WYRADZAJĄCE SIĘ
Z REWOLUCYI .
Berlin, 20 Marca 1850.
Na widok tylu cierpień, tylu uędzy, które do
tykają towarzystwo, i które udręczają głównie naj
uboższą i najnieszczęśliwszą klasę, ludzie prawe
go serca i szlachetnych uczuć poczęli szukać spo
sobów zaradzenia złemu. Nie brakło takich orga
nizatorów świata. Platon, w starożytności, otwiera tę drogę swoją Rep u b l i k ą . Tomasz Morus, w czasach nowszych, podaje nam swój Kraj Ut opi i, który dał nazwę wszystkim niewykonalnym proje
ktom, wszystkim chimerom socyalnym.
Nie zatrzymam się nad rozbiorem tych dwóch pisarzy; pominę nawet milczeniem idee Yan-den- Enden, pomimo, że wdększa część spostrzeżeń je
go znalazła zastosowanie w różnych zdarzeniach;
lecz biorąc za punkt wyjścia koniec ostatniego wie
ku, i początek tego, w którym żyjemy, będę tu mó
wił o S a i n t - S y m o n i z m i e , o F a l a n s t e r y z m i e i
0 S o c j a l i z m i e , trzech wyrażeniach doktryny, któ
ra najwięcej narobiła hałasu za naszych czasów.
Saint-Simon, umysł silny i entuzjastyczny, przy
niósł pierwszy żywioły do swej organizacji, biorąc za podstawę tę zasadę: „ Każ d emu p o d ł u g j e go c zynów, k a ż d e m u p o d ł u g j e g o z d o l n o ści . “ — Powabna teorya na pierwszy rzut oka!
W rzeczy samej, oddać każdemu w całości owoc jego pracy, nagrodzić go podług stopnia jego zdol
ności, musiało to podobać się tym wszystkim, któ
rzy czują w sobie gieniusz, talent, zdolność. Ten nowy podział wszystkich owoców pracy wywracał stanowczo doktryny mające przewagę aż po ten czas, i przerabiał towarzystwo w myśl słuszności 1 sprawiedliwości, jak mówi starożytny poeta:
P e r e a t r a u n d u s , f i a t j u s t i t i a !
Stary świat musiał upaść ze swemi nadużycia
mi, i nowa era miała zajaśnieć dla rodzaju ludz
kiego! — Na nieszczęście doktryna Saint-Symo- uizmu nie zatrzymała się na tern; zaciemniła się sama przez wprowadzenie nowej religii, i stała się niewykonalną przez przypuszczenie kobiety do nieograniczonej niepodległości, przez utworzenie wolności, która, wobec idei jakie sobie świat robi o moralności, mogła tylko istnieć przez zerwanie wszystkich węzłów, przez wywrócenie wszystkich podstaw, na których spoczywają rodzina i towa
rzystwo.
Tak jak Chrystyanizm, tak też i Saint-Symo- nizm chciał postępować przez objawienie, przez
władzę, i tę władzę gruntował ogłaszając upadek Katolicyzmu i Ewangielii, jako już zużytych. Za
prowadzał Boga - Mat kę , i czynił kobietę równą mężczyźnie, zostawiając jej zupełną wolność wybo
ru, zupełną wolność miłości, i nie chcąc dla niej żadnego jarżma. Nadto twierdził, że nie będzie można nie sprawiedliwego uczynić ani dla niej, ani dla mężczyzny, dopóki kobieta nie da się sama słyszeć. To oczekiwane słowo kobiety nie zosta
ło wyrzeczonem! Potęga najwyższej zdolności re
gulująca wszystko na świecie, zdała się być des
potyzmem tern większym, że skutek rozprawy nie mógł dostatecznie określić jej wykonania. Słowem, szkoła ta, podjęta po raz drugi przez Enfantina, po sprawieniu chwilowego blasku, osławiła się wkró
tce. Niektóre kobiety, sposobu życia więcej niż wolnego, źle rozumujące zasadę, i zastósowujące ją mylnie, zadały zgubny cios tej próbie, która, obnażona z swego mistycyzmu, z swej niepewnej filozofii, mogła była zdziałać coś dobrego. Ludzie, którzy składali to nowe towarzystwo, na łonie sta
rego mocno uorganizowanego, Enfantin i jego po
mocnicy, byli to po większej części ludzie młodzi, zdolni, pełni szlachetnych pomysłów. Poznawszy swój obłęd, porzucili dobrowolnie drogę, która w końcu byłaby ich prosto poprowadziła do śmiesz
ności, weszli po większej części do służby publi
cznej, i stali się rzeczywiście użytecznymi już to krajowi, już prywatnym przemysłowym zakładom, które ich użyły.
