• Nie Znaleziono Wyników

Niestety! zbyt kosztowny

W dokumencie Całą siłą!... : powieść (Stron 126-129)

— A jednak wyznam panu, źe prostota tego pomysłu zadziwiła mnie, jakkolwiek wtedy już wy dało mi się, że pańskie balony mogą być pożyteczne tylko na malej głębokości przy nieznacznem ciśnie­ niu wody na powierzchnię balonu.

— Czy pan jest technikiem?—zapytał żywo Ko­ rycki.

— Nie, sprawy te wszakże interesują mnie, jak każdego zresztą człowieka, śledzącego uważniej za postępem wiedzy ludzkiej. Co zaś do pańskich wy­ nalazków, to bez względu na niewielką ich prakty- czność w zastosowaniu (z wyjątkiem jednak hamul­ ców), dają one chlubne świadectwo ruchliwości pań­ skiego umysłu i energii, to też cieszę się ze szczę­ śliwego zbiegu okoliczności, który mi dał sposobność do miłej z nim pogawędki i rad będę, jeśli taka spo­ sobność wydarzy się częściej... a nawet, przyszła mi w tej chwili myśl utrwalenia naszej znajomości, co już od pana zależeć będzie... Czybyś pan nie ze­ chciał zostać moim współpracownikiem w sprawach kolejowych?

— W jaki sposób?

— Mógłbym panu zaproponować posadę na­ czelnika ruchu na kolei N. N.

Korycki, usłyszawszy tę propozycyę, zerwał się z miejsca i zapytał:

— Mówi pan to seryo?

— W interesach mówię zawsze seryo, szano­ wny panie.

— Ależ pan mnie nie zna wcale? Grodzki uśmiechnął się i odparł:

— Dzisiejsza znajomość wystarcza mi tym ra­ zem, aby ocenić, czy na stanowisku, które panu pro­ ponuję, będzie pan dla nas pożytecznym.

— Jest to wielce dla mnie zaszczytne, lecz nie wiem doprawdy, co- mam odpowiedzieć—odparł Ko­ rycki z pewnem zakłopotaniem,

— Jakie pan miał uposażenie za granicą?—py­

tał tymczasem bankier.

— Osiem tysięcy pięćset franków.

— Ja zaś ofiaruję panu 5,000 rubli, czyli pra­ wie dwa razy tyle.

Usłyszawszy tę cyfrę, Korycki czas jakiś mil­ czał, jakby ważąc znaczenie odpowiedzi, nareszcie odparł:

— Propozycya zaszczytna

i

ponętna,

i

gorąco za nią panu dziękuję, lecz przyjąć nie mogę.

— Dlaczego? — zapytał Grodzki, zdziwiony nie­ zmiernie.

— Pragnę pracować samodzielnie

i

to nietylko dla siebie, lecz nieco

i

dla ogółu, zakres zaś dzia­ łalności na proponowanem stanowisku jest zbyt ciasny.

— Pojmuję, chcesz pan wypłynąć na szersze wody... w takim razie pozostaje mi tylko życzyć po­ wodzenia; być może, że będę mógł panu być poży­ tecznym, pomówimy jeszcze o tern... chociażby ju­ tro: o godzinie 6-ej wyjeżdżam zwykle na spacer, jeśli przeto zechcesz mnie pan zaszczycić swem to­ warzystwem, będę rad go widział — dodał Grodzki z życzliwym uśmiechem.

Korycki powstał, mówiąc:

— Nie omieszkam skorzystać z uprzejmości pańskiej, a jednocześnie z góry przepraszam, jeśli jej nadużyję mimowoli...

Po wyjściu Koryckiego bankier odchylił się na poręcz fotelu i zamyślił się; myśli wszakże starca musiały być pogodne, gdyż na ustach jego kiedynie- kiedy pojawiał się lekki uśmieszek...

Z uśmiechem tym otworzył skrytą szufladkę w biurku, wyjął z niej jakiś notatnik, przerzucił spo­ ro kartek i na jednej z ostatnich nakreślił kilka cyfr, poczem notatnik schował do szufladki, którą zamknąw­ szy starannie, powiedział:

— Mogę przecież chociaż raz w życiu pozwo­ lić sobie na kosztowniejszą fantazyę.

