— A jednak wyznam panu, źe prostota tego pomysłu zadziwiła mnie, jakkolwiek wtedy już wy dało mi się, że pańskie balony mogą być pożyteczne tylko na malej głębokości przy nieznacznem ciśnie niu wody na powierzchnię balonu.
— Czy pan jest technikiem?—zapytał żywo Ko rycki.
— Nie, sprawy te wszakże interesują mnie, jak każdego zresztą człowieka, śledzącego uważniej za postępem wiedzy ludzkiej. Co zaś do pańskich wy nalazków, to bez względu na niewielką ich prakty- czność w zastosowaniu (z wyjątkiem jednak hamul ców), dają one chlubne świadectwo ruchliwości pań skiego umysłu i energii, to też cieszę się ze szczę śliwego zbiegu okoliczności, który mi dał sposobność do miłej z nim pogawędki i rad będę, jeśli taka spo sobność wydarzy się częściej... a nawet, przyszła mi w tej chwili myśl utrwalenia naszej znajomości, co już od pana zależeć będzie... Czybyś pan nie ze chciał zostać moim współpracownikiem w sprawach kolejowych?
— W jaki sposób?
— Mógłbym panu zaproponować posadę na czelnika ruchu na kolei N. N.
Korycki, usłyszawszy tę propozycyę, zerwał się z miejsca i zapytał:
— Mówi pan to seryo?
— W interesach mówię zawsze seryo, szano wny panie.
— Ależ pan mnie nie zna wcale? Grodzki uśmiechnął się i odparł:
— Dzisiejsza znajomość wystarcza mi tym ra zem, aby ocenić, czy na stanowisku, które panu pro ponuję, będzie pan dla nas pożytecznym.
— Jest to wielce dla mnie zaszczytne, lecz nie wiem doprawdy, co- mam odpowiedzieć—odparł Ko rycki z pewnem zakłopotaniem,
— Jakie pan miał uposażenie za granicą?—py
tał tymczasem bankier.
— Osiem tysięcy pięćset franków.
— Ja zaś ofiaruję panu 5,000 rubli, czyli pra wie dwa razy tyle.
Usłyszawszy tę cyfrę, Korycki czas jakiś mil czał, jakby ważąc znaczenie odpowiedzi, nareszcie odparł:
— Propozycya zaszczytna
i
ponętna,i
gorąco za nią panu dziękuję, lecz przyjąć nie mogę.— Dlaczego? — zapytał Grodzki, zdziwiony nie zmiernie.
— Pragnę pracować samodzielnie
i
to nietylko dla siebie, lecz niecoi
dla ogółu, zakres zaś dzia łalności na proponowanem stanowisku jest zbyt ciasny.— Pojmuję, chcesz pan wypłynąć na szersze wody... w takim razie pozostaje mi tylko życzyć po wodzenia; być może, że będę mógł panu być poży tecznym, pomówimy jeszcze o tern... chociażby ju tro: o godzinie 6-ej wyjeżdżam zwykle na spacer, jeśli przeto zechcesz mnie pan zaszczycić swem to warzystwem, będę rad go widział — dodał Grodzki z życzliwym uśmiechem.
Korycki powstał, mówiąc:
— Nie omieszkam skorzystać z uprzejmości pańskiej, a jednocześnie z góry przepraszam, jeśli jej nadużyję mimowoli...
Po wyjściu Koryckiego bankier odchylił się na poręcz fotelu i zamyślił się; myśli wszakże starca musiały być pogodne, gdyż na ustach jego kiedynie- kiedy pojawiał się lekki uśmieszek...
Z uśmiechem tym otworzył skrytą szufladkę w biurku, wyjął z niej jakiś notatnik, przerzucił spo ro kartek i na jednej z ostatnich nakreślił kilka cyfr, poczem notatnik schował do szufladki, którą zamknąw szy starannie, powiedział:
— Mogę przecież chociaż raz w życiu pozwo lić sobie na kosztowniejszą fantazyę.
X.
Parogodzinna przejażdżka w powozie bankiera Grodzkiego przyniosła Koryckiemu sporo niespodzia nek: przedewszystkiem dowiedział się, ku wielkiemu swemu zdziwieniu, że ma bardzo wielu znajomych w mieście, w którem dotąd czuł się prawie obcym. Świadczyły o tern dowodnie nader liczne i uprzedza jąco grzeczne ukłony, jakiemi witali go ludzie, z któ rymi przelotną tylko zabrał znajomość i to w wa runkach, nieobiecujących takiej uprzejmości...
Kłaniali mu się wszycy owi bogaci przemy słowcy, fabrykanci, kupcy i kapitaliści, którzy nieda wno, ledwie że mówić z nim chcieli, a przy spotka niu na ulicy nie poznawali go wcale. Zrazu przy puszczał, że te ukłony przeznaczone są dla właści ciela ekwipażu, Grodzki wszakże wyprowadził go z błędu, mówiąc:
— Jak widzę, znasz pan cały prawie nasz światek przemysłowy!... a skarżyłeś się, że jesteś tu prawie obcym.
— Ależ to się kłaniają panu, nie mnie — za protestował Henryk — wyręczam go jedynie w wy mianie tej kapeluszowej grzeczności.
— Mylisz się pan, tak rozległych stosunków ja nie posiadam—odparł bankier z uśmiechem—mam wpra wdzie interesa pieniężne z tymi panami, lecz zała twia je mój bank jedynie. Zresztą wiedzą wszyscy, że mam wzrok krótki.
— Do wymiany ukłonów?
— Chociażby i tak, oszczędzam tym sposobem fatygi innym, a sobie dystrakcyi w pracy.
— Jakto?—zagadał Henryk 'zdziwiony—pracuje pan na spacerze?...
— Tak, tu mi nikt nie przeszkadza, jest to czas, w którym kontroluję czynności dnia, a niekie dy i całego życia — to zwykły mój rachunek su mienia.
Zapanowała chwila milczenia, przerwał ją wszak że bankier, mówiąc:
— Dajmy jednak na dziś pokój tym nieweso łym refleksyom; powiedz mi pan, dlaczego nie sko rzystałeś z listu polecającego, w jaki pana do mnie zaopatrzono?
Korycki otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. — Z listu? zkądże pan wie, że go posiadam? Grodzki uśmiechnął się znacząco i odparł: — To należy do tajemnic bankierskich.
— Ach, w takim razie nie myślę wciskać się po za ich zasłonę...
— Nie odpowiedziałeś pan jednak na pytanie: dlaczego nie skorzystałeś z owego listu?
— Poprostu zapomniałem, zresztą przekonałem się, że owe listy, których miałem sporo, są tylko grzeczną formą towarzyską, po za którą daremnieby było szukać treści.
W tej chwili powóz zwolnił biegu
i
zatrzymał się przed bramą.— Jakto? już jesteśmy w domu? — zawołał Grodzki z szczerem zdziwieniem — miałem chwilę prawdziwego wypoczynku, według pańskiej recepty— dodał z uśrriechem—chwilę tę chciałbym przedłużyć, lecz, niestety, czekają mnie obowiązki — dodał z lek- kiem westchnieniem — mam nadzieję wszakże, że zwiększymy dozę lekarstwa; oddaję się panu w ku- racyę, a zarazem proszę, nie każ pan na nią długo czekać, o ile, naturalnie, czas mu pozwoli.
To rzekłszy, wyciągnął rękę do Koryckiego, którą ten uścisnął w milczeniu, poczem rozstali się: bankier zniknął za drzwiami swego kantoru, Henryk