• Nie Znaleziono Wyników

Nazwy własne w prozie Michała Witkowskiego

W dokumencie Nazwy własne w kon/tekstach kultury (Stron 161-171)

Nie ulega wątpliwości, że twórczość Michała Witkowskiego należy w prze-ważającej części do literatury gejowskiej. W  dyskursie literaturoznawczym – polskim lub dotyczącym polskiego piśmiennictwa – często stosuje się termin

„literatura homoseksualna”1 (na przykład: Ritz 1998, 2002; WaRkocki 2007; ŚMie

-ja 2010), który, choć trudny do zdefiniowania bądź właściwie niedefiniowal-ny, odnosi się głównie do tekstów powstałych w okresie przedemancypacyj-nym. Teksty należące do tego typu literatury wymagają specyficznej lektury, tropienia śladów homoerotycznego pożądania, odmiennej od większościo-wej tożsamości itp. Ślady te ukryte są między innymi w  charakterystycznej metaforyce, poetyce niedomówienia, autorzy odwołują się do zabiegów substytucji genderowych, odnoszą do innych niż literacki kodów kulturo-wych (przykładowo sztuki), rzadziej – do mizoginizmu (ŚMieja 2010: 28–29).

Owo zawoalowanie paradoksalnie staje się znakiem rozpoznawczym tego typu literatury, ale wciąż pozostaje zabiegiem niejako ukrywającym jej sedno.

Sytuacja zmieniła się w  Polsce drastycznie w  roku 2005 po opublikowaniu Lubiewa Michała Witkowskiego, które wywołało prawdziwą lawinę podobnej literatury. „Okrętem flagowym nowej literatury stało się oczywiście Lubiewo.

[…] autor porzucił tradycję wysokiego, sublimacyjnego, modernistycznego pisania i  sięgnął w  tereny niskie, PRL-owskie, ciotowate. Następnie nabrał wiatru w  żagle i  pofrunął przed siebie ze znakomitym literackim efektem.

Żadna wcześniejsza książka potencjalnie homoseksualna nie doczekała się takiej bujnej recepcji. Trzeba zatem zauważyć, że to właśnie dzięki Michało-wi Witkowskiemu tematyka homoseksualna na trwałe wpisała się w  pejzaż polskiej literatury i  wynikającej zeń refleksji krytycznej” (WaRkocki 2013a:

130). Umownie można przyjąć, że od tego momentu rozpoczyna się faza

1 Jako synonim pojawia się „literatura homoerotyczna”.

160

III. Konteksty genderowe

emancypacyjna w  polskiej literaturze homoseksualnej. W  związku z  tym le-piej mówić o literaturze gejowskiej jako w pewnym sensie wyzwolonej, zde-tabuizowanej. Decyduję się na ten krok zachęcony przykładem Sebastiana Jagielskiego, który w monografii poświęconej pragnieniu homospołecznemu w  polskim filmie fabularnym pisze: „Termin »gej« stosuję w  rozważaniach o  polskich filmach zrealizowanych po 1989 r., czyli w  czasie, gdy było to podstawowe pojęcie definiujące homoseksualistę. Ale słowo to oznacza też mężczyznę, który akceptuje swoją orientację seksualną i ją afirmuje […]” (ja

-gielski 2013: 54). W takim obszarze semantyki przymiotnika gejowski mieszczą się analizowane w niniejszym artykule teksty2. Podobne rozumienie pisarstwa M. Witkowskiego pozwala usytuować jego twórczość w  obszarze dyskursu queer, który rozumiem „jako fenomen komunikacyjno-kulturowo-społeczny wyznaczony przez cechę ODMIENNOŚCI od heteronormatywnego wzorca kultury opresywnej; konstytuowany przez zespół właściwości//wyznaczni-ków – społecznych, kulturowych, aksjologicznych, psychologicznych, seman-tycznych, estetycznych; obejmujący swym zasięgiem pewien typologiczny zbiór kontekstów i  konwencji komunikacyjnych (werbalnych i  pozawerbal-nych), współtworzących jakiś abstrakcyjny bądź konkretny rodzaj zachowania komunikacyjnego, manifestujący się w  określonych tekstach, aktualizacjach gatunków mowy, możliwy także do obserwacji na niższych poziomach kodu naturalnego” (RejteR 2013: 39–40). Takie ujęcie pozwala w  obręb obserwacji włączyć także teksty artystyczne.