Szkoła Saint - Symonizmu, schodząc z pola, sprawdziła tę parabolę Ewangielii, w której po
wiedziano, że ziarnko gorczycy rzucone w ziemię, upada na różne grunta, lecz że to tylko upładnia, które los poniósł na grunt przysposobiony i dobry do uprawy. Wszystkie słuszne pomysły, które ta szkoła wydala, pozostały na polu rozsądku; ona nauczyła świat lepszego poznania niektórych kwe- styi ekonomii społecznej, i otworzyła nową erę dla nauk humanitarnych. Z drugiej strony, próba ta wykazała dostatecznie, że nie dość jest puścić w świat ideę nową, po większej części źle przetra
wioną, aby mieć prawo do zamięszania kraju i do wystawienia go na niebezpieczne próby rzeczy nie
znanej.
Systemat Fourriera jest niejako potomkiem Saint-Symonizmu, lecz opartym na innej zasadzie, podług mnie nierównie więcej utopicznćj jak tam
ten. Zapuszcza on się dalej na drogi mniemanej reformy, i staje się przez ścisłe zastósowanie swej zasady wielce niemoralnym co do punktu widze
nia rzeczy obecnego towarzystwa; mówię obecne
go, gdyż nie trzeba spuścić z uwagi, że wszyscy ci reformatorowie, zachwalając swoje arkanum, wy
wracają wszystko co istnieje, ponieważ, zdaniem ich, źle istnieje, i żądają pokolenia zupełnie wol
nego od przesądów obecności.
Fourrier i jego uczniowie postępują niejako po
dług doktryny doktora Panglosa, który mawiał (jak
świadczy Voltaire w swym romansie Ca ndi de ) ,
„że wszystko jest najlepiej w tym najlepszym świę
cie.“ — Oni mówią, że niemasz złych namiętności w człowieku; że wszystko jest dobrem i może pro
wadzić do dobrego, jeźli wykonanie każdej zdol
ności rozwija się swobodnie i nie znajduje zapo
ry w złej organizacyi towarzystwa. Tak to, podług Fourriera, niema zabójców, lecz jest tylko usposo
bienie skrzywione, które z człowieka zbrodniczego zrobiłoby bohatera na polu bitwy. Jeżeli kobiety są cudzołożne, to dlatego, że ich apetyt w rzeczach roskoszy jest większy, którego jeden człowiek da
ny za męża nie może zaspokoić; a ponieważ jest prawdą, że nie wszyscy ludzie używają jednej ilo
ści jadła dla zaspokojenia' swych potrzeb żołądko
wych, dlaczegóżby odmawiano kobiecie tego za
spokojenia, którego natura jéj wymaga? Ztąd wy
pływa, że skala zdolności, podzielona na wi ę k s z ą i mn i e j s z ą , podnosi się sama przez się na ko
rzyść ludzkości; że każdy będzie postępował we
dług p r z e m a g a j ą c ó j ; a ponieważ jest niepodo- bnem pozostać zawsze w jednym t o n i e , przypu
szcza się więc zdolność nazwana motylowata (la p a p i l l o n n e ) , która dozwala zmieniać, i przecho
dzić z jednego czynu do drugiego. Ztąd rodzi się p r a c a po wa b n a; a ponieważ każdy przykłada się z zamiłowaniem do wykonywania prac swego stanu, otrzyma się tym sposobem przedmioty le
piej robione i w większej ilości. „Będą więc
gó-„ry pasztecików, góry rosbitu, i t. d., a że nikt
10
„nic będzie przeszkadzał drugiemu, ponieważ sto
w arzyszenia dzielić się będą nieskończenie w fa-
„lansterach, rodzajach wiosek zbudowanych jak pa-
„łace, h a r m o n ia p o w s z e c h n a będzie nagrodą
„tej organizacyi. Ziemia, uprawiana na wszystkie
„strony, wyda z lichwą i w większej ilości płody,
„które dziś wydaje w ilości zaledwie do nędzne
g o żywienia mas wystarczającej; drzewa wyrosną
„o sto stóp wyższe, równiki się zniżą, Ocean sta-
„nie się Ogrom nem jeziorem limonady, wieczna
„wiosna będzie panowała na święcie, człowiek się
„rozwinie, wydoskonali, i jako ostatnia cecha tej
„doskonałości w y r o ś n i e mu o g o n ma j ą c y p r z y
„ końcu o k o .“*)
Niechaj Czytelnik nie bierze tej teoryi i mego przedstawienia za złośliwy żart. Ktokolwiek będzie miał odwagę przeczytać dzieła Fourriera, zwalczyć wielką trudność rozumienia ich i przyswojenia so
bie ich pomysłów, przekona się, żem oddał myśl jego tak jasno jak tylko można, unikając szorst
kości jego filozofii i pomijając niektóre wyrażenia przed któremi moralność musiałaby sobie zasło
nić oczy.
