z sosny.
„Ogniska szwedzkie widać gęsto, i aż pod sam las dochodzą, a czaty w około nas blizko stoją.“
„Co robić? co robić? no radź mój starosto“
rzekł król August.
„Audaces fortuna ju c a i! “ odpowiedział Szmi
gielski. „Zatrzymaj się tu z Kozakiem, najjaśn. panie, a ja dostanę języka.“ (*)
Domawiając tych słów, spiął ostrogami swego karego, i ruszył wazką drożyną. August zsiadł z ko
nia i spoczął pod drzewem. Kozak trzymał jedną ręką za cugle konie, w drugiej przygotowany pistolet i nasłuchiwał uważnie każdy szelest i każde poru
szenie w lesie.
Szmigielski niedługo wyjechał z lasu, ujrzał drabanta na czatach konno stojącego z odwiedzioną rusznicą. Szybko zajechał mu z tyłu, w jednej chwili lotem błyskawicy natarł, olbrzymią siłą porywa za kark, sadza na swego konia i pędem na też samą drożynę powraca. (**)
Kozak zdała usłyszał chyże tętnienie i ostrzegł króla; porwał się August, dosiadł rumaka i z dobytą szablą staje przygotowany. Lecz jakież było podzi- wienie jego, gdy zamiast spodziewanego nieprzyja
ciela, ujrzał w pędzie na jednym koniu Szmigielskiego i zbladlego drabanta, który rusznicę ze drżących ręku wypuścił.
,,N o , najjaśn. panie! Szmigielski tak dostaje (*) D o s t a ć j ę z y k a , wyrażenie starożytne, otrzymać wia
domość potrzebną.
(*ł ) Historyczne. Szmigielski byt stawny z olbrzymiej sity, równie jak w późniejszych czasach M o r a w s k i , do- wódzca Konfederatów barskich w Wielkiej Polsce,
62
języka,“ zawołał, ,,on nam teraz wszystko wyśpiewa i posłuży za przewodnika;“
„Wieleś dokazał, panie starosto, z narażeniem życia!“ rzekł August.
„Najjaśn. panie! Szmigielski w obronie waszej król. mości nieraz to życie na szwank wystawiał, ale dobrze to mówią: chłop strzela, Pan Bóg kulki nosi.“
Zziadł z konia, rozbroił wybladłego, jak Piotrowinę z grobu, drabanta, i oddał pod straż swemu Kozakowi.
„Teraz niech raczy w. król. mość rozmówić się z tym Szwedem, on nam służyć za przewodnika musi.“
August rozpytywał go o drogę o sile Szwedów i gdzie Karol XII. przebywa, drabant zaledwie mógł przebąkiwać ze strachu. Zniecierpliwiony starosta zaw ołał:
„Najjaśn. panie! tu niewiele mamy czasu do straty, trzeba nam się wydobyć z tej przeklętej puszczy.
H ryć! dobądż smyczy,“ i dał mu znak.
Kozak długiego dobył surowca, okręcił na szyi drabanta, wskoczył na konia, wyjechał naprzód, pro
wadząc przytroczonego Szweda jak charta na polo
wanie.
Taż samą wązką ruszyli drożyną, wkrótee las ciemny zaczął się rozrzedzać, i widocznie ukazały się rozpalone ogniska. Szmigielski z nagotowanym pistoletem na nogę następował prawie Szwedowi, który struchlały szedł wolniej lub prędzej, stosownie do rozkazu, «'skazując wszakże wiadome sobie drogi, któremi bezpiecznie wyminąć można obozy.
Gęste krzaki i rozrosłe hoiny kępiaste zakryły im ogniska i pewniejszą wskazywały uchronę, pół milę z górą przedzierali się zaroślami, za nim
ukazały się rozległe błonia, wioska i dwór szla
checki.
„Moźnaby już puścić naszego przewodnika,“
rzekł z uśmiechem August do Szmigielskiego.
,.Najjaśn. panie! niezupełnie, ja mego zostawię Kozaka przy nim, on nas dogoni , nieznacznie wy- puścim ich naprzód, i do wsi obrócimy drogę.“ Sam zbliżył się do Kozaka i z cicha słów kilka prze
mówił.
August dobył talara, a dając drabantowi na piwo, zgiął jak wosk w palcach. Szwed zadzi
wienie zbojaźnią okazał; król się roześmiał, napo- wrót wyprostował go w palcach i rzucił, dodawszy jeszcze kilka, w nastawiony kapelusz.
Jechali sporzej, Kozak coraz się oddalał, a Szmigielski z Augustem zwrócili do wsi.
Hryć obejrzał się kilka razy, coraz więcej spie
szył do wyniesionego pagórka, na środku którego dąb odwieczny szerokie rozciągał konary. Widział kilka talarów u drabanta, wzięła go chętka, świsnął na swego Żmudzinka, który dorazu jako wicher po- skoezył. Szwed tein poruszeniem nagłem obalony, (*)
(*) Znane są przykłady olbrzymiej siły króla Augusta. — W czasie walki byków w Madrycie, jednym zamachem miecza najsroższemu łeb do razu uciął. Przed kilkoma laty towarzystwu królewsko-warszawskiemu przyjaciół nauk przysłano sztabę grubą żelaza, którą August zgiął rękoma z óbudwu końców, z jednego w półkole, _ z dru
giego spłaszczył dokładnie. Tradycya dotąd krąży, ile król ten był zmartwiony, gdy poznał kowala^ mocniej
szego od siebie, i szlachcica, który go przepić potrafił;
obudwu wszelako nagrodził sowicię, kowala złotem, szlachcica starostwem, ażeby miał za co napełniać wła
sną piwnicę. — U jednego z obywateli województwa krakowskiego widziałem puchar gruby srebrny, wysa
dzany medalami, na którym znać wycisk dwóch palców silnego Augusta.