Moim celem jest opis i interpretacja onomastykonu prozy M. Witkowskie-go w kontekście jeWitkowskie-go modelu kreowania nieheteronormatywneWitkowskie-go wizerunku płci. Do analiz wybrałem dwie powieści: Lubiewo oraz Fynf und cfancyś, które dzieli dziesięć lat3, ale które pozostają w  pewnej relacji pokrewieństwa ide-owego i  estetycznego. Realizacja podobnego założenia wymaga przyjęcia koncepcji onomastyki literackiej otwartej na różne konteksty interpretacyjne, nie tylko literaturoznawcze, ale również społeczne i kulturowe. Można zatem mówić raczej o  onomastyce dyskursu (por. RutkoWski, skoWRonek 2010; góRny

2013; gRaF 2015: 19–53; RejteR 2016), który wykracza poza ramy tekstu wer-balnego, skupiając w  sobie pewien kompleks wykładników pozatekstowych, głównie ideologicznych czy aksjologicznych. W tym wypadku można właśnie – konsekwentnie – mówić o dyskursie queer.

W poddanej analizie twórczości M. Witkowskiego, zwłaszcza w Lubiewie4, kluczową rolę odgrywają antroponimy. Ich rola jest zasadnicza, także na

2 Te same założenia proponuję w innym opracowaniu, por. RejteR 2014a.

3 Pierwsze wydanie Lubiewa ukazało się w 2005 roku, Fynf und cwancyś natomiast w 2015.

4 W powieści Fynf und cfancyś podstawy onomazjologiczne zastosowanych antroponimów są podobne, jednak wymowa utworu jest nieco inna – ciężar zostaje zdjęty z  kategorii ciota

161

Nieheteronormatywne oblicza płci…

poziomie kompozycji tekstu, często stanowią one bowiem tytuły poszcze-gólnych rozdziałów, na przykład: Hrabina, Matka Joanna od Pedałów, Łucja Kąpielowa, Św. Rolka z  Uniwersyteckiej, Radwanicka, Paula, Oleśnicka, Kangu-rzyca, Anna Jantar, Flora Restauracyjna.

Ksywki ciot pojawiają się także w tekście głównym, gdzie napotkamy Ży-rafę, Spermopijkę, Mirejdę, Tośkę, Roletę, Rachel, Goldzię, Ryśkę, Tadkę, Kaczkę, Sanepidziarę i  wiele innych. Zwracają uwagę różne typy onomazjologiczne tych antroponimów: od nawiązujących do cech fizycznych lub osobowoś-ciowych ich nosicieli(-ek) (Piękna Helena, Jadźka z  Krzywym Nosem, Hrabina, Kangurzyca, Spermopijka, Żyrafa), poprzez odwołujące się do topografii Wro-cławia (Św. Rolka z Uniwersyteckiej, Radwanicka, Oleśnicka), rzeczywiste imio-na żeńskie (Gizela, Paula, Dżesika, Patrycja, Kora), aż po formy o  wyraźnym nacechowaniu intertekstualnym (Matka Joanna od Pedałów, Anna Jantar).

Repertuar środowiskowych pseudonimów jest niezmiernie bogaty, co czyni przekaz dzieła jeszcze bardziej sugestywnym, oddaje wyraźnie specyfikę mi-nionej epoki, pewną jej obcość, przaśność, umacnia też wizerunek ówczes-nych homoseksualistów jako swoistej subkultury5. Występujące w  prozie M.  Witkowskiego antroponimy współkonstytuują jej warstwę ideową, każdy z  onimów niesie bowiem z  sobą określony ładunek semantyczny. Stanowi-ło to już przedmiot refleksji: „Warto również zwrócić uwagę na pomysStanowi-ło- pomysło-we pseudonimy ciot. Niektóre są damskimi odpowiednikami rzeczywistych imion: Flora, Wiesia, Roma, Boguśka. Inne – Dżesika, Liza, Gizela – mogą być echem aspiracji do lepszego świata postrzeganego nierzadko, tak jak przez Dżesikę właśnie – przez pryzmat amerykańskich seriali. Kolejne odno-szą się do zajęcia: Łucja Kąpielowa, Aktorka, Zdzicha Wężowa, Sanepidziara.

Bardzo charakterystyczny jest fragment: »Jeeeezu, Żorżeta mnie dopadła, manieruję się językowo i  ruchowo, przeginam, że chyba już po mnie, po mnie!« Żorżeta to imię, ale i  nazwa delikatnej, przezroczystej marszczonej tkaniny – bardzo »kobiecej«. Michaśka definiuje w  ten sposób styl swej narracji, jednocześnie sytuując siebie, autora modelowego, pomiędzy pe-dalstwem Polski Ludowej a  gejostwem III Rzeczypospolitej. Sympatyzuje wprawdzie z  ciotowską diasporą, jest jednak elegantką i  intelektualistką.