To marzenie, nie mówię nawet to obłąkanie rozumu uczciwego człowieka, miało naśladowców, gorących stronników jego doktryny, i znalazł się człowiek, wielkiej zdolności i wzorowej uczciwości, który, pełen ślepej wiary w skutek tej teoryi, żą
*) Oko falansteryjne.
dał od ciała prawodawczego francuzkiego milionów i stosownej miejscowości do wybudowania i zalu
dnienia swego falansteru, dozwalając, gdyby próba nie odpowiedziała programowi i okazała czczość tej doktryny, aby go zamknięto na resztę życia w domu obłąkanych.
W tym systemacie, który nas uderza swym nie- rozsądkiem, mówmy lepiej, swem głupstwem, jest jednak coś do zatrzymania i coś do odrzucenia.
Zaiste, gdyby można dojść do lepszego zastósowa- nia zdolności człowieka; gdyby mu obierano stan według naturalnego popędu, który go popycha ku tajemniczemu celowi, niemasz wątpliwości, że sku
tki byłyby najpożądańsze dla ludzkości. W naszej cywilizacyi rzeczy się inaczej dzieją; są to rodzice, opiekunowie, którzy prawie zawsze, podług swego kaprysu, naginają zdolność dziecka, usiłują dać mu stan przynoszący najwięcej zarobku, do którego ono często niema żadnego pociągu, żadnej zdol
ności. Wynika ztąd, że się tworzy złego robotni
ka miasto dobrego, że z powodu tej mierności bra
knie mu zarobku, lub że się go przyprawia o stra
tę drogiego czasu, jeźłi później pójdzie za swym popędem i rozpocznie w wieku starszym naukę rzeczy, do której go niezwalczony popęd ciągnie.
Lecz w tern to właśnie leży nieprzełamana tru
dność! Jak bowiem uregulować wybór tych powa
bów? Co począć, gdyby się w fałansterze przed
stawiło naprzykład tysiąc robotników do robienia kapeluszy a jeden tylko do robienia bótów?
Trze-10*
by więc obejść się bez obuwia i chodzić boso? Ja- każby to władza wydzielała tę p r a c ę powabną, 0 której jest mowa? A jeźli trzeba być posłusznym 1 tłumić pewne zdolności, gdzież będzie p o w s z e c h n a h a r m o n i a , którą wychwalają? — Niema wątpliwości, że świat cały, skrzętniej uprawiany, mógłby dać produkta lepsze i obfitsze, lecz od te
go ulepszenia aż do raju ziemskiego jest przecież jeszcze bardzo daleko. Jeżeli przyjmiemy harmo
nią ogólną, nie będzie wojny; ci więc, którzy czu
ją w sobie pochopność do niszczenia, nie będą mogli zostać bohaterami, będą musieli zostać na- przykład rzeźnikami, a jeżeli liczba ich będzie wielka, zdolność ta nie będzie mogła wykonywać się swobodnie.
Te uwagi tak proste nie kłopocą bynajmniej popieraczy tych doktryn. Oni mają odpowiedź na wszystko; lecz na nieszczęście nie dość jest od
powiedzieć, aby mieć słuszność praktyczną i wy
kazać p o d o b i e ń s t w o , tę nędzną granicę czynów ludzkich, o którą się rozbijają wynalazki najlepiej obrachowane w zaciszy gabinetu, i znikają przy wielkiem świetle wykonani a.