X.

Parogodzinna przejażdżka w powozie bankiera Grodzkiego przyniosła Koryckiemu sporo niespodzia­ nek: przedewszystkiem dowiedział się, ku wielkiemu swemu zdziwieniu, że ma bardzo wielu znajomych w mieście, w którem dotąd czuł się prawie obcym. Świadczyły o tern dowodnie nader liczne i uprzedza­ jąco grzeczne ukłony, jakiemi witali go ludzie, z któ­ rymi przelotną tylko zabrał znajomość i to w wa­ runkach, nieobiecujących takiej uprzejmości...

Kłaniali mu się wszycy owi bogaci przemy­ słowcy, fabrykanci, kupcy i kapitaliści, którzy nieda­ wno, ledwie że mówić z nim chcieli, a przy spotka­ niu na ulicy nie poznawali go wcale. Zrazu przy­ puszczał, że te ukłony przeznaczone są dla właści­ ciela ekwipażu, Grodzki wszakże wyprowadził go z błędu, mówiąc:

— Jak widzę, znasz pan cały prawie nasz światek przemysłowy!... a skarżyłeś się, że jesteś tu prawie obcym.

— Ależ to się kłaniają panu, nie mnie — za­ protestował Henryk — wyręczam go jedynie w wy­ mianie tej kapeluszowej grzeczności.

— Mylisz się pan, tak rozległych stosunków ja nie posiadam—odparł bankier z uśmiechem—mam wpra­ wdzie interesa pieniężne z tymi panami, lecz zała­ twia je mój bank jedynie. Zresztą wiedzą wszyscy, że mam wzrok krótki.

— Do wymiany ukłonów?

— Chociażby i tak, oszczędzam tym sposobem fatygi innym, a sobie dystrakcyi w pracy.

— Jakto?—zagadał Henryk 'zdziwiony—pracuje pan na spacerze?...

— Tak, tu mi nikt nie przeszkadza, jest to czas, w którym kontroluję czynności dnia, a niekie­ dy i całego życia — to zwykły mój rachunek su­ mienia.

Zapanowała chwila milczenia, przerwał ją wszak­ że bankier, mówiąc:

— Dajmy jednak na dziś pokój tym nieweso­ łym refleksyom; powiedz mi pan, dlaczego nie sko­ rzystałeś z listu polecającego, w jaki pana do mnie zaopatrzono?

Korycki otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. — Z listu? zkądże pan wie, że go posiadam? Grodzki uśmiechnął się znacząco i odparł: — To należy do tajemnic bankierskich.

— Ach, w takim razie nie myślę wciskać się po za ich zasłonę...

— Nie odpowiedziałeś pan jednak na pytanie: dlaczego nie skorzystałeś z owego listu?

— Poprostu zapomniałem, zresztą przekonałem się, że owe listy, których miałem sporo, są tylko grzeczną formą towarzyską, po za którą daremnieby było szukać treści.

W tej chwili powóz zwolnił biegu

i

zatrzymał się przed bramą.

— Jakto? już jesteśmy w domu? — zawołał Grodzki z szczerem zdziwieniem — miałem chwilę prawdziwego wypoczynku, według pańskiej recepty— dodał z uśrriechem—chwilę tę chciałbym przedłużyć, lecz, niestety, czekają mnie obowiązki — dodał z lek- kiem westchnieniem — mam nadzieję wszakże, że zwiększymy dozę lekarstwa; oddaję się panu w ku- racyę, a zarazem proszę, nie każ pan na nią długo czekać, o ile, naturalnie, czas mu pozwoli.

To rzekłszy, wyciągnął rękę do Koryckiego, którą ten uścisnął w milczeniu, poczem rozstali się: bankier zniknął za drzwiami swego kantoru, Henryk

zaś

powrócił

na

ulicę.

W dokumencie Całą siłą!... : powieść (Stron 126-129)

Powiązane dokumenty