• Nie Znaleziono Wyników

Ostatnie lato

W dokumencie Opowieść o naszym domu (Stron 131-137)

Nadszedł rok 1917.

A wraz z nim przyszło lato — to ostatnie.

Lato, o którem się nie zapomni.

W owe upalne, słoneczne dni lata groza osiadła w prze­

czystych, dzieciństwem pachnących pokojach. Twarda chłop­

ska groza o władczych, mocno stukających butach i nie­

zrozumiale wrogiej twarzy.

I pijana groza szła od podnieconych rozpraw na zebra­

niach przed gminą i od wieszczących burzę krzyków, które wprawiały w mocne bicie nasłuchujące w domu serca.

A trwoga szła od cichych szeptów służby i od ciemnego nocą ogrodu, w którym mieszkała wroga tajemnica.

I od wielkich okien bez okiennic, których strzegła od łat wzajemna wesoła ufność i przyjaźń.

I od małego klucza w drzwiach wejściowych — małego, nieporadnego klucza, który dziś nerwowa ręka co wieczór obracała w zamku — dwa razy.

A cierpienie stało wszędzie. Było w nas i wokół nas.

Ogarniało każdą samotność, co nie umiała bronić się przed niem intensywną myślą lub zawziętą pracą. W czarną noc dławiło gardło z nieznaną siłą. A rano budziło się wraz z na­

mi okrutne i czujne, tkwiące tępym gwoździem w bezbron­

nych już sercach.

I cierpienie ściągnęło szczupłą twarz Katota — milczące i zwarte osiadło w jego oczach.

9*

Katot, jak zwykle, o niem nie mówił i krył się z niem, jak zwykle, w swej małej — ach, jakże drogiej dziś — „kom- pozytorni“.

I wówczas, w te krótkie pełne grozy dni, powstała III-cia Sonata fortepianowa i kwartet i 12 et jud na fortepian i wie­

le innych utworów i szkiców.

Jakże mało radości było w jego pracy, a jak wiele naj­

głębszej powagi i bólu.

Lecz gorzało w nim tragiczne natchnienie i nigdy chyba nie napisał tak wiele.

I pracował, pracował bez wytchnienia, jakgdyby pracę swą zakończyć chciał w domu.

Jakgdyby z jego promiennem wspomnieniem związać chciał ostatnie swe utwory.

Bo myślał, że będą ostatnie.

A wiedział przecież — i wiedzieliśmy wszyscy — że dni domu są policzone — i że nieuchronnie przyjść musi roz­

stanie.

Uchodziła już zeń od lat w słonecznych kątach zamie­

szkała radość.

Uchodziły zeń, pocichu nocami wywożone do miasta, stare pamiątki i druki.

Uchodził zeń niewysłowiony zapach dzieciństwa.

...A dusza darła się w strzępy.

I przyszło wreszcie — to okrutne — w różowy wieczór późnego już lata.

Krótkim błyskiem pogodnego zachodu zapaliły się za nami czerwone klony i żółte georginje na klombie — i zgasły nagle, jak sen.

Martwą szarością powlókł się staw.

Po raz ostatni otwarto nam bramę.

Ostatni raz przed gankiem zaturkotały koła.

133 A w domu ostatnie rozległy się kroki, jak uderzenia milknącego serca.

...A później — wszystko w nim zmilkło i zacichło — jak w sercu umarłego człowieka.

...A jego okna otwarte na zmierzch były jak oczy — już patrzące w wieczność.

Odejście Gama była chora.

Nie zwierzała mi się ze swych cierpień. Uśmiechała się do mnie, jak zwykle, podwinięciem czarnych warg i ma­

chaniem ogona.

Ale nie było w niej tej lśniącej puszystej radości życia, jaką ma pierwszy śnieg w zimie.

Nie przynosiła patyczków i nie zapraszała mnie do za­

bawy. Na spacerze szła obok mnie powoli, ze zwieszoną głową i wlokącym się prawie po ziemi ogonem. Męczyła się tak łatwo, że nieraz musiałam nieść ją na rękach, wra­

cając do domu.

Profesor weterynarji, mój stary przyjaciel, niezmiernie lubiący zwierzęta, do którego udałam się o poradę, zbadał starannie Gamę.

Dawała cierpliwie robić wszystko ze sobą, pewna, że przy mnie nic złego spotkać jej nie może.

Doktor orzekł, że potrzebna byłaby operacja, ale serce Gamy tego nie wytrzyma. Operacja zabiłaby ją zaraz, a cierpienie trwać może jeszcze długo i nie pogarszać się nawet.

Patrzył na mnie przytem ze współczuciem. Chciał mnie zapewne pocieszyć. Wiedział przecież, jak bardzo kocham Gamę — i nie chcę, nie chcę jej tracić.

Lecz ja myślałam, że doktór powiedział mi prawdę.

Beznadziejnie i zawsze wierzyłam wówczas, że wszystko, co mówią mi ludzie, jest prawdą.

135 I było to dla mnie źródłem pociechy. Może przecież Gama pozostanie jeszcze ze mną. Może przecież nie opuści mnie mój drogi, mój najwierniejszy przyjaciel.

I pocieszałam ją:

— Jeszcze nie rozstaniemy się teraz. Będziemy długo jeszcze razem, kochana, kochana moja.

Gama w odpowiedzi machnęła puszystą palmą ogona.

Próbowała się nawet uśmiechnąć...

Lecz oczy jej się nie śmiały. Jej trwożne oczy wie­

działy... Wiedziały więcej, niż ja, która łudziłam się jeszcze...

Lecz milczała, nie chcąc mnie martwić.

Nie chciała jeść, piła tylko dużo.

I nieraz, gdy budziłam się w nocy i zapalałam światło, widziałam wpatrzone we mnie jej „ludzkie“ oczy, bardzo duże w mizernej mordce, pełne ogromnej miłości i powagi — jakgdyby chciały zapamiętać mnie dobrze i zabrać ze sobą obraz mój w daleką, ciemną drogę...

Pewnego dnia — którego nie zapomnę — ujrzałam nie­

omylnie, że zbliża się koniec.

Gama, zawołana przeze mnie, wypełzła z pod mego łóżka, pod którem się skryła, na chwiejnych nogach, które rozsuwały się na śliskiej posadzce.

Może chciała się tam schronić, aby umrzeć samotnie i widokiem swej śmierci nie sprawić mi bólu. — A ja wy­

wołałam ją z jej kąta i nie dałam jej spełnić wielkiego bo­

haterstwa samozaparcia się, do którego nie byłby zdolnym człowiek.

Pierwszą myślą moją było biec po ratunek do dok­

tora.

Ubrawszy się, wybiegłam. Lecz zawróciłam w tej chwili, gdyż nagle przeszyła mnie jak błyskawica myśl dotkliwa,

136

Prosiłam, przedstawiałam i tłumaczyłam natrętnie i bła­

galnie.

domej beznadziejnej walce z potworną krzywdą śmierci.

...I w tym ostatnim jęku skonało to, co było żywe, bliskie, radosne i dobre — i co mnie kochało naprawdę — co było „moją“ Gamą...

Na rękach mych leżał mały zewłok, białem futrem okryty...

137 Mały, bezbronny zewłok, który zapłacił za życie naj­

wyższą ceną: wielką miłością i wiedzą o śmierci — i tern kupił sobie duszę.

...Uczułam się nagle okrutnie sama.

W dokumencie Opowieść o naszym domu (Stron 131-137)

Powiązane dokumenty