Potrafi skutecznie czarować swoich odbiorców. Podczas lektury nietrudno zapomnieć, iż w  opisywanym świecie zupełnie brak kobiet. Owszem, asy-stentką Sanepidziary jest młoda dziewczyna, a  co więcej, dowiadujemy się,

i przeniesiony na problematykę związaną z kwestiami bytowymi męskich prostytutek pocho-dzących z państw byłego bloku sowieckiego działających w miastach zachodniej Europy.

5 Pisałem o tym również w innym miejscu, na odmiennym materiale, w kontekście proble-mu relacji nazwa własna – dyskurs. Por. Problematyka płci a nazwy własne. W stronę onomastyki dyskursu – w niniejszej monografii.

162

III. Konteksty genderowe

że Michaśka mieszka z  matką i  ma siostrę, jednak to drobne wzmianki.

Kobiety, lub raczej wyobrażenie o  kobiecości, to jedynie punkt odniesienia dla ciot” (szkuDlaRek 2008: 251). Dodać można, że imiona//pseudonimy są specyficznymi etykietami ciotowskiej „kobiecości” jako stereotypowej cechy im przypisywanej, także przez nie same.

Istnieją również konteksty pozwalające zidentyfikować postaci jako osob-ników męskich, nie należą one jednak do zbyt licznych:

Mówią o sobie w rodzaju żeńskim, udają kobiety, do niedawna podrywali facetów w  parku, pod operą i  na dworcu. Są uzależnieni od seksu. Mają wprawę w  wyrywaniu!. Nawet teraz, na emeryturze, z  tymi brzuszkami, potrafią niejedno. Wystarcza wymachiwanie zwykłymi czarnymi torbami, na które mówią „torebki”. Bo ubierają się w  to, co mają – ekstrakt przeciętno-ści rodem z  Peerelu. Wystarcza inne trzymanie papierosa, brak wąsów i  te wszystkie słowa. W słowach tkwi ich siła. Niczego nie mają, wszystko muszą sobie dokłamać, dozmyślać, dośpiewać.

WL6, 15; podkr. – A.R.

Dianka chce uciec, ale gnój przez cały czas trzyma ją z  całej siły za ucho.

W ogóle ciągle trzyma ją za to jej małe uszko, jak w szkole. Bardzo się boi, aby mu nie uciekła ta nasza Dianka – tania pomoc przy zmywaniu podłogi.

Cieć krzyczy na zmianę: „policaj” i „szmata”. Do wyboru. „Albo będziesz mi tu putzen teraz za darmo cały parking, albo na policję! Szwulu jebany!” Dianka wybrała szmatę. Rycząc wniebogłosy, taka głodna i  brudna, musiała myć ten kilkupoziomowy garaż, a potem kibel.

WF, 26; podkr. – A.R.

W  pierwszym z  przywołanych przykładów męskoosobowe formy wer-balne (finitywne i  imiesłowowe) zdradzają płeć biologiczną, zdecydowa-nie drugorzędną. To słowo, a  więc także nazwa własna, stanowi siłę ciot z  Lubiewa, ono je wyposaża w  pożądane cechy, stwarza, powołuje do prawdziwego życia. Dlatego też w  zastosowanych, gramatycznie żeńskich, pseudonimach należałoby dostrzegać znak tożsamości i  wspólnotowości grupy, którą sportretował M.  Witkowski. W  drugim przykładzie oprócz licz-nych gramatyczlicz-nych i  leksykallicz-nych sygnałów żeńskości napotykamy jedyny sygnał męskiego genderu, jest nim leksem Szwul, (spolszczona forma nie-mieckiego rzeczownika odprzymiotnikowego Schwule, Schwuler ‘pedał, gej’, od: schwul ‘pedalski, gejowski’). Zatem to oprawca, symbol obcej i  wrogiej kultury przyłapuje Diankę na seksie w  publicznej toalecie i  demaskuje ją

6 Rozwinięcie skrótów zob. Źródła na końcu książki. Po skrócie podaję numer strony, z któ-rej pochodzi cytat.

163

Nieheteronormatywne oblicza płci…

także na poziomie języka, języka – co należy podkreślić – obcego tak dla Dianki, jak i  polskiego czytelnika powieści.

