziś w hotelu i grali z pijakami w strzałki.

A Les żyłby sobie i migdalił się ze swą dziewczyną. Donald na pewno ukradłby forsę kucharzowi, skoro ten wygrał setkę w konie i jeszcze by Polaka napuszczał. by fundował.

A tak. to nawet namawiał go w harze. aby pił i sam płacił za wszystko, on skąpy bugger, byle tylko móc dobrać się

do Luizy. Co to się na świecie robi przez tę jedną durną sekundę, w której jeden zaofiarował się drugiemu, że mu przyniesie ćwiartkę wody sodowej? l jeszcze nie musiał­

bym się pętać po nocy z tymi łachami pod pachą, nie musiałbym zażywać starego spod mańki, a może w tej chwili miałbym już tego nowego Tissota od Waltera, kto to wie? Nie, nigdy nikt nie będzie wiedział tego na pewno.

Nagle zastanowiła go cisza. Okna domu były ciemne.

Kiedy podszedł pod nie, usłyszał tylko chrapanie.

- Ależ sobie dogodzili - uśmiechnął się. - Chra­

pią na cztery głosy.

Lecz pomimo chrapania i jak gdyby poza nim, cisza była przenikliwa i nieprzyjemna, stężona i wszystkoobejmu­

jąca.

- Donald - zawołał. - Ty też śpisz? Louise, and you? Przyniosłem rzeczy.

Ktoś chrapnął staccato, potem inny, jak gdyby włą­

czył na fisharmonii wtyczkę tremolo, jeszcze inny bulgotał przez sen.

- Donald - krzyknął. - Gdzie ty jesteś?

Przez werandę wszedł do korytarza, na prawo powi­

nien być ten lounge, gdzie pili. Czy mu się nie pomyliło?

Z pokoju z lewej str"ny dobiegł jęk. Lecz z lounge'u znowu koncertował kwartet tak zabawnym chrapaniem, że Thomas cicho się zaśmiał.

- Wszyscy mają polipy? - kpił w myślach. - Ależ ja ich jutro będę naciągał, kto widział tak okropnie chra­

pać?

Macając po ścianie doszukał się kontaktu, kontakt pstryknął, lecz dalej było ciemno.

- Cóż do cholery? - żachnął się. - Co :la głupie kawały? A może elektryczność nawaliła? Chyba nie, prze­

cież na ulicach było światło, w kościele katolickim właśnie kończyła się pasterka, światła jarzyły się w całym mias­

teczku. W oknach domu, który minął przed chwilą, jaśniały zasunięte story, więc? Chociaż kto wie? Może defekt w 71

elektrowni nastąpił minutę temu? Może tylko tu trzasnęły stopki? Trzeba by sprawdzić.

Przez moment słuchał. Jęku nie było. W sąsiednim pokoju chrapano przyciszonym allegro, znów musiał się uśmiechnąć : ależ się wlali. Kto by pomyślał, że i w chra­

paniu może być tyle rytmu? Zaświecił zapałkę, blask go oślepił. w mroku, który potem stał się jeszcze gęstszy, za­

pamiętał. że za uchylonymi drzwiami wejściowymi był licznik i tablica ze stopkami. Postąpił poomacku w tym kierunku, znów potarł zapałkę, usłyszał jęk, lecz musiał poczekać, aż zapałka się wypali. Nie chciał rzucać jej byle gdzie: dom był drewniany i stary, a wielodniowa posucha na wyspie stwarzała niebezpieczeństwo pożaru.

Radio ciągle o tym przypominało i ostrzegało : /ire danger ogłoszono na całej wyspie. Okres Bożego Narodzenia to pora największej suszy, ograniczono spożycie wody. zaka­

zano używania sprinklerów w ogródkach, tak. trzeba tej zapałce dać się wypalić na dłoni. Jeszcze by ją cisnął gdzie nie trzeba, lub nie zdążył zadusić butem : licho nie śpi. Znowu usłyszał jęk. A tam chrapanie szło w najlep­

sze. Zapaliwszy nową zapałkę spostrzegł, że światło było wyłączone w całym domu. Nacisnął rączkę na on, wszę­

dzie strzeliło światło.

Pierwszy pokój w lewo to sypialnia Luizy, stąd szedł ten jęk. Otworzył drzwi bez pukania, światła w pokoju były zgaszone. W bladej poświacie lustra, stojącego w kącie, zobaczył swoją sylwetkę, lecz zaraz dostrzegł na tap­

czanie jakiś kształt. Nacisnął kontakt i krzyknął. Na po­

krwawionej narzucie leżała Luiza. Krew na skroni i szyi już nieco zaskrzepła, w prawej ręce trzymała jeszcze roz­

bitą butelkę, zapewne nią się broniła. Biała sukienka była pomiętoszona i poplamiona, włosy się polepiły, ale po ruchu biustu wystającego z rozdartej sukienki widać było.

że Luiza jeszcze żyje.

Thomas ogarnął szybkim spojrzeniem pokój, był pu­

sty, w nieładzie, taca z kieliszkami spadła w czasie walki na podłogę : wokół niej były okruchy szkła. Na tapczanie leżała przygotowana widocznie do snu piżama, pantofle

nocne stały pod łóżkiem, w jeden z nich wpadł czerwony

W dokumencie REJS DO SMITHTON (Stron 69-73)

Powiązane dokumenty