A jednak te połyski powabnej przyszłości u- śmiechają się klasie, która cierpi. Ona uważa wszy
stko za podobne; oburza się przeciw tym, którzy jej mówią o rozsądku, i przypisuje złej woli bo
gatych niewykonanie tych planów fantasmagory- cznych. Skryte nienawiści zbierają się w głębi serc, a kiedy się naczynie przepełni, potok
rewo-lucyjny rozlewa się, łamie zapory i niszczy wszy
stko co spotyka.
Dwa te powyższe systematy, stanowiąc się ja
ko s z k o ł y , mogą, w najgorszym razie, być roz
bierane i rozumowane, bo źródło, z którego wy
pływają, jest czystem; to źródło zowie się miłością ludzkości. Ten zaś, do którego się teraz zbliży
my, nie może być pomieszczonym w tej kategoryi, gdyż punktem jego wyjścia jest to co jest najpo- dlśjszem: chciwość! Zniszczenie zupełne wszyst
kiego co istnieje, zniszczenie gwałtowne i krwa
we, jest koniecznym jego wynikiem. Saint-Symo- nizm i Fourrieryzm nie wyłączają ani Boga, ani ro
dziny, ani własności; Socyalizm i Komunizm zno
szą to wszystko!
Kto cośkolwiek posiada, jest złodziejem, a przeto w ł a s n o ś ć j e s t k r a d z i e ż ą ! Ponieważ wszystko należy do wszystkich, ognisko domowe znika i rodzina jest usunięta. Ztąd prostym to
rem rzeczy przychodzi się do wniosku, że ponie
waż Bóg nie jest potrzebnym, przeto nie istnieje.
Niemasz więc ani Boga, ani rodziny, ani posiadło
ści, ani własności. Kapitał jest największą klęską ludzkości, powinien więc zniknąć! W rzeczy sa
mej , na co się zda kapitał ? Pierwsza materya wystarcza. Takowa będzie złożona w ręce kraju, który dostarczy wszystkim i każdemu n a r z ę d z i p r a c y ; te zamienione będą na wyroby rękodziel
nicze, i każdy w tym ogromnym składzie weźmie
to czego będzie potrzebował. Zaprowadzonym zo
stanie powszechny bank zamiany, i każdy będzie obowiązany spożywać wszystko. Zabronionem mu będzie zachować najmniejszą cząsteczkę tych pło
dów, ponieważ przez to okradałby towarzystwo lub swego sąsiada, który mógłby dla swój fantazyi za
pragnąć tego, coby sobie zachował na przypadek choroby, lub po prostu jako pamiątkę pilnej pra
cy, którą człowiek z zamiłowaniem wykonał. W tej zamianie potrzeb czysto materyalnych, oświata i sztuki powinny zniknąć, bo na co się przydadzą te wszystkie przedmioty malarstwa, sztychu, sny
cerstwa? Lud ich nie potrzebuje! A gdyby przy
padkiem miał fantazyą ozdobić mieszkanie przed
miotami przepychu, dość by mu było wziąć tako
we u tego, który je wyrabia, z zostawieniem mu tego, czego się sam chce pozbyć, naprzykład pa
telnię, lub otwierając mu kredyt u siebie za wzię
ty przedmiot, gdyby artysta już z innej ręki pa
telnię posiadał.
Jest to systemat najdzikszy, najgburowatszy, i cała dyalektyka P. Proudhona, cała zaciemniona mglistość t r i a d y P. Piotra Leroux, nie zasłonią go nigdy przed słuszną odrazą, którą wznieca.