Poza antroponimicznymi etykietami ważnym kontekstem dla ciot są popkulturowe figury kampu:

Dla nich baba to była gwiazda, jakaś Alexis czy Violetta Villas.

WL, 16; podkr. – A.R.

– Cześć, Paula! Inez ze Stanów przyjechała!

– Jaka Inez, nie przeszkadzaj mi, ropucho, o Grecie Garbo w łóżku czytam.

WL, 275; podkr. – A.R.

Wielkie aktorki, diwy, femmes fatales to oswojone postaci kontekstualizu-jące obszary mniejszości genderowych i seksualnych. Figury te uznać można za kluczowe dla tzw. kampu mniejszościowego (odmiennościowego): „Tak wyspecjalizowany, kamp inscenizuje nie tylko płeć w  jej rozmaitych posta-ciach, lecz płeć jako plątaninę zależności przenikających całe życie społeczne.

W  plątaninie mniejszość powstaje tam, gdzie dochodzi do normatywizacji jakiejkolwiek postaci płci; wówczas nienormatywne jej warianty wypadają ze społecznego systemu dystrybucji uznania, czyli przydziału szacunku i  repre-zentacji. Mniejszość istnieje zatem zawsze w relacji do – stylizowanej na natu-ralność – normy. Może to być mniejszość homoseksualna w  społeczeństwie hetero, ale także – mniejszość ciotowska wśród homoseksualistów, mniej-szość lesbijska wśród kobiet, mniejmniej-szość seksualnie nieatrakcyjnych wśród atrakcyjnych, mniejszość odstręczających wśród przeciętnie urodziwych…”

(czapliński 2012: 41–42). Przywołane przykładowe antroponimy (Alexis, Vio-letta Villas, Greta Garbo) skupiają w  sobie jak w  soczewce wiele kluczowych dla ciot cech: emfazę, hiperbolę, blichtr, kostium płci, przesadę, dosłowność i niedomówienie zarazem, a także wiele innych.

W  relacji kontrastu do ciot sportretowani są geje, którzy pozostają bez-imienni:

Mówią o sobie w rodzaju męskim. Chodzą na paradę równości. Robią sobie zdjęcia komórkami. Przekładają to przez USB do notebooków. Wysyłają so-bie esemesy i ememesy. Z Wrocka. Z Wawki. Cze. Sie-ma!

Są z „fazy emancypacyjnej” (my nie, więc granica przebiega przez plaże, jakoś tak na wysokości wymarłego radaru i  czerwonej flagi). Chodzą do Scorpio Bar. Walczą o prawa do małżeństw i adopcji. W ogóle walczą, dążą.

Mówią językiem z  „Polityki” i  „Wprost”. Przyszli do nas z  piłką plażową i  z  tym swoim poznańskim akcentem unoszącym się, jeden męski z  boko-brodami i innymi wzorkami z zarostu na twarzy, drugi brzydki, łysy […].

164

III. Konteksty genderowe

On mówi: my, Geje. My, Geje, musimy to, musimy razem tamto, a i owo.

Team. Gay team. […] A jeszcze nikt z nich nie pali, tylko tą piłkę z napisem NIVEA rzucają i leżą parami wtuleni w siebie. […]

Tymczasem nowe utrapienie. Bo oto oni (reszta), nie będąc przy naszej rozmowie, a  widząc, że młoda jestem dziewczyna, dobrze zbudowana, w ładnych okularach, jak do swego do mnie podchodzą i już jak do swego, wyemancypowanego mówią. A  co to u  was we Wrocławiu, w  tej Scenie, w tym H2O, a że to teraz do Berlina na Paradę Miłości jadą […].

– A gdzie to się wszyst… wszyscy tak w pary podobieraliście? – Oni:

– A  na ogłoszeniach, na gejowie peel. Że cześć, poszukuję miłego towarzysza życia bez nałogów, jestem uśmiechniętym dwudziestokilkulat-kiem, mam psa, co się nazywa Filip. Albo student pozna fajnego gościa, z którym można pójść na piwo i zaszaleć. Numer gadu-gadu taki, a esemesy na numer sraki. Wrocek, Wawka, srawka kawka. A  zabawy to mają takie:

jeden się kładzie nad brzegiem na piachu, drugi go zakopuje, uklepuje w  mumię i  jeszcze dorabia olbrzymiego chuja z  piasku mokrego, z  kamy-kiem zamiast dziurki. I  krople spermy olbrzymie, w  formie babek z  piasku wpadających do morza. Pstryk, cyfrówką zdjęcie, uśmiechy do obiektywu, machanie. Będzie na tapetę w  kompie. Oto ich pocztówka z  serdecznymi życzeniami ze słonecznego Lubiewa, adres: Poznań, ulica Kulczyka, dom Stary Browar.