64
mając gwałtownie i silnie naciśnięte gardło, stracił przytomność. Kozak zatrzymał konia, zsiadł i sięgnął do kieszeni po talary; gdy usłyszał bliskie tętnienie kopyt, nie wiele miał czasu, zchwyconą zdobycz schował, skoczył na siodło i spojrzał vy około. W dali ujrzał Augusta i starostę Szmigielskiego, dojeżdża
jących szybko do wsi, a w pobliżu siebie dziesięciu drabantów szwedzkich, którzy go zewsząd otaczali.
Kozak zwrócił chyżo na drogę do lasu wiodącą, i uderzył na dwóch Szwedów, którzy mu zaskoczyli z tej strony, jednego powalił z konia, lecz wnet więcej nadbiegło; nie miał już sposobu ratunku, w o koło zabłysnęły szable wyostrzone nad głową, ze
skakuje z konia, wymyka się zręcznie, wbiega w gęstwinę ciemnego lasu i wdziera się na wierz
chołek sosny. Tam z boleścią widzi, jak jedni rzu
cili się za. nim w pogoń, drudzy prowadzili jego Żmudzinka; byłby wszystko za niego oddał, bo nic nie miał droższego na świecie, jak Paraskę czarno- brewą, konia i szablę. — Łzy m usie zakręciły, wtem z radością patrzy, że Zmudzinek wydarł się Szwe
dom i z głośnem zrzeniem poskoczył w stronę gę
stwiny, gdzie pan jego się uchronił. Kozak zsunął się z sosny, przypadł do ziemi i głośno zaświstał. ,’ ) Wkrótce trzaską i szum gałęzi posłyszał, a niedługo i swego ujrzał Żmudzinka. Dosiada lekko siodła, przy
chyla się do grzywy, i niknie jak błyskawica w nie
przejrzanej ciemności rozległej puszczy.
(*) Konie kozackie są nadzwyczaj do swych panów przywią
zane, znają ich glos, i gdy go usłyszą, biegną posłuszne.
Puszczone wolne niedadzą się nikomu pochwycić, chyba że są w około oskoczone i nie mogą uciec.
<gffi§S§§§i®i§iSf§§§ifSS§§S§iSt§§i8>
X II.
„Przed gościem duszę i serce wylać.“ ^ J. W o r o n i c z . (Assarmota).
C
nowego przywozisz, mój Stasiu?“ rzekł poufale Jan Grudezyński, starosta rawski, do przybyłego Stanisława Zienkiewicza, który stanął w rogu marmu
rowego komina.
Zienkiewicz złożył na stole pakiet listów.
Był to ulubieniec starosty, jego wychowanek, wziaj go na swoją porękę, kiedy nie miał więcej nad 8 luh 9 lat *, nfechciał się uczyć, tylko latał, piął się na drzew a, by wykręcać gniazda ptaszę, żydom w miasteczku psoty robić, oto cała zabawa. Starosta kazał go uczyć, a że było to pacholęciem jeszcze zdatne, łatwo wszystkiego się nauczał, i został pra
wą ręką Grudczyńskiego. Najwięcej od następnego wypadku wpadł w szczególne jego łaski:
Przybył raz Grudezyński w podróży na Ukrainę do karczmy samotnej w pośród rozległej puszczy je dynej. Że niesposób było dalej jechać, bo noc zbyt późna, umyślił zanocować, niepodobieństwem zaś spać w izbie dla smrodu i zaduchu od kopy bachorów i nieczystości. Rozkazał sobie posłać w blizkiej stodole, zawołał Stasia ulubionego, a ludziom czujność i bacz
ność polecił.
G6
O samój północy Staś usłyszał, źe się coś przesuwa w zasieku po sianie, zbudził Grudczyńskiego i ostrzegł; porwać się zaraz i uciekać było rzeczą nierozsądną, Staś przewidział wszystko, cichaczem się wymknął, i poleciał do karczmy, gdzie dworscy spali głębokim snem ujęci. Przy samych wrotach obejrzał się i ujrzał, źe za stodołą kilkadziesiąt koni stoi, budzi swoich bez hałasu, dworscy porywają żyda, każą mu milczeć, wszystko do wyjazdu w po
gotowiu, sanie wypakowane, konie zaprzężone. Staś przemyśliwał jakby wydobyć Grudczyńskiego, powra
ca więc nazad do stodoły, i głośno daje znać sta
roście, źe koń ulubiony, Gniadosz, zachorował i po
walił się przy żłobie. Grudczyński w gniewie, zrywa się z posłania, przywdziewa tylko sobolową delią i biegnie do karczmy. Siada w przygotowane sanie, otwierają się na ścięźaj drzwi karczmy i starosta swo
bodnie uchodzi.
Wszakże i zbójcy czuwali, a chociaż widzieli 25 dworzan zbrojnych, dosiadają koni i spieszą w pogoń.
Grudczyński doświadczony, rozkazuje, żeby nie razem, ale pojedynczo tylko odstrzeliwano; jakoż każdy strzał był skuteczny, bo przerzedzał bandę łotrów, sam najzuchwalszych i najbliżej nacierających z pistoletów powalił. Tak ujechał mil dwie, nim znużeni rozbójnicy, widząc iż nic nie dokażą, a sarni tracą towarzyszów, opuścili go i rozsypali się w gę
stej puszczy. Staś otulony futrem starosty, siedział mu w nogach i wyglądał często, każdy strzał celny ze strony dworzan widział i zaraz w ołał:
„ O ! o ! spadł z konia; o ! coś dostał, bo krzy
czy Jezus, Marya, Józef!,,
67