Wszystkie pokojowe zapewnienia, dawane w celu uczynienia go powabnym, powiększą tylko obawę jego rozpowszechnienia, bo nie należy nigdy za
pominać, że te reformujące doktryny nie przedsta
wiają się jedynie filozofom, którzy, pozostając w zakresie nauki, mogą niekiedy wydobyć z nich
u ż y t e c z n e ; lecz że zwracają się do ludu ciemne
go, surowego i chciwego, który nie przypuszcza żadnego odnoszenia się do rzeczy istniejących i do stopniowego postępu w poznawaniu obowiązków i korzyści, lecz który chce iść wprost do celu, wy
wracając zapory i wydzierając gwałtem to, czego niechce zawdzięczać swej pracy. Ukazują ludowi w przyszłości wszelkiego rodzaju dobra; prawią mu, że on jest w s z e c h w ł a d n y m , a on też we
dług tego działa. Co więcej, jego dzikie instynkta (bo nie zamilczmy sobie tej smutnej prawdy, że motłoch jest wszędzie równy, tak w krajach cy
wilizowanych jak i w krajach najdzikszych); jego instynkta, mówimy, popychają go do ostatecznej we wszystkiem przesady, i jeźli mu każą zabijać, on morduje! Tam gdzie dowódzcy chcą postępo
wać z rószćzką oliwną w ręku, tam motłoch niesie niszczącą pochodnię, rozwalającą siekierę i skrwa
wiony miecz.
Świat jest stary, i wszystkie te próby, które obecni reformatorowie mają za swój wynalazek, by
ły już dawno próbowane i zastósowywane. Czem- że jest socyalizm, jeźli nie prawem agraryjnem Anabaptystów', kolonią Paraguaj, a nawet zakła
dem Herrnhutów (braci Morawczyków)? Jakież ko
rzyści świat otrzymał z tych srogich doktryn, je
źli nie nędze i zabójstwa? A jeźli niekiedy jakiej małej gminie powiedzie się rządzić podług pomy
słów jakiego cnotliwego reformatora, jej granice są tak ciasne, że można to nazwać jedynie
zastóso-waniem władzy patryarchalnej naczelnika rodziny.
Kto tylko zechce rozważyć głębiej te zakłady, do
strzeże, że to jest tylko najokrutnićjszy despotyzm, który zabiera człowiekowi ciało, duszę, wolność, i kieruje niemi samowolnie. Poddany pod jarżmo tyrańskiej reguły, człowiek żyje w nich pod cią
głym dozorem i oskarżaniem. Radość tam jest po
nura, śpiew smętny, a łza tuż przy westchnieniu.
Nic tam nie daje człowiekowi powabu w pełnieniu obowiązków swych z zamiłowaniem; żadnego tam niema bodźca. Człowiek staje się machiną, pracu
je, porusza się w ciasnym obrębie, i nic tam nie zbliża go do wielkości Twórcy, ponieważ się czu
je poniżonym przez nikczemność swej codziennej pracy.
Ażeby żyć i utrzymać się w podobnym stanie, trzebaby sprowadzić do jednej stopy wszystkie wo
le i wszystkie zdolności. Talent niemógłby się ni
czego spodziewać, gieniusz niemógłby się wznieść nigdy, i najohydniejszy materyalizm byłby wyni
kiem tej najnieszczęśliwszej organizacyi.
W tern krótkiem przedstawieniu systematów, które dążą do ogołocenia obecnego towarzystwa z środków działania i do przeniesienia władzy, wi
dzieliśmy, że wszystkie grzeszą swoją zasadę; że ta zasada jest albo złą, albo niemoralną, albo o- krutną. Ale potrzeba nowości, która nurtuje ludz
kość, jest tak silna, że zjawi się zawsze jakieś marzenie socyalistyczne, które przed nami prze
paść kopać będzie, jeźli się nie będziemy mieli na
baczności. W tej nieustającej walce z dezorgani
zującym żywiołem, trzeba tak postępować jak po
stępuje przemyślny naród holenderski z wodą, któ
ra się ciśnie zewsząd na jego ziemię. On budu
je tamy, zaprowadza upusty, podnosi groble, zni
ża równiny i czuwa ciągle, bo ma przekonanie, że jedna chwila zaniedbania i zapomnienia mogłaby go pogrążyć w nurtach zdradliwego żywiołu. Ró
wnie też towarzystwo, a mianowicie rządy powin
ny, pod karą zniszczenia, czuwać i zapobiegać te
mu wylewowi, którego powierzchnia wznosi się z dniem każdym. Liczba tych, którzy nic nie mają, wyższą jest od liczby tych, którzy posiadają. Nie trzeba pozwalać, ażeby kilku szubrawców krzy
czało bezustannie w uszy nieszczęśliwych: „Kra
dną was! żywią się waszym potem i waszemi łza
mi!“ — Wielka sztuka w kierowaniu sprawami te
go świata powinna się zawierać, podług mnie, w z a p e w n i e n i u l u d z k o ś c i c i ą g ł e g o p o s t ę p u , a po l i t y c e swobody! W jeduem jak w drugiem leży wielkie problema zaspokojenia wszystkich po
trzeb czasu, wszystkich rozsądnych życzeń czło
wieka.