WL, 179–182; podkr. – A.R.

Jedyne imię, które się pojawia w  charakterystyce gejów, to Filip, wystę-puje ono jednak jako zoonim, ponieważ tylko pies zasługuje na wyodręb-nienie, podkreślenie jego indywidualizmu przez onimiczną deiksę. Geje są odrębni (przynajmniej od ciot), wyoutowani, wolni, pozostają w  trendach, funkcjonują często w  świecie wirtualnym, są przez to dla ciot nierealni.

Portret ten zostaje wyostrzony przez przywołane liczne onimy odnoszące się do czasopism, kosmetyków, portali internetowych, klubów gejowskich czy innych modnych miejsc i  eventów. Ironicznie i  z  humorem przedsta-wieni geje są osobną (obcą) wyodrębnioną grupą, stąd zapis wielką literą (Geje). Jak zauważa Anna MizeRka: „Witkowski z  wielką sprawnością i  ironią wykorzystuje klisze wypowiedzi nostalgicznej, aby zdyskredytować eman-cypację. Przeciwstawiając rzekomą nieautentyczność gejów pięknie różnią-cym się ciotom, przekonuje, że prawdziwy kamp odszedł wraz z  wczasami wagonowymi i  zupą w  słoiku. Kiczowata unifikacja zniszczyła tabu, a  więc zabiła kamp, zastępując go stylistycznymi namiastkami subwersji i  ględze-niem o  prawach mniejszości” (2012:  657). Geje są nieautentyczni, dlatego nie mają imion, ich tożsamość tworzą etykiety kultury konsumpcyjnej. To kolejny dowód na to, że współczesna proza waloryzuje często brak nazwy

165

Nieheteronormatywne oblicza płci…

jako swoisty jej ekwiwalent (gRaF 2015), symbol kultury wyczerpania, rela-tywizmu i  pustki.

Warto także zwrócić uwagę na onomastyczne ukształtowanie przestrze-ni wyznaczającej, jak to nazywa Wojciech ŚMieja, „topografie pożądania”

(2015:  157). Badacz zauważa, analizując polską literaturę międzywojenną, że jej homoerotyczny bohater pozostaje bezdomny, ponieważ nie można mówić o micie wielkiego miasta jako swoistego azylu (choć niepozbawione-go negatywów), właściweniepozbawione-go dla piśmiennictwa zachodnieniepozbawione-go, idylla wiejska natomiast „również jest jedynie stanem postulowanym czy może imagino-wanym […]” (ŚMieja 2015: 181)7. Spójrzmy, jak to wygląda w  powieściach M. Witkowskiego:

Teraz, o piątej rano, przed sklepem z muzycznymi bombonierkami, pewnie jej te moje słowa fruwały w głowie jak płatki śniegu. Mozart. Filharmonicy Wiedeńscy. Konserwatorium Miasta Wiednia, któremu Mario Ludwig zo-stawił w spadku całą fortunę. Plakat reklamowy musicalu Das Phantom der Oper z maską i różą, granego w Theater an der Wien, gdzie bilety kosztują dwadzieścia dużych obiadów z  deserem. Czekoladowe skrzypce, czekola-dowe fortepiany, klawisze z  białej czekolady na zmianę z  czarną, gorzką.

Wiedeń: muzyka poważna i  czekolada, szkoda, że nie kebab za darmo dla głodnej Di. Będą stały puste apartamenty w hiltonach, ale Diankę wygonią z  metra, ze śmietnika, z  bramy. Przyspieszony kurs: kapitalizm w  weekend dla komunistycznego dziecka z  niedawnej Czechosłowacji. Nie masz pie-niędzy, to kop w dupę, bez sentymentów. Jak zarobisz, to chętnie cię powi-tamy, wtedy będziemy cię całować w dupę. Tej nocy Dianka zrozumiała, że cały Zachód jest jak elektryczne wesołe miasteczko podłączone do prądu.

WF, 27–28; podkr. – A.R.

Samochodem zapakowanym po dach gratami z  mieszkania jechali (wbrew nadziejom Dianki, że do domu) za miasto. Ten wstrętny Wiedeń topniał, ludzie dopijający ostatnie piwa przed barami znikli. Przejechali przez most na Dunaju, skończyły się stare kamienice, aż wjechali na jakieś pole, między jakieś hangary, jakieś pofabryczne budy, a  na to wszystko padał deszcz ze śniegiem i z wolna za horyzontem zaczynało jaśnieć.