Ale jeżeli z jednej strony należy mieć się na baczności przeciw temu groźnemu potokowi, któ
ry w wieku naszym zbyt łatwo porywa z sobą nie- oświecone lub słabe umysły, a zarazem wspierać usiłowania władzy mającej na celu utrzymanie po
szanowania dla praw; trzeba również z drugiej strony pamiętać zawsze na to i przyznać szcze
rze: iż błędom jest mieć zawsze i wszędzie nie
ufność do wszystkiego co jest nowością. Położe
nie obecne zdaje się tak dogodnem niektórym lu
dziom, że natychmiast i bez rozbioru rzeczy czy
nią napaść na sztandar przewodniczący jakiemuś ulepszeniu. A jednak idea słuszna, praktyczna po
stępuje naprzód mimo przeszkód. Myśli nie mo
żna strzałami armatniemi zabić, a lubo w staroży
tności z teoryą Ptolomeusza można było przepo
wiedzieć zaćmienia i określić bieg pór roku, nie
mniej jest prawdą, że świat był w błędzie pod tym względem, i że Kopernik, prostując mechanikę nie
bieską, uczynił łatwiejszą naukę astronomii, którą Newton nowemi prawami wzmocnił. Niemniej jest prawdą, że świat był w błędzie, kiedy Arystoteles widział w niewolnikach istoty podrzędne, przezna
czone na zawsze do pozostania w niewoli, a Chry
stus każąc boską swą doktrynę przyniósł światu mi ł o ś ć bl i źni ego i r ó w n o ś ć w obl i czu Boga.
O WYCHOWANIU
PUBLICZNEM.
Berlin, Listopad 1851.
W ciągu długich moich doświadczeń i ogłasza
nych prac na polu polityczno-filozoficznem, uwa
żałem zawsze, iż duch rewolucyjny powstaje po większej części z fałszywego wykładu filozofii mo
ralnej, jako też ze złego kierunku nadawanego o- świacie ludowej. Z tych dwóch źródeł wypływają wszystkie klęski, jakie towarzystwo ponosi, a jeźli do nich dodamy jeszcze zepsucie i próżniactwo, będziemy mieli fatalny poczet przyczyn zaburzeń i zniszczenia.
Lecz czyliż dostatecznem jest wymienić przy
czyny i oczekiwać skutków, które się z nich ro
dzą? Nie. — Trzeba nadto szukać środków, przez które, niszcząc przyczyny, możnaby dojść do za
pobieżenia skutkom.
Wielka sztuka w władaniu interesami świata powinna, podług mego zdania, zależeć na zape
wnieniu społeczeństwu c i ą g ł e g o p o s t ę p u , a po
lityce p e wn o ś c i i s t a ł y c h z as a d . Tak w je- dnem jak w drugiem mieści się wielkie zadanie za- dosyćuczynienia wszystkim potrzebom czasu,
wszy-stkira rozwojom życzeń człowieka rozsądnego. Mó
wię r o z s ą d n e g o , i wymawiam to słowo z przy
ciskiem, bo z głupcami lub z zaślepionymi rozpra
wiać nie można, i pierwszą powinnością, jakoteż pierwszym celem naszej epoki, powinno być utwo
rzenie rozsądnej oświaty dla mas. W ciemnocie tylko samej postępuje człowiek na los szczęścia, i dlatego mam głębokie przekonanie, że gdyby sto
sowna oświata przenikła wszędzie, uczyniłaby lu
dzi zdolnymi do myślenia i do robienia rozsądne
go wyboru. Dajmy masom środki zdrowego sądze
nia o rzeczy, nauczmy je odróżnić dyament od pro
stego kamienia, złoto od tombaku, a wówczas o- bojętnemi będą być mogły kazania skoczków po
stego kamienia, złoto od tombaku, a wówczas o- bojętnemi będą być mogły kazania skoczków po