WF, 41; podkr. – A.R.

Mityczny Zachód, swoista „ziemia obiecana” dla gejów-imigrantów okazu-je się lądem nieprzyjaznym. Przestrzeń wielkiego miasta wyznaczona przez punkty jego topografii odwołujące się do kultury wysokiej pozostaje obca i niedostępna, przede wszystkim za sprawą bariery ekonomicznej. Postać Mo-zarta jako symbolu Wiednia zostaje w pewien sposób wynaturzona, poddana

7 Szerzej na ten temat por. ŚMieja 2015: 157–182.

166

III. Konteksty genderowe

zabiegom właściwym dla popkultury, wielki artysta bywa bowiem przedmio-tem konsumeryzmu, a jego muzyczne atrybuty sprzedawane są jako odlane z  czekolady pamiątki. Europejska stolica to zatem wysublimowana kultura i kiczowate figurki z czekolady – obie jej twarze odwracają się jednak od bez-domnego bohatera, którego nie stać nawet na kebab. Taki obraz współtwo-rzą nazwy własne, występujące w  dość dużym zagęszczeniu w  stosunkowo krótkim fragmencie tekstu. Nie bez znaczenia jest również fakt, że niektóre z  onimów przywołane zostały w  postaci oryginalnej, niemieckojęzycznej, co  dodatkowo podkreśla obcość opisywanej przestrzeni. Dianka poznaje miasto także w  jego odsłonach niereprezentacyjnych. Tam już jest brudno, brzydko i  niebezpiecznie. I  choć tam łatwiej znaleźć dla siebie miejsce, to i tak będzie to miejsce tymczasowe.

Niestety, przestrzeń oswojona, własna, także nie jest wartościowana po-zytywnie, na przykład:

Jego dzikość tylko mi go jeszcze droższym uczyniła i  miałem szczerą na-dzieję, że nie wypłoszyłem go aż nazad do Polski B, do Koszalina, Lubiąża, Tłuszcza, Wronek, Szamotuł, że nie wsiadł za dworcem w autobus Chrobot Reisen kursujący codziennie do kraju Polleny Ewy.

WF, 270–271; podkr. – A.R.

Zarówno wykorzystane toponimy, jak i  chrematonimy obdarzone są – w różnym stopniu – konotacjami ujemnymi. Nazwa Polska B i reprezentujące ją toponimy, określające niewielkie miasta, budzą w  przeciętnym użytkow-niku polszczyzny uśmiech ze względu na skojarzenia semantyczne i//lub fonetyczne. Podobnie jest z nazwą firmy przewozowej Chrobot Reisen. Pewien sentymentalny obraz Polski sprzed transformacji przywołuje onim Pollena Ewa konotujący peerelowski luksus, ale także będący synonimem swojskości i  pewnej przaśności, zwłaszcza w  zestawieniu z  markami o  światowej reno-mie. Widać zatem, że zarówno homoseksualista, jak i  ciota i  gej pozostają bezdomni, tu więc spotykają się modernizm z postmodernizmem.

* * *

Nieheteronormatywne odsłony płci zyskują swój określony wymiar także dzięki onomastykonowi współtworzącemu świat przedstawiony prozy Micha-ła Witkowskiego. Co ważne, udział w  tym mają nie tylko antroponimy, choć te zaliczyć należałoby do prototypowych sygnałów onomastyki dyskursu queer. Istotne jednak są również nazwy własne innych obszarów: chrematoni-my, urbanonimy i toponimy. Uogólniając, można stwierdzić, że nazwy własne

budują kontekst kulturowy i społeczny nieheteronormatywności, odsyłają do rozmaitych obszarów współczesnego świata, a dzięki asocjacjom i ładunkowi aksjologicznemu pozwalają, nierzadko za sprawą dużej kondensacji treści konotowanych, w  sposób trafny i  syntetyczny uchwycić sedno przedstawio-nego problemu. Badania nad onomastycznym wymiarem dyskursu queer (nie tylko w  jego wymiarze artystycznym) mogą ponadto wzbogacić refleksję spod znaku lavender linguistics8, zajmującą się między innymi komunikacją przedstawicieli genderowych grup mniejszościowych.

8 Por. na przykład leap 1995.

W dokumencie Nazwy własne w kon/tekstach kultury (Stron 